czwartek, 6 grudnia 2012

Rozdział 130



            Śniło mu się, że jest na pięknej plaży we Francji razem z Mary Ann. Dziewczyna siedzi wtulona w niego, a on cieszy się jak głupi ze swojego szczęścia. Oto wie, że zakochał się w niej z wzajemnością. Miał właśnie złożyć na jej ustach czuły pocałunek, poczuć znowu smak jej słodkich warg kiedy usłyszał dzwonek telefonu. Wysyczał kilka przekleństw wściekły, że ktoś przerywa mu ten wspaniały sen i zaczął szukać jedną ręką telefonu, bo drugą obejmował Mary Ann, która spała wtulona w jego tors. Nawet nie patrząc na wyświetlacz swojego sidekicka odebrał, żeby melodyjka nie obudziła ukochanej.
-          Tak? - spytał zaspanym głosem nie bardzo wiedząc jeszcze co się dzieje.
-          Bill? Nareszcie odebrałeś! Masz przyjść za pięć minut do mojego pokoju!
-          Uhm...
Chciał odłożyć telefon na nocny stolik, ale nie trafił. W rezultacie tego przedmiot rozsypał się na trzy części. On się jednak absolutnie tym nie przejął zamykając na powrót oczy i przytulając do siebie mocniej Mary Ann. Tak bardzo chciał, żeby wydarzenia z plaży, które mu się śniły były prawdą... Wiedział jednak, że to był tylko nazbyt realistyczny sen, który jak dla niego mógłby trwać wieczność. Ale pech chciał, że Jost musiał mu go przerwać. Do jego jeszcze zaspanego umysłu właśnie dotarło to co powiedział menager przez telefon. Miał być za pięć minut w jego pokoju. Momentalnie się obudził odsuwając od siebie Mary Ann i przykrywając ją kołdrą. Dziewczyna się w nią wtuliła i coś wymruczała, a on szybko zerwał się z łóżka. Założył na siebie pierwsze lepsze ubrania, które leżały na podłodze. Porządek nigdy nie był jego mocną stroną. Włożył kartę od pokoju do tylnej kieszeni jeansów i zakładając czerwony podkoszulek wybiegł na korytarz. Jost pewnie będzie wściekły. Nie dość, że znikł wczoraj na cały dzień, to jeszcze nie odbierał telefonów. Doskonale wiedział jak menager nie lubił sytuacji kiedy nie mógł się z nimi skontaktować, bo najczęściej dzwonił w jakichś naprawdę ważnych sprawach. I właśnie dlatego wyłączył wczoraj telefon. Nie chciał bowiem, żeby ktoś mu przeszkadzał, a już w szczególności on. Teraz jednak przyjdzie mu za to zapłacić.
Zdyszany zapukał do drzwi od pokoju Josta i czekał aż ten mu otworzy. Dosłownie po kilku sekundach ujrzał w nich sylwetkę menagera. Wyglądał prawie tak jak nadmuchany do granic możliwości balon, który zaraz wybuchnie.
-          Cześć David - przywitał się radośnie mając jeszcze nadzieję, że mu się upiecze. - O co chodzi?
-          Wchodź - jego głos był chłodny. 
Posłusznie wszedł do środka i usiadł na krzesełku czekając na to co ma mu do powiedzenia menager. A był pewny, że nie będą to miłe słowa.
-          Gdzie ty wczoraj byłeś?! I czemu miałeś wyłączony telefon?! - stanął przed nim z założonymi na piersi rękoma.
-          Zrobiłem sobie wycieczkę z Mary Ann - wzruszył ramionami jakby to nie było nic specjalnego. - A telefon mi się rozładował.
-          Wycieczkę?! - wrzasnął. - A jak coś by ci się stało?! Rozmawialiśmy już o tym! Miałeś wszędzie chodzić z Sakim!!
-          Daj spokój. Nie jestem już dzieckiem.
-          Ale tak się zachowujesz! Zrozum, że skończyły się już te czasy kiedy możesz robić to co chcesz! Teraz jesteś sławny!
Widząc minę menagera i jego stalowy wzrok, którym gdyby tylko mógł uśmierciłby go na miejscu postanowił się nie odzywać. Wiedział, że tak będzie lepiej, choć w jego wnętrzu aż kipiało. Zawsze sobie dawał radę bez ochroniarzy, więc i teraz sobie poradzi! Ani jemu ani Tomowi, Gustavowi i Georgowi nie odpowiadało, że jakieś mięśniaki mają chodzić za nimi krok w krok czuwając nad ich bezpieczeństwem. Sprzeczali się o to z Jostem wielokrotnie, ale nie chciał ustąpić. O ile cieszył się wcześniej ze sławy Tokio Hotel, to z każdym dniem stawała się ona dla niego coraz bardziej uciążliwa, a co więcej odbierała mu resztki normalności. W Niemczech nie może wyjść nawet spokojnie na ulicę czy do sklepu, żeby zaraz nie obskoczył go tłum fanek. Aż dziw, że wczoraj żadnej nie spotkał...
            Widząc, że David bez słowa wpatruje się w wyświetlacz swojego laptopa zaczął wstawać z miejsca chcąc już opuścić jego pokój i przygotować się do spotkania z fanami, które miało odbyć się za niespełna cztery godziny.
-          A ty gdzie się wybierasz? - spytał nie odwracając wzroku od notebooka. - Powiedz mi lepiej co to ma być.
Obrócił w jego stronę laptopa. Jego oczom ukazały się dwie sylwetki na zdjęciu. Tak. To był on i Mary Ann. Twarze były lekko zaciemnione, ale spokojnie dało się rozpoznać do kogo należą. Mimowolnie uśmiechnął się do siebie przypominając sobie moment uwieczniony na fotografii, ale kiedy spojrzał na twarz menagera, na której teraz nie było żadnych emocji spuścił wzrok na dywan i odezwał się cicho:
-          Zdjęcie...
-          To już wiem. Ale ja pytam co to jest?
-          No... - zmieszał się patrząc na zdjęcie, na którym był ubrany w same bokserki i obejmował czule ukochaną. - Ja i Mary Ann...
-          Właśnie. Ty i Mary Ann - powtórzył. - Bill, co jest między wami?
Szukał przez chwilę odpowiedniego określenia, które odzwierciedlałoby to co jest pomiędzy nim, a blondynką. Nie był jej chłopakiem, ale nie mógł się nazwać też jej przyjacielem. Bo pomiędzy przyjaciółmi nie ma takiego rodzaju miłości. A on ją kochał całym sobą i wiedział, że ona jego też. Tylko, że ich stosunki nie były do końca określone, choć wyznaczyli granice.
-          Jesteśmy razem - powiedział w końcu.
Menager westchnął ciężko, tak jakby spodziewał się tej odpowiedzi, ale miał nadzieję, że Bill powie coś zupełnie innego.
-          Rozumiem... Tylko, że ty nie możesz mieć dziewczyny - mówił ze stoickim spokojem, a w nim zaczęło się gotować. - Żaden z was nie może jej mieć. Macie fanki, które śnią po nocach, że któryś z was zwróci na nie uwagę. Że się w nich zakochacie. Dlatego właśnie musicie być sami.
-          Nie obchodzą mnie fanki! - wykrzyknął, bo to co usłyszał od menagera trafiło prosto w jego serce niczym piorun. - One muszą zrozumieć, że nas jest tylko czterech, a ich tysiące!
-          Czy ty niczego nie rozumiesz? Te dziewczyny was uwielbiają dopóki jesteście sami! Wiadomość, że któryś z was się szczęśliwie zakochał zabije je! I wszystko to co udało wam się osiągnąć!
-          Wielkie dzięki za takie osiągnięcia!! Kochają nas za wygląd, a my nie jesteśmy modelami!! Jesteśmy muzykami!! Nie chcę takich osiągnięć!! Ja chcę tylko tworzyć muzykę!!
-          A nie tworzysz jej? Nie wydaliście płyty, która uzyskała status platynowej? Bill, nic nie poradzisz na to, że ten świat działa w taki sposób. On po prostu taki już jest. Nie ważne jest to czego ty chcesz. Najważniejsze jest to czego chcą fani.
-          To ja do niego nie chcę należeć!!
-          Za późno - odparł spokojnie, tak jakby Bill nie miał w tej kwestii niczego do powiedzenia. - To zdjęcie się jakoś wytłumaczy. Nie widać tutaj zbyt dobrze twojej twarzy, więc zawsze można powiedzieć, że to nie ty... A jak cię zapytają w dzisiejszym wywiadzie o to, to powiesz, że w dalszym ciągu jesteś do wzięcia... Powtórzysz te same bajeczki co zawsze.
-          Nie! - zaprotestował. - Nie zrezygnuję z Mary Ann!! Nie możesz nam tego zrobić!!
-          Musisz wybrać Bill. Muzyka albo miłość. Wasze fanki nie wybaczą jej, że jest twoją dziewczyną. Zaczną się od was odwracać, a wy stracicie wszystko to nad czym tyle pracowaliście.
-          Nie będę niczego wybierał!! Fanki nie mają wyjścia!! Powinny się cieszyć z tego, że jestem szczęśliwy!!!
Cały czerwony ze złości wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami. Przyłożył kartę magnetyczną do czytnika i wszedł do pokoju jego i Mary Ann. Był tak wściekły, że miał ochotę coś rozwalić, w rezultacie czego zaczął kopać wszystkie przedmioty leżące na podłodze głośno przy tym przeklinając. Przestał zwracać uwagę, na to, że swoim zachowaniem obudzi blondynkę. Jednak w tej chwili nie było to jego najważniejszym zmartwieniem. Nie sądził, że kiedykolwiek przyjdzie mu wybierać pomiędzy miłością, a muzyką.
-          Kurwa! - wykrzyknął kiedy but zaplątał mu się w granatową koszulkę przez co omal się nie przewrócił.
-          Bill? - usłyszał jeszcze zaspany głos dziewczyny. - Co się stało?
-          Nic - odburknął wściekły.
-          Przecież widzę, że coś jest nie tak.
Usiadła na łóżku, które poprzedniego wieczora zsunęli ze sobą i zaczęła obserwować jak kopie wszystko co leży na podłodze.
-          Byłem u Davida! - powiedział ze złością. - Pokłóciliśmy się, bo nie zabrałem wczoraj ze sobą ochroniarza!
-          Uspokój się. Przecież to nic takiego strasznego. Przejdzie mu... Zresztą... powiem mu, że to moja wina.
Wstała z łóżka i podeszła do niego. A on chciał powiedzieć jej o co tak naprawdę poszło, ale nie mógł. Między nimi zaczęło się układać, a on tego nie chciał zniszczyć. Tak samo jak nie chciał zrezygnować ani z niej, ani z muzyki. Tylko, że sam jeszcze nie wiedział jak ma tego dokonać. I był przez to wściekły na siebie. Mary Ann przytuliła się do jego pleców, a on zrobił się trochę spokojniejszy, choć w jego wnętrzu jeszcze się gotowało. Nie wyobrażał sobie, że mógłby jej powiedzieć teraz, że kocha ją, ale muzykę bardziej przez co musi z niej zrezygnować. Tak samo jak nie wyobrażał sobie tego, że mógłby zrezygnować z muzyki na rzecz Mary Ann. Kochał je obie tak samo mocno. Obie były częścią jego życia i obie dawały mu szczęście. Prawdziwą radość.
-          Nie poszło tylko o ochroniarzy - wyrzucił z siebie.
-          To o co jeszcze? - spytała wtulając się w niego mocniej.
-          O ciebie, fanki, muzykę!! - wykrzyknął odsuwając się od niej. - O wszystko!
Spojrzał na Mary Ann, która stała teraz z wytrzeszczonymi oczami i wybiegł z pokoju zatrzaskując drzwi. Dlaczego na nią nakrzyczał? Przecież nie zrobiła mu niczego złego! Wręcz przeciwnie! Próbowała mu pomóc. Tylko, że nikt mu nie może pomóc oprócz niego samego i Josta! Gdyby manager zmienił tylko decyzję... Przecież fanki zrozumieją, że się zakochał i jest szczęśliwy, że może być z ukochaną dziewczyną! Nie mogą mieć niczego przeciwko temu, że on kocha całym sercem jedną dziewczynę! Jednak jakiś głosik w jego głowie szeptał, że jest w błędzie. Że oszukuje sam siebie. Czytał przecież tak wiele listów od zakochanych w nim po uszy fanek, które mówiły, że zrobią dla niego wszystko, ale zawsze wydawało mu się, że przesadzają. Jednak powoli zaczęło do niego docierać, że one to marne zauroczenie traktują jak prawdziwą miłość. Ale spójrzmy na to realnie. W jaki sposób można zakochać się prawdziwie w swoim idolu, którego zna się tylko z telewizji czy prasy? Przecież żadna z nich nie wie jaki on jest naprawdę! Żadna z nich nie ma pojęcia, że choć przez ostatnie miesiące chodził uśmiechnięty od ucha do ucha, rozdawał z radością autografy, to tak naprawdę była tylko marna gra! Narzucona na twarz maska, która zakrywała przed światem to co się działo w jego wnętrzu! A działo się wiele. Targała nim rozpacz, że nie może być z Mary Ann. Że zaprzepaścił ich szansę na szczęście. A kiedy już zaczęło się układać między nimi, wyznali sobie co do siebie czują na powrót musi się wszystko psuć. Doskonale wiedział, że nie jest w stanie zrezygnować ani z dziewczyny, której oddał całe swoje serce, ani z muzyki, która jest ogromną częścią jego życia. To zawsze w niej szukał pocieszenia i je znajdował. Jak mógłby ją teraz wystawić do wiatru? Czuł się naprawdę zagubiony i zdezorientowany. Nie chciał wybierać, bo wiedział, że każda decyzja będzie zła. Ale znał też na tyle Josta, żeby wiedzieć, że ten nie odpuści. Odkąd został ich managerem robili wiele rzeczy, na które nie mieli ochoty i których nigdy by nie zrobili...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz