Mary Ann
przeciągnęła się leniwie na krześle. Zamrugała kilkakrotnie oczami. Zegarek w
prawym dolnym rogu ekranu laptopa wskazywał, że zbliża się ósma rano. Wstała z
krzesła i skierowała się do kuchni. Chciała przygotować Billowi jakieś pyszne
śniadanie. Miała tylko nadzieję, że jej mąż nie zachowa się tak głupio jak
wczorajszego wieczora i nie roztrzaska talerza o ścianę.
Widząc
rozwalone naleśniki w salonie, westchnęła cicho. Zabrała z pokoiku
gospodarczego wszystkie potrzebne przybory do sprzątnięcia jedzenia i wróciła
do salonu, którego dość duża część była połączona z kuchnią. Kiedy uporała się
z uprzątnięciem naleśników, udała się do kuchni. Otworzyła lodówkę i ze
smutkiem stwierdziła, że nie zapełniła się w jakiś magiczny sposób od
wczorajszego wieczora.
Ze
zrezygnowaniem znalazła w notesie numer telefonu do pobliskiej pizzerii. Pizza
na śniadanie nie była zdrowa, ale była ulubionym posiłkiem Billa. Być może
Czarny nie roztrzaska ponownie talerza o ścianę. Wiedziała, że wystarczy
odrobina farby, żeby pozbyć się śladów po jedzeniu, dlatego to nie był problem.
Problemem było to, że Bill musiał coś zjeść. Kiedy był głodny, był nieznośny
nawet normalnie. Dlatego wolała nie myśleć, co będzie gdy się obudzi. A ona nie
miała siły na kłótnie z nim po nocy spędzonej przed komputerem.
Zaparzyła
sobie filiżankę mocnej kawy i usiadła przy stoliku. Postanowiła odpocząć od
pracy przez kilkanaście minut. Oczy piekły ją od wielogodzinnego wpatrywania
się w monitor. Jeżeli jednak nie spędziłaby całej nocy na pracy, w dzień nie
mogłaby zaopiekować się Billem. Zresztą, na razie chciała udawać stylistkę
Tokio Hotel. Przynajmniej dotąd, dopóki nie znajdzie jakiegoś lepszego
rozwiązania.
Słysząc
szczekanie psów, a następnie dzwonek domofonu, podniosła się z krzesła, zabrała
portfel i wyszła z domu. Odebrała od dostawcy pizzę. Gdy wróciła do domu, Bill
siedział w kuchni. Uniosła jedną brew pytająco, patrząc na zegar ścienny.
Dochodziła dopiero dziewiąta, a Czarny w dni wolne najczęściej budził się
bardzo późnym popołudniem.
-
Wstałeś już? – Zagadnęła wesoło. – Zamówiłam
pizzę. Zjesz?
-
Nie – odburknął. – Na śniadanie nie jem pizzy,
ale skąd ty to możesz wiedzieć?
Mary Ann zdziwiła się. Bill mógł
jeść pizzę na okrągło, więc dlaczego twierdził teraz, że pizza nie nadaje się
na śniadanie?
-
Trudno. Zostanie na obiad – wzruszyła obojętnie
ramionami.
-
A co ze śniadaniem? – Spytał. – Dlaczego jeszcze
nie jest gotowe?
-
Bo nie ma nic w lodówce?
-
To dlaczego nie poszłaś do sklepu? Ach! Czekasz
na pieniądze? – Wyciągnął z kieszeni kilkanaście pomiętych banknotów i rzucił w
jej stronę. – Chcę razowe omlety ze szczypiorkiem i papryką. Do tego parówki
sojowe i sok pomarańczowy.
-
Coś jeszcze?
-
Nie wiem. Jak sobie przypomnę, zadzwonię do
ciebie.
Mary Ann skinęła głową
potakująco. Bez słowa poszła do swojej sypialni, żeby zmienić ubrania na
świeże. Ziewnęła przeciągle nakładając na rzęsy warstwę czarnego tuszu. Być
może wycieczka do sklepu dobrze zrobi jej oczom.
* * *
Bill
siedział na wózku inwalidzkim. Obracał w dłoniach telefon komórkowy,
zastanawiając się czy Mary Ann jest już przy kasie sklepowej. Czas, który
upłynął od jej wyjścia z domu na to wskazywał, ale na wszelki wypadek
postanowił zaczekać jeszcze kilka minut.
W końcu wybrał
odpowiedni numer telefonu i czekał aż żona odbierze.
-
Nie chcę już omletów – odezwał się, słysząc jej
głos. – Mam ochotę na świeże bułki z białym serem i miodem. Kup też banany,
truskawki i jagody.
Nim Mary Ann zdążyła się odezwać,
rozłączył się.
-
Stylistka! – Zawołał gniewnie. – Zupełnie jakbym
potrzebował stylistkę! Nawet gdybym naprawdę stracił pamięć, nigdy nie dałbym
się na to nabrać!
Podjechał do lodówki i wyciągnął
z niej ostatnią puszkę coli. Otworzył ją i upił łapczywie kilka łyków. Czując
jak do jego nozdrzy dociera cudowny zapach oregano, przymknął powieki. Po
krótkiej chwili otworzył je i spojrzał tęsknie na pudełko z pizzą. Mary Ann
znała go aż za dobrze.
-
Chodź do Billa mój skarbie – powiedział cicho,
podjeżdżając do stołu, na którym leżało pudełko z pizzą. – Co mi po parówkach,
omletach i innych lamerskich bułkach, skoro mam ciebie. Moja piękna...
Ukochana...
Podniósł wieczko i spojrzał na
okrągłe ciasto, na którym znajdowała się ogromna ilość sera. Pysznego, żółtego
i tłustego, gdzieniegdzie poprzetykanego krążkami cebuli, pieczarkami i
czerwoną papryką. Wyciągnął jeden kawałek z pudełka i ugryzł go. Rozkoszował
się każdym kęsem, trafiającym do jego ust, a następnie żołądka przyjemnie go
wypychając. Wczoraj sam chciał sobie zamówić pizzę, ale nijak nie potrafił
poprawnie wymówić nazwy ulicy, przy której mieścił się ich dom. A jak już
zadzwonił do pizzerii miał problem z dogadaniem się z rozmówcą. Zdenerwowany
barierą językową, w końcu odpuścił sobie obiad. Zamiast tego, z pustym
żołądkiem, wpatrywał się tęsknym wzrokiem w zegar, wyczekując przyjazdu Mary
Ann. Nadal miał sobie za złe, że roztrzaskał talerz z pysznymi naleśnikami o
ścianę, ale miłość wymaga poświęceń...
Dwa kawałki pizzy później, złapał
telefon komórkowy i wybrał numer telefonu Mary Ann.
-
Zmieniłem zdanie. Chcę ryż ze świeżą kukurydzą,
groszkiem, marchewką, do tego sałatę rzymską, parówki sojowe i ostry sos curry.
-
Bill...
Zignorował słowa Mary Ann,
rozłączając się. Potrafił jej wybaczyć wiele rzeczy i zrozumieć jej zachowanie,
ale nie potrafił ani jej wybaczyć ani zrozumieć tego, że udaje przed nim marną
stylistkę Tokio Hotel. Nie da się oszukiwać w tak perfidny sposób!
Wbrew temu, co mówił, nie miał
tyle siły, żeby pozwolić jej ot tak sobie od niego odejść. Tylko dlatego, że jej
zdaniem nie mogła dać mu szczęścia. A prawda była zupełnie inna. Nawet jeżeli
nigdy miał nie mieć dzieci, w dalszym ciągu chciał, żeby Mary Ann była u jego
boku. Już na zawsze. Tylko ona tak dobrze go rozumiała i tylko przy niej czuł
się normalnym człowiekiem. Poznał wiele piękniejszych i młodszych dziewczyn,
które były chętne zostać jego kochankami, ale on podjął decyzję mając
szesnaście lat, że jedyną osobą, która będzie jego kochanką będzie Mary Ann.
Nie chciał żadnej innej. Nie miał tylko pojęcia jak odzyskać Mary, która
cieszyła się życiem. Mary, która nie obwiniała się o stratę ich dziecka. Mary,
która nie poświęcała tak wiele uwagi pracy i nauce. Mary, która była blisko
niego i wspierała go we wszystkim co robił, motywując do stawania się coraz lepszym.
Widząc, że upłynęło kilka
kolejnych minut, wybrał numer telefonu Mary. Chwilę czekał na połączenie.
-
Nie będę... – zaczęła, ale jej przerwał.
-
Chcę sok bananowy, melona, grzanki z jajkiem,
sałatą masłową, serem i ogórkiem.
-
Bill, nie będę...
Uśmiechnął się do siebie,
odkładając telefon komórkowy na stół. Jeżeli chciał odzyskać Mary Ann nie miał
innego wyjścia jak być wybrednym i upierdliwym do granic możliwości. Tylko
takim zachowaniem będzie w stanie sprawić, żeby kobieta poświęciła mu trochę
więcej uwagi.
Piętnaście minut później ponownie
wybrał numer telefonu Mary Ann. Uśmiechnął się do siebie, wyobrażając sobie
wściekłą minę żony. Jedyną zaletą ich rozstania było to, że na twarzy Mary
zaczęło się malować więcej emocji niż wcześniej. Każde, nawet lekkie
podniesienie głosu blondynki, powodowało uśmiech na jego ustach.
-
Kup jeszcze jogurt – powiedział do telefonu,
kiedy Mary Ann odebrała połączenie – dużo coli i jakiś alkohol.
W tym samym momencie poczuł jak
jego wózek zaczyna odjeżdżać od stołu. Z telefonem nadal przytkniętym do ucha,
obrócił się do tyłu. Za nim stała Mary Ann.
-
AAAAAAAAAA!!! – Wrzasnął, omal przy tym nie
spadając z wózka inwalidzkiego. – Co ty tu robisz?!
-
Zabieram cię na wycieczkę – odparła słodko,
prowadząc jego wózek w stronę wyjścia.
-
Oszalałaś?!
-
Ja? – Spytała niewinnie, nakładając na jego
głowę wielką czapkę. Przyjrzała mu się uważnie, po czym owinęła jego szyję
długim szalikiem.
-
Ej!!! Nigdzie nie jadę!!! Zostaw mnie!!! Chcę
mój jogurt!!!
-
Dobrze – uśmiechnęła się. – Pojedziemy do sklepu.
Kupisz sobie to, na co masz ochotę.
-
Do... Do sklepu?! – Wrzasnął, otwierając szeroko
oczy. – Ty naprawdę oszalałaś! Nie mogę jechać do sklepu w takim stanie!
Zresztą nie ma tutaj moich ochroniarzy...
-
Naprawdę? To co zrobimy? Wystarczy ci te kilka
kawałków pizzy na następne trzy dni?
-
O czym ty...
-
Oj Bill. Nie panikuj. Nikt cię nie rozpozna. Na
wózku inwalidzkim jesteś do siebie zupełnie niepodobny.
-
Ale... Ale... – zaczął, a nie mogąc znaleźć
dobrej wymówki, zrezygnowany, pozwolił zawieźć się do samochodu.
Jeżeli Mary Ann miała uwierzyć w
jego grę, nie mógł się zdemaskować w taki sposób. Nie mógł jej przecież
powiedzieć, że nawet jeśli fanki Tokio Hotel nie rozpoznają jego, to na pewno
rozpoznają ją. Być może gdyby udało się utrzymać w sekrecie wiadomość, że
złamał nogę, sprawa byłaby prostsza.
Dwadzieścia minut później, Mary
pomogła mu wysiąść z samochodu i przesiąść się na wózek inwalidzki. Z miną
skrzyczanego dziecka, złapał dłońmi koła i skierował się do wejścia do
hipermarketu. O tej godzinie nie było jeszcze aż tak bardzo dużo klientów, ale
z każdą minutą ich przybywało. Szczególnie nastolatek, które w niedzielę
postanowiły wybrać się na przechadzkę po centrum handlowym.
-
Nie zapomnij o niczym – Mary Ann uśmiechnęła się
do niego, prowadząc wózek na zakupy. – Jeżeli o czymś zapomnisz, będziesz się
musiał bez tego obyć.
-
W porządku – warknął. – W takim razie chcę po
jednej rzeczy wszystkiego.
Nie czekając na odpowiedź Mary
Ann, podjechał do najbliższego regału zastawionego słodkościami. Nie miał ochoty
ani na cukierki, ani na wafelki ani nawet na czekoladę czy żelki. Nie
przeszkadzało mu to jednak w zapełnieniu połowy koszyka słodyczami. Widząc jak
Mary Ann kiwa głową z powątpiewaniem zupełnie jakby chciała powiedzieć, żeby
przestał zachowywać się jak małe dziecko, uśmiechnął się pod nosem.
Bill, wrzucając do koszyka
opakowania musli, którego nienawidził, zastanawiał się czy przypadkiem
rozstanie z blondynką nie wpłynęło na nią pozytywnie. Jej twarz z każdą minutą
wyrażała coraz więcej emocji. Nie była to jeszcze ta sama Mary Ann, w której
się zakochał, ale powoli zaczynał wierzyć, że uda mu się odzyskać ukochaną
żonę. Gdyby jej na nim dłużej nie zależało, na pewno nie robiłaby teraz z nim
zakupów. Co więcej, nie przyjechałaby do Polski, żeby się nim zająć.
Widząc dwie nastolatki, które
bacznie mu się przyglądały od jakiegoś czasu, naciągnął szalik aż na nos. Na
wózku inwalidzkim nie wyglądał jak lider Tokio Hotel, ale wolał być ostrożny.
Nie przeszkadzało mu zbytnio, kiedy ludzie go rozpoznawali, ale bał się, że
jeżeli ktoś go rozpozna, rozpozna także Mary Ann. Z jednej strony chciał
zobaczyć zakłopotanie żony, która w jakiś sposób musiałaby wybrnąć z takiej
sytuacji, ale z drugiej nie chciał słuchać jej tłumaczenia, że ktoś musiał się
pomylić.
Zmrużył oczy, pokręcił lekko
głową, po czym skierował się w stronę alejki z napojami. Nie miał ochoty na
rozmyślanie o głupim zachowaniu Mary Ann, zwłaszcza teraz, kiedy przy nim była.
Nawet jeżeli nie potrafił do końca zrozumieć jej zachowania, podświadomie czuł,
że blondynka robi to wszystko dla niego. Nawet jeżeli nie było w tym większego
sensu.
Potrząsnął mocno dwoma puszkami z
coca-colą i z łobuzerskim uśmiechem spojrzał na Mary Ann. Wymierzył puszkę w
stronę blondynki i otworzył. Z opakowania wyleciały krople coca-coli prosto na
białą bluzkę i szarą spódnicę Mary. Widząc wściekłość w jej oczach, wzruszył
tylko ramionami, otwierając drugą puszkę. Ludzie stojący niedaleko nich,
zaczęli mu się przyglądać tak jakby miał poważne problemy z głową.
-
Bill!!! – Wrzasnęła, miażdżąc go wzrokiem. –
Przestań!!! Bill!!!
W odpowiedzi pokazał jej język.
Złapał dłońmi kółka wózka i próbował jej uciec. Czując jak coś mokrego spływa
po jego twarzy, obrócił zdziwiony głowę do tyłu. Mary Ann trzymała w jednej
ręce butelkę z 7up’em, drugą zaś oparła o biodro.
-
Myślisz, że ze mną wygrasz w tym stanie? –
Spytała z powątpiewaniem, obrzucając znaczącym wzrokiem jego nogę
unieruchomioną gipsem.
-
Warto spróbować – uśmiechnął się, łapiąc butelkę
z jakimś napojem gazowanym. Potrząsnął nią.
Zanim jednak zdążył skierować
strumień słodkiego napoju na Mary Ann, żona odsunęła się. Słysząc wrzask
starszej kobiety, spojrzał na nią z lekką paniką. Uśmiechnął się
przepraszająco:
-
Ja... nie... – zaczął niepewnie po polsku. Teraz
żałował, że nigdy nie miał ochoty uczyć się tego języka. – Nie... Prze... I’m
sorry – powiedział w końcu, nie mogąc sobie przypomnieć jak dokładnie powinny
brzmieć słowa, które chciał wypowiedzieć.
Spojrzał niepewnie w kierunku
Mary Ann, żeby go wyratowała z opresji, ale blondynka stała tylko niedaleko
śmiejąc się pod nosem.
-
I’m sorry – zapewnił kobietę. – I’m truly
sorry... I didn’t... – za pomocą gestów próbował zobrazować, to co chciał
powiedzieć, widząc, że starsza kobieta nijak go nie rozumie - It was an
accident. I’m sorry...
Słysząc, że wrzask poszkodowanej
ani trochę nie cichnie, zaciągnął szalik wysoko na nos. Wokół nich zebrało się
kilka osób, które uważnie im się przyglądały. Bill modlił się w duchu, żeby
nikt nie rozpoznał w nim Billa Kaulitza - lidera Tokio Hotel. Wówczas miałby
jeszcze większe kłopoty niż teraz. Dostrzegając kątem oka, zbliżającego się w
ich stronę pracownika sklepu, sięgnął odruchowo po portfel. Skoro przeprosiny
nie mogły złagodzić choć odrobinę sytuacji, uznał, że pieniądze zrobią to na
pewno. Z przerażeniem dostrzegł jednak, że w portfelu ma same karty płatnicze i
kilka monet.
Zaklął
przypominając sobie, że wszystkie pieniądze, które miał przy sobie dał rano
Mary Ann. Z rezygnacją spojrzał na żonę, która teraz już nie ukrywała się ze
śmiechem. Żałował, że nie mógł przez dłuższy czas podziwiać uroczego uśmiechu
żony, którego już tak dawno nie miał okazji zobaczyć.
-
Mary! – zawołał, przekrzykując wrzeszczącą
kobietę – Pożycz mi pieniądze! Mary...
-
Och! – Blondynka przyłożyła uroczo dłoń do ust i
spojrzała na niego niewinnie. – Teraz chcesz ode mnie pieniądze?
-
Mary Ann... – jęknął błagalnie. – Pomóż mi...
-
Jak czegoś potrzebujesz, potrafisz być miły –
powiedziała z przekąsem, wyciągając portfel z modnej torebki. Chwyciła kilka
banknotów i wręczyła je dyskretnie wrzeszczącej kobiecie. – Proszę – zwróciła
się do niej. – Mam nadzieję, że to wystarczy na pralnię. Przepraszam za niego –
kiwnęła głową w stronę Billa. - Mój mąż zachowuje się czasami jak wielkie
dziecko.
-
To pani mąż?! – Zawołała z niedowierzaniem
kobieta. – Doprawdy...
Kobieta przerwała, widząc jak do
Billa podbiega jakieś dziecko i wylewa na niego zawartość soku marchwiowego,
śmiejąc się przy tym głośno.
-
Alan! Alan! Stój! Alan! – do ich uszu dobiegł
zrozpaczony, kobiecy głos, należący najprawdopodobniej do matki dziecka. –
Przepraszam, nic się panu nie stało? – Spytała zakłopotana, widząc jak
chłopczyk wylewa zawartość butelki na Billa. – Tak mi przykro!
Złapała za rękę dziecko i już
miała je uderzyć, ale Mary Ann chwyciła ją za rękę.
-
Proszę go nie bić. To nie jego wina –
uśmiechnęła się do dziecka. – Gdyby tylko mój mąż nie zaczął tej głupiej zabawy
z wylewaniem napojów... Przepraszam wszystkich – uśmiechnęła się do kilku osób,
które im się bacznie przyglądały. – Proszę wrócić do robienia zakupów.
Kobieta spojrzała na Mary Ann
jakby chciała coś powiedzieć, ale zamiast tego przeniosła wzrok na Billa.
Kilkakrotnie zamrugała oczami, po czym podeszła szybkim krokiem do
Czarnowłosego. Chwilę wpatrywała mu się w oczy, zanim pisnęła z
podekscytowania.
-
You...
you... – wydukała po angielsku - You’re
really Bill Kaulitz! Leader of Tokio Hotel!
Bill spojrzał na nią ze
zdumieniem i lekkim przerażeniem. Powinien pomyśleć dziesięć razy zanim wylał
zawartość coca-coli na Mary Ann. Przez jego głupie zachowanie, został
zdemaskowany.
-
Eee... Hello... – odezwał się niepewnie, mając
nadzieję, że kobieta nie powie nic o tym, że Mary Ann jest jego żoną. Wówczas
wpędziłaby ich w niezręczną sytuację. Tym bardziej, że sam nie wiedział
dokładnie jak zachowałby się w takiej
sytuacji, gdyby naprawdę stracił pamięć.
-
Jejku! To niewiarygodne! Nigdy nie myślałam, że
spotkam sławnego Billa Kaulitza w sklepie! Alan! – Zawołała synka. – Przeproś
tego pana! Natychmiast!
Chłopczyk podszedł do Billa i
spojrzał na niego z wyrzutem.
-
Nie! – Zawołał. – Nie chcę!
Czarnowłosy wpatrywał się to w
kobietę, to w dziecko. Nie zrozumiał nic z tego co powiedziała, oprócz własnego
imienia, dlatego teraz nie wiedział jak powinien zareagować.
-
Natychmiast przeproś tego pana! – Kobieta
zawołała, tym razem ostrzej. – Mamusia chciała kiedyś, żeby ten pan był twoim
tatą! Dlatego teraz... Przeproś go.
Mary Ann słysząc słowa kobiety
roześmiała się. Ta cała sytuacja wydawała jej się niedorzeczna. Uszczypnęła
się, żeby sprawdzić, czy nie śpi teraz przypadkiem w sklepie oparta o koszyk.
Czując ból i nadal obserwując tą niedorzeczną sytuację, uznała, że wcale nie
śni.
Blondynka podeszła do chłopca i
pogłaskała go po główce.
-
Proszę go nie stresować – zwróciła się do
kobiety. – Nie zrobił w końcu nic złego. Bill lubi jak dzieci od czasu do czasu
wylewają na niego napoje, więc proszę się nie przejmować. Prawda, Bill? –
Spojrzała znacząco na męża, który skinął tylko niepewnie głową, nie mając
pojęcia co właśnie powiedziała jego żona. – A teraz... jeżeli pani pozwoli,
zabiorę go stąd zanim zejdzie się jeszcze więcej ludzi...
-
Ach...
Nim kobieta zdążyła powiedzieć
coś więcej, Mary Ann złapała za rączki wózek Billa i pospiesznie skierowała się
do wyjścia ze sklepu. Zaprowadziła go do samochodu, a sama wróciła do sklepu po
zakupy.
Godzinę
później wsiadła do samochodu i bez słowa odpaliła silnik.
-
Jesteś zła? – Bill spytał cicho, kiedy wjechali
na uliczkę prowadzącą do ich domu.
-
Nie.
-
Przepraszam.
-
Nie ma takiej potrzeby – uśmiechnęła się lekko.
– Już dawno nie czułam się tak zakłopotana – wzruszyła ramionami obojętnie. –
Ale teraz jestem za bardzo zmęczona, żeby o tym myśleć, więc... nie przejmuj
się. To było nawet całkiem zabawne.
-
Mary Ann...
Bill spojrzał na żonę zmartwionym
wzrokiem. Przez krótką chwilę chciał jej wyznać, że tak naprawdę tylko udaje,
że jej nie pamięta, ale widząc wymuszony uśmiech na jej twarzy, który nijak nie
pasował do przekrwionych, podpuchniętych oczu, utwierdził się w przekonaniu, że
postępuje słusznie. Mary Ann była dla niego wszystkim. Bez niej nie potrafił
być sobą. Dlatego nawet, jeżeli jego świat miał zostać pozbawiony kolorów, nie
chciał dopuścić, żeby Mary Ann udawała szczęśliwą, kiedy jej serce płakało, a
ciało domagało się odpoczynku. Bolało go, że nie potrafi o nią zadbać, tak jak
obiecał jej rodzicom. Teraz, powoli rozumiał słowa matki Mary Ann, że nigdy nie
da szczęścia jej córce. W pełni zrozumiał niechęć teściowej do jego osoby,
która z roku na rok stawała się coraz silniejsza.
* * *
-
Zobacz kto przyszedł! – wołanie Billa zmieszało
się z głośnym szczekaniem psów.
Mary Ann ze zrezygnowaniem
podniosła się z krzesła i poszła zobaczyć kto ich postanowił odwiedzić. Miała
nadzieję, że ani jej rodzice, ani nawet brat nie wpadli z niespodziewaną
wizytą. Wówczas nie wiedziałaby jak ma im wytłumaczyć, że Bill o niej
zapomniał, a ona udaje przed nim zwykłą stylistkę Tokio Hotel, która w wolnych
chwilach dorabia za niańkę swojego pracodawcy. Wiedziała, że kiedyś będzie
musiała zmierzyć się z tą całą niedorzeczną sytuacją, ale miała nadzieję, że
jeszcze nie teraz.
Widząc na wyświetlaczu
uśmiechniętą, kobiecą twarz, uniosła brwi ze zdumienia. Nigdy dotąd nie
widziała szatynki.
-
W czym mogę pani pomóc? – Spytała po polsku.
-
Jestem umówiona z Billem Kaulitzem – odparła
spokojnie po niemiecku. – Nazywam się Riita Vaughn.
-
Proszę chwilkę zaczekać.
Mary Ann wychyliła się nieco,
żeby móc zobaczyć Billa. Czarnowłosy siedział na kanapie, wpatrując się ze
znudzeniem w telewizor.
-
Jesteś umówiony z jakąś Riitą Vaughn? – Spytała
męża.
Czarnowłosy na dźwięk imienia i
nazwiska kobiety, uśmiechnął się szeroko. Mary Ann poczuła jak wokół jej serca
zaciska się niewidzialna obręcz.
-
Tak! – Zawołał z entuzjazmem. – Już myślałem, że
dzisiaj nie przyjedzie! Otwórz jej!
Mary Ann posłusznie wpuściła do
domu nieznajomą. Widząc jak Bill nerwowo poprawia swoje włosy, żeby nie
sterczały na wszystkie strony, poczuła się tak jakby nagle z niewidzialnej
obręczy zaciśniętej wokół jej serca wyrosły kolce. Jej mąż wydawał się być
podekscytowany i szczęśliwy, że zaraz spotka się z nieznaną jej kobietą. A ona
– chociaż nie powinna - była zazdrosna.
-
Witaj! – Bill podjechał na wózku inwalidzkim do
Riity. Uśmiech na jego ustach stał się jeszcze szerszy, kiedy kobieta go
uściskała i pocałowała w policzek na powitanie. – Czego się napijesz? Soku? Herbaty?
Kawy?
-
Poproszę kawę – uśmiechnęła się uroczo. – Bez
cukru, z odrobiną chudego mleka. Najlepiej 0%.
-
Słyszałaś? – Bill zwrócił się do Mary Ann, nawet
na nią nie patrząc. – Ja też chcę kawę.
Blondynka zamrugała powiekami,
patrząc na odchodzącą Riitę w towarzystwie jej męża. Zamknęła powoli usta,
które mimowolnie się otworzyły. Kręcąc z niedowierzaniem głową powędrowała do
kuchni.
Ze złością wyciągnęła z szafki
dwa talerzyki i dwie filiżanki. Jak Bill mógł ją potraktować w taki sposób?!
Zupełnie jakby była jego gosposią?! Uderzyła z całej siły dłońmi w blat. Bill
nie potraktował jej nawet jak gosposi! Bardziej jak służącą!
Mary Ann miała powoli dość
postępowania męża. Czarnowłosy zachowywał się jak rozpieszczony, bogaty
dzieciak, któremu rodzice na wszystko pozwalają. I pomyśleć, że jeszcze pięć
minut wcześniej jej serce ściskało się z bólu na samą myśl o Billu w
towarzystwie innej kobiety!
Postawiła filiżanki z kawą na
spodeczkach. Dolewając do nich dużą ilość 36% śmietanki uśmiechnęła się
złośliwie. Znała takie kobiety jak Riita. Wiedziała, że po wypiciu tak dużej
ilości kalorii, kobieta będzie sobie to wypominała co najmniej przez tydzień. A
nie wypadało odmówić kawy, o którą sama poprosiła.
Kładąc naczynia na tacy, Mary
postanowiła, że jak tylko wróci do Berlina, każe Tomowi zabrać Billa na
dodatkowe badania. Była niemalże pewna, że jej mężowi, oprócz tego, że o niej
zapomniał, stało się coś jeszcze z głową. Być może o wiele poważniejszego.
-
Proszę – postawiła filiżanki na stoliku kawowym
w salonie.
Widząc, że Bill jest tak bardzo
zajęty rozmową z Riitą, że nawet nie zwrócił na nią uwagi, ponownie poczuła
ukłucie w okolicy serca. Bez słowa opuściła salon i udała się do swojej
sypialni. Widząc Goochi, leżącą na jej łóżku, położyła się koło niej. Wtuliła
głowę w miękką sierść psiaka, głaszcząc go pod szyją.
-
Twoja mamusia jest żałosna – powiedziała cicho
do pupila. – Najpierw chciałam, żeby tatuś znalazł sobie nową żonę, a teraz
jestem zazdrosna o jakąś starą babę. No dobra... Może nie taką starą – skrzywiła
się. Kobieta, która odwiedziła Billa na pewno nie miała więcej niż trzydzieści
pięć lat. Jednak pomimo wieku, była bardzo ładna i zgrabna. Ale ona przecież
też nie była brzydka, a i figury mogłaby jej pozazdrościć niejedna nastolatka.
Mary Ann westchnęła ciężko,
wtulając głowę jeszcze mocniej w futerko psiaka. Wolałaby, żeby to były ciepłe
plecy Billa, do których uwielbiała się przytulać, ale wiedziała, że nie może na
to liczyć. Sama dobrowolnie zdecydowała się na odejście od męża, dlatego teraz
nie powinna czuć zazdrości ani snuć marzeń, o czymś co stało się przeszłością z
jej winy.
Słysząc przytłumiony śmiech Billa
i Riity dobiegający z salonu, poczuła jak ogarnia ją jeszcze większa zazdrość i
smutek, co powodowało, że czuła się jak skończona idiotka.
-
Goochi... – jęknęła żałośnie – nie masz ochoty
się ruszyć i ugryźć tej starej baby?
Pies nawet się nie poruszył. Mary
Ann westchnęła ciężko, podnosząc się z łóżka. Włączyła laptopa i wpatrzyła się
w monitor. Praca powinna sprawić, że zapomni o Billu i Riicie, tak samo jak i o
tym w jaki sposób traktował ją jej własny mąż.
Godzinę później, która ciągnęła
się w nieskończoność, i która nie zaowocowała nawet jednym napisanym słowem,
Mary Ann wyłączyła ze złością laptopa. Przebrała się w wygodny dres i zapięła
na smycz czarnego cocker spaniela, który uwielbiał z nią biegać. Zacisnęła
mocno dłonie w pięści wychodząc z domu.
Biegnąc przed siebie,
zastanawiała się czy zawsze była taką idiotką w życiu uczuciowym. Przypominając
sobie łzy, które wylała przez Billa jako nastolatka, ze złością pomyślała, że
nic się nie zmieniło od tego czasu. Nadal nawzajem się ranili, ale pomimo bólu
jaki sobie przysparzali, nie mogli być bez siebie szczęśliwi. Może właśnie urok
ich miłości polegał na ciągłych nieporozumieniach, jej humorach, humorach
Billa, a później... tego, że przez chwilę uwierzyła, że już dłużej nie zależy
jej na Billu, a gdy przekonała się, że tak nie jest, chciała dla niego jak
najlepiej. Nawet kosztem własnego szczęścia. Tylko czy Bill tym razem nie ma
dosyć? Może właśnie dlatego o niej zapomniał i wcale nie chciał sobie
przypomnieć? A i ona nie starała się, żeby odzyskał tą cząstkę pamięci, która
dotyczyła jej.
Jednak pomimo całego racjonalnego
myślenia na jakie mogła się zdobyć w tej sytuacji, widok Billa z Riitą był dla
niej bolesny, tak samo jak widok szczęśliwego Billa bez niej i Billa, który
zdawał się ją nienawidzić. Była na to przygotowana, ale nie sądziła, że będzie
jej aż tak ciężko znieść widok męża z innymi kobietami. Nawet jeżeli chciała,
żeby znalazł sobie nową żoną. To wszystko powodowało, że czuła się jeszcze
większą idiotką.
Zmęczona biegiem, usiadła na
ławce i sięgnęła do kieszeni po telefon komórkowy. Kiedy nie znalazła w nich
niczego oprócz papierka po cukierku, zaczęła kopać nogami ze złości, uderzając
przy tym dłońmi o ławkę. Gdyby tylko miała telefon albo chociaż jakieś drobne,
zadzwoniłaby do Nikoli, żeby usłyszeć jaką jest idiotką. Rozmowa z przyjaciółką
być może nie rozwiązałaby jej kłopotów, ale na pewno pomogłaby jej się ogarnąć;
przestać zachowywać się jak głupia nastolatka.
Skrzyżowała dłonie na piersiach,
czując zimny podmuch wiatru. Wpatrzyła się w niebo, na którym iskrzyło kilka
gwiazd. Już dawno nie miała okazji podziwiać ani nocnego nieba, ani gwiazd, ani
nawet księżyca. Przez ostatnie cztery lata była tak zapracowana, że nawet śniły
jej się spotkania biznesowe, nowe kampanie promocyjne, albo sposoby jak
zwiększyć sprzedaż i rozwinąć firmę. Nigdy nie chciała takiego życia, więc do
diabła jakim cudem sama się w nie wkopała? Owszem nie chciała bezczynnie
siedzieć w domu i czekać aż wróci jej mąż, ani też podróżować z nim po całym
świecie, być jego cieniem. Wiedziała, że Bill potrzebuje wolności, dlatego
nigdy nie chciała mu jej odbierać. Jednocześnie Bill potrzebował ją, dlatego zawsze
starała się znaleźć dla niego czas. Aż doprowadziło to do ich obecnej sytuacji.
Być może, kiedy miała dosyć powinna po prostu przytulić się do Billa i
powiedzieć, że jej źle, zamiast wyładowywać swoje frustracje na basenie,
siłowni, podczas biegu albo ćwicząc jogę.
Wstała z ławki i spojrzała na
psiaka z wymuszonym uśmiechem.
-
Chodź. Wracamy do domu.
Fabby posłusznie podniósł się z
ziemi i zaczął merdać ogonem z radości. Mary Ann, zaśmiała się cicho. Teraz już
nie będzie miała problemów z dzieleniem czasu pomiędzy pracę, a Billa.
-
Już nie musisz mieć wyrzutów sumienia idiotko –
zaśmiała się smutno do siebie. – Teraz możesz przeznaczyć swój calutki wolny
czas na twoją kochaną pracę...
Kiedy dobiegła do ich domu,
zadzwoniła domofonem. Chwilę czekała, aż Bill jej otworzy furtkę, ale nic
takiego nie nastąpiło.
-
Może tatuś nie słyszał – uśmiechnęła się do
psiaka, który na nią patrzył z zaciekawieniem.
Ponownie nacisnęła guzik
domofonu. Gdy nie było odpowiedzi, zadzwoniła jeszcze raz. I tym razem nie
doczekała się żadnej reakcji ze strony Billa. Była pewna, że jej mąż jest nadal
w domu z Riitą, bo jej samochód był zaparkowany tuż przed ich ogrodzeniem. Nie
widziała też sensu w wychodzeniu z domu po pierwszej w nocy. A co jeżeli oboje
poszli już spać? Na samą myśl o tym poczuła jak robi jej się gorąco.
Zaczęła liczyć w myślach do
dziesięciu, robiąc przy tym wdechy i wydechy, a kiedy to w niczym nie pomogło,
spojrzała na Fabby’ego.
-
Jak dostaniemy się do domu masz ugryźć tatusia
mocno w jego chudy tyłek, zrozumiałeś?
Psiak zamerdał tylko ogonem. Mary
Ann dobrze wiedziała, że zwierzak nigdy nie ugryzłby Billa, ale teraz nawet nie
chciała do siebie dopuszczać tej myśli. Z rozpaczą spojrzała na wysoką, czarną
bramę i ogrodzenie wyłożone, wypolerowanym, jasnym granitem. Nigdy nie
przypuszczała, że mur obronny, który wybudowali z Billem, stanie się jej
wrogiem. Ale nie zamierzała poddać się tak łatwo.
Jedyną szansą, na dostanie się do
domu było znalezienie jakiejś drabiny, albo pokonanie bramy. Rozejrzała się
dookoła w poszukiwaniu drabiny, a kiedy żadnej nie dostrzegła, westchnęła
ciężko. Podeszła do bramy i próbowała się po niej wspiąć, ale kiedy nie udało
jej się to za którymś z kolei podejściem, opadła ze zrezygnowaniem na ziemię.
Objęła ramionami nogi i wpatrzyła się przed siebie, czekając aż Bill jej
otworzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz