Nabrał
zimnego powietrza w płuca, powoli je wydychając. Na dworze było okropnie zimno,
ale on tego nie zauważał. W tej chwili był kłębkiem nerwów. Czuł się tak, jakby
naprawdę przyszedł tutaj na długo wyczekiwaną randkę, choć doskonale wiedział,
że tak nie jest. „To tylko zwykłe spotkanie” - uspokajał się w duchu. Na
próżno.
Spojrzał
na zegarek. Miał nadzieję, że czasomierz Mary Ann nie chodził inaczej niż jego.
Nie zamierzał się spóźnić, żeby ominęła go kolacja z blondynką. Zbyt wiele
trudu kosztowało go wmówienie Davidowi, że ma grypę jelitową i ciągle
wymiotuje. Wiedział, że w przeciwnym razie menager zaciągnąłby go siłą do
Berlina. A przynajmniej starałby się.
Punktualnie
o siódmej, zadzwonił do dębowych drzwi. Uchyliły się może trzydzieści sekund
później, ale jemu wydawało się, że minęło o wiele więcej czasu. Wszedł do
środka, przyglądając się uważnie dziewczynie. Swoje długie, blond włosy
związała w kucyk, zrobiła sobie makijaż nazywany smooky-eyes, w którym było jej
niezwykle do twarzy, założyła czarną bluzeczkę przekładaną przez szyję, z
wielkim dekoltem kończącym się za pępkiem, w którym lśnił kolczyk w kształcie
jaszczurki. Do tego wszystkiego idealnie pasowały jasnoniebieskie jeansy i
botki na wysokiej szpilce. Przełknął głośno ślinę. Mary Ann wyglądała pięknie.
-
Proszę, to dla ciebie - powiedział w końcu, podając jej
bukiet herbacianych róż, który wybierał kilkadziesiąt minut. Widział po minie
kwiaciarki, że ta ma go już dość, ale on sobie nic z tego nie robił.
-
Dziękuję - uśmiechnęła się do niego uroczo, zapraszając
go gestem dalej. - Nie spodziewałam się, że przyniesiesz mi kwiaty. Mówiłeś, że
ma być bez romantycznych bzdur.
Kaulitz wzruszył tylko obojętnie
ramionami. Sam nie wiedział dlaczego postanowił kupić dziewczynie róże, dlatego
uznał, że jakakolwiek odpowiedź jest zbędna. Tym bardziej, że nawet on jej nie
znał.
-
Siadaj - wskazała mu jedno z krzeseł w jadalni. Był pod
wrażeniem tego, jak ładnie Mary przybrała stół. Brakowało mu świec, ale światło
padające z kinkietów też nie było takie złe. - Czego się napijesz?
-
Herbaty.
-
Może być zielona? Czy wolisz zwykłą?
-
Wszystko jedno.
Mary Ann skinęła głową, wychodząc z
pomieszczenia.
Jak na
razie było dobrze. Jeszcze nie doszło między nimi do kłótni, a to duży sukces.
Bill miał nadzieję, że pozostała część wieczoru upłynie im w miłej atmosferze,
choć znał cięty język blondynki, dlatego sądził, że nadzieja i tym razem go
zawiedzie.
Po kilku
minutach blondynka postawiła przed nim szklankę z bursztynowym, parującym
napojem.
-
Nie słodzisz, prawda? - Spytała.
Kiwnął potakująco głową w odpowiedzi.
Myślał, że blondynka usiądzie naprzeciwko niego, ale znowu zniknęła. Czyżby
postanowiła zostawić go samego sobie? Nie tak wyobrażał sobie to spotkanie,
które miało być kolacją z nią, a nie samą kolacją w jej domu.
-
Słyszałam, że lubisz pizzę - usłyszał głos dziewczyny.
Obrócił głowę, patrząc na Mary Ann niosącą
wielką pizzę domowej roboty. W oczach pojawiły mu się iskierki zachwytu, które
znikły wraz z tym, jak dostrzegł brokuły. Nienawidził tych warzyw!
-
Stało się coś? - Spytała zaniepokojona, zmianą jego miny.
-
Nie, nie - zaprzeczył, zastanawiając się jak uda mu się
przełknąć znienawidzone brokuły. - Wygląda pysznie. Nie musiałaś robić sobie
tyle kłopotu. Mogłem przecież przywieźć pizzę, albo coś innego...
-
Częstuj się - odparła chłodno, siadając naprzeciwko niego
i nakładając sobie kawałek na talerz.
Przyglądał się jak dziewczyna je, nie
odwracając wzroku od swojej porcji. Była naprawdę piękna. Przynajmniej dla
niego. Próbował przestać myśleć o urodzie blondynki i skupić się na czymś
innym, ale nie udawało mu się to. Dopiero kiedy Mary spojrzała na niego pytająco
swoimi błękitnymi oczami, pomalowanymi na czarno, wpatrzył się w swój kawałek
pizzy i już nie podniósł na nią wzroku. Nie chciał, żeby dziewczyna zauważyła,
że mu się podoba. Żałował tylko, że ma tak beznadziejny charakter.
-
I jak? - Mary przerwała nieco krępującą ciszę, która
zapanowała jakiś czas temu między nimi. - Smakowało ci?
-
Tak. Było pyszne!
Skinęła głową w podziękowaniu za
komplement. Szukał w myślach tematu do rozmowy, ale żaden nie chciał mu przyjść
do głowy. Zawsze wiedział co powiedzieć, ale teraz milczał jak zaklęty. Gdyby
zobaczył go Tom, pewnie nie uwierzyłby własnym oczom. Czując jak cisza staje
się coraz bardziej krępująca, przypomniał sobie w jaki sposób doszło do tej
kolacji.
-
Byłaś u Georga? - Zapytał.
-
Tak. Mam nadzieję, że sobie to wyjaśniliśmy.
Znowu zapadła cisza. Doszedł do
wniosku, że Tom miał rację. Ten pomysł z kolacją był kiepski. Gdyby miał się
pokłócić z blondynką, pewnie od razu znalazłby jakiś powód, ale jeżeli miał z
nią normalnie rozmawiać, kompletnie nie wiedział o czym. Nie chciał się jednak
z nią kłócić. Przychodząc tutaj postanowił sobie, że będzie miły. Sądził, że
jeżeli nie sprowokuje Mary Ann, dziewczyna sama nie zacznie awantury. Nie mógł
oczywiście być tego pewny na sto procent.
Dziewczyna westchnęła cichutko, zabierając
ich talerze. Czyżby to był znak, że już powinien sobie pójść? Właściwie byłoby
to całkiem sensowne rozwiązanie, zważywszy na to, że rozmowa między nimi
absolutnie się nie kleiła. On jednak nie zamierzał tak szybko rezygnować.
Chciał się przekonać czy blondynka jest tak miła jak zapewniał o tym Georg, ale
niestety nie wiedział jak rozpocząć z nią rozmowę.
Niecałe pięć minut później do jadalni
weszła Mary Ann z dwoma talerzykami.
-
Proszę. - Postawiła przed nim dość spory kawałek
parującego jabłecznika, przykrytego bitą śmietaną.
Skinął głową i mruknął ciche
„dziękuję”. Dziewczyna musiała mieć już dość niezręcznej ciszy jaka między nimi
panowała od samego początku kolacji, bo westchnęła cicho, po czym zapytała:
-
Skąd się wzięła nazwa waszego zespołu?
-
Tokio, bo chcielibyśmy kiedyś tam pojechać i zaszaleć, a
być może dać gigantyczny koncert - wyjaśniał - a hotel, ponieważ ostatnio
ciągle mieszkamy w hotelach. Teraz mieliśmy trzy dni wolne, które spędziliśmy w
domach.
-
Nie męczy was takie ciągłe przenoszenie się?
-
Czasami mam ochotę powiedzieć: „mam to gdzieś, nigdzie
nie jadę”, ale właściwie kocham to. To jest coś o czym marzyłem odkąd
skończyłem siedem lat.
-
A nie tęsknisz za rodziną i przyjaciółmi? Pewnie nie
spotykacie się często...
Bill czuł się tak, jakby znalazł się na
kolejnym wywiadzie. Z tym, że odpowiedzi których udzielał były o wiele bardziej
szczere, niż te, które miali okazję usłyszeć dziennikarze. I tak opowiedział
Mary Ann, że ma tylko jednego przyjaciela - Andreasa, oczywiście oprócz Gustava
i Georga. Mówił o swojej mamie Simone i ojczymie Gordonie, a także psie -
Scottym. Później zaczął mówić o fankach. Jakie to cudowne mieć tak wiele
wielbicielek, które kochają zarówno ich jak i muzykę, którą tworzą. Rozgadał
się na całego, nie przejmując się tym, że powiedział więcej niż powinien. Nie
zauważył, żeby Mary Ann ziewała, ale na wszelki wypadek wolał zapytać:
-
Bardzo cię znudziłem?
-
Nie. Gdybyś nudził już dawno bym zasnęła, albo
powiedziała ci, żebyś się zamknął - uśmiechnęła się serdecznie. Bill coraz
bardziej przekonywał się do słów Georga, choć właściwie to on mówił, a Mary Ann
go słuchała, co jakiś czas potakując głową.
-
Tak, tego się po tobie spodziewałem - odwzajemnił
uśmiech. - Może teraz ty mi powiesz coś o sobie? W końcu poznaliśmy się od złej
strony...
-
Gdybyś nie był takim egoistą dbającym tylko o swoje
interesy, pewnie poznalibyśmy się z lepszej strony - burknęła. - Przepraszam,
chyba nie powinnam zaczynać kłótni, skoro do tej pory nie wydrapaliśmy sobie
oczu.
A co byś powiedziała, żebyśmy zapomnieli o tym co było i
zaczęli od nowa? - Zaproponował nieśmiało. Nie chciał kłócić się z Mary Ann,
tym bardziej, że dziewczyna naprawdę mu się podobała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz