Bill Kaulitz chodził nerwowo po
salonie, co chwilę kręcąc z niezadowoleniem głową. W końcu włożył dłonie we
włosy i zaczął je roztrzepywać.
-
Nie
wiem! Nie wiem! Nie wiem! – Zawołał do siebie.
Od kilkunastu minut myślał o tym gdzie powinien wysłać
Mary Ann, żeby mieć dom na kilka godzin tylko dla siebie, ale nic nie
przychodziło mu do głowy. Nikola pojechała z Tomem do Magdeburga. Gustav z
Georgiem zresztą też. Babcia Mary Ann także odpadała. Gdyby chociaż znał
jakichś znajomych żony ze szkoły...
Roztrzepując jeszcze bardziej swoje czarne, półdługie
włosy, opadł na podłogę i wpatrzył się tępo w wyłączony telewizor. Zupełnie
tak, jakby na czarnym tle miał zaraz ktoś wymalować złotymi literami jakiś
genialny pomysł na wywabienie Mary z domu. A Bill wiedział, że kiedy żona
siedziała z nosem w książkach nie będzie to łatwe zadanie. Potrzebował naprawdę
sensownego powodu.
Nie wiedzieć czemu przed oczami
pojawiła mu się twarz Davida. Jost zawsze go ratował, więc dlaczego tym razem
miałoby być inaczej? Wiedział, że manager jest na niego w dalszym ciągu zły za
to, że poślubił Mary Ann i nic mu o tym nie powiedział. Fakt, że Mary Ann z nim
zamieszkała wywołał jeszcze większą wściekłość Josta. Mężczyzna nawet zagroził,
że jak te rewelacje przedostaną się do prasy, zabije go. Sądząc po jego minie,
Bill był przekonany, że nie były to tylko nic nie warte pogróżki. Od tego czasu
bał się wspominać przy nim o czymkolwiek związanym z Mary Ann. A już zwłaszcza
z ich małżeństwem. Teraz jednak chęć sprawienia blondynce niespodzianki
zwyciężyła ze strachem przed managerem.
-
Rodzice
Mary są o wiele straszniejsi... – mruknął do siebie, wybierając numer telefonu
Josta.
Przyłożył telefon komórkowy do ucha i chwilę czekał na
połączenie.
-
Musisz
mi pomóc – odezwał się bez zbędnych wstępów, kiedy usłyszał w słuchawce głos
managera.
-
O
co znowu chodzi Bill?
-
Zabierz
ode mnie Mary Ann na kilka godzin.
-
Co?!
Chyba żartujesz! Gdzie niby mam ją zabrać?! Na randkę?! Nie wiesz, że dzisiaj
są walentynki?! Niby do diabła, co miałbym robić z twoją żoną?! – Czarnowłosy
słysząc wrzask managera, odsunął nieco telefon od ucha.
-
Nie
chcę żebyś z nią poszedł na randkę, tylko, żebyś zajął ją czymś przez kilka
godzin.
-
Oszalałeś!
-
Wolisz,
żebym zabrał ją do restauracji na romantyczną kolację? – Spytał cicho, patrząc
nerwowo w stronę wejścia, czy przypadkiem Mary Ann nie słyszy ich rozmowy.
-
Nie...
Umówiliśmy się, że nie będziecie chodzili we dwójkę na romantyczne wypady w
publiczne miejsca...
-
Właśnie.
Dlatego pomóż mi.
Bill nie rozumiał do końca dlaczego ma ukrywać swoje
małżeństwo z Mary Ann przed całym światem, ale wolał teraz nie rozpoczynać o
tym dyskusji z Davidem.
-
Zobaczę
co da się zrobić.
-
Dzięki,
David.
Nie mogąc usiedzieć na miejscu ze zniecierpliwienia,
podniósł się z podłogi i skierował do gabinetu, w którym była teraz Mary Ann.
Widząc, że blondynka rozmawia przez telefon, uśmiechnął się do siebie z
zadowoleniem. Podszedł do żony i położył ręce na jej ramionach. Dziewczyna
podniosła głowę w górę, a dostrzegając jego twarz uśmiechnęła się. Pocałował ją
w czoło. Wszystkie trudności, które napotkali na swojej drodze były warte
wylanych łez, nieprzespanych nocy i niemal bezdennego smutku. Gdyby miał
cierpieć milion razy bardziej, żeby tylko być z Mary Ann, nie miałby nic
przeciwko. O ile nie był pewny, czy postąpił słusznie oświadczając się Mary w
Indiach, a później biorąc z nią ślub w buddyjskiej świątyni, tak był całkowicie
pewny podpisując w dniu osiemnastych urodzin Mary Ann papiery, które uczyniły
ich prawdziwym małżeństwem.
-
Kto
dzwonił? – Spytał, kiedy blondynka odsunęła telefon od ucha i oparła głowę o
jego klatkę piersiową.
-
David.
Muszę jechać do biura, żeby coś podpisać.
-
Naprawdę?
– spytał z udawanym smutkiem. – Myślałem, że dzisiaj będziesz w domu...
-
Ja
też – uśmiechnęła się lekko. – Ale cóż zrobić? Nauko zaczekaj na mnie! –
Zawołała, patrząc tęsknie na otwarte książki. – Za niedługo wrócę. Kupię coś do
jedzenia po drodze. Na co masz ochotę?
-
Nie
wiem – wzruszył ramionami. – Jak dla mnie może być pizza...
-
Znowu?
– Z cichym westchnięciem podniosła się z fotela. – Nie przejadła ci się jeszcze
pizza?
-
Jak
pizza może się przejeść? – Spytał ze zdziwieniem. – To niemożliwe. Pizza jest
najlepsza na świecie!
-
Oj
Bill...
-
No
co? Może nie mam racji? – Zaśmiał się.
-
To
ja już pójdę.
-
Pizza
naprawdę jest najlepsza na świecie! – Zawołał jeszcze zanim Mary Ann opuściła
gabinet, a kiedy został sam, dodał ciszej: - Ale nie tak pyszna jak jedzenie,
które mi gotujesz...
Z dłońmi w kieszeniach poszedł do kuchni. Kiedy jego wzrok
padł na kluczyki od samochodów położone na blacie kuchennym, bez zastanowienia
złapał je w dłonie i zaczął się rozglądać za miejscem, w którym mógłby je
schować. Najpierw wepchnął je do kieszeni własnych spodni. Pierwszy raz
przeklął się w myślach za to, że nie nosi takich luźnych gaci jak Tom. Wówczas
Mary Ann z pewnością nie zauważyłaby niczego. Ze zrezygnowaniem rozejrzał się
po kuchni. W końcu jego wzrok padł na cokół. Pospiesznie odpiął go, włożył pod
szafki klucze i zapiął go. Akurat w momencie kiedy podnosił się z podłogi, do
pomieszczenia weszła Mary Ann. Chwilę czegoś szukała, po czym zapytała:
-
Nie
widziałeś kluczyków od samochodu?
-
Dałem
je rano Frankowi, żeby pojechał na przegląd – wymyślił na poczekaniu.
-
No
nic. Trudno – westchnęła, podchodząc do niego.
Położyła dłonie na jego talii i uniosła głowę, żeby mógł
ją pocałować. Bill cmoknął tylko pospiesznie jej usta. Położył ramię na jej
barkach i zaczął prowadzić ją do drzwi wyjściowych. Dostrzegł zdziwienie w
oczach Mary Ann, ale teraz chciał jak najszybciej pozbyć się jej z domu.
Później będą mogli się przytulać i całować do woli.
-
To
ja idę. Będę później.
Czarnowłosy skinął głową. Kiedy żona zniknęła za rogiem
korytarza, pospiesznie zamknął drzwi od ich mieszkania i czym prędzej ruszył do
kuchni. Ubiegły wieczór spędził na przeszukiwaniu blogów o tematyce kulinarnej,
żeby dowiedzieć się w jaki sposób zrobić własnoręcznie czekoladki. Skoro nie
mógł zabrać Mary Ann na romantyczną kolację w ich pierwsze, wspólnie spędzone
walentynki, chciał chociaż zrobić dla niej coś własnoręcznie. A pyszne pralinki
były najlepszym pomysłem jaki przyszedł mu do głowy.
* * *
Z cichym westchnięciem Mary Ann podeszła do drzwi
prowadzących do mieszkania Billa. Nacisnęła na klamkę, a kiedy drzwi nawet nie
drgnęły, prychnęła ze zirytowania. Przytrzymując kolanem pudełko z gorącą
pizzą, wydobyła z torebki klucze i włożyła do zamka. Gdyby wiedziała, że będzie
musiała spędzić bezczynnie ponad trzy godziny czekając aż David raczy się
zjawić z jakimś głupim świstkiem, na którym nawet nie był konieczny jej podpis,
zostałaby w domu, żeby się pouczyć. Musiała nadrobić zaległości, których sobie
narobiła przez wyjazdy z Tokio Hotel. Czasami żałowała, że przyjęła propozycję
Billa, aby została ich stylistką, ale z drugiej strony były jej potrzebne
pieniądze. I w ten sposób mogła być blisko ukochanego męża.
Weszła do przedpokoju. Po omacku skierowała się do kuchni.
Położyła karton z pizzą na blacie kuchennym i włączyła światło.
-
Gdzie
tatuś? – Spytała Goochi, która drapała ją po nodze, domagając się pieszczot. –
Znowu poszedł sobie i nie dał wam nawet jeść? – Spytała tym razem Fabby’ego,
który szturchał noskiem pustą miseczkę na jedzenie.
Wstawiła wodę na kawę. Widząc zniecierpliwione spojrzenie
Fabby’ego wyciągnęła z szuflady worek z suchą karmą i nasypała psom jedzenie do
miseczek. Uśmiechnęła się z wdzięcznością do nich, że nie grymaszą jeżeli
chodzi o posiłki. Gdyby miała mieć takiego psa jak Scroofy, któremu trzeba było
gotować albo smażyć kurczaka, a później go kroić na małe kawałeczki, już dawno
by oszalała. Być może z jednym psem nie byłoby problemu, ale Bill miał ich aż
trzy, nie licząc Scotty’ego, który był obecnie w domu teściów.
Kiedy mieszkała z babcią albo rodzicami, życie było o
wiele prostsze. Nie musiała martwić się o pieniądze, posiłki, sprzątanie,
pranie... Nie poświęcała wtedy nocy na naukę albo sprzątanie. Nie zdarzyło jej
się też nigdy pracować dwadzieścia godzin na dobę. Nigdy nie przypuszczała, że
praca stylistki Tokio Hotel może być tak wyczerpująca. Szczególnie, kiedy
chłopaki mieli sesje zdjęciowe, kręcili teledyski, albo mieli kilkanaście
wywiadów pod rząd. Dopiero odkąd zaczęła pracować dla Tokio Hotel, zrozumiała
jakie ciężkie życie prowadzi Bill. Wcześniej wiedziała, że jest zajęty
zespołem, ale nigdy nie sądziła, że ma aż tyle obowiązków. A jednak Czarny
nigdy nie narzekał. Nawet wówczas, gdy musiał udzielić kolejnego wywiadu, a
oczy same mu się zamykały. Zawsze starał się być wtedy uśmiechnięty i grzecznie
odpowiadać na pytania. Nawet te, zadawane po raz setny z rzędu. Kiedyś zapytała
go, czy nie ma czasami ochoty powiedzieć: „Dość! Zostawcie mnie w spokoju”.
Odpowiedział, że owszem, ma na to ochotę, ale nie może tego uczynić. To tak
jakby zdeptać własne marzenia, które zaczęły się spełniać. Dlatego starała się
nie pokazywać mu jak bardzo jej źle, kiedy musi nauczyć się kolejnego
materiału, pomiędzy robieniem makijażu jemu, a Georgowi. Z uśmiechem sprzątała
w ich domu, żeby nie zamienił się w wysypisko śmieci, gotowała mu jedzenie,
żeby nie zasłabł w trakcie kręcenia kolejnego programu telewizyjnego. Już i tak
wystarczająco się o niego martwiła, widząc jak chudnie w oczach. Zawsze był
szczupły, ale kiedy przybyło mu kilka centymetrów wzrostu jego ciało stało się
niemalże anorektycznie chude.
Westchnęła głośno, zalewając kawę ciepłą wodą. Odegnała od
siebie wszystkie napływające myśli, zabrała wielki kubek i udała się do
gabinetu. Było jej trochę głupio, że Tom wyprowadził się przez nią, ale to była
jego dobrowolna decyzja. Ona chciała, żeby z nimi dalej mieszkał, ale starszy
Kaulitz uznał, że to zbyt niezręczne. W rezultacie przeniósł się do sąsiedniego
apartamentowca.
Usiadła na fotelu, poklepała się po policzkach dłońmi i
spojrzała na otwarte książki. Widząc płytę CD z napisem: „Play me”, zmarszczyła
brwi ze zdumienia. Odłożyła ją na bok, wpatrując się w książki, ale kiedy jej
wzrok przypadkowo padł na kalendarz ścienny, otworzyła szeroko oczy. 14 luty.
Walentynki. A ona nie miała niczego dla Billa. Co więcej zupełnie zapomniała,
że jest takie święto jak walentynki.
Nerwowo rozejrzała się dookoła, zastanawiając się co ma
teraz zrobić. Nie mogła się przyznać Billowi, że zapomniała. To miały być ich
pierwsze wspólne walentynki. Ubiegłoroczne spędzili osobno. Ona w szkole, on w
trasie koncertowej. Wtedy obiecała mu, że przyszłoroczne walentynki na pewno
spędzą razem. A tymczasem, ona się uczyła praktycznie cały dzień, a Bill...
Wyciągnęła telefon komórkowy z kieszeni i wybrała numer
męża.
-
Co
teraz, co teraz... – zaczęła mówić do siebie nerwowo, kiedy Bill nie odbierał
połączenia. – Co teraz...
Zerwała się z fotela, złapała torbę i niemalże wybiegła z
domu. Spojrzała na zegarek, modląc się w duchu, żeby zdążyła jeszcze do
pobliskiego sklepu z zabawkami. Przebiegła przez ulicę i skręciła w boczną
uliczkę. Widząc, że pali się światło w sklepie odetchnęła z ulgą. Wybrała
największego, najbardziej słodkiego misia jakiego mieli w sklepie i z uśmiechem
na ustach ruszyła biegiem do domu. Widząc zaspy śniegu leżące dookoła,
dziękowała w myślach niemieckim służbom porządkowym, że odśnieżają zarówno
chodniki jak i drogi. Gdyby teraz była w Polsce, pewnie skończyłaby ze skręconą
kostką albo złamaną nogą.
Widząc, że w mieszkaniu nadal nie ma Billa, opadła
zmęczona na fotel, położyła obok siebie misia i próbując złapać oddech włączyła
laptopa. To co przed chwilą zrobiła nie było godne pochwały, ale Bill nie
musiał przecież o tym wiedzieć. Zresztą w walentynkach przecież nie chodzi o
to, żeby obdarowywać się prezentami, tylko o uczucia. A ona szczerze kochała
Billa. Nawet jeśli motylki w brzuchu i dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa
już się skończyły, patrząc w czekoladowe tęczówki męża z odległości piętnastu
centymetrów czuła się tak jakby wygrała los na loterii. Gdyby to było tylko
możliwe nie odstępowałaby go na krok.
Kiedy komputer się włączył, włożyła płytkę do napędu i
ściskając mocno misia, włączyła plik wideo.
Na ekranie pojawiła się uśmiechnięta buzia Billa, który
ustawiał kamerę. Widząc go w szarym, luźnym swetrze, przytuliła misia jeszcze
mocniej.
-
Patrz
jakiego mam przystojnego męża – powiedziała do maskotki, wskazując palcem na
monitor laptopa. – Strasznie przystojny, co nie? – Spytała, kiedy Bill zakładał
na siebie fartuszek.
Oglądając jak Bill wstawia wodę do garnka, kładzie na nim
miskę, a następnie wyciąga z szuflady kilkadziesiąt tabliczek czekolady i
przeróżne foremki, o których istnieniu nie miała pojęcia, jej usta mimowolnie
wygięły się w szerokim uśmiechu. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że Bill
może zrobić coś takiego. Obserwując jak Czarny z uśmiechem roztapia czekoladę,
a później wkłada ją do malutkich foremek w kształcie serduszek, poczuła jak jej
oczy stają się wilgotne. Otarła je jedną dłonią, wpatrując się w wielkie,
czekoladowe serduszko, na którym napisał: „Kocham cię”. Widząc polski napis,
wzruszyła się jeszcze bardziej.
-
Widzisz
misiu, jakiego mam wspaniałego męża?
Oglądając wysiłki Billa, poczuła się jak najgorsza żona na
świecie, która nie zasługuje na Billa. Nie dość, że zapomniała o walentynkach,
to jeszcze zamiast zrobić coś dla Czarnego, poszła do sklepu z zabawkami po
misia, żeby mieć prezent z głowy.
Kiedy na ekranie pojawił się Bill z karteczką z napisem:
„Z każdym dniem będę cię kochał mocniej... i mocniej... i mocniej... aż świat
się skończy”, poczuła jak jej policzki stają się mokre od łez.
Chwyciła za telefon i wybrała numer Billa. Słysząc
melodyjkę dobiegającą z salonu, złapała misia i czym prędzej się tam udała.
Widząc uśmiechniętego Billa, który trzymał w dłoniach kolorowe pudełko i
patrzył na nią uroczo, na jej ustach pojawił się uśmiech wdzięczności, a z oczu
wypłynął cały strumień łez. Bez zastanowienia rzuciła mu się na szyję, mocno
się do niego przytulając.
-
Przestań
płakać, głuptasie – szepnął jej do ucha. – Nie musisz płakać za każdym razem,
kiedy mówię ci jak bardzo cię kocham.
Odsunęła się od niego. Otarła łzy i spojrzała na niego
zapłakanymi oczami.
-
Przepraszam,
nie chciałam płakać, ale... ale...
-
Wiem,
wiem – zaśmiał się. – Łzy same ci lecą. W takim razie ja też powinienem zacząć
płakać, żebyś sama nie płakała. Wiesz, że zawsze wtedy czuję się źle...
Poczekaj moment... – Spojrzał w sufit, a zaraz po tym na Mary Ann.
-
Ty
naprawdę... – powiedziała patrząc jak z oczu Billa wypłynęła pojedyncza łza, a
zaraz po niej kolejne.
Podeszła do niego i otarła je.
-
I
kto tu jest głuptasem? – Spytała ze śmiechem. – Nie wiedziałam, że potrafisz
się tak szybko rozpłakać...
-
Co
ja na to poradzę, że zawsze kiedy widzę twoje łzy, moje cisną mi się do oczu? –
Wzruszył ramionami. – Chyba nie będziemy płakali całego wieczora? Myślałem, że
już nigdy nie przyjdziesz do salonu – uśmiechnął się.
Mary Ann otworzyła oczy ze zdumienia.
-
Cały
czas byłeś w domu? – Bill skinął potakująco głową. – Dlaczego nic nie
powiedziałeś?
-
Chciałem,
żebyś najpierw obejrzała film.
-
Przepraszam...
– Mary Ann wbiła wzrok w podłogę. Złapała misia za łapkę i podała go mężowi. –
Zapomniałam, że dzisiaj są walentynki, dlatego przed chwilą poszłam go kupić.
Przepraszam, Bill, że nie przygotowałam niczego lepszego. Przepraszam i... –
spojrzała na niego – dziękuję.
Czarny wyciągnął dłoń i rozczochrał jej blond włosy.
-
To
ja dziękuję – uśmiechnął się ciepło, podając jej pudełko z czekoladkami – że
jesteś przy mnie. To jest mój najlepszy prezent jaki mógłbym sobie kiedykolwiek
wymarzyć.
Mary Ann skinęła tylko głową. Usiadła na białej kanapie i
otworzyła pudełko z czekoladkami. Aż pisnęła z zachwytu widząc w środku
poukładane czerwone róże, a pomiędzy nimi powtykane pralinki ozdobione płatkami
migdałów, wiórkami kokosowymi i kolorowym lukrem.
Oparła głowę na ramieniu Billa, który usiadł obok niej.
-
Te
czekoladki są tak śliczne, że aż szkoda je jeść.
-
Naprawdę
tak myślisz?
Blondynka skinęła głową twierdząco, a Bill tylko się zaśmiał.
Jego pierwsze czekoladki były dalekie od doskonałości i śliczności, ale
przygotował je najlepiej jak potrafił, wkładając w to całą swoją miłość do Mary
Ann. Dlatego fakt, że Mary dostrzegła jego szczerość, był dla niego
wynagrodzeniem wszystkich wysiłków, w tym poparzonego języka i palców.
-
Poczekaj,
zaraz przyjdę! – Mary Ann zawołała nagle, zrywając się z kanapy.
Po kilku minutach przyszła do salonu z pudełkiem pizzy,
butelką czerwonego wina i dwoma kieliszkami. Z szafki wyciągnęła kilka
świeczek, które rozstawiła na stoliku. Bill zapalił lonty. Mary zgasiła światło
w salonie, który teraz pogrążył się w romantycznym półmroku. Ciepłe, żółte
światło oświecało stolik i delikatnie padało na kanapy.
-
Codziennie
powinniśmy jeść kolację przy świecach.
-
Znudziłoby
ci się.
-
Nigdy!
To tak jak pizza. Nigdy nie może się znudzić.
-
Dziwak
– Mary Ann szturchnęła go, otwierając pizzę, z której wycięła kawałki w
kształcie serc.
-
Dziwak?
– Spytał, przysuwając twarz do jej twarzy.
-
Dobrze
słyszałeś – powiedziała, patrząc na niego niewinnie. – Pizzowy dziwak.
-
Odwołaj
to. Pizza jest najlepsza na świecie.
Bill przysunął się jeszcze bliżej Mary Ann, tak, że ich
nosy się stykały.
-
Nieprawda...
– szepnęła. – Wolę...
Nim dokończyła, usta Billa dotknęły jej warg. Rozchyliła
je nieco pozwalając się całować mężowi. Dotąd dopóki całował ją w taki sposób,
nie potrzebowała niczego innego. Pizza mogła się schować w porównaniu z
pocałunkami Billa. Nawet belgijska czekolada, którą Mary Ann darzyła wielką
miłością, przegrywała z ustami Billa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz