niedziela, 8 września 2013

Część II: Rozdział 24

-         Mary Ann wstawaj!!!
Blondynka wymruczała coś niezrozumiale i wtuliła się w ciepłe ciało Billa. Nie chciała jeszcze wstawać, ale wiedziała, że mama tak łatwo jej nie odpuści.
-         Mary Ann!!! Bill!!!
Kiedy wołanie stało się jeszcze głośniejsze, wydała z siebie gniewny okrzyk i sięgnęła po telefon, żeby sprawdzić która godzina. Było zaledwie kilka minut po ósmej. Razem z Billem zasnęła po piątej rano, a była pewna, że jej mama położyła się jeszcze później do łóżka. Dlatego teraz nie rozumiała jak to możliwe, że jest na nogach, a do tego jej krzyk jest tak donośny.
-         Co chcesz? – spytała zaspanym głosem, kiedy w ich pokoju pojawiła się mama ubrana w szary podkoszulek należący zapewne do taty.
-         Trzeba ugotować i posprzątać. Sama mam wszystko robić? Obudź tego lenia!
-         Mamo... – jęknęła.
-         No już! Nie będę wszystkiego robiła sama! Jestem zmęczona!
-         My też jesteśmy zmęczeni – mruknęła. Zasłoniła oczy dłonią, chcąc znów zatracić się w krainie snów. Od jakiegoś czasu najchętniej by tylko spała. Niestety nie miała na to zbyt wiele czasu.
-         Niby czym? Tylko się lenicie!
-         Daj nam spokój!
-         Spokój?! Wstawaj! Czy ty wiesz jak mnie wczoraj ośmieszyłaś przed Adamem?!
-         Ja?! Ciebie?! – Mary Ann momentalnie się rozbudziła. Gdy Bill złapał ją za dłoń i mocno ścisnął, powiedziała nieco spokojniej: - Ja ośmieszyłam ciebie? Chyba żartujesz. Jak mogłaś pomyśleć o umówieniu mnie na randkę? Nie – wyciągnęła jedną dłoń w uspokajającym geście, drugą przytrzymując kołdrę na wysokości swojej klatki piersiowej – Zaczekaj. Nie lubisz Billa, więc mogę ci to wybaczyć. Ale do cholery dlaczego rozpowiedziałaś wszystkim, że mam męża geja?! Czy ty jesteś poważna?! Jak możesz robić takie rzeczy w tym wieku?! Dzisiaj masz czterdzieste siódme urodziny!
Nawet mocny uścisk dłoni Billa nie pomógł. Była na mamę wściekła. Chciała urządzić jej awanturę już na wczorajszym przyjęciu, ale się powstrzymała. Początkowo planowała porozmawiać z nią na spokojnie przed przybyciem gości, ale słysząc jej krzyki z samego rana, nie potrafiła utrzymać kamiennej twarzy.
-         A co? Może to nieprawda? Przecież od razu widać, że to pedał! Tylko spójrz na niego! Jak mężczyzna może się zachowywać w taki sposób?!
Mary Ann ze złością szturchnęła Billa, który udawał, że śpi. Naprawdę nie wiedziała co ma odpowiedzieć mamie. No bo jak jej tłumaczyć, że Bill po prostu ma taki styl bycia?
-         Powiedz jej coś! Dlaczego jej nic nie powiesz?!
Bill westchnął ciężko. Otworzył powoli oczy i podniósł się do pozycji siedzącej. Chciał za wszelką cenę uniknąć konfrontacji z teściową, ale tym razem nie mógł tego uczynić. Nie chciał też, żeby Mary Ann zdenerwowała się jeszcze bardziej. Była w ciąży, więc nie powinna się denerwować.
-         Proszę – wskazał dłonią na krzesełko. – Niech pani usiądzie.
Nim mama Mary Ann zdążyła cokolwiek powiedzieć przyciągnął Mary do siebie i zaczął ją namiętnie całować. Kiedy żona uderzyła go mocno w nagą klatkę piersiową, odsunął nieco usta od jej warg i wyszeptał ciche: „no co?”. Oczywiście nie zamierzał kochać się z żoną na oczach teściowej, dlatego miał nadzieję, że Joanna Rose po prostu trzaśnie drzwiami i wyjdzie z ich pokoju. Bo niby jak miał inaczej ją przekonać, że nie jest homoseksualistą?! Właściwie nie zależało mu za bardzo na tym, co o nim myślała, ale nie chciał też, żeby umawiała jego żonę na randki. Wiedział, że Mary Ann nie zwróci uwagi na żadnego z podesłanych przez mamę kandydatów, ale i tak nie podobał mu się pomysł Joanny Rose.
            Kiedy teściowa nadal stała w pokoju i im się uważnie przypatrywała, Mary wyswobodziła się z jego objęć i spojrzała gniewnie na mamę.
-         I co? – spytała jadowicie. – Bill nadal jest gejem?
-         Nie rozumiem co ty w nim widzisz. Szybciej bym zwymiotowała niż go pocałowała.
Przez chwilę Mary Ann poruszała bezdźwięcznie ustami, zupełnie nie wiedząc co powinna powiedzieć. W tej sytuacji mogła być zadowolona tylko z jednego – wszystkie słowa mama wypowiadała po polsku.
-         Nie bój się. Bill szybciej popełniłby samobójstwo niż cię pocałował. Od tego masz tatę.
-         Tata przynajmniej jest męski. A on? Zachowuje się nie tylko jak gej ale jak kobieta! Spójrz tylko na niego! Taki mężczyzna, to nie mężczyzna.
-         Mamo!
Bill słysząc uniesiony z oburzenia głos żony, uniósł jedną brew w górę. Nie bardzo rozumiał słowa teściowej. Kobieta go nie akceptowała, i choć doskonale znała niemiecki, bardzo często odmawiała rozmowy z nim w tymże języku. Do czego zdążył się już przyzwyczaić. I nawet trochę nauczyć polskiego. Z drugiej strony wcale nie żałował, że jej nie rozumie. Był pewny, że wszystkie wypowiadane właśnie słowa są nieprzyjemne. Teściowa nie potrafiła zrozumieć, że w tym momencie to nie jemu sprawiała przykrość, ale jej córce.
-         Wstawajcie! Nie mam czasu na zabawy.
Kiedy Joanna Rose opuściła ich pokój, Mary Ann uderzyła Billa mocno w ramię.
-         Ała! – zawołał.
-         Co to miało być? Powiedziałam ci, żebyś porozmawiał z nią, a nie całował mnie jak szalony.
-         Przecież ją znasz. Wiesz, że gdybym coś powiedział, zaczęłaby krzyczeć, że mnie zabije albo, że podłoży mi bombę. Musisz jej kiedyś powiedzieć, że groźby są karalne...
-         Sam jej to powiedz.
Przytulił Mary do siebie.
-         No już. Nie bądź zła – poprosił słodkim głosem.
-         Niby jak mam nie być zła? Zobacz tylko co ona robi. Zachowuje się gorzej niż pięcioletnie dziecko. Wiem, że to moja mama... Ale ja naprawdę nie mam do niej siły. Dlaczego ona musi zawsze coś wymyślić jak przyjeżdżamy w odwiedziny? Nie musi cię traktować jak ukochanego zięcia, ale chociaż mogłaby stwarzać pozory!
Dalsze słowa Mary Ann przerwał dźwięk dzwonka wydobywający się z jej telefonu. Widząc jakiś nieznajomy numer, westchnęła ciężko, ale odebrała.
-         Mary Ann Kaulitz, słucham?
-         Dzień dobry. Nazywam się Frank Müller. Jestem adwokatem pana Chena.
-         Tak? W czym mogę panu pomóc?
-         Przepraszam, że dzwonię w niedzielę rano, ale rozumie pani, że sytuacja tego wymaga.
-         Może pan powiedzieć o co chodzi?
-         Dzwonię w związku ze zniknięciem panicza – Mary Ann słysząc słowo „panicz” otworzyła oczy ze zdumienia, domyślając się, że chodzi o Ying Xionga. – Jeżeli pani nie odeśle go do domu w ciągu dwudziestu czterech godzin złożymy pozew o porwanie.
-         Pan żartuje? – spytała. – Pan Chen poczęstował pana nieświeżą herbatą?
-         Pani Kaulitz, proszę o poważne podejście do sprawy. Jeżeli panicz nie zjawi się w domu do godziny ósmej czterdzieści siedem w poniedziałek rano, złożę zawiadomienie na policję i pozew w sądzie. Grozi pani...
-         Pan wybaczy, ale w niedzielny poranek nie mam ochoty zajmować się jakimiś wygłupami. Jeżeli pan chce niech pan zawiadomi FBI, oddział S.W.A.T., policję graniczną i wyśle za mną listy gończe do wszystkich krajów świata. Nie obchodzi mnie to.
-         Ale...
-         Niech pan da już spokój – przerwała mu. - Nie mam tak dużo czasu jak pan na dziecinne żarciki. Jeżeli ma pan jeszcze jakiś problem proszę się skontaktować z moim prawnikiem. Żegnam.
Nie czekając na jakiekolwiek słowa ze strony pana Müllera, rozłączyła się. Rzuciła ze złością telefon na łóżko i położyła głowę na kolanach Billa. Przyłożyła dłoń do czoła, po czym zaczęła roztrzepywać swoje włosy.
-         Zaraz zwariuję!
-         Kto dzwonił?
-         Prawnik ojca Ying Xionga. Powiedział, że go porwałam! Groził mi procesem!
Słysząc głośny śmiech Billa, spojrzała na niego jak na wariata. Jednak zaraz sama się roześmiała.
-         Ciekawe co mnie jeszcze dzisiaj czeka – powiedziała przez śmiech. – Nienawidzę kiedy dzień się źle zaczyna, bo później cały jest zły.
-         W takim razie wstawaj. Zabiorę cię na randkę. 
-         O! A gdzie?
Bill wzruszył ramionami.
-         Nie wiem. Po prostu gdzieś chodźmy. Z dala od twojej mamy i wszystkich innych. Ucieknijmy!
-         Tak mówisz?
-         Uhm. Masz ochotę siedzieć tutaj i sprzątać? W domu aż za dużo sprzątasz.
-         Dobrze – uśmiechnęła się do niego łobuzersko. – Już nie będę. Trochę brudu i robaków nam nie zaszkodzi...
-         Dlaczego nie chcesz się zgodzić, żebyśmy kogoś zatrudnili do wykonywania prac domowych?
-         Nie lubię jak ktoś się panoszy po moim domu. W domu mamy wiele ważnych dokumentów. Nie chciałabym, żeby później jakaś szczeniara zrobiła z nimi coś niewłaściwego...
-         A może jesteś po prostu o mnie zazdrosna? – zażartował.
-         Oczywiście, że tak – zgodziła się natychmiast. – Nie oglądałeś nigdy filmów, w których mąż zdradzał żonę ze służką, gospodynią albo sprzątaczką? Takie rzeczy cały czas się zdarzają. Nawet Victorii i Davidowi...
-         Ale i tak uważam, że nie powinnaś się przemęczać. Naprawdę potrzebujemy kogoś do pomocy. Jak urodzi się Dieter – położył dłoń na jej brzuchu z czułością – będziesz jeszcze bardziej zajęta niż teraz. Nie wyobrażam sobie jak miałabyś pogodzić pracę, opiekę nad dzieckiem, zakupy, gotowanie a do tego wszystkiego jeszcze sprzątanie. Czasami wydaje mi się, że niepotrzebnie chcesz robić wszystko sama...
-         Pewnie masz rację – uśmiechnęła się lekko. – Ale ja naprawdę nie chcę żadnej obcej baby u siebie w domu. Przynajmniej tym w Berlinie.
-         A jeżeli zatrudnimy mężczyznę?
-         A znajdziesz przystojnego? Takiego w moim stylu?
-         Obawiam się, że nie ma na świecie drugiego Billa Kaulitza. A Tom nie jest tobą zainteresowany. Przykro mi.
Mary Ann roześmiała się.
-         No wiesz? Naprawdę myślisz, że jesteś w moim stylu? Spójrz tylko na siebie...
-         No tak... – mruknął. – W takim razie jaki jest twój ideał mężczyzny?
-         Hmm... – Mary Ann przyłożyła palec wskazujący do ust i przez chwilę się zastanawiała. – Krótkie, tradycyjnie ścięte włosy, mocno zarysowana szczęka, nie może mieć ani tatuażów ani kolczyków, zawsze powinien być ogolony, ubierać się normalnie, a przede wszystkim powinien być wysportowany. Dobrze widoczne mięśnie muszą być! I nie mam tu wcale na myśli tylko delikatnego kaloryferka... Nie pogniewałabym się też gdyby był lekarzem, prawnikiem, albo architektem...
-         Jutro zamieszczę ogłoszenie w gazecie.
-         W porządku. Ale wydaje mi się, że lepiej jak poprosisz o to moją mamę. Ona idealnie zna mężczyzn, którzy są w moim typie.
-         Dobrze. Dzisiaj z nią porozmawiam.
-         Umówić cię na wizytę?
-         Byłbym wdzięczny.
Widząc poważną minę Billa, Mary Ann roześmiała się głośno. Bill również zaczął się śmiać. Obracanie w żart zachowania teściowej sprawiało, że potrafił jakoś wytrzymać w jej domu dwa dni. Chociaż najchętniej by się stąd wyniósł. Byli tu od przedwczoraj, a już zdążyła go zagonić do wypucowania całego szkła jakie miała w domu, zapewniła mu niezapomnianą przygodę z kurami, umówiła jego żonę na randkę, a do tego rozpowiedziała wszystkim, że woli mężczyzn. Sam był w szoku, że tak wiele się zdarzyło w przeciągu zaledwie niepełnych trzech dni. A czuł, że najgorsze jest jeszcze przed nim. Chciałby, żeby tym razem przeczucie go myliło. W końcu męski instynkt nie mógł się równać nawet w jednej tysięcznej z kobiecym instynktem.
* * *
            Bill podszedł do Mary Ann, która siedziała na ławce i podał jej kubeczek z czekoladą. Blondynka złapała w dwie dłonie papierowe naczynie. Przez krótką chwilę rozkoszowała się czekoladowo-waniliowym aromatem, po czym upiła kilka łyków.
-         Ach! Tego mi właśnie brakowało! – pocałowała naczynie, zaś na jej twarzy pojawił się błogi uśmiech. – Dziękuję.
-         Proszę.
Bill zajął miejsce tuż obok żony. Położył rękę na oparciu drewnianej ławki. Zacisnął palce na ramieniu Mary Ann i przyciągnął ją delikatnie do siebie. Blondynka oparła głowę o jego klatkę piersiową i wpatrzyła się przed siebie. Co jakiś czas upijała odrobinę parującej kawy. Ich ucieczka z domu teściów wyglądała jak ta z filmów szpiegowskich, w których bohaterowie próbują uciec przed oprawcą.
Bill uśmiechnął się na wspomnienie swoich i Toma ucieczek ze szkoły albo przed Jostem. Uwielbiał zastrzyk adrenaliny jaki temu towarzyszył. Teraz jednak świadomość, że uciekł przed Joanną Rose, sprawiała, że czuł się jeszcze bardziej podekscytowany. Nawet możliwość rozpoznania go przez fanki, za bardzo mu nie przeszkadzała. Przed ucieczką chciał założyć na głowę szalik, do tego masywne przeciwsłoneczne okulary i maseczkę na twarz, ale Mary Ann upierała się, że w ten sposób wzbudzi jeszcze większą sensację. Nie był pewny, czy żona miała rację, ale na razie nikt ich nie zaczepił. A siedzieli na ławce w dość zatłoczonym miejscu. Mijający ich ludzie, owszem czasami zwracali na nich uwagę, ale było to raczej spowodowane jego dość oryginalnym wyglądem, niż faktem, że ktoś go rozpoznał.
Kiedy jego umysł przecięła myśl o tym w jaki sposób mógłby się zemścić na teściowej za dekoncentrację w nocy i niewyspanie, na jego ustach pojawił się szatański uśmiech. Pospiesznie wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i włączył Safari. Pospiesznie wpisał „Barber Poland blue hair”. Jednak gdy zobaczył wyniki wyszukiwania z ust znikł mu uśmiech. Westchnął cicho i spojrzał na żonę. Nie był pewny czy pozwoli mu przefarbować włosy na niebiesko tuż przed kolacją urodzinową jej mamy.
-         Kochanie... – powiedział tak słodko jak tylko potrafił.
-         Hm?
-         Nie wiesz gdzie jest tutaj jakiś fryzjer, który ufarbowałby mi włosy na niebiesko?
Mary Ann odsunęła się od niego i spojrzała ze zdziwieniem w jego twarz.
-         Teraz chcesz przefarbować włosy na niebiesko? – kiedy skinął głową potakująco, powiedziała: - W porządku. Tutaj niedaleko jest jakiś zakład fryzjerski, ale wątpię, żeby mieli niebieską farbę. Powinni mieć czerwoną albo różową...
-         Nie, różowe nie mogą być. Wtedy twoja mama zacznie mnie traktować jeszcze gorzej.
-         Pewnie tak... A co byś powiedział na kolorowy spray do włosów? Nie wiem czy jeszcze jest ten sklep, ale jak byłam nastolatką kiedyś sobie tam taki kupiłam...
-         Może być.
* * *
            Ying Xiong poprawił nieistniejącą fałdkę na swojej koszuli, a następnie kołnierzyk czarnej marynarki. Przeczesał palcami włosy, starając się je odpowiednio ułożyć. Nie był pewien czy dobrze wygląda, ale nie miał lusterka, a w pobliżu nie było nawet żadnego zaparkowanego auta, w którym mógłby się przejrzeć. Wziął głęboki oddech w płuca i drżącym palcem nacisnął przycisk domofonu. Czuł podekscytowanie na samą myśl, że zaraz zobaczy się z Billem, Mary Ann i jej rodziną. Obawiał się jednak, że tak jak mówiła jego przybrana mama, dziadkowie mogą go nie zaakceptować. Chyba jeszcze nigdy nie był tak zestresowany jak w tej chwili.
-         Słucham?
Słysząc obco brzmiące słowo, które wydobyło się z głośnika, odezwał się niepewnie po niemiecku:
-         Zastałem Mary Ann i Billa Kaulitz?
-         A o co chodzi?
Ying Xiong odetchnął z ulgą słysząc, że może się komunikować z nieznanym mu mężczyzną po niemiecku.
-         Nazywam się Ying Xiong Chen. Opiekuję się psami państwa Kaulitz. Rozmawiałem z nimi i pozwolili mi tutaj przyjechać.
-         Niech pan zaczeka moment.
Chciał powiedzieć, że jest „synem” Mary i Billa, ale nie odważył się. Bał się, że mieszkający w tym domu ludzie nie otworzą mu drzwi. A on był bardzo ciekawy jak wyglądają jego dziadkowie i wujek. Sam nie do końca rozumiał jak to się stało, ale czuł się jak prawdziwie adoptowany syn Mary Ann i Billa. Nigdy nie pozwoliłby sobie kogokolwiek nazwać mamą albo tatą, ale państwo Kaulitz byli w tym wypadku wyjątkowi. Przy nich mógł się zachowywać jak pięcioletnie dziecko z ADHD. Nie musiał udawać dorosłego, którym – choć był – wcale się nie czuł. Kiedy był młodszy nie mógł korzystać z życia w taki sposób, więc teraz – kiedy nadarzyła się okazja – postanowił czerpać z tego pełnymi garściami. Nie obchodziło go co sobie pomyślą inni.
Widząc jak otwierają się drzwi wejściowe, a zaraz pojawia się w nich wysoki blondyn, który był najprawdopodobniej bratem Mary Ann, uśmiechnął się wesoło.
-         Nie ma w tej chwili ani Mary ani Billa – powiedział wpatrując się ze zdziwieniem w skośnookiego. – Mam im coś przekazać?
-         Mogę na nich zaczekać? – Spytał, wpatrując się nieśmiało w wujka.
-         Siostra nic mi nie mówiła, że ktoś ma do niej przyjechać.
-         A mógłby pan do niej zadzwonić? – spytał ostrożnie. – Albo pożyczyć mi telefon, bo nie mam swojego...
-         Mam nadzieję, że nie jesteś żadnym fanboyem mojej siostry i zięcia... – powiedział, otwierając furtkę. – Wejdź.
-         Nie... – powiedział cicho.
Ze spuszczoną głową szedł za wujkiem w stronę domu po szarej, brukowej kostce. Gdy tylko przekroczył próg domu ściągnął ze stóp buty. Przez krótką chwilę przyglądał się uważnie ogromnemu, kryształowemu żyrandolowi, który pięknie odbijał wpadające do środka światło. Rozglądał się dookoła z ciekawością, chłonąc każdy szczegół wystroju wnętrza. Na pierwszym piętrze był tylko długi, dość wąski korytarz, który prowadził najprawdopodobniej na drugie piętro. Był ciekawy co jest za ścianą w kolorze kawy z mlekiem, która ładnie połyskiwała. Była ona oddzielona od sufitu oknami, ale były one zbyt wysoko, aby mógł cokolwiek dostrzec. Minął skórzaną kanapę i okrągły drewniany stolik. Przedmioty te zostały zapewne ustawione, po to, aby można było spokojnie usiąść sobie i zaczekać na innego domownika. Ciekaw był co kryją za sobą dwoje, słoistych drzwi wykonanych z ciemnego drewna. Nie chciał jednak pytać o to wujka. Bał się, że ten uzna to za wścibstwo.
Minęli jedne drzwi, które były otwarte na oścież, a zaraz potem Brian odtworzył przed nim drugie. Wskazał mu dłonią na schody, wyłożone – tak jak w korytarzu – ogromnymi białymi, błyszczącymi kaflami. Jedna ze ścian była wyłożona jasno i ciemnobrązowym kamieniem, zaś druga pomalowana na pistacjowo.
-         Kto przyszedł? – Usłyszał kobiecy głos, zaraz po tym jak Brian wszedł na ostatni stopień.
-         Jakiś chłopak do Mary i Billa. Podobno opiekuje się ich psami.
Ying Xiong nie zrozumiał ani słowa, z tego co powiedział jego wujek i najprawdopodobniej babcia. Wszedł posłusznie za Brianem do długiego korytarza pomalowanego na szaro i spojrzał w stronę kuchni. Przy blacie kuchennym, z tłuczkiem w ręku stała kobieta, która zapewne była mamą Mary Ann. Ying Xiong ukłonił się, po czym niepewnie się uśmiechnął.
-         Dzień dobry – odezwał się po niemiecku. – Jestem Ying Xiong. Opiekuję się psami państwa Kaulitz.
Przez dłuższą chwilę kobieta przyglądała mu się uważnie, po czym odezwała się:
-         Dzień dobry...
Ying Xiong nie był pewny czy kobieta akceptuje jego obecność w swoim domu, więc ukłonił się nieznacznie i ukrył się za ścianą, tak aby go nie widziała. Spojrzał na Briana, jakby go prosił, aby zaprowadził go w jakieś odosobnione miejsce. Tak aby nie musiał być w obecności babci. Po kilku słowach, które powiedział mu o niej tata, uważał ją za złą czarownicę z bajek Disney’a.
-         Chodź. Zaprowadzę cię do pokoju Mary.
Ying Xiong skinął głową. Posłusznie skierował się za wysokim blondynem do pierwszych drzwi po lewej stronie korytarza. Wszedł do pokoju i usiadł na kanapie.
-         Napijesz się czegoś?

-         Nie, dziękuję... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz