niedziela, 8 września 2013

Część II: Rozdział 27



Happy Birthday to Gustav^____^

O jejku! Aż mi się nie chce wierzyć, ale naprawdę nie dodałam nowego odcinka przez 7(!) miesięcy! Przepraszam. Naprawdę przepraszam OTL 
Bardzo dziękuję również osobom, które jeszcze tutaj zaglądają~ ^____^ Opowiadanie na pewno będę kontynuowała aż do momentu, kiedy napiszę ostatnie słowo, o czym na pewno Was powiadomię. 
Nie potrafię w tej chwili napisać kiedy pojawi się Rozdział 28, ponieważ dopiero przed chwilą skończyłam pisać Rozdział 27 i szczerze mówiąc sama nie wiem co pisać dalej. Niby jakiś tam malutki pomysł zaświtał mi w głowie, ale zobaczymy jak to wyjdzie. W każdym razie będzie to na pewno przed upływem kolejnych siedmiu miesięcy.
Może jak w końcu TH wydadzą nowy album, co miejmy nadzieję nastąpi wkrótce, wpadnie mi do głowy jakiś genialny pomysł na ciąg dalszy i rozdziały będą się pojawiały częściej. Dlatego Bill, Tom, Gustav, Georg nie leńcie się w studio tylko nagrywajcie coś nowego!!! I przyjedźcie na koncert do Polski, bo ja chcę was w końcu zobaczyć na żywo! Hahaha Nie jestem ich fanką, ani właściwie nigdy nie byłam, ale fajnie byłoby ich zobaczyć na żywo po tylu latach pisania o nich fanficka xD 
Jeżeli znów nie dopadnie mnie kryzys twórczy, być może wkrótce umieszczę tutaj nowe opowiadanie - tym razem jednak o nikim sławnym. Mam już kilka rozdziałów, więc...
Nie rozpisuję się więcej.

Jeszcze raz przepraszam i zapraszam na Rozdział 27.


ROZDZIAŁ 27

            Georg Listing od ponad godziny walczył z przemożną chęcią ucieczki z klubu, albo chociaż zasłonięcia szczelnie swoich uszu, aby nie dostawał się do nich nawet najcichszy dźwięk. Spojrzał na Leonie. Kobieta wpatrywała się jak urzeczona w scenę, na której stał mężczyzna w średnim wieku. Grał jakąś jazzową melodię na swoim saksofonie, której Georg nie mógł znieść. Torturę dodatkowo pogłębiały nachalnie napływające do jego umysłu myśli o koncercie 30 Seconds to Mars. Mógłby teraz świetnie się bawić z Tomem w rytm muzyki, którą lubił. Niestety nie potrafił oprzeć się prośbą Leonie.
            Kiedy wreszcie mężczyzna skończył swoją grę i ukłonił się publiczności, Georg pospiesznie podniósł się z krzesła i zaczął bić brawo jak szalony. Nie dlatego, że podobała mu się muzyka, ale dlatego, że muzyk w końcu skończył grać. Wiedział, że nie powinien zachowywać się w taki sposób. Sam był muzykiem, więc powinien szanować innych. Niestety od jazzu nienawidził tylko jeszcze bardziej dźwięk saksofonu.
-         Pięknie grał – Leonie powiedziała z zachwytem, kiedy opuścili wnętrze klubu. – Coś niesamowitego!
-         Tak... – przytaknął niemrawo.
-         Za tydzień będzie kolejny koncert. Pójdziesz ze mną, prawda?
Georg skrzywił się mocno, przeklinając w duchu gust muzyczny Leonie. Bez słowa otworzył samochód i do niego wsiadł.
-         Georg, nie odpowiedziałeś mi.
Mężczyzna spojrzał na kobietę, która usadowiła się na fotelu pasażera i patrzyła na niego swoim przenikliwym wzrokiem. Georg dobrze wiedział, że Leonie wcale nie czeka na jego szczerą odpowiedź tylko potwierdzenie swoich słów.
-         Tak, tak. Oczywiście – powiedział wbrew sobie, uśmiechając się nieznacznie.
Odpalił silnik samochodu, wyjechał z parkingu i skierował auto w stronę ich mieszkania.
-         Georg zwolnij. Nie jedź tak szybko.
Mężczyzna spojrzał na wskazówkę, która ledwie wskazywała osiemdziesiąt kilometrów na godzinę. Nie chcąc kłócić się z Leonie, posłusznie zdjął nogę z gazu. Zwolnił do pięćdziesięciu kilometrów na godzinę i przeklinając w myślach toczył się w stronę domu. Wysłuchiwał cierpliwie zachwytów dotyczących koncertu, co jakiś czas jej przytakując. Najchętniej powiedziałby, że występ mu się ani trochę nie podobał, ale nie miał serca tego zrobić.
            Gdy przed jego oczami ukazał się pobliski sklep spożywczy, pokazał kierunkowskaz i skręcił na parking.
-         Dlaczego się tutaj zatrzymałeś?
-         Idę na chwilę do sklepu.
-         Po co? Wszystko mamy w domu. Nie będziemy nic kupowali.
-         Skoczę tylko po piwo i zaraz wracam.
-         Piwo?!
Georg słysząc w jej głosie niezadowolenie pośpiesznie wysiadł z samochodu i pobiegł do sklepu. Odszukał w lodówce swoje ulubione piwo, wyciągnął dwie butelki i podszedł do kasy. Po męczącym wieczorze miał ochotę usiąść w fotelu i napić się kilka łyków tego orzeźwiającego napoju.
Gdy wychodził ze sklepu zaczepiła go młoda kobieta.
-         Przepraszam, czy mógłbyś mi to odkręcić? – wyciągnęła w jego stronę butelkę z coca-colą. – Siłuję się z nią już dobre kilka minut.
Georg spojrzał niepewnie w stronę samochodu, w którym czekała Leonie, po czym pospiesznie wziął od kobiety butelkę i spróbował ją odkręcić. Minęło kilka sekund nim udało mu się otworzyć napój.
-         Proszę – podał jej colę.
-         Dziękuję! – Uśmiechnęła się do niego szeroko. – Już myślałam, że będę musiała obejść się smakiem! Chciałam kupić nową, ale zapomniałam wziąć portfela z domu – zaczęła się bawić swoimi długimi włosami, opadającymi miękkimi falami na jej piersi.
-         Nie ma za co – uśmiechnął się do niej. – Butelka była bardzo mocno zakręcona.
-         Tak – zgodziła się z nim. – Na szczęście znalazłam silnego mężczyznę – zażartowała. – Jeszcze raz dziękuję.
-         Nie ma za co – powtórzył. – Trochę się spieszę.
-         A tak! Przepraszam, że cię zatrzymałam. Pa, pa!
Zaczęła mu machać energicznie dłonią na pożegnanie.
-         Pa.
Wymachując reklamówką, podszedł do samochodu. Otworzył drzwi i wsiadł do środka. Leonie patrzyła na niego z naburmuszoną miną.
-         Kto to był?
-         Nie wiem – wzruszył obojętnie ramionami.
-         Naprawdę jej nie znasz?
-         Tak, naprawdę jej nie znam.
-         To dlaczego z nią rozmawiałeś, co? – kiwnęła głową w stronę dziewczyny. – Od kiedy to nieznajome machają tak energicznie na pożegnanie?
-         Oj Leonie, daj spokój. Poprosiła mnie tylko, żebym otworzył jej colę. To wszystko.
-         Tak pewnie. I myślisz, że w to uwierzę?
-         Tak właśnie myślę – odpowiedział, włączając samochód do ruchu.
-         Czy ty musisz flirtować ze wszystkimi pannami ubranymi w mini? – spytała z wyrzutem.
-         Nie flirtowałem z nią.
-         Nie kłam. Wszystko widziałam.
-         Przepraszam Leonie...
-         Przeprosiny nie wystarczą.
Georg westchnął ciężko zastanawiając się jak powinien udobruchać Leonie. Zawsze kiedy zaczepiła go jakaś kobieta albo za jakąś się spojrzał robiła mu wyrzuty. Czasami męczyła go jej zazdrość i zaborczość.
Po kilku minutach zaparkował samochód na parkingu. Kobieta wysiadła i bez słowa skierowała się w stronę windy. Georg pobiegł za nią. Ledwo zdążył wsiąść nim drzwi się zasunęły.
Przytulił ją do siebie:
-         Nie gniewaj się kochanie – powiedział czule do jej ucha. – Przecież wiesz, że tylko ciebie kocham.
-         Zostaw mnie – odsunęła się od niego. – Nie jestem w nastroju.
-         Przepraszam kochanie.
-         Przynajmniej wiesz, że postąpiłeś źle – mruknęła, wychodząc z windy.
Georg pokręcił tylko głową z niezadowoleniem. Czuł, że dzisiejszej nocy znów będzie musiał nocować  w salonie.
* * *
Mary Ann z niepokojem obserwowała jak Bill nalewa do kieliszka kolejną porcję alkoholu. Położyła dłoń na jego udzie i zacisnęła mocno palce. Gdy mąż na nią spojrzał pokręciła głową z dezaprobatą, dając mu tym samym do zrozumienia, żeby przestał już pić.
-         No co? – Spytał jakby nie rozumiał o co jej chodzi. Uniósł kieliszek do ust i zwrócił się do Adama: – Na zdrowie!
-         Na zdrowie! – odpowiedział mężczyzna opróżniając swój kieliszek jednym haustem.
-         Bill... – powiedziała prosząco.
-         Co?
-         Wystarczy. Nie pij więcej.
-         Oj – machnął niedbale dłonią, wywracając przy tym szklankę - daj spokój.
-         Bill wystarczy. Zobacz, już nie panujesz nad swoimi ruchami – spojrzała wymownie w stronę naczynia, które leżało teraz przewrócone na stole.
-         Daj spokój Mary. Zaczynasz marudzić.
-         Bill proszę cię...
-         To co? Jeszcze jeden? – Bill słysząc słowa Adama pospiesznie skinął głową, zupełnie ignorując prośbę żony. Podsunął mężczyźnie kieliszek, aby ponownie wypełnił go alkoholem.
Mary złapała tym razem męża za przedramię jedną dłonią, a drugą wyciągnęła mu naczynie z ręki i postawiła na stole.
-         Naprawdę ci już wystarczy. Nie będę więcej razy prosiła, żebyś przestał.
-         Musisz być taką zrzędą?
-         Nie Bill, nie muszę – uśmiechnęła się nieznacznie. – Proszę – wskazała na kieliszek – możesz wypić tyle ile zdołasz. Ale pamiętaj, jutro nie chcę nic słyszeć o tym, że się źle czujesz albo, że zostawiłam cię u rodziców jeżeli nie będziesz w stanie wsiąść do samochodu. Dobrze wiesz, że o ósmej muszę być już w Berlinie.
-         Dobra, dobra – położył dłoń na jej prawym ramieniu i przyciągnął ją do siebie.
-         Nie myślałeś, żeby zostać aktorem? – Adam spytał Billa.
-         Aktorem? – Bill powtórzył, zastanawiając się nad odpowiedzią. – Hmm... Jeżeli trafi się jakiś ciekawa rola, pewnie zagram w filmie. Ale wolę muzykę. Dlaczego pytasz?
-         Tak sobie właśnie pomyślałem, że bylibyście świetnymi aktorami. Na pewno dostalibyście oscary.
Mary Ann widząc jak Bill się uśmiecha, ucieszyła się, że nie wyczuł ironii w słowach Adama.
-         Wszystko jest możliwe, więc może kiedyś...
-         O czym rozmawiacie?
Joanna Rose zajęła miejsce obok Adama.
-         O niczym szczególnym – mężczyzna wzruszył obojętnie ramionami. – Właśnie sugerowałem im, że powinni zostać aktorami.
-         A kto chciałby go oglądać?
-         Więcej osób niż myślisz, mamo. Prosiłam cię o coś. Zapomniałaś już?
-         Tak? A o co?
-         Mogłabyś rozmawiać w obecności Billa w języku, który rozumie? To naprawdę tak dużo?
-         A on nie może się nauczyć języka, w którym ja mówię?
-         A czy ja cię proszę, żebyś nauczyła się jakiegoś języka dla Billa? Przestań być uparta.
-         To ty jesteś uparta, że nadal z nim jesteś. Po co  z nim jesteś?
-         Po to samo po co ty jesteś z tatą.
-         Nie mieszaj do tego taty.
-         A ty przestań wreszcie być złośliwa w stosunku do Billa i mnie. Nie masz pięciu lat, żeby tak się zachowywać. Mamo naprawdę nie chcę się z tobą kłócić.
Joanna Rose sięgnęła po miskę z sałatką i nałożyła warzywa zmieszane z majonezem na talerz Adama.
-         Zjedz coś. Inaczej szybko się upijesz.
-         Dziękuję Asiu.
Mary Ann chciała powiedzieć coś mamie, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Nieważne ile razy próbowała rozmawiać z mamą albo prosić ją, żeby wreszcie ustąpiła, rezultat zawsze był taki sam. Joanna Rose już dawno temu postanowiła, że będzie nienawidzić Billa. I za nic nie chciała uczynić czegoś, co mogłoby złamać to postanowienie.
-         Powinnaś docenić co Joanna dla ciebie robi. Ona chce jak najlepiej.
-         Moje dobro nie powinno leżeć w obszarze twoich zainteresowań.
-         Dlaczego jesteś taka niemiła dla Adama? – mama skarciła Mary. – Nie widzisz, że on się o ciebie troszczy?
-         Dlaczego on – Bill wskazał na mężczyznę palcem – miałby się troszczyć o moją żonę? – ostatnie słowo specjalnie podkreślił. – Zresztą Mary Ann jak widać ma się całkiem dobrze.
Mary skinęła głową, zgadzając się z mężem.
-         Zobaczysz będziesz jeszcze płakała, że mnie nie posłuchałaś. Wrócisz z podkulonym ogonem, ale będzie już za późno.
-         Mamo, czy ty przypadkiem nie wypiłaś za dużo? – Mary Ann spytała ostrożnie. Choć słowa mamy jasno dawały do zrozumienia co ma na myśli, ona nie potrafiła ich zrozumieć. Były dla niej zbyt abstrakcyjne. Gdyby miała żałować swojego związku z Billem, zrobiłaby to już dawno temu.
Złapał Mary Ann za dłoń i splótł palce z jej. Gdy Adam nalał mu kolejny kieliszek alkoholu sięgnął po niego i wypił duszkiem.
-         Powiedz mi, nie spotykasz się z nikim? – Bill zwrócił się do Adama.
-         Nie mam obecnie nikogo.
-         Dlaczego taki wspaniały mężczyzna jak ty się z nikim nie spotyka? – pytał dalej, a widząc wściekłość w oczach teściowej uśmiechnął się szeroko.
-         Nie mam czasu. Moja praca wymaga wiele wysiłku.
-         Rozumiem. Ale wiesz, praca tak naprawdę nie jest przeszkodą, żeby się z kimś widywać.
-         Czy... czy ty mnie... – Mary Ann zaśmiała się słysząc jak Adam zaczął się jąkać – zapraszasz... na randkę...
Nie była pewna czy zaczerwienione policzki i słowa, które wypowiedział z takim trudem były spowodowane ilością wypitego alkoholu czy też nie. Jednak bez względu na to, co spowodowało takie wypieki na jego policzkach, Adam wyglądał przekomicznie.
-         Dlaczego nie? – Bill wzruszył ramionami. Mary zauważyła, że dokuczanie mężczyźnie i jej mamie sprawia mu przyjemność. – Spędzimy razem miło czas.
-         Joanna miała rację...
-         Oczywiście, że miałam. Spójrz tylko na niego. Od razu widać, że woli mężczyzn.
-         Więc... prawda też... Myślałem o tym całą noc i później dzień i nie mogę to co mi powiedziałaś zaakceptować... – język mu się plątał.
-         Czego? Co ona ci powiedziała?
-         Lesbijka. Jest lesbijką – spojrzał na Mary Ann rozbieganym wzrokiem. – To prawda.
Mary Ann poczuła jak Bill zaciska mocno palce. Położyła dłoń na jego i zaczęła ją głaskać, aby rozluźniać jego uścisk. Bała się, że zaraz mąż połamie jej palce. Obserwowała jak z sekundy na sekundę staje się coraz bardziej spięty. Nawet jeżeli na ustach miał uśmiech, wewnątrz aż z niego kipiało. Zawsze był wybuchowy, a duża ilość krążącego w jego żyłach alkoholu wcale nie pomagała. Mary uznała, że to i tak cud, że Bill tak długo wytrzymał.
-         O czym ty mówisz? Moja córka miałaby być... lesbijką? – ostatnie słowo ledwo przeszło jej przez gardło. – To wszystko przez ciebie! – wskazała palcem na Billa. – To przez ciebie to spotkało moją córkę. Zawsze wiedziałam, że przez ciebie będą same kłopoty. Tylko Robert się upierał... Mogłam wcześniej...
Kiedy Joannie zabrakło słów, Adam zabrał głos:
-         Nie chciałabyś spróbować tego z mężczyzną?
-         Hahaha...
Mary Ann słysząc sztuczny śmiech Billa, wyciągnęła przed siebie dłoń próbując go złapać. Jednak Kaulitz był szybszy. W ułamku sekundy pochylił się nad stołem i dłonią zaciśniętą w pięść uderzył Adama w twarz. Mężczyzna oszołomiony sytuacja w jakiej się znalazł, siedział przez moment nieruchomo. Gdy zaczęło do niego docierać co się właśnie dzieje, złapał Billa za koszulkę i próbował od siebie odepchnąć.
-         Bill! – Mary Ann szarpała go za koszulkę. – Przestań natychmiast! Bill!!! Tak nie można! Bill!
Mąż zupełnie ją zignorował, skupiając się na biciu Adama.
-         Bill! Adam! Uspokójcie się!
-         Dalej chcesz, spróbować tego z Mary?! – Bill wrzasnął.
-         Zachowujesz się jak pies ogrodnika! Sam nie skorzystasz, ale innym też nie dasz! Asia ma rację!
Adam korzystając z chwili nieuwagi Billa, położył go na stole i usiadł na nim okrakiem. Mary Ann zasłoniła oczy dłońmi, kiedy mężczyzna uderzył jej męża pięścią w twarz. Nie chciała tego oglądać, jednak nie miała wyboru. Musiała jakoś ich powstrzymać.
-         Dalej! Adam nie daj się!
Słysząc słowa mamy, obróciła w jej stronę gwałtownie głowę. Nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. Nie rozumiała jak w takiej chwili mama może kibicować Adamowi – jak w ogóle może któremuś kibicować. Krew, która widniała na ich twarzach była jak najbardziej prawdziwa. Mary Ann była pewna, że jeżeli potrwa to odrobinę dłużej, zrobią sobie prawdziwą krzywdę.
Otworzyła usta, żeby zawołać tatę, brata i wujków, którzy byli w innym pokoju. Z jej krtani wydobył się jednak tylko jęk bólu. Złapała się jedną ręką za klatkę piersiową, w którą została mocno uderzona, a drugą kurczowo zacisnęła na brzuchu. Próbowała nabrać powietrza w płuca, jednak coś jej to skutecznie uniemożliwiało. Otwierała i zamykała na przemian usta niczym ryba, która została wyciągnięta z wody. Czuła pulsowanie krwi w uszach, zaś oczy zaszły jej łzami.
-         Co się stało mamo?! – usłyszała przytłumiony głos Ying Xionga. – Mamo! Mamo!
Chłopak zaczął klepać ją po plecach.
-         Mamo! Już dobrze, mamo... Nie umieraj... Proszę mamo! Zostań z nami! Mamo!
Gdy wreszcie udało jej się zaczerpnąć powietrza, wyciągnęła przed siebie drążącą dłoń, w uspakajającym geście.
-         Nic mi nie jest... – powiedziała słabo. Po policzkach spływały jej łzy.
-         Mamo!
Jęknęła, gdy Ying Xiong mocno się do niej przytulił.
-         Przepraszam! – odsunął się szybko i uważnie ją obejrzał. – Gdzie boli? Bardzo mocno? Mamo!
-         Trochę... tutaj... – wskazała na swoją klatkę piersiową, po czym spojrzała w stronę Billa i Adama, którzy nie przejmując się niczym leżeli na podłodze i okładali się nawzajem pięściami. – Bill...
-         W porządku. Babcia poszła po dziadka – Ying Xiong, jedną ręką przytrzymując ją, drugą sięgnął po telefon. – Zadzwonię po pogotowie. Jaki jest numer?
Nie chciała jechać do szpitala, ale ból w klatce piersiowej był nieznośny. Martwiła się też o to czy nic nie stało się dziecku. A i Bill z Adamem powinni zostać opatrzeni.
-         999 albo 112...
Ying Xiong pospiesznie wybrał odpowiedni numer. Chwilę z kimś rozmawiał, po czym rozłączył się. Poprowadził Mary Ann do krzesełka i pomógł jej usiąść.
-         Lekarz za chwilę przyjedzie. Wszystko będzie dobrze.
-         Dziękuję Ying Xiong.
Chłopak uśmiechnął się do niej ciepło. To był kolejny raz, kiedy Chińczyk przychodził jej z pomocą.
Mary Ann poczuła jak spada jej kamień z serca, gdy do salonu wpadł tata, Brian, Marcin, Krystian i Bronisław – tata Adama. Nawet gdy mężczyźni rozdzielili Billa i Adama, ci wcale nie zamierzali przerywać bijatyki.
-         Jeszcze raz powiesz coś o mojej żonie, to cię zabiję! – Bill wrzeszczał, próbując wyrwać się z mocnego uścisku Roberta i Briana.
-         No chodź! Dawaj! Zobaczymy, kto kogo pierwszy zabije! – Adam nie pozostał mu dłużny.
-         Proszę... was..., uspokójcie... się... – Mary Ann poprosiła słabym głosem, próbując złapać oddech. Mówienie sprawiało jej trudność.
Gdy mężczyźni nie zwrócili nawet najmniejszej uwagi na jej prośbę, nadal obrzucając się wyzwiskami, Ying Xiong stanął pomiędzy nimi.
            Pełnymi łez oczami spojrzał na Adama, a następnie na Billa.
-         Możecie przestać? Mama jest ranna!
Bill przez moment patrzył na niego nic nie rozumiejąc. Zmartwiona twarz chłopaka go jednak zaniepokoiła. Rozejrzał się w poszukiwaniu żony. Siedziała na krześle, trzymając się kurczowo za brzuch i klatkę piersiową, zaś na jej policzkach widniały czarne strugi od rozpuszczonego przez łzy makijażu.
-         Mary Ann... Dieter... – powiedział słabo. Umysł momentalnie mu się rozjaśnił, zupełnie tak, jakby z jego organizmu w sekundzie wyparował cały alkohol.
Wyszarpnął się z uścisku teścia i szwagra.
-         Mary Ann... – klęknął przed nią i spojrzał w jej zapłakaną twarz. – Mary Ann... co się stało? Jak się czujesz? Dieter...
-         Nie wiem – powiedziała cicho.
Drżącymi dłońmi Bill zaczął szukać swojego telefonu.
-         Pogotowie, pogotowie...
-         Już wezwałem karetkę tato.
-         Co się stało? – zapytał chłopaka.
-         Nie wiem. Obudziły mnie wasze krzyki, a kiedy tu przyszedłem zobaczyłem umierającą mamę!
Mary Ann widząc panikę na twarzy Billa, uderzyła lekko Ying Xionga w udo.
-         Nie... kłam... Tylko... nie... mogłam przez... moment... złapać... powietrza...
-         Powiedz mi, co się stało? Jak do tego doszło? Co z Dieterem? – położył czule dłonie na jej brzuchu, jakby chciał zbadać w jakim stanie znajduje się ich syn.
-         Adam mnie... uderzył... jak chciałam... was rozdzielić...
-         Zabiję go! – zawołał gniewnie, podnosząc się gwałtownie z podłogi. Mary Ann złapała go za nogawkę spodni, próbując go zatrzymać.
-         Zostaw mnie! Zabiję drania!
-         Bill... nie...
Przez chwilę walczył ze swoimi myślami, po czym posłusznie kucnął przed żoną.
-         Jak się czujesz? Bardzo cię boli?
Uśmiechnęła się lekko. Dotknęła dłonią zakrwawionej twarzy Billa i próbowała wytrzeć z niej krew.
-         Dobrze się czujesz? – usłyszała głos mamy. – Nic ci się nie stało?
-         Nic mi... nie jest... – nadal miała kłopoty ze złapaniem powietrza.
-         To wszystko moja wina – Bill przytulił się do jej brzucha. – Bądź dzielny. Proszę. Przepraszam. Dieter fighting! Bądź silnym chłopcem!
-         Bill... – Mary Ann go upomniała, widząc zaciekawione spojrzenie jej rodziców i brata.
-         O czym on mówi? – Joanna spojrzała na nich uważnie. – Jaki Dieter? Czy ty sobie coś zrobiłaś, żeby...
Mary Ann słysząc słowa mamy, nie mogła powstrzymać śmiechu. Jednak czując przeszywający ból, szybko tego pożałowała.
-         To nie jest czas na śmiech! Możecie mi to wyjaśnić?!
Bill spojrzał na żonę. Skoro i tak wszystko się wydało, chciał wyjawić teściom, że Mary jest w ciąży. Blondynka pokręciła jednak głową.
-         Nie martwi się pani o córkę?! Nie widzi pani, że ona się źle czuje?! Musi ją pani dodatkowo denerwować?!
Joanna Rose otworzyła usta, aby coś powiedzieć, jednak dzwonek domofonu jej to uniemożliwił. Ying Xiong biegiem udał się do wyjścia, aby wpuścić pogotowie.
Kiedy Mary Ann poczuła ukłucie bólu w podbrzuszu, spojrzała ze strachem na męża.
-         Bill... Boję się... – z jej oczu wypłynęły łzy. – Boję się, że...
-         Ciii... Nic nie mów. Wszystko będzie w porządku. Lekarze już tutaj są.
* * *
            Gustav przewracał się z boku na bok. Próbował zasnąć już od kilku godzin, ale za nic mu się to nie udawało. Wizja wyjeżdżającej Inge do Korei na całe dwa, a może nawet trzy tygodnie spędzała mu sen z powiek.
-         Przecież ona jeszcze nie wyjechała! Zresztą sam chciałeś od niej trochę odpocząć! Tak będzie lepiej! – próbował się przekonać.
Choć jego umysł mówił zupełnie co innego, jego ciało żyło własnym życiem. Chciało jak najszybciej znów znaleźć się w objęciach Inge.
Zaczął szarpać włosy, jakby miało mu to pomóc przestać myśleć o zielonookiej.
-         Inge! Ty diable! – wrzasnął wreszcie, nie mogąc uwolnić się od napływających do jego głowy myśli o niej. – Rzuciłaś na mnie urok!
Czując, że nie wytrzyma dłużej przewracania się z boku na bok, Gustav zerwał się z łóżka. Pospiesznie założył na siebie ubrania, które znalazł na podłodzie. Włożył na nogi pierwsze lepsze buty, które wpadły mu w ręce i chwycił klucze od samochodu. Pobiegł na parking, zupełnie tak jakby mu się gdzieś spieszyło. Odnalazł białe Audi i do niego wsiadł.
Ruszył z piskiem opon. Myślał, że krótka przejażdżka trochę go zmęczy. Nieświadomie jednak skręcił w ulicę, która prowadziła do mieszkania Inge. Zatrzymał samochód przed apartamentowcem i wpatrzył się w okna, które sądził, że należą do Inge. Próbował opanować usilną chęć wyjścia z samochodu, wejścia do budynku i znalezienia się w objęciach Inge. Nie rozumiał jak mógł już za nią tęsknić. Przecież zaledwie kilka godzin temu odwiózł ją do jej mieszkania, żeby się spakowała.
Włączył radio i ustawił jedną ze swoich ulubionych piosenek. Przymknął oczy i wsłuchał się w głos Roda Stewarta. Nie wiedzieć kiedy pogrążył się w marzeniach sennych.

Mlasnął kilkakrotnie, kiedy do jego uszu dobiegł jakiś nieznośny dźwięk. Gdy pukanie w szybę nie ustawało, przetarł powieki i wpatrzył się w osobę, która zakłóciła mu sen.
-         Inge!!! – wrzasnął z przerażenia.
Przez chwilę rozglądał się dookoła, zastanawiając się co powinien zrobić. Było mu głupio przyznać się, że przyjechał do niej ponieważ nie mógł zasnąć i w rezultacie spał w samochodzie.
Szukając w panice jakiejś wymówki, otworzył auto.
-         Gu, dlaczego śpisz w samochodzie?
-         Eee... Przed chwilą... Odwiozę cię na lotnisko – plątał się. – Tak, przed chwilą przyjechałem, żeby odwieźć się na lotnisko.
Wysiadł z Audi. Złapał jej walizkę za rączkę i podszedł do bagażnika. Otworzył go i umieścił w nim bagaż Inge.
-         Wsiadaj – powiedział do kobiety, uśmiechając się lekko.
Zielonooka jednak nie wsiadała do samochodu. Podeszła do niego, oparła głowę na jego szerokiej piersi i przytuliła się do niego mocno.
-         Będę za tobą tęskniła. Też będziesz za mną tęsknił? – Spytała.
Gustav chciał powiedzieć jej, że nie musi nawet wyjeżdżać do dalekiej Rosji, żeby on za nią tęsknił, jednak żadne z tych słów nie przeszło mu przez gardło.
-         Nie zapomnisz o mnie, prawda? – Pytała dalej.
Gdy nie doczekała się odpowiedzi, uniosła głowę i spojrzała w jego oczy.
-         Nie możesz mi powiedzieć, że o mnie nie zapomnisz? To takie trudne?
-         Nie...
-         Nie zapomnisz o mnie, czy nie jest to trudne do powiedzenia? Gustav, powiedz coś.
-         Nie zapomnę.
Uśmiechnęła się do niego szeroko, a on poczuł jak już zaczyna za nią tęsknić. Wcale nie chciał odwozić jej na lotnisko. Nawet pomimo swojego zmęczenia, chciał żeby Inge została z nim.
Przymknął powieki i odnalazł swoimi ustami jej usta. Całował ją łapczywie, tak jakby chciał, aby te pocałunki wystarczyły mu na kolejne trzy tygodnie.

-         Wystarczy Gu – odsunęła się od niego. - Chętnie pozwoliłabym ci się tutaj całować cały tydzień, ale chyba powinniśmy już jechać. Nie chcę się spóźnić na samolot. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz