środa, 12 grudnia 2012

Część II: Rozdział 25



-          Zobacz jak w momencie zrobiło się biało! – Mary Ann zawołała radośnie, wyciągając jedną dłoń wierzchem do góry, jakby chciała złapać wielkie płatki śniegu spadające z nieba.
-          Nic dziwnego, że pachniało zimą – Bill schował jedną dłoń do kieszeni swoich spodni, a drugą ścisnął mocniej dłoń Mary Ann. – Nie jest jeszcze za wcześnie na śnieg? Jest dopiero koniec października.
Mary Ann wzruszyła ramionami.
-          Nie wiem, ale zobacz jak jest ładnie. Powinieneś pomyśleć życzenie – uśmiechnęła się do niego wesoło, a Bill poczuł jak wokół jego serca pojawia się ciepło. Nie wiedział jak to się stało, ale wreszcie odzyskał swoją dawną Mary Ann. Mary Ann, w której zakochał się jak szaleniec.
-          Życzenie? Dlaczego?
-          Podobno życzenia wypowiedziane podczas pierwszego śniegu się spełniają.
-          Naprawdę? – wyciągnął jedną dłoń z kieszeni, a drugą wyswobodził z uścisku Mary Ann. Złożył jak do modlitwy. Zatrzymał się i spojrzał w białe niebo. – Życzę sobie, żeby Dieter urodził się zdrowy i żebyśmy już zawsze byli szczęśliwą rodziną. Ja, Mary i Dieter.
Mary Ann słysząc to, poczuła jak jej oczy robią się mokre. Zamrugała kilkakrotnie powiekami nie pozwalając łzom na wypłynięcie. Nie rozumiała jakim cudem nagle stała się tak emocjonalna. Nie pamiętała kiedy ostatnim razem byle co sprawiało, że chciało jej się płakać. Podeszła do Billa i objęła go mocno.
-          Powiedz mi – odezwała się cicho – jak to możliwe, że pomyśleliśmy o tym samym?
-          Teraz mamy podwójną szansę, żeby nasze życzenie się spełniło – położył dłoń na jej głowie. – Chodź, powinniśmy wejść do środka. Już i tak za długo chodzisz w tym zimnie.
-          Nie bój się. Nic mi nie będzie. Powinniśmy częściej chodzić na spacery.
-          Dobrze. Zabiorę cię w jakieś ciepłe miejsce. Wtedy możemy chodzić całymi dniami, jeżeli tylko zechcesz.
-          Zawsze byłeś taki słodki? – Spytała, odsuwając się od niego.
-          Oczywiście – uśmiechnął się do niej łobuzersko.
Złapał ją za rękę i poprowadził do bramy prowadzącej do jej rodzinnego domu. Otworzył wolną dłonią zamknięcie.
-          Myślisz, że mama bardzo się zdenerwuje? – Mary Ann spytała otwierając drzwi wejściowe.
-          Przejmujesz się tym?
-          Nie za bardzo, ale, ale to urodziny taty...
-          Teraz już za późno.
-          Wiem...
Ściągnęła z głowy czapkę i roztrzepała swoje włosy – teraz pomalowane na jasno i ciemnozielono. Musiała przyznać, że w tym kolorze było jej do twarzy. Jednak Bill w swoich niebieskich włosach wyglądał jeszcze bardziej niesamowicie. Nie miałaby nic przeciwko gdyby przefarbował się tak na stałe.
Kiedy weszli po schodach na piętro, Bill rozejrzał się w poszukiwaniu teściowej. Chciał jej się od razu pokazać. Miał nadzieję, że teściowa się zdenerwuje widząc ich kolorowe włosy, a on się wreszcie chociaż minimalnie na niej odegra. Skoro był według niej już w tej chwili dziwakiem, to czemu nie miałby się stać jeszcze większym? Dobrze wiedział, że nic nie złościło Joanny Rose tak bardzo jak on sam.
-          Jesteśmy! – zawołał, chcąc jak najszybciej pokazać się teściowej.
-          Ying Xiong?
Słysząc wypowiedziane przez żonę imię ich „adoptowanego” syna, spojrzał na nią, po czym obrócił głowę w stronę, w którą patrzyła. Bez słowa obserwował jak chłopak położył sztućce na stół i najszybciej jak tylko potrafił podbiegł do Mary Ann i mocno się do niej przytulił. Bill przez moment nie wiedział czy powinien być zazdrosny czy nie. Niby chłopak traktował ich jak rodziców, ale z drugiej strony był osiemnastoletnim mężczyzną, który mógł w ten sposób próbować zdobyć serce jego żony. Czasami nie wiedział co powinien myśleć o Ying Xingu. Na razie jednak chłopak nie zrobił niczego przez co Bill mógłby stracić do niego zaufanie.  
-          MAMA!!!
Bill widząc jak oczy chłopaka napełniają się łzami tylko pokręcił głową z niedowierzaniem.
-          Nie uwierzysz co mi się przydarzyło! To takie okropne!
-          Już dobrze – powiedziała spokojnie, klepiąc go pocieszająco po plecach. – Powiedz mi lepiej co powiedziała moja mama jak cię zobaczyła.
-          Nic. Zapytałem czy mogę jej w czymś pomóc dopóki nie przyjedziecie. Powiedziała, żebym nakrył do stołu.
-          Tylko tyle?
-          Tak.
-          W porządku – powiedziała odsuwając się od niego. Położyła dłoń na głowie chłopaka i rozczochrała jego włosy. – Chodź. Powinniśmy porozmawiać.
Ying Xiong wpatrzył się w swoje stopy. Wiedział co zrobił źle. Zasłużył na naganę, dlatego postanowił, że nie będzie protestował jeżeli Mary Ann z Billem postanowią odesłać go do ojca. Nie chciał sprawiać im kłopotu, ale jednocześnie nie chciał lecieć do Stanów Zjednoczonych, aby studiować jakiś kierunek związany z biznesem. Nie miał nic przeciwko studiom, uważał nawet, że kiedyś powinien na jakieś pójść. Jednak nie w tym momencie. Jeżeli nie weźmie się w garść i nie odniesie sukcesu w ciągu najbliższych dwóch, trzech lat był pewien, że będzie mógł tańczyć, ale jedynie dla przyjemności. Miał tylko jedno życie dlatego nie zamierzał tracić ani minuty na zbędne rzeczy, a już tym bardziej podążać za czyjąś wolą. Pragnął korzystać z życia pełnymi garściami, tak aby później niczego nie żałować. Jeżeli miałby robić coś czego nie lubi, wolałby umrzeć. Dlatego jeżeli Mary Ann z Billem postanowią odesłać go do ojca, ponownie ucieknie. Na razie miał jednak nadzieję, że jego przybrani rodzice nie opuszczą go tak po prostu i dadzą mu jeszcze jedną szansę. Nie mógł samotnie stawić czoła ojcu. Byli mu do tego potrzebni państwo Kaulitz. Nigdy nie miał myśli o tym, aby ich wykorzystać – wręcz przeciwnie, był im ogromnie wdzięczny za to co dotychczas dla niego zrobili. Tym razem nie miał jednak wyboru. Jeżeli było to możliwe, musiał skorzystać z ich pomocy.
-          Usiądź – Bill powiedział spokojnie gdy znaleźli się w ich pokoju, wskazując dłonią krzesło.
Ying Xiong bez słowa zajął swoje miejsce i spojrzał na nich niepewnie. Nie wiedział czy będą mu pomagali dalej czy nie. Jeżeli zdecydowali, że go porzucą, nie będzie miał innego wyjścia jak się z nimi zgodzić. Byli mu potrzebni, ale nie chciał sprawiać im problemów.
-          Ying Xiong, mógłbyś nam wyjaśnić o co w tym wszystkim chodzi? – Mary Ann spytała spokojnie.
Chłopak milczał przez dłuższą chwilę.
-          Poszedłem w odwiedziny do ojca... – odezwał się wreszcie. – On... on... zabrał mi moje rzeczy i powiedział, że mam studiować w USA. Proszę – powiedział błagalnym tonem – nie odsyłajcie mnie do niego. Mamo! Tato! Błagam was!
Bill spojrzał na Mary Ann. Widząc w jej oczach zgodę, powiedział ostro:
-          Wiesz, że twój ojciec zagroził nam procesem? Naprawdę uważasz, że powinniśmy się dalej tobą zajmować?
Ying Xionga wyglądał tak, jakby zaraz miał paść na kolana i płakać żałośnie, aż do momentu, w którym Bill powie, że się nim zaopiekuje. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Chłopak po prostu siedział na krześle i wpatrywał się w nich, czekając na ich decyzję.
-          I co? Sprawiłeś nam tyle problemu, a teraz nie wiesz co masz powiedzieć?
Bill skrzywił się nieznacznie, kiedy Mary Ann wbiła swoje długie paznokcie w jego udo. Wcześniej nie rozmawiali o tym, co powinni zrobić z Ying Xiongiem. Bill był jednak pewien, że nie powinni puścić mu tego płazem.
-          Ja... Przepraszam. Nie sądziłem, że ojciec skieruje sprawę do sądu...
-          Nie sądziłeś?!
Przez moment Ying Xiong wyglądał tak jakby walczył ze swoimi myślami. Z jednej strony chciał paść na kolana i ich błagać o wybaczenia ale z drugiej strony miał też swój honor. W tej chwili czuł też, że nie powinien dłużej sprawiać im kłopotów. Nie sądził, że ojciec posunie się tak daleko i wytoczy im proces. Nigdy nie przypuszczałby, że sprawy mogą zajść tak daleko.
-          Przepraszam – podniósł się z krzesła. Zabrał swoją torbę, którą położył wcześniej na biurku. – Jeszcze raz przepraszam. Nie będę sprawiał już więcej problemów.
Mary Ann widząc jak Ying Xiong wychodzi z jej pokoju, zawołała:
-          Chodź tutaj natychmiast!
Chłopak posłusznie wrócił. Spojrzał na nią zamglonymi od łez oczyma. Żadna z nich jednak nie wypłynęła.
-          Usiądź – Bill powiedział stanowczo. – Jeszcze nie skończyliśmy.
-          Ja... Ja... Przeprosiłem. Powiem ojcu, że to nie wasza wina...
-          Ying Xiong! Czy ty naprawdę myślisz, że my się boimy twojego ojca? – Mary Ann zaśmiała się głośno.    Mylisz się. Tutaj nie chodzi o żaden głupi telefon od jego szalonego prawnika.
Kiedy chłopak milczał przez dłuższy czas, Bill zabrał głos.
-          Posłuchaj Ying Xiong, nieważne jak się do nas zwracasz, nie jesteśmy twoimi prawdziwymi rodzicami, ani nawet tymi przybranymi. Nie możemy stawać pomiędzy tobą, a twoim ojcem. Ucieczka z domu nie jest żadnym rozwiązaniem, oprócz tego, że będzie cię szukała policja. Powinieneś porozmawiać z ojcem. Może studiowanie biznesu nie byłoby dla ciebie takie złe? Wiem, że masz talent i naprawdę dobrze tańczysz, ale będziesz potrafił się z tego utrzymać? To nie jest prosta droga... Tancerzy jest bardzo dużo...
-          Muzyków też...
-          Tak. Muzyków też – Bill zgodził się z nim, nie odbierając jego słów jako przytyku. – Jednak nie każdemu się udaje osiągnąć prawdziwy sukces. Nie każdemu też udaje się utrzymać sukces przez wiele lat. A trzeba jakoś żyć...
-          Rozumiesz co Bill ma na myśli?
Ying Xiong skinął potakująco głową.
-          Nikt nie zabrania ci tańczyć. Ale dobrze mieć jeszcze jeden, pewniejszy fach. Jeżeli ojciec chce, żebyś studiował, pewnie chce ci przekazać swoją firmę. Uważam, że to nie jest złe postępowanie z jego strony...
-          Wiem.
-          Skoro wiesz, dlaczego uciekłeś? – teraz pytanie zadał Bill.
-          Nie interesuje mnie biznes. Chcę być wolny. Robić to co kocham. Nawet jeżeli nie odniosę sukcesu, nie obchodzi mnie to. Mogę do końca życia być biednym tancerzem, który tańczy dla ludzi na ulicy albo uczy aerobiku w jakimś fitness center. Naprawdę mnie to nie obchodzi. Ja nie tańczę po to, żeby inni mi za to płacili. Tańczę, bo kocham taniec.
-          Ale wiesz, że z czegoś trzeba żyć? Pieniądze nie spadają z nieba.
-          Wiem. Jednak nadal chcę tańczyć i zobaczyć jak daleko mnie to zaprowadzi. Jak dużo mogę osiągnąć własnymi siłami i jak dużo będę musiał przez to poświęcić. Jesteście dla mnie jak rodzice, dlatego dziękuję za wszystko, ale wiem kiedy powinienem przestać. Nie chcę być dla was kłopotem. Gdybym wiedział, że tak się stanie nigdy bym tutaj nie przyjeżdżał.
-          Dzwonili do mnie ze studia – Bill niespodziewanie się uśmiechnął. – Powiedzieli, że w przyszłym tygodniu masz się zgłosić do producenta reklamy. Jeżeli dobrze wypadniesz, dostaniesz to zlecenie.
Widząc, że Ying Xiong zamierza się odezwać, Mary Ann wyciągnęła uspakajająco dłoń w jego kierunku. Chłopak posłusznie zamknął usta, choć nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu.
-          Powiedziałam także osobom, które zajmują się reklamami moich kosmetyków, żeby zobaczyli czy nadajesz się do jednej z nich. Teraz możesz się już cieszyć – powiedziała ze śmiechem, widząc, że Ying Xiong nie może opanować swojej radości.
Chłopak zaczął głośno krzyczeć i skakać po pokoju. W końcu, kiedy wyładował odrobinę swojej energii, rzucił się w ramiona Mary Ann i Billa.
-          Jesteście najlepszymi rodzicami na świecie!!! Kocham was!!! Dziękuję!!!
-          Już – Mary Ann powiedziała przez śmiech – zaraz nas udusisz.
-          Przepraszam – zwolnił nieco uścisk. – Naprawdę nie mógłbym sobie wyobrazić lepszych rodziców.
-          Bardzo się z tego cieszymy – Mary Ann zaśmiała się. – Ale wiesz, że nic nie jest jeszcze pewne?
Ying Xiong pokiwał potakująco głową. Odsunął się od nich i spojrzał na nich uważnie.
-          Mamo... Tato... Mogę o coś zapytać?
-          Pewnie. Pytaj.
Chłopak przez chwilę milczał. Dobrze wiedział, że to bardzo drażliwy temat dla Mary Ann, ale mimo tego postanowił im zadać to pytanie.
-          Dlaczego nie chcecie się zdecydować na własne dziecko?
Mary Ann spojrzała z obawą na Billa, który zaczął się śmiać. Nie rozumiała co było w tym takiego zabawnego. Nie chciała tłumaczyć Ying Xiongowi powodu dla którego przez wiele lat nie potrafiła się zdecydować na macierzyństwo. Chłopak wiedział już co nieco, dlatego sądziła, że oczekuje jakiejś konkretniejszej odpowiedzi. A ona nie chciała mu jej udzielać. Chociaż spodziewała się teraz dziecka – któremu, choć nie chciała tego przyznać, dali życie zupełnie przez przypadek, w dalszym ciągu rozmowy na ten temat były dla niej dość drażliwe. Uważała, również że Ying Xiong nie musi wcale o tym wiedzieć.
-          A chciałbyś braciszka albo siostrzyczkę? – Bill spytał przez śmiech.
Mary Ann uderzyła go lekko w ramię. Próbowała mu przekazać telepatycznie, żeby na razie nic nie wspominał chłopakowi o Dieterze. Dopóki nie będzie pewna, że urodzi zdrowe dziecko. Nie chciała, aby ktokolwiek dowiedział się o jej ciąży. Gdyby coś się stało Dieterowi nie potrafiłaby znieść współczucia innych ludzi.
-          Pewnie! Już nie mogę się doczekać! – W głosie Ying Xionga brzmiał entuzjazm. – Powinniście mieć całą gromadkę.
-          Tak sądzisz?
Ying Xiong zaczął potakiwać głową z jeszcze większym entuzjazmem niż przed momentem.
-          Pewnie!
-          Mary Ann?! Gdzie jest spirytus?! Dawaj szybko spirytus i to... no wiesz co...
Mary Ann słysząc krzyk mamy, a następnie widząc ją w drzwiach pokoju spojrzała na nią nic nie rozumiejąc.
-          Skąd mam ci wziąć spirytus? Po co ci? – spytała całkowicie zdezorientowana.
-          Jest na dole w szafce! Daj mi szybko!
Dopiero teraz do nozdrzy Mary Ann dotarł zapach palonego ciała. Nadal nie do końca rozumiejąc sytuację podała mamie waciki, wyminęła ją w drzwiach i pospiesznie zeszła po schodach na dół. Tutaj zapach spalenizny był jeszcze intensywniejszy. Znalazła szafkę, w której była umieszczona apteczka i zaczęła przeszukiwać stos buteleczek, w poszukiwaniu tej ze spirytusem. Gdy ją znalazła, rozpoczęła poszukiwania także jakiejś maści na oparzenia, ale żadnej nie zauważyła w apteczce.
Chwilę później była już na górze. Mama siedziała na krzesełku, w jej stronę biegł Ying Xiong z wielkim zamrożonym kurczakiem, a Bill przypatrywał się temu wszystkiemu z uśmiechem na ustach. Ona sama, gdy się upewniła, że mamie nie stała się wielka krzywda, zaczęła się śmiać. Wylała trochę spirytusu na wacik i podała mamie. Zdezynfekowanie przypalonej skóry nie powinno jej zaszkodzić, a wręcz powinno pomóc.
-          Babciu! Babciu! Daj wacik, pomogę ci.
Mary Ann i Bill słysząc słowa wypowiadane przez Ying Xionga, momentalnie na siebie spojrzeli z przerażeniem. Obydwoje bali się, że kobieta zaraz zacznie wrzeszczeć na niewinnego chłopaka, który chciał jej tylko pomóc.
-          Jak ty to zrobiłaś? Znowu włożyłaś głowę do pieca? – Mary Ann spytała szybko, aby odwrócić uwagę mamy od Ying Xionga, który wyciągnął jej teraz wacik z dłoni i delikatnie przykładał go do jej twarzy, wachlując przy tym kartką papieru.
-          Nie... Jak wyglądam? Daj mi lusterko.
Mary Ann skinęła głową na Billa, który posłusznie poszedł po przedmiot i po krótkiej chwili podał teściowej.
-          Brwi i rzęsy masz całe, a skórę tylko lekko zaczerwienioną, więc nic ci nie będzie. Najgorsze, że spaliłaś sobie całą grzywkę... Minie trochę czasu nim ci odrośnie.
-          Zadzwoń do fryzjerki. Powiedz jej, żeby przyjechała. Przecież nie mogę się tak nikomu pokazać, a za niedługo przyjadą goście.
-          Masz gdzieś zapisany telefon?
-          Babciu przyłożę ci kurczaka do twarzy, dobrze? Powinno przestać piec...
Kobieta skinęła głową potakująco, po czym powiedziała:
-          W telefonie zapisana jest jako fryzjerka.
Mary Ann posłusznie sięgnęła po telefon mamy i rozpoczęła poszukiwanie odpowiedniego kontaktu. Gdy znalazła pospiesznie wybrała połączenie.
-          Mamo, pani nie może do ciebie przyjść. Jest chora – odezwała się po chwili.
-          Powiedz jej, że mi zależy. Nie mogę się tak nikomu pokazać.
Mary przekazała kobiecie słowa mamy.
-          Pani powiedziała, że dzisiaj nie może.
-          Trudno.
Mary Ann podziękowała kobiecie i rozłączyła się. Spojrzała na mamę z niepokojem. W pomieszczeniu wraz z zapachem spalenizny zmieszała się mordercza aura. Mary była pewna, że to tylko kwestia czasu nim mama wpadnie w szał.
-          Proszę. Niech pani tym posmaruje twarz.
Bill położył na stole obok kobiety trzy opakowania – jedno z kremem przeciwsłonecznym z wysokim filtrem, drugie zawierające krem ze śluzu ślimaka, a trzecie z maślanką, którą znalazł w lodówce. Owszem, chciał się odegrać na teściowej za to jak go traktuje, czasami nawet fantazjował o różnych sytuacjach, ale nigdy nie oparzyłby jej twarzy i nie spaliłby jej włosów. Jednak nawet pomimo tego w głębokim zakamarku serca czuł satysfakcję. Wiedział, że to nie stało się pierwszy raz, bo żona opowiadała mu o tym jak teściowa niejednokrotnie przypaliła sobie włosy, ale był to pierwszy raz kiedy miał okazję być tego świadkiem.
Kobieta złapała kurczaka i odłożyła go na stół.
-          Już wystarczy. Nic nie czuję. Tylko nos mnie pali.
-          Posmaruj maślanką. Powinno trochę pomóc.
-          Pomogę ci babciu!
Mary Ann spojrzała ze zdumieniem na Ying Xionga, który błyskawicznie sięgnął po opakowanie i odkręcił nakrętkę. Nałożył na palec sporą ilość maślanki i zaczął delikatnie pokrywać nią skórę Joanny Rose.
-          Dlaczego on mnie nazywa babcią? Nie jestem jeszcze taka stara.
-          Chciała pani mieć wnuka, więc adoptowaliśmy Ying Xionga – Bill wzruszył obojętnie ramionami.
Wiedział, że w tej chwili nie powinien dolewać oliwy do ognia, ale taka sytuacja mogła się już nie powtórzyć. Choć było to okrutne chciał się wreszcie odegrać na niej za te wszystkie lata, kiedy traktowała go gorzej od robaka. Na ogół nie przejmował się opiniami innych, starał się nawet puszczać słowa teściowej koło uszu, ale nie zawsze mu się to udawało. Był tylko człowiekiem, więc jej ostre słowa również go raniły. Nie tylko słowa, ale również i zachowanie. Nie rozumiał jak mogła umówić Mary Ann na randkę z jakimś palantem. Nie musiała traktować go dobrze – nigdy tego od niej nie wymagał ani nie miał nawet na to nadziei – ale nie powinna szukać nowego męża córce. Potrafiłby zrozumieć jej zachowanie gdyby był alkoholikiem, ćpunem albo biłby Mary Ann, ale on jest dość porządnym człowiekiem. Owszem wiele razy zranił Mary, ale Bill wątpił aby istniała na świecie jakakolwiek para, która choć raz nie zrobiłaby sobie nawzajem przykrości. Był pewny też, że żona nie żaliła się na niego mamie, kiedy przechodzili przez jakikolwiek kryzys albo się kłócili.
Ying Xiong słysząc słowa wypowiedziane przez Billa zamarł w bezruchu, zupełnie tak jakby ktoś skierował na niego strumień ciekłego azotu. Z przerażeniem wpatrywał się w babcię, czekając na jej odpowiedź. Choć padła, nic z niej nie zrozumiał. Widząc jednak minę Mary, był pewien, że słowa wypowiedziane przez kobietę nie były miłe.
-          Musiałaś adoptować skośnookiego? Wam już się naprawdę poprzewracało w głowach. Powinniście mieć własne dziecko, a nie jakąś wyrośniętą przybłędę, która was zadźga i okradnie. Zobaczycie! Sami sprowadzacie niepotrzebnie na siebie nieszczęście.
-          Mamo! – Mary Ann zawołała z oburzeniem. – Spójrz tylko na Ying Xionga! To kochany chłopak. Zobacz jak się tobą opiekuje. Myślisz, że ktoś taki mógłby nas zadźgać?
-          Te jego małe, skośne oczy mówią wszystko. Patologia nigdy nie wychodzi z człowieka.
-          On nie jest z patologicznej rodziny – Mary Ann wyjaśniła spokojnie. Nie rozumiała co mama miała przeciwko Ying Xiongowi. Nie dość, że chłopak sam się zgłosił na ochotnika, żeby nakryć do stołu, to jeszcze teraz się nią opiekował. Zdecydowanie nie miała powodów to tego, aby go nie lubić.
-          No i co z tego? Nie podoba mi się.
-          Nie musi ci się podobać – Mary Ann wzruszyła obojętnie ramionami. – Od podobania ci się jest tata, a nie nasz syn. To nawet lepiej, że ci się nie podoba. – Widząc skwaszoną minę mamy, spytała niemal błagalnym tonem: - Naprawdę nie możesz zaakceptować swojego wnuka, o którego tak bardzo nas męczysz? Powinnaś go zabrać do McDonald’sa albo na zakupy, tak jak każda inna babcia...
-          Chyba sobie żartujesz! Będę się opiekowała moim własnym wnukiem, a nie jakąś chińską przybłędą.
-          Musisz być dla niego niegrzeczna? To wrażliwy chłopiec. Jak mam pomyśleć teraz z Billem o dziecku, skoro jesteś taka niemiła dla Ying Xionga? Też taka będziesz dla naszego biologicznego dziecka, bo ci się może nie podobać?
-          Dobra, skończ. Nie chcę się teraz denerwować. Przynieś nożyczki i przytnij mi włosy, żebym jakoś wyglądała. Zaraz przyjdą goście.
Mary Ann spojrzała na Ying Xionga, który nadal stał bez ruchu przysłuchując się rozmowie. Cieszyła się, że chłopak nie mógł zrozumieć z niej nic oprócz swojego imienia. Uśmiechnęła się do niego ciepło, po czym odezwała się do mamy:
-          Może pojedziemy do fryzjera? Nigdy nikomu nie podcinałam włosów...
-          Nie pokażę się tak nikomu! Zresztą nie mamy czasu. Bierz nożyczki i tnij.
Mary Ann westchnęła cicho. Podniosła się z krzesełka, wyciągnęła z szuflady nożyczki i podała je Billowi.
-          Podetniesz jej włosy?
Bill skinął tylko głową potakująco. Zabrał od Mary Ann nożyczki i przyjrzał się uważnie głowie Joanny Rose. Chciał złapać jej wszystkie kosmyki i jednym ciachnięciem pozbyć się ich, ale widząc jak Mary Ann kręci głową, a jej oczy mówią: „będziesz martwy, jeżeli coś jej zrobisz”, nie miał wyboru. Musiał porzucić swój pomysł. A tak bardzo chciał zobaczyć łysą teściową!
-          Oszalałaś? Nie chcę wyglądać jak dziwadło.
-          Dlaczego uważasz, że będziesz wyglądała jak dziwadło? Nie możesz mu choć raz zaufać? Zobaczysz, Bill zrobi z twoimi włosami cuda.
-          Niech się pani nie boi. Nie zrobię niczego złego – powiedział nieco wbrew swojej woli.
-          Mówię ci mamo, gdyby Bill nie był muzykiem, mogę się założyć, że zostałby fryzjerem – zażartowała.
-          Ciekawe skąd brałby klientów... Ciarki mnie przechodzą jak na was patrzę. Skąd ten pomysł, żeby ufarbować włosy jak jakieś punki? Jeszcze po nim – powiedziała pogardliwie – mogłam się tego spodziewać, ale po tobie? Jesteś businesswoman, więc nie wypada ci tak wyglądać.
Mary Ann nie odezwała się ani słowem. Dobrze wiedziała, że dalsza dyskusja nie doprowadzi do niczego dobrego. Starała się puszczać słowa mamy koło uszu, ale jeszcze kilka wypowiedzianych przez nią złośliwości skierowanych w stronę Billa albo Ying Xionga może wywołać prawdziwą burzę w domu. Mama już nie raz doprowadziła ją na skraj załamania nerwowego dlatego teraz wolała uniknąć za wszelką cenę awantury. Bała się, że mogłoby to zaszkodzić Dieterowi.
Widząc pytające spojrzenie czekoladowych tęczówek Billa, skinęła tylko głową, tak jakby mu mówiła, żeby nie przejmował się mamą i po prostu podciął jej kilka kosmyków. Miała nadzieję, że mama w końcu zrozumie, że jej złość na Billa jest całkowicie nieuzasadniona i bezpodstawna. Mimo wszystko Bill był naprawdę dobrym człowiekiem, mężem i była przekonana, że zostanie już za niedługo świetnym ojcem. 

☆☆☆☆☆

Jeżeli wpadnie mi do głowy jakiś pomysł na jednoczęściówkę albo ciąg dalszy opka postaram się dodać nowy rozdział przed lub w trakcie świąt. Jeżeli nie to cóż... Już teraz życzę Wam wesołych świąt, wymarzonych prezentów, dużo miłości i przygód, bez których życie byłoby nudne ;P

 (>^_^)> <(^_^<)



Rozdział 170



            Simone Trümper           położyła na plastikowym, ogrodowym stoliku szklankę wypełnioną parującą herbatą, a sama usiadła na białym krzesełku. Odetchnęła głęboko wdychając powietrze, w którym można było doskonale wyczuć woń świeżo skoszonej trawy. Normalnie dałaby kilka euro Olivierowi za przystrzyżenie trawnika, ale chciała pokazać bliźniakom, że nadal są jej synami, którzy mają obowiązki a nie gwiazdami, na które trzeba uważać. Słowem chciała sprowadzić ich do pionu. Zawsze pragnęła aby Bill z Tomem osiągnęli sukces, ale jednocześnie nie chciała aby się zmieniali. Chciała, aby pozostali nadal jej dwoma słodkimi urwisami. Dopiero kiedy rozpoczęła się ta „Tokio-mania” uświadomiła sobie, że to niemożliwe. A może popełniła błąd pragnąc dla nich tak obsesyjnie sławy, a co za nią idzie pieniędzy?
            Pokręciła przecząco głową podnosząc ze stolika szklankę. Upiła ostrożnie kilka łyków gorącego napoju. Na niebie pojawiły się ciężkie, deszczowe chmury, które ciepły wiatr przesuwał leniwie na wschód. Widząc uśmiechniętego Billa i Toma wiedziała, że nie popełniła błędu. Obaj robili to co kochają, a pieniądze były póki co tylko miłym dodatkiem. Wiedziała, że z czasem zacznie im na nich coraz bardziej zależeć, ale czyż tego nie ma w sobie właśnie dorosłość? Nastolatki nie martwią się o tak przyziemne rzeczy jak to czy wystarczy im pieniędzy na opłacenie wszystkich rachunków, podczas gdy dorośli nie myślą praktycznie o niczym innym. A ona nie chciała, aby jej synowie martwili się o to czy przeżyją do kolejnej wypłaty. Zresztą chciała, aby ich życie było jak z bajki. To właśnie dlatego, mimo ich licznych protestów już od najmłodszych lat zaciągała ich na pokazy mody dziecięcej, castingi do seriali czy namawiała Billa do wzięcia udziału w Star Search. Zawsze wierzyła w to, że im się uda, dlatego tak konsekwentnie dążyła do obranego celu.
            Simone odłożyła naczynie z aromatycznym napojem na stolik i wpatrzyła się przed siebie przypominając sobie ów dzień, kiedy to Bill z Tomem zagrali swoją pierwszą, a zarazem ostatnią rolę w niemieckim tasiemcu. Obaj byli zawsze uparci; nieskorzy do zrobienia tego na co nie mieli ochoty. Simone podniosła kąciki ust w lekkim uśmiechu na wspomnienie tamtego dnia. Starszy bliźniak zamknął się w łazience, a ona omal nie wpadła w panikę kiedy uznał, że nie wyjdzie z niej do końca swojego życia. Próbowała go przekonać łakociami, wycieczką do wesołego miasteczka i wieloma innymi rzeczami, aby wyszedł z łazienki i posiedział jeszcze kilka minut na kolanach tamtej aktorki. Tom jednak oburzył się jeszcze bardziej wykrzykując, że nie będzie siedział na kolanach tej pani, bo jej nie lubi i jest brzydka. Jeszcze po dzień dzisiejszy przed oczyma miała wyraźną minę kobiety, która wyglądała tak jakby miała staranować wzrokiem drzwi łazienki, wtargnąć do niej i zabić jej syna. Kiedy zajęła się przepraszaniem aktorki, Bill podszedł do drzwi i zaczął prosić brata, aby otworzył mu drzwi. Argumentował swą prośbę tym, że jest mu smutno samemu i nie chce spędzić reszty życia bez niego, więc jak się mają gdzieś zamknąć to tylko razem. Dopiero wtedy Tom przyznał się, że nie może tego uczynić, gdyż wyrzucił klucz przez małe okienko.
Jej dwa, kochane urwisy...
-          O czym myślisz?
Obróciła głowę w stronę, z której dobiegał wesoły głos Gordona. Pozwoliła pocałować się w usta mężczyźnie, a kiedy usiadł na krzesełku obok niej odezwała się cicho:
-          O moich dwóch, małych łobuziakach.
-          Już nie są wcale tacy mali - uśmiechnął się ciepło do żony. - Nie sądzisz, że czasami traktujesz ich jak małych brzdąców, którzy ciągle potrzebują niańczenia?
-          Twoim zdaniem pozwalanie na to, aby nocowały u nich dziewczyny, albo zgoda na zrobienie sobie kolczyków w wieku czternastu lat, to jest traktowanie ich jak małe dzieci?! - wykrzyknęła oburzona, choć wiedziała, że Gordon w pewnym sensie ma rację.
-          Nie denerwuj się - mówił spokojnie. - Chodzi mi tylko o to, że mają już prawie siedemnaście lat. W ich wieku dziewczyny i seks to normalna rzecz.
-          Czy ty sugerujesz, że...?
-          Simone, Simone.... - westchnął. - Ty w ich wieku też nie byłaś święta. Myślisz, że mając takie ładne dziewczyny niczego nie próbowali? - Kiedy kobieta milczała przez dłuższą chwilę wpatrując się w niego jakby postradał wszystkie zmysły, ciągnął: - Nie rób Billowi i Tomowi awantury tylko dlatego, że są blisko ze swoimi dziewczynami. To jest ich decyzja, a wiem, że twoi synowie to inteligentni chłopcy. Nie wpakują się tak łatwo w tarapaty.
-          Nie chcę tylko, żeby popełnili mój błąd - widząc spojrzenie Gordona dodała szybko: - Nie! Oczywiście, że nie żałuję! Nigdy nie żałowałam! Wiesz, że Bill z Tomem są dla mnie najważniejsi! Chodzi mi tylko o to, że razem z Jörgiem nie byliśmy wtedy jeszcze gotowi na macierzyństwo, choć byliśmy trochę starsi niż oni teraz - dodała już o wiele spokojniej.
-          Są młodzi, niech szaleją, zanim będzie za późno - mówiąc to podniósł się z miejsca. - Jadę zawieźć Billa i Mary Ann do Eba.
-          Kolejny tatuaż... - jęknęła. - I jak ja mam się nie złościć?
-          Z tego co wiem Bill nie zamierza robić sobie kolejnego tatuażu - puścił jej oczko.
-          A ja wiem, że też sobie jakiś zrobi - westchnęła ciężko. - Mam tylko nadzieję, że będzie ładniejszy niż to przeklęte logo Tokio Hotel na karku.
* * *
            Na chwiejnych nogach wysiadłam z samochodu pana Trümpera i nie zwracając uwagi na nawoływanie Billa skierowałam się do drzwi wejściowych jedynego, magdeburskiego studia tatuażu. O ile jeszcze godzinę temu wcale się nie bałam, teraz czułam jak każdy milimetr mojego ciała drży ze zdenerwowania. Bill zapewniał mnie, że wykonywanie tatuażu nie jest aż tak bardzo bolesne, ale nie byłam w stanie mu uwierzyć. Słyszałam zbyt wiele opinii innych ludzi o tym, że jest inaczej. Owszem mogłam się jeszcze wycofać, ale nie chciałam tego. Wiem, że być może kiedyś będę żałowała tego co zamierzam uczynić, ale liczyła się tylko chwila obecna. Pragnęłam, aby Bill zobaczył jak bardzo go kocham. A jaki może być większy dowód miłości niż wytatuowanie sobie imienia ukochanego?
            Pchnęłam szklane drzwi, na których była wywieszona plakietka z napisem: „zamknięte” i wkroczyłam do pomieszczenia zatopionego w półmroku. Ze ścian spoglądały na mnie wielkie, barwne chińskie smoki namalowane sprayem.
-          Cześć - usłyszałam niski, męski głos, jednak nigdzie nie dostrzegłam jego właściciela. - Ty pewnie jesteś Mary Ann.
Jak na zawołanie przede mną wyrósł mężczyzna około trzydziestki, ubrany w zielony t-shirt bez rękawów. Jego ręce pokrywały liczne tatuaże, zaś twarz zdobiły cztery kolczyki. Trzy w brodzie i jeden w łuku brwiowym. Uśmiechnęłam się do niego niepewnie i uścisnęłam jego wyciągniętą dłoń.
-          Pierwszy tatuaż? - spytał z uśmiechem, a ja tylko kiwnęłam głową. - Rozluźnij się. Jestem Ebrulf.
-          Miło mi pana...
-          Jakiego pana? Aż taki stary nie jestem, nie młody? - zwrócił się do Billa, a ten przytaknął. - To co tatuujemy twojej pannie?
-          Osobiście wytatuowałbym jej swoje imię, ale Mary chciała chyba coś innego...
-          Jak zwykle romantyczny - skwitował ze śmiechem, po czym spojrzał na mnie uważnie. - Masz wzór?
-          Tak. - Wyciągnęłam z torebki małą karteczkę, na której było zapisane imię Billa w kanji. - Proszę.
-          Zobaczmy... - przyjrzał się dokładnie japońskim znaczkom kiwając kilkakrotnie głową z aprobatą. - Zazdroszczę ci stary takiej dziewczyny... Idźcie do tamtego pomieszczenia - machnął niedbale dłonią w kierunku białych drzwi - a ja zaraz przyjdę.
Złapałam mocno Billa za rękę i na chwiejnych nogach przeszłam do wskazanego przez niego pokoju. Tak bardzo się bałam... A co jeżeli Czarnemu nie spodoba się tatuaż? Nie chciałam mu powiedzieć wcześniej co zamierzam sobie wytatuować, gdyż bałam się, że będzie próbował wyperswadować mi ten pomysł z głowy. Choć z drugiej strony przecież sam przed chwilą powiedział, że chciałby, abym wytatuowała sobie jego imię...
Usiadłam na leżance obitej białą skórą i zaczęłam bawić się cieniutkimi, srebrnymi bransoletkami zdobiącymi mój prawy przegub.
-          Nie denerwuj się kochanie - Bill zajął miejsce tuż obok, przyciągając mnie do siebie. Oparłam głowę o jego klatkę piersiową. - Obiecuję, że nie będzie bolało bardzo mocno.
-          A jak będzie? - spytałam ze strachem. Naprawdę się bałam i to nie samego bólu, ale również igły. Zważywszy na moją niechęć do tego ostrego przedmiotu, aż ciężko uwierzyć, że poszłam z własnej woli przebić pępek, a teraz zamierzam zrobić sobie najprawdziwszy tatuaż...
-          Wtedy będziesz mocno ściskała mnie za rękę - uśmiechnął się lekko, całując mnie w głowę.
Byłam mu wdzięczna, że postanowił tu przyjść ze mną, choć z początku miałam poprosić o to Nikolę. Czarny jednak upierał się, że musi być świadkiem tego, jak to określił: „podniosłego wydarzenia”, a ja nie miałam siły przekonywać go, że wolę przyjechać tutaj z przyjaciółką. Zresztą i tak nie dałabym rady wybić mu tego pomysłu z głowy. I tak, że udało mi się zachować w tajemnicy wzór tatuażu i jego znaczenie...
-          Dobrze, ale nie pogniewasz się jak ci połamię palce?
-          To może trzymaj mnie za ramię? Bo jak połamiesz mi palce, nie będę mógł trzymać mikrofonu.
-          Wielka strata... - mruknęłam. - To byłoby takie straszne...
Widziałam, że chce coś powiedzieć, ale na szczęście w tym momencie do pomieszczenia wszedł Ebrulf.
-          To gdzie chcesz ten tatuaż? - zapytał.
Wygięłam dolną wargę i wskazałam palcem na wewnętrzną stronę ust. Nie miałam pomysłu na inne miejsce, w którym mama by nie zauważyła tych kilku japońskich liter. Pozostały jeszcze piersi, ale wtedy nie pokazałabym Billowi tych kilku znaczków. Owszem widział już raz mój nagi biust, ale nie rozebrałabym się przed nim ponownie aby pokazać jedynie tatuaż.
-          Masz naprawdę szaloną dziewczynę - zwrócił się do Billa z szerokim uśmiechem.
-          Tylko, że ta szalona dziewczyna nie chce powiedzieć mi nawet co zamierza sobie wytatuować.
-          Dowiesz się jak już sobie wytatuuję - uśmiechnęłam się tajemniczo.
Nie chciałam, aby Ebrulf zdradził Czarnemu co oznaczają te trzy znaczki, a co do tego, że znał ich znaczenie nie miałam najmniejszych wątpliwości.
-          No to będziesz miał chłopie niespodziankę - puścił mi oczko zakładając na dłonie rękawiczki. - Wygnij usta - polecił, a kiedy zrobiłam to o co poprosił wytarł wewnętrzną stronę mojej dolnej wargi papierowym ręcznikiem i narysował coś na niej markerem.
-          Czemu miałbym mieć niespodziankę? - Bill zmarszczył brwi.
-          Sądzę, że Mary Ann za chwilę sama ci powie. - Kiedy chciałam skinąć lekko głową, aby potaknąć Ebrulf mlasnął z niezadowoleniem. - Nie ruszaj się, bo wyjdzie krzywo - wziął do ręki maszynkę do robienia tatuażów i zanim dotknął mojej wargi, dodał: - To trochę zaboli.
Złapałam mocno dłoń Billa i spojrzałam na niego wystraszona. Przymknęłam powieki kiedy mężczyzna wbił igłę w wewnętrzną część moich ust. Faktycznie zabolało. I to wcale nie było trochę!
-          Za niedługo będzie po wszystkim - Czarny powiedział uspokajająco, a ja ścisnęłam tylko mocniej jego dłoń czując ból kiedy Ebrulf wbijał igłę w moją wargę.
-          Wytrzymasz jakoś te piętnaście minut - mężczyzna uśmiechnął się do mnie ciepło, a ja nie byłam wcale tego taka pewna. Najchętniej kazałabym mu przestać, ale z drugiej strony chciałam zrobić niespodziankę, a raczej prezent Billowi.
Czarny zatopił się w rozmowie z Ebrulfem, z której wynikało, że mężczyzna jest znajomym jego mamy i pana Trümpera. To właśnie on zrobił Kaulitzom wszystkie kolczyki, a Czarnemu dodatkowo tatuaż na karku z logo Tokio Hotel. Nie słuchałam ich jednak zbyt dokładnie skupiając się na niemiłosiernym bólu, który towarzyszył wpuszczaniu czarnego barwnika w moje komórki. W tej chwili absolutnie nie byłam w stanie zrozumieć ludzi, którzy byli uzależnieni od tatuaży. Jak można lubić to nieprzyjemne uczucie, odczuwalne niemalże w całym ciele?
Kiedy Ebrulf nareszcie odłożył pistolet odetchnęłam z ulgą. Warga mnie bolała, ale i tak czułam się znacznie bardziej komfortowo wiedząc, że w wewnętrzną stronę moich ust nie jest już wbita igła. Wyciągnęłam z torebki lusterko i wydęłam dolną wargę. Widniały na niej czarne znaczki, które podałam mężczyźnie na małej karteczce, jednak były napisane nieco odmienną czcionką. Znacznie ładniejszą niż ta, którą sama wybrałam.
-          I jak się podoba? - spytał patrząc na mnie uważnie.
-          Super! - wykrzyknęłam. - Jest cudowny! Dziękuję!
-          To może wreszcie zdradzisz mi co on oznacza? - uśmiechnęłam się słysząc głos Czarnego.
-          Bill - odparłam cicho, a słysząc jego: „co?” przekręciłam oczami i powtórzyłam: - Bill. Napis znaczy Bill.
-          Czyli, że...?