Bill zapukał do drzwi dawnego
pokoju Mary Ann. Nie słysząc odpowiedzi lekko je uchylił. Widząc skulonego w
rogu pomieszczenia Ying Xionga wszedł do środka. Podszedł do chłopaka, który
siedział bez ruchu na podłodze. Czoło miał oparte na skrzyżowanych rękach,
którymi obejmował nogi. Chińczyk wyglądał tak, jakby nad czymś intensywnie
rozmyślał albo płakał.
Bill usiadł obok niego wygodnie.
Oparł tył głowy o zimną ścianę. Jedną ze swoich długich nóg wyciągnął do
przodu. Drugą zgiął i położył na niej nadgarstek. Przypatrywał się przez
dłuższą chwilę tatuażowi, który zdobił jego lewą dłoń. Kazał sobie wytatuować
na niej kości, kwiat i ptaszka. Specjalnie kwiat i ptaszek były w kolorze, zaś
kości zostały stworzone tylko przy użyciu czarnego tuszu. Tatuaż wyglądał
naprawdę świetnie, ale to nie design był najważniejszy. Ważniejsze było jego
znaczenie. Rysunek miał zobrazować przeciwstawne obrazy, choćby takie jak życie
i śmierć, piękno świata, ale również i jego przemijanie. Wbrew temu co mogło
się wydawać, tatuaż zdobiący jego dłoń – pomimo takiego przesłania – wcale nie
wprawiał go w przygnębienie. Patrząc na niego uświadamiał sobie, że życie jest
tak krótkie, że nie powinien tracić ani sekundy na niepotrzebne rzeczy.
Powinien postępować zgodnie ze swoim sumieniem, cenić osoby, które kocha, bo
niewiadomo kiedy mogą od niego odejść, a także być wolny jak ptak – o czym
przypominał mu także tatuaż na przedramieniu, który teraz był zasłonięty
rękawem czarnego swetra z białymi gwiazdkami. Oczywiście było coś
przygnębiającego w tym przesłaniu, ale dla niego ważniejsze było pozytywne
znaczenie. Leb die sekunde. Oprócz tego wkomponowane w tatuaż cyfry 0630
nadawały mu jeszcze większego wydźwięku. Oznaczały godzinę jego przyjścia na
ten świat. Przypominały mu nie tylko jak długo już tutaj jest, ale także
umacniały - i tak już silną - więź z Tomem.
Doskonale pamiętał swoje
zdziwienie, kiedy siedzieli z Tomem w salonie jego apartamentu i popijali
whisky. Ni stąd ni zowąd bliźniak zaproponował, żeby zrobili sobie bliźniacze
tatuaże. Bill musiał go kilkakrotnie prosić o powtórzenie wypowiedzianych słów.
Przez jakiś czas nie mógł uwierzyć w to co usłyszał z ust bliźniaka.
Wielokrotnie próbował przekonać Toma do zrobienia sobie jakiegokolwiek tatuażu,
jednak ten stanowczo odmawiał twierdząc, że to głupota. Dlatego tym większe
było jego zdziwienie, kiedy kilka dni później Tom faktycznie zabrał go do
studia tatuażu i poprosił o wytatuowanie na palcach godziny jego urodzenia -
0620.
Uśmiechnął się mimowolnie na
wspomnienie tamtego momentu, zaś wokół jego serca pojawiło się przyjemne ciepło.
Był wtedy nie tylko szczęśliwy. Był także ogromnie wzruszony. Do tego stopnia,
że w oku zakręciła mu się łezka. Jednak nie pozwolił jej wypłynąć.
Zgiął palce i rozprostował je
kilkakrotnie, po czym szturchnął ramieniem Ying Xionga. Chłopak powoli podniósł
głowę i spojrzał na niego swoimi dużymi oczami. Bill uśmiechnął się do niego
ciepło.
-
Długo zamierzasz tutaj siedzieć? Goście powoli
się schodzą.
-
Nie wiem czy powinienem tam iść – powiedział z
wahaniem. – Babcia chyba mnie nie lubi...
-
Nie przejmuj się nią – Bill wyszczerzył w
uśmiechu swoje równe, białe zęby. – Mnie też nie lubi. Ona mnie nienawidzi.
Zresztą z wzajemnością. Jestem tutaj tylko ze względu na Mary Ann a i tak robię
to bardzo niechętnie.
-
Naprawdę?
Bill skinął potakująco głową.
-
Czasami naprawdę się boję, że podłoży mi bombę,
albo mnie otruje – zaśmiał się, żeby jego słowa nie zabrzmiały zbyt poważnie w
uszach Ying Xionga. – Kiedyś próbowałem się z nią jakoś dogadać, żeby życie
moje i Mary Ann było prostsze, ale osioł jest mniej uparty od niej. Wbiła sobie
do głowy, że jestem gejem, dziwakiem i nie wiadomo jeszcze kim i za nic nie
można jej przekonać, że tak nie jest. Dlatego nie przejmuj się nią za bardzo.
Trochę pokrzyczy, pokręci nosem, ale raczej nie zrobi nic innego.
Ying Xiong przez chwilę milczał,
tak jakby musiał się zastanowić nad słowami wypowiedzianymi przez Billa.
-
Ale ja chciałbym, żeby babcia mnie
zaakceptowała. To mama mamy... Nie rozumiem dlaczego mnie nie lubi. Zrobiłem
coś złego?
-
Nie! – Bill szybko zaprzeczył. – Pewnie, że nie!
Ona już tak ma. Jeżeli ktoś jej się nie spodoba, po prostu go nie lubi. Ona
lubi terroryzować ludzi.
-
Dlaczego?
Bill wzruszył obojętnie
ramionami.
-
Nie wiem. Każdy człowiek ma inną osobowość –
podniósł się z podłogi i odruchowo otrzepał swoje czarne, wąskie spodnie. –
Chodź do salonu zanim przyjdzie po nas Mary.
Ying Xiong posłusznie wstał z
podłogi. Poprawił swoje ubranie, przejrzał się w lusterku, odetchnął
kilkakrotnie, a kiedy uznał, że jest gotowy skinął głową Billowi. Kaulitz
roztrzepał czarne włosy chłopaka i
uśmiechnął się do niego, próbując dodać mu tym gestem otuchy.
-
AAAAAaaaa! Tato!!! – krzyknął z rozpaczą w
głosie, odsuwając się od niego. – Jak ja teraz wyglądam?!
-
Chodź już.
Chłopak idąc za Billem do salonu,
poprawiał swoje włosy. Ułożył długie pasma grzywki w miękkie fale, które na
pozór niestarannie opadały na prawą stronę zasłaniając czoło i brew, niemalże
wpadając mu do oka. Była to najmodniejsza fryzura, teraz doszczętnie zrujnowana
przez Billa.
W salonie było już gwarno. Na
krzesłach przy dużym stole siedziało kilka osób, które Bill rozpoznał. Była to
na ogół rodzina Mary Ann, choć dostrzegł także parę mniej więcej w wieku
teściów, którą widział po raz pierwszy. Był pewien, że są to jacyś znajomi
Joanny i Roberta. Przy stole nie było jeszcze Mary Ann, Briana i teściów.
-
Dobry wieczór – przywitał się z gośćmi po
polsku. Długo ćwiczył te dwa słowa, dlatego nawet jego niemiecki akcent nie był
aż tak wyraźny.
Goście mu odpowiedzieli również
po polsku. Bill zauważył tylko jednego wujka Mary Ann, z którym mógł sobie
porozmawiać po niemiecku. Jedna z jej cioć i jej mąż mówili po angielsku, więc
z nimi również mógł się bez trudu porozumieć. Nie wiedział czy znajomi teściów,
których spotkał po raz pierwszy, rozmawiają po niemiecku, albo angielsku. Z pozostałymi
z zaproszonych gości mógł rozmawiać jedynie za pośrednictwem Mary Ann. Często
miał wrażenie, że żona nie tłumaczy mu części z ich wypowiedzi, albo je
zmienia. Nie miał jednak nic przeciwko. Przynajmniej nie musiał się denerwować.
Szczególnie, że nigdy nie darzył sympatią tamtych ludzi.
Wyciągnął rękę do kobiety, która
miała tak samo nie pasującą jej fryzurę jak i makijaż, które postarzały ją co
najmniej o dziesięć lat. Wyglądała na zadbaną, jednak najwyraźniej nie
wiedziała jak przystosować makijaż do swoich rysów twarzy i wieku.
-
Bill – przedstawił się.
-
Gosia – uśmiechnęła się do niego, ukazując w
uśmiechu równe zęby. – Miło cię poznać.
Bill nie miał pojęcia co
powiedziała, dlatego skinął tylko głową i uśmiechnął się. Następnie wyciągnął
dłoń w stronę postawnego mężczyzny, który był zapewne jej mężem. Wyglądał tak,
jakby był przynajmniej dziesięć lat młodszy od niej, jednak pojedyncze siwe
włosy na tle czarnych, zdradzały, że nie jest w rzeczywistości tak młody.
-
Bill.
-
Krystian.
Kaulitz zajął miejsce obok
Marcina. Przywitał się z nim, po czym spojrzał w stronę Ying Xionga. Chłopak
stał w przejściu pomiędzy przedpokojem a salonem. W oczach miał pewien rodzaj
zacięcia, którego Bill nie rozumiał. Gestem dłoni nakazał mu, żeby usiadł koło
niego. Chłopak jednak nadal stał w miejscu wpatrując się w zgromadzonych. Bill
obserwował jak Ying Xiong bierze głęboki wdech, a następnie wypuszcza
powietrze.
-
Dybrwicr – odezwał się głośno. Starał się
wypowiedzieć najwyraźniej jak tylko potrafił słowa, które przed momentem padły
z ust Billa. Obawiał się jednak, że zamiast „dobry wieczór”, zabrzmiały jak
jakiś niezrozumiały bełkot, bo wszyscy obecni w pomieszczeniu zamilkli i
spojrzeli na niego z zaciekawieniem. Poczuł jak jego policzki stają się gorące,
ale teraz nie mógł się już cofnąć. Tym razem w jego głosie nie było już takiej
pewności siebie: - Nazywam się Ying Xiong Chen. Miło mi państwa poznać – słowa
te wypowiedział już po niemiecku.
Ukłonił się nisko osiem razy –
każdemu z osobna, po czym nieco speszony podbiegł do Billa i zajął obok niego
miejsce.
-
Kto to? – Marcin spytał Billa, wskazując głową
na Ying Xionga.
-
Nasz syn – Bill wyjaśnił, nie wdając się w
szczegóły. Nie zamierzał tłumaczyć całej sytuacji Marcinowi. Owszem lubił go,
ale nie aż do tego stopnia. Chciał się też trzymać wersji, którą powiedzieli
teściowej.
-
Rozumiem. Cześć, jestem Marcin – podał rękę Ying
Xiongowi.
Chłopak uścisnął ją, jednak
szybko puścił. Widząc Mary Ann niosącą wielką paterę, zerwał się z miejsca.
-
Mamo, mamo pomogę ci!
-
On tak zawsze?
-
Cóż... Taki ma sposób bycia. Powiedz mi lepiej
co słychać. Dawno się nie widzieliśmy.
-
W końcu zdecydowałem, który model kupić...
Przez dłuższy czas Bill rozmawiał
z Marcinem o motorach. Ying Xiong zastąpił Mary Ann i teraz to on przynosił z
kuchni potrawy, które następnie starannie układał na stole. W międzyczasie
przyszło jeszcze kilka osób. Kiedy wszystkie talerze z potrawami zostały
ustawione na blacie, a każdy z gości dostał kawę lub herbatę, do salonu
przyszła Mary Ann, Brian i teściowie.
Żona usiadła obok niego i
uśmiechnęła się promiennie.
-
O czym rozmawiacie?
-
Marcin opowiadał mi o swoim nowym motorze.
-
O! W końcu się zdecydowałeś? I co wybrałeś?
Yamahę czy Suzuki? A może Harleya? – Spytała wujka.
Mężczyzna zaczął jej opowiadać
jak to się stało, że wybrał Harleya Davidsona zamiast jakiegoś japończyka.
Dotychczas zarzekał się, że nigdy nie kupi amerykańskiego motocykla, który na
dodatek nie byłby ścigaczem. Mary Ann słuchała go uważnie, co jakiś czas
potakując głową albo się śmiejąc.
Gdy do jej uszu dobiegło wesołe
wołanie mamy, spojrzała w jej stronę. Na przedpokoju, który łączył się z
salonem, stał Adam w towarzystwie jego rodziców. Mary Ann położyła dłoń na
udzie Billa i mocno zacisnęła palce, wbijając mu boleśnie długie paznokcie w
skórę.
-
Co się stało? – Spytał żonę, lekko się krzywiąc.
Położył rękę na jej dłoni,
delikatnie ją pogłaskał, po czym splótł palce Mary ze swoimi. Kiedy Mary Ann
nadal mu nie odpowiadała, powędrował wzrokiem za jej spojrzeniem. Teściowa
całowała w policzki gości na przywitanie.
-
To jego mama znalazła mi na męża – Mary Ann
odezwała się cicho, kiedy Joanna Rose odsunęła się od mężczyzny w okularach.
Bill zlustrował go wzrokiem, po
czym roześmiał się wesoło.
-
Naprawdę?
Mary Ann skinęła potakująco
głową.
-
Jeżeli twoja mama lubi mężczyzn w jego typie,
nie mam się czym martwić.
-
Nie?
-
Nie. On zupełnie nie jest w twoim typie –
uśmiechnął się do niej.
-
A skąd wiesz jaki jest mój typ? Nie przypominam
sobie, żebym ci kiedykolwiek mówiła jakich lubię mężczyzn...
Bill przyłożył jej dłoń do swoich
ust i pocałował ją.
-
To jasne, że kobieta z tak doskonałym smakiem
nie mogłaby spojrzeć na nikogo poza mną.
Mary Ann szturchnęła go łokciem i
roześmiała się.
-
Rzeczywiście wiem co jest najlepsze –
uśmiechnęła się. Jednak zaraz potem dodała poważnym głosem: - Bill? Może
powinniśmy już pojechać?
-
Już chcesz wracać?
-
Nie chcę, żeby mama znów zrobiła coś głupiego...
Prosiłam ją, żeby zostawiła nas w spokoju, ale wiesz jaka ona jest. Jak raz
sobie coś postanowi nie chce zmienić zdania, dlatego boję się, że znowu będzie
robiła jakieś głupie aluzje.
-
Naprawdę nie chcesz zostać jeszcze godziny albo
dwóch? Dawno nie widziałaś się z rodziną...
-
Tak, ale...
Bill widząc w błyszczących oczach
Mary Ann, że ta chce jeszcze trochę zostać w rodzinnym domu, powiedział wbrew
swojej woli:
-
Zostańmy. Mam ochotę wypić drinka z twoim tatą i
bratem.
* * *
-
Naprawdę masz na myśli najprawdziwszą randkę? –
Inge oparła się na łokciach i spojrzała ze zdumieniem na Gustava, który leżał
obok niej i wpatrywał się w nią maślanym wzrokiem.
Mężczyzna skinął potakująco
głową.
-
Ale taką, taką prawdziwą? – nadal nie mogła
uwierzyć w słowa, które przed momentem padły z ust blondyna.
-
Tak, taką prawdziwą.
Widząc radość w zielonych oczach
Inge uśmiechnął się. Randka była jedynym sposobem, który wymyślił, żeby w końcu
przestali uprawiać seks, a nie musieli się rozstawać. Choć nie chciał się
przyznać do tego nawet przed sobą samym, powoli zaczynało mu brakować sił.
Nigdy nie był seks-maszyną, dlatego nic dziwnego, że ciało w końcu upomniało
się o odpoczynek. Odkąd powiedział Inge, że będzie jej zabawką, kobieta bardzo
chętnie z tego korzystała. W niektóre dni kochali się nawet kilkanaście razy,
nie mogąc się sobą nacieszyć. A już na pewno Inge nie mogła się nacieszyć nim.
Zupełnie tak jakby próbowała odrobić w ciągu zaledwie kilku tygodni te
wszystkie lata, kiedy byli tylko znajomymi. Z początku Gustavowi jak
najbardziej to odpowiadało. W końcu kobieta, której pragnął była tylko jego.
Nie chciał się z nią rozstawać, ale czuł, że jeżeli ich znajomość dalej będzie
wyglądała w ten sposób, za miesiąc, może dwa stanie się wrakiem człowieka.
-
Świetnie! – Inge usiadła na piętach i klasnęła w
dłonie. – Jest tyle miejsc, w których chcę się z tobą kochać! Co powiesz na
kino albo zakupy? Już czuję ten dreszczyk emocji! Ach!
Gustav otworzył szeroko oczy, zaś
jego dolna szczęka opadła w dół. Kolejny raz przez myśl przebiegło mu, że nie
powinien odbijać Inge Adolfowi, Alfonsowi albo jak mu tam było.
-
A nie możemy po prostu wybrać się na spacer
albo...
-
Spacer? – spytała przykładając wskazujący palec
do ust. Gustav nie mógł oderwać oczu od jej nagich piersi falujących pod
wpływem oddechu.
-
Tak. Spacer. I może jakąś kolację ze świecami?
-
Och Gustav! – uśmiechnęła się słodko. – Od kiedy
jesteś taki romantyczny?
-
Pomyślałem, że przydałaby nam się jakaś
odmiana...
-
A nie możesz mnie zabrać na Bali albo Malediwy?
-
Słucham?
-
Moglibyśmy chodzić po białym piasku, moczyć
stopy w ciepłej wodzie, trzymać się za ręce, a później... – na jej ustach
pojawił się wymowny uśmiech.
-
A nie możemy iść tutaj w Berlinie na spacer po
mieście?
-
Gu! Musisz być taki skąpy? Zarobiłeś całą masę
pieniędzy, zniszczyłeś mój ślub, musiałam odwołać podróż poślubną do Włoch,
rodzice mnie nienawidzą... Mam wymieniać dalej?
-
Już dobrze, nie złość się.
Podniósł się do pozycji
siedzącej. Objął ją swoimi silnymi ramionami i pocałował w czoło.
-
Gu... Naprawdę nie możesz mnie zabrać do
jakiegoś egzotycznego kraju?
-
Oczywiście, że mogę. Co powiesz na narty?
Inge odsunęła się od niego.
Uderzyła go w ramię.
-
Co?! Narty?! Wiesz, że źle znoszę zimno.
-
A ja źle znoszę upały – mruknął pod nosem.
-
Mówiłeś coś?
-
Nie, nie. Nic nie mówiłem. To jak? Gdzie się
wybierzemy na randkę?
Inge wzruszyła obojętnie
ramionami. Wstała z łóżka i udała się w stronę łazienki. Gustav widząc jak za
drzwiami znika zgrabne, nagie ciało Inge, przykrył twarz poduszką i wrzasnął.
Zaciągając ją wtedy do kościoła powinien wiedzieć czego się może po niej
spodziewać. W końcu znał Inge od kiedy była małą dziewczynką. Przecież wiedział
jaka ona jest. To, że przestała go prześladować i błagać o seks, wcale nie
znaczyło, że o nim przestała marzyć. Przez swoje głupie pożądanie wpakował się
w niezłe tarapaty. Dlaczego więc znów pragnie zobaczyć Inge? Dotknąć ją,
pocałować, objąć... A przecież kobieta wyszła do łazienki tylko na krótką
chwilę. Czyżby taka właśnie była miłość, do której tak bardzo nie chciał się
przyznać?
Pokręcił energicznie głową. To na
pewno nie była miłość. To było zwyczajne pożądanie, którego nie udało mu się
jeszcze zaspokoić. Potrzebował tylko krótkiej przerwy, aby odzyskać siły, które
z niego wyssała.
Gdy wróciła do sypialni, nadal
leżał z poduszką przyciśniętą do twarzy.
-
Jeszcze leżysz? Powiedziałeś, że zabierzesz mnie
na randkę. A może wolisz zostać w łóżku?
-
Nie! Nie! – szybko zaprzeczył, odrzucając od
siebie poduszkę. Pospiesznie zerwał się z materaca. – Już się ubieram. Daj mi
trzy minuty!
-
Nie wiedziałam, że aż tak się cieszysz z naszej
pierwszej randki – zaśmiała się dźwięcznie.
Gustav wymruczał coś
niezrozumiałego pod nosem, wyciągając z szafy ubrania.
Kilkadziesiąt minut później
przytuleni do siebie kroczyli jedną z berlińskich ulic. Inge widząc na wystawie
sklepowej dwa manekiny – męskiego i damskiego - ubrane w takie same bluzy,
pociągnęła Gustava w stronę butiku.
-
Przepraszam, gdzie są tamte bluzy? - zapytała
ekspedientkę, wskazując palcem na wystawę.
Kobieta zaprowadziła ich do
wieszaka z ubraniami. Inge wyswobodziła się z uścisku Gustava i wybrała bluzy w
odpowiednich rozmiarach. Podała jeden z wieszaków zdezorientowanemu blondynowi.
-
Co mam z tym zrobić?
-
Przymierz – spojrzała na niego prosząco swoimi
dużymi, zielonymi oczami.
-
Nie przymierzę tego.
-
Dlaczego? – zrobiła smutną minkę. – Spójrz –
założyła na siebie bluzę i obróciła się dookoła – ja też mam taką. Będziemy
wyglądali jak para w takich samych ubraniach!
Gustav spojrzał z niechęcią na
szarą bluzę. Z przodu wyglądała normalnie, ale na plecach miała wielkie,
włochate serce w kolorze różowym, z którego dodatkowo wystawały skrzydła.
Zastanawiał się co takiego zrobił, że musiał założyć coś, co wyglądało jak
bluza dla Rosie.
-
Gu! – zawołała słodko. – To nasza pierwsza
randka... Proszę!
-
Nie założę tego... – powiedział, patrząc z
obrzydzeniem na ubranie.
-
Pamiętasz jak mnie przekonałeś? – spytała,
widząc, że prośbami nie zmusi Gustava do założenia tego, co dla niego wybrała.
– Powiedziałeś, że będę mogła cię ubierać...
Gustav przeklął pod nosem, po
czym posłusznie ściągnął swoją czarną bluzę i założył tą, którą dała mu Inge.
Po co mówił jej o ubieraniu?
-
Aaaa! – zawołała, przykładając dłonie do
policzków. – Gu! Ta bluza jest dla ciebie stworzona! Prawda, że mam
przystojnego chłopaka? – Spytała ekspedientkę z szerokim uśmiechem.
-
Tak. Wygląda pan w niej bardzo dobrze.
Inge widząc miażdżące spojrzenie
Gustava złapała go za rękę i pociągnęła do kasy. Wyciągnęła portfel z kieszeni
jego spodni i zapłaciła, nie przejmując się tym, że blondyn wyglądał tak jakby
miał ochotę ją zabić.
-
Gu! Nie czerwień się tak! – powiedziała, kiedy
wyszli ze sklepu. – Wyglądasz bajecznie! Dziękuję za prezent! – wspięła się na
palce i pocałowała go w policzek.
-
Jak mogę nie być czerwony? Wiesz jakie to
zawstydzające?
-
Oj Gu! Nie bądź taki! Wyglądasz w niej tak
słodko...
-
Nie jesteś głodna? – Nie chciał już więcej
drążyć tematu bluzy, którą miał na sobie. Postanowił zapomnieć o serduszku i
wystających skrzydełkach. Tylko w ten sposób mógł pokazać się innym ludziom.
-
Troszeczkę.
-
Chodź, tam jest jakaś restauracja – wskazał
palcem na pobliski budynek.
Inge wyswobodziła się z jego
uścisku i zamiast w stronę restauracji skręciła w jedną z uliczek. Gustav
poszedł za nią. Przez jakiś czas szli prosto, później kilkakrotnie skręcili aż
wreszcie znaleźli się na niewielkim placu zabaw. Inge usiadła na huśtawce.
-
Nie możemy zamówić czegoś tutaj? – Spytała.
-
Tutaj chcesz jeść? Na placu zabaw? – Gustav rozejrzał
się dookoła, nie mogąc zrozumieć dlaczego Inge wybrała sobie takie miejsce na
kolację.
-
A co jest złego w jedzeniu na placu zabaw?
Szkoda, że nie widać gwiazd. Koniecznie musimy się kiedyś wybrać w jakieś
miejsce skąd widać gwiazdy.
Gustav westchnął cicho, ale
posłusznie wyciągnął telefon z kieszeni spodni i zamówił smażonego kurczaka.
Stanął za Inge i delikatnie popchnął ją do przodu.
-
Gustav... – wypowiedziała jego imię.
-
Słucham? – Spytał, kiedy nic więcej nie
powiedziała.
-
Gustav...
Znów na moment zamilkła.
-
Gustav...
-
Dlaczego w kółko powtarzasz moje imię?
Inge obróciła głowę w jego
stronę, a on zatrzymał huśtawkę.
-
Gustav...
Blondyn usiadł na huśtawce obok i
wpatrzył się z ciekawością w Inge, czekając na jej słowa.
-
Jesteś teraz szczęśliwy? – spytała cicho.
-
Skąd takie pytanie?
-
Powiedziałeś, że musisz ze mną być, więc teraz
jesteśmy razem... Jesteś ze mną szczęśliwy?
-
A ty nie jesteś ze mną szczęśliwa?
-
Nie o to chodzi. Marzyłam o tej chwili tak
długo, że teraz wydaje mi się tylko piękną bajką z której w każdej chwili mogę
się obudzić. Boję się, że się mną znudzisz i każesz mi odejść...
Gustav wpatrzył się w piękną
twarz Inge. Owszem chwilowo opadły go siły, ale nie zamierzał jej nigdzie
puszczać. Chciał, aby była przy jego boku. Chciał na nią patrzeć codziennie,
nie tylko rano i wieczorem, ale także w ciągu dnia i nocy. Wątpił, żeby w
najbliższym czasie jego chęć bycia z Inge wyparowała z jego serca. Nie wiedział
jednak jak powinien ubrać w słowa to co czuje.
-
O! – zawołała, wyrywając Gustava z zamyślenia. –
Przyszedł dostawca!
Zerwała się na nogi i podbiegła
do chłopaka, który przyniósł im jedzenie. Zapłaciła mu i usiadła na ławce.
Rozłożyła na drewnianych deskach pudełka i zawołała gestem dłoni Gustava.
-
Pospiesz się, bo wystygnie!
Blondyn zszedł z huśtawki, włożył
ręce do kieszeni i wolnym krokiem podszedł do ławki. Nadal zastanawiał się
jakiej powinien udzielić odpowiedzi Inge. Nie mógł jej przecież powiedzieć, że
na pewno od niej nie odejdzie. Na razie wydawało mu się to niemożliwe, ale
przecież jeszcze nie tak dawno temu uważał, że nigdy z nią nie będzie. Życie
jest pełne niespodzianek, dlatego nie chciał być niczego pewny.
Jedli w milczeniu. Ciszę jako
pierwsza przerwała Inge. Odłożyła sztućce i wpatrzyła się w Gustava:
-
Nie wiem czy się ucieszysz, ale jutro wyjeżdżam
na dwa, może trzy tygodnie.
Chwilę trwało nim słowa Inge do
niego dotarły.
-
C-c-co? Wyjeżdżasz?
-
Tak – uśmiechnęła się lekko. – Szef wysyła mnie
w podróż służbową. Tak naprawdę nie wiem jak długo potrwa.
-
Gdzie?
-
Do Korei.
-
Do Korei?!
Inge skinęła potakująco głową.
-
Po co? Dlaczego?
-
Czyżbyś nie chciał się ze mną rozstawać? –
zażartowała.
-
Nie, po prostu tak nagle...
-
To nie jest nagły wyjazd. Zespół pracuje nad tym
projektem już od kilku miesięcy – uśmiechnęła się do niego lekko. – Jeżeli
wszystko pójdzie dobrze, moja kariera nabierze tempa.
-
O której wylatujesz?
-
Z samego rana.
Gustav podniósł się z ławki,
zebrał śmieci i wyrzucił je do kosza. Podał rękę Inge i uśmiechnął się do niej
ciepło.
Chodź. Jest już późno. Powinnaś się wyspać przed odlotem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz