-
Mary Ann wstawaj!!!
Blondynka wymruczała coś
niezrozumiale i wtuliła się w ciepłe ciało Billa. Nie chciała jeszcze wstawać,
ale wiedziała, że mama tak łatwo jej nie odpuści.
-
Mary Ann!!! Bill!!!
Kiedy wołanie stało się jeszcze
głośniejsze, wydała z siebie gniewny okrzyk i sięgnęła po telefon, żeby
sprawdzić która godzina. Było zaledwie kilka minut po ósmej. Razem z Billem
zasnęła po piątej rano, a była pewna, że jej mama położyła się jeszcze później
do łóżka. Dlatego teraz nie rozumiała jak to możliwe, że jest na nogach, a do
tego jej krzyk jest tak donośny.
-
Co chcesz? – spytała zaspanym głosem, kiedy w
ich pokoju pojawiła się mama ubrana w szary podkoszulek należący zapewne do
taty.
-
Trzeba ugotować i posprzątać. Sama mam wszystko
robić? Obudź tego lenia!
-
Mamo... – jęknęła.
-
No już! Nie będę wszystkiego robiła sama! Jestem
zmęczona!
-
My też jesteśmy zmęczeni – mruknęła. Zasłoniła
oczy dłonią, chcąc znów zatracić się w krainie snów. Od jakiegoś czasu najchętniej
by tylko spała. Niestety nie miała na to zbyt wiele czasu.
-
Niby czym? Tylko się lenicie!
-
Daj nam spokój!
-
Spokój?! Wstawaj! Czy ty wiesz jak mnie wczoraj
ośmieszyłaś przed Adamem?!
-
Ja?! Ciebie?! – Mary Ann momentalnie się
rozbudziła. Gdy Bill złapał ją za dłoń i mocno ścisnął, powiedziała nieco
spokojniej: - Ja ośmieszyłam ciebie? Chyba żartujesz. Jak mogłaś pomyśleć o
umówieniu mnie na randkę? Nie – wyciągnęła jedną dłoń w uspokajającym geście,
drugą przytrzymując kołdrę na wysokości swojej klatki piersiowej – Zaczekaj.
Nie lubisz Billa, więc mogę ci to wybaczyć. Ale do cholery dlaczego
rozpowiedziałaś wszystkim, że mam męża geja?! Czy ty jesteś poważna?! Jak
możesz robić takie rzeczy w tym wieku?! Dzisiaj masz czterdzieste siódme
urodziny!
Nawet mocny uścisk dłoni Billa
nie pomógł. Była na mamę wściekła. Chciała urządzić jej awanturę już na
wczorajszym przyjęciu, ale się powstrzymała. Początkowo planowała porozmawiać z
nią na spokojnie przed przybyciem gości, ale słysząc jej krzyki z samego rana,
nie potrafiła utrzymać kamiennej twarzy.
-
A co? Może to nieprawda? Przecież od razu widać,
że to pedał! Tylko spójrz na niego! Jak mężczyzna może się zachowywać w taki
sposób?!
Mary Ann ze złością szturchnęła
Billa, który udawał, że śpi. Naprawdę nie wiedziała co ma odpowiedzieć mamie.
No bo jak jej tłumaczyć, że Bill po prostu ma taki styl bycia?
-
Powiedz jej coś! Dlaczego jej nic nie powiesz?!
Bill westchnął ciężko. Otworzył
powoli oczy i podniósł się do pozycji siedzącej. Chciał za wszelką cenę uniknąć
konfrontacji z teściową, ale tym razem nie mógł tego uczynić. Nie chciał też,
żeby Mary Ann zdenerwowała się jeszcze bardziej. Była w ciąży, więc nie powinna
się denerwować.
-
Proszę – wskazał dłonią na krzesełko. – Niech
pani usiądzie.
Nim mama Mary Ann zdążyła
cokolwiek powiedzieć przyciągnął Mary do siebie i zaczął ją namiętnie całować.
Kiedy żona uderzyła go mocno w nagą klatkę piersiową, odsunął nieco usta od jej
warg i wyszeptał ciche: „no co?”. Oczywiście nie zamierzał kochać się z żoną na
oczach teściowej, dlatego miał nadzieję, że Joanna Rose po prostu trzaśnie
drzwiami i wyjdzie z ich pokoju. Bo niby jak miał inaczej ją przekonać, że nie
jest homoseksualistą?! Właściwie nie zależało mu za bardzo na tym, co o nim
myślała, ale nie chciał też, żeby umawiała jego żonę na randki. Wiedział, że
Mary Ann nie zwróci uwagi na żadnego z podesłanych przez mamę kandydatów, ale i
tak nie podobał mu się pomysł Joanny Rose.
Kiedy
teściowa nadal stała w pokoju i im się uważnie przypatrywała, Mary wyswobodziła
się z jego objęć i spojrzała gniewnie na mamę.
-
I co? – spytała jadowicie. – Bill nadal jest
gejem?
-
Nie rozumiem co ty w nim widzisz. Szybciej bym
zwymiotowała niż go pocałowała.
Przez chwilę Mary Ann poruszała
bezdźwięcznie ustami, zupełnie nie wiedząc co powinna powiedzieć. W tej
sytuacji mogła być zadowolona tylko z jednego – wszystkie słowa mama
wypowiadała po polsku.
-
Nie bój się. Bill szybciej popełniłby
samobójstwo niż cię pocałował. Od tego masz tatę.
-
Tata przynajmniej jest męski. A on? Zachowuje
się nie tylko jak gej ale jak kobieta! Spójrz tylko na niego! Taki mężczyzna,
to nie mężczyzna.
-
Mamo!
Bill słysząc uniesiony z
oburzenia głos żony, uniósł jedną brew w górę. Nie bardzo rozumiał słowa
teściowej. Kobieta go nie akceptowała, i choć doskonale znała niemiecki, bardzo
często odmawiała rozmowy z nim w tymże języku. Do czego zdążył się już
przyzwyczaić. I nawet trochę nauczyć polskiego. Z drugiej strony wcale nie
żałował, że jej nie rozumie. Był pewny, że wszystkie wypowiadane właśnie słowa
są nieprzyjemne. Teściowa nie potrafiła zrozumieć, że w tym momencie to nie
jemu sprawiała przykrość, ale jej córce.
-
Wstawajcie! Nie mam czasu na zabawy.
Kiedy Joanna Rose opuściła ich
pokój, Mary Ann uderzyła Billa mocno w ramię.
-
Ała! – zawołał.
-
Co to miało być? Powiedziałam ci, żebyś
porozmawiał z nią, a nie całował mnie jak szalony.
-
Przecież ją znasz. Wiesz, że gdybym coś
powiedział, zaczęłaby krzyczeć, że mnie zabije albo, że podłoży mi bombę.
Musisz jej kiedyś powiedzieć, że groźby są karalne...
-
Sam jej to powiedz.
Przytulił Mary do siebie.
-
No już. Nie bądź zła – poprosił słodkim głosem.
-
Niby jak mam nie być zła? Zobacz tylko co ona
robi. Zachowuje się gorzej niż pięcioletnie dziecko. Wiem, że to moja mama...
Ale ja naprawdę nie mam do niej siły. Dlaczego ona musi zawsze coś wymyślić jak
przyjeżdżamy w odwiedziny? Nie musi cię traktować jak ukochanego zięcia, ale
chociaż mogłaby stwarzać pozory!
Dalsze słowa Mary Ann przerwał
dźwięk dzwonka wydobywający się z jej telefonu. Widząc jakiś nieznajomy numer,
westchnęła ciężko, ale odebrała.
-
Mary Ann Kaulitz, słucham?
-
Dzień dobry. Nazywam się Frank Müller. Jestem
adwokatem pana Chena.
-
Tak? W czym mogę panu pomóc?
-
Przepraszam, że dzwonię w niedzielę rano, ale
rozumie pani, że sytuacja tego wymaga.
-
Może pan powiedzieć o co chodzi?
-
Dzwonię w związku ze zniknięciem panicza – Mary
Ann słysząc słowo „panicz” otworzyła oczy ze zdumienia, domyślając się, że
chodzi o Ying Xionga. – Jeżeli pani nie odeśle go do domu w ciągu dwudziestu
czterech godzin złożymy pozew o porwanie.
-
Pan żartuje? – spytała. – Pan Chen poczęstował
pana nieświeżą herbatą?
-
Pani Kaulitz, proszę o poważne podejście do
sprawy. Jeżeli panicz nie zjawi się w domu do godziny ósmej czterdzieści siedem
w poniedziałek rano, złożę zawiadomienie na policję i pozew w sądzie. Grozi
pani...
-
Pan wybaczy, ale w niedzielny poranek nie mam
ochoty zajmować się jakimiś wygłupami. Jeżeli pan chce niech pan zawiadomi FBI,
oddział S.W.A.T., policję graniczną i wyśle za mną listy gończe do wszystkich
krajów świata. Nie obchodzi mnie to.
-
Ale...
-
Niech pan da już spokój – przerwała mu. - Nie
mam tak dużo czasu jak pan na dziecinne żarciki. Jeżeli ma pan jeszcze jakiś
problem proszę się skontaktować z moim prawnikiem. Żegnam.
Nie czekając na jakiekolwiek
słowa ze strony pana Müllera, rozłączyła się. Rzuciła ze złością telefon na
łóżko i położyła głowę na kolanach Billa. Przyłożyła dłoń do czoła, po czym
zaczęła roztrzepywać swoje włosy.
-
Zaraz zwariuję!
-
Kto dzwonił?
-
Prawnik ojca Ying Xionga. Powiedział, że go
porwałam! Groził mi procesem!
Słysząc głośny śmiech Billa,
spojrzała na niego jak na wariata. Jednak zaraz sama się roześmiała.
-
Ciekawe co mnie jeszcze dzisiaj czeka –
powiedziała przez śmiech. – Nienawidzę kiedy dzień się źle zaczyna, bo później
cały jest zły.
-
W takim razie wstawaj. Zabiorę cię na
randkę.
-
O! A gdzie?
Bill wzruszył ramionami.
-
Nie wiem. Po prostu gdzieś chodźmy. Z dala od
twojej mamy i wszystkich innych. Ucieknijmy!
-
Tak mówisz?
-
Uhm. Masz ochotę siedzieć tutaj i sprzątać? W
domu aż za dużo sprzątasz.
-
Dobrze – uśmiechnęła się do niego łobuzersko. –
Już nie będę. Trochę brudu i robaków nam nie zaszkodzi...
-
Dlaczego nie chcesz się zgodzić, żebyśmy kogoś
zatrudnili do wykonywania prac domowych?
-
Nie lubię jak ktoś się panoszy po moim domu. W
domu mamy wiele ważnych dokumentów. Nie chciałabym, żeby później jakaś
szczeniara zrobiła z nimi coś niewłaściwego...
-
A może jesteś po prostu o mnie zazdrosna? –
zażartował.
-
Oczywiście, że tak – zgodziła się natychmiast. –
Nie oglądałeś nigdy filmów, w których mąż zdradzał żonę ze służką, gospodynią
albo sprzątaczką? Takie rzeczy cały czas się zdarzają. Nawet Victorii i
Davidowi...
-
Ale i tak uważam, że nie powinnaś się
przemęczać. Naprawdę potrzebujemy kogoś do pomocy. Jak urodzi się Dieter –
położył dłoń na jej brzuchu z czułością – będziesz jeszcze bardziej zajęta niż
teraz. Nie wyobrażam sobie jak miałabyś pogodzić pracę, opiekę nad dzieckiem,
zakupy, gotowanie a do tego wszystkiego jeszcze sprzątanie. Czasami wydaje mi
się, że niepotrzebnie chcesz robić wszystko sama...
-
Pewnie masz rację – uśmiechnęła się lekko. – Ale
ja naprawdę nie chcę żadnej obcej baby u siebie w domu. Przynajmniej tym w
Berlinie.
-
A jeżeli zatrudnimy mężczyznę?
-
A znajdziesz przystojnego? Takiego w moim stylu?
-
Obawiam się, że nie ma na świecie drugiego Billa
Kaulitza. A Tom nie jest tobą zainteresowany. Przykro mi.
Mary Ann roześmiała się.
-
No wiesz? Naprawdę myślisz, że jesteś w moim
stylu? Spójrz tylko na siebie...
-
No tak... – mruknął. – W takim razie jaki jest
twój ideał mężczyzny?
-
Hmm... – Mary Ann przyłożyła palec wskazujący do
ust i przez chwilę się zastanawiała. – Krótkie, tradycyjnie ścięte włosy, mocno
zarysowana szczęka, nie może mieć ani tatuażów ani kolczyków, zawsze powinien
być ogolony, ubierać się normalnie, a przede wszystkim powinien być
wysportowany. Dobrze widoczne mięśnie muszą być! I nie mam tu wcale na myśli
tylko delikatnego kaloryferka... Nie pogniewałabym się też gdyby był lekarzem,
prawnikiem, albo architektem...
-
Jutro zamieszczę ogłoszenie w gazecie.
-
W porządku. Ale wydaje mi się, że lepiej jak
poprosisz o to moją mamę. Ona idealnie zna mężczyzn, którzy są w moim typie.
-
Dobrze. Dzisiaj z nią porozmawiam.
-
Umówić cię na wizytę?
-
Byłbym wdzięczny.
Widząc poważną minę Billa, Mary
Ann roześmiała się głośno. Bill również zaczął się śmiać. Obracanie w żart zachowania
teściowej sprawiało, że potrafił jakoś wytrzymać w jej domu dwa dni. Chociaż
najchętniej by się stąd wyniósł. Byli tu od przedwczoraj, a już zdążyła go
zagonić do wypucowania całego szkła jakie miała w domu, zapewniła mu
niezapomnianą przygodę z kurami, umówiła jego żonę na randkę, a do tego
rozpowiedziała wszystkim, że woli mężczyzn. Sam był w szoku, że tak wiele się
zdarzyło w przeciągu zaledwie niepełnych trzech dni. A czuł, że najgorsze jest
jeszcze przed nim. Chciałby, żeby tym razem przeczucie go myliło. W końcu męski
instynkt nie mógł się równać nawet w jednej tysięcznej z kobiecym instynktem.
* * *
Bill
podszedł do Mary Ann, która siedziała na ławce i podał jej kubeczek z czekoladą.
Blondynka złapała w dwie dłonie papierowe naczynie. Przez krótką chwilę
rozkoszowała się czekoladowo-waniliowym aromatem, po czym upiła kilka łyków.
-
Ach! Tego mi właśnie brakowało! – pocałowała
naczynie, zaś na jej twarzy pojawił się błogi uśmiech. – Dziękuję.
-
Proszę.
Bill zajął miejsce tuż obok żony.
Położył rękę na oparciu drewnianej ławki. Zacisnął palce na ramieniu Mary Ann i
przyciągnął ją delikatnie do siebie. Blondynka oparła głowę o jego klatkę
piersiową i wpatrzyła się przed siebie. Co jakiś czas upijała odrobinę
parującej kawy. Ich ucieczka z domu teściów wyglądała jak ta z filmów
szpiegowskich, w których bohaterowie próbują uciec przed oprawcą.
Bill uśmiechnął się na
wspomnienie swoich i Toma ucieczek ze szkoły albo przed Jostem. Uwielbiał
zastrzyk adrenaliny jaki temu towarzyszył. Teraz jednak świadomość, że uciekł
przed Joanną Rose, sprawiała, że czuł się jeszcze bardziej podekscytowany.
Nawet możliwość rozpoznania go przez fanki, za bardzo mu nie przeszkadzała.
Przed ucieczką chciał założyć na głowę szalik, do tego masywne przeciwsłoneczne
okulary i maseczkę na twarz, ale Mary Ann upierała się, że w ten sposób wzbudzi
jeszcze większą sensację. Nie był pewny, czy żona miała rację, ale na razie
nikt ich nie zaczepił. A siedzieli na ławce w dość zatłoczonym miejscu.
Mijający ich ludzie, owszem czasami zwracali na nich uwagę, ale było to raczej
spowodowane jego dość oryginalnym wyglądem, niż faktem, że ktoś go rozpoznał.
Kiedy jego umysł przecięła myśl o
tym w jaki sposób mógłby się zemścić na teściowej za dekoncentrację w nocy i
niewyspanie, na jego ustach pojawił się szatański uśmiech. Pospiesznie
wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i włączył Safari. Pospiesznie wpisał
„Barber Poland blue hair”. Jednak gdy zobaczył wyniki wyszukiwania z ust znikł
mu uśmiech. Westchnął cicho i spojrzał na żonę. Nie był pewny czy pozwoli mu
przefarbować włosy na niebiesko tuż przed kolacją urodzinową jej mamy.
-
Kochanie... – powiedział tak słodko jak tylko
potrafił.
-
Hm?
-
Nie wiesz gdzie jest tutaj jakiś fryzjer, który
ufarbowałby mi włosy na niebiesko?
Mary Ann odsunęła się od niego i
spojrzała ze zdziwieniem w jego twarz.
-
Teraz chcesz przefarbować włosy na niebiesko? –
kiedy skinął głową potakująco, powiedziała: - W porządku. Tutaj niedaleko jest
jakiś zakład fryzjerski, ale wątpię, żeby mieli niebieską farbę. Powinni mieć
czerwoną albo różową...
-
Nie, różowe nie mogą być. Wtedy twoja mama
zacznie mnie traktować jeszcze gorzej.
-
Pewnie tak... A co byś powiedział na kolorowy
spray do włosów? Nie wiem czy jeszcze jest ten sklep, ale jak byłam nastolatką
kiedyś sobie tam taki kupiłam...
-
Może być.
* * *
Ying Xiong poprawił nieistniejącą
fałdkę na swojej koszuli, a następnie kołnierzyk czarnej marynarki. Przeczesał
palcami włosy, starając się je odpowiednio ułożyć. Nie był pewien czy dobrze
wygląda, ale nie miał lusterka, a w pobliżu nie było nawet żadnego
zaparkowanego auta, w którym mógłby się przejrzeć. Wziął głęboki oddech w płuca
i drżącym palcem nacisnął przycisk domofonu. Czuł podekscytowanie na samą myśl,
że zaraz zobaczy się z Billem, Mary Ann i jej rodziną. Obawiał się jednak, że
tak jak mówiła jego przybrana mama, dziadkowie mogą go nie zaakceptować. Chyba
jeszcze nigdy nie był tak zestresowany jak w tej chwili.
-
Słucham?
Słysząc obco brzmiące słowo,
które wydobyło się z głośnika, odezwał się niepewnie po niemiecku:
-
Zastałem Mary Ann i Billa Kaulitz?
-
A o co chodzi?
Ying Xiong odetchnął z ulgą
słysząc, że może się komunikować z nieznanym mu mężczyzną po niemiecku.
-
Nazywam się Ying Xiong Chen. Opiekuję się psami
państwa Kaulitz. Rozmawiałem z nimi i pozwolili mi tutaj przyjechać.
-
Niech pan zaczeka moment.
Chciał powiedzieć, że jest
„synem” Mary i Billa, ale nie odważył się. Bał się, że mieszkający w tym domu
ludzie nie otworzą mu drzwi. A on był bardzo ciekawy jak wyglądają jego
dziadkowie i wujek. Sam nie do końca rozumiał jak to się stało, ale czuł się
jak prawdziwie adoptowany syn Mary Ann i Billa. Nigdy nie pozwoliłby sobie
kogokolwiek nazwać mamą albo tatą, ale państwo Kaulitz byli w tym wypadku
wyjątkowi. Przy nich mógł się zachowywać jak pięcioletnie dziecko z ADHD. Nie
musiał udawać dorosłego, którym – choć był – wcale się nie czuł. Kiedy był
młodszy nie mógł korzystać z życia w taki sposób, więc teraz – kiedy nadarzyła
się okazja – postanowił czerpać z tego pełnymi garściami. Nie obchodziło go co
sobie pomyślą inni.
Widząc jak otwierają się drzwi
wejściowe, a zaraz pojawia się w nich wysoki blondyn, który był
najprawdopodobniej bratem Mary Ann, uśmiechnął się wesoło.
-
Nie ma w tej chwili ani Mary ani Billa –
powiedział wpatrując się ze zdziwieniem w skośnookiego. – Mam im coś przekazać?
-
Mogę na nich zaczekać? – Spytał, wpatrując się
nieśmiało w wujka.
-
Siostra nic mi nie mówiła, że ktoś ma do niej
przyjechać.
-
A mógłby pan do niej zadzwonić? – spytał
ostrożnie. – Albo pożyczyć mi telefon, bo nie mam swojego...
-
Mam nadzieję, że nie jesteś żadnym fanboyem
mojej siostry i zięcia... – powiedział, otwierając furtkę. – Wejdź.
-
Nie... – powiedział cicho.
Ze spuszczoną głową szedł za
wujkiem w stronę domu po szarej, brukowej kostce. Gdy tylko przekroczył próg
domu ściągnął ze stóp buty. Przez krótką chwilę przyglądał się uważnie
ogromnemu, kryształowemu żyrandolowi, który pięknie odbijał wpadające do środka
światło. Rozglądał się dookoła z ciekawością, chłonąc każdy szczegół wystroju
wnętrza. Na pierwszym piętrze był tylko długi, dość wąski korytarz, który
prowadził najprawdopodobniej na drugie piętro. Był ciekawy co jest za ścianą w
kolorze kawy z mlekiem, która ładnie połyskiwała. Była ona oddzielona od sufitu
oknami, ale były one zbyt wysoko, aby mógł cokolwiek dostrzec. Minął skórzaną
kanapę i okrągły drewniany stolik. Przedmioty te zostały zapewne ustawione, po
to, aby można było spokojnie usiąść sobie i zaczekać na innego domownika.
Ciekaw był co kryją za sobą dwoje, słoistych drzwi wykonanych z ciemnego
drewna. Nie chciał jednak pytać o to wujka. Bał się, że ten uzna to za
wścibstwo.
Minęli jedne drzwi, które były
otwarte na oścież, a zaraz potem Brian odtworzył przed nim drugie. Wskazał mu
dłonią na schody, wyłożone – tak jak w korytarzu – ogromnymi białymi,
błyszczącymi kaflami. Jedna ze ścian była wyłożona jasno i ciemnobrązowym
kamieniem, zaś druga pomalowana na pistacjowo.
-
Kto przyszedł? – Usłyszał kobiecy głos, zaraz po
tym jak Brian wszedł na ostatni stopień.
-
Jakiś chłopak do Mary i Billa. Podobno opiekuje
się ich psami.
Ying Xiong nie zrozumiał ani
słowa, z tego co powiedział jego wujek i najprawdopodobniej babcia. Wszedł
posłusznie za Brianem do długiego korytarza pomalowanego na szaro i spojrzał w
stronę kuchni. Przy blacie kuchennym, z tłuczkiem w ręku stała kobieta, która
zapewne była mamą Mary Ann. Ying Xiong ukłonił się, po czym niepewnie się
uśmiechnął.
-
Dzień dobry – odezwał się po niemiecku. – Jestem
Ying Xiong. Opiekuję się psami państwa Kaulitz.
Przez dłuższą chwilę kobieta
przyglądała mu się uważnie, po czym odezwała się:
-
Dzień dobry...
Ying Xiong nie był pewny czy
kobieta akceptuje jego obecność w swoim domu, więc ukłonił się nieznacznie i
ukrył się za ścianą, tak aby go nie widziała. Spojrzał na Briana, jakby go
prosił, aby zaprowadził go w jakieś odosobnione miejsce. Tak aby nie musiał być
w obecności babci. Po kilku słowach, które powiedział mu o niej tata, uważał ją
za złą czarownicę z bajek Disney’a.
-
Chodź. Zaprowadzę cię do pokoju Mary.
Ying Xiong skinął głową.
Posłusznie skierował się za wysokim blondynem do pierwszych drzwi po lewej
stronie korytarza. Wszedł do pokoju i usiadł na kanapie.
-
Napijesz się czegoś?
-
Nie, dziękuję...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz