środa, 12 grudnia 2012

Rozdział 134



            Zakręciłam tusz do rzęs i spojrzałam jeszcze raz na swoje odbicie w lustrze. W oczach iskrzyły małe ogniki radości, a na ustach czaił się delikatny uśmiech. Nareszcie nie muszę się zamartwiać tym co czuje do mnie Czarny. Wiem, że mnie kocha. A to najwspanialsze co mogło mnie spotkać. Martwiła mnie tylko trochę sytuacja z Jostem. Dlaczego Bill zmienił temat kiedy zaczęłam z nim o tym rozmawiać? A co jeżeli się naprawdę mocno ze sobą pokłócili? Nie chciałam siać między nimi niezgody, tak samo jak nie chciałam robić Czarnemu problemów. Jednak jak widać mimo mojej woli tak się właśnie stało.
Westchnęłam ciężko chowając tusz do kosmetyczki i wyszłam z łazienki. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do torebki i opuściłam pomieszczenie. Wolnym krokiem udałam się do pokoju Nikoli. Zapukałam do drzwi.
-          To idziemy? - spytałam gdy tylko ją zobaczyłam.
-          Pewnie. Tylko gdzie?
-          Nie wiem - wzruszyłam ramionami. - Muszę oddać Marcinowi motor, a potem możemy iść gdzie chcesz.
-          A może zanim mu go oddasz pojedziemy do Wersalu?
-          Możemy. Tylko nie wiem czy tam trafię.
Droga do Deauville choć o wiele dłuższa wydawała się być znacznie mniej skomplikowana. Szczególnie, że wujek mi wszystko wytłumaczył. Wyciągnęłam mapę Paryża z torebki i kierując się do wind zastanawiałam się jak można dostać się do Wersalu. Tak jak się spodziewałam droga była znacznie bardziej kręta. Ale właściwie przecież mamy z Nikolą cały dzień dla siebie zanim wrócą członkowie Tokio Hotel, więc możemy błąkać się po Paryżu i okolicach aż do wieczora.
* * *
            Zsiadłam z Kawasakiego, ściągnęłam kask i odetchnęłam z ulgą. Po ponad godzinnej podróży i kilkakrotnym pomyleniu drogi nareszcie dotarłyśmy do Wersalu. Jeszcze chyba nigdy nie pokonałam w tak długim okresie czasu dwudziestoczterokilometrowego odcinka drogi na motorze. Jednak patrząc na wielką rezydencję, a raczej pałac Ludwika XIV i jego następców wiem, że było warto.
-          Tyłek mnie boli - poskarżyła się Nikola masując wspomnianą część ciała.
-          Przeżyjesz - uśmiechnęłam się do niej. - Chciałabym mieć taki skromny domek...
-          No nie wiem... Wygląd zewnętrzny to jeszcze nie wszystko. A co z wnętrzem?
-          Też prawda. Ale i tak myślę, że będzie mi odpowiadało.
Żartując ruszyłyśmy wzdłuż pomalowanego na czarno ogrodzenia, które gdzieniegdzie miało złote zdobienia. Przeszłyśmy przez okazałą bramę, na szczycie której witało przybywających żelazne słońce z koroną na głowie, mające symbolizować Ludwika XIV. Podobnie jak Nikola byłam pod ogromnym wrażeniem tej budowli. Była niesamowicie wielka i piękna. Nic dziwnego, że wielu władcom nie udało się wybudować bardziej okazałego pałacu. Choć wielu próbowało, czego następstwem są inne piękne pałace w Europie.
-          I pomyśleć, że Ludwik XIV przebudował Wersal tylko dlatego, że nie był zadowolony ze swoich pozostałych rezydencji... - powiedziałam rozglądając się ciekawie wokół.
-          Nie tylko dlatego. Pozostaje jeszcze kwestia tego, że czuł się tu znacznie bezpieczniej niż w Luwrze.
-          Niby tak - przytaknęłam. - A polowania też odegrały pewną, dość ważną rolę.
-          Jak na to patrzę, to nie potrafię wyobrazić sobie, że to - zatoczyła wielkie koło rękami. - było kiedyś skromnym domkiem myśliwskim...
-          Oj ja też nie...
Weszłyśmy do środka i mijając ochroniarzy podążyłyśmy w głąb budynku za innymi turystami. Wnętrze było typowo barokowe. Wszędzie panował niesamowity przepych ukazujący hojność króla, a także bogactwo państwa. Każdy centymetr kwadratowy sufitu był pokryty obrazami o fikuśnych kształtach otoczonymi w dodatku złotymi ramami. Przedstawiały one na ogół historię Francji, która była niezwykle barwna.
-          Mogłabym tutaj zamieszkać - wyznała Nikola kiedy przechodziłyśmy do kolejnej komnaty.
-          Ja też... - rozmarzyłam się. - Służba przynosiłaby mi wszystko czego bym tylko zapragnęła, urządzałabym wytworne bale... Tylko przydałoby się centralne ogrzewanie, sala kinowa, basen i może jeszcze sala komputerowa.
Nikola pokręciła głową.
-          To zepsułoby cały urok tego miejsca.
-          To tylko dwa marne pokoje... i centralne ogrzewanie...
-          A potem doszłyby kolejne - roześmiała się. - Dołączymy się do jakiejś grupy?
-          A chce ci się słuchać przewodników?
-          Może dowiem się czegoś ciekawego - wzruszyła ramionami.
Podeszłyśmy do grupki ludzi, którzy byli stłoczeni wokół wysokiego, szczupłego mężczyzny z siwymi pokręconymi włosami. Odetchnęłam z ulgą gdy okazało się, że natrafiłyśmy na polską wycieczkę. Właściwie nie miałabym też niczego przeciwko niemieckiej, austryjackiej i angielskiej, a może nawet i rosyjskiej. Gorzej gdybyśmy trafiły na Włochów, Holendrów, Węgrów, Czechów...
-          Znajdujemy się teraz w Sali Zwierciadlanej. Została ona wybudowana w latach 1678-1684, mierzy siedemdziesiąt dwa metry długości, dziesięć szerokości i trzynaście wysokości. Naprzeciw luster znajduje się siedemnaście okien, które wychodzą na słynne ogrody wersalskie, których architektem był André Le Notre. Ludwik XIV stał tutaj godzinami tak jak teraz państwo, zwrócony plecami do okien i obserwował w zwierciadłach to co dzieje się na zewnątrz. A teraz proszę spojrzeć na żyrandole...
-          Chodź dalej - usłyszałam głos Nikoli tuż obok swojego ucha. Potaknęłam i udałam się za nią. - Nie chce mi się słuchać o żyrandolach.
* * *
            Nie sądził, że przyjdzie aż tak dużo dziewczyn na spotkanie z nimi. Myślał, że pojawi się ich zaledwie kilka, bo przecież nie byli jeszcze znani we Francji. Dopiero rozpoczynali swoją promocję tutaj. Ale z drugiej strony w Polsce ich piosenki znajdowały się na pierwszych miejscach list przebojów, a oni odwiedzili ten kraj zaledwie raz i to w dodatku nieoficjalnie. Chciałby, żeby David zorganizował im wielką trasę koncertową po tymże kraju, bo wtedy mógłby odwiedzać Mary Ann. Nie chciał myśleć nad tym co będzie jak wyjadą z Francji, ale w jego głowie powoli pojawiała się ta myśl. Ona będzie w Polsce, a on będzie dawał koncerty w Niemczech. Czy ich miłość przetrwa? Czy Mary Ann będzie odpowiadał jego tryb życia? Czy zrozumie, to, że wielokrotnie nie będzie miał nawet czasu, żeby do niej zadzwonić? Nie mówiąc już nawet o spotkaniu. A co najważniejsze czy on sobie z tym poradzi? W grę nie wchodziło nawet zakochanie się w innej dziewczynie, bo oddał już całe swoje serce Mary Ann, ale czy nie będzie tęsknił za nią zbyt mocno? Czy wystarczy jej to co może jej ofiarować? A jeżeli to będzie zbyt mało?
Teraz kiedy rozdawał autografy fankom stwierdził, że nie mógłby z tego tak po prostu zrezygnować. Choć miał ich wielokrotnie dość, to mimo wszystko kochał je i był im naprawdę wdzięczny za to, że są. Wystarczy, że usłyszał proste „merci” albo „danke” czy choćby „Je t’aime” lub „Ich liebe dich”, a jego usta momentalnie układały się w szeroki uśmiech tak jakby dostał upragnioną zabawkę. Przy nich wszystkie jego problemy, choć na chwilę spadały na drugi plan, bo teraz te dziewczyny, które czekały przez kilka godzin, żeby ich tylko zobaczyć znalazły się na pierwszym miejscu. Sam nie byłby skłonny do stania kilka godzin w upale, albo na mrozie, żeby zobaczyć przez moment swojego idola. Dlatego podziwiał je za taką wytrwałość.
-          Patrzcie! - wykrzyknął Georg z szerokim uśmiechem. - Annette tam stoi!
Spojrzał w kierunku, który wskazał basista, a uśmiech momentalnie znikł z jego twarzy. Czy ta dziewczyna go prześladuje? Pomijając historię z tym, że przez cały wieczór z nim flirtowała, a raczej narzucała się, to pozostał jeszcze żal o to, że kiedy nie udało jej się z nim rzuciła się w ramiona Georga. A przecież ma chłopaka! Sam go nawet przez przypadek poznał.
-          Chłopaki idziemy - zakomenderował Saki.
-          Jeszcze chwilkę - odpowiedział. - One tutaj tyle stały...
-          Innym razem Bill, teraz musimy iść.
Saki złapał go za ramię i pociągnął w stronę czarnego busa, przy którym czekał już David. Spojrzał na niego gniewnie i wsiadł do samochodu. Wbił wzrok w szybę tak jakby nagle szare, betonowe płyty chodnikowe niezwykle go zainteresowały. Jednak on zdawał się ich nie widzieć.
Odkąd pamiętał Jost był dla niego bardziej jak przyjaciel i ojciec w jednym niż menager. Może właśnie dlatego tak przejął się jego słowami? Gdyby powiedział to ktoś inny, choćby Roth, to nawet nie zwróciłby na to uwagi. Po prostu puściłby jego słowa koło uszu, a sam zrobiłby tak jakby chciał. Bynajmniej nie dlatego, że nie szanował producenta, bo szanował, a ponadto był mu wdzięczny, za to, że uczynił z nich gwiazdy, ale do Josta czuł pewnego rodzaju respekt. Wiedział, że może sobie na wiele pozwolić, ale wiedział też kiedy nic nie zdziała. I teraz była taka sytuacja. Sam nie wiedział już na kogo ma się wściekać. Na siebie czy też na Davida. W końcu to przez niego będzie musiał wybrać między muzyką, a Mary Ann, ale z drugiej strony denerwował się na siebie, że nie potrafi określić co jest dla niego ważniejsze. Ukochana dziewczyna, która sprawiała, że jego serce biło w zastraszającym tempie, a usta domagały się coraz to nowych pocałunków, czy też muzyka, która go uszczęśliwiała. Zauważył, że w swoich myślach praktycznie zawsze wymieniał na początku Mary. Czy to znaczy, że kocha ją bardziej?
-          Gdzie Georg? - spytał menager.
-          Pewnie rozdaje jeszcze autografy - Tom wzruszył ramionami jakby nieobecność basisty była najnormalniejszą rzeczą na świecie.
-          Z wami zawsze są jakieś problemy... - westchnął patrząc wymownie na Billa.
-          Daj spokój - wtrącił Gustav. - Przecież zaraz przyjdzie... - w tym momencie basista stanął obok Davida. - O! Już jest.
Menager pokręcił głową i odsunął się, żeby Georg mógł wejść do busa. Chłopak zajął miejsce obok perkusisty i odkręcił cola-colę akurat w momencie kiedy Hans odpalił silnik, a samochód zaczął się toczyć po ulicach Paryża. Georg nie spodziewając się tego wylał na siebie trochę napoju, czemu towarzyszył śmiech Toma i Gustava.
-          Bardzo śmieszne - odburknął próbując zetrzeć dłonią plamę ze swojej koszulki. - Co mu jest? - spojrzał na Billa.
-          Nic mi nie jest - odpowiedział nie odrywając głowy od szyby. - Po prostu się zamyśliłem.
-          Zobaczysz, będzie dobrze - brat położył na jego ramieniu dłoń, tak jakby to miało mu w jakiś sposób pomóc.
-          O czym mówicie? - spytał Gustav.
-          O niczym. Bill pokłócił się rano trochę z mamą - skłamał.
-          Aha. David, jedziemy już do hotelu? - teraz Georg zwrócił się do menagera.
-          Nie. Zaraz macie wywiad dla francuskiego Bravo, a potem krótką sesję dla nich.
-          A nie możemy wstąpić do hotelu?
-          Po co? - odwrócił głowę, żeby na niego spojrzeć. - Czekaj. Dam Ci moją koszulkę.
David odpiął pas bezpieczeństwa i zaczął ściągać swój t-shirt. Georg poszedł w jego ślady. Jost był dla nich naprawdę dobry i wyrozumiały. Dlaczego w takim razie praktycznie zabronił spotykać mu się z Mary Ann? Przecież to totalnie nielogiczne! Musiało się pod tym kryć coś więcej niż to, że fanki będą miały im za złe, to, że spotykają się z dziewczynami, które kochają. Tak jak każdy mają prawo do kochania i bycia kochanym. Równie dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że co niektóre fanki naprawdę mocno przeżyją wiadomość o tym, że się zakochał. To zniszczy ich marzenia o tym, że wypatrzy jedną z nich na ulicy, albo pod sceną i się w niej zadurzy. Równie dobrze wiedział, że nawet gdyby codziennie chodził na randkę z jedną fanką, to nie starczyłoby mu życia, żeby umówić się ze wszystkimi.
Basista założył na siebie czysty podkoszulek i się szeroko uśmiechnął.
-          Dzięki.
-          Spoko. Tylko nie wylej na siebie niczego, bo Sakiego koszulka będzie na Ciebie za wielka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz