czwartek, 6 grudnia 2012

Rozdział 126



            Leżał nieruchomo na piasku wpatrując się w błękitne niebo, na którym nie było ani jednej, nawet najmniejszej chmurki. Oddychał głęboko próbując się uspokoić. Nie miał pojęcia jakim cudem widok Mary Ann bez biustonosza tak na niego zadziałał, ale wiedział, że choćby zastanawiał się nad tym kilka dni i tak nie doszedłby do żadnej sensownej odpowiedzi. W głowie miał jeszcze obraz jej idealnych piersi, które zachęcająco kołysały się kiedy biegła próbując go złapać, a na swoim torsie nadal czuł ich aksamitną miękkość. Nie był to pierwszy kobiecy biust, który miał okazję zobaczyć, ale należał do osóbki, którą kochał ponad życie. A to wiele zmieniało. Choć bardzo chciał wiedział, że nie może dotknąć jej cudownych krągłości, gdyż w najlepszym przypadku skończyłoby się to gigantyczną awanturą. A on nie chciał się z nią kłócić, bo wtedy zepsułby to wszystko co jest między nimi i z pewnością nie udałoby mu się już tego odbudować.
            Kiedy wyrosła nad nim sylwetka Mary Ann zasłaniając słońce, jego twarz przybrała w jednym momencie kolor dojrzałego pomidora. Ku jego ogromnemu niezadowoleniu dziewczyna otuliła jedną ręką swoje ponętne piersi, a w drugiej trzymała czarny stanik od bikini. Z szerokim uśmiechem na ustach rzuciła mu biustonosz na brzuch i odwróciła się tyłem. Zanim się podniósł z miejsca spojrzał jeszcze na swoje spodenki kąpielowe, które lekko sterczały w kroku, a potem na blondynkę, która teraz zapewne się z niego śmiała. Ale cóż może poradzić na to, że Mary działa na niego w takim stopniu? Powoli wstał z piasku i zaczął niezdarnie zakładać jej biustonosz. Całą swoją siłą woli starał się nie dotknąć jej biustu, co było reakcją, wymagającą od niego niezwykłych pokładów wewnętrznej energii. Jeżeli wszystkie dziewczyny działy w ten sposób na Toma, to w tym momencie w pełni zrozumiał jego postępowanie. Szczególnie, że sam miał ochotę porwać Mary Ann do jakiegoś przytulnego hoteliku, w którym mógłby się nią w pełni rozkoszować.
            Kiedy nareszcie zawiązał drżącymi palcami troczki na jej jedwabiście gładkich plecach odetchnął z ulgą.
-          Dzięki - usłyszał głos blondynki, który teraz był przytłumiony, zupełnie tak jakby dochodził zza jakiejś grubej ściany.
-          Eee... nie ma za co... - wydukał drżącym głosem.
Dziewczyna wspięła się na palce i dotknęła swoimi ustami jego warg. Kiedy chciał oddać pocałunek ona się odsunęła i spojrzała na niego z uśmiechem tak jakby chciała coś powiedzieć. Jednak on nie był teraz w stanie z nią rozmawiać. Bez słowa obrócił się na pięcie i skierował w stronę morza. Gdy jego rozpalone ciało otuliła lodowata woda od razu poczuł się lepiej. Nienawidził zimnych kąpieli, ale teraz był wdzięczny, że może z takowej skorzystać. Niemalże od razu jego myśli stały się znacznie bardziej przejrzyste. Nie miał pojęcia jakim cudem samo zakładanie biustonosza na jej piękne piersi i zwyczajne muśnięcie podziałało na niego w taki sposób, ale wolał w to nie wnikać. Wcześniej nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo brakuje mu jej pocałunków, dlatego za nimi nie tęsknił ciesząc się tym, że może chociaż złapać ją za rękę, albo przytulić. I to mu zupełnie wystarczało. Aż do dzisiaj. Teraz najchętniej pobiegłby do niej i zaczął całować do utraty tchu. Zdziwił się swoją reakcją, bo jeszcze nigdy żadna dziewczyna nie działała na niego aż do tego stopnia. Wiedział, że zrobiłby dla niej dosłownie wszystko tylko za to, żeby móc znowu poczuć jej słodkie usta na swoich. I to go przerażało. Bał się takiego oddania. Przecież prawie się nie znają, a mimo to ją kocha i pragnie z nią być mimo wszelkich przeciwności losu. Jak to się mogło stać w tak krótkim czasie? Zawsze uważał, że na miłość jest potrzebny spory okres czasu. Ale w jego przypadku był on zbędny. Można powiedzieć, że Mary Ann owinęła go sobie wokół małego palca, co nie udało się do tej pory żadnej nastolatce, choć kilka próbowało. To było dla niego zupełnie nowe uczucie. A jak wiadomo człowiek boi się tego co obce i nieznane. Tylko, że on wiedział, że chce przezwyciężyć ten strach. Pragnie być z Mary Ann i tak właśnie będzie. Bo tylko przy niej jego świat miał kilka milionów pikseli, zaś kiedy nie było jej obok był szary i ponury. A on już zawsze chciał być w tej kolorowej krainie, w której nawet jeżeli na chwilę zagoszczą burzowe chmury, są one szybko rozganiane przez rwący wiatr.
Wyszedł z morza i skierował się w stronę ręcznika, na którym siedziała Mary. Wpatrywała się przed siebie tak jakby się nad czymś poważnie zastanawiała.
-          Zrobiłam coś nie tak? - spytała cicho kiedy usiadł obok niej i obtulił się ręcznikiem.
-          Nie - zaprzeczył szybko. Za szybko.
-          To co się stało?
-          Musiałem się ochłodzić - na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmieszek.
Odwrócił się i zaczął szukać w torbie reklamówki z małą matrioszką, którą kupił kilka godzin temu w jednym z tutejszych sklepików. Jeszcze nigdy żadna rzecz nie rzuciła mu się tak szybko w oko. Zawsze musiał bardzo długo chodzić po centrum handlowym, żeby coś wypatrzyć. A teraz drewniany przedmiot od razu zwrócił na siebie jego uwagę. Tak jakby jego kupno było mu przeznaczone. Kiedy wyciągnął reklamówkę z torby, jego serce zaczęło bić w zastraszającym tempie. Nie sądził, że da Mary Ann właśnie w tej chwili prezent, ale czuł, że nie może już dłużej zwlekać. Chciał wyrzucić z siebie to co czuł, a teraz trafiła się doskonała okazja ku temu. Wiedział, że dziewczyna może go odrzucić, powiedzieć, że go nie kocha, ale przestał o to dbać. W jednej chwili nabrał odwagi, aby wyznać jej to co czuje. Nie chciał już dłużej w sobie tego tłamsić. Dobrze wiedział, że nie jest to kolacja na szczycie wieży Eiffla, tak jak sobie to wcześniej wymarzył, ale przecież to nie oprawa jest najważniejsza. Ważniejsze są słowa, które chcemy powiedzieć ukochanej osobie. Szczególnie jeżeli pochodzą one prosto z serca. Tak jak jego.
Wyciągnął z reklamówki matrioszkę i z niepewnością podał ją Mary Ann. Nie wiedział jak dziewczyna zareaguje, ale miał nadzieję, że go nie spławi. Że nie każe mu składać przez bardzo długi czas połamanego na kawałeczki serca.
-          Po co mi matrioszka? - spytała zdumiona obracając w dłoniach drewnianą babę.
-          Otwórz, a zobaczysz.
Serce podeszło mu do gardła. Już za chwilę dowie się co Mary do niego czuje. Oto nadszedł tak długo oczekiwany przez niego moment. Nareszcie odważył się na wyznanie jej tych dwóch banalnych słów. Wydawałoby się, że nie ma niczego prostszego niż powiedzenie ukochanej osobie „kocham cię”, ale to nieprawda. To jedna z najtrudniejszych rzeczy, szczególnie jeżeli nie wiemy co dana osoba do nas czuje. Strach przed odrzuceniem jest zbyt silny, żeby wypowiedzieć je ot tak sobie. To wcale nie jest zwyczajne pstryknięcie palcami. A przynajmniej dla niego nie było. Jednak wiedział, że nadszedł ten oto moment kiedy wszystko stanie się jasne. Mary dowie się jak wiele dla niej znaczy, a i on będzie wiedział, czy nie jest obojętny blondynce.
Patrzył z niecierpliwością jak rozkręca kolejno drewniane baby i ustawia je w kolejności od największej do najmniejszej. Kiedy stawiała na ręczniku szóstą figurkę stała się cała blada. Tak jakby krew całkowicie odpłynęła jej z twarzy, a usta zaczęły niebezpiecznie drżeć. Wyglądała na zszokowaną, ale nie wiedział czy pozytywnie czy negatywnie. Kiedy stała przed nią już rozłożona matrioszka na jedenaście części z oczu dziewczyny poleciały łzy. Jednak nic nie powiedziała. Zezłościł się na siebie, bo nie miał zamiaru wywoływać u Mary płaczu! Chciał jej tylko wyznać to co czuje. To co się dzieje w jego wnętrzu kiedy jest blisko niego. To jak nie może pozbierać w jedną spójną całość swoich myśli. Wiedział już, że zostanie odrzucony, ale jeżeli zabrnął już tak daleko, nie zamierzał się cofać. Musi brnąć do przodu.
-          Żartujesz sobie ze mnie? - wyszeptała tak cicho, że ledwo usłyszał.
Nie takiej odpowiedzi się spodziewał. A już w szczególności nie spodziewał się, że blondynka może uznać to za żart. Bo on był śmiertelnie poważny. Kucnął przed nią i otarł kilka łez z jej policzka. Nawet kiedy płakała była dla niego piękna. Nie ważne, że miała czerwone policzki i zapuchnięte oczy. Dla niego będzie zawsze najwspanialszą kobietą na świecie. Mówią, że miłość jest ślepa i chyba mają rację...
-          Choćbym chciał, to nie potrafiłbym teraz żartować - jego serce biło tak szybko, że zaczął się obawiać, że zaraz dostanie zawału. W życiu nie przypuszczał, że wyznanie ukochanej tego co czuje może być takie stresujące. - Naprawdę cię kocham... - spojrzał jej głęboko w oczy, tak jakby chciał zobaczyć całą jej duszę. - Pamiętasz tamten koncert kiedy wyciągnąłem cię na scenę? - kiedy kiwnęła głową kontynuował: - Już wtedy byłem zakochany w tobie do granic możliwości. Chciałem ci o tym powiedzieć, ale w garderobie udawałaś, że mnie nawet nie znasz. A to bolało. Potem jeszcze kilkakrotnie próbowałem powiedzieć ci co czuję, ale albo nie miałem odwagi, albo sama mnie od siebie odsuwałaś... Wiem, że jestem cholernym tchórzem, ale... nawet nie wiesz jak ciężko jest mi to teraz mówić... - położył jej rękę na swoim sercu. - Czujesz jak szybko bije? W życiu tak się nie bałem... ale... Mary Ann Rose kocham cię tak mocno, że nie jesteś sobie w stanie tego wyobrazić...
Kiedy skończył swój monolog spuścił głowę tak jak oskarżony przed usłyszeniem wyroku. Nagle czas zwolnił  tak bardzo, że zaczął się obawiać, czy aby nie stanął w miejscu. Jedna sekunda wydawała mu się teraz tak długa jak co najmniej kilkadziesiąt godzin. Nie wiedział co Mary ma zamiar mu powiedzieć, a to było znacznie gorsze od odrzucenia. Przynajmniej w tej chwili. Gdyby powiedziała mu, że nic do niego nie czuje, że niepotrzebnie robił sobie nadzieję wtedy wiedziałby przynajmniej na czym stoi. A tak? Czuł, że to co zaraz usłyszy nie będzie tym co pragnąłby usłyszeć, ale mimo tego w jego sercu tlił się płomyczek nadziei, że jednak się myli. Że wszystko będzie dobrze.
Spojrzał na nią. Wpatrywała się przed siebie pustym wzrokiem, a po jej policzkach płynęły gorzkie łzy. Nie miał pojęcia czym sprawił dziewczynie przykrość, ale nie zamierzał o to pytać. Wiedział już, że Mary nic do niego nie czuje, oprócz sympatii, ale musiał doprowadzić to do końca. Jego serce krwawiło, ale wiedział, że nie może zmusić jej do pokochania go. Nikogo nie można zmusić do miłości. To uczucie spływa na nas niespodziewanie, nie bacząc na nic. Po prostu pojawia się w naszym życiu i odciska na nim głęboki ślad. Tak samo jak nie można się pozbyć miłości w przeciągu kilku minut. Na to potrzeba wielu miesięcy, a nawet lat. A czasami i całe życie to za mało.
-          Wiem, że to dziecinne... - zaczął cicho, bo dobrze wiedział, że to pytanie nie ma najmniejszego sensu. - Ale... czy... zechciałabyś być ze mną tak oficjalnie... - plątał się. - To znaczy... Czy zostaniesz moją dziewczyną?
Mary Ann spuściła głowę w dół i chwilę bawiła się swoimi palcami. A on czekał w napięciu na to co powie. Choć wiedział, że najprawdopodobniej dziewczyna mu odmówi to w jego wnętrzu tlił się ten mały promyczek nadziei, który sklejał w jedną całość jego i tak rozsypane już serce.
-          Nie Bill. Przykro mi...
Z jej policzków poleciały nowe łzy. Nie rozumiał dlaczego Mary płacze. Przecież to on w tej chwili powinien zanosić się szlochem! Nie ona! Oto wyznał ukochanej osobie to co do niej czuje, a ona powiedziała tylko, że jest jej przykro, ale z nim nie będzie. Bez słowa wyjaśnienia! Najchętniej wstałby z miejsca i poszedł w jakieś zaciszne miejsce, gdzie nikt by mu nie przeszkadzał, aby przemyśleć to wszystko. I skleić na tyle ile się tylko da rozkruszone serce, które już na zawsze będzie należało do tej pięknej blondynki siedzącej obok niego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz