Słysząc to myślałam, że nie ma już niczego gorszego
jednak się myliłam. Piski przybrały na sile przy jak mi się zdaje refrenie: „I
am callin’ U”. Można to określić jednym słowem. Masakra. Rozejrzałam się wokół.
Fanki Tokio Hotel chyba też nie były zadowolone z tego, że muszą słuchać coś
takiego, bo praktycznie wszystkie trzymały ręce w górze z kciukami skierowanymi
w dół. Nie lubię ich, bo mnie też denerwują swoją muzyką i tym „wspaniałym”
stylem, ale jednocześnie podziwiam, że nie zeszły w tym momencie ze sceny tylko
tak jakby się w ogóle tym nie przejmowały śpiewały dalej. Po skończeniu tego
czegoś, co w żadnym wypadku nie można nazwać piosenką postanowiły przedstawić
się publiczności.
- Hi! I’m Tola, and she’s Ala and we are together Blog Twenty
Seven! - ostatni wyraz wykrzyknęły razem.
Pierwsze co przyszło mi na myśl słysząc to, to: „jaka
wieś”. W tym momencie zrobiło mi się głupio, że bądź co bądź jestem po części
Polką. Co te wszystkie Niemki musiały sobie teraz pomyśleć o Polsce? Wolę nawet
o tym nie myśleć. To ponad moje siły. Po tym pseudo czymś przyszła kolej na
cover piosenki Alexi - „Uh la la la”. Przynajmniej przy tym nie musiałam
zatykać uszu. Następnym utworem było coś o brzmieniu „cziki bum cziki bum cziki
bum bum bum”, co również nie przypadło mi do gustu. Zresztą nie tylko mi.
Wystarczyło spojrzeć na minę Nikoli, która wyglądała jakby zaraz miała iść na
ścięcie, albo miała popełnić samobójstwo.
- And now - Tola zaczęła krzyczeć do mikrofonu. - the
last song “Wid out ya”.
“I’m no angel I can’t ease your mind
Moi, je suis belle
But the hurtin kind, yes I am
What you want from me
I can’t give to you
Baby I’m not good you see
I’m a hard ass baby
I would drive you crazy”
Nie wiem czemu ale te słowa mnie rozbawiły. Szczególnie
dwie ostatnie linijki. Trochę trudno było je zrozumieć, ale brzmienie było
nienajgorsze. Utwór był o stokroć lepszy niż pozostałe, albo zwyczajnie
przyzwyczaiłam się już trochę do tych pisków. Po skończeniu „Wid out ya” zeszły
ze sceny, na którą momentalnie weszła ekipa techniczna, żeby usunąć wszystkie
ślady obecności Blog27. Już za chwilę zobaczę Billa. Mimowolnie się
uśmiechnęłam. Teraz będę miała okazję do usłyszenia na żywo jego głosu i do
ponownego zobaczenia go. W dodatku nie grozi to żadnymi konsekwencjami, bo
szansa, że mnie dostrzeże wśród tego tłumu wynosi jak jeden do miliona.
* * *
Chodził po ich małym pokoju w tą i z
powrotem żując kwaśnego cukierka. Georg z Gustavem grali w piłkarzyki, a Tom
bawił się telefonem. Bill co jakiś czas zerkał na wymiętą kartkę, na której
znajdowała się kolejność piosenek. Znał ją na pamięć, ale musiał zająć czymś
swoje myśli. W jego głowie przeplatała się radość z koncertu, który mieli dać
już za parę minut oraz Mary Ann. Śliczna blondynka cały czas siedziała w jego
umyśle i sercu. Najgorszy był fakt, że nie dane jest im być razem. Zwyczajnie
do siebie nie pasują. Ciągle kłócą się o błahostki. Chciałby ją chociaż
zobaczyć. Nie mówiąc już o tym, że pragnął ją przytulić, pocałować... Ale to
tylko głupie marzenia. Choć ma dowód na to, że marzenia się spełniają. „Kiedy
czegoś pragniesz, to cały Wszechświat działa potajemnie byś to pragnienie mógł
spełnić”. Czyż właśnie z nim tak się nie stało? Czyż nie przekonał się o tym na
własnej skórze? Pragnął aby Tokio Hotel stało się sławne i tak właśnie jest.
Zaczyna się ich pięć minut. Nie wiadomo ile ono potrwa. Może to być miesiąc,
rok, a nawet kilka lat. Wszystko pokaże przyszłość, a póki co „Leb die
sekunde”. Muszą wykorzystać czas, który los im ofiarował najlepiej jak potrafią.
Nie mogą go zmarnować, bo drugiej szansy już nie dostaną. Jego myśli zostały
brutalnie przerwane przez pojawienie się menagera.
- Gotowi? - było to pytanie retoryczne. - Za minutę
wychodzicie na scenę.
Trzymając mikrofon w ręce ruszył wolnym
krokiem wraz z pozostałymi wąskim korytarzem. Wszędzie kręcili się ludzie z
ekipy technicznej, którzy usuwali ze sceny jeszcze ostatnie ślady obecności
Blog27. Czuł lekką tremę, ale wiedział, że ulotni się ona zaraz po usłyszeniu
krzyków i pisków. Już zaraz znajdzie się przed dziesięcioma tysiącami fanek,
które są gotowe zrobić wszystko o co tylko poprosi. Było wiele minusów sławy,
jednak stawały się one niczym przy plusie jakim było niewątpliwie dawanie
koncertów. Dla takich chwil warto żyć i znosić te ciągłe ataki paparazzich i
fanek-fanatyczek. To właśnie publiczność dodawała mu energii. Nie ważne jak był
zmęczony. Jeżeli wychodził tylko na scenę od razu czuł nowy przypływ sił. To
tak jakby ktoś wymienił ci zużyte baterie na nowe. Teraz są jak dwa bieguny, które
się przyciągają. Północ i południe. Po jednej stronie zespół, a po drugiej
publiczność.
Najpierw na scenę wyszedł Tom, Georg i
Gustav. Fanki oszalały. Do jego uszu dochodziły głośne piski podniecenia. Z
mikrofonem w dłoni wyszedł na podest. Chłopaki już grali. Na ustach zawitał mu
szeroki uśmiech. Teraz kolej na niego.
- Ihr steht immer pünktlich auf, Und verpennt was bei uns
geeht... - zaczął śpiewć „Jung und nicht mehr jugendfrei”.
Zawsze wykonywali ten właśnie utwór
jako pierwszy. Jego znaczenie w pełni znały tylko te osoby, które towarzyszyły
im podczas trasy koncertowej. Zawsze robili to co chcieli. Nie ważne czy
chodziło o koncert czy wygląd. Nie zamierzali ustępować. Niektórzy po spędzeniu
z nimi kilku dni mieli ochotę wziąć dwutygodniowy urlop zdrowotny.
- Witajcie kochani! - przywitał się z publicznością.
Fanki odpowiedziały mu głośnymi piskami. - Jak się macie? - odpowiedział mu
głośny wrzask. - Teraz kolejna piosenka z naszej debiutanckiej płyty „Shrei”,
„Beichte”. Tak jak głosi tytuł jest to nasza spowiedź.
Czas kiedy wykonywali pierwsze kilka
piosenek można było przyrównać do procesu stapiania. Północ i południe łączą
się tak jak oni z fankami. W jakiś niewytłumaczalny sposób stają się jednością.
To dziwne, ale piękne uczucie. Teraz był naprawdę szczęśliwy. Nie musiał
niczego udawać. Każdy uśmiech posyłany publiczności był szczery i prawdziwy.
Nie było w nim niczego wymuszonego albo udawanego. Dla takich chwil w życiu
warto żyć.
Jako, że za niedługo zacznie śpiewać
„Shrei” już zaczął się rozglądać po pierwszych rzędach w poszukiwaniu jakiejś
dziewczyny, z którą odśpiewa refren. Przesuwał wzrok z jednej twarzy na drugą.
Na praktycznie wszystkich widniały ślady łez. Łez szczęścia, wywołanych
zobaczeniem na żywo swojego idola. Niestety mógł wybrać tylko jedną z nich.
Dostrzegł dziewczynę z taką samą mangową fryzurą jak jego. Wspaniale wiedzieć,
że jest się dla kogoś wzorem. Że ktoś chce wyglądać tak jak ty. Jednak wiąże
się z tym też pewna odpowiedzialność.
Dalej szukał w tłumie osoby, która przykuje
jeszcze większą uwagę niż owa brunetka. Jego pole widzenia było ograniczone
tylko do pierwszych kilku rzędów przez silne reflektory oświetlające zarówno
jego jak i pozostałych. Zauważył dwie postacie, które nie wymachiwały rękoma
tak jak poprzednie. Stały spokojnie przyciśnięte do barierki. Zaintrygowały go.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz