niedziela, 8 września 2013

Część II: Rozdział 21

            Mary Ann położyła dłoń na ramieniu męża i delikatnie je ścisnęła. Dobrze wiedziała, że Bill denerwuje się spotkaniem z jej rodzicami, dlatego chciała choć w ten sposób dodać mu otuchy. Próbowała wielokrotnie tłumaczyć rodzicom, że jej mąż to naprawdę miły, opiekuńczy człowiek, a nie - niezrównoważony psychicznie dziwak za jakiego go mieli. Żadne jednak tłumaczenia nie przekonywały jej rodzicielki. O ile tata pogodził się w końcu z ich ślubem, tak mama kazała jej się rozwieść i znaleźć sobie nowego męża, który byłby dla niej odpowiedniejszy. Nie miała jednak serca powiedzieć o tym Billowi. Mogła mieć tylko nadzieję, że jej mama nie powie niczego niewłaściwego w obecności męża.
            Gdy w jadalni pojawiła się Joanna, a za nią Robert Rose Bill uśmiechnął się szeroko.
-         Dobry wieczór – przywitał się.
-         Cześć – teść odwzajemnił jego uśmiech.
-         Cześć mamo! Cześć tato! - Mary Ann zawołała radośnie.
Czym prędzej podeszła do rodzicielki, żeby odwrócić jej uwagę od Billa. Cmoknęła ją w policzek na przywitanie.
-         Co słychać? – Spytała wesoło.
Joanna Rose zamiast odpowiedzieć córce, spojrzała na Billa jakby była zaskoczona jego obecnością.
-         Widzę, że też przyjechałeś – powiedziała oschle.
-         Tak – przytaknął.
-         Zjesz coś Robert? – kobieta zwróciła się do męża, ignorując obecność Billa.
-         Mogę zjeść.
-         Usiądźcie sobie, a ja zrobię kolację – Mary Ann powiedziała szybko. – Na co macie ochotę? Mogą być kanapki? Chyba, że wolicie coś na ciepło.
-         Mogą być kanapki.
-         Pomogę ci – Bill zaoferował.
Nim Mary zdążyła cokolwiek powiedzieć pospiesznie podszedł do lodówki i zaczął wyjmować z niej produkty potrzebne do przygotowania kanapek. „Uspokój się!” – nakazał sobie w duchu, kiedy zaczęły drżeć mu ręce. Nie rozumiał dlaczego aż tak bardzo bał się rodziców Mary Ann. Nie mogli przecież nic mu zrobić, czy nawet nakazać. Starał się być dla nich miły, lecz za każdym razem w końcu jego temperament brał górę. Nie potrafił zagryźć zębów i z uśmiechem na ustach przyznać mamie Mary, że jest homoseksualnym dziwakiem, który lubi się ubierać w damskie ciuszki. Wiedział, że bardzo ciężko będzie mu przetrwać te kilka dni w towarzystwie teściów, ale tym razem postanowił dać z siebie wszystko. Nie chciał dostarczać Mary Ann niepotrzebnego stresu spowodowanego kłótnią z jej rodzicami.
-         Dawno temu przyjechaliście? – Joanna Rose zwróciła się do córki.
-         Koło drugiej. Myślałam, że będziemy później, ale Marlen dała mi dzisiaj dzień wolny. Muszę przejrzeć kilka maili, ale mogę to równie dobrze zrobić tutaj.
-         Zostaniesz do niedzieli? Powiedziałam już wszystkim, że będziesz.
-         Tak. Zrobiliśmy sobie wolne. Nie moglibyśmy przepuścić waszych urodzin - Mary Ann uśmiechnęła się szeroko, po czym spojrzała na męża, który ze skupieniem smarował masłem kromki chleba, które mu podawała. – Prawda Bill?
-         Tak... – przytaknął niechętnie. Gdyby to od niego zależało, ograniczyłby kontakty z teściami to absolutnego minimum.
-         Jak idzie nagrywanie kolejnej płyty? Słyszałem od Mary, że jesteście w trakcie pisania nowych piosenek...
Słysząc słowa Roberta Rose, Bill obrócił się gwałtownie w jego stronę. Nie sądził, że teść zapyta go o nową płytę. To był pierwszy raz, kiedy wykazał zainteresowanie jego muzyką.
-         Na razie mamy gotowe trzy utwory, a pozostałe wymagają doszlifowania. Chcieliśmy wydać płytę na początku przyszłego roku, ale najprawdopodobniej przesuniemy to o kilka miesięcy.
Chciał dodać, że to ze względu na ciążę Mary Ann, ale nie był pewny czy żona chce w taki sposób poinformować swoich rodziców, że zostaną wkrótce dziadkami. Sam też jeszcze o niczym nie powiedział swojej mamie, ani tacie. Póki co jedyną osobą, która wiedziała był Tom. Oczywiście nie licząc ginekologa Mary Ann.
-         Ja nie wiem. Co to za mężczyzna, którego nie ma w domu? To tak jakby go nie było.
-         Oj mamo – Mary zaprotestowała. – Bill spędza ze mną każdą wolną chwilę – widząc powątpiewanie w jej oczach dodała: - Naprawdę.
-         Możesz oszukiwać innych, ale nie mnie. Albo jego nie ma, albo ty wyjeżdżasz. I jak ja mam się doczekać wnuka?
Mary Ann spojrzała z obawą na Billa. Pokręciła przecząco głową, tak jakby chciała mu przekazać, żeby na razie nic nie wspominał o jej ciąży.
-         Na razie nie jesteśmy jeszcze gotowi na dziecko – odezwał się ostrożnie, żeby nie rozzłościć teściowej.
-         Nie jesteście gotowi? – Prychnęła. – Ja w waszym wieku miałam już dwójkę!
-         Wiem mamo, ale ja nie jestem tobą.
-         Daj im spokój Joan. Nie widziałaś ich tyle czasu i już wszczynasz awantury. Wiesz, że dla Mary to drażliwy temat.
-         To kiedy doczekam się wnuka? Jak będę stara?
-         Zapytaj Briana, kiedy planuje spłodzić swojego potomka.
-         Brian to lepiej, żeby znalazł sobie inną dziewczynę.
-         Dlaczego? Co z nią nie tak?
-         Daj spokój! – Joanna Rose machnęła niedbale dłonią. – Z nią są same problemy.
Bill postawił na stole talerz z kanapkami i usiadł na krześle. Przysłuchiwał się wymianie zdań pomiędzy Mary, a teściami. Nie znał dziewczyny Briana, ale szczerze jej współczuł. Dobrze wiedział, że nie będzie miała łatwego życia z teściową. Z drugiej strony był jej wdzięczny, że cała uwaga Joanny Rose zamiast na nim, skupiła się na niej.
­­­­* * *
-         Twoja mama jest okropna! – Bill powiedział, kiedy wreszcie znaleźli się sami w dawnym pokoju Mary Ann.
-         Owszem, jest – zgodziła się. – Taki już ma styl.
Blondynka wyciągnęła laptopa z torby i położyła go na biurku. Włączyła go i wpatrzyła się w ekran, na którym pojawił się pulpit. Chciała poprosić Billa, żeby na razie nie zdradzał nikomu, że wkrótce być może zostaną rodzicami, ale nie wiedziała jak ma ubrać swoje myśli w słowa. Nie chciała, żeby mąż zrozumiał ją opacznie i się na nią pogniewał. W końcu, po kilku minutach bezsensownego wpatrywania się w ekran laptopa, odwróciła wzrok. Spojrzała na Billa, który grał w jakąś grę na telefonie.
-         Bill...
Mąż nie podniósł nawet na nią wzroku.
-         No! Dalej! Jejku! Jakie to trudne!
-         Znowu grasz w Mario?
-         Uhm – przytaknął. – W życiu tego nie przejdę! Nie pamiętam, żeby to było takie ciężkie do przejścia jak byłem dzieckiem...
-         Bill... Możemy porozmawiać?
-         Pewnie. Ej! Co to ma być! Głupi żółw! – wydarł się do telefonu, a zaraz dodał łagodniej: – To o czym chciałaś porozmawiać?
-         O Dieterze.
Bill odłożył telefon na bok i uśmiechnął się do żony.
-         O Dieterze?
-         Tak o Dieterze – przytaknęła.
Młodszy Kaulitz widząc jak żona zaczyna bawić się paznokciami, podszedł do niej. Złapał ją za rękę i pociągnął w stronę sofy. Kiedy blondynka usiadła, zajął miejsce obok niej. Położył głowę na jej kolanach i pocałował w brzuch.
-         W czym problem? Jest niegrzeczny? – Zażartował.
-         Nie...
-         Na pewno? Może powinienem z nim porozmawiać jak mężczyzna z mężczyzną?
Mary Ann zaśmiała się. Położyła dłoń na włosach Billa i zaczęła je delikatnie tarmosić.
-         Nie wygadaj się przed moją mamą, że jestem w ciąży – po uśmiechu na twarzy Mary Ann nie pozostał nawet ślad, zaś jej głos brzmiał poważnie. – Na razie nie chcę, żeby ktokolwiek się dowiedział. Lekarz powiedział, że Dieter jest zdrowy i nic nie powinno mu się stać, ale... ale... – jej głos się załamał.
-         Ciii... – uciszył ją. Podniósł się do pozycji siedzącej i przytulił ją do siebie mocno. – Wiem. Nie musisz nic mówić. Nie bój się. Dieter będzie na razie naszą małą tajemnicą. Zobaczysz, że urośnie z niego duży, silny chłopak. Zupełnie taki jak tatuś!
Mary Ann odsunęła się od niego. Na jej usta wkradł się uśmiech.
-         Dziękuję, Bill.
-         Za co? – uniósł pytająco brew.
-         Za wszystko. Cały świat może sobie mówić co chce. Dla mnie jesteś idealnym mężem. Nie mogłabym sobie wymarzyć lepszego.
-         A ja lepszej żony.
-         Naprawdę? – Spytała przyciszonym głosem przysuwając swoją twarz do twarzy Billa.
-         Uhm – mruknął dotykając swoim nosem nosa żony.
Przez chwilę wpatrywali się w swoje oczy, tak jakby byli ze sobą nie przez blisko dziesięć lat, ale jakby zakochali się w sobie niecały miesiąc temu. Bill przyłożył usta do słodkich warg Mary i zaczął je delikatnie całować. Kiedy kobieta rozchyliła szerzej usta, odsunął się od niej nieco. Owszem, lubił bardziej namiętne pocałunki, ale tym razem miał ochotę na długie, romantyczne pełne słodyczy muśnięcia ust. Już nie pamiętał, kiedy ostatni raz całował żonę w taki sposób. Oczywiście nie mógł narzekać na ich życie seksualne, ale czasami miał ochotę kochać się z nią przez długie godziny. Tak jak kiedyś. Jednak przez brak czasu, ich przygody łóżkowe nie były zbyt długie.
Mary Ann włożyła dłonie pod sweter Billa i zaczęła błądzić nimi po jego miękkiej skórze. Kiedy jej palce zaczęły sunąć w stronę jego rozporka, przesunął jej dłonie na swoją klatkę piersiową.
-         Nie powinniśmy – powiedział cicho.
-         Dlaczego? – Mary Ann spojrzała na niego ciekawie.
-         Drzwi od twojego pokoju nadal nie mają zamka. Nawet nie da się ich dobrze zamknąć...
-         I?
-         I? – zaśmiał się. – Twoi rodzice mogą nas przyłapać.
-         Przecież dobrze wiedzą, że jesteśmy małżeństwem i ze sobą sypiamy... – Mary Ann widząc minę Billa, roześmiała się głośno. – Tylko nie mów mi, że się wstydzisz!
-         To nie tak... – burknął.
-         Nie?
Pokręcił przecząco głową. Położył Mary Ann na łóżku, a sam położył dłonie po obu stronach jej głowy i wpatrzył się głęboko w jej roziskrzone oczy. W końcu zaczął ją namiętnie całować, dając do zrozumienia, że ani trochę nie boi się, że jej rodzice mogą w każdej chwili wejść do jej pokoju bez zapowiedzi. A dobrze wiedział, że w domu państwa Rose coś takiego jak pukanie do drzwi nie istnieje. Ściągnął z żony za dużą o kilka rozmiarów miętową koszulkę. Jego oczom ukazały się piersi Mary, które przykrywał czarny biustonosz. Właśnie miał złożyć pocałunek na jej dekolcie, kiedy usłyszał głos Joanny Rose, który był zbyt wyraźny, aby dobiegać z innego pomieszczenia.
-         Wyjdź ze Scruffym na spacer – powiedziała chłodno patrząc z niesmakiem na córkę. – A ty – zwróciła się do Billa – idź do pomieszczenia gospodarskiego i przynieś zastawę stołową. Trzeba ją umyć.
-         Za chwilę – Mary Ann powiedziała niechętnie.
-         Pospiesz się. Scruffy znowu wszystko zasika! Już mam tego dosyć!
-         Dobrze. Moment. Ubiorę się.
Bill wstał z kanapy i podszedł do walizki. Wyciągnął z niej ciepły sweter i podał żonie.
-         Dzięki.
-         Pójdziesz jeszcze do Martyny i weźmiesz ciasto.
-         Dobrze – mruknęła. Widząc, że mama nie ma zamiaru opuścić jej pokoju, dodała: - Zapniesz Scruffy’ego na smycz?
-         A nie mówiłem? – Bill odezwał się, kiedy Joanna Rose zostawiła ich samych.
Mary Ann szturchnęła go lekko w ramię, po czym oboje się roześmiali.
-         Dobrze, że nie przyszła kilka minut później. Pójdę po tą zastawę, zanim mnie wyrzuci z domu – zażartował, choć dobrze wiedział, że teściowa jest do tego zdolna. – Nie spaceruj długo, żebyś się nie przeziębiła.
-         Uhm.
* * *
            Słysząc dobiegające gdzieś z oddali wołanie, Bill mlasnął ustami, westchnął kilkakrotnie i przytulił się mocniej do Mary Ann. Kiedy nawoływanie stało się głośniejsze, przykrył głowę poduszką.
-         Co się stało? – usłyszał zaspany głos żony.
-         Wstawajcie! Długo mam czekać?!
Mary Ann sięgnęła na podłogę, na której leżał jej telefon komórkowy, aby sprawdzić która godzina. Widząc, że jest jeszcze przed siódmą spojrzała na mamę z wyrzutem.
-         Po co nas budzisz o tej godzinie? Jest jeszcze wcześnie.
-         Wstawaj! Pojedziesz dzisiaj do atelier, bo muszę coś załatwić. Przyjdzie dzisiaj...
-         Ale ja się na tym nie znam! – Mary Ann wpadła jej w słowo.
-         Poradzisz sobie.
-         Ale mamo! – zaprotestowała. – Skąd mam wiedzieć jaki rodzaj paneli albo kafli będzie dla kogoś najlepszy? Albo jak przerobić podłączenia?
-         Poradzisz sobie – powtórzyła. – Pospiesz się, bo musisz otworzyć o ósmej.
-         A Brian albo tata nie mogą pojechać?
-         Nie.
-         Dlaczego?
-         Nie zadawaj głupich pytań. A on – wskazała palcem na śpiącego Billa – niech ruszy ten swój kościsty tyłek i zgrabi liście, weźmie jajka z kurnika i go posprząta.
-         CO?! – Mary Ann zawołała z niedowierzaniem. – Macie kurnik?!
-         Tak. Wiesz jakie teraz są drogie jajka? A i kura się przyda na rosół. Później będzie trzeba jedną ubić.
Mary ukryła twarz w dłoniach, zastanawiając się czy tak naprawdę to nie jest tylko zły sen. Nie chciało jej się wierzyć, że słowa wypowiedziane przez mamę są prawdziwe.
-         Ty sobie żartujesz, prawda? – powiedziała w końcu. – Niby dlaczego Bill ma sprzątać kurnik? Albo zabić kurę? A ja dlaczego mam jechać do waszego atelier, skoro się na tym ani trochę nie znam? Gdyby to był sklep, w którym miałabym podać tylko towar, nie byłoby problemu, ale wy zajmujecie się wystrojem wnętrz i remontami!
-         Przestań marudzić. Pospiesz się. Klucze są na stole.
Mary Ann przewróciła oczami. Dlaczego jej mama musi być taka uparta? Szturchnęła Billa, który – była pewna – już nie spał, tylko ze spokojem przysłuchiwał się ich wymianie zdań.
-         Śpisz? – Spytała.
-         Nie... – ściągnął poduszkę z głowy i spojrzał na nią swoimi dużymi, czekoladowymi oczyma. – Co chciała od nas o świcie twoja mama?
Mary Ann otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęła. Pokręciła tylko głową i położyła stopy na podłodze. Jak miała przekazać Billowi słowa jej mamy? Przez kilka miesięcy musiała się naprawdę starać, żeby przekonać męża, że w diecie człowieka mięso jest bardzo ważne, a jej mama chciała, żeby zabił kurę! Mary Ann czuła, że młodszy Kaulitz wolałby się z nią rozwieść niż zabić niewinne zwierzątko.
            Ze zrezygnowaniem wstała z łóżka i podeszła do szafki, w której ułożyła starannie ubrania. Chwilę przyglądała się swojej garderobie, zastanawiając się co powinna na siebie założyć. W końcu wyciągnęła czarną jedwabną koszulkę i spódnicę złożoną z wielu warstw koronki i tiulu. Miała zamiar ubrać się w ten sposób na urodziny rodziców, ale uznała, że jeansy albo luźne materiałowe spodnie i do tego zwykła koszulka nie mogą stanowić stroju do pracy. Nawet jeżeli były to najnowsze modele od sławnych projektantów.
-         Gdzie idziesz? – Bill spytał ją, kiedy zobaczył jak zabiera ze sobą ubranie i kosmetyczkę.
-         Mama kazała mi jechać do ich atelier.
-         Gdzie?
-         Do atelier. Mam ją dzisiaj zastąpić – westchnęła ciężko. – Prosiła, żebyś zgrabił liście z podwórka, posprzątał... kurnik, zabrał jajka od kur i jedną zabił...
Oczy Billa rozszerzyły się do nienaturalnych rozmiarów.
-         Zaraz poproszę Briana, żeby to zrobił za ciebie, albo zadzwonię do sąsiada. Wiem, że czasami nam kosił trawę, więc może się zgodzi... Co zjesz na śniadanie?
-         Wszystko jedno – powiedział niemrawo.
Mary Ann skinęła głową i wyszła z pokoju. Wzięła szybki prysznic i zrobiła sobie lekki makijaż. Gdy była gotowa spojrzała na zegarek. Było dopiero pół do ósmej, ale musiała jeszcze zrobić śniadanie Billowi i dojechać do firmy rodziców. A sama droga zajmowała ponad dwadzieścia minut.
            Poprawiła ostatni raz włosy i udała się do kuchni. Włączyła wodę na kawę. Otworzyła szufladę, w której wczoraj widziała płatki śniadaniowe. Wsypała je do miseczki i zalała zimnym mlekiem.
-         Bill! – zawołała. – Chodź zjeść.
Młodszy Kaulitz, już całkowicie ubrany, usiadł przy stole i spojrzał na miskę z płatkami.
-         A ty? Też powinnaś coś zjeść.
-         Później. Teraz nie mam czasu. Zrobisz sobie sam kawę?
-         Zawieźć cię?
-         Mogę pojechać sama. Chyba, że potrzebujesz później samochód.
-         Nie. Po prostu pomyślałem, że moglibyśmy zamówić śniadanie do atelier twoich rodziców i tam razem zjeść.
-         Nie pomyślałam o tym – uśmiechnęła się. – W takim razie chodź, bo się spóźnimy.

Półtorej godziny później siedzieli w atelier rodziców Mary Ann. Blondynka odłożyła na blat biurka swój telefon komórkowy i spojrzała pustym wzrokiem na plastikowe opakowanie po sałatce. Okazało się, że sąsiad wyjechał za granicę, a Brian nie miał czasu, żeby wyręczyć Billa. Zgrabienie liści i posprzątanie kurnika nie było niczym nadzwyczajnym, ale nie chciała, aby jej mąż zajmował się takimi pracami podczas pobytu u jej rodziców. Chciała, żeby traktowali go jak zięcia, a nie pomoc domową.
-         I co? – Spytał, gdy Mary Ann po kilku minutach nie odezwała się nawet słowem.
-         Hm? – mruknęła, gdy Bill wyrwał ją z rozmyślań, zupełnie nie wiedząc o co mu chodzi.
-         Co powiedział Brian?
-         Że nie ma dzisiaj czasu.
Młodszy Kaulitz podniósł się z krzesełka i uśmiechnął się do żony.
-         To ja już pojadę. Zgrabię te liście i zajmę się kurnikiem. Nie chcę złościć twojej mamy.
-         Ale Bill...
-         To nic takiego.
-         Poczekaj. Zaraz kogoś...
-         Nie musisz. Zrobię to o co prosiła twoja mama. To nic wielkiego, więc czemu nie?
-         Naprawdę?
Bill skinął głową. Nie był pewny czy potrafi zabrać jajka kurom, ale postanowił spróbować. Nie chciał, żeby Mary Ann kłóciła się z rodzicami, tylko dlatego, że nie zgrabił liści i nie zajął się kurnikiem.
-         No dobrze... – powiedziała niepewnie. – Przyjedziesz potem po mnie?
-         O której?
-         Około czternastej.
-         Nie ma sprawy.
Zabrał z biurka kluczyki od samochodu, i bawiąc się nimi, opuścił atelier rodziców Mary Ann.
* * *
            Ying Xiong przełknął głośno ślinę. Poprawił ostatni raz kołnierzyk czarnej koszuli i zacisnął jedną dłoń mocniej na ładnie zapakowanej butelce alkoholu. Nacisnął przycisk znajdujący się na domofonie i czekał aż pokojówka otworzy mu drzwi. Trwało to nie dłużej niż minutę, jednak jemu wydawało się jakby od momentu naciśnięcia przycisku do momentu, w którym ujrzał kobiecą sylwetkę minęła cała wieczność.
            Wszedł do domu. Ściągnął buty i powędrował za pokojówką do jadalni, w której czekał już na niego ojciec.
            Ukłonił się nisko.
-         Dzień dobry, ojcze – przywitał się, kłaniając się nisko.
Mężczyzna dobiegający pięćdziesiątki nawet nie spojrzał na niego spod gazety, którą właśnie czytał. Ying Xiong był jednak przyzwyczajony do takiego zachowania ojca. Podał pokojówce butelkę alkoholu, którą przyniósł. Widząc macochę, która pojawiła się w jadalni ukłonił się nisko.
-         Dzień dobry.
-         Dzień dobry – mruknęła. Najwyraźniej jej również nie pasowała jego obecność. – Usiądź.
Ying Xiong posłusznie zajął miejsce, które wskazała mu macocha. Jego wszystkie mięśnie były napięte do granic możliwości. Nie chciał przychodzić do rodzinnego domu, ale bał się sprzeciwić ojcu. W świetle prawa był już pełnoletni, więc ojciec raczej nie mógł mu nic zrobić. Jednak nawet pomimo tego oraz jego niechęci do ojca i macochy, nie chciał z nimi zrywać całkowicie kontaktu. W końcu to była jego jedyna rodzina.
W milczeniu obserwował jak macocha podnosi się z krzesła i kieruje w stronę kuchni, a zaraz potem wraca w towarzystwie pokojówki, która prowadzi wózek z jedzeniem. Kiedy wszystkie talerze były już na stole, pan Chen odłożył gazetę na stół. Chłopak spojrzał na niego niepewnie, ale nic się nie odezwał. Nie miał pojęcia o czym mogliby rozmawiać. Wszystko wyjaśnił w liście, który zostawił przed swoją ucieczką. Nie zamierzał również przepraszać ani ojca ani macochy, za to co zrobił.
Kiedy mężczyzna sięgnął po pałeczki i złapał w nie trochę ryżu, Ying Xiong chwycił ostrożnie pałeczki i również zanurzył je w ryżu. Nad stołem unosiła się niezręczna cisza. Nigdy nie rozmawiali w domu przy jedzeniu, ale tym razem bardziej niż kiedykolwiek miał ochotę o cokolwiek spytać, aby przerwać nieznośną ciszę. Choćby o siostrę.
Wkładając sobie do ust kolejne kawałki warzyw, zatęsknił za Mary Ann i Billem. Przy nich mógł się zachowywać jak duże dziecko, paplać przy jedzeniu, a co najważniejsze śmiać się. Nie musiał być poważnym chłopcem, który musi uważać na każdy swój ruch, aby nie popełnić błędu. Nie pamiętał swojej biologicznej mamy, ale wydawało mu się, że od Mary Ann emanuje podobna aura. Czuł, że kobieta prawdziwie się o niego troszczy i tak naprawdę niczego nie oczekuje w zamian. Chociaż go nie znała, dała mu mieszkanie i pomogła spełnić marzenie. Ludzie niechętnie udzielają pomocy bezdomnym nastolatkom, w dodatku innej narodowości. Dlatego czuł się prawdziwym szczęściarzem.
Kiedy zjedli posiłek, ojciec Ying Xionga podniósł się z krzesła i podszedł do stojącej niedaleko, drewnianej komody o tradycyjnym chińskim wzornictwie. Wyciągnął jakieś papiery z szuflady i zajął poprzednie miejsce. Położył kartki przed synem i spojrzał na niego uważnie.
-         Co to jest? – chłopak spytał niepewnie, widząc przed sobą kopertę i kilkanaście zadrukowanych kartek.
-         Jedź studiować biznes do Ameryki.
Oczy Ying Xionga otworzyły się do nienaturalnych rozmiarów. Uszczypnął się w udo, aby sprawdzić czy aby na pewno nie śni o jakiejś scenie z serialu telewizyjnego. Wolał, aby tak było. Jednak to co się właśnie działo było prawdziwe. Wiedział, że ojciec tak łatwo nie puści go wolno, ale nie sądził, że wyśle go do Stanów Zjednoczonych, aby studiował.
-         Zajęcia zaczniesz od przyszłego tygodnia. Już wszystkim powiedziałem, że mój syn wyjechał na studia.
-         Ale... – przełknął głośno ślinę, widząc zimne spojrzenie ojca wyzierające spod okularów – nie chcę studiować biznesu.
-         Ja również nie chcę wielu rzeczy, ale one się zdarzają. Weź odpowiedzialność za swoje zachowanie.
-         Odpowiedzialność za moje zachowanie? – spytał, nie bardzo rozumiejąc, co ojciec ma na myśli.
-         Miałem powiedzieć wszystkim, że mój syn uciekł z domu? Jeżeli nie chcesz z nami mieszkać, jedź studiować biznes w Ameryce. Nigdy nie zaakceptuję tego, że mój syn jest utrzymankiem jakiejś bogatej kobiety! – uderzył pięścią w stół. Ying Xiong aż podskoczył na krzesełku.
W jego żyłach zaczęło się gotować. On niby miałby być utrzymankiem Mary Ann? Faktycznie kobieta dała mu miejsce, w którym mógł się zatrzymać, dała mu szansę, aby spełnił swoje marzenia, ale próbował odpracować jej dobroć. Nie chciał od niej pieniędzy za darmo. A już tym bardziej nie za seks, co sugerował jego ojciec. Był pewny, że z Mary Ann nigdy nie będą go łączyły takie relacje. Nawet jeżeli była od niego starsza o niespełna osiem lat, traktował ją jak mamę, starszą siostrę i przyjaciółkę. Jednak nawet pomimo swojej całej złości, zagryzł tylko mocniej zęby. Wiedział, że kłótnia z ojcem o Mary Ann może tylko przysporzyć jej problemów. A on nie chciał sprawiać jej kłopotów.
-         Wezmę odpowiedzialność za swoje zachowanie – powiedział spokojnie, choć jego serce łomotało w zastraszającym tempie, zaś cera była jaśniejsza niż zazwyczaj. – Ale nie wyjadę do Ameryki. Nie musicie się o mnie martwić.

-         W jaki sposób?! Dalej będziesz jej utrzymankiem?! – ojciec ponownie uderzył dłonią w stół. – Nie pozwolę, żebyś przyniósł hańbę naszej rodzinie! Jutro wylatujesz do Ameryki! A teraz idź do swojego pokoju! I oddaj telefon!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz