środa, 12 grudnia 2012

Rozdział 151



Spakowałam do swojej walizki ostatnią parę spodni i ze smutną miną zasunęłam zamek. Nie chciałam wyjeżdżać z Paryża! Ani teraz ani nigdy, bo to oznaczało rozstanie z Billem. A ja nie chciałam się z nim żegnać!
Mówią, że pożegnania są najgorsze ale to nie prawda. Rozłąka i tęsknota za ukochanym jest znacznie silniejsza. Kiedy człowiek wpatruje się w jego twarz na zdjęciu i wspomina wszystkie piękne chwile, zapominając o tych złych czuje się okropnie. Tak jakby całe życie straciło nagle sens. Skąd to wiem? Bo tak właśnie było kiedy wyjechałam z Berlina, gdzie zostawiłam Billa po ślubie babci. Choć wtedy nie byliśmy razem, nie wiedziałam, że czuje do mnie jakiekolwiek głębsze uczucia; kochałam go i marzyłam o tym, żeby on również obdarzył mnie miłością. A gdy tak się stało muszę powiedzieć mu żegnaj. Może nie na zawsze, ale te kilka tygodni wydawało mi się w tym momencie wiecznością.
            Usiadłam na łóżku i wpatrzyłam się tępym wzrokiem w podłogę. Jeszcze nigdy tak bardzo nie chciałam zostać w jakimś miejscu jak w tym oto pokoju hotelowym. Choć spędziłam tu nieco ponad siedem dni wydarzyło się tak wiele... Zarówno dobrego jak i złego.
            Kierowana nagłym impulsem podniosłam się z miejsca i wybiegłam z pomieszczenia. Ze zniecierpliwieniem nacisnęłam guzik przywołujący windę. Kiedy pojawiła się po zaledwie kilku sekundach natychmiast do niej wsiadłam i zjechałam na parter, a stamtąd udałam się biegiem na schodki La Grande Arche. Usiadłam na nich i wpatrzyłam się przed siebie. Prosto w piękny, zabytkowy łuk triumfalny, który majaczył w oddali. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Jednak nikt tego nie zauważył. Przechodnie zajęci byli swoimi sprawami. Gdzieś się spieszyli, tak jakby uczestniczyli w jednym z wyścigów samochodowych. Żaden z nich nie zatrzymał się nawet na moment, żeby podziwiać piękno placu La Défense.
Uśmiechnęłam się do siebie przypominając sobie noc sprzed zaledwie kilku dni, kiedy to Bill w samych bokserkach krążył tutaj w kółko. Gdyby nie to z pewnością byłabym już od dawna w domu i wypłakiwała sobie oczy. A wtedy poważnie myślałam o powrocie do Polski. Teraz jednak ani trochę nie żałuję, że zostałam. Przeciwnie. Nie chcę wyjeżdżać. Cóż za zrządzenie losu...
-          Hej - usłyszałam cichy głos przyjaciółki.
Nikola rozsiadła się wygodnie na schodkach obok mnie i spojrzała przed siebie. Trwałyśmy w milczeniu, zatopione w swoich ponurych myślach. Powinnam zadzwonić do rodziców, że dzisiaj wracam, ale chciałam odwlec jak najdłużej ten moment. Może to dziwne, ale wydawało mi się, że jeżeli poinformuję ich o tym, to stanie się to nieuniknione. Zupełnie jakby już nie było... Jednak nie wiedzieć czemu w sercu tlił mi się malutki promyczek nadziei, że może zostaniemy tutaj jeszcze przez kilka dni...
-          Zrób coś... - jęknęłam. - Nie chcę wracać...
-          Też nie chcę, ale cóż zrobić? - uśmiechnęła się leciutko.
-          Nie sądziłam, że w ciągu tygodnia może się zmienić i wydarzyć tak wiele. A potem nagle zniknąć. Ot tak sobie - pstryknęłam palcami.
-          Nie zniknie. To tylko kilka tygodni.
-          Może i tak, ale mnie się wydaje, że to wieczność. Jak pomyślę sobie, że jutro nie obudzę się już koło Billa, to chce mi się wyć z rozpaczy.
Przyjaciółka nic nie odpowiedziała, tylko objęła mnie ramieniem. Po policzkach poleciały mi świeże łzy. Dlaczego tak szybko musi się kończyć moje szczęście? Owszem kocham Billa, a on mnie, ale czy za te kilka tygodni będzie tak samo? Czy nie wrócą między nas kłótnie?
* * *
            Tom Kaulitz siedział w fotelu i wpatrywał się w poskręcaną pościel. To na tym łóżku kochał się z Nikolą pierwszy raz. Wiedział, że zapamięta tę chwilę na zawsze. Bo choć zgrywał zimnego macho wcale taki nie był. A przynajmniej nie do końca. Nie potrafił się przed nikim otworzyć poza Billem. Do momentu aż spotkał brunetkę... A raczej uświadomił sobie fakt, że się w niej prawdziwie zakochał. Wcześniej to uczucie było mu całkowicie obce. Nawet jego domniemana miłość do Claudii okazała się przy tym co czuje do Nikoli marnym zauroczeniem. Niewartym nawet wspominania o nim.
            Zaczynał się bać coraz bardziej. Sam nie wiedział co aż tak go przeraża. To, że miłość jest dla niego zupełnie obcym, a zarazem nowym uczuciem, całkowitego zniewolenia przez dziewczynę czy odpowiedzialności. Bo kiedy wypowiada się ukochanej słowa: „kocham cię” staje się równocześnie za nie odpowiedzialnym. Trzeba poświęcić się wówczas całkowicie tej osobie i pielęgnować uczucie tak jak warzywa w ogródku. A jego to przytłaczało. Szczególnie, że jedyną rzeczą płci żeńskiej, którą kochał do tej pory była gitara. I muzyka. 
            Z tych ponurych rozmyślań wyrwał go odgłos pukania. Z westchnięciem podniósł się z fotela i podszedł do drzwi. Otworzył je na oścież wpuszczając do środka Billa. Młodszy Kaulitz zajął miejsce na łóżku i z determinacją zwrócił się do brata:
-          Jeszcze nie wiem jak to zrobię, ale nie pozwolę, żeby Mary wróciła dzisiaj do Polski! Jeżeli będę musiał, to wedrę się na pas startowy i stanę przed kołami samolotu!
-          Nie przesadzasz? - Tom podniósł jedną brew wpatrując się w niego czujnie.
-          Nie! Ja bez niej nie wytrzymam!
-          Dałeś sobie bez niej radę przez siedemnaście lat, to dasz i teraz - odparł choć wcale tak nie uważał. Szczególnie, że sam nie bardzo wyobrażał sobie swoje rozstanie z Nikolą. Jednak on jest w o tyle lepszej sytuacji, że brunetka mieszka w Niemczech.
-          Przestań zgrywać luzaka! Ja mówię poważnie! Stanę przed tymi cholernymi kołami samolotu! Albo zamknę się z nią w pokoju i nie wyjdę!
-          Uspokój się - powiedział spokojnie. - Krzykiem nic nie zdziałasz. Zastanówmy się lepiej jak tu zostać jeszcze trochę - wiedząc, że bliźniak wyskoczy zaraz z masą pomysłów dodał: - Tylko bez niczego drastycznego.
Czarny na moment zamilkł. Wystawił koniuszek języka i wpatrzył się w sufit intensywnie nad czymś myśląc, po czym z triumfem wykrzyknął:
-          Już wiem! Złamię sobie nogę!
Dreadowłosy przekręcił oczami, a kiedy bliźniak zaczął zastanawiać się na głos jak tego dokonać schował twarz w dłoniach. Nie mógł tego słuchać! Okaleczenie się nie było jego zdaniem najlepszym pomysłem. Wiedział, że jest jakiś inny sposób. Znacznie prostszy i o wiele mniej drastyczny. Nie wiedział tylko jaki, a ekscytujący monolog brata uniemożliwiał mu skupienie się nad przewertowaniem wszystkich pomysłów napływających mu do głowy.
-          Zamknij się albo wyjdź stąd! - wykrzyknął.
-          Ok., już idę. Poszukam jakiejś deski żebyś złamał mi nogę.
Tom spojrzał na brata jak na nienormalnego i pokręcił głową.
-          Idź lepiej zabunkrować się na razie w pokoju.
-          Ale jak mają zapasowe karty? - spytał z troską. - Lepiej poszukam tej deski. To pewniejsze, że zostaniemy tu jeszcze kilka dni jak złamiesz mi nogę.
-          My tak, ale skąd wiesz czy dziewczyny nie wrócą do domów?
-          Myślisz, że Mary zostawiłaby mnie tutaj ze złamaną nogą? - Czarny wyglądał na naprawdę przerażonego. - To może... - przyłożył palec do ust zastanawiając się nad innym wyjściem. - Stanę na środku ulicy i poczekam aż mnie auto potrąci? Takiego potłuczonego chyba mnie nie zostawi... Bo noga to faktycznie może być za mało, a jak mnie tak auto potrąci...
-          Zamknij się!! - przerwał mu. - Mary nie będzie potrzebny twój trup! Chyba, że tak bardzo chcesz tutaj zostać na zawsze... Jednak nie wiem czy cmentarz to taka dobra miejscówka... Wiesz ile tam jest robaków i pająków?
-          Nie chcę się przecież zabijać! Ale jak auto mnie potrąci i wyląduje na jakiś czas w szpitalu, to wtedy Mary będzie przy mnie czuwała - na jego ustach pojawił się chytry uśmieszek - i opiekowała się mną.
-          Powiedz mi lepiej czego się naćpałeś.
-          Herbaty z cytryną - wzruszył ramionami. - Pomożesz mi poszukać jakiegoś fajnego auta, które mogłoby mnie potrącić?
-          Nie!! - stracił cierpliwość. - Lepiej się zamknij, bo usiłuję coś wymyślić!!
-          Ale Tom! Wyjeżdżamy za dwie godziny!! Nie mamy czasu do stracenia na twoje myślenie!!
-          Lepiej stracić czas na moim myśleniu niż na twoich głupich pomysłach! Siadaj i się wreszcie zamknij!
Czarny posłusznie usiadł na miejscu, ułożył kolana tak, że się stykały ze sobą i położył na nich dłonie pokazując, że posłuchał brata. Jednak ciągle myślał nad jakimś nowym sposobem aby zatrzymać przez jeszcze kilka dni Mary Ann przy sobie. Wiedział, że spotkają się ze sobą za kilka tygodni jak dziewczyna przyjedzie do Niemiec na wakacje, ale dla niego to było zbyt długo. A ponadto nie chciał się z nią rozstawać nawet na jeden dzień!
-          Masz już jakiś pomysł? - spytał brata po upływie zaledwie dwóch minut. Tom pokręcił przecząco głową. - To może pójdę na wieżę Eiffla i zagrożę, że się z niej rzucę?
-          Miałeś się zamknąć!
-          Dobra, dobra... już jestem cicho... - zrobił naburmuszoną minę. - A może powinienem...
-          Zamknij się!! Myślę!!
-          Nie domyśliłbym się...
Tom przekręcił oczami. Dlaczego bliźniak zawsze musi tyle gadać? Jakby nie mógł się na moment zamknąć i dać mu w spokoju pomyśleć.
-          Już? Wymyśliłeś coś?
-          Bill! Minęło piętnaście sekund!
-          To myśl szybciej albo pomóż mi poszukać jakiejś deski albo samochodu.
Zignorował jego wypowiedź próbując znaleźć jakiś dobry sposób na to, aby zostali we Francji jeszcze przez kilka dni. A wiedział, że to będzie trudne do wykonania, gdyż zaraz po powrocie mieli kręcić teledysk do „Der letze tag”. Mimo tego jego myśli krążyły wokół Davida, a dokładniej czegoś co by go przekonało do zostania tutaj.
Już prawie wiedział co może powiedzieć Jostowi kiedy w pomieszczeniu rozległ się odgłos pukania. Przewrócił oczami. Czemu wszyscy muszą mu przerywać?! Spojrzał znacząco na Czarnego, żeby podniósł się i otworzył drzwi. Ten jednak siedział spokojnie.
-          Otworzysz?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz