czwartek, 6 grudnia 2012

Rozdział 110



            Nie mogłam znieść widoku Annette klejącej się do Billa, więc kiedy tylko zobaczyłam który zajmują stolik od razu uciekłam od nich. Przedostałam się przez tłum tańczących ludzi i skierowałam do łazienki. Stanęłam przed lustrem i wpatrzyłam się w swoje odbicie. Nie zamierzałam wracać na salę i spokojnie patrzeć jak brunetka lepi się do Billa niczym mucha do miodu. Nie mogłam powiedzieć, żeby przestała, bo nie miałam żadnego prawa ku temu. Cóż z tego, że go kocham skoro nie jesteśmy ze sobą? Myślałam, że wszystko zmierza w tym kierunku, ale jak widać myliłam się. Jeżeli pozwala się obmacywać pierwszej lepszej panience to znaczy, że jestem dla niego tylko przyjaciółką. A może powinnam powiedzieć aż przyjaciółką? W każdym razie nie znaczę dla niego tyle ile bym chciała.
            Przed oczami stanęła mi sytuacja ze ślubu babci, kiedy to Bill całował się z moją kuzynką. Nie miałam wtedy przecież powodów do zazdrości i takiej reakcji, więc czemu się tak zachowałam? Przecież był wolny i mógł robić co tylko chce. Mógł całować każdą dziewczynę. Dlaczego tak mnie to zraniło? Bo zobaczyłam chłopaka, którego kocham w objęciach innej wiedząc, że sama nie będę mogła się do niego bezkarnie przytulić i pocałować? Teraz sytuacja uległa lekkiej zmianie. Mogłam się do niego przytulić, ale towarzyszyła temu wszystkiemu niepewność. Nie wiedziałam co Bill do mnie czuje, ale chciałam, żeby kochał mnie całym sercem tak jak ja jego. Ale ileż to razy nasze pragnienia nie idą w parze z rzeczywistością i czynami?
            Nie wiedzieć czemu ogarnęła mnie złość, tak potężna, że gdyby nie wchodząca do środka dziewczyna z pewnością rozwaliłabym lustro. A byłam wściekła na siebie, kuzynkę, Annette, Billa i cały świat. Co ja takiego zrobiłam, że spotyka mnie taki los?! Kiedy mogę już być naprawdę szczęśliwa zawsze coś mi to uniemożliwi! Spojrzałam kątem oka na dziewczynę, która stała obok mnie i nieudolnie próbowała zetrzeć rozmazany makijaż z policzków co jakiś czas pociągając nosem. Wyglądała jak jedno wielkie nieszczęście. Wygrzebałam z torebki chusteczki do demakijażu i podałam jej jedną.
-          Merci - odezwała się cicho biorąc ode mnie prostokątny przedmiot.
-          Nie płacz, uśmiechnij się. Jutro wstanie nowy, lepszy dzień - powiedziałam ciepło po francusku, chcąc ją pocieszyć. Dziewczyna tylko lekko uniosła kąciki warg w górę, ale z jej oczu popłynęły kolejne łzy.
-          Łatwo ci mówić... To nie twój chłopak obściskuje się teraz z jakąś inną...
-          Ale chłopak, w którym się zakochałam owszem - wyznałam cicho wpatrując się w swoje odbicie.
-          Mówisz tak, żeby mnie pocieszyć? - spytała patrząc prosto na mnie.
-          Nie. Siedzi teraz gdzieś przy stoliku i daje się obmacywać jakiejś panience...
-          Oni wszyscy są tacy sami... Wystarczy, że zobaczą jakąś zgrabną blondynkę i już się do niej kleją - na jej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia, a na policzkach nowe kropelki.
-          Długo z nim chodzisz? - spytałam.
-          Prawie dwa lata. Ale wiesz? Przyzwyczaiłam się już do tego, choć za każdym razem to tak samo boli...
-          O czym mówisz? - spytałam, bo wydawało mi się, że źle ją zrozumiałam. Potrafiłam mówić po francusku, ale nie można powiedzieć, że perfekcyjnie. A przecież nie mogło jej chodzić o to, że chłopak za każdym razem tak postępuje.
-          Mówię tylko, że to nie pierwszy raz - otarła łzy i zaczęła ścierać rozmazany makijaż z twarzy.
-          To dlaczego jesteś z nim tak długo?
-          Jest wiele powodów, ale najważniejszy to ten, że naprawdę go kocham. Wiem, że mnie rani, ale nie wyobrażam sobie życia bez niego. Gdyby ktoś kazał mi wskoczyć za nim w ogień, zrobiłabym to bez wahania... - ostatnie zdanie wyszeptała, a po jej policzkach poleciały nowe łzy, które szybko otarła.
-          Nie płacz, nie warto - położyłam jej dłoń na ramieniu chcąc dodać jej tym samym otuchy. - Powinnaś znaleźć kogoś, kto będzie zasługiwał na twoją miłość.
-          Prosto jest dawać komuś rady, nie? - powiedziała cicho. - Wiesz... Poradziłabym ci to samo, no wiesz, z tamtym chłopakiem, w którym się zakochałaś, tylko...
-          Wiesz, że tak nie postąpię - dokończyłam. - Wiem, że łatwo dawać komuś rady, ale gorzej samemu z nich skorzystać. Ale trzeba się czasami doszukiwać pozytywów, nawet w tak absurdalnych sytuacjach jak ta.
Obie się roześmiałyśmy. Zarówno ja jak i ona wiedziałyśmy, że nie ma nic pozytywnego w naszych sytuacjach. Nawet jeżeli ktoś próbowałby się doszukać czegoś w nich na siłę. Bo jaki może być plus w tym, że chłopak, z którym chodzi się dwa lata przy każdej możliwej okazji zdradza cię z inną panienką? Albo w tym, że Annette klei się do Billa, a on jej na to pozwala?
-          Jak masz na imię? - spytałam przerywając ciszę, która między nami zapanowała.
-          Colette - podała mi dłoń, a ja ją uścisnęłam.
-          Mary Ann.
-          Nie jesteś z Francji, prawda? - kiedy pokręciłam głową dodała: - Tak myślałam.
-          Aż tak kaleczę francuski?
-          Nie - uśmiechnęła się. - Bardzo dobrze mówisz, tylko niektóre wyrazy śmiesznie akcentujesz.
-          Zdarza się - puściłam jej oczko. - Ale uczę się go tylko dwa lata.
-          Dwa lata? - powtórzyła z niedowierzaniem otwierając szerzej oczy. - A skąd pochodzisz?
-          Na stałe mieszkam w Polsce, ale mam korzenie niemieckie i angielskie.
-          Wybuchowa mieszanka... - dziewczyna miała jeszcze coś dodać, ale nie zdążyła, gdyż zadzwonił jej telefon. - Przepraszam na moment.
Odeszła na bok i odebrała a ja pogrążyłam się w swoich myślach. Sama nie wiedziałam co zrobić. Nie chciałam wracać na salę i siedzieć w jednej loży z Annette i Billem. Zwyczajnie nie mogłam znieść ich widoku razem. Po co więc tutaj przyszłam? Bo chciałam się dobrze bawić, ale przecież od momentu kiedy brunetka pojawiła się w pokoju Georga i Gustava wiedziałam, że tak nie będzie. Trzeba było zostać w hotelu i czekać cierpliwie na ich powrót. Wtedy siedziałabym tam nieświadoma niczego wspominając dzisiejsze popołudnie.
-          Idziesz ze mną na salę? - spytała Colette. - Przyszli moi znajomi, więc możesz się dołączyć do nas...
-          Sama nie wiem... - odparłam. Bo może lepiej wrócić do hotelu? Wtedy na pewno nie zobaczę już tego wieczoru Billa z przyczepioną do ramienia Annette. Chyba, że zaprosi ją do naszego pokoju...
-          No chodź - przekonywała. - Przecież nie będziesz siedziała tutaj sama. A mi będzie bardzo miło jak do nas dołączysz.
-          Dobra, przekonałaś mnie - uśmiechnęłam się do niej lekko.
Wyszłyśmy z łazienki i przeciskając się przez tańczący tłum skierowałyśmy się w stronę loży znajdującej się w rogu ogromnego pomieszczenia. Przeprosiłam na chwilkę Colette i udałam się do stolika, przy którym powinna siedzieć Nikola z chłopakami i Annette. Nie chciałam, żeby się o mnie martwili, dlatego też zdecydowałam, że powiem im gdzie mogą mnie znaleźć. Jednak nie zamierzałam zdradzać powodu dlaczego nie chcę z nimi siedzieć. Przecież nie powiem Billowi, że jestem o niego zazdrosna i nie mogę ścierpieć jak Annette go obmacuje.
Podeszłam do loży, w której spodziewałam się zastać przyjaciół. Jednak nie było tam nikogo oprócz Billa, który siedział ze spuszczoną miną popijając piwo. Tak bardzo chciałam usiąść koło niego i się do niego mocno przytulić... A może nawet pocałować? Kto wie? Jednak obiecałam Colette, że do niej zaraz przyjdę. Wyciągnęłam Czarnemu z dłoni szklankę i upiłam kilka łyków.
-          Dzięki - podałam mu przedmiot wtapiając się w tańczący tłum.
Miałam zamiar znaleźć Colette i podziękować jej za zaproszenie, a potem wrócić do Billa póki był sam. A nie sądziłam, żeby Annette szybko wróciła, gdyż piosenka dopiero się rozpoczęła. Torowałam sobie drogę między nastolatkami, chcąc jak najszybciej dostać się w róg sali.
-          To jest Mary Ann! - dziewczyna krzyknęła wskazując na mnie. Uśmiechnęłam się lekko.
-          Colette... - zaczęłam, ale mi przerwała.
-          Poznaj wszystkich. To jest Antoine...
Przywitałam się z jej znajomymi poprzez uścisk ręki dziękując za komplementy, które usłyszałam od męskiej części jej przyjaciół. Wydawali się być niezwykle sympatyczni, ale dużo bardziej wolałam iść do Billa i wtulić się w niego pokazując Annette, że chłopak należy tylko i wyłącznie do mnie. Choć tak nie jest w rzeczywistości. Ale kogo to obchodzi?
-          Colette, dziękuję ci za zaproszenie, ale idę do Billa - powiedziałam.
-          Do tego chłopaka, w którym się zakochałaś? - skinęłam głową. - To, życzę powodzenia - uśmiechnęła się do mnie ciepło. - Miło mi było cię poznać.
-          Mnie również. I pamiętaj on i tak na ciebie nie zasłu...
-          Colette, kochanie... - przerwał mi jakiś męski głos, który byłam pewna, że już wcześniej gdzieś słyszałam.
-          To właśnie mój chłopak. Ne...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz