poniedziałek, 26 listopada 2012

Rozdział 6

    Zdenerwowane ruszyłyśmy w stronę wyjścia z centrum handlowego. Co zrobiłyśmy takiego tym czterem chłopakom, że tak się zachowują? A może oni są po prostu tacy chamscy w stosunku do wszystkich?
-    Ej! Wy dwie! - usłyszałam za sobą wołanie najprawdopodobniej jednego z tych czterech typków.
Zacisnęłam mocniej palce na reklamówkach i spojrzałam na Nikolę. Ta tylko przekręciła oczami i odwróciła się do tyłu.
-    Czego chcesz? - spytała chłodno blondynka, który zmierzał w naszą stronę.
-    Oddać ci to - wzruszył ramionami podając przyjaciółce świeczkę w kształcie diabełka.
-    Dzięki - odparła biorąc od niego przedmiot i wrzucając do jednej z reklamówek. - To cześć.
-    Czekajcie - zawołał kiedy już miałyśmy odejść. - Przepraszam za nasze zachowanie.
Skinęłam lekko głową i podniosłam minimalnie kąciki ust w górę. Miło, że przeprosił. Jednak nie zmienia to faktu, że nadal jestem zła na Kosmitę i Dreadowłosego.
-    Wesołych świąt - rzuciłam.
Odwróciłyśmy się i odeszłyśmy zostawiając blondynka w osłupieniu na środku korytarza. Na co innego liczył? Przecież nie rzucę mu się w ramiona, albo nie zaprzyjaźnię z nim tylko dlatego, że powiedział: „przepraszam”. Prawdę mówiąc nie chciałam mieć nic wspólnego z nimi. Tak samo jak miałam nadzieję, że widzę ich drugi i ostatni raz. Magdeburg wcale nie jest taki mały, więc prawdopodobieństwo, że spotkam ich ponownie nie było wcale aż tak bardzo duże.
Opuściłyśmy centrum handlowe i skierowałyśmy się w stronę przystanku autobusowego. Podeszłam do tabliczki, na której wisiał rozkład jazdy.
-    Która godzina? - spytałam przyjaciółkę.
-    Za dziesięć czwarta.
-    To autobus mamy za dwie minuty - uśmiechnęłam się.
-    To miło, że przeprosił - Nikola odezwała się po chwili ciszy.
Skrzywiłam się nieznacznie. Nie chciałam rozmawiać o tamtych chłopakach. Chciałam po prostu o nich zapomnieć. Wyrzucić z pamięci ten nieprzyjemny incydent i mieć nadzieję, że już nigdy więcej się nie powtórzy.
-    Tak... - przytaknęłam wsiadając do autobusu, który właśnie przyjechał. - Ale i tak jestem zła na Dreadowłosego.
-    Nie dość, że zarozumiały to jeszcze arogancki. Chyba jeszcze żadna panna nie utarła mu nosa.
-    A widziałaś to spojrzenie Kosmity? - prychnęłam. - „Nie wiem o co wam chodzi, nie zrobiliśmy nic złego. Za to wy jesteście jakieś nienormalne”.
-    Faceci... - westchnęła. - Cóż z tego, że mają buźki ładne, skoro w głowie pusto...
-    A który z nich miał ładną buźkę twoim zdaniem? - podniosłam jedną brew.
-    Dreadowłosy - wzruszyła ramionami. - Choć on właściwie jest bardziej w twoim guście...
-    Jeżeli masz na myśli styl hip-hopowca, to owszem, ale jednak to nie jest to. On wygląda śmiesznie w tych swoich ciuchach XXXXL, a nie fajnie.
-    Ale zawsze lepiej niż Kosmita. Przesadził z grzywką i ilością żelu...
-    No tak, ale tutaj to normalne - puściłam jej oczko. Niemcy byli znacznie bardziej tolerancyjni niż Polacy.
-    Nie do końca...
* * *
    Obładowana różnokolorowymi reklamówkami z logami sklepów, albo świątecznymi obrazkami wpadłam do swojego pokoju i z westchnięciem ulgi rzuciłam wszystko na łóżko. Ściągnęłam kurtkę i położyłam na oparciu krzesełka. Z szafy wyciągnęłam ozdobny papier z rysunkowymi mikołajkami i zaczęłam pakować prezenty. Oby tylko nikt nie wszedł w tej chwili do mojego pokoju...
    Nie wiedzieć czemu przed oczami stanął mi Kosmita. Nie lubiłam się oszukiwać, więc ze smutkiem musiałam przyznać, że jednak zwróciłam na niego uwagę. Właściwie to dziwne. Nigdy nie lubiłam stylu rockowca, a jednak w jakiś sposób Czarny przyciągnął mój wzrok. Gdyby nie był taki bezczelny... Jeszcze najmilszy z nich wszystkich wydawał się być blondynek. I to wcale nie dlatego, że nas przeprosił za ich zachowanie. Po prostu sprawiał takie wrażenie.
    Kiedy pół godziny później prezenty leżały zapakowane na moim łóżku wrzuciłam je do reklamówek, żeby było mi je łatwiej przetransportować na dół i udałam się w stronę salonu, gdzie stała śliczna sosna przybrana kremowymi bombkami i czerwonymi kokardami. Położyłam wszystkie pakunki pod nią i z uśmiechem na ustach skierowałam się do kuchni, gdzie tata z babcią wykładali wszystkie potrawy na talerzyki. Wrzuciłam reklamówki do jednej z szafek i już miałam opuścić pomieszczenie, żeby im nie przeszkadzać kiedy tata podał mi półmisek z kapustą.
-    Zanieś to na stół.
Położyłam naczynie na dębowym stole w jadalni, który był teraz świątecznie przybrany i wróciłam do kuchni.
-    Zanieść coś jeszcze? - Spytałam tatę.
-    Tak - podał mi kolejny talerzyk z jedzeniem.
Byłam w szoku ilością przygotowanych potraw przez babcię i rodziców. Rozumiem, że to wigilia i powinno być na stole przynajmniej dwanaście dań, ale to co znalazło się na stole było lekką przesadą. Już dawno nie widziałam takiej ilości jedzenia! To co zaniosłam do jadalni, spokojnie wystarczyłoby do wykarmienia pięćdziesięciu osób, a ma przyjść przecież jeszcze tylko osiem osób!
Kiedy usłyszałam dzwonek u drzwi zaniosłam talerz z ziemniakami na stół i poszłam otworzyć. Na progu stała zziębnięta Nikola z jakąś reklamówką w dłoni.
-    Wchodź - zaprosiłam ją. - Chcesz coś ciepłego do picia? - Brunetka potaknęła uśmiechając się. - To idź do mojego pokoju, a ja zaraz przyjdę.
-    Ok.
Udałam się do kuchni. Wlałam wodę do czajnika i położyłam na jednym z palników.
-    Kto przyszedł? - spytała babcia.
-    Nikola - odparłam wyciągając z szuflady talerz i nakładając na niego kilka kawałków miodownika.
Kiedy woda się zagotowała zalałam torebki herbaty i kładąc dwa kubki z napojem, cukierniczkę i talerzyk z ciastem na tacę ruszyłam do swojego pokoju. Nikola siedziała na krzesełku obok biurka i przepatrywała moją książkę od biologii, którą zabrałam ze sobą, bo po świętach ma być klasówka z tkanek.
-    Prawie nic z tego nie rozumiem... - skrzywiła się czytając niektóre nazwy biologiczne po polsku.
-    Ja też nie wiem jak po niemiecku są na przykład dendryty, miofibryle, granulocyty czy chondroklasty.
-    W każdym języku to się powinno nazywać tak samo.
-    Też tak sądzę - uśmiechnęłam się. - Przyniosłam jeszcze ciasto.
-    Super! Uwielbiam miodownika twojej babci.
-    Oj ja też... - roześmiałyśmy się wesoło.
Podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej pakunek, w którym był prezent dla Nikoli. Z uśmiechem podałam jej podarek.
-    Wszystkiego najlepszego.
-    A dziękuję i wzajemnie - podniosła kąciki ust w górę pokazując rząd równych zębów. - A to dla ciebie.
Podała mi prezent i cmoknęła w policzek. Jako, że obie nie należałyśmy do osób cierpliwych od razu otworzyłyśmy swoje paczki. Kiedy zobaczyłam w środku jakieś dwa kilogramy słodyczy, kredki i kolorowankę  z Kubusiem Puchatkiem roześmiałam się wesoło.
-    Jak super! Nareszcie mam malowankę! Bo mama nie chciała mi ostatnio kupić... - zrobiłam smutną minkę.
-    Wiedziałam, że ci się spodoba - puściła mi oczko wyciągając ze swojej paczki książkę o Ludwiku XIV. - Nawet nie wiesz ile na nią polowałam... - powiedziała z uśmiechem przyglądając się jej jak jakiemuś cudowi natury.
Wsypałam cukierki do szklanego naczynia, które stało na segmencie. Kiedy z środka wypadło małe pudełeczko i płyta 2paca „Loyal the game” uśmiechnęłam się wesoło.
-    Dziękuję - cmoknęłam ją w policzek.
-    Mam nadzieję, że ci się spodoba...
Otworzyłam małe pudełeczko i wyciągnęłam z niego srebrną bransoletkę, złożoną z kilkunastu kwiatuszków. Od razu założyłam ją na swój przegub.
-    Jest niesamowita! - Wykrzyknęłam uradowana, cmokając Nikolę w policzek.
-    To się cieszę - uśmiechnęła się lekko. - Dzięki za prezenty, ciasto i herbatę, ale już uciekam - wstała z krzesełka.
-    Tak szybko?
-    Szybko? Miałam przyjść na dziesięć minut, a siedzę już prawie godzinę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz