czwartek, 6 grudnia 2012

Rozdział 121



Zapłaciłam za okulary i wyszłam przed sklepik. Billa w dalszym ciągu nie było, więc zaczęłam się rozglądać dookoła. Ciągle przechodzili koło mnie jacyś turyści, ale po Czarnym nie było nawet śladu. Nie chciałam się ruszać z miejsca, bo przecież widział jak wchodziłam do sklepiku i oglądałam okulary. Włożyłam rękę do kieszeni spodziewając się znaleźć w niej telefon komórkowy, ale nie było go tam. Pewnie jest w torbie, którą ma Bill. I jak ja mam go teraz znaleźć? Przecież nie będę stała tutaj i na niego czekała w nieskończoność! Ale jednocześnie nie mam wyboru. Spojrzałam na swoje beżowe tenisówki Converse’a. Gdzie on mógł pójść?
-          Salut - usłyszałam tuż obok swojego ucha jakiś męski głos. Podniosłam głowę do góry i spojrzałam na uśmiechniętego Francuza. - Je m’appelle Jean, et toi?
-          Mary Ann - odparłam zaskoczona tym, że chłopak mnie zaczepił. W końcu nie codziennie zaczepiają mnie na ulicy obcy mężczyźni. Choć przyznam, że odkąd znalazłam się w Paryżu zdarza się to stosunkowo często. - Miło cię poznać - dodałam po polsku, żeby go spławić. Nie miałam ochoty na rozmowę z nim. Jedyne czego teraz chciałam to odnaleźć Billa w tym tłumie.
-          Tu parles français? - spytał dalej się uśmiechając, a ja postanowiłam udać głupią.
-          Wybacz, ale cię nie rozumiem... - wzruszyłam rękami dodatkowo pokazując, że nie wiem o co chodzi.
-          Do you speak french? - pokiwałam przecząco głową. - English? - nie dawał za wygraną.
-          Little - odparłam krótko, choć akcent mnie zdradzał, ale nie przejęłam się tym zbytnio.
-          Where are you from?
-          Poland - odpowiedziałam odwracając się do niego przodem.  - And you?
-          France...
Chłopak chciał jeszcze coś dodać, ale w tym momencie obok mnie wyrósł jak spod ziemi Bill. Spojrzał na mnie morderczym wzrokiem, ale nic nie powiedział. Zauważyłam natomiast, że zaciska mocno dłonie w pięści. O co mu chodzi tym razem? Czyżby był znowu zazdrosny? Tylko właściwie o co? O to, że stoję przed sklepem i czekam na niego, bo gdzieś zniknął? A na dodatek przyczepił się do mnie jakiś Francuz, którego usiłuję spławić? To nie moja wina! Gdyby mnie nie zostawił samej, to nie doszłoby do tej sytuacji!
-          It’s your... - Jean chwilę zastanawiał się nad odpowiednim słowem, po czym palnął: - Amie?
-          Non! - wykrzyknęłam oburzona splatając swoje palce z palcami Billa, podkreślając tym samym to co zamierzałam powiedzieć: - ça il est mon garçon!
To co powiedziałam nie było prawdą, ale zrobiło odpowiednie wrażenie na Francuzie. Tak jak się tego spodziewałam teraz patrzył to na mnie, to na Czarnego z niedowierzaniem. Jak mógł w ogóle nazwać go moją przyjaciółką?! Przecież ewidentnie widać, że Bill to chłopak! Co z tego, że maluje oczy czarną kredką i ma długie włosy?! Zresztą nie jest jedyny. Jakoś nikt nie myli Billie Joe Armstronga, wokalisty Green Day’a, Marilyna Mansona, albo chociażby braci Hanson z dziewczynami!
-          Parles-tu français? - był wyraźnie zdumiony, że odezwałam się do niego w jego ojczystym języku, pomimo wcześniejszych zapewnień, że nie potrafię francuskiego. Jednak całkowicie zignorował moją wypowiedź dotyczącą Billa.
-          Oui!
Już miałam się odwrócić i odejść, kiedy Francuz uśmiechnął się przepraszająco.
-          Pardon, je ne sus...
-          Au revoir - odparłam chłodno odwracając się na pięcie i ciągnąc za sobą dalej wściekłego Billa. Co mnie obchodzi, że nie wiedział?
* * *
            Kiedy zobaczył jak Mary Ann rozmawia z jakimś Francuzem zaczęła wzbierać w nim złość. Dlaczego ona mu to robi?! Ciągle z kimś flirtuje, zupełnie nie przejmując się jego uczuciami! I co z tego, że blondynka nie wie co do niej dokładnie czuje?! Myślał, że w nocy wyraził się jasno na ten temat. Przecież powiedział jej, że nie chce żadnej innej dziewczyny oprócz niej! A w jaki inny sposób mógł jej jaśniej wyznać swoje uczucia nie mówiąc, że się w niej zakochał?
Bez słowa stanął przy niej zaciskając ze złości dłonie w pięści, tak, że pobielały mu kłykcie. Usłyszał jak Francuz coś mówi po angielsku, a potem francusku, ale totalnie go to nie obchodziło. Prawdę mówiąc sam nie wiedział o co tak dokładnie mu chodzi. Przecież Mary tylko z nim rozmawiała. Nic ponadto. W takim razie czemu czuje aż taką złość na nią, na Francuza i na siebie?
            Nagle poczuł jak dziewczyna splata swoje palce z jego, a potem coś mówi po francusku do nieznajomego. Teraz był już całkiem zdezorientowany. Najpierw flirtuje z jakimś chłopakiem, a teraz łapie go za rękę... O co jej chodzi? Może gdyby znał francuski wywnioskowałby coś z tego co powiedziała, ale tak jak się można było spodziewać nie zrozumiał ani słowa. Wiedział jedynie, że „pardon” znaczy przepraszam, ale za co Francuz może ją przepraszać?
            Mary Ann odwróciła się na pięcie i ciągnąc go za rękę ruszyła tuż przed siebie. Kiedy wtopili się w tłumek turystów wyszarpnął swoją dłoń z jej. Szli obok siebie w milczeniu, a on patrzył nienawistnie na przechodzących ludzi. Choć nie byli niczemu winni gdyby tylko mógł zabiłby połowę z nich. W końcu blondynka nie wytrzymała i zatrzymała się na środku uliczki łapiąc go za ramię, żeby również się zatrzymał.
-          Bill, o co ci chodzi tym razem? - spytała.
-          A jak myślisz?!
-          Jesteś zazdrosny... - powiedziała spokojnie patrząc mu w oczy.
Doskonale wiedział, że blondynka ma rację. Był cholernie zazdrosny. Tylko właściwie o co? O to, że Mary Ann rozmawiała z jakimś chłopakiem? A może dlatego, że po tym co się stało na dyskotece stracił do niej cząstkę zaufania? Bał się, że taka sytuacja może się powtórzyć. Ale to przecież głupie! Powiedziała mu dlaczego dała się lizać po szyi Neyzdtowi! Zresztą ślady na jej nadgarstkach potwierdzały jej wersję. W takim razie czemu zachowuje się jak ostatni dureń i się na nią złości o nic? Sam nie rozumiał swojego postępowania, więc jakim sposobem mógł jej wytłumaczyć o co mu chodzi?
-          Ty naprawdę jesteś zazdrosny - szeroko się uśmiechnęła.
-          Nie widzę w tym niczego śmiesznego - burknął i udał się w kierunku plaży, która już powoli zaczęła majaczyć na horyzoncie.
-          Nie możesz być zazdrosny o wszystkich facetów z którymi rozmawiam.
Nic nie odpowiedział. Szedł w milczeniu zastanawiając się nad jej słowami. Mary Ann ma cholerną rację. Nie może się tak zachowywać! Tak samo jak nie może zamknąć jej w złotej klatce i trzymać tylko dla siebie! Musi jej zaufać! Szczególnie, że to nie ona podeszła do nieznajomego. Sam nie wiedział na jakiej podstawie to stwierdził, ale był tego pewien.
Przeszli przez ulicę, za którą rozpościerała się plaża. W żółty piasek były wbite różnobarwne parasole, a drewniany barek ze słomianym dachem sprawiał wrażenie jakby teraz znajdowali się co najmniej na Filipinach, a nie w Normandii. Zauważył kątem oka, że Mary przystanęła i wpatrzyła się przed siebie. Z zachwytem podziwiała turkusowe wody Kanału la Manche, a on czuł, że jego złość na nią zaczyna topnieć tak szybko jak bryła lodu w gorącej wodzie. Jak dotąd nie spotkał jeszcze dziewczyny, która zachwycałaby się w taki sposób zwykłą plażą i morzem. Większość ze znanych mu nastolatek nie oglądając się na piękno przyrody ruszyłaby prosto przed siebie, rozłożyła ręcznik i zaczęła się opalać. Ale ona taka nie była. Co czyniło ją jeszcze bardziej wyjątkową. A może tylko on patrzył na nią w ten sposób, bo się w niej zakochał? Może dla innych jest zwyczajną dziewczyną, taką jak miliony innych? Jednak zakochane osoby nie patrzą obiektywnie. Cały świat dostrzegają przez pryzmat ukochanej osoby. I choć doskonale o tym wiedział, to ani trochę nie miał ochoty zmienić tej sytuację.
-          Nie gniewaj się na mnie - usłyszał. - Naprawdę nie masz ku temu żadnego powodu. Nie zrobiłam nic złego...
-          Nie gniewam się - powiedział łapiąc ją za rękę i ciągnąc na plażę. - Przepraszam, że tak się zachowałem.
-          Nie musisz mnie przepraszać. Po prostu mi zaufaj...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz