niedziela, 8 września 2013

Część II: Rozdział 14

            Mary Ann przeciągnęła się leniwie na krześle. Zamrugała kilkakrotnie oczami. Zegarek w prawym dolnym rogu ekranu laptopa wskazywał, że zbliża się ósma rano. Wstała z krzesła i skierowała się do kuchni. Chciała przygotować Billowi jakieś pyszne śniadanie. Miała tylko nadzieję, że jej mąż nie zachowa się tak głupio jak wczorajszego wieczora i nie roztrzaska talerza o ścianę.
            Widząc rozwalone naleśniki w salonie, westchnęła cicho. Zabrała z pokoiku gospodarczego wszystkie potrzebne przybory do sprzątnięcia jedzenia i wróciła do salonu, którego dość duża część była połączona z kuchnią. Kiedy uporała się z uprzątnięciem naleśników, udała się do kuchni. Otworzyła lodówkę i ze smutkiem stwierdziła, że nie zapełniła się w jakiś magiczny sposób od wczorajszego wieczora.
            Ze zrezygnowaniem znalazła w notesie numer telefonu do pobliskiej pizzerii. Pizza na śniadanie nie była zdrowa, ale była ulubionym posiłkiem Billa. Być może Czarny nie roztrzaska ponownie talerza o ścianę. Wiedziała, że wystarczy odrobina farby, żeby pozbyć się śladów po jedzeniu, dlatego to nie był problem. Problemem było to, że Bill musiał coś zjeść. Kiedy był głodny, był nieznośny nawet normalnie. Dlatego wolała nie myśleć, co będzie gdy się obudzi. A ona nie miała siły na kłótnie z nim po nocy spędzonej przed komputerem.
            Zaparzyła sobie filiżankę mocnej kawy i usiadła przy stoliku. Postanowiła odpocząć od pracy przez kilkanaście minut. Oczy piekły ją od wielogodzinnego wpatrywania się w monitor. Jeżeli jednak nie spędziłaby całej nocy na pracy, w dzień nie mogłaby zaopiekować się Billem. Zresztą, na razie chciała udawać stylistkę Tokio Hotel. Przynajmniej dotąd, dopóki nie znajdzie jakiegoś lepszego rozwiązania.
            Słysząc szczekanie psów, a następnie dzwonek domofonu, podniosła się z krzesła, zabrała portfel i wyszła z domu. Odebrała od dostawcy pizzę. Gdy wróciła do domu, Bill siedział w kuchni. Uniosła jedną brew pytająco, patrząc na zegar ścienny. Dochodziła dopiero dziewiąta, a Czarny w dni wolne najczęściej budził się bardzo późnym popołudniem.
-         Wstałeś już? – Zagadnęła wesoło. – Zamówiłam pizzę. Zjesz?
-         Nie – odburknął. – Na śniadanie nie jem pizzy, ale skąd ty to możesz wiedzieć?
Mary Ann zdziwiła się. Bill mógł jeść pizzę na okrągło, więc dlaczego twierdził teraz, że pizza nie nadaje się na śniadanie?
-         Trudno. Zostanie na obiad – wzruszyła obojętnie ramionami.
-         A co ze śniadaniem? – Spytał. – Dlaczego jeszcze nie jest gotowe?
-         Bo nie ma nic w lodówce?
-         To dlaczego nie poszłaś do sklepu? Ach! Czekasz na pieniądze? – Wyciągnął z kieszeni kilkanaście pomiętych banknotów i rzucił w jej stronę. – Chcę razowe omlety ze szczypiorkiem i papryką. Do tego parówki sojowe i sok pomarańczowy.
-         Coś jeszcze?
-         Nie wiem. Jak sobie przypomnę, zadzwonię do ciebie.
Mary Ann skinęła głową potakująco. Bez słowa poszła do swojej sypialni, żeby zmienić ubrania na świeże. Ziewnęła przeciągle nakładając na rzęsy warstwę czarnego tuszu. Być może wycieczka do sklepu dobrze zrobi jej oczom.
* * *
            Bill siedział na wózku inwalidzkim. Obracał w dłoniach telefon komórkowy, zastanawiając się czy Mary Ann jest już przy kasie sklepowej. Czas, który upłynął od jej wyjścia z domu na to wskazywał, ale na wszelki wypadek postanowił zaczekać jeszcze kilka minut.
            W końcu wybrał odpowiedni numer telefonu i czekał aż żona odbierze.
-         Nie chcę już omletów – odezwał się, słysząc jej głos. – Mam ochotę na świeże bułki z białym serem i miodem. Kup też banany, truskawki i jagody.
Nim Mary Ann zdążyła się odezwać, rozłączył się.
-         Stylistka! – Zawołał gniewnie. – Zupełnie jakbym potrzebował stylistkę! Nawet gdybym naprawdę stracił pamięć, nigdy nie dałbym się na to nabrać!
Podjechał do lodówki i wyciągnął z niej ostatnią puszkę coli. Otworzył ją i upił łapczywie kilka łyków. Czując jak do jego nozdrzy dociera cudowny zapach oregano, przymknął powieki. Po krótkiej chwili otworzył je i spojrzał tęsknie na pudełko z pizzą. Mary Ann znała go aż za dobrze.
-         Chodź do Billa mój skarbie – powiedział cicho, podjeżdżając do stołu, na którym leżało pudełko z pizzą. – Co mi po parówkach, omletach i innych lamerskich bułkach, skoro mam ciebie. Moja piękna... Ukochana...
Podniósł wieczko i spojrzał na okrągłe ciasto, na którym znajdowała się ogromna ilość sera. Pysznego, żółtego i tłustego, gdzieniegdzie poprzetykanego krążkami cebuli, pieczarkami i czerwoną papryką. Wyciągnął jeden kawałek z pudełka i ugryzł go. Rozkoszował się każdym kęsem, trafiającym do jego ust, a następnie żołądka przyjemnie go wypychając. Wczoraj sam chciał sobie zamówić pizzę, ale nijak nie potrafił poprawnie wymówić nazwy ulicy, przy której mieścił się ich dom. A jak już zadzwonił do pizzerii miał problem z dogadaniem się z rozmówcą. Zdenerwowany barierą językową, w końcu odpuścił sobie obiad. Zamiast tego, z pustym żołądkiem, wpatrywał się tęsknym wzrokiem w zegar, wyczekując przyjazdu Mary Ann. Nadal miał sobie za złe, że roztrzaskał talerz z pysznymi naleśnikami o ścianę, ale miłość wymaga poświęceń...
Dwa kawałki pizzy później, złapał telefon komórkowy i wybrał numer telefonu Mary Ann.
-         Zmieniłem zdanie. Chcę ryż ze świeżą kukurydzą, groszkiem, marchewką, do tego sałatę rzymską, parówki sojowe i ostry sos curry.
-         Bill...
Zignorował słowa Mary Ann, rozłączając się. Potrafił jej wybaczyć wiele rzeczy i zrozumieć jej zachowanie, ale nie potrafił ani jej wybaczyć ani zrozumieć tego, że udaje przed nim marną stylistkę Tokio Hotel. Nie da się oszukiwać w tak perfidny sposób!
Wbrew temu, co mówił, nie miał tyle siły, żeby pozwolić jej ot tak sobie od niego odejść. Tylko dlatego, że jej zdaniem nie mogła dać mu szczęścia. A prawda była zupełnie inna. Nawet jeżeli nigdy miał nie mieć dzieci, w dalszym ciągu chciał, żeby Mary Ann była u jego boku. Już na zawsze. Tylko ona tak dobrze go rozumiała i tylko przy niej czuł się normalnym człowiekiem. Poznał wiele piękniejszych i młodszych dziewczyn, które były chętne zostać jego kochankami, ale on podjął decyzję mając szesnaście lat, że jedyną osobą, która będzie jego kochanką będzie Mary Ann. Nie chciał żadnej innej. Nie miał tylko pojęcia jak odzyskać Mary, która cieszyła się życiem. Mary, która nie obwiniała się o stratę ich dziecka. Mary, która nie poświęcała tak wiele uwagi pracy i nauce. Mary, która była blisko niego i wspierała go we wszystkim co robił, motywując do stawania się coraz lepszym.
Widząc, że upłynęło kilka kolejnych minut, wybrał numer telefonu Mary. Chwilę czekał na połączenie.
-         Nie będę... – zaczęła, ale jej przerwał.
-         Chcę sok bananowy, melona, grzanki z jajkiem, sałatą masłową, serem i ogórkiem.
-         Bill, nie będę...
Uśmiechnął się do siebie, odkładając telefon komórkowy na stół. Jeżeli chciał odzyskać Mary Ann nie miał innego wyjścia jak być wybrednym i upierdliwym do granic możliwości. Tylko takim zachowaniem będzie w stanie sprawić, żeby kobieta poświęciła mu trochę więcej uwagi.
Piętnaście minut później ponownie wybrał numer telefonu Mary Ann. Uśmiechnął się do siebie, wyobrażając sobie wściekłą minę żony. Jedyną zaletą ich rozstania było to, że na twarzy Mary zaczęło się malować więcej emocji niż wcześniej. Każde, nawet lekkie podniesienie głosu blondynki, powodowało uśmiech na jego ustach.
-         Kup jeszcze jogurt – powiedział do telefonu, kiedy Mary Ann odebrała połączenie – dużo coli i jakiś alkohol.
W tym samym momencie poczuł jak jego wózek zaczyna odjeżdżać od stołu. Z telefonem nadal przytkniętym do ucha, obrócił się do tyłu. Za nim stała Mary Ann.
-         AAAAAAAAAA!!! – Wrzasnął, omal przy tym nie spadając z wózka inwalidzkiego. – Co ty tu robisz?!
-         Zabieram cię na wycieczkę – odparła słodko, prowadząc jego wózek w stronę wyjścia.
-         Oszalałaś?!
-         Ja? – Spytała niewinnie, nakładając na jego głowę wielką czapkę. Przyjrzała mu się uważnie, po czym owinęła jego szyję długim szalikiem.
-         Ej!!! Nigdzie nie jadę!!! Zostaw mnie!!! Chcę mój jogurt!!!
-         Dobrze – uśmiechnęła się. – Pojedziemy do sklepu. Kupisz sobie to, na co masz ochotę.
-         Do... Do sklepu?! – Wrzasnął, otwierając szeroko oczy. – Ty naprawdę oszalałaś! Nie mogę jechać do sklepu w takim stanie! Zresztą nie ma tutaj moich ochroniarzy...
-         Naprawdę? To co zrobimy? Wystarczy ci te kilka kawałków pizzy na następne trzy dni?
-         O czym ty...
-         Oj Bill. Nie panikuj. Nikt cię nie rozpozna. Na wózku inwalidzkim jesteś do siebie zupełnie niepodobny.
-         Ale... Ale... – zaczął, a nie mogąc znaleźć dobrej wymówki, zrezygnowany, pozwolił zawieźć się do samochodu.
Jeżeli Mary Ann miała uwierzyć w jego grę, nie mógł się zdemaskować w taki sposób. Nie mógł jej przecież powiedzieć, że nawet jeśli fanki Tokio Hotel nie rozpoznają jego, to na pewno rozpoznają ją. Być może gdyby udało się utrzymać w sekrecie wiadomość, że złamał nogę, sprawa byłaby prostsza.
Dwadzieścia minut później, Mary pomogła mu wysiąść z samochodu i przesiąść się na wózek inwalidzki. Z miną skrzyczanego dziecka, złapał dłońmi koła i skierował się do wejścia do hipermarketu. O tej godzinie nie było jeszcze aż tak bardzo dużo klientów, ale z każdą minutą ich przybywało. Szczególnie nastolatek, które w niedzielę postanowiły wybrać się na przechadzkę po centrum handlowym.
-         Nie zapomnij o niczym – Mary Ann uśmiechnęła się do niego, prowadząc wózek na zakupy. – Jeżeli o czymś zapomnisz, będziesz się musiał bez tego obyć.
-         W porządku – warknął. – W takim razie chcę po jednej rzeczy wszystkiego.
Nie czekając na odpowiedź Mary Ann, podjechał do najbliższego regału zastawionego słodkościami. Nie miał ochoty ani na cukierki, ani na wafelki ani nawet na czekoladę czy żelki. Nie przeszkadzało mu to jednak w zapełnieniu połowy koszyka słodyczami. Widząc jak Mary Ann kiwa głową z powątpiewaniem zupełnie jakby chciała powiedzieć, żeby przestał zachowywać się jak małe dziecko, uśmiechnął się pod nosem.
Bill, wrzucając do koszyka opakowania musli, którego nienawidził, zastanawiał się czy przypadkiem rozstanie z blondynką nie wpłynęło na nią pozytywnie. Jej twarz z każdą minutą wyrażała coraz więcej emocji. Nie była to jeszcze ta sama Mary Ann, w której się zakochał, ale powoli zaczynał wierzyć, że uda mu się odzyskać ukochaną żonę. Gdyby jej na nim dłużej nie zależało, na pewno nie robiłaby teraz z nim zakupów. Co więcej, nie przyjechałaby do Polski, żeby się nim zająć.
Widząc dwie nastolatki, które bacznie mu się przyglądały od jakiegoś czasu, naciągnął szalik aż na nos. Na wózku inwalidzkim nie wyglądał jak lider Tokio Hotel, ale wolał być ostrożny. Nie przeszkadzało mu zbytnio, kiedy ludzie go rozpoznawali, ale bał się, że jeżeli ktoś go rozpozna, rozpozna także Mary Ann. Z jednej strony chciał zobaczyć zakłopotanie żony, która w jakiś sposób musiałaby wybrnąć z takiej sytuacji, ale z drugiej nie chciał słuchać jej tłumaczenia, że ktoś musiał się pomylić.
Zmrużył oczy, pokręcił lekko głową, po czym skierował się w stronę alejki z napojami. Nie miał ochoty na rozmyślanie o głupim zachowaniu Mary Ann, zwłaszcza teraz, kiedy przy nim była. Nawet jeżeli nie potrafił do końca zrozumieć jej zachowania, podświadomie czuł, że blondynka robi to wszystko dla niego. Nawet jeżeli nie było w tym większego sensu.
Potrząsnął mocno dwoma puszkami z coca-colą i z łobuzerskim uśmiechem spojrzał na Mary Ann. Wymierzył puszkę w stronę blondynki i otworzył. Z opakowania wyleciały krople coca-coli prosto na białą bluzkę i szarą spódnicę Mary. Widząc wściekłość w jej oczach, wzruszył tylko ramionami, otwierając drugą puszkę. Ludzie stojący niedaleko nich, zaczęli mu się przyglądać tak jakby miał poważne problemy z głową.
-         Bill!!! – Wrzasnęła, miażdżąc go wzrokiem. – Przestań!!! Bill!!!
W odpowiedzi pokazał jej język. Złapał dłońmi kółka wózka i próbował jej uciec. Czując jak coś mokrego spływa po jego twarzy, obrócił zdziwiony głowę do tyłu. Mary Ann trzymała w jednej ręce butelkę z 7up’em, drugą zaś oparła o biodro.
-         Myślisz, że ze mną wygrasz w tym stanie? – Spytała z powątpiewaniem, obrzucając znaczącym wzrokiem jego nogę unieruchomioną gipsem.
-         Warto spróbować – uśmiechnął się, łapiąc butelkę z jakimś napojem gazowanym. Potrząsnął nią.
Zanim jednak zdążył skierować strumień słodkiego napoju na Mary Ann, żona odsunęła się. Słysząc wrzask starszej kobiety, spojrzał na nią z lekką paniką. Uśmiechnął się przepraszająco:
-         Ja... nie... – zaczął niepewnie po polsku. Teraz żałował, że nigdy nie miał ochoty uczyć się tego języka. – Nie... Prze... I’m sorry – powiedział w końcu, nie mogąc sobie przypomnieć jak dokładnie powinny brzmieć słowa, które chciał wypowiedzieć.
Spojrzał niepewnie w kierunku Mary Ann, żeby go wyratowała z opresji, ale blondynka stała tylko niedaleko śmiejąc się pod nosem.
-         I’m sorry – zapewnił kobietę. – I’m truly sorry... I didn’t... – za pomocą gestów próbował zobrazować, to co chciał powiedzieć, widząc, że starsza kobieta nijak go nie rozumie - It was an accident. I’m sorry...
Słysząc, że wrzask poszkodowanej ani trochę nie cichnie, zaciągnął szalik wysoko na nos. Wokół nich zebrało się kilka osób, które uważnie im się przyglądały. Bill modlił się w duchu, żeby nikt nie rozpoznał w nim Billa Kaulitza - lidera Tokio Hotel. Wówczas miałby jeszcze większe kłopoty niż teraz. Dostrzegając kątem oka, zbliżającego się w ich stronę pracownika sklepu, sięgnął odruchowo po portfel. Skoro przeprosiny nie mogły złagodzić choć odrobinę sytuacji, uznał, że pieniądze zrobią to na pewno. Z przerażeniem dostrzegł jednak, że w portfelu ma same karty płatnicze i kilka monet.
            Zaklął przypominając sobie, że wszystkie pieniądze, które miał przy sobie dał rano Mary Ann. Z rezygnacją spojrzał na żonę, która teraz już nie ukrywała się ze śmiechem. Żałował, że nie mógł przez dłuższy czas podziwiać uroczego uśmiechu żony, którego już tak dawno nie miał okazji zobaczyć.
-         Mary! – zawołał, przekrzykując wrzeszczącą kobietę – Pożycz mi pieniądze! Mary...
-         Och! – Blondynka przyłożyła uroczo dłoń do ust i spojrzała na niego niewinnie. – Teraz chcesz ode mnie pieniądze?
-         Mary Ann... – jęknął błagalnie. – Pomóż mi...
-         Jak czegoś potrzebujesz, potrafisz być miły – powiedziała z przekąsem, wyciągając portfel z modnej torebki. Chwyciła kilka banknotów i wręczyła je dyskretnie wrzeszczącej kobiecie. – Proszę – zwróciła się do niej. – Mam nadzieję, że to wystarczy na pralnię. Przepraszam za niego – kiwnęła głową w stronę Billa. - Mój mąż zachowuje się czasami jak wielkie dziecko.
-         To pani mąż?! – Zawołała z niedowierzaniem kobieta. – Doprawdy...
Kobieta przerwała, widząc jak do Billa podbiega jakieś dziecko i wylewa na niego zawartość soku marchwiowego, śmiejąc się przy tym głośno.
-         Alan! Alan! Stój! Alan! – do ich uszu dobiegł zrozpaczony, kobiecy głos, należący najprawdopodobniej do matki dziecka. – Przepraszam, nic się panu nie stało? – Spytała zakłopotana, widząc jak chłopczyk wylewa zawartość butelki na Billa. – Tak mi przykro!
Złapała za rękę dziecko i już miała je uderzyć, ale Mary Ann chwyciła ją za rękę.
-         Proszę go nie bić. To nie jego wina – uśmiechnęła się do dziecka. – Gdyby tylko mój mąż nie zaczął tej głupiej zabawy z wylewaniem napojów... Przepraszam wszystkich – uśmiechnęła się do kilku osób, które im się bacznie przyglądały. – Proszę wrócić do robienia zakupów.
Kobieta spojrzała na Mary Ann jakby chciała coś powiedzieć, ale zamiast tego przeniosła wzrok na Billa. Kilkakrotnie zamrugała oczami, po czym podeszła szybkim krokiem do Czarnowłosego. Chwilę wpatrywała mu się w oczy, zanim pisnęła z podekscytowania.
-         You... you... – wydukała po angielsku -  You’re really Bill Kaulitz! Leader of Tokio Hotel!
Bill spojrzał na nią ze zdumieniem i lekkim przerażeniem. Powinien pomyśleć dziesięć razy zanim wylał zawartość coca-coli na Mary Ann. Przez jego głupie zachowanie, został zdemaskowany.
-         Eee... Hello... – odezwał się niepewnie, mając nadzieję, że kobieta nie powie nic o tym, że Mary Ann jest jego żoną. Wówczas wpędziłaby ich w niezręczną sytuację. Tym bardziej, że sam nie wiedział dokładnie jak zachowałby się  w takiej sytuacji, gdyby naprawdę stracił pamięć.
-         Jejku! To niewiarygodne! Nigdy nie myślałam, że spotkam sławnego Billa Kaulitza w sklepie! Alan! – Zawołała synka. – Przeproś tego pana! Natychmiast!
Chłopczyk podszedł do Billa i spojrzał na niego z wyrzutem.
-         Nie! – Zawołał. – Nie chcę!
Czarnowłosy wpatrywał się to w kobietę, to w dziecko. Nie zrozumiał nic z tego co powiedziała, oprócz własnego imienia, dlatego teraz nie wiedział jak powinien zareagować.
-         Natychmiast przeproś tego pana! – Kobieta zawołała, tym razem ostrzej. – Mamusia chciała kiedyś, żeby ten pan był twoim tatą! Dlatego teraz... Przeproś go.
Mary Ann słysząc słowa kobiety roześmiała się. Ta cała sytuacja wydawała jej się niedorzeczna. Uszczypnęła się, żeby sprawdzić, czy nie śpi teraz przypadkiem w sklepie oparta o koszyk. Czując ból i nadal obserwując tą niedorzeczną sytuację, uznała, że wcale nie śni.
Blondynka podeszła do chłopca i pogłaskała go po główce.
-         Proszę go nie stresować – zwróciła się do kobiety. – Nie zrobił w końcu nic złego. Bill lubi jak dzieci od czasu do czasu wylewają na niego napoje, więc proszę się nie przejmować. Prawda, Bill? – Spojrzała znacząco na męża, który skinął tylko niepewnie głową, nie mając pojęcia co właśnie powiedziała jego żona. – A teraz... jeżeli pani pozwoli, zabiorę go stąd zanim zejdzie się jeszcze więcej ludzi...
-         Ach...
Nim kobieta zdążyła powiedzieć coś więcej, Mary Ann złapała za rączki wózek Billa i pospiesznie skierowała się do wyjścia ze sklepu. Zaprowadziła go do samochodu, a sama wróciła do sklepu po zakupy.
            Godzinę później wsiadła do samochodu i bez słowa odpaliła silnik.
-         Jesteś zła? – Bill spytał cicho, kiedy wjechali na uliczkę prowadzącą do ich domu.
-         Nie.
-         Przepraszam.
-         Nie ma takiej potrzeby – uśmiechnęła się lekko. – Już dawno nie czułam się tak zakłopotana – wzruszyła ramionami obojętnie. – Ale teraz jestem za bardzo zmęczona, żeby o tym myśleć, więc... nie przejmuj się. To było nawet całkiem zabawne.
-         Mary Ann...
Bill spojrzał na żonę zmartwionym wzrokiem. Przez krótką chwilę chciał jej wyznać, że tak naprawdę tylko udaje, że jej nie pamięta, ale widząc wymuszony uśmiech na jej twarzy, który nijak nie pasował do przekrwionych, podpuchniętych oczu, utwierdził się w przekonaniu, że postępuje słusznie. Mary Ann była dla niego wszystkim. Bez niej nie potrafił być sobą. Dlatego nawet, jeżeli jego świat miał zostać pozbawiony kolorów, nie chciał dopuścić, żeby Mary Ann udawała szczęśliwą, kiedy jej serce płakało, a ciało domagało się odpoczynku. Bolało go, że nie potrafi o nią zadbać, tak jak obiecał jej rodzicom. Teraz, powoli rozumiał słowa matki Mary Ann, że nigdy nie da szczęścia jej córce. W pełni zrozumiał niechęć teściowej do jego osoby, która z roku na rok stawała się coraz silniejsza.
* * *
-         Zobacz kto przyszedł! – wołanie Billa zmieszało się z głośnym szczekaniem psów.
Mary Ann ze zrezygnowaniem podniosła się z krzesła i poszła zobaczyć kto ich postanowił odwiedzić. Miała nadzieję, że ani jej rodzice, ani nawet brat nie wpadli z niespodziewaną wizytą. Wówczas nie wiedziałaby jak ma im wytłumaczyć, że Bill o niej zapomniał, a ona udaje przed nim zwykłą stylistkę Tokio Hotel, która w wolnych chwilach dorabia za niańkę swojego pracodawcy. Wiedziała, że kiedyś będzie musiała zmierzyć się z tą całą niedorzeczną sytuacją, ale miała nadzieję, że jeszcze nie teraz.
Widząc na wyświetlaczu uśmiechniętą, kobiecą twarz, uniosła brwi ze zdumienia. Nigdy dotąd nie widziała szatynki.
-         W czym mogę pani pomóc? – Spytała po polsku.
-         Jestem umówiona z Billem Kaulitzem – odparła spokojnie po niemiecku. – Nazywam się Riita Vaughn.
-         Proszę chwilkę zaczekać.
Mary Ann wychyliła się nieco, żeby móc zobaczyć Billa. Czarnowłosy siedział na kanapie, wpatrując się ze znudzeniem w telewizor.
-         Jesteś umówiony z jakąś Riitą Vaughn? – Spytała męża.
Czarnowłosy na dźwięk imienia i nazwiska kobiety, uśmiechnął się szeroko. Mary Ann poczuła jak wokół jej serca zaciska się niewidzialna obręcz.
-         Tak! – Zawołał z entuzjazmem. – Już myślałem, że dzisiaj nie przyjedzie! Otwórz jej!
Mary Ann posłusznie wpuściła do domu nieznajomą. Widząc jak Bill nerwowo poprawia swoje włosy, żeby nie sterczały na wszystkie strony, poczuła się tak jakby nagle z niewidzialnej obręczy zaciśniętej wokół jej serca wyrosły kolce. Jej mąż wydawał się być podekscytowany i szczęśliwy, że zaraz spotka się z nieznaną jej kobietą. A ona – chociaż nie powinna - była zazdrosna.
-         Witaj! – Bill podjechał na wózku inwalidzkim do Riity. Uśmiech na jego ustach stał się jeszcze szerszy, kiedy kobieta go uściskała i pocałowała w policzek na powitanie. – Czego się napijesz? Soku? Herbaty? Kawy?
-         Poproszę kawę – uśmiechnęła się uroczo. – Bez cukru, z odrobiną chudego mleka. Najlepiej 0%.
-         Słyszałaś? – Bill zwrócił się do Mary Ann, nawet na nią nie patrząc. – Ja też chcę kawę.
Blondynka zamrugała powiekami, patrząc na odchodzącą Riitę w towarzystwie jej męża. Zamknęła powoli usta, które mimowolnie się otworzyły. Kręcąc z niedowierzaniem głową powędrowała do kuchni.
Ze złością wyciągnęła z szafki dwa talerzyki i dwie filiżanki. Jak Bill mógł ją potraktować w taki sposób?! Zupełnie jakby była jego gosposią?! Uderzyła z całej siły dłońmi w blat. Bill nie potraktował jej nawet jak gosposi! Bardziej jak służącą!
Mary Ann miała powoli dość postępowania męża. Czarnowłosy zachowywał się jak rozpieszczony, bogaty dzieciak, któremu rodzice na wszystko pozwalają. I pomyśleć, że jeszcze pięć minut wcześniej jej serce ściskało się z bólu na samą myśl o Billu w towarzystwie innej kobiety!
Postawiła filiżanki z kawą na spodeczkach. Dolewając do nich dużą ilość 36% śmietanki uśmiechnęła się złośliwie. Znała takie kobiety jak Riita. Wiedziała, że po wypiciu tak dużej ilości kalorii, kobieta będzie sobie to wypominała co najmniej przez tydzień. A nie wypadało odmówić kawy, o którą sama poprosiła.
Kładąc naczynia na tacy, Mary postanowiła, że jak tylko wróci do Berlina, każe Tomowi zabrać Billa na dodatkowe badania. Była niemalże pewna, że jej mężowi, oprócz tego, że o niej zapomniał, stało się coś jeszcze z głową. Być może o wiele poważniejszego.
-         Proszę – postawiła filiżanki na stoliku kawowym w salonie.
Widząc, że Bill jest tak bardzo zajęty rozmową z Riitą, że nawet nie zwrócił na nią uwagi, ponownie poczuła ukłucie w okolicy serca. Bez słowa opuściła salon i udała się do swojej sypialni. Widząc Goochi, leżącą na jej łóżku, położyła się koło niej. Wtuliła głowę w miękką sierść psiaka, głaszcząc go pod szyją.
-         Twoja mamusia jest żałosna – powiedziała cicho do pupila. – Najpierw chciałam, żeby tatuś znalazł sobie nową żonę, a teraz jestem zazdrosna o jakąś starą babę. No dobra... Może nie taką starą – skrzywiła się. Kobieta, która odwiedziła Billa na pewno nie miała więcej niż trzydzieści pięć lat. Jednak pomimo wieku, była bardzo ładna i zgrabna. Ale ona przecież też nie była brzydka, a i figury mogłaby jej pozazdrościć niejedna nastolatka.
Mary Ann westchnęła ciężko, wtulając głowę jeszcze mocniej w futerko psiaka. Wolałaby, żeby to były ciepłe plecy Billa, do których uwielbiała się przytulać, ale wiedziała, że nie może na to liczyć. Sama dobrowolnie zdecydowała się na odejście od męża, dlatego teraz nie powinna czuć zazdrości ani snuć marzeń, o czymś co stało się przeszłością z jej winy.
Słysząc przytłumiony śmiech Billa i Riity dobiegający z salonu, poczuła jak ogarnia ją jeszcze większa zazdrość i smutek, co powodowało, że czuła się jak skończona idiotka.
-         Goochi... – jęknęła żałośnie – nie masz ochoty się ruszyć i ugryźć tej starej baby?
Pies nawet się nie poruszył. Mary Ann westchnęła ciężko, podnosząc się z łóżka. Włączyła laptopa i wpatrzyła się w monitor. Praca powinna sprawić, że zapomni o Billu i Riicie, tak samo jak i o tym w jaki sposób traktował ją jej własny mąż.
Godzinę później, która ciągnęła się w nieskończoność, i która nie zaowocowała nawet jednym napisanym słowem, Mary Ann wyłączyła ze złością laptopa. Przebrała się w wygodny dres i zapięła na smycz czarnego cocker spaniela, który uwielbiał z nią biegać. Zacisnęła mocno dłonie w pięści wychodząc z domu.
Biegnąc przed siebie, zastanawiała się czy zawsze była taką idiotką w życiu uczuciowym. Przypominając sobie łzy, które wylała przez Billa jako nastolatka, ze złością pomyślała, że nic się nie zmieniło od tego czasu. Nadal nawzajem się ranili, ale pomimo bólu jaki sobie przysparzali, nie mogli być bez siebie szczęśliwi. Może właśnie urok ich miłości polegał na ciągłych nieporozumieniach, jej humorach, humorach Billa, a później... tego, że przez chwilę uwierzyła, że już dłużej nie zależy jej na Billu, a gdy przekonała się, że tak nie jest, chciała dla niego jak najlepiej. Nawet kosztem własnego szczęścia. Tylko czy Bill tym razem nie ma dosyć? Może właśnie dlatego o niej zapomniał i wcale nie chciał sobie przypomnieć? A i ona nie starała się, żeby odzyskał tą cząstkę pamięci, która dotyczyła jej.
Jednak pomimo całego racjonalnego myślenia na jakie mogła się zdobyć w tej sytuacji, widok Billa z Riitą był dla niej bolesny, tak samo jak widok szczęśliwego Billa bez niej i Billa, który zdawał się ją nienawidzić. Była na to przygotowana, ale nie sądziła, że będzie jej aż tak ciężko znieść widok męża z innymi kobietami. Nawet jeżeli chciała, żeby znalazł sobie nową żoną. To wszystko powodowało, że czuła się jeszcze większą idiotką.
Zmęczona biegiem, usiadła na ławce i sięgnęła do kieszeni po telefon komórkowy. Kiedy nie znalazła w nich niczego oprócz papierka po cukierku, zaczęła kopać nogami ze złości, uderzając przy tym dłońmi o ławkę. Gdyby tylko miała telefon albo chociaż jakieś drobne, zadzwoniłaby do Nikoli, żeby usłyszeć jaką jest idiotką. Rozmowa z przyjaciółką być może nie rozwiązałaby jej kłopotów, ale na pewno pomogłaby jej się ogarnąć; przestać zachowywać się jak głupia nastolatka.
Skrzyżowała dłonie na piersiach, czując zimny podmuch wiatru. Wpatrzyła się w niebo, na którym iskrzyło kilka gwiazd. Już dawno nie miała okazji podziwiać ani nocnego nieba, ani gwiazd, ani nawet księżyca. Przez ostatnie cztery lata była tak zapracowana, że nawet śniły jej się spotkania biznesowe, nowe kampanie promocyjne, albo sposoby jak zwiększyć sprzedaż i rozwinąć firmę. Nigdy nie chciała takiego życia, więc do diabła jakim cudem sama się w nie wkopała? Owszem nie chciała bezczynnie siedzieć w domu i czekać aż wróci jej mąż, ani też podróżować z nim po całym świecie, być jego cieniem. Wiedziała, że Bill potrzebuje wolności, dlatego nigdy nie chciała mu jej odbierać. Jednocześnie Bill potrzebował ją, dlatego zawsze starała się znaleźć dla niego czas. Aż doprowadziło to do ich obecnej sytuacji. Być może, kiedy miała dosyć powinna po prostu przytulić się do Billa i powiedzieć, że jej źle, zamiast wyładowywać swoje frustracje na basenie, siłowni, podczas biegu albo ćwicząc jogę.
Wstała z ławki i spojrzała na psiaka z wymuszonym uśmiechem.
-         Chodź. Wracamy do domu.
Fabby posłusznie podniósł się z ziemi i zaczął merdać ogonem z radości. Mary Ann, zaśmiała się cicho. Teraz już nie będzie miała problemów z dzieleniem czasu pomiędzy pracę, a Billa.
-         Już nie musisz mieć wyrzutów sumienia idiotko – zaśmiała się smutno do siebie. – Teraz możesz przeznaczyć swój calutki wolny czas na twoją kochaną pracę...
Kiedy dobiegła do ich domu, zadzwoniła domofonem. Chwilę czekała, aż Bill jej otworzy furtkę, ale nic takiego nie nastąpiło.
-         Może tatuś nie słyszał – uśmiechnęła się do psiaka, który na nią patrzył z zaciekawieniem.
Ponownie nacisnęła guzik domofonu. Gdy nie było odpowiedzi, zadzwoniła jeszcze raz. I tym razem nie doczekała się żadnej reakcji ze strony Billa. Była pewna, że jej mąż jest nadal w domu z Riitą, bo jej samochód był zaparkowany tuż przed ich ogrodzeniem. Nie widziała też sensu w wychodzeniu z domu po pierwszej w nocy. A co jeżeli oboje poszli już spać? Na samą myśl o tym poczuła jak robi jej się gorąco.
Zaczęła liczyć w myślach do dziesięciu, robiąc przy tym wdechy i wydechy, a kiedy to w niczym nie pomogło, spojrzała na Fabby’ego.
-         Jak dostaniemy się do domu masz ugryźć tatusia mocno w jego chudy tyłek, zrozumiałeś?
Psiak zamerdał tylko ogonem. Mary Ann dobrze wiedziała, że zwierzak nigdy nie ugryzłby Billa, ale teraz nawet nie chciała do siebie dopuszczać tej myśli. Z rozpaczą spojrzała na wysoką, czarną bramę i ogrodzenie wyłożone, wypolerowanym, jasnym granitem. Nigdy nie przypuszczała, że mur obronny, który wybudowali z Billem, stanie się jej wrogiem. Ale nie zamierzała poddać się tak łatwo.

Jedyną szansą, na dostanie się do domu było znalezienie jakiejś drabiny, albo pokonanie bramy. Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu drabiny, a kiedy żadnej nie dostrzegła, westchnęła ciężko. Podeszła do bramy i próbowała się po niej wspiąć, ale kiedy nie udało jej się to za którymś z kolei podejściem, opadła ze zrezygnowaniem na ziemię. Objęła ramionami nogi i wpatrzyła się przed siebie, czekając aż Bill jej otworzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz