czwartek, 6 grudnia 2012

Rozdział 122



            Ściągnęłam z siebie ubrania pozostając tylko w czarnym bikini. Złożyłam starannie bluzkę i jeansy kładąc je na letnim piasku. Sama usiadłam na ręczniku i spojrzałam z uśmiechem na Billa, który wkładał właśnie do torby jakąś reklamówkę z francuskimi napisami. Skłamałabym mówiąc, że mnie nie zainteresowała.
-          Co kupiłeś? - spytałam.
-          Tajemnica - odparł uśmiechając się łobuzersko.
-          A dla kogo? - postanowiłam zastosować inną technikę.
-          Tajemnica.
-          Odgrywasz się na mnie za to, że nie powiedziałam ci gdzie jedziemy?
-          Być może - kolejna nic nie mówiąca odpowiedź. I jak tu rozmawiać z takim człowiekiem? Wiem, że sama zachowywałam się tak jeszcze niespełna kilka godzin temu, ale teraz to zupełnie inna sytuacja!
-          Nie chcesz mi powiedzieć to nie - udałam oburzenie. - I tak się dowiem...
-          Zabrzmiało groźnie...
-          I tak miało być.
Zebrał włosy w kucyk i rozłożył się na niebieskim ręczniku. Wiedziałam, że niczego od niego nie wyciągnę, więc zamiast wypytywania wpatrzyłam się w wody Kanału la Manche. Kilkudziesięciocentymetrowe fale rozbijały się o brzeg tworząc malutkie, białe bałwany. W oddali pływały statki wycieczkowe, stylizowane na okręty pirackie z siedemnastego stulecia. Choć był dopiero koniec maja na plaży było sporo turystów, albo miejscowych, którzy cieszyli się pierwszymi promykami słońca. A jak na wiosnę było naprawdę ciepło. Spokojnie można było leżeć na plaży i się opalać. Chwilę obserwowałam chłopczyka, na oko czteroletniego, który siedział na brzegu i starał się wykopać łopatką dołek, jednak fale ciągle go zalewały, po czym zamknęłam oczy wystawiając twarz do prawie południowego słońca. Tak bardzo byłam szczęśliwa, że Bill jest tutaj ze mną. Ale jeszcze cudowniej byłoby gdybyśmy byli tutaj tylko we dwójkę. Żeby ci wszyscy ludzie wyparowali zostawiając nas samych. Chciałam powiedzieć Czarnemu, że się w nim zakochałam, ale nie miałam odwagi. Za bardzo boję się odrzucenia z jego strony, bo wiem, że to będzie bolało. I to zapewne znacznie mocniej niż za pierwszym razem. A wtedy w pokoju hotelowym, w dzień ślubu babci, nie powiedziałam mu wyraźnie, że go kocham. Teraz też, choć mówił, że nie chce żadnej dziewczyny oprócz mnie, skąd mogę wiedzieć, że to nie tylko chwilowy kaprys? We wszystkich wywiadach powtarza, że jak już się zakocha to na całe życie. Ale skąd może wiedzieć jak się zakocha? To prawie tak samo jakby wiedział w kim się zakocha. A przecież miłość jest tak niespodziewanym uczuciem, że nie sposób go przewidzieć. W życiu nie przypuszczałam, że zakocham się w wokaliście Tokio Hotel, albo jakiegoś innego słynnego zespołu. Co więcej nie przypuszczałam nawet, że spotkam jakąkolwiek gwiazdę i się z nią zaprzyjaźnię. I to bynajmniej nie dlatego, że jestem od nich gorsza czy coś w tym stylu, tylko zwyczajnie, wiem, że ciężko spotkać na ulicy na przykład Bama Margerę, Snopp Dogga czy choćby Brada Pitta i się z nim zaprzyjaźnić. Choć mam dowód na to, że jest to możliwe. W końcu spotkałam chłopaków z Tokio Hotel w jednym z magdeburskich kin. I po wielu kłótniach i wylanych łzach jestem tutaj z wokalistą, a co więcej wiem, że nie jestem mu obojętna.
Podniosłam powieki i mrużąc oczy spojrzałam na niego. Wyglądał tak jakby spał. Leżał na plecach z dłońmi ułożonymi na nagim brzuchu. Spodenki lekko mu się podwinęły, a na twarzy czaił się delikatny uśmiech. Wyglądał tak słodko, że miałam ochotę przytulić się do niego i już na zawsze zostać w jego objęciach. Zamiast tego podniosłam się z miejsca i skierowałam w stronę brzegu. Chciałam zobaczyć jaka jest woda w morzu. Kilkoro ludzi się kąpało, więc nie powinna być aż tak bardzo zimna. Minęłam chłopczyka, i zanurzyłam stopę w morskiej wodzie. Momentalnie odskoczyłam czując jak całe moje ciało ogarnia chłód. Usiadłam na piasku, w takiej odległości, żeby fale morskie do mnie nie docierały, ale jednocześnie na tyle blisko brzegu, że gdybym tylko przesunęła się kilka centymetrów do przodu mocniejsze fale obmywałyby moje kończyny. Chłopczyk przysunął się do mnie i z szerokim uśmiechem zaczął sypać piasek na moje nogi. Spojrzałam na niego groźnie, ale kiedy uśmieszek nie znikał z jego twarzy odwzajemniłam ten gest. Musiałam przyznać, że maluch był niezwykle uroczym dzieciakiem.
-          Je m’appelle Mary, et toi? - spytałam wyciągając do niego rękę.
-          Pierre - odparł niewyraźnie ściskając małą rączką moją dłoń, po czym znowu obsypał moje nogi piaskiem.
* * *
            Bill Kaulitz otworzył wolno oczy, ale zaraz je zamknął, gdyż oślepiły go promienie słoneczne odbijające się od żółtego piasku. Podniósł się do pozycji siedzącej i przyłożył sobie dłoń do czoła, robiąc sobie z niej „daszek”. Spojrzał w bok, gdzie spodziewał się zastać Mary Ann. Jednak koło niego leżał tylko zielony ręcznik i jej ubrania. Jeszcze zaspany spojrzał przed siebie. Nad brzegiem morza siedziała roześmiana blondynka z małym chłopczykiem i razem budowali zamek z piasku. Widząc ten obrazek, wyciągnął z torby aparat fotograficzny Nikona, który zabrała Mary Ann i zrobił jej kilka zdjęć. Wyglądała tak pięknie bawiąc się z chłopcem, że chciał zapamiętać ten obrazek w swojej pamięci aż do końca życia. A cóż lepiej zachowa tę chwilę niż zdjęcie? Odłożył cyfrówkę i wpatrzył się w dziewczynę. Nie powinien sobie robić złudnych nadziei ale przez chwilę zobaczył w niej matkę swoich dzieci. Wiedział, że będzie taka jak powinna być prawdziwa rodzicielka. Czuła, kochająca, wyrozumiała ale kiedy będzie trzeba surowa, stanowcza i wymagająca. Nigdy nie zastanawiał się poważnie nad ojcostwem, ale teraz potrafił sobie wyobrazić, że ten czteroletni chłopczyk, to jego syn, Mary Ann jest jego żoną, a oni teraz są na wspaniałych wakacjach z dala od wszystkich. Tak bardzo by chciał, żeby to marzenie spełniło się za kilka lat... Bo w tej chwili był jeszcze zdecydowanie za młody na to, żeby zostać ojcem. Sam był dzieckiem, więc jak mógłby być dobrym rodzicem? A on wiedział, że nie chce tak postępować jak jego rodzice. Albo stworzy rodzinę idealną, cokolwiek to znaczy, albo żadnej. Pamiętał jak cierpiał z Tomem, kiedy ojciec rozwiódł się z matką. Potem też nie było wcale wesoło. Tolerował Gordona i na swój sposób lubił, ale nie był w stanie zastąpić mu prawdziwego taty. A i rodzicielka niewiele się nimi interesowała. Nie można jej zarzucić całkowitej bezinteresowności, bo wiedział, że ich kocha i się o nich martwi, ale nie była typem mamy, która gotowałaby im codziennie obiad, robiła kanapki do szkoły, czy choćby wiedziała na którą godzinę jej dzieci mają do szkoły. Zwyczajnie nie miała głowy do takich spraw. Owszem zawsze pytała ich co słychać, ale nigdy nie słuchała tego co mają jej do powiedzenia pochłonięta swoimi myślami. Jedyną osobą, której o wszystkim mówił był Tom. Między nimi nawiązała się więź, która była mocniejsza niż więzy krwi. Oboje znali swoje wszystkie pragnienia, marzenia, słabości, troski... A przecież wcale tak nie musiało być. Są bliźniakami przez co jest między nimi znacznie większa więź niż pomiędzy zwykłym rodzeństwem, ale to, że powstali z jednej komórki jeszcze nie o wszystkim świadczy.
Żeby odegnać od siebie niezbyt wesołe wspomnienia o rodzinie spojrzał na Mary Ann. Uwielbiał sposób w jaki się poruszała, to jak się śmiała, a nawet momenty, w których płakała. Była wtedy całkowicie bezbronna, a on miał ochotę się nią zaopiekować. Inna sprawa, że wszystkie jej łzy zostały wywołane przez niego. Od tej chwili postara się tak robić, żeby już nigdy nie uroniła z jego powodu ani jednej kropelki. Kochał ją więc chciał jej dawać szczęście, a nie cierpienie i ból. Jeżeli Mary Ann da mu tylko szansę, już on się postara, żeby była najszczęśliwszą osóbką na świecie. Pragnął teraz podejść do niej i powiedzieć, że już dłużej nie może tego ukrywać, że ją kocha. I to jest prawda. Nie mógł już dłużej trzymać tego tylko dla siebie. Chciał, żeby blondynka się o tym dowiedziała. Nawet jeżeli miałaby go odrzucić. Oczywiście będzie przez to cierpiał jak jeszcze nigdy, a rany będzie leczył z pewnością przez wiele miesięcy, a może nawet lat, ale musi zaryzykować. Szczególnie, że ma więcej do zyskania niż stracenia. Bo miłość Mary Ann jest cenniejsza niż wszystko inne.
            Usłyszał cichą melodyjkę wydobywającą się z jego telefonu komórkowego. Odszukał czarno-srebrnego sidekicka i spojrzał na wyświetlacz. Dzwonił David Jost. Chwilę zastanawiał się czy odebrać połączenie, ale po krótkim namyśle uznał, że nie chce psuć sobie tego dnia, a telefon od menagera oznaczał zapewne jakąś niezaplanowaną sesję, albo spotkanie z fanami. Przytrzymał dłużej czerwoną słuchaweczkę wyłączając tym samym telefon. Nie miał pojęcia o co mogło chodzić Davidowi, ale z pewnością nie było to nic miłego. Szczególnie, że nigdy nie dzwonił do niego kiedy miał do przekazania jakieś dobre nowiny. Chyba, że informację o tym, że ich piosenka zajęła pierwsze miejsce na liście przebojów. Pamięta jak pierwszy raz zobaczył, że „Durch den Monsun” jest na samym szczycie. Tak jak pozostali omal nie zemdlał z wrażenia. Przez chwilę nie wierzył, że to się w ogóle dzieje, ale po tym jak usłyszał krzyk radości Toma, Gustava i Georga uświadomił sobie, że to jednak prawda. Cieszył się jak szalony. Nigdy nie przypuszczał, że ich pierwszy singiel zajmie tak wysoką pozycję. Zresztą jego los podzieliły dwa kolejne utwory. „Schrei” i „Rette mich” również były na szczycie przez wiele tygodni. To co ich spotkało było tak niesamowite, że wiele razy wątpił czy to nie jest tylko jakiś wyjątkowo długi i realistyczny sen, z którego może się w każdej chwili obudzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz