czwartek, 6 grudnia 2012

Rozdział 127



Tak długo marzyłam o tym, żeby usłyszeć te słowa. Bill mnie kocha. I ja jego również. Czemu więc w mojej głowie pojawiło się nagle tyle obaw? Dlaczego muszę psuć tą wymarzoną chwilę głupimi myślami? Przecież Bill nie jest Piotrkiem! Z nim będzie zupełnie inaczej! Ale czy na pewno? A co jeżeli zacznę unikać Czarnego tak samo jak mojego byłego chłopaka? Wtedy zranię nie tyle siebie co Billa. W takim razie czy nie lepiej zranić go od razu? Zresztą już to zrobiłam. Doskonale wiedziałam, że należy mu się wyjaśnienie mojej decyzji, ale zwyczajnie nie potrafiłam ubrać w słowa tego co dzieje się w mojej głowie. Zresztą jak można wytłumaczyć chaos? Może dobrym rozwiązaniem byłoby zacząć myśleć na głos? Uśmiechnęłam się lekko do siebie na tę myśl, jednak kiedy dostrzegł to Bill w jego oczach pojawiło się jeszcze większe cierpienie. Dlaczego muszę go aż tak ranić, przez swoją głupotę? Pewne było jedno. Nie mogę pozwolić mu na to, żeby odszedł!
„I love him
[Kocham go]
Of that much I can be sure
[Tak bardzo jak tylko tego mogę być pewna]
I don't think I could endure
[Wątpię, czy będę mogła wytrzymać]
If I let him walk away
[Jeśli pozwolę mu odejść]
When I have so much to say
[Gdy mam tak dużo do powiedzenia]”
-          Rozumiem... - wyszeptał.
A ja wiedziałam, że nic nie rozumie. Nie wiedział co się dzieje w moim wnętrzu, więc jak mógł rozumieć? Jak mógł rozumieć skoro ja nie rozumiałam swojego zachowania? Kocham go i chcę być z nim, ale jednocześnie coś mi nie pozwala. To nie może być przecież tylko obawa przed tym, że go zranię tak jak Piotrka. Musi się kryć pod tym coś więcej. A może to, to, że mu nie ufam do końca? Skoro kochał mnie przez tyle czasu to dlaczego całował się z Hannah i Annette? I skąd mam wiedzieć czy to się nie powtórzy? A choć nie byliśmy przecież nigdy razem zawsze czułam, że mam do niego jakieś prawa. Dopiero w tej chwili uświadomiłam sobie jakie to było absurdalne! Czemu w ogóle czułam się tak okropnie jak się z nimi całował? Przecież mógł robić co mu się tylko żywnie podobało! A jednak takie tłumaczenie na niewiele się zdaje. Czy jeżeli zginie nam bliska osoba to cieszymy się z tego, że trafiła do lepszego świata czy smucimy się bo nie ma jej z nami? Tak. Ludzie są egoistami. I ja też taka jestem. Chcę mieć Billa na wyłączność, ale jednocześnie nawet nie mam odwagi z nim być. Dlaczego muszę być sobą? Dlaczego nie mogę być jakąś normalną dziewczyną bez takich problemów? Dziewczyną, która w tej chwili rzuciłaby się z piskiem radości na szyję Billa i również powiedziała, że go kocha. Dla mnie zawsze wszystko jest trudne. Ale koniec z tym. A przynajmniej częściowy. Jestem winna wyjaśnienie Billowi i wyznanie tego co czuję!
„I've been there
[Muszę być tam]
With my heart out in my hand
[Z moim sercem na dłoni]
But what you must understand
[Ale jedno co musisz zrozumieć]
You can't let the chance
[Nie możesz pozwolić by szansa]
To love him pass you by
[Na jego miłość przeszła obok]”
* * *
-          Nie mów, że rozumiesz skoro tak nie jest w rzeczywistości - usłyszał.
Spojrzał zdumiony na dziewczynę. Przecież wszystko rozumiał. Mary Ann go nie kocha i nie chce z nim być. Był głupi wyobrażając sobie, to, że ukochana odwzajemnia jego uczucia. Owszem bolało go, że został właśnie odrzucony, ale nie mógł nic na to poradzić. Mógł jedynie cierpieć w milczeniu. Mary Ann była jego całym życiem, które teraz się skończyło. Najprawdopodobniej ta wiadomość jeszcze do końca do niego nie dotarła. Wiedział, że dziewczyna mu odmówiła, ale jednak jego podświadomość nie dopuszczała do siebie tej myśli.
-          A co tu jest do rozumienia? Nie kochasz mnie, nie chcesz ze mną być. Wszystko jest jasne - powiedział chłodno starając się ukryć wszystkie emocje, które zaczynały nim targać.
-          Bill, to wcale nie tak... - zaczęła spoglądając na drewniane baby różnej wielkości, które w rączkach trzymały literki układające się w napis „Je t’aime”, ale nie dał jej dokończyć.
-          Nie musisz mi się tłumaczyć. Bawiłaś się mną, a ja niepotrzebnie zrobiłem sobie nadzieję. Naprawdę wszystko rozumiem.
I taka była prawda. A oprócz tego, nie chciał słuchać jak dziewczyna mówi mu dobitniej, że nie chce z nim być. Wtedy cały pozorny spokój, który w nim tkwił uleciałby niczym powietrze z baloniku. A on nie chciał, żeby Mary Ann zobaczyła jaki jest słaby. Jak łatwo może go zranić. W tym momencie żałował, że powiedział jej o swoich uczuciach, ale nie mógł już cofnąć czasu. Zresztą sam nie był przekonany do końca czy chciałby tego. Przynajmniej w tej chwili wie na czym stoi. Tylko, że znowu nie rozumiał jej zachowania. Przytulała się do niego, całowała, flirtowała, dawała nadzieję, sprawiała wrażenie, że nie jest jej obojętny, a co do czego przyszło okazało się, że to tylko nędzna imitacja. Jego wyobrażenie. Co on takiego jej zrobił, że w taki sposób się nim zabawiła? Jeżeli chciała się zemścić, to przecież mogła zrobić to w inny sposób! Nikt nie zasługuje na takie traktowanie. Nawet największy wróg.
-          Możesz się zamknąć i mnie przez moment posłuchać?! - zaczęła krzyczeć. - Mam dość tych wszystkich cholernych nieporozumień między nami! Nie chcę, żebyś znowu tkwił w jakimś cholernie niedorzecznym przekonaniu!
Otworzył szerzej oczy i się w nią wpatrzył. Nie był w stanie wydusić z siebie nawet słowa. To co powiedziała Mary Ann wyraźnie świadczyło o tym, że się mylił. Tylko w jaki sposób? Może chce mu powiedzieć, że tak naprawdę nigdy nie dała mu nawet żadnego znaku, który mógłby potraktować jako zachętę z jej strony? Może to wszystko było tylko urojeniem jego zakochanego serca i umysłu? Sam już nie wiedział co ma myśleć o tym wszystkim, więc nie pozostało mu nic innego jak wysłuchanie jej.
-          Wiem, że dziwnie zabrzmi to co mam ci do powiedzenia, ale to jednak prawda... Zrobiłam głupio, że nie powiedziałam ci o tym na samym początku, ale... W głowie miałam zbyt duży mętlik, to znaczy teraz też mam, ale już chyba mniejszy... - roześmiała się nerwowo. - Wiem, że to nic nie da, ale przepraszam. Nie powinnam cię ranić. Nie chciałam tego. Tylko, że ja... najpierw coś zrobię a później pomyślę. Albo za dużo myślę... - bawiła się swoimi długimi paznokciami. - Od razu mogłam ci powiedzieć, że nie chcę być twoją dziewczyną, nie dlatego, że nie chcę, ale dlatego, że się boję... - jego serce wykonało obrót radości. Sam nie wierzył w to co teraz słyszy z ust dziewczyny. - Boję się tak bardzo, że nawet sobie tego nie wyobrażasz. Nie chcę, żeby to co do ciebie czuję skończyło się z chwilą kiedy zostanę twoją dziewczyną, dlatego, choć bardzo chcę, naprawdę nie mogę się na to zgodzić... Naprawdę bardzo mi przykro... - ostatnie zdanie wypowiedziała szeptem.
Z jej oczu poleciały nowe łzy. Kucnął obok niej i je delikatnie otarł. Teraz to on miał w głowie mętlik. Totalnie nie wiedział o co chodzi. I jemu i jej. Z jednej strony mówi mu, że nie może z nim być, a z drugiej mówi, że tego bardzo mocno pragnie. Dlaczego między nimi choć przez moment nie może panować szczęście niczym nieskażone? Czemu zawsze stoi na drodze jakaś przeszkoda, która uniemożliwia osiągnięcie im pełnego szczęścia? W dalszym ciągu jego serce i duma były zranione, ale wiedział, że dziewczyna nie zrobiła tego celowo. A przynajmniej chciał w to wierzyć. Był skłonny puścić wszystko w niepamięć, żeby tylko zyskać ją. Jej uczucie. Nigdy nie przypuszczał, że człowiek kochający jest aż tak słaby, podatny na zranienia. Zawsze uważał, że miłość to piękne beztroskie uczucie, spacery z ukochaną, czułe pocałunki, niekończące się rozmowy... Ale dopiero teraz zrozumiał jak bardzo jego pogląd był szczeniacki. Prawdziwa miłość to coś więcej niż pocałunki czy romantyczne spacery przy świetle księżyca. To wzajemne zrozumienie się, zaakceptowanie swoich wad, wybaczanie sobie krzywd, a przede wszystkim wspieranie się nawzajem. Pocałunki choć są wyrazem namiętności jaka panuje między kochankami, wcale nie są najistotniejsze. I on o tym wiedział. Tak samo jak o tym, że bez cierpienia człowiek nie zrozumie czym tak naprawdę jest ta prawdziwa, jedyna miłość.
Mary Ann spojrzała mu głęboko w oczy i odezwała się przerywając ciszę, która między nimi zapanowała:
-          Powiedz coś. Cokolwiek.
-          Cokolwiek - odparł, a na jego usta zaczął wkraczać lekki uśmiech.
-          Nie o to mi chodziło, no ale dobra...
-          A o co? - podniósł jedną brew.
-          Choćby o to, żebyś powiedział, że... nie gniewasz się na mnie i dalej mnie kochasz - powiedziała nieśmiało.
-          Nie gniewam się na ciebie i dalej cię kocham  - powiedział niczym maszyna. Postanowił się z nią trochę podroczyć.
-          Przepraszam... - spuściła głowę. - To marna wymówka, ale ja naprawdę nie chciałam cię zranić... Za bardzo cię kocham...
Z jego serca wyrosły dwa skrzydełka, które zaczęły trzepotać z oszałamiającą prędkością. Tak bardzo cieszył się z tego co usłyszał, że aż ciężko było mu w to uwierzyć. To tak jakby był w tej chwili w środku pięknej bajki, w której na końcu wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie.
-          Powiedziałaś, że...
-          Tak - przytaknęła. - Kocham cię i właśnie dlatego nie chcę z tobą być.
-          Ale... dlaczego?
Nie rozumiał jak można kogoś kochać i nie chcieć z nim być. Przecież to co najmniej dziwne!
-          Miałam kiedyś chłopaka. Można powiedzieć, że przed tym jak byliśmy razem byłam w nim zakochana. Nie... To było tylko zauroczenie... - bawiła się paznokciami, żeby się nieco uspokoić. - W każdym razie lubiłam go, ale kiedy zostaliśmy parą znienawidziłam go. Nie chcę, żeby z nami było tak samo. Nie chcę cię już więcej razy zranić. Chcę, żebyś już zawsze był uśmiechnięty i patrzył na mnie w ten sposób...
-          W takim razie... Jak sobie to wyobrażasz? - spytał spokojnie.
-          Nie wiem - wzruszyła ramionami w geście bezradności, a po policzkach popłynęły jej świeże łzy. - Po prostu daj mi trochę czasu...
-          Nie płacz - przytulił ją do siebie i zaczął głaskać po plecach. - Już dobrze.
-          Nie! Nic nie jest dobrze! Po raz kolejny cię zraniłam i zawiodłam! - wykrzyczała wtulając się w niego mocno, tak jakby bała się go stracić.
-          Cii... - pocałował jej włosy.
-          Powiedz mi jak mogłeś się zakochać w kimś takim jak ja? W idiotce, która...
-          Nie mów tak o sobie - przerwał jej. - Nie jesteś idiotką. Jesteś najwspanialszą dziewczyną pod słońcem, którą kocham najmocniej na świecie. Nie wiem jak to się stało, ale to nieważne...
Odsunął ją delikatnie od siebie i spojrzał w jej zapuchnięte od płaczu oczy. Choć były całe czerwone, czaiły się w nich malutkie ogniki radości. Przysunął swoją twarz do jej, tak, że stykali się teraz nosami. Tak długo marzył o chwili kiedy będzie mógł ją bezkarnie pocałować. Bez obawy, że go odtrąci. I oto nadszedł ten wspaniały moment...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz