czwartek, 6 grudnia 2012

Rozdział 125



            Rozwiązałam dwie sznurówki, które stanowiły zapięcie stanika i położyłam się na brzuchu. Włożyłam w uszy słuchawki od odtwarzacza MP3 i już po chwili w mojej głowie rozbrzmiał głos Billa śpiewający „Frei im freien fall”. „Wolny, w wolnym spadku”, przecież to bezsensu! A mimo to ta piosenka miała w sobie coś co mi się podobało. A może to dlatego, że lubiłam słuchać utworów Tokio Hotel? Głos Czarnego może nie był najlepszy, ale nie należał też do tych najgorszych. Tak czy inaczej miał w sobie to coś co przyciąga. A może to była właśnie miłość do muzyki? Słychać było, że wkłada serce w śpiewanie. Nie robił tego jedynie dla sławy czy pieniędzy. Wtedy te utwory nie miałyby w sobie tyle duszy. A o ile niektóre piosenki byłam w stanie przesłuchać tylko kilka razy, i to największych gwiazd, o tyle utworów TH mogłam słuchać w nieskończoność. Nie jest to wina bynajmniej tego, że się zakochałam w Billu. Bo co ma zakochanie do gustu muzycznego? Absolutnie nic. Pamiętam jak pierwszy raz usłyszałam „Durch den Monsun”. Za pierwszym razem jak puścił je Damian stwierdziłam, że jest przeciętne, ale słysząc ponownie coraz bardziej mi się podobało. Nawet nie zraziłam się do DDM wiedząc, że to kawałek Tokio Hotel, a przecież wtedy nie darzyłam Billa sympatią, można wręcz powiedzieć, że go nienawidziłam. W końcu nie na darmo otrzymał ode mnie jakże zacną ksywkę - Kosmita. Ciekawe jakby zareagował gdyby się dowiedział, że tak mówiłam o nim przez długi czas...
            Nie dane było mi jednak wymyślić jakiejś sensownej reakcji Czarnego, bo poczułam jak po moich nagich plecach spływa lodowato zimna woda. Podniosłam się z piskiem i zerknęłam za siebie, żeby zobaczyć kto to zrobił. Nie zdziwiłam się widząc uciekającego Billa. Niewiele myśląc ruszyłam za nim. Poczułam się jakbym była małą dziewczynką bawiącą się z innymi dziećmi na plaży w ganianego.
-          Bill! Idioto! - krzyknęłam do niego.
Nie dlatego, że uciekał, ale dlatego, że oblał mnie lodowatą wodą. Chłopak odwrócił się w moją stronę i momentalnie zatrzymał się w miejscu. Tak jakby nagle zamienił się w kamień. A ja nie spodziewając się tego wpadłam na niego. Oboje przewróciliśmy się na ciepły piasek. Spojrzałam na niego karcąco, oczekując przeprosin, ale on tylko kilka razy na przemian otwierał i zamykał usta. Za to policzki zrobiły mu się czerwone i to wcale nie była wina słońca.
-          O co chodzi? - spytałam w końcu.
-          O... - wydukał.
Spojrzał znacząco na moje piersi, a ja nie wiedziałam o co mu chodzi. W końcu również na nie spojrzałam i spostrzegłam, że nie mam na nich biustonosza od bikini. Jak wstawałam z ręcznika wściekła na niego, że wylał na mnie taką zimną wodę nie miałam głowy, żeby myśleć o tym, że wcześniej rozwiązałam troczki. Na moich policzkach wykwitł zapewne gigantyczny rumieniec. Choć to nie był pierwszy raz kiedy ktoś widział moje piersi, bo wielokrotnie opalałam się topless. Ale pierwszy raz zobaczył je Bill... A to nie jest tylko przechodząca po plaży nieznana mi osoba, z której zdaniem się nie liczę.
-          Ups... - powiedziałam tylko, bo co innego mogłam zrobić? Teraz już nie ma sensu zakrywać się rękami.
Czarny milczał, a ja nie wiedziałam co mogę powiedzieć, albo zrobić, żeby rozluźnić trochę atmosferę. W życiu nie przypuszczałam, że widok dziewczyny bez stanika tak może na niego działać!
-          Podobają ci się? - palnęłam kiedy wzrok dalej miał utkwiony w moich piersiach, które opadały teraz miękko na jego klatkę piersiową.
-          Eee... bardzo... ale... - nie spodziewałam się usłyszeć od niego czegoś takiego, więc nic dziwnego w tym, że oczy rozszerzyły mi się do rozmiaru dwóch euro.
-          Dziękuję - uśmiechnęłam się do niego nieśmiało i zaczęłam się podnosić.
-          Czekaj. Nie pójdziesz tak! - zaoponował odzyskując całkowicie głos.
-          Niby dlaczego?
-          Bo nie.
-          Niezwykle wyszukana wypowiedź, tego argumentu chyba nigdy nie zdołam podważyć - odparłam.
-          Nikt nie będzie cię oglądał nagiej!
-          Przecież nie jestem naga...
* * *
-          Długo jeszcze? - jęczał Tom.
-          Przecież dopiero tutaj weszliśmy. Gustav i Georg nie narzekają - odparła Nikola.
Miała już powoli dość narzekań Dreadowłosego. Jeżeli nie chciał tutaj przychodzić mógł przecież powiedzieć. Wtedy przyszłaby sama, albo wzięłaby ze sobą jednego z panów G, skoro Mary Ann pojechała gdzieś z Billem. Cieszyła się, że przyjaciółka nareszcie się z nim dogadała, bo przecież o to chodziło w tym wyjeździe, ale nie zmienia to faktu, że brakowało jej tutaj Mary. Przynajmniej ona podzielała jej pasję do muzeów i zwiedzania. Chociaż Gustav również wydawał się być zainteresowany zbiorami Luwru.
-          Ale przecież te wszystkie rzeźby są do siebie podobne. Nie wiem co ty widzisz w tym takiego wspaniałego.
-          Może to, że to nie są tylko rzeźby. To są aż rzeźby. Dzieła sztuki - wyjaśniła cierpliwie jak małemu dziecku to dlaczego lizak jest w kształcie kuli, a nie walca.
-          To tylko kawałek skały - obstawał przy swoim, a ona nie była w stanie zrozumieć aż tak wielkiej ignorancji.
-          Może dla ciebie - ucięła.
Nie zamierzała mu nawet wyjaśniać, że to nie jest skała tylko starannie wybierany marmur. To tak jak tłumaczyć niewidomemu jak wygląda kolor niebieski. I tak tego nie pojmie, więc po co się wysilać? Chociaż tyle, że Gustav z Georgiem nie narzekają w takim stopniu, co Dreadowłosy...
            Wspięli się po schodkach na pierwsze piętro. Przeszli do długiej salki, gdzie znajdowały się włoskie obrazy pochodzące z XIII, XIV i XV wieku. Ciągnąc Toma za rękę oglądała po kolei wszystkie dzieła, które wyszły spod pędzla znakomitych włoskich malarzy, takich jak: Giotto, Boticelli, Rafael, Leonardo da Vinci czy choćby Tycjan. Następną salą, którą odwiedzili był pokój, w którym umieszczone były ogromne dzieła malarzy francuskich.
-          Nie wiedziałem, że obrazy mogą być takie wielkie... - Georg powiedział z zachwytem.
-          Ktoś musiał się niesamowicie nad nimi napracować... - przytaknął Tom podchodząc bliżej, żeby przyjrzeć się „Śmierci Sardanapala” pędzla Eugene Delacroixa.
-          Idziemy zobaczyć „Wolność wiodąca lud na barykady”? - spytał Gustav.
-          Pewnie - przytaknęła. - Chyba zrozumieli, że to nie tylko kawałek płótna...
Tom z Georgiem całkowicie zignorowali uwagę Nikoli wpatrując się w obraz o powierzchni równej prawie dwudziestu metrów kwadratowych.
-          Jak myślisz, co on przedstawia? - spytał Georg.
-          Chyba śmierć - odparł Dreadowłosy.
Wcześniej nudziło go zwiedzanie Luwru, ale po zobaczeniu tego obrazu zaczął szanować malarzy. Dostrzegł w tym coś niesamowitego. Teraz to już nie była zwykła ilustracja z książek od sztuki, ale najprawdziwszy obraz, który był namalowany przez człowieka, a nie wydrukowany na jakiejś wielkiej prasie drukarskiej.
-          Moim zdaniem to jest jakaś orgia - stwierdził Georg po chwili zastanowienia.
-          Nie. To jest śmierć. Zobacz jak one wyglądają - wskazał na cierpiące, prawie bezwładne ciała kobiet.
-          Ale one są nagie. I wyglądają jakby były zmęczone. A tam leży sobie zadowolony szejk - wskazał na całkowicie ubranego mężczyznę.
-          Jakby to była orgia, to on byłby jeszcze bardziej zmęczony niż one. Spójrz jak on na nie patrzy. To musi być śmierć - tłumaczył żywo przy tym gestykulując.
-          Ale jaki jest cel malowania tych wszystkich nagich kobiet, skoro to nie orgia? Albo wydarzenia zaraz po niej? I po co on by się temu miał przypatrywać?
-          Nie wiem, ale ja ci mówię, że to śmierć - obstawał przy swoim. - Gdyby to były wydarzenia zaraz po orgii, to wszyscy mieliby na ustach uśmiechy i nie leżeliby tak jakby właśnie wyzionęli ducha. Zobacz, że niektóre przedmioty też są porozwalane.
Georg bez słowa podszedł do Gustava i Nikoli, a on wpatrywał się w obraz. Był pewny, że autor nie przedstawił tu żadnej orgii, tak jak utrzymywał basista. Dla niego była to ewidentnie śmierć. Może nie taka typowa, ale jednak śmierć. Sam nie wiedział czemu, ale strasznie spodobał mu się ten obraz. A przecież nigdy nie przepadał za malarstwem. Może dlatego, że te miniaturowe ilustracje w książkach nie oddawały rzeczywistego piękna obrazów?
-          O co chodzi? - spytał Gustav stając obok niego.
-          Co wam przedstawia ten obraz? - spytał.
-          To jest „Śmierć Sardanapala” namalowana przez Eugene Delacroixa w 1827 roku - Nikola przewróciła oczami.
-          Mówiłem ci, że to śmierć, a nie orgia! - wykrzyknął triumfalnie Dreadowłosy.
-          Orgia? Kto miał taki pomysł? - teraz głos zabrał roześmiany Gustav.
-          Ja, no bo to wygląda jak orgia.
-          Ale nią nie jest - Brunetka powiedziała przez śmiech. W życiu nie przypuszczała, że ten kontrowersyjny obraz przedstawiający śmierć można pomylić z orgią.
-          Ale skąd o tym wiesz? - dociekał Georg.
-          Pisze - wskazała tabliczkę z informacją napisaną po francusku. - A ja od siebie mogę dodać, że na owe czasy był to niezwykle kontrowersyjny obraz, przez który Delacroix stracił na pewien czas uznanie ówczesnych krytyków.
Cała trójka spojrzała na nią oniemiała, a ona tylko lekko się uśmiechnęła. Czytała dużo książek o Francji, więc co nieco zostało jej w głowie.
-          Chodźcie zobaczyć „Mona Lisę” - zarządziła prowadząc ich w stronę pomieszczenia oznakowanego na planie szóstką i siódemką. 
W sali był okropny tłok. Zresztą nic dziwnego. W końcu „Mona Lisa” jest najsłynniejszym, a także najbardziej tajemniczym obrazem na świecie. Przepychając się przez tłum ludzi podeszli do barierki. Portret znajdował się za szklaną szybą, a jego bezpieczeństwa strzegło dodatkowo dwóch ochroniarzy.
-          Zawsze myślałem, że jest większa - przyznał Gustav.
-          Ja też. Nie wiem jakim cudem to najdroższy obraz w dziejach - skrzywiła się przypatrując się uważnie Giocondzie.
-          Pewnie przez ten tajemniczy uśmieszek, który raczej odpycha niż przyciąga - stwierdził Tom.
-          Tajemniczy? Żartujesz? - spytał Georg, a cała trójka się roześmiała. Jednak on nic sobie z tego nie robił i kontynuował: - Przecież ona wygląda jakby pod kosiarkę wpadła!
-          Dobra, ty Georg już lepiej nie komentuj - Nikola się uśmiechnęła.
Słyszała już wiele opinii na temat żony florenckiego kupca, ale jeszcze nigdy tego, że wygląda jakby wpadła pod kosiarkę. Nie wiedzieć czemu, ale dla wielu mężczyzn była ideałem kobiecości. Czego ona mimo usilnych starań dopatrzyć się nie mogła. W następnej salce, którą odwiedzili stała „Nike z Samotraki” dłuta Pytokritosa z Rodos, o czym niewielu wiedziało.
-          Ona jest piękna! - wykrzyknął z zachwytem Tom. - Szkoda tylko, że odrąbali jej głowę...
-          Co ja słyszę? - Nikola spojrzała na niego z szerokim uśmiechem. - A wcześniej mówiłeś, że kawałek skały nie może być piękny....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz