niedziela, 8 września 2013

Odcinek specjalny: II

            Bill Kaulitz chodził nerwowo po salonie, co chwilę kręcąc z niezadowoleniem głową. W końcu włożył dłonie we włosy i zaczął je roztrzepywać.
-          Nie wiem! Nie wiem! Nie wiem! – Zawołał do siebie.
Od kilkunastu minut myślał o tym gdzie powinien wysłać Mary Ann, żeby mieć dom na kilka godzin tylko dla siebie, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Nikola pojechała z Tomem do Magdeburga. Gustav z Georgiem zresztą też. Babcia Mary Ann także odpadała. Gdyby chociaż znał jakichś znajomych żony ze szkoły...
Roztrzepując jeszcze bardziej swoje czarne, półdługie włosy, opadł na podłogę i wpatrzył się tępo w wyłączony telewizor. Zupełnie tak, jakby na czarnym tle miał zaraz ktoś wymalować złotymi literami jakiś genialny pomysł na wywabienie Mary z domu. A Bill wiedział, że kiedy żona siedziała z nosem w książkach nie będzie to łatwe zadanie. Potrzebował naprawdę sensownego powodu.
            Nie wiedzieć czemu przed oczami pojawiła mu się twarz Davida. Jost zawsze go ratował, więc dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Wiedział, że manager jest na niego w dalszym ciągu zły za to, że poślubił Mary Ann i nic mu o tym nie powiedział. Fakt, że Mary Ann z nim zamieszkała wywołał jeszcze większą wściekłość Josta. Mężczyzna nawet zagroził, że jak te rewelacje przedostaną się do prasy, zabije go. Sądząc po jego minie, Bill był przekonany, że nie były to tylko nic nie warte pogróżki. Od tego czasu bał się wspominać przy nim o czymkolwiek związanym z Mary Ann. A już zwłaszcza z ich małżeństwem. Teraz jednak chęć sprawienia blondynce niespodzianki zwyciężyła ze strachem przed managerem.
-          Rodzice Mary są o wiele straszniejsi... – mruknął do siebie, wybierając numer telefonu Josta.
Przyłożył telefon komórkowy do ucha i chwilę czekał na połączenie.
-          Musisz mi pomóc – odezwał się bez zbędnych wstępów, kiedy usłyszał w słuchawce głos managera.
-          O co znowu chodzi Bill?
-          Zabierz ode mnie Mary Ann na kilka godzin.
-          Co?! Chyba żartujesz! Gdzie niby mam ją zabrać?! Na randkę?! Nie wiesz, że dzisiaj są walentynki?! Niby do diabła, co miałbym robić z twoją żoną?! – Czarnowłosy słysząc wrzask managera, odsunął nieco telefon od ucha.
-          Nie chcę żebyś z nią poszedł na randkę, tylko, żebyś zajął ją czymś przez kilka godzin.
-          Oszalałeś!
-          Wolisz, żebym zabrał ją do restauracji na romantyczną kolację? – Spytał cicho, patrząc nerwowo w stronę wejścia, czy przypadkiem Mary Ann nie słyszy ich rozmowy.
-          Nie... Umówiliśmy się, że nie będziecie chodzili we dwójkę na romantyczne wypady w publiczne miejsca...
-          Właśnie. Dlatego pomóż mi.
Bill nie rozumiał do końca dlaczego ma ukrywać swoje małżeństwo z Mary Ann przed całym światem, ale wolał teraz nie rozpoczynać o tym dyskusji z Davidem.
-          Zobaczę co da się zrobić.
-          Dzięki, David.
Nie mogąc usiedzieć na miejscu ze zniecierpliwienia, podniósł się z podłogi i skierował do gabinetu, w którym była teraz Mary Ann. Widząc, że blondynka rozmawia przez telefon, uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem. Podszedł do żony i położył ręce na jej ramionach. Dziewczyna podniosła głowę w górę, a dostrzegając jego twarz uśmiechnęła się. Pocałował ją w czoło. Wszystkie trudności, które napotkali na swojej drodze były warte wylanych łez, nieprzespanych nocy i niemal bezdennego smutku. Gdyby miał cierpieć milion razy bardziej, żeby tylko być z Mary Ann, nie miałby nic przeciwko. O ile nie był pewny, czy postąpił słusznie oświadczając się Mary w Indiach, a później biorąc z nią ślub w buddyjskiej świątyni, tak był całkowicie pewny podpisując w dniu osiemnastych urodzin Mary Ann papiery, które uczyniły ich prawdziwym małżeństwem.
-          Kto dzwonił? – Spytał, kiedy blondynka odsunęła telefon od ucha i oparła głowę o jego klatkę piersiową.
-          David. Muszę jechać do biura, żeby coś podpisać.
-          Naprawdę? – spytał z udawanym smutkiem. – Myślałem, że dzisiaj będziesz w domu...
-          Ja też – uśmiechnęła się lekko. – Ale cóż zrobić? Nauko zaczekaj na mnie! – Zawołała, patrząc tęsknie na otwarte książki. – Za niedługo wrócę. Kupię coś do jedzenia po drodze. Na co masz ochotę?
-          Nie wiem – wzruszył ramionami. – Jak dla mnie może być pizza...
-          Znowu? – Z cichym westchnięciem podniosła się z fotela. – Nie przejadła ci się jeszcze pizza?
-          Jak pizza może się przejeść? – Spytał ze zdziwieniem. – To niemożliwe. Pizza jest najlepsza na świecie!
-          Oj Bill...
-          No co? Może nie mam racji? – Zaśmiał się.
-          To ja już pójdę.
-          Pizza naprawdę jest najlepsza na świecie! – Zawołał jeszcze zanim Mary Ann opuściła gabinet, a kiedy został sam, dodał ciszej: - Ale nie tak pyszna jak jedzenie, które mi gotujesz...
Z dłońmi w kieszeniach poszedł do kuchni. Kiedy jego wzrok padł na kluczyki od samochodów położone na blacie kuchennym, bez zastanowienia złapał je w dłonie i zaczął się rozglądać za miejscem, w którym mógłby je schować. Najpierw wepchnął je do kieszeni własnych spodni. Pierwszy raz przeklął się w myślach za to, że nie nosi takich luźnych gaci jak Tom. Wówczas Mary Ann z pewnością nie zauważyłaby niczego. Ze zrezygnowaniem rozejrzał się po kuchni. W końcu jego wzrok padł na cokół. Pospiesznie odpiął go, włożył pod szafki klucze i zapiął go. Akurat w momencie kiedy podnosił się z podłogi, do pomieszczenia weszła Mary Ann. Chwilę czegoś szukała, po czym zapytała:
-          Nie widziałeś kluczyków od samochodu?
-          Dałem je rano Frankowi, żeby pojechał na przegląd – wymyślił na poczekaniu.
-          No nic. Trudno – westchnęła, podchodząc do niego.
Położyła dłonie na jego talii i uniosła głowę, żeby mógł ją pocałować. Bill cmoknął tylko pospiesznie jej usta. Położył ramię na jej barkach i zaczął prowadzić ją do drzwi wyjściowych. Dostrzegł zdziwienie w oczach Mary Ann, ale teraz chciał jak najszybciej pozbyć się jej z domu. Później będą mogli się przytulać i całować do woli.
-          To ja idę. Będę później.
Czarnowłosy skinął głową. Kiedy żona zniknęła za rogiem korytarza, pospiesznie zamknął drzwi od ich mieszkania i czym prędzej ruszył do kuchni. Ubiegły wieczór spędził na przeszukiwaniu blogów o tematyce kulinarnej, żeby dowiedzieć się w jaki sposób zrobić własnoręcznie czekoladki. Skoro nie mógł zabrać Mary Ann na romantyczną kolację w ich pierwsze, wspólnie spędzone walentynki, chciał chociaż zrobić dla niej coś własnoręcznie. A pyszne pralinki były najlepszym pomysłem jaki przyszedł mu do głowy.
* * *
Z cichym westchnięciem Mary Ann podeszła do drzwi prowadzących do mieszkania Billa. Nacisnęła na klamkę, a kiedy drzwi nawet nie drgnęły, prychnęła ze zirytowania. Przytrzymując kolanem pudełko z gorącą pizzą, wydobyła z torebki klucze i włożyła do zamka. Gdyby wiedziała, że będzie musiała spędzić bezczynnie ponad trzy godziny czekając aż David raczy się zjawić z jakimś głupim świstkiem, na którym nawet nie był konieczny jej podpis, zostałaby w domu, żeby się pouczyć. Musiała nadrobić zaległości, których sobie narobiła przez wyjazdy z Tokio Hotel. Czasami żałowała, że przyjęła propozycję Billa, aby została ich stylistką, ale z drugiej strony były jej potrzebne pieniądze. I w ten sposób mogła być blisko ukochanego męża.
Weszła do przedpokoju. Po omacku skierowała się do kuchni. Położyła karton z pizzą na blacie kuchennym i włączyła światło.
-          Gdzie tatuś? – Spytała Goochi, która drapała ją po nodze, domagając się pieszczot. – Znowu poszedł sobie i nie dał wam nawet jeść? – Spytała tym razem Fabby’ego, który szturchał noskiem pustą miseczkę na jedzenie.
Wstawiła wodę na kawę. Widząc zniecierpliwione spojrzenie Fabby’ego wyciągnęła z szuflady worek z suchą karmą i nasypała psom jedzenie do miseczek. Uśmiechnęła się z wdzięcznością do nich, że nie grymaszą jeżeli chodzi o posiłki. Gdyby miała mieć takiego psa jak Scroofy, któremu trzeba było gotować albo smażyć kurczaka, a później go kroić na małe kawałeczki, już dawno by oszalała. Być może z jednym psem nie byłoby problemu, ale Bill miał ich aż trzy, nie licząc Scotty’ego, który był obecnie w domu teściów.
Kiedy mieszkała z babcią albo rodzicami, życie było o wiele prostsze. Nie musiała martwić się o pieniądze, posiłki, sprzątanie, pranie... Nie poświęcała wtedy nocy na naukę albo sprzątanie. Nie zdarzyło jej się też nigdy pracować dwadzieścia godzin na dobę. Nigdy nie przypuszczała, że praca stylistki Tokio Hotel może być tak wyczerpująca. Szczególnie, kiedy chłopaki mieli sesje zdjęciowe, kręcili teledyski, albo mieli kilkanaście wywiadów pod rząd. Dopiero odkąd zaczęła pracować dla Tokio Hotel, zrozumiała jakie ciężkie życie prowadzi Bill. Wcześniej wiedziała, że jest zajęty zespołem, ale nigdy nie sądziła, że ma aż tyle obowiązków. A jednak Czarny nigdy nie narzekał. Nawet wówczas, gdy musiał udzielić kolejnego wywiadu, a oczy same mu się zamykały. Zawsze starał się być wtedy uśmiechnięty i grzecznie odpowiadać na pytania. Nawet te, zadawane po raz setny z rzędu. Kiedyś zapytała go, czy nie ma czasami ochoty powiedzieć: „Dość! Zostawcie mnie w spokoju”. Odpowiedział, że owszem, ma na to ochotę, ale nie może tego uczynić. To tak jakby zdeptać własne marzenia, które zaczęły się spełniać. Dlatego starała się nie pokazywać mu jak bardzo jej źle, kiedy musi nauczyć się kolejnego materiału, pomiędzy robieniem makijażu jemu, a Georgowi. Z uśmiechem sprzątała w ich domu, żeby nie zamienił się w wysypisko śmieci, gotowała mu jedzenie, żeby nie zasłabł w trakcie kręcenia kolejnego programu telewizyjnego. Już i tak wystarczająco się o niego martwiła, widząc jak chudnie w oczach. Zawsze był szczupły, ale kiedy przybyło mu kilka centymetrów wzrostu jego ciało stało się niemalże anorektycznie chude.
Westchnęła głośno, zalewając kawę ciepłą wodą. Odegnała od siebie wszystkie napływające myśli, zabrała wielki kubek i udała się do gabinetu. Było jej trochę głupio, że Tom wyprowadził się przez nią, ale to była jego dobrowolna decyzja. Ona chciała, żeby z nimi dalej mieszkał, ale starszy Kaulitz uznał, że to zbyt niezręczne. W rezultacie przeniósł się do sąsiedniego apartamentowca.
Usiadła na fotelu, poklepała się po policzkach dłońmi i spojrzała na otwarte książki. Widząc płytę CD z napisem: „Play me”, zmarszczyła brwi ze zdumienia. Odłożyła ją na bok, wpatrując się w książki, ale kiedy jej wzrok przypadkowo padł na kalendarz ścienny, otworzyła szeroko oczy. 14 luty. Walentynki. A ona nie miała niczego dla Billa. Co więcej zupełnie zapomniała, że jest takie święto jak walentynki.
Nerwowo rozejrzała się dookoła, zastanawiając się co ma teraz zrobić. Nie mogła się przyznać Billowi, że zapomniała. To miały być ich pierwsze wspólne walentynki. Ubiegłoroczne spędzili osobno. Ona w szkole, on w trasie koncertowej. Wtedy obiecała mu, że przyszłoroczne walentynki na pewno spędzą razem. A tymczasem, ona się uczyła praktycznie cały dzień, a Bill...
Wyciągnęła telefon komórkowy z kieszeni i wybrała numer męża.
-          Co teraz, co teraz... – zaczęła mówić do siebie nerwowo, kiedy Bill nie odbierał połączenia. – Co teraz...
Zerwała się z fotela, złapała torbę i niemalże wybiegła z domu. Spojrzała na zegarek, modląc się w duchu, żeby zdążyła jeszcze do pobliskiego sklepu z zabawkami. Przebiegła przez ulicę i skręciła w boczną uliczkę. Widząc, że pali się światło w sklepie odetchnęła z ulgą. Wybrała największego, najbardziej słodkiego misia jakiego mieli w sklepie i z uśmiechem na ustach ruszyła biegiem do domu. Widząc zaspy śniegu leżące dookoła, dziękowała w myślach niemieckim służbom porządkowym, że odśnieżają zarówno chodniki jak i drogi. Gdyby teraz była w Polsce, pewnie skończyłaby ze skręconą kostką albo złamaną nogą.
Widząc, że w mieszkaniu nadal nie ma Billa, opadła zmęczona na fotel, położyła obok siebie misia i próbując złapać oddech włączyła laptopa. To co przed chwilą zrobiła nie było godne pochwały, ale Bill nie musiał przecież o tym wiedzieć. Zresztą w walentynkach przecież nie chodzi o to, żeby obdarowywać się prezentami, tylko o uczucia. A ona szczerze kochała Billa. Nawet jeśli motylki w brzuchu i dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa już się skończyły, patrząc w czekoladowe tęczówki męża z odległości piętnastu centymetrów czuła się tak jakby wygrała los na loterii. Gdyby to było tylko możliwe nie odstępowałaby go na krok.
Kiedy komputer się włączył, włożyła płytkę do napędu i ściskając mocno misia, włączyła plik wideo.
Na ekranie pojawiła się uśmiechnięta buzia Billa, który ustawiał kamerę. Widząc go w szarym, luźnym swetrze, przytuliła misia jeszcze mocniej.
-          Patrz jakiego mam przystojnego męża – powiedziała do maskotki, wskazując palcem na monitor laptopa. – Strasznie przystojny, co nie? – Spytała, kiedy Bill zakładał na siebie fartuszek.
Oglądając jak Bill wstawia wodę do garnka, kładzie na nim miskę, a następnie wyciąga z szuflady kilkadziesiąt tabliczek czekolady i przeróżne foremki, o których istnieniu nie miała pojęcia, jej usta mimowolnie wygięły się w szerokim uśmiechu. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że Bill może zrobić coś takiego. Obserwując jak Czarny z uśmiechem roztapia czekoladę, a później wkłada ją do malutkich foremek w kształcie serduszek, poczuła jak jej oczy stają się wilgotne. Otarła je jedną dłonią, wpatrując się w wielkie, czekoladowe serduszko, na którym napisał: „Kocham cię”. Widząc polski napis, wzruszyła się jeszcze bardziej.
-          Widzisz misiu, jakiego mam wspaniałego męża?
Oglądając wysiłki Billa, poczuła się jak najgorsza żona na świecie, która nie zasługuje na Billa. Nie dość, że zapomniała o walentynkach, to jeszcze zamiast zrobić coś dla Czarnego, poszła do sklepu z zabawkami po misia, żeby mieć prezent z głowy.
Kiedy na ekranie pojawił się Bill z karteczką z napisem: „Z każdym dniem będę cię kochał mocniej... i mocniej... i mocniej... aż świat się skończy”, poczuła jak jej policzki stają się mokre od łez.
Chwyciła za telefon i wybrała numer Billa. Słysząc melodyjkę dobiegającą z salonu, złapała misia i czym prędzej się tam udała. Widząc uśmiechniętego Billa, który trzymał w dłoniach kolorowe pudełko i patrzył na nią uroczo, na jej ustach pojawił się uśmiech wdzięczności, a z oczu wypłynął cały strumień łez. Bez zastanowienia rzuciła mu się na szyję, mocno się do niego przytulając.
-          Przestań płakać, głuptasie – szepnął jej do ucha. – Nie musisz płakać za każdym razem, kiedy mówię ci jak bardzo cię kocham.
Odsunęła się od niego. Otarła łzy i spojrzała na niego zapłakanymi oczami.
-          Przepraszam, nie chciałam płakać, ale... ale...
-          Wiem, wiem – zaśmiał się. – Łzy same ci lecą. W takim razie ja też powinienem zacząć płakać, żebyś sama nie płakała. Wiesz, że zawsze wtedy czuję się źle... Poczekaj moment... – Spojrzał w sufit, a zaraz po tym na Mary Ann.
-          Ty naprawdę... – powiedziała patrząc jak z oczu Billa wypłynęła pojedyncza łza, a zaraz po niej kolejne.
Podeszła do niego i otarła je.
-          I kto tu jest głuptasem? – Spytała ze śmiechem. – Nie wiedziałam, że potrafisz się tak szybko rozpłakać...
-          Co ja na to poradzę, że zawsze kiedy widzę twoje łzy, moje cisną mi się do oczu? – Wzruszył ramionami. – Chyba nie będziemy płakali całego wieczora? Myślałem, że już nigdy nie przyjdziesz do salonu – uśmiechnął się.
Mary Ann otworzyła oczy ze zdumienia.
-          Cały czas byłeś w domu? – Bill skinął potakująco głową. – Dlaczego nic nie powiedziałeś?
-          Chciałem, żebyś najpierw obejrzała film.
-          Przepraszam... – Mary Ann wbiła wzrok w podłogę. Złapała misia za łapkę i podała go mężowi. – Zapomniałam, że dzisiaj są walentynki, dlatego przed chwilą poszłam go kupić. Przepraszam, Bill, że nie przygotowałam niczego lepszego. Przepraszam i... – spojrzała na niego – dziękuję.
Czarny wyciągnął dłoń i rozczochrał jej blond włosy.
-          To ja dziękuję – uśmiechnął się ciepło, podając jej pudełko z czekoladkami – że jesteś przy mnie. To jest mój najlepszy prezent jaki mógłbym sobie kiedykolwiek wymarzyć.
Mary Ann skinęła tylko głową. Usiadła na białej kanapie i otworzyła pudełko z czekoladkami. Aż pisnęła z zachwytu widząc w środku poukładane czerwone róże, a pomiędzy nimi powtykane pralinki ozdobione płatkami migdałów, wiórkami kokosowymi i kolorowym lukrem.
Oparła głowę na ramieniu Billa, który usiadł obok niej.
-          Te czekoladki są tak śliczne, że aż szkoda je jeść.
-          Naprawdę tak myślisz?
Blondynka skinęła głową twierdząco, a Bill tylko się zaśmiał. Jego pierwsze czekoladki były dalekie od doskonałości i śliczności, ale przygotował je najlepiej jak potrafił, wkładając w to całą swoją miłość do Mary Ann. Dlatego fakt, że Mary dostrzegła jego szczerość, był dla niego wynagrodzeniem wszystkich wysiłków, w tym poparzonego języka i palców.
-          Poczekaj, zaraz przyjdę! – Mary Ann zawołała nagle, zrywając się z kanapy.
Po kilku minutach przyszła do salonu z pudełkiem pizzy, butelką czerwonego wina i dwoma kieliszkami. Z szafki wyciągnęła kilka świeczek, które rozstawiła na stoliku. Bill zapalił lonty. Mary zgasiła światło w salonie, który teraz pogrążył się w romantycznym półmroku. Ciepłe, żółte światło oświecało stolik i delikatnie padało na kanapy.
-          Codziennie powinniśmy jeść kolację przy świecach.
-          Znudziłoby ci się.
-          Nigdy! To tak jak pizza. Nigdy nie może się znudzić.
-          Dziwak – Mary Ann szturchnęła go, otwierając pizzę, z której wycięła kawałki w kształcie serc.
-          Dziwak? – Spytał, przysuwając twarz do jej twarzy.
-          Dobrze słyszałeś – powiedziała, patrząc na niego niewinnie. – Pizzowy dziwak.
-          Odwołaj to. Pizza jest najlepsza na świecie.
Bill przysunął się jeszcze bliżej Mary Ann, tak, że ich nosy się stykały.
-          Nieprawda... – szepnęła. – Wolę...

Nim dokończyła, usta Billa dotknęły jej warg. Rozchyliła je nieco pozwalając się całować mężowi. Dotąd dopóki całował ją w taki sposób, nie potrzebowała niczego innego. Pizza mogła się schować w porównaniu z pocałunkami Billa. Nawet belgijska czekolada, którą Mary Ann darzyła wielką miłością, przegrywała z ustami Billa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz