sobota, 9 listopada 2013

Część II: Rozdział 28


            Bill Kaulitz chodził nerwowo po szpitalnym korytarzu. Jego śladem podążał Ying Xiong. Bill zacisną dłoń w pięść. Choć nie był wierzący teraz modlił się żarliwie, aby Dieterowi i Mary Ann nie stała się krzywda. Gdyby żona poroniła po raz drugi – tym razem przez jego głupotę, nie potrafiłby sobie tego wybaczyć. Żałował, że dał się sprowokować Adamowi. Powinien puścić słowa mężczyzny koło uszu. A przede wszystkim nie powinien był pić alkoholu. Szczególnie w takiej ilości. Niestety nie mógł cofnąć czasu.
            Włożył palec wskazujący do buzi i ze zdenerwowania zaczął przygryzać paznokieć. Chciał pójść z Mary Ann na badania, ale lekarz kazał mu czekać. Nawet prośby żony nie pomogły.
-          Możecie przestać chodzić w kółko? Boli mnie głowa!
Bill spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na teściową. Nie potrafił ani usiedzieć ani ustać w miejscu. Chodzenie po korytarzu powstrzymywało go przed otworzeniem drzwi i wtargnięciem do pomieszczenia, w którym lekarze badali Mary Ann.
-          Uspokójcie się – teraz odezwał się Robert Rose. – Mary jeszcze nie umiera. Co najwyżej trochę pokiereszowaliście jej żebra.
Bill otworzył usta, aby coś powiedzieć teściowi, lecz Ying Xiong go wyprzedził:
-          Dziadek nic nie rozumie! – chłopak zawołał z oburzeniem. – Mama cierpi, a dziadek sobie żartuje! Tak nie można! To nieludzkie!
Uśmiech momentalnie znikł z ust Roberta Rose.
-          Nic nie można nawet powiedzieć. Zaraz się wszyscy na mnie denerwują – w jego głosie bez trudu można było wyczuć pretensje. - Mówicie, że to moja wina, a to – mężczyzna wskazał palcem na Billa – on zaczął. Jeżeli wam przeszkadza, że się odzywam, już nie będę. Zawsze wszyscy mają do mnie pretensje.
-          Czy Ying Xiong powiedział coś o tym, żeby się pan nie odzywał? – Bill stanął w obronie chłopaka. – Nie powinien sobie pan żartować z nieszczęścia Mary. Ona może... – chciał dodać, że może stracić Dietera, ale w porę ugryzł się w język. Nie chciał ani wymawiać swoich najczarniejszych obaw na głos, ani też powiedzieć teściom o ciąży Mary bez jej zgody.
-          Już się nic nie odezwę. Wy wiecie wszystko najlepiej – w głosie Roberta można było wyczuć jeszcze większą pretensję.
-          To nie tak, że wszystko wiemy najlepiej... – Ying Xiong próbował załagodzić sytuację. – Ale mama musi teraz bardzo cierpieć...
-          Oj poboli ją poboli i przejdzie. Mnie czasami jak coś boli nie robię takiej tragedii – poruszył delikatnie ramieniem. – Też mnie tutaj boli. Nie mogę obrócić dobrze ręki. Głowy też nie mogę przekręcić...
-          Oj zamknij się już – teraz odezwała się Joanna Rose. – Nikt nie kazał ci przekopywać całego ogrodu. Jeżeli cię boli idź do lekarza.
-          A tam! Po co mam iść do lekarza? W czym mi pomoże? To już starość. Na to nie ma lekarstwa. Jak nie ma komu dbać o ogród, to sam musiałem to zrobić. Jak ja nic nie zrobię w tym domu, to nikt nie kiwnie palcem...
Bill słysząc wyrzuty Roberta, położył dłoń na ramieniu Ying Xionga i pociągnął go w stronę schodów. Nie miał zamiaru wysłuchiwać żalów teścia, które były bezpodstawne.
-          Dlaczego dziadek nie martwi się o mamę? – chłopak spytał, kiedy znaleźli się przy automacie z napojami. – Mama prawie nie mogła oddychać. Dobrze, że się nie udusiła.
Bill uśmiechnął się do niego lekko. Podał mu puszkę z colą.
-          Na pewno się martwi o Mary, w końcu to jego córka. Pewnie uznał, że nie stało się jej nic na tyle poważnego, żeby była na badaniach już od – spojrzał na zegarek – prawie trzech godzin.
-          A co jeżeli mama będzie musiała mieć operację?
Kaulitz uśmiechnął się lekko do Ying Xionga i roztrzepał jego kasztanowe włosy. On również obawiał się najgorszego.
Słysząc dźwięk oznaczający, że przyszła do niego wiadomość, wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i spojrzał na wyświetlacz: „Z Dieterem wszystko w porządku *\(^o^)/*. Ze mną też, ale lekarz kazał mi zostać dzisiaj w szpitalu TT.TT Za niedługo przewiozą mnie stąd do jakiejś sali TT.TT
            Na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech. Położył dłoń na klatce piersiowej i odetchnął z ulgą. Tak bardzo się bał, że Dieterowi mogło się stać coś złego! Pospiesznie wystukał: „Naprawdę z wami wszystko w porządku?
-          Tato, co się stało? Mama coś napisała?
-          Tak. Wszystko z nią w porządku – uśmiechnął się do chłopaka ciepło. – Chodź zobaczymy się z mamą.
Ying Xiong posłusznie poszedł z nim w stronę schodów, a następnie do drzwi, za którymi znajdowały się pomieszczenia, w których były przeprowadzane badania. Nacisnął domofon i chwilę czekał aż odezwie się jakiś głos. Wyjaśnił, że chce się zobaczyć z Mary Ann Kaulitz. Gdy usłyszał dźwięk oznaczający, że może otworzyć drzwi, pchnął je i udał się w stronę pielęgniarki, która wyszła po niego na korytarz. Bez słowa wszedł do gabinetu. Mary Ann siedziała na łóżku. Gdy zobaczyła Billa, podniosła się z miejsca i podbiegła do niego. Skrzywiła się czując ból w płucach i żebrach. Jednak nawet to nie powstrzymało ją przed mocnym przytuleniem się do męża.
-          Tak się cieszę, że Dieterowi nic się nie stało – powiedziała cicho, żeby jej słów nie usłyszeli ani rodzice, ani Ying Xiong, którzy byli obecni w pomieszczeniu. – Bałam się, że mogę go stracić, ale lekarz powiedział, że wszystko w porządku z naszym synem. To silny chłopiec.
Bill pocałował ją czule w czubek głowy, po czym złapał  za podbródek, aby móc spojrzeć w jej błękitne oczy.
-          A ty? Jak się czujesz? – spytał z troską.
Mary Ann wyswobodziła się z uścisku męża i spojrzała na rodziców oraz Ying Xionga, którzy wpatrywali się w nią z napięciem:
-          Nic mi nie jest – uśmiechnęła się, ignorując ból w klatce piersiowej. Uniosła koszulkę w górę, pokazując im bandaże. – Mam tylko złamane żebro, ale powinno się zagoić w ciągu ośmiu tygodni.
-          Muszą państwo pilnować panią Kaulitz, żeby się nie przemęczała – lekarz uśmiechnął się do nich. – Proszę o nią dbać, żeby dobrze jadła, spała przynajmniej osiem godzin dziennie, nie uprawiała intensywnych ćwiczeń, które mogą pogłębić uraz żebra, ale jednocześnie pacjent nie może siedzieć zbyt długo w jednej pozycji...
-          Panie doktorze, nie przesadzajmy...
-          To nie jest przesadzanie – powiedział życzliwie. – Powinna pani dbać teraz o swoje ciało. To naprawdę ważne.
-          Będę jej pilnował – Bill zapewnił lekarza. – Nie spuszczę jej z oczu.
-          Oj Bill, nic mi nie będzie – uśmiechnęła się do męża lekko, po czym zwróciła się do lekarza: - Może pan przemyśli jeszcze mój pobyt tutaj? Rano mam...
-          Oczywiście nie będę trzymał pani na siłę w szpitalu – wpadł jej w słowo - ale byłoby lepiej gdyby pani została. Sala numer 358 jest już przygotowana. Pani Bożenka tam państwa zaprowadzi – skinął głową w stronę pielęgniarki, która stała przy drzwiach od gabinetu i im się uważnie przyglądała.
-          Siadaj – ojciec Mary Ann wskazał na wózek inwalidzki. – Jeżeli pan mówi, że będzie lepiej jak zostaniesz chociaż jeden dzień w szpitalu, powinnaś zostać.
-          Tato! Ja naprawdę muszę wracać do Berlina!
-          Siadaj i nie marudź. Powinnaś posłuchać pana doktora – Joanna Rose powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Później poproszę Adama, żeby zobaczył co z tobą.
-          Bill – Mary Ann spojrzała na męża, zupełnie ignorując słowa mamy. – Nawet jeśli mam zostać w szpitalu, chcę jechać do Niemiec. Nie chcę tutaj zostać dłużej. Zadzwonię do Marlen, żeby zorganizowała jakiś transport albo weźmiemy taksówkę...
Kaulitz podsunął jej wózek inwalidzki, na którym posłusznie usiadła.
-          Musisz robić cyrki?
-          Mamo, możesz przestać? Nie mam siły się z tobą kłócić.
-          Ty to jesteś przemądrzała i niemiła...
-          Niech pani przestanie – Bill spojrzał wrogo na teściową. – Nie martwi się pani o córkę? Mary Ann z ledwością mówi, a pani dodatkowo ją denerwuje. Nie życzę sobie, żeby Adam odwiedzał moją żonę. To przez niego jest w takim stanie.
-          Nie zwalaj winy na niewinnego człowieka. To ty zacząłeś.
-          Bill... Szkoda z nią dyskutować. Chodź stąd. Nie będziemy przeszkadzać panu – Mary Ann spojrzała na lekarza, który uważnie przysłuchiwał się ich rozmowie. – Dziękuję za wszystko. Do widzenia.
Bill pożegnał się z lekarzem. Popchnął wózek w stronę wyjścia, a następnie udał się korytarzem za pielęgniarką, która prowadziła ich do odpowiedniego pokoju. Kiedy znaleźli się w pomieszczeniu podjechał wózkiem do świeżo pościelonego łóżka. Pomógł Mary Ann wygodnie się na nim położyć.
-          Lepiej się czujesz? – Robert Rose spytał córkę, gdy pielęgniarka sprawdziwszy, że wszystko jest w porządku opuściła salę.
-          Tak samo – powiedziała zgodnie z prawdą. – Boli mnie żebro za każdym razem kiedy się ruszam albo mówię.
-          Dostałaś jakieś tabletki przeciwbólowe? Może powinnaś dostać mocniejsze?
-          Tak, tato. Dostałam zastrzyk przeciwbólowy – skłamała. Nie miała zamiaru brać żadnych tabletek, a już tym bardziej zastrzyków. Bała się, że jakaś substancja chemiczna w składzie leku może zaszkodzić Dieterowi. Ból, który czuła był nieznośnie silny, lecz myśl o dziecku i jego dobru sprawiała, że stawał się do wytrzymania.
-          Gdyby nie ten twój mężulek nie musielibyśmy tutaj być. Powinien przeprosić Adama.
Mary Ann przymknęła powieki i policzyła w myślach do dziesięciu. Czuła jak po jej ciele przechodzą dreszcze wywołane kumulującą się w jej wnętrzu złością. Nie wiedziała co ma powiedzieć mamie, jak jej tłumaczyć, żeby w końcu zrozumiała i dała za wygraną. Powoli traciła nadzieję, że to kiedykolwiek nastąpi.
            Gdy otworzyła oczy, zobaczyła jak Ying Xiong łapie kobietę za rękę i ciągnie do wyjścia.
-          Co ty robisz?! – Spytała, patrząc gniewnie na Chińczyka.
-          Musi babcia stąd wyjść. Nie może babcia teraz denerwować mamy – widząc, że wypowiadany przez niego wyraz „babcia” denerwuje Joannę Rose, kontynuował: - Czy babcia naprawdę nie widzi w jakim stanie jest mama? Babcia robi to specjalnie? Czy byłoby babci miło gdybym się tak zachowywał jak babcia by cierpiała? Tak naprawdę nie można postępować.
-          Co ty...
-          Naprawdę powinna babcia wrócić dzisiaj do domu. Powinna się babcia wyspać i odpocząć. Jest babcia już zmęczona.
-          Ty też już powinieneś jechać, tato – Mary Ann powiedziała, kiedy Chińczyk wyprowadził jej mamę z pomieszczenia. – Jest już bardzo późno. Nie ma sensu, żebyście tutaj ze mną byli.
Robert Rose podszedł do córki i pocałował ją w czubek głowy.
-          Trzymaj się żabciu. Zadzwoń do nas gdyby coś się działo.
-          Dobrze. Dobranoc tato.
-          Dobranoc.
Mary Ann pomachała dłonią na pożegnanie ojcu. Gdy została w pomieszczeniu z Billem opadła na poduszkę. Zrobiła to jednak zbyt gwałtownie. Ból przeszył jej całe ciało.
-          Zawołać lekarza? – mąż spytał z troską.
-          Nie, nie trzeba – uśmiechnęła się lekko. – Dobrze, że nie zostali dłużej. Gdyby mama powiedziała jeszcze jedno słowo o Adamie, po prostu bym stąd wyszła. Bill – spojrzała w jego piękne, czekoladowe tęczówki – Musimy wrócić natychmiast do Berlina. Nie wytrzymam dłużej z moją mamą.
-          Lekarz powiedział, że powinnaś zostać tutaj do jutra. Zresztą nie wsiądę do samochodu pijany. Muszę wytrzeźwieć.
-          Zadzwonię do Marlen, żeby coś zorganizowała. Ja naprawdę nie chcę zostać tu ani chwili dłużej.
-          Mary... nie bądź uparta. To dla twojego i Dietera dobra. Powinnaś posłuchać lekarza.
Bill pogłaskał żonę czule po jej jasnych włosach, które opadały luźno na ramiona. Chciał ją do siebie przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, jednak bał się, że sprawi tym ból Mary Ann.
-          Dobrze. Zostanę tutaj, ale tylko do czasu aż wytrzeźwiejesz. Nie mam ochoty spotykać się z Adamem, a jestem pewna, że mama go przyprowadzi z samego rana.
-          Wiem, Mary. Nie chcę go z tobą widzieć, jeszcze bardziej niż ty nie chcesz widzieć jego. Mimo wszystko powinien cię przeprosić. Wyobraź sobie, że uciekł ze szpitala zaraz po tym jak go opatrzyli! Dupek. Zabiłbym drania, gdyby stało ci się coś poważniejszego.
Mary Ann widząc w jego oczach wściekłość, pogłaskała go po dłoni.
-          Było, minęło.
-          Tak nie można. Powinniśmy podać go do sądu. Jakby nie było leżysz tutaj teraz ze złamanym żebrem...
-          I co powiemy w sądzie? Bill, to ty zacząłeś bójkę. Chciałam was rozdzielić i Adam przypadkiem mnie uderzył...
-          Przypadkiem czy nie, powinien ponieść za to karę. A ty nie powinnaś go usprawiedliwiać.
-          Nie usprawiedliwiam go. Nie chcę robić niepotrzebnego zamieszania. Dobrze wiesz, że to nie skończyłoby się tylko w sądzie.
-          Tym lepiej. Niech cały świat się dowie jakim jest dupkiem.
Słysząc dźwięk otwieranych drzwi spojrzeli w ich stronę. Do pomieszczenia wszedł Ying Xiong. Chłopak podszedł do łóżka Mary Ann i usiadł na skraju. Na jego twarzy była wymalowana troska.
-          Wszystko w porządku mamo? Jak się czujesz? Bardzo boli? Babcia z dziadkiem pojechali do domu. Jak babcia mogła powiedzieć mamie takie przykre słowa? Wiedziałem, że babcia nie lubi taty, ale nie sądziłem, że aż tak bardzo. To nie w porządku.
Blondynka uśmiechnęła się do Ying Xionga.
-          Moja mama już taka jest. Bardzo na ciebie nakrzyczała?
-          Jakoś dałem radę. Ale mamo, bardzo cię boli? Może powinienem podmuchać, żeby się szybciej zagoiło?
Mary roześmiała się słysząc słowa Ying Xionga. Chłopak był o wiele odważniejszy od Billa, jeżeli chodziło o jej mamę.
-          Troszeczkę. Wy też powinniście wracać do domu.
-          Nigdzie się stąd nie ruszę! – Bill zaoponował. – Nawet nie ma mowy!
-          Ja również! Zostanę z mamą! To się stało przeze mnie. Powinienem być przy mamie. Gdybym tylko nie położył się spać wcześniej... Przepraszam! To moja...
-          Przestań bredzić – Mary Ann uderzyła Ying Xionga w ramię. – Bill daj mu klucze od domu, a ja wezwę taksówkę.
-          Ale mamo... Gniewasz się na mnie?
-          Nie.
-          Mary ma rację. Powinieneś wrócić do domu. Nie martw się. Zostanę z nią.

Mary Ann, położyła dłoń na swoim lewym boku. Zagryzła mocno zęby. Nie przypuszczała, że złamane żebro może boleć tak mocno. Jednak pomimo całego bólu jaki czuła, cieszyła się, że Dieterowi nic się nie stało. Gdyby straciła dziecko po raz drugi, nie potrafiłaby się z tym pogodzić.
Położyła dłoń na swoim brzuchu i szepnęła:
-          Musisz być silny dla mamusi. Mamusia cię kocha, wiesz? Przepraszam, że cię wcześniej wystraszyłam. Mamusia będzie ostrożna. Śpij sobie, a ja przejrzę kilka dokumentów.
Podniosła z łóżka tablet i wpatrzyła się w wykresy. Jak tylko Bill zasnął poprosiła Ying Xionga, żeby przywiózł jej do szpitala z domu rodziców wszystkie potrzebne dokumenty, telefon oraz iPada. Musiała odwołać zebranie, które miało się odbyć za kilkanaście minut. Z początku chciała przeprowadzić z pracownikami wideokonferencję, ale bała się, że może obudzić Billa. Była pewna, że mąż nie pozwoliłby jej na to. Dlatego powinna skończyć całą pracę nim się obudzi.
Zerknęła nerwowo na śpiącą sylwetkę męża. Modliła się w duchu, żeby przespał jeszcze co najmniej kilka godzin.
            Gdy jej telefon zaczął wibrować, sądząc, że to Marlen, odebrała połączenie nawet nie zerkając na wyświetlacz.
-          Marlen... – zaczęła, jednak przerwał jej męski głos w słuchawce.
-          Dzień dobry. Nazywam się Frank Müller. Jestem adwokatem pana Chena. Rozmawiałem z panią wczoraj...
-          Proszę przestać do mnie wydzwaniać – Mary Ann odezwała się cicho, żeby nie obudzić Billa. – Jeżeli jeszcze raz pan do mnie zadzwoni złożę zawiadomienie na policji o nękanie.
-          Pani Kaulitz...
-          Panie Müller, jeżeli pan i pan Chen macie jakieś problemy proszę kontaktować się z moim prawnikiem. O ile dobrze pamiętam, kilka miesięcy temu pan Chen nie miał nic przeciwko, żebym zaopiekowała się Ying Xiongiem. Obecnie chłopak ma osiemnaście lat, więc nie widzę powodu, dla którego pan mnie niepokoi. Żegnam pana.
Nie czekając na odpowiedź prawnika, rozłączyła się. Ze złością rzuciła telefon na pościel i wpatrzyła się w wykresy. Nie potrafiła się jednak skupić na skomplikowanych liniach.
Nie miała ani czasu ani ochoty użerać się z panem Chenem i jego prawnikiem. Nie rozumiała dlaczego mężczyzna ubzdurał sobie, że porwała Ying Xionga. Chłopak był przy niej z własnej woli. Ona go do niczego nie zmuszała. Zresztą czy ojciec, który sprzedał własnego syna, miał prawo się o niego upominać kiedy tylko sobie o nim przypomni? Przed tym jak zabrała Ying Xionga do Japonii, rozmawiała z panem Chenem. Mężczyzna z początku nie chciał przystać na jej propozycję, każąc jej natychmiast przyprowadzić chłopaka do domu. Jednak po krótkiej rozmowie przedstawił jej propozycję współpracy, twierdząc, że oboje są ludźmi interesu. Mężczyzna oczekiwał od niej podpisania długoletniej współpracy, ona zgodziła się jednak tylko na trzy miesiące. Być może pan Chen reagował w ten sposób, ponieważ ich umowa dobiegała końca? Powinien jednak wiedzieć, że szantażem niczego nie zdziała. Przed telefonem od pana Müllera nie zamierzała rezygnować ze współpracy z firmą ojca Ying Xionga, teraz jednak cieszyła się, że ich umowa dobiega końca. Jeżeli mężczyzna miał ją szantażować, a przedmiotem szantażu miał być Ying Xiong, nie chciała brać w tym udziału.
Spojrzała na wykresy przedstawiające wyniki badań i zaczęła je analizować. Nie zamierzała się przejmować pogróżkami pana Chena. Ying Xiong był dorosły, więc mógł robić co tylko mu się podobało.

-          Mary Ann?! Co ty robisz?! – Mary aż się wzdrygnęła słysząc głos Billa. Pospiesznie wyszła z aplikacji, w której miała otwarte wyniki badań. Analizowała je już od przeszło trzech godzin, a nie była nawet w połowie pracy.
-          Ja? – spytała, patrząc niewinnie na Billa. – Przeglądam wiadomości.
-          Nie kłam.
-          Nie kłamię. Spójrz – pokazała mu tablet, na ekranie którego widniał artykuł opisujący wpływ ekstraktu z ikry łososia na stan cery.
-          To nazywasz wiadomościami? Zresztą... Skąd masz tablet?
-          Ying Xiong mi przywiózł.
-          Czy dla ciebie parogodzinny odpoczynek to naprawdę tak dużo? Jeżeli ci się nudzi, nie możesz poleżeć sobie w spokoju i poprzeglądać serwisy plotkarskie? Albo obejrzeć jakiś relaksujący film?
-          Oj Bill, mnie relaksuje czytanie o ekstrakcie z ikry łososia.
Wyciągnął z jej rąk tablet i odłożył go na łóżko, na którym wcześniej spał. Widząc smutną minę Mary Ann, usiadł obok niej.
-          Wiem, że praca jest dla ciebie ważna, ale proszę odpocznij trochę. Zobacz jakie masz podkrążone oczy. Rozumiem, że nagle nie pójdziesz na długi urlop, ale chociaż ogranicz pracę. Powinnaś o siebie dbać. Pomyśl o Dieterze.
-          Myślę o nim Bill. Cały czas. Ale zanim zrobię sobie trochę więcej wolnego muszę doprowadzić pewne sprawy do końca, albo komuś przekazać część obowiązków. To nie jest takie proste. Dobrze wiesz, że ciąża była niespodziewana. I jeszcze to, że dzisiaj muszę być w szpitalu...
-          Może zrezygnowałabyś chociaż z pracy na uczelni? – podsunął.
-          Ale ja lubię przebywać ze studentami. To trochę tak, jakbym dalej studiowała. Chociaż przez te kilka godzin tygodniowo mogę przebywać z ludźmi prawie w moim wieku, zamiast z ludźmi, którzy mogliby być moimi rodzicami albo dziadkami.
-          Brakuje ci znajomych?
-          Nie – pokręciła przecząco głową. – To nie o to chodzi. Czasami po zajęciach podchodzę ze świeżym umysłem do pewnych spraw.
-          Rozumiem. W takim razie może powinnaś przesunąć robienie doktoratu?
-          Też o tym pomyślałam, ale muszę zakończyć drugą fazę badań. Jeżeli teraz przerwę, moja dwuletnia praca pójdzie na marne.
Nie chciała wspominać Billowi o tym, że musiała przerwać wizyty w laboratorium ze względu na ciążę. Pracowała z wieloma niebezpiecznymi odczynnikami chemicznymi dla płodu, dlatego nie chciała prowadzić świadomie do poronienia albo zaburzyć prawidłowy rozwój Dietera. Część doświadczalną zleciła zespołowi, który jej dotychczas pomagał. Musiała jednak nimi kierować i kontrolować wyniki, co również było czasochłonne.
-          Naprawdę nie ma innego wyjścia? – spytał z nadzieją w głosie.
-          Odsunęłam w czasie kilka projektów, jeżeli to cię ucieszy.
-          Poważnie?
-          Tak.
-          Świetnie! Naprawdę nie powinnaś tyle pracować. Na pewno masz wielu zdolnych pracowników, którzy mogą cię wyręczyć.
-          Chyba tak – czując jak burczy jej w brzuchu, spojrzała prosząco na męża: - Przyniesiesz mi coś do jedzenia? Zaraz umrę z głodu.

Bill wrócił kilkanaście minut później. W jednej ręce trzymał tacę z jedzeniem, a w drugiej papierowy koszyczek z dwoma styropianowymi kubkami.
-          Jestem – uśmiechnął się do Mary Ann.
Blondynka odwzajemniła uśmiech. Przesunęła się na skraj łóżka, żeby zrobić miejsce Billowi. Poklepała niewygodny materac, dając mężowi do zrozumienia, żeby położył się obok niej.
-          Proszę – podał Mary Ann tacę z jedzeniem, siadając na posłaniu. – Nie mieli nic lepszego.
Mary spojrzała na kilka kromek chleba z masłem, dwa talerzyki z jajecznicą i dwoma parówkami.
-          Nie szkodzi. Może być – uśmiechnęła się lekko.
Odłożyła jedzenie na szafeczkę nocną i sięgnęła po papierowy koszyczek z napojami. Wyciągnęła kubeczek i ostrożnie upiła kilka łyków gorącej herbaty.
-          Połóż się – powiedziała, odsuwając się na sam skraj łóżka, żeby zrobić mu miejsce na wąskim posłaniu.
Bill posłusznie zdjął buty i położył się na niewygodnym materacu. Mary Ann przykryła męża kołdrą i oparła głowę na jego klatce piersiowej. Przez jakiś czas wdychała jego zapach.
-          Mmm... – wymruczała, wtulając się jeszcze mocniej w jego pierś. – Jak przyjemnie... Kocham cię, Bill.
Bill przyciągnął ją do siebie mocniej i zaczął głaskać jej miękkie włosy.
-          Bardzo cię boli?
-          Tak – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
-          Pójdę po lekarza...
-          Nie Bill. Będę dzielna dla Dietera – spojrzała na męża. – Boję się, że silne leki przeciwbólowe mogą źle wpłynąć na jego rozwój. Za parę dni powinno przejść.
-          Zabiję drania jak go dopadnę! – Zawołał ze złością. Uderzył dłonią zaciśniętą w pięść w materac.  – Połamię mu wszystkie żebra! Zmiażdżę je!
-          Zostaw go Bill. Nie ma sensu dalej w to brnąć.
-          Dlaczego? Mogliśmy stracić Dietera. Poza tym leżysz teraz tutaj i cierpisz. Ten drań powinien za to zapłacić.
-          On tego nie zrobił specjalnie.
-          Znowu go usprawiedliwiasz.
Mary Ann odsunęła się od niego. Usiadła na łóżku i spojrzała uważnie na męża. Jego czekoladowe tęczówki pałały złością.
-          Nie usprawiedliwiam go – powiedziała twardo. – Też jestem na niego wściekła. Rozumiem matkę, że zachowuje się jak wariatka, ale on powinien mieć trochę oleju w głowie i.. i... – skrzywiła się czując silny ból w klatce piersiowej. Nie powinna mówić tak szybko.
-          W porządku? – Spytał z troską.
Mary Ann wyciągnęła dłoń w uspokajającym geście. Wzięła kilka wdechów i kontynuowała:
-          Adam nie powinien się tak zachowywać – jej głos był o wiele spokojniejszy. – Nie chcę go więcej widzieć, dlatego nie rozdmuchujmy tego.
-          Jesteś pewna?
-          Tak Bill, jak niczego innego. Mama musi mnie naprawdę nienawidzić skoro wybrała mi takiego palanta na męża.
Bill roześmiał się.
-          Nie rozmawiajmy o nim. Nie ma sensu psuć sobie humoru. Może obejrzymy jakiś film? Chyba, że chcesz się położyć spać? Pewnie nawet nie zmrużyłaś oczu przez całą noc.
Mary Ann podała Billowi iPada, oparła się plecami o tors męża i położyła sobie tacę z jedzeniem na kolanach.
-          Nie zasnę dopóki czegoś nie zjem – powiedziała, sięgając po widelec. – Zresztą za niedługo przyjdzie lekarz, żeby upewnić się, że z Dieterem jest wszystko w porządku.
Bill chwilę szukał jakiejś komedii. Gdy znalazł jedną, która wydawała mu się przyzwoita, położył iPada, tak, żeby widzieli ekran i włączył film.
-          Nie pamiętam kiedy ostatnim razem oglądaliśmy razem film – powiedział, odgryzając kawałek chleba z masłem. – Musimy się wybrać do kina.
Mary Ann pokręciła przecząco głową.
-          Nie chcesz?
-          Nie.
-          Dlaczego?
-          Wolę posiedzieć w domu przed telewizorem.
-          No co ty? Naprawdę?
Mary Ann wzruszyła obojętnie ramionami.
-          Tak. W domu jest przyjemniej – obróciła głowę, żeby pocałować Billa w szyję. – Mogę cię przytulać i całować kiedy tylko chcę. No i nie ma tam nikogo, kto by nas obserwował albo by nam przeszkadzał.
-          Przekonałaś mnie – uśmiechnął się do niej wesoło. – W takim razie musimy oglądać częściej filmy w domu i dużo się całować i przytulać.
-          Zboczeniec.
-          Ale to ty powiedziałaś.
-          W takim razie to ja jestem zboczeńcem – zaśmiała się.
Bill jadł z uśmiechem na ustach. Próbował skupić się na filmie, jednak jego wzrok ciągle wędrował w stronę Mary Ann.
-          Zrobisz mi dziurę w głowie – powiedziała w końcu.
-          Kocham cię, Mary. 

niedziela, 8 września 2013

Część II: Rozdział 27



Happy Birthday to Gustav^____^

O jejku! Aż mi się nie chce wierzyć, ale naprawdę nie dodałam nowego odcinka przez 7(!) miesięcy! Przepraszam. Naprawdę przepraszam OTL 
Bardzo dziękuję również osobom, które jeszcze tutaj zaglądają~ ^____^ Opowiadanie na pewno będę kontynuowała aż do momentu, kiedy napiszę ostatnie słowo, o czym na pewno Was powiadomię. 
Nie potrafię w tej chwili napisać kiedy pojawi się Rozdział 28, ponieważ dopiero przed chwilą skończyłam pisać Rozdział 27 i szczerze mówiąc sama nie wiem co pisać dalej. Niby jakiś tam malutki pomysł zaświtał mi w głowie, ale zobaczymy jak to wyjdzie. W każdym razie będzie to na pewno przed upływem kolejnych siedmiu miesięcy.
Może jak w końcu TH wydadzą nowy album, co miejmy nadzieję nastąpi wkrótce, wpadnie mi do głowy jakiś genialny pomysł na ciąg dalszy i rozdziały będą się pojawiały częściej. Dlatego Bill, Tom, Gustav, Georg nie leńcie się w studio tylko nagrywajcie coś nowego!!! I przyjedźcie na koncert do Polski, bo ja chcę was w końcu zobaczyć na żywo! Hahaha Nie jestem ich fanką, ani właściwie nigdy nie byłam, ale fajnie byłoby ich zobaczyć na żywo po tylu latach pisania o nich fanficka xD 
Jeżeli znów nie dopadnie mnie kryzys twórczy, być może wkrótce umieszczę tutaj nowe opowiadanie - tym razem jednak o nikim sławnym. Mam już kilka rozdziałów, więc...
Nie rozpisuję się więcej.

Jeszcze raz przepraszam i zapraszam na Rozdział 27.


ROZDZIAŁ 27

            Georg Listing od ponad godziny walczył z przemożną chęcią ucieczki z klubu, albo chociaż zasłonięcia szczelnie swoich uszu, aby nie dostawał się do nich nawet najcichszy dźwięk. Spojrzał na Leonie. Kobieta wpatrywała się jak urzeczona w scenę, na której stał mężczyzna w średnim wieku. Grał jakąś jazzową melodię na swoim saksofonie, której Georg nie mógł znieść. Torturę dodatkowo pogłębiały nachalnie napływające do jego umysłu myśli o koncercie 30 Seconds to Mars. Mógłby teraz świetnie się bawić z Tomem w rytm muzyki, którą lubił. Niestety nie potrafił oprzeć się prośbą Leonie.
            Kiedy wreszcie mężczyzna skończył swoją grę i ukłonił się publiczności, Georg pospiesznie podniósł się z krzesła i zaczął bić brawo jak szalony. Nie dlatego, że podobała mu się muzyka, ale dlatego, że muzyk w końcu skończył grać. Wiedział, że nie powinien zachowywać się w taki sposób. Sam był muzykiem, więc powinien szanować innych. Niestety od jazzu nienawidził tylko jeszcze bardziej dźwięk saksofonu.
-         Pięknie grał – Leonie powiedziała z zachwytem, kiedy opuścili wnętrze klubu. – Coś niesamowitego!
-         Tak... – przytaknął niemrawo.
-         Za tydzień będzie kolejny koncert. Pójdziesz ze mną, prawda?
Georg skrzywił się mocno, przeklinając w duchu gust muzyczny Leonie. Bez słowa otworzył samochód i do niego wsiadł.
-         Georg, nie odpowiedziałeś mi.
Mężczyzna spojrzał na kobietę, która usadowiła się na fotelu pasażera i patrzyła na niego swoim przenikliwym wzrokiem. Georg dobrze wiedział, że Leonie wcale nie czeka na jego szczerą odpowiedź tylko potwierdzenie swoich słów.
-         Tak, tak. Oczywiście – powiedział wbrew sobie, uśmiechając się nieznacznie.
Odpalił silnik samochodu, wyjechał z parkingu i skierował auto w stronę ich mieszkania.
-         Georg zwolnij. Nie jedź tak szybko.
Mężczyzna spojrzał na wskazówkę, która ledwie wskazywała osiemdziesiąt kilometrów na godzinę. Nie chcąc kłócić się z Leonie, posłusznie zdjął nogę z gazu. Zwolnił do pięćdziesięciu kilometrów na godzinę i przeklinając w myślach toczył się w stronę domu. Wysłuchiwał cierpliwie zachwytów dotyczących koncertu, co jakiś czas jej przytakując. Najchętniej powiedziałby, że występ mu się ani trochę nie podobał, ale nie miał serca tego zrobić.
            Gdy przed jego oczami ukazał się pobliski sklep spożywczy, pokazał kierunkowskaz i skręcił na parking.
-         Dlaczego się tutaj zatrzymałeś?
-         Idę na chwilę do sklepu.
-         Po co? Wszystko mamy w domu. Nie będziemy nic kupowali.
-         Skoczę tylko po piwo i zaraz wracam.
-         Piwo?!
Georg słysząc w jej głosie niezadowolenie pośpiesznie wysiadł z samochodu i pobiegł do sklepu. Odszukał w lodówce swoje ulubione piwo, wyciągnął dwie butelki i podszedł do kasy. Po męczącym wieczorze miał ochotę usiąść w fotelu i napić się kilka łyków tego orzeźwiającego napoju.
Gdy wychodził ze sklepu zaczepiła go młoda kobieta.
-         Przepraszam, czy mógłbyś mi to odkręcić? – wyciągnęła w jego stronę butelkę z coca-colą. – Siłuję się z nią już dobre kilka minut.
Georg spojrzał niepewnie w stronę samochodu, w którym czekała Leonie, po czym pospiesznie wziął od kobiety butelkę i spróbował ją odkręcić. Minęło kilka sekund nim udało mu się otworzyć napój.
-         Proszę – podał jej colę.
-         Dziękuję! – Uśmiechnęła się do niego szeroko. – Już myślałam, że będę musiała obejść się smakiem! Chciałam kupić nową, ale zapomniałam wziąć portfela z domu – zaczęła się bawić swoimi długimi włosami, opadającymi miękkimi falami na jej piersi.
-         Nie ma za co – uśmiechnął się do niej. – Butelka była bardzo mocno zakręcona.
-         Tak – zgodziła się z nim. – Na szczęście znalazłam silnego mężczyznę – zażartowała. – Jeszcze raz dziękuję.
-         Nie ma za co – powtórzył. – Trochę się spieszę.
-         A tak! Przepraszam, że cię zatrzymałam. Pa, pa!
Zaczęła mu machać energicznie dłonią na pożegnanie.
-         Pa.
Wymachując reklamówką, podszedł do samochodu. Otworzył drzwi i wsiadł do środka. Leonie patrzyła na niego z naburmuszoną miną.
-         Kto to był?
-         Nie wiem – wzruszył obojętnie ramionami.
-         Naprawdę jej nie znasz?
-         Tak, naprawdę jej nie znam.
-         To dlaczego z nią rozmawiałeś, co? – kiwnęła głową w stronę dziewczyny. – Od kiedy to nieznajome machają tak energicznie na pożegnanie?
-         Oj Leonie, daj spokój. Poprosiła mnie tylko, żebym otworzył jej colę. To wszystko.
-         Tak pewnie. I myślisz, że w to uwierzę?
-         Tak właśnie myślę – odpowiedział, włączając samochód do ruchu.
-         Czy ty musisz flirtować ze wszystkimi pannami ubranymi w mini? – spytała z wyrzutem.
-         Nie flirtowałem z nią.
-         Nie kłam. Wszystko widziałam.
-         Przepraszam Leonie...
-         Przeprosiny nie wystarczą.
Georg westchnął ciężko zastanawiając się jak powinien udobruchać Leonie. Zawsze kiedy zaczepiła go jakaś kobieta albo za jakąś się spojrzał robiła mu wyrzuty. Czasami męczyła go jej zazdrość i zaborczość.
Po kilku minutach zaparkował samochód na parkingu. Kobieta wysiadła i bez słowa skierowała się w stronę windy. Georg pobiegł za nią. Ledwo zdążył wsiąść nim drzwi się zasunęły.
Przytulił ją do siebie:
-         Nie gniewaj się kochanie – powiedział czule do jej ucha. – Przecież wiesz, że tylko ciebie kocham.
-         Zostaw mnie – odsunęła się od niego. – Nie jestem w nastroju.
-         Przepraszam kochanie.
-         Przynajmniej wiesz, że postąpiłeś źle – mruknęła, wychodząc z windy.
Georg pokręcił tylko głową z niezadowoleniem. Czuł, że dzisiejszej nocy znów będzie musiał nocować  w salonie.
* * *
Mary Ann z niepokojem obserwowała jak Bill nalewa do kieliszka kolejną porcję alkoholu. Położyła dłoń na jego udzie i zacisnęła mocno palce. Gdy mąż na nią spojrzał pokręciła głową z dezaprobatą, dając mu tym samym do zrozumienia, żeby przestał już pić.
-         No co? – Spytał jakby nie rozumiał o co jej chodzi. Uniósł kieliszek do ust i zwrócił się do Adama: – Na zdrowie!
-         Na zdrowie! – odpowiedział mężczyzna opróżniając swój kieliszek jednym haustem.
-         Bill... – powiedziała prosząco.
-         Co?
-         Wystarczy. Nie pij więcej.
-         Oj – machnął niedbale dłonią, wywracając przy tym szklankę - daj spokój.
-         Bill wystarczy. Zobacz, już nie panujesz nad swoimi ruchami – spojrzała wymownie w stronę naczynia, które leżało teraz przewrócone na stole.
-         Daj spokój Mary. Zaczynasz marudzić.
-         Bill proszę cię...
-         To co? Jeszcze jeden? – Bill słysząc słowa Adama pospiesznie skinął głową, zupełnie ignorując prośbę żony. Podsunął mężczyźnie kieliszek, aby ponownie wypełnił go alkoholem.
Mary złapała tym razem męża za przedramię jedną dłonią, a drugą wyciągnęła mu naczynie z ręki i postawiła na stole.
-         Naprawdę ci już wystarczy. Nie będę więcej razy prosiła, żebyś przestał.
-         Musisz być taką zrzędą?
-         Nie Bill, nie muszę – uśmiechnęła się nieznacznie. – Proszę – wskazała na kieliszek – możesz wypić tyle ile zdołasz. Ale pamiętaj, jutro nie chcę nic słyszeć o tym, że się źle czujesz albo, że zostawiłam cię u rodziców jeżeli nie będziesz w stanie wsiąść do samochodu. Dobrze wiesz, że o ósmej muszę być już w Berlinie.
-         Dobra, dobra – położył dłoń na jej prawym ramieniu i przyciągnął ją do siebie.
-         Nie myślałeś, żeby zostać aktorem? – Adam spytał Billa.
-         Aktorem? – Bill powtórzył, zastanawiając się nad odpowiedzią. – Hmm... Jeżeli trafi się jakiś ciekawa rola, pewnie zagram w filmie. Ale wolę muzykę. Dlaczego pytasz?
-         Tak sobie właśnie pomyślałem, że bylibyście świetnymi aktorami. Na pewno dostalibyście oscary.
Mary Ann widząc jak Bill się uśmiecha, ucieszyła się, że nie wyczuł ironii w słowach Adama.
-         Wszystko jest możliwe, więc może kiedyś...
-         O czym rozmawiacie?
Joanna Rose zajęła miejsce obok Adama.
-         O niczym szczególnym – mężczyzna wzruszył obojętnie ramionami. – Właśnie sugerowałem im, że powinni zostać aktorami.
-         A kto chciałby go oglądać?
-         Więcej osób niż myślisz, mamo. Prosiłam cię o coś. Zapomniałaś już?
-         Tak? A o co?
-         Mogłabyś rozmawiać w obecności Billa w języku, który rozumie? To naprawdę tak dużo?
-         A on nie może się nauczyć języka, w którym ja mówię?
-         A czy ja cię proszę, żebyś nauczyła się jakiegoś języka dla Billa? Przestań być uparta.
-         To ty jesteś uparta, że nadal z nim jesteś. Po co  z nim jesteś?
-         Po to samo po co ty jesteś z tatą.
-         Nie mieszaj do tego taty.
-         A ty przestań wreszcie być złośliwa w stosunku do Billa i mnie. Nie masz pięciu lat, żeby tak się zachowywać. Mamo naprawdę nie chcę się z tobą kłócić.
Joanna Rose sięgnęła po miskę z sałatką i nałożyła warzywa zmieszane z majonezem na talerz Adama.
-         Zjedz coś. Inaczej szybko się upijesz.
-         Dziękuję Asiu.
Mary Ann chciała powiedzieć coś mamie, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Nieważne ile razy próbowała rozmawiać z mamą albo prosić ją, żeby wreszcie ustąpiła, rezultat zawsze był taki sam. Joanna Rose już dawno temu postanowiła, że będzie nienawidzić Billa. I za nic nie chciała uczynić czegoś, co mogłoby złamać to postanowienie.
-         Powinnaś docenić co Joanna dla ciebie robi. Ona chce jak najlepiej.
-         Moje dobro nie powinno leżeć w obszarze twoich zainteresowań.
-         Dlaczego jesteś taka niemiła dla Adama? – mama skarciła Mary. – Nie widzisz, że on się o ciebie troszczy?
-         Dlaczego on – Bill wskazał na mężczyznę palcem – miałby się troszczyć o moją żonę? – ostatnie słowo specjalnie podkreślił. – Zresztą Mary Ann jak widać ma się całkiem dobrze.
Mary skinęła głową, zgadzając się z mężem.
-         Zobaczysz będziesz jeszcze płakała, że mnie nie posłuchałaś. Wrócisz z podkulonym ogonem, ale będzie już za późno.
-         Mamo, czy ty przypadkiem nie wypiłaś za dużo? – Mary Ann spytała ostrożnie. Choć słowa mamy jasno dawały do zrozumienia co ma na myśli, ona nie potrafiła ich zrozumieć. Były dla niej zbyt abstrakcyjne. Gdyby miała żałować swojego związku z Billem, zrobiłaby to już dawno temu.
Złapał Mary Ann za dłoń i splótł palce z jej. Gdy Adam nalał mu kolejny kieliszek alkoholu sięgnął po niego i wypił duszkiem.
-         Powiedz mi, nie spotykasz się z nikim? – Bill zwrócił się do Adama.
-         Nie mam obecnie nikogo.
-         Dlaczego taki wspaniały mężczyzna jak ty się z nikim nie spotyka? – pytał dalej, a widząc wściekłość w oczach teściowej uśmiechnął się szeroko.
-         Nie mam czasu. Moja praca wymaga wiele wysiłku.
-         Rozumiem. Ale wiesz, praca tak naprawdę nie jest przeszkodą, żeby się z kimś widywać.
-         Czy... czy ty mnie... – Mary Ann zaśmiała się słysząc jak Adam zaczął się jąkać – zapraszasz... na randkę...
Nie była pewna czy zaczerwienione policzki i słowa, które wypowiedział z takim trudem były spowodowane ilością wypitego alkoholu czy też nie. Jednak bez względu na to, co spowodowało takie wypieki na jego policzkach, Adam wyglądał przekomicznie.
-         Dlaczego nie? – Bill wzruszył ramionami. Mary zauważyła, że dokuczanie mężczyźnie i jej mamie sprawia mu przyjemność. – Spędzimy razem miło czas.
-         Joanna miała rację...
-         Oczywiście, że miałam. Spójrz tylko na niego. Od razu widać, że woli mężczyzn.
-         Więc... prawda też... Myślałem o tym całą noc i później dzień i nie mogę to co mi powiedziałaś zaakceptować... – język mu się plątał.
-         Czego? Co ona ci powiedziała?
-         Lesbijka. Jest lesbijką – spojrzał na Mary Ann rozbieganym wzrokiem. – To prawda.
Mary Ann poczuła jak Bill zaciska mocno palce. Położyła dłoń na jego i zaczęła ją głaskać, aby rozluźniać jego uścisk. Bała się, że zaraz mąż połamie jej palce. Obserwowała jak z sekundy na sekundę staje się coraz bardziej spięty. Nawet jeżeli na ustach miał uśmiech, wewnątrz aż z niego kipiało. Zawsze był wybuchowy, a duża ilość krążącego w jego żyłach alkoholu wcale nie pomagała. Mary uznała, że to i tak cud, że Bill tak długo wytrzymał.
-         O czym ty mówisz? Moja córka miałaby być... lesbijką? – ostatnie słowo ledwo przeszło jej przez gardło. – To wszystko przez ciebie! – wskazała palcem na Billa. – To przez ciebie to spotkało moją córkę. Zawsze wiedziałam, że przez ciebie będą same kłopoty. Tylko Robert się upierał... Mogłam wcześniej...
Kiedy Joannie zabrakło słów, Adam zabrał głos:
-         Nie chciałabyś spróbować tego z mężczyzną?
-         Hahaha...
Mary Ann słysząc sztuczny śmiech Billa, wyciągnęła przed siebie dłoń próbując go złapać. Jednak Kaulitz był szybszy. W ułamku sekundy pochylił się nad stołem i dłonią zaciśniętą w pięść uderzył Adama w twarz. Mężczyzna oszołomiony sytuacja w jakiej się znalazł, siedział przez moment nieruchomo. Gdy zaczęło do niego docierać co się właśnie dzieje, złapał Billa za koszulkę i próbował od siebie odepchnąć.
-         Bill! – Mary Ann szarpała go za koszulkę. – Przestań natychmiast! Bill!!! Tak nie można! Bill!
Mąż zupełnie ją zignorował, skupiając się na biciu Adama.
-         Bill! Adam! Uspokójcie się!
-         Dalej chcesz, spróbować tego z Mary?! – Bill wrzasnął.
-         Zachowujesz się jak pies ogrodnika! Sam nie skorzystasz, ale innym też nie dasz! Asia ma rację!
Adam korzystając z chwili nieuwagi Billa, położył go na stole i usiadł na nim okrakiem. Mary Ann zasłoniła oczy dłońmi, kiedy mężczyzna uderzył jej męża pięścią w twarz. Nie chciała tego oglądać, jednak nie miała wyboru. Musiała jakoś ich powstrzymać.
-         Dalej! Adam nie daj się!
Słysząc słowa mamy, obróciła w jej stronę gwałtownie głowę. Nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. Nie rozumiała jak w takiej chwili mama może kibicować Adamowi – jak w ogóle może któremuś kibicować. Krew, która widniała na ich twarzach była jak najbardziej prawdziwa. Mary Ann była pewna, że jeżeli potrwa to odrobinę dłużej, zrobią sobie prawdziwą krzywdę.
Otworzyła usta, żeby zawołać tatę, brata i wujków, którzy byli w innym pokoju. Z jej krtani wydobył się jednak tylko jęk bólu. Złapała się jedną ręką za klatkę piersiową, w którą została mocno uderzona, a drugą kurczowo zacisnęła na brzuchu. Próbowała nabrać powietrza w płuca, jednak coś jej to skutecznie uniemożliwiało. Otwierała i zamykała na przemian usta niczym ryba, która została wyciągnięta z wody. Czuła pulsowanie krwi w uszach, zaś oczy zaszły jej łzami.
-         Co się stało mamo?! – usłyszała przytłumiony głos Ying Xionga. – Mamo! Mamo!
Chłopak zaczął klepać ją po plecach.
-         Mamo! Już dobrze, mamo... Nie umieraj... Proszę mamo! Zostań z nami! Mamo!
Gdy wreszcie udało jej się zaczerpnąć powietrza, wyciągnęła przed siebie drążącą dłoń, w uspakajającym geście.
-         Nic mi nie jest... – powiedziała słabo. Po policzkach spływały jej łzy.
-         Mamo!
Jęknęła, gdy Ying Xiong mocno się do niej przytulił.
-         Przepraszam! – odsunął się szybko i uważnie ją obejrzał. – Gdzie boli? Bardzo mocno? Mamo!
-         Trochę... tutaj... – wskazała na swoją klatkę piersiową, po czym spojrzała w stronę Billa i Adama, którzy nie przejmując się niczym leżeli na podłodze i okładali się nawzajem pięściami. – Bill...
-         W porządku. Babcia poszła po dziadka – Ying Xiong, jedną ręką przytrzymując ją, drugą sięgnął po telefon. – Zadzwonię po pogotowie. Jaki jest numer?
Nie chciała jechać do szpitala, ale ból w klatce piersiowej był nieznośny. Martwiła się też o to czy nic nie stało się dziecku. A i Bill z Adamem powinni zostać opatrzeni.
-         999 albo 112...
Ying Xiong pospiesznie wybrał odpowiedni numer. Chwilę z kimś rozmawiał, po czym rozłączył się. Poprowadził Mary Ann do krzesełka i pomógł jej usiąść.
-         Lekarz za chwilę przyjedzie. Wszystko będzie dobrze.
-         Dziękuję Ying Xiong.
Chłopak uśmiechnął się do niej ciepło. To był kolejny raz, kiedy Chińczyk przychodził jej z pomocą.
Mary Ann poczuła jak spada jej kamień z serca, gdy do salonu wpadł tata, Brian, Marcin, Krystian i Bronisław – tata Adama. Nawet gdy mężczyźni rozdzielili Billa i Adama, ci wcale nie zamierzali przerywać bijatyki.
-         Jeszcze raz powiesz coś o mojej żonie, to cię zabiję! – Bill wrzeszczał, próbując wyrwać się z mocnego uścisku Roberta i Briana.
-         No chodź! Dawaj! Zobaczymy, kto kogo pierwszy zabije! – Adam nie pozostał mu dłużny.
-         Proszę... was..., uspokójcie... się... – Mary Ann poprosiła słabym głosem, próbując złapać oddech. Mówienie sprawiało jej trudność.
Gdy mężczyźni nie zwrócili nawet najmniejszej uwagi na jej prośbę, nadal obrzucając się wyzwiskami, Ying Xiong stanął pomiędzy nimi.
            Pełnymi łez oczami spojrzał na Adama, a następnie na Billa.
-         Możecie przestać? Mama jest ranna!
Bill przez moment patrzył na niego nic nie rozumiejąc. Zmartwiona twarz chłopaka go jednak zaniepokoiła. Rozejrzał się w poszukiwaniu żony. Siedziała na krześle, trzymając się kurczowo za brzuch i klatkę piersiową, zaś na jej policzkach widniały czarne strugi od rozpuszczonego przez łzy makijażu.
-         Mary Ann... Dieter... – powiedział słabo. Umysł momentalnie mu się rozjaśnił, zupełnie tak, jakby z jego organizmu w sekundzie wyparował cały alkohol.
Wyszarpnął się z uścisku teścia i szwagra.
-         Mary Ann... – klęknął przed nią i spojrzał w jej zapłakaną twarz. – Mary Ann... co się stało? Jak się czujesz? Dieter...
-         Nie wiem – powiedziała cicho.
Drżącymi dłońmi Bill zaczął szukać swojego telefonu.
-         Pogotowie, pogotowie...
-         Już wezwałem karetkę tato.
-         Co się stało? – zapytał chłopaka.
-         Nie wiem. Obudziły mnie wasze krzyki, a kiedy tu przyszedłem zobaczyłem umierającą mamę!
Mary Ann widząc panikę na twarzy Billa, uderzyła lekko Ying Xionga w udo.
-         Nie... kłam... Tylko... nie... mogłam przez... moment... złapać... powietrza...
-         Powiedz mi, co się stało? Jak do tego doszło? Co z Dieterem? – położył czule dłonie na jej brzuchu, jakby chciał zbadać w jakim stanie znajduje się ich syn.
-         Adam mnie... uderzył... jak chciałam... was rozdzielić...
-         Zabiję go! – zawołał gniewnie, podnosząc się gwałtownie z podłogi. Mary Ann złapała go za nogawkę spodni, próbując go zatrzymać.
-         Zostaw mnie! Zabiję drania!
-         Bill... nie...
Przez chwilę walczył ze swoimi myślami, po czym posłusznie kucnął przed żoną.
-         Jak się czujesz? Bardzo cię boli?
Uśmiechnęła się lekko. Dotknęła dłonią zakrwawionej twarzy Billa i próbowała wytrzeć z niej krew.
-         Dobrze się czujesz? – usłyszała głos mamy. – Nic ci się nie stało?
-         Nic mi... nie jest... – nadal miała kłopoty ze złapaniem powietrza.
-         To wszystko moja wina – Bill przytulił się do jej brzucha. – Bądź dzielny. Proszę. Przepraszam. Dieter fighting! Bądź silnym chłopcem!
-         Bill... – Mary Ann go upomniała, widząc zaciekawione spojrzenie jej rodziców i brata.
-         O czym on mówi? – Joanna spojrzała na nich uważnie. – Jaki Dieter? Czy ty sobie coś zrobiłaś, żeby...
Mary Ann słysząc słowa mamy, nie mogła powstrzymać śmiechu. Jednak czując przeszywający ból, szybko tego pożałowała.
-         To nie jest czas na śmiech! Możecie mi to wyjaśnić?!
Bill spojrzał na żonę. Skoro i tak wszystko się wydało, chciał wyjawić teściom, że Mary jest w ciąży. Blondynka pokręciła jednak głową.
-         Nie martwi się pani o córkę?! Nie widzi pani, że ona się źle czuje?! Musi ją pani dodatkowo denerwować?!
Joanna Rose otworzyła usta, aby coś powiedzieć, jednak dzwonek domofonu jej to uniemożliwił. Ying Xiong biegiem udał się do wyjścia, aby wpuścić pogotowie.
Kiedy Mary Ann poczuła ukłucie bólu w podbrzuszu, spojrzała ze strachem na męża.
-         Bill... Boję się... – z jej oczu wypłynęły łzy. – Boję się, że...
-         Ciii... Nic nie mów. Wszystko będzie w porządku. Lekarze już tutaj są.
* * *
            Gustav przewracał się z boku na bok. Próbował zasnąć już od kilku godzin, ale za nic mu się to nie udawało. Wizja wyjeżdżającej Inge do Korei na całe dwa, a może nawet trzy tygodnie spędzała mu sen z powiek.
-         Przecież ona jeszcze nie wyjechała! Zresztą sam chciałeś od niej trochę odpocząć! Tak będzie lepiej! – próbował się przekonać.
Choć jego umysł mówił zupełnie co innego, jego ciało żyło własnym życiem. Chciało jak najszybciej znów znaleźć się w objęciach Inge.
Zaczął szarpać włosy, jakby miało mu to pomóc przestać myśleć o zielonookiej.
-         Inge! Ty diable! – wrzasnął wreszcie, nie mogąc uwolnić się od napływających do jego głowy myśli o niej. – Rzuciłaś na mnie urok!
Czując, że nie wytrzyma dłużej przewracania się z boku na bok, Gustav zerwał się z łóżka. Pospiesznie założył na siebie ubrania, które znalazł na podłodzie. Włożył na nogi pierwsze lepsze buty, które wpadły mu w ręce i chwycił klucze od samochodu. Pobiegł na parking, zupełnie tak jakby mu się gdzieś spieszyło. Odnalazł białe Audi i do niego wsiadł.
Ruszył z piskiem opon. Myślał, że krótka przejażdżka trochę go zmęczy. Nieświadomie jednak skręcił w ulicę, która prowadziła do mieszkania Inge. Zatrzymał samochód przed apartamentowcem i wpatrzył się w okna, które sądził, że należą do Inge. Próbował opanować usilną chęć wyjścia z samochodu, wejścia do budynku i znalezienia się w objęciach Inge. Nie rozumiał jak mógł już za nią tęsknić. Przecież zaledwie kilka godzin temu odwiózł ją do jej mieszkania, żeby się spakowała.
Włączył radio i ustawił jedną ze swoich ulubionych piosenek. Przymknął oczy i wsłuchał się w głos Roda Stewarta. Nie wiedzieć kiedy pogrążył się w marzeniach sennych.

Mlasnął kilkakrotnie, kiedy do jego uszu dobiegł jakiś nieznośny dźwięk. Gdy pukanie w szybę nie ustawało, przetarł powieki i wpatrzył się w osobę, która zakłóciła mu sen.
-         Inge!!! – wrzasnął z przerażenia.
Przez chwilę rozglądał się dookoła, zastanawiając się co powinien zrobić. Było mu głupio przyznać się, że przyjechał do niej ponieważ nie mógł zasnąć i w rezultacie spał w samochodzie.
Szukając w panice jakiejś wymówki, otworzył auto.
-         Gu, dlaczego śpisz w samochodzie?
-         Eee... Przed chwilą... Odwiozę cię na lotnisko – plątał się. – Tak, przed chwilą przyjechałem, żeby odwieźć się na lotnisko.
Wysiadł z Audi. Złapał jej walizkę za rączkę i podszedł do bagażnika. Otworzył go i umieścił w nim bagaż Inge.
-         Wsiadaj – powiedział do kobiety, uśmiechając się lekko.
Zielonooka jednak nie wsiadała do samochodu. Podeszła do niego, oparła głowę na jego szerokiej piersi i przytuliła się do niego mocno.
-         Będę za tobą tęskniła. Też będziesz za mną tęsknił? – Spytała.
Gustav chciał powiedzieć jej, że nie musi nawet wyjeżdżać do dalekiej Rosji, żeby on za nią tęsknił, jednak żadne z tych słów nie przeszło mu przez gardło.
-         Nie zapomnisz o mnie, prawda? – Pytała dalej.
Gdy nie doczekała się odpowiedzi, uniosła głowę i spojrzała w jego oczy.
-         Nie możesz mi powiedzieć, że o mnie nie zapomnisz? To takie trudne?
-         Nie...
-         Nie zapomnisz o mnie, czy nie jest to trudne do powiedzenia? Gustav, powiedz coś.
-         Nie zapomnę.
Uśmiechnęła się do niego szeroko, a on poczuł jak już zaczyna za nią tęsknić. Wcale nie chciał odwozić jej na lotnisko. Nawet pomimo swojego zmęczenia, chciał żeby Inge została z nim.
Przymknął powieki i odnalazł swoimi ustami jej usta. Całował ją łapczywie, tak jakby chciał, aby te pocałunki wystarczyły mu na kolejne trzy tygodnie.

-         Wystarczy Gu – odsunęła się od niego. - Chętnie pozwoliłabym ci się tutaj całować cały tydzień, ale chyba powinniśmy już jechać. Nie chcę się spóźnić na samolot.