środa, 12 grudnia 2012

Rozdział 156



-          Gotuję - odparł jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
Dreadowłosy wytrzeszczył oczy. Jego brat odkąd skończyli jedenaście lat nawet nie dotknął garnka! Chyba, że został do tego przymuszony. Za to zamawianie pizzy opanował do perfekcji!
-          Widzę, ale nie wierzę...
-          A to dlaczego? - Nawet na niego nie spojrzał. - Przecież gotowanie to normalna czynność.
-          Ale nie dla ciebie... Pamiętasz jak spaliłeś bułeczki?
-          Pamiętam - uśmiechnął się. - Goniłeś mnie za to przez dobrą godzinę wrzeszcząc w niebogłosy, jakbym co najmniej porysował ci gitarę.
-          Bo to były moje ulubione bułeczki z czekoladą! Zresztą dalej są...
-          Trzeba poprosić mamę, żeby upiekła.
-          A może sami spróbujemy? - spytał szczerząc zęby w uśmiechu. - Przepis powinien być w zeszycie mamy...
-          Ale to musi być trudne! Obserwowałem jak mama je robi. Ciągle coś dorzucała, mieszała, znowu dorzucała, potem wałkowała, podsypywała czymś, zawijała... – wypowiadając te słowa żywo gestykulował.
-          To może poszukamy czegoś mniej skomplikowanego?
-          No nie wiem... Próbowałem zrobić naleśniki i zobacz co mi z tego wyszło - skrzywił się pokazując mu jakąś czerwoną papkę z wieloma grudkami, którą miał w garnuszku.
-          Co ty do tego dodałeś?!
-          Ketchupu i czerwonej papryki. Myślałem, że wtedy będą lepsze...
-          I nie są? - Czarny pokręcił głową i się zasmucił. - Może jak razem spróbujemy, to nam się uda.
Podszedł do jednej z szafek i wyciągnął z niej zeszyt należący do ich rodzicielki z jej własnoręcznymi zapiskami. Przez chwilę przeglądał z uwagą przepisy, ale widząc, że wszystko jest skomplikowane zamknął notatnik i spojrzał na Billa.
-          Może jednak zamówimy coś? - zaproponował.
-          Nie! Sam chcę coś upiec dla Mary Ann! Daj ten zeszyt...
Czarny zabrał od bliźniaka notatnik i otworzył na przypadkowej stronie. Bez słowa zaczął wyciągać z szafek potrzebne składniki. Kiedy upewnił się, że wszystko jest podał Tomowi brulion, żeby ten również mógł przeczytać instrukcję. Chłopak z zaciekawieniem przesuwał wzrokiem po kolejnych słowach zastanawiając się jak mają upiec ciasteczka. Przecież z ich talentem kulinarnym szybciej spalą kuchnię! Jednak mimo to postanowił spróbować. Już widział oczyma wyobraźni minę Nikoli kiedy przyniesie jej do łóżka talerzyk z własnoręcznie upieczonymi ciasteczkami...
-          Masz - Bill rzucił mu fartuszek należący do ich rodzicielki.
-          Po co mi to?
-          Mama zawsze jak gotuje to go zakłada. Pewnie tak trzeba...
-          Nic z tego! Nie założę tego!
-          Jak chcesz, ale jak się nie uda, to będzie twoja wina, że nie włożyłeś fartuszka.
Tom pokręcił głową i z obrzydzeniem założył na siebie czarny fartuszek z różowymi lamówkami. Nie musiał się przeglądać w lustrze, żeby wiedzieć, że w samych bokserkach i czarno-różowym kitlu wygląda okropnie! Jednak Bill mógł mieć rację. Mama zawsze go wkładała więc może to w czymś im pomoże. Oprócz rzecz jasna ochrony przed ubrudzeniem jego nagiej klatki piersiowej.
-          Podaj mi brązowy cukier.
Posłusznie wręczył bliźniakowi pudełeczko o które prosił. Czarny wyciągnął z kredensu kilka szklanek różnej wielkości i postawił je na blacie. Chwilę przyglądał im się z rezygnacją, po czym zagubionym wzrokiem spojrzał na Toma.
-          O którą z nich mogło chodzić mamie pisząc „szklanka”?
-          Nie wiem, ale weźmy tą - Podał mu średnie naczynie.
Bill wsypał do niego malutkie kryształki cukru i przesypał do garnka. W tym czasie Dreadowłosy wyciągnął z lodówki dwie kostki masła i zastanawiał się które będzie lepsze. Mama musiała kupić masło dwóch różnych firm dlatego, że się czymś od siebie różni, bo przecież gdyby tak nie było to kupiłaby dwie takie same kostki! Pytanie teraz która będzie lepsza? Odpakował obydwie i spróbował. W smaku była bardzo mała różnica. Myślał, że ta próba pomoże mu w odróżnieniu maseł, ale tylko pogłębiła jego dylemat. W końcu schował paczuszki za plecami i stanął przodem do Billa.
-          Prawa czy lewa?
-          Prawa - odparł wczytując się w instrukcję. - „Teraz dodaj dwieście dwadzieścia pięć gramów masła do cukru i ucieraj”.
-          A skąd mam wiedzieć ile to będzie dwieście dwadzieścia pięć gramów?
-          Na opakowaniu powinno pisać ile waży cała kostka.
Spojrzał na papierek. Napis głosił, że cała kostka waży ćwierć kilo. Jak teraz ma się pozbyć tych zbędnych dwudziestu pięciu gram? Odciął mały kawałek i z wahaniem wrzucił większy do garnka. Bill podał mu drewnianą łyżkę.
-          Kręcić w prawo czy w lewo? - spytał z przejęciem. Zupełnie tak jakby był małym dzieckiem, które mama uczy gotować.
-          Nie wiem. Nie pisze tutaj, więc chyba to nie ma znaczenia.
-          Skoro tak mówisz...
-          Tak właśnie mówię. Ma z tego powstać „jednolita, lekko puszysta konsystencja” - przeczytał.
-          A co ty będziesz teraz robił?
-          Włączę piekarnik. Tutaj pisze, że musi się rozgrzać. Tylko nie pamiętam, które to było pokrętło...
Przyjrzał się uważnie pięciu regulatorom. Przekręcił ten obok, którego były wypisane stopnie Celsjusza. Wyciągnął z piekarnika kilka blach i zaczął tak jak pisało w przepisie smarować je margaryną. Kiedy były całe białe pokazał z dumą bratu, po czym zajrzał do garnka, w którym Dreadowłosy ciągle starał się zmieszać ziarenka cukru z masłem.
-          Chyba jeszcze trochę...
-          Ale tego się nie da lepiej wymieszać!
-          Musi się dać - powiedział z przekonaniem wskazując na przepis. - Tutaj wyraźnie pisze, że ma się utworzyć „jednolita, lekko puszysta konsystencja”.
-          To sam spróbuj, bo ja nie mam już siły!
Bill wziął od niego garnek i wysuwając koniuszek języka zaczął zawzięcie kręcić łyżką. Kiedy po pięciu minutach zaczęły boleć go mięśnie odłożył garnek i przyjrzał się uważnie masie.
-          Myślisz, że taka może być?
Dreadowłosy wzruszył tylko ramionami. Podniósł z blatu jajko i uderzył nim lekko o płytę upapraną ciastem z naleśników, mąką, masłem i innymi składnikami. Jak można było się tego spodziewać cała zawartość wypłynęła ze środka i spłynęła na kafelki. Bill pokręcił głową z dezaprobatą. Wziął w rękę jajko i nóż.
-          Do czego ci nóż?
-          Mama tak zawsze robiła.
-          Zawsze, czyli kiedy? Ja jakoś nie widziałem...
-          Bo nigdy się nie przyglądałeś! Patrz na mistrza...
Stuknął ostrzem w skorupkę, tak mocno, że otoczka pękła na dwie części, a białko wraz z żółtkiem ściekło po ręce Billa na podłogę. Zaklął głośno i nie przejmując się drwiącym spojrzeniem bliźniaka spróbował jeszcze raz. Tym razem zawartość nie wypłynęła na podłogę, ale za to kilka odłamków skorupki wleciało do roztartego cukru z masłem. Skrzywił się i zaczął wyciągać wszystkie odłamki.
-          Już chyba wszystkie... - stwierdził przyglądając się uważnie zawartości garnka.
Kiedy on mieszał ciasto Tom spojrzał na cztery opakowania mąki. Znowu to samo...! I którą ma wybrać? Ziemniaczaną, tortową, pszenną czy kukurydzianą? W końcu zdecydował się na tą drugą. Skoro nosi nazwę: „tortowa”, to oznacza, że jest dobra do pieczenia tortów. A tort to przecież też ciasto. Wsypał Billowi do garnka dwie szklanki i spojrzał na małe opakowanie na którym pisało: „proszek do pieczenia”. Odetchnął z ulgą widząc, że nie będzie musiał podejmować po raz kolejny męskiej decyzji. Szczególnie, że wybranie mąki wcale nie było takie proste. Oczywiście nie wiedział czy wybrał faktycznie dobrą, ale miał taką nadzieję. Dosypał do prawie jednolitej masy półtorej łyżeczki proszku do pieczenia i otworzył torebki z rodzynkami i orzechami. A także tabliczkę czekolady. Tak jak pisało w zeszycie rozdrobnił wszystko, oprócz rodzynków na mniejsze części i wrzucił do garnka.
-          Myślisz, że coś takiego miało z tego wyjść? - Bill spytał z troską kiedy skończył mieszanie.
-          Zobaczymy jak się upiecze...
-          To może zadzwonię na wszelki wypadek po pizzę? - zaproponował.
-          Poczekaj z tym. Przecież zrobiliśmy wszystko tak jak tutaj pisze, więc coś nam musi z tego wyjść.
-          A jeżeli dodaliśmy nie takie proporcje, albo nie w takiej kolejności, albo nie tą mąkę czy masło? Wiesz przecież, że nie potrafię gotować!
Dreadowłosy roześmiał się wesoło wyciągając z szufladki dwie łyżki. Podał jedną Billowi i zaczęli nakładać ciasto na blachy. Tom układał je w zwyczajne kółka, zaś Czarny starał się, żeby jego ciastka przypominały kształtem serduszka. Chciał przygotować śniadanie Mary Ann i miał nadzieję, że mu się to uda. Choć po spróbowaniu jeszcze surowego ciasta miał wątpliwości co do tego. Kiedy cała blacha była zapełniona włożył ją do pieca i z niepokojem usiadł na zimnych kafelkach tuż obok Toma. Obaj wpatrywali się w ciasteczka, które właśnie się piekły.
-          Ile mają być w piekarniku?
-          Piętnaście minut. To znaczy jeszcze - Bill spojrzał na zegarek - osiem.
-          To może zrobię w tym czasie kakao? - zaproponował wstając z miejsca.
Czarny skinął głową nie odrywając wzroku od ciasteczek, tak jakby się bał, że jak tylko spojrzy w inną stronę zaraz się spalą. Kiedy minęło osiem minut otworzył drzwiczki piekarnika i nakładając rękawicę na dłoń wysunął blachę. Położył ją na blacie i wsunął kolejną.
-          Próbujemy? - spytał Tom z lękiem.
-          No dobra... Mam nadzieję, że będą jadalne...
Oderwali od blachy dwa ciasteczka i z obawą jednocześnie odgryźli małe kęsy. Kiedy przeżuli spojrzeli na siebie z dumą i wyszczerzyli zęby w szerokich uśmiechach.
-          Udało nam się! - wykrzyknęli w tym samym momencie.
* * *
            Do moich nozdrzy dotarł zapach świeżych ciasteczek i kakao. Nie otwierając oczu położyłam się na plecach i przeciągnęłam leniwie. Poczułam się tak jakbym była u babci. Jednak kiedy podniosłam powieki w górę nie zobaczyłam niebieskich ścian. Spojrzałam niepewnie na pomieszczenie, którego nie znałam. Chwilę potrwało zanim uświadomiłam sobie, że znajduję się w pokoju Billa, w czym w znacznej mierze pomógł mi jego wesoły głos:
-          Dzień dobry księżniczko.
-          Dzień dobry - odparłam z uśmiechem. - A cóż to się stało, że tak wcześnie wstałeś?
Nic nie odpowiedział tylko położył na łóżku tacę z ciasteczkami i dwoma kubkami gorącego kakao. Uśmiechnęłam się widząc, że ciasteczka jeszcze parują. To świadczyło o tym, że zostały przed chwilą wyciągnięte z piekarnika. Ale kto mógłby je upiec? Może Nikola już wstała? Chociaż szczerze mówiąc wątpiłam, żeby z samego rana zachciało jej się piec ciasteczka. A co jeżeli mama bliźniaków wróciła wcześniej?!
-          Spróbuj - wyszczerzył się siadając koło mnie. - Sam upiekłem z Tomem - wypiął dumnie pierś, a mi ulżyło, że pani Trümper jeszcze nie wróciła.
-          Żartujesz? - spytałam biorąc jedno ciastko, uformowane w serduszko i niepewnie ugryzłam. Skoro to dzieło bliźniaków postanowiłam być ostrożna. Jednak jak się okazało moje obawy były zupełnie bezpodstawne.
-          Jak mi nie wierzysz, to możesz spytać Toma, albo zobaczyć bałagan w kuchni - odparł krzyżując ręce na piersi, tak jakbym go uraziła.
-          Ależ wierzę - zapewniłam. - Na nosie i policzkach masz trochę ciasta.
Chłopak otarł twarz, a ja ugryzłam kolejny kęs. A mówił, że potrafi ugotować tylko zupkę chińską, albo w ostateczności jajecznicę! A tymczasem upiekł pyszne ciasteczka z orzechami, rodzynkami i czekoladą!
-          I jak? Smakuje? - spytał niepewnie.
-          Bardzo - pocałowałam go w policzek. - A mówiłeś, że nie umiesz gotować...
-          Bo nie umiem - wyszczerzył się. - Próbowałem upiec placki, ale mi nie wyszły. Wszystkie się popaliły i były okropne!
-          Ale ciasteczka udały ci się wyborne - Upiłam łyk kakao. - Dziękuję.
Bill wziął z talerzyka następne ciasteczko w kształcie serduszka i zaczął mnie karmić. Uśmiechnęłam się do niego szeroko. Taki chłopak to prawdziwy skarb! Bo powiedzmy sobie szczerze jaki inny chłopak byłby w stanie zwlec się rano z łóżka, aby upiec na śniadanie takie pyszne ciasteczka? Z pewnością niewielu. A Bill choć nie był idealny, tak jak wyobraża go sobie zdecydowana większość fanek ma w sobie to coś, co mimo jego wszystkich wad przyciąga. Każe zapomnieć o jego defektach i po prostu kochać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz