Wstałam
z piasku i spojrzałam na zamek, który zbudowałam z Pierrem. Miał dwa piętra,
fosę, zwodzony most i kilka wieżyczek. Nie należał może do siedmiu cudów
świata, ale chłopczyk był niezwykle uradowany, że mógł powołać do życia
prawdziwą fortecę. A ja cieszyłam się razem z nim. Złapałam się za lewy
nadgarstek, a potem za prawy, żeby je troszkę rozmasować, bo zaczynały mnie
boleć. Zupełnie jakby nie wystarczyło, to, że są całe sine! Neyzdt chciał się
na mnie zemścić i mu się to udało, choć nie w takim stopniu jak tego pragnął.
Kiedy Pierre dobudowywał jeszcze jedną wieżyczkę podeszła do nas młoda kobieta
z jasnymi włosami spiętymi na czubku głowy. Malec od razu do niej podbiegł i
zaczął się chwalić:
-
Maman! Maman! Regarde!
Kobieta spojrzała na zamek, po czym
wzięła chłopczyka na ręce i pocałowała go w czubek głowy.
-
Joli chateâu - pochwaliła, po czym zwróciła się do mnie.
- Dziękuję, że zbudowałaś zamek z moim synem.
-
Cała przyjemność po mojej stronie - uśmiechnęłam się do
kobiety. - Pierre to urocze dziecko.
-
To prawda - przytaknęła spoglądając na moje nadgarstki. -
Nie chcę się wtrącać, ale... powinnaś go rzucić.
Przez chwilę nie wiedziałam co
powiedzieć, więc tylko skinęłam głową. Przecież nie będę tłumaczyła kobiecie
całej historii o tym jak powstały te okropne siniaki na moich rękach.
-
Pierre, pożegnaj się z dziewczynką - powiedziała czule do
chłopca.
-
Adieu Mary - wyszczerzył ząbki w uśmiechu, a ja
odwzajemniłam ten gest.
-
Adieu Pierre, au revoir madame.
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w
stronę Billa. Dopiero teraz zauważyłam, że siedzi na ręczniku i patrzy na mnie.
A może wcale nie patrzył na mnie, tylko na morze, a ja tylko chciałam, żeby
jego wzrok był utkwiony we mnie? Bez słowa usiadłam na zielonym ręczniku i
spojrzałam na rodzinę Pierra. Wszyscy wydawali się być tacy szczęśliwi. Ojciec
składał koc, a matka ubierała chłopca wesoło przy tym rozmawiając. Wyobraziłam
sobie siebie na miejscu tej kobiety za kilka lat. Też bym chciała mieć takiego
słodkiego malca i ukochanego mężczyznę przy sobie. Chociaż czy mogę narzekać?
Może nie mam jeszcze dziecka, ale przecież siedzę na tej pięknej plaży tuż obok
chłopaka, którego kocham.
-
O
czym myślisz? - spytał.
-
O rodzinie Pierra - odparłam cicho.
-
To
ten maluch?
-
Tak. To urocze dziecko - na chwilę zamilkłam po czym
dodałam: - Wyglądają razem na takich szczęśliwych... Widać, że się kochają...
Czarny nic nie odpowiedział, a i ja nie
kontynuowałam dalej tego tematu. Zamiast tego położyłam się na plecach i zamknęłam
oczy. Czułam jak moje ciało muskają promienie słoneczne, a usta układają się w
delikatny uśmiech. Już dawno nie byłam tak szczęśliwa jak podczas pobytu we
Francji. Tylko co będzie jak wrócę do Polski, a Bill do Niemiec? Jak wytrzymam
bez niego kolejne długie miesiące? A co jeżeli nasze drogi zupełnie się rozejdą
i już nigdy razem nie złączą? Nie chciałam, żeby Bill o mnie zapomniał wraz z
upływem tych wakacji, ale czy mogę mieć nadzieję na więcej? Owszem pojadę do
Niemiec na wakacje, ale to dopiero za miesiąc. A i wtedy mogę się nie spotkać z
chłopakami z Tokio Hotel, którzy zapewne będą zajęci graniem koncertów,
spotkaniami z fanami albo nagrywaniem nowej płyty. Wiem, że powinnam się
cieszyć chwilą obecną, ale widmo przyszłości wkroczyło do moich myśli i nie
chciało ich opuścić. Bo nawet jeżeli dwoje ludzi się kocha, to czy ich związek
ma prawo bytu skoro są daleko od siebie? Miłość na odległość nie jest prawdziwą
miłością. Istnieją telefony i internet, ale to już nie jest to samo. W pewnym
momencie zaczyna człowiekowi brakować dotyku ukochanego, spotkania z nim,
pocałunku, czy choćby zwykłego spojrzenia w oczy.
Podniosłam
się do pozycji siedzącej i splotłam kolana ramionami.
-
Bill? - spytałam cicho patrząc na niego. - Co będzie
kiedy stąd wyjedziemy?
Chłopak chwilę milczał wpatrując się
przed siebie. Tak jakby szukał odpowiedzi w rozbijających się o brzeg falach.
-
Nie mam pojęcia - odparł szczerze. - Przyjedziesz na
wakacje do Niemiec?
-
Najprawdopodobniej
tak.
-
To już masz odpowiedź na swoje pytanie - wyszczerzył zęby
w uśmiechu, a ja nie zrozumiałam o co mu chodzi. Bo co mógł mieć na myśli?
-
Ale mi chodziło o to, że nie będziemy się widywali.
-
Chciałabyś - puścił mi oczko. - Nie pozbędziesz się mnie
tak łatwo.
Moje serce wykonało jakiś dziwny obrót.
Byłam szczęśliwa, że Bill nie ma mnie dosyć i chce się spotykać po powrocie z
Francji. Tylko chcieć wcale nie oznacza móc. Chciałabym polecieć na księżyc,
ale to nie znaczy, że mogę. A to o czym rozmawiamy prawie równa się lotowi w
kosmos. Wiem, że Czarny raczej o mnie nie zapomni, skoro pamiętał przez tyle
czasu, ale jestem niemalże pewna, że zaczniemy coraz bardziej tracić ze sobą
kontakt, aż w końcu całkowicie się urwie. Pomijając fakt, że on jest teraz
gwiazdą, to dochodzi do tego jeszcze odległość, która będzie nas dzieliła. Nie
należy zapominać, że ja mieszkam w Polsce, a on w Niemczech... I póki co nic
nie zapowiadało, tego, że to mogłoby się zmienić.
-
Ale będziesz dawał koncerty, spotykał się z fanami,
jeździł na sesje, wywiady...
-
O to się nie martw - powiedział z uśmiechem. - Idziemy
zobaczyć co mają w barze?
Skinęłam lekko głową i podniosłam się z
miejsca. Bill złapał mnie za rękę i oboje skierowaliśmy się w stronę baru
zbitego z desek i szczeciną zamiast dachu. Odegnałam od siebie wszystkie złe
myśli. Jeszcze będę miała czas na zamartwianie się, ale póki co powinnam w
pełni wykorzystać ten dzień, ten czas, kiedy mogę być blisko Billa. Nie wiem
jak on to robił, ale przy nim cały mój świat iskrzył milionem żywych barw, zaś
kiedy nie było go przy mnie stawał się szary i bezbarwny.
-
Co bierzemy? - spytałam Czarnego kiedy doszliśmy do
barku, przy którym siedziało kilka osób popijając kolorowe drinki.
-
A na co masz ochotę?
Wzięłam do ręki kartę deserów i
zaczęłam ją przeglądać, ale nie znalazłam niczego co mogłabym zamówić. A to z
tego prostego powodu, że do wszystkiego dodawany był ananas, owoc gwiezdny,
figi albo liczi. W końcu zwróciłam się do barmana ubranego w czarną koszulę z
krótkim rękawkiem, który czekał na nasze zamówienie:
-
Są lody o smaku cytrynowym i jogurtowym?
-
Oczywiście.
-
A można spróbować? - uśmiechnęłam się do niego ładnie.
Mężczyzna nałożył na dwie łyżki trochę
lodów i mi podał. Spróbowałam najpierw cytrynowych, które okazały się strasznie
cierpkie. To najprawdopodobniej jedyny smak lodów smakujący wszędzie inaczej. Z
lekką obawą włożyłam sobie do ust drugą łyżkę.
-
Mmm... Pyszne - mruknęłam czując smak naturalnego
jogurtu. - Spróbuj.
Podałam łyżeczkę Billowi, ale on jej
nie wziął. Zamiast tego pochylił się nade mną i musnął lekko moje usta swoimi.
Choć trwało to zaledwie ułamek sekundy wystarczyło, żebym przeniosła się do
innego świata. Już zapomniałam jak smakują pocałunki Czarnego, a przez to nie
wiedziałam jak bardzo mi ich brakuje. Gdyby Bill się nie odezwał pewnie
stałabym bez ruchu przez kilka minut zastanawiając się dlaczego to zrobił. Albo czy to w ogóle
miało miejsce.
-
Masz
rację. Pyszne.
Jeszcze zdumiona zachowaniem Billa, ale
jednocześnie szczęśliwa złożyłam zamówienie. Sama byłam w szoku kiedy
uświadomiłam sobie, że mówię do barmana po niemiecku, a nie po francusku, ale
nie przejęłam się tym. Szczególnie, że mężczyzna zrozumiał o co mi chodzi. Po
chwili podał nam dwa słodkie rożki, za które zapłacił Czarny. Złapał mnie za
rękę i pociągnął na nasze miejsce. Opadłam ciężko na ręcznik zastanawiając się
czy to co się stało przed chwilą to nie tylko wytwór mojej wyobraźni.
Nałożyłam na plastikową łopatkę trochę
lodów i zaczęłam je powoli jeść. Od dzisiaj już do końca życia jogurtowe lody
będą mi się kojarzyły z Billem. I choć to był zawsze mój ulubiony smak, to
teraz będzie ukochanym. Spojrzałam na Czarnego, który wpatrywał się we mnie, a
w jego oczach czaiło się szczęście, ale jednocześnie lekka obawa. Przesunęłam
się do niego i położyłam głowę na jego kolanach.
-
Mówił ci już ktoś, że jesteś kościsty? - spytałam z
łyżeczką w buzi.
-
Kilka osób... - wzruszył ramionami. - Ale chyba
najczęściej słyszę to od mamy. Mówi, że jak tak dalej pójdzie to posądzą ją o
to, że urządza mi i Tomowi głodówki.
-
Pewnie tęsknicie za nią z Tomem - stwierdziłam, ale
Czarny pokiwał przecząco głową.
-
Nie. Nigdy jej nie obchodziło to co robimy. Zawsze
musieliśmy się wychowywać sami, bo ona albo pracowała, albo wychodziła gdzieś z
Gordonem.
-
To prawie tak samo jak z moją - przyznałam. - Zupełnie
nie interesuje jej to co mówię albo to co robię dopóki czegoś nie chcę. Ale
wiem, że mnie kocha i się o mnie martwi, tylko że nie potrafi tego okazać.
-
Twoja mama jest bardzo miła i chociaż do ciebie dzwoni
codziennie.
-
Ciesz się, że nie słyszałeś jak wyzywa o nic. Wystarczy,
że wstanie rano i już jest zła. Ale wiesz co? - nabrałam na łopatkę trochę
lodów, które już po chwili zdobiły jego nos. - Zmieńmy temat na przyjemniejszy.
-
Mam cały umorusany nos! - wykrzyknął zanosząc się
śmiechem.
-
Biedny Billuś - pogłaskałam go po policzku podnosząc się do
pozycji siedzącej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz