-
Gotuję - odparł jakby to była najnormalniejsza rzecz na
świecie.
Dreadowłosy wytrzeszczył oczy. Jego
brat odkąd skończyli jedenaście lat nawet nie dotknął garnka! Chyba, że został
do tego przymuszony. Za to zamawianie pizzy opanował do perfekcji!
-
Widzę, ale nie wierzę...
-
A to dlaczego? - Nawet na niego nie spojrzał. - Przecież
gotowanie to normalna czynność.
-
Ale nie dla ciebie... Pamiętasz jak spaliłeś bułeczki?
-
Pamiętam - uśmiechnął się. - Goniłeś mnie za to przez
dobrą godzinę wrzeszcząc w niebogłosy, jakbym co najmniej porysował ci gitarę.
-
Bo to były moje ulubione bułeczki z czekoladą! Zresztą
dalej są...
-
Trzeba poprosić mamę, żeby upiekła.
-
A może sami spróbujemy? - spytał szczerząc zęby w
uśmiechu. - Przepis powinien być w zeszycie mamy...
-
Ale to musi być trudne! Obserwowałem jak mama je robi.
Ciągle coś dorzucała, mieszała, znowu dorzucała, potem wałkowała, podsypywała
czymś, zawijała... – wypowiadając te słowa żywo gestykulował.
-
To może poszukamy czegoś mniej skomplikowanego?
-
No nie wiem... Próbowałem zrobić naleśniki i zobacz co mi
z tego wyszło - skrzywił się pokazując mu jakąś czerwoną papkę z wieloma
grudkami, którą miał w garnuszku.
-
Co ty do tego dodałeś?!
-
Ketchupu i czerwonej papryki. Myślałem, że wtedy będą
lepsze...
-
I nie są? - Czarny pokręcił głową i się zasmucił. - Może
jak razem spróbujemy, to nam się uda.
Podszedł do jednej z szafek i wyciągnął
z niej zeszyt należący do ich rodzicielki z jej własnoręcznymi zapiskami. Przez
chwilę przeglądał z uwagą przepisy, ale widząc, że wszystko jest skomplikowane
zamknął notatnik i spojrzał na Billa.
-
Może jednak zamówimy coś? - zaproponował.
-
Nie! Sam chcę coś upiec dla Mary Ann! Daj ten zeszyt...
Czarny zabrał od bliźniaka notatnik i
otworzył na przypadkowej stronie. Bez słowa zaczął wyciągać z szafek potrzebne
składniki. Kiedy upewnił się, że wszystko jest podał Tomowi brulion, żeby ten
również mógł przeczytać instrukcję. Chłopak z zaciekawieniem przesuwał wzrokiem
po kolejnych słowach zastanawiając się jak mają upiec ciasteczka. Przecież z
ich talentem kulinarnym szybciej spalą kuchnię! Jednak mimo to postanowił
spróbować. Już widział oczyma wyobraźni minę Nikoli kiedy przyniesie jej do
łóżka talerzyk z własnoręcznie upieczonymi ciasteczkami...
-
Masz - Bill rzucił mu fartuszek należący do ich rodzicielki.
-
Po co mi to?
-
Mama zawsze jak gotuje to go zakłada. Pewnie tak
trzeba...
-
Nic z tego! Nie założę tego!
-
Jak chcesz, ale jak się nie uda, to będzie twoja wina, że
nie włożyłeś fartuszka.
Tom pokręcił głową i z obrzydzeniem
założył na siebie czarny fartuszek z różowymi lamówkami. Nie musiał się
przeglądać w lustrze, żeby wiedzieć, że w samych bokserkach i czarno-różowym
kitlu wygląda okropnie! Jednak Bill mógł mieć rację. Mama zawsze go wkładała
więc może to w czymś im pomoże. Oprócz rzecz jasna ochrony przed ubrudzeniem
jego nagiej klatki piersiowej.
-
Podaj mi brązowy cukier.
Posłusznie wręczył bliźniakowi
pudełeczko o które prosił. Czarny wyciągnął z kredensu kilka szklanek różnej
wielkości i postawił je na blacie. Chwilę przyglądał im się z rezygnacją, po
czym zagubionym wzrokiem spojrzał na Toma.
-
O którą z nich mogło chodzić mamie pisząc „szklanka”?
-
Nie wiem, ale weźmy tą - Podał mu średnie naczynie.
Bill wsypał do niego malutkie
kryształki cukru i przesypał do garnka. W tym czasie Dreadowłosy wyciągnął z
lodówki dwie kostki masła i zastanawiał się które będzie lepsze. Mama musiała
kupić masło dwóch różnych firm dlatego, że się czymś od siebie różni, bo
przecież gdyby tak nie było to kupiłaby dwie takie same kostki! Pytanie teraz
która będzie lepsza? Odpakował obydwie i spróbował. W smaku była bardzo mała
różnica. Myślał, że ta próba pomoże mu w odróżnieniu maseł, ale tylko pogłębiła
jego dylemat. W końcu schował paczuszki za plecami i stanął przodem do Billa.
-
Prawa czy lewa?
-
Prawa - odparł wczytując się w instrukcję. - „Teraz dodaj
dwieście dwadzieścia pięć gramów masła do cukru i ucieraj”.
-
A skąd mam wiedzieć ile to będzie dwieście dwadzieścia
pięć gramów?
-
Na opakowaniu powinno pisać ile waży cała kostka.
Spojrzał na papierek. Napis głosił, że
cała kostka waży ćwierć kilo. Jak teraz ma się pozbyć tych zbędnych dwudziestu
pięciu gram? Odciął mały kawałek i z wahaniem wrzucił większy do garnka. Bill
podał mu drewnianą łyżkę.
-
Kręcić w prawo czy w lewo? - spytał z przejęciem.
Zupełnie tak jakby był małym dzieckiem, które mama uczy gotować.
-
Nie wiem. Nie pisze tutaj, więc chyba to nie ma
znaczenia.
-
Skoro tak mówisz...
-
Tak właśnie mówię. Ma z tego powstać „jednolita, lekko
puszysta konsystencja” - przeczytał.
-
A co ty będziesz teraz robił?
-
Włączę piekarnik. Tutaj pisze, że musi się rozgrzać.
Tylko nie pamiętam, które to było pokrętło...
Przyjrzał się uważnie pięciu
regulatorom. Przekręcił ten obok, którego były wypisane stopnie Celsjusza.
Wyciągnął z piekarnika kilka blach i zaczął tak jak pisało w przepisie smarować
je margaryną. Kiedy były całe białe pokazał z dumą bratu, po czym zajrzał do
garnka, w którym Dreadowłosy ciągle starał się zmieszać ziarenka cukru z
masłem.
-
Chyba jeszcze trochę...
-
Ale tego się nie da lepiej wymieszać!
-
Musi się dać - powiedział z przekonaniem wskazując na
przepis. - Tutaj wyraźnie pisze, że ma się utworzyć „jednolita, lekko puszysta
konsystencja”.
-
To sam spróbuj, bo ja nie mam już siły!
Bill wziął od niego garnek i wysuwając
koniuszek języka zaczął zawzięcie kręcić łyżką. Kiedy po pięciu minutach
zaczęły boleć go mięśnie odłożył garnek i przyjrzał się uważnie masie.
-
Myślisz, że taka może być?
Dreadowłosy wzruszył tylko ramionami.
Podniósł z blatu jajko i uderzył nim lekko o płytę upapraną ciastem z
naleśników, mąką, masłem i innymi składnikami. Jak można było się tego
spodziewać cała zawartość wypłynęła ze środka i spłynęła na kafelki. Bill
pokręcił głową z dezaprobatą. Wziął w rękę jajko i nóż.
-
Do czego ci nóż?
-
Mama tak zawsze robiła.
-
Zawsze, czyli kiedy? Ja jakoś nie widziałem...
-
Bo nigdy się nie przyglądałeś! Patrz na mistrza...
Stuknął ostrzem w skorupkę, tak mocno,
że otoczka pękła na dwie części, a białko wraz z żółtkiem ściekło po ręce Billa
na podłogę. Zaklął głośno i nie przejmując się drwiącym spojrzeniem bliźniaka
spróbował jeszcze raz. Tym razem zawartość nie wypłynęła na podłogę, ale za to
kilka odłamków skorupki wleciało do roztartego cukru z masłem. Skrzywił się i
zaczął wyciągać wszystkie odłamki.
-
Już chyba wszystkie... - stwierdził przyglądając się
uważnie zawartości garnka.
Kiedy on mieszał ciasto Tom spojrzał na
cztery opakowania mąki. Znowu to samo...! I którą ma wybrać? Ziemniaczaną,
tortową, pszenną czy kukurydzianą? W końcu zdecydował się na tą drugą. Skoro
nosi nazwę: „tortowa”, to oznacza, że jest dobra do pieczenia tortów. A tort to
przecież też ciasto. Wsypał Billowi do garnka dwie szklanki i spojrzał na małe
opakowanie na którym pisało: „proszek do pieczenia”. Odetchnął z ulgą widząc,
że nie będzie musiał podejmować po raz kolejny męskiej decyzji. Szczególnie, że
wybranie mąki wcale nie było takie proste. Oczywiście nie wiedział czy wybrał
faktycznie dobrą, ale miał taką nadzieję. Dosypał do prawie jednolitej masy
półtorej łyżeczki proszku do pieczenia i otworzył torebki z rodzynkami i
orzechami. A także tabliczkę czekolady. Tak jak pisało w zeszycie rozdrobnił
wszystko, oprócz rodzynków na mniejsze części i wrzucił do garnka.
-
Myślisz, że coś takiego miało z tego wyjść? - Bill spytał
z troską kiedy skończył mieszanie.
-
Zobaczymy jak się upiecze...
-
To może zadzwonię na wszelki wypadek po pizzę? -
zaproponował.
-
Poczekaj z tym. Przecież zrobiliśmy wszystko tak jak
tutaj pisze, więc coś nam musi z tego wyjść.
-
A jeżeli dodaliśmy nie takie proporcje, albo nie w takiej
kolejności, albo nie tą mąkę czy masło? Wiesz przecież, że nie potrafię
gotować!
Dreadowłosy roześmiał się wesoło
wyciągając z szufladki dwie łyżki. Podał jedną Billowi i zaczęli nakładać
ciasto na blachy. Tom układał je w zwyczajne kółka, zaś Czarny starał się, żeby
jego ciastka przypominały kształtem serduszka. Chciał przygotować śniadanie
Mary Ann i miał nadzieję, że mu się to uda. Choć po spróbowaniu jeszcze
surowego ciasta miał wątpliwości co do tego. Kiedy cała blacha była zapełniona
włożył ją do pieca i z niepokojem usiadł na zimnych kafelkach tuż obok Toma.
Obaj wpatrywali się w ciasteczka, które właśnie się piekły.
-
Ile mają być w piekarniku?
-
Piętnaście minut. To znaczy jeszcze - Bill spojrzał na
zegarek - osiem.
-
To może zrobię w tym czasie kakao? - zaproponował wstając
z miejsca.
Czarny skinął głową nie odrywając
wzroku od ciasteczek, tak jakby się bał, że jak tylko spojrzy w inną stronę
zaraz się spalą. Kiedy minęło osiem minut otworzył drzwiczki piekarnika i
nakładając rękawicę na dłoń wysunął blachę. Położył ją na blacie i wsunął
kolejną.
-
Próbujemy? - spytał Tom z lękiem.
-
No dobra... Mam nadzieję, że będą jadalne...
Oderwali od blachy dwa ciasteczka i z
obawą jednocześnie odgryźli małe kęsy. Kiedy przeżuli spojrzeli na siebie z
dumą i wyszczerzyli zęby w szerokich uśmiechach.
-
Udało nam się! - wykrzyknęli w tym samym momencie.
* * *
Do moich
nozdrzy dotarł zapach świeżych ciasteczek i kakao. Nie otwierając oczu
położyłam się na plecach i przeciągnęłam leniwie. Poczułam się tak jakbym była
u babci. Jednak kiedy podniosłam powieki w górę nie zobaczyłam niebieskich
ścian. Spojrzałam niepewnie na pomieszczenie, którego nie znałam. Chwilę
potrwało zanim uświadomiłam sobie, że znajduję się w pokoju Billa, w czym w
znacznej mierze pomógł mi jego wesoły głos:
-
Dzień dobry księżniczko.
-
Dzień dobry - odparłam z uśmiechem. - A cóż to się stało,
że tak wcześnie wstałeś?
Nic nie odpowiedział tylko położył na
łóżku tacę z ciasteczkami i dwoma kubkami gorącego kakao. Uśmiechnęłam się
widząc, że ciasteczka jeszcze parują. To świadczyło o tym, że zostały przed
chwilą wyciągnięte z piekarnika. Ale kto mógłby je upiec? Może Nikola już
wstała? Chociaż szczerze mówiąc wątpiłam, żeby z samego rana zachciało jej się
piec ciasteczka. A co jeżeli mama bliźniaków wróciła wcześniej?!
-
Spróbuj - wyszczerzył się siadając koło mnie. - Sam
upiekłem z Tomem - wypiął dumnie pierś, a mi ulżyło, że pani Trümper jeszcze
nie wróciła.
-
Żartujesz? - spytałam biorąc jedno ciastko, uformowane w
serduszko i niepewnie ugryzłam. Skoro to dzieło bliźniaków postanowiłam być
ostrożna. Jednak jak się okazało moje obawy były zupełnie bezpodstawne.
-
Jak mi nie wierzysz, to możesz spytać Toma, albo zobaczyć
bałagan w kuchni - odparł krzyżując ręce na piersi, tak jakbym go uraziła.
-
Ależ wierzę - zapewniłam. - Na nosie i policzkach masz
trochę ciasta.
Chłopak otarł twarz, a ja ugryzłam
kolejny kęs. A mówił, że potrafi ugotować tylko zupkę chińską, albo w
ostateczności jajecznicę! A tymczasem upiekł pyszne ciasteczka z orzechami,
rodzynkami i czekoladą!
-
I jak? Smakuje? - spytał niepewnie.
-
Bardzo - pocałowałam go w policzek. - A mówiłeś, że nie
umiesz gotować...
-
Bo nie umiem - wyszczerzył się. - Próbowałem upiec
placki, ale mi nie wyszły. Wszystkie się popaliły i były okropne!
-
Ale ciasteczka udały ci się wyborne - Upiłam łyk kakao. -
Dziękuję.
Bill wziął z talerzyka następne
ciasteczko w kształcie serduszka i zaczął mnie karmić. Uśmiechnęłam się do
niego szeroko. Taki chłopak to prawdziwy skarb! Bo powiedzmy sobie szczerze
jaki inny chłopak byłby w stanie zwlec się rano z łóżka, aby upiec na śniadanie
takie pyszne ciasteczka? Z pewnością niewielu. A Bill choć nie był idealny, tak
jak wyobraża go sobie zdecydowana większość fanek ma w sobie to coś, co mimo
jego wszystkich wad przyciąga. Każe zapomnieć o jego defektach i po prostu
kochać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz