środa, 28 listopada 2012

Rozdział 38



            Nabrał zimnego powietrza w płuca, powoli je wydychając. Na dworze było okropnie zimno, ale on tego nie zauważał. W tej chwili był kłębkiem nerwów. Czuł się tak, jakby naprawdę przyszedł tutaj na długo wyczekiwaną randkę, choć doskonale wiedział, że tak nie jest. „To tylko zwykłe spotkanie” - uspokajał się w duchu. Na próżno.
            Spojrzał na zegarek. Miał nadzieję, że czasomierz Mary Ann nie chodził inaczej niż jego. Nie zamierzał się spóźnić, żeby ominęła go kolacja z blondynką. Zbyt wiele trudu kosztowało go wmówienie Davidowi, że ma grypę jelitową i ciągle wymiotuje. Wiedział, że w przeciwnym razie menager zaciągnąłby go siłą do Berlina. A przynajmniej starałby się.
            Punktualnie o siódmej, zadzwonił do dębowych drzwi. Uchyliły się może trzydzieści sekund później, ale jemu wydawało się, że minęło o wiele więcej czasu. Wszedł do środka, przyglądając się uważnie dziewczynie. Swoje długie, blond włosy związała w kucyk, zrobiła sobie makijaż nazywany smooky-eyes, w którym było jej niezwykle do twarzy, założyła czarną bluzeczkę przekładaną przez szyję, z wielkim dekoltem kończącym się za pępkiem, w którym lśnił kolczyk w kształcie jaszczurki. Do tego wszystkiego idealnie pasowały jasnoniebieskie jeansy i botki na wysokiej szpilce. Przełknął głośno ślinę. Mary Ann wyglądała pięknie.
-          Proszę, to dla ciebie - powiedział w końcu, podając jej bukiet herbacianych róż, który wybierał kilkadziesiąt minut. Widział po minie kwiaciarki, że ta ma go już dość, ale on sobie nic z tego nie robił.
-          Dziękuję - uśmiechnęła się do niego uroczo, zapraszając go gestem dalej. - Nie spodziewałam się, że przyniesiesz mi kwiaty. Mówiłeś, że ma być bez romantycznych bzdur.
Kaulitz wzruszył tylko obojętnie ramionami. Sam nie wiedział dlaczego postanowił kupić dziewczynie róże, dlatego uznał, że jakakolwiek odpowiedź jest zbędna. Tym bardziej, że nawet on jej nie znał.
-          Siadaj - wskazała mu jedno z krzeseł w jadalni. Był pod wrażeniem tego, jak ładnie Mary przybrała stół. Brakowało mu świec, ale światło padające z kinkietów też nie było takie złe. - Czego się napijesz?
-          Herbaty.
-          Może być zielona? Czy wolisz zwykłą?
-          Wszystko jedno.
Mary Ann skinęła głową, wychodząc z pomieszczenia.
            Jak na razie było dobrze. Jeszcze nie doszło między nimi do kłótni, a to duży sukces. Bill miał nadzieję, że pozostała część wieczoru upłynie im w miłej atmosferze, choć znał cięty język blondynki, dlatego sądził, że nadzieja i tym razem go zawiedzie.
            Po kilku minutach blondynka postawiła przed nim szklankę z bursztynowym, parującym napojem.
-          Nie słodzisz, prawda? - Spytała.
Kiwnął potakująco głową w odpowiedzi. Myślał, że blondynka usiądzie naprzeciwko niego, ale znowu zniknęła. Czyżby postanowiła zostawić go samego sobie? Nie tak wyobrażał sobie to spotkanie, które miało być kolacją z nią, a nie samą kolacją w jej domu.
-          Słyszałam, że lubisz pizzę - usłyszał głos dziewczyny.
Obrócił głowę, patrząc na Mary Ann niosącą wielką pizzę domowej roboty. W oczach pojawiły mu się iskierki zachwytu, które znikły wraz z tym, jak dostrzegł brokuły. Nienawidził tych warzyw!
-          Stało się coś? - Spytała zaniepokojona, zmianą jego miny.
-          Nie, nie - zaprzeczył, zastanawiając się jak uda mu się przełknąć znienawidzone brokuły. - Wygląda pysznie. Nie musiałaś robić sobie tyle kłopotu. Mogłem przecież przywieźć pizzę, albo coś innego...
-          Częstuj się - odparła chłodno, siadając naprzeciwko niego i nakładając sobie kawałek na talerz.
Przyglądał się jak dziewczyna je, nie odwracając wzroku od swojej porcji. Była naprawdę piękna. Przynajmniej dla niego. Próbował przestać myśleć o urodzie blondynki i skupić się na czymś innym, ale nie udawało mu się to. Dopiero kiedy Mary spojrzała na niego pytająco swoimi błękitnymi oczami, pomalowanymi na czarno, wpatrzył się w swój kawałek pizzy i już nie podniósł na nią wzroku. Nie chciał, żeby dziewczyna zauważyła, że mu się podoba. Żałował tylko, że ma tak beznadziejny charakter.
-          I jak? - Mary przerwała nieco krępującą ciszę, która zapanowała jakiś czas temu między nimi. - Smakowało ci?
-          Tak. Było pyszne!
Skinęła głową w podziękowaniu za komplement. Szukał w myślach tematu do rozmowy, ale żaden nie chciał mu przyjść do głowy. Zawsze wiedział co powiedzieć, ale teraz milczał jak zaklęty. Gdyby zobaczył go Tom, pewnie nie uwierzyłby własnym oczom. Czując jak cisza staje się coraz bardziej krępująca, przypomniał sobie w jaki sposób doszło do tej kolacji.
-          Byłaś u Georga? - Zapytał.
-          Tak. Mam nadzieję, że sobie to wyjaśniliśmy.
Znowu zapadła cisza. Doszedł do wniosku, że Tom miał rację. Ten pomysł z kolacją był kiepski. Gdyby miał się pokłócić z blondynką, pewnie od razu znalazłby jakiś powód, ale jeżeli miał z nią normalnie rozmawiać, kompletnie nie wiedział o czym. Nie chciał się jednak z nią kłócić. Przychodząc tutaj postanowił sobie, że będzie miły. Sądził, że jeżeli nie sprowokuje Mary Ann, dziewczyna sama nie zacznie awantury. Nie mógł oczywiście być tego pewny na sto procent.
Dziewczyna westchnęła cichutko, zabierając ich talerze. Czyżby to był znak, że już powinien sobie pójść? Właściwie byłoby to całkiem sensowne rozwiązanie, zważywszy na to, że rozmowa między nimi absolutnie się nie kleiła. On jednak nie zamierzał tak szybko rezygnować. Chciał się przekonać czy blondynka jest tak miła jak zapewniał o tym Georg, ale niestety nie wiedział jak rozpocząć z nią rozmowę.
Niecałe pięć minut później do jadalni weszła Mary Ann z dwoma talerzykami.
-          Proszę. - Postawiła przed nim dość spory kawałek parującego jabłecznika, przykrytego bitą śmietaną.
Skinął głową i mruknął ciche „dziękuję”. Dziewczyna musiała mieć już dość niezręcznej ciszy jaka między nimi panowała od samego początku kolacji, bo westchnęła cicho, po czym zapytała:
-          Skąd się wzięła nazwa waszego zespołu?
-          Tokio, bo chcielibyśmy kiedyś tam pojechać i zaszaleć, a być może dać gigantyczny koncert - wyjaśniał - a hotel, ponieważ ostatnio ciągle mieszkamy w hotelach. Teraz mieliśmy trzy dni wolne, które spędziliśmy w domach.
-          Nie męczy was takie ciągłe przenoszenie się?
-          Czasami mam ochotę powiedzieć: „mam to gdzieś, nigdzie nie jadę”, ale właściwie kocham to. To jest coś o czym marzyłem odkąd skończyłem siedem lat.
-          A nie tęsknisz za rodziną i przyjaciółmi? Pewnie nie spotykacie się często...
Bill czuł się tak, jakby znalazł się na kolejnym wywiadzie. Z tym, że odpowiedzi których udzielał były o wiele bardziej szczere, niż te, które miali okazję usłyszeć dziennikarze. I tak opowiedział Mary Ann, że ma tylko jednego przyjaciela - Andreasa, oczywiście oprócz Gustava i Georga. Mówił o swojej mamie Simone i ojczymie Gordonie, a także psie - Scottym. Później zaczął mówić o fankach. Jakie to cudowne mieć tak wiele wielbicielek, które kochają zarówno ich jak i muzykę, którą tworzą. Rozgadał się na całego, nie przejmując się tym, że powiedział więcej niż powinien. Nie zauważył, żeby Mary Ann ziewała, ale na wszelki wypadek wolał zapytać:
-          Bardzo cię znudziłem?
-          Nie. Gdybyś nudził już dawno bym zasnęła, albo powiedziała ci, żebyś się zamknął - uśmiechnęła się serdecznie. Bill coraz bardziej przekonywał się do słów Georga, choć właściwie to on mówił, a Mary Ann go słuchała, co jakiś czas potakując głową.
-          Tak, tego się po tobie spodziewałem - odwzajemnił uśmiech. - Może teraz ty mi powiesz coś o sobie? W końcu poznaliśmy się od złej strony...
-          Gdybyś nie był takim egoistą dbającym tylko o swoje interesy, pewnie poznalibyśmy się z lepszej strony - burknęła. - Przepraszam, chyba nie powinnam zaczynać kłótni, skoro do tej pory nie wydrapaliśmy sobie oczu.
A co byś powiedziała, żebyśmy zapomnieli o tym co było i zaczęli od nowa? - Zaproponował nieśmiało. Nie chciał kłócić się z Mary Ann, tym bardziej, że dziewczyna naprawdę mu się podobała. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz