czwartek, 6 grudnia 2012

Rozdział 124



            Wstałam z piasku i spojrzałam na zamek, który zbudowałam z Pierrem. Miał dwa piętra, fosę, zwodzony most i kilka wieżyczek. Nie należał może do siedmiu cudów świata, ale chłopczyk był niezwykle uradowany, że mógł powołać do życia prawdziwą fortecę. A ja cieszyłam się razem z nim. Złapałam się za lewy nadgarstek, a potem za prawy, żeby je troszkę rozmasować, bo zaczynały mnie boleć. Zupełnie jakby nie wystarczyło, to, że są całe sine! Neyzdt chciał się na mnie zemścić i mu się to udało, choć nie w takim stopniu jak tego pragnął. Kiedy Pierre dobudowywał jeszcze jedną wieżyczkę podeszła do nas młoda kobieta z jasnymi włosami spiętymi na czubku głowy. Malec od razu do niej podbiegł i zaczął się chwalić:
-          Maman! Maman! Regarde!
Kobieta spojrzała na zamek, po czym wzięła chłopczyka na ręce i pocałowała go w czubek głowy.
-          Joli chateâu - pochwaliła, po czym zwróciła się do mnie. - Dziękuję, że zbudowałaś zamek z moim synem.
-          Cała przyjemność po mojej stronie - uśmiechnęłam się do kobiety. - Pierre to urocze dziecko.
-          To prawda - przytaknęła spoglądając na moje nadgarstki. - Nie chcę się wtrącać, ale... powinnaś go rzucić.
Przez chwilę nie wiedziałam co powiedzieć, więc tylko skinęłam głową. Przecież nie będę tłumaczyła kobiecie całej historii o tym jak powstały te okropne siniaki na moich rękach.
-          Pierre, pożegnaj się z dziewczynką - powiedziała czule do chłopca.
-          Adieu Mary - wyszczerzył ząbki w uśmiechu, a ja odwzajemniłam ten gest.
-          Adieu Pierre, au revoir madame.
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę Billa. Dopiero teraz zauważyłam, że siedzi na ręczniku i patrzy na mnie. A może wcale nie patrzył na mnie, tylko na morze, a ja tylko chciałam, żeby jego wzrok był utkwiony we mnie? Bez słowa usiadłam na zielonym ręczniku i spojrzałam na rodzinę Pierra. Wszyscy wydawali się być tacy szczęśliwi. Ojciec składał koc, a matka ubierała chłopca wesoło przy tym rozmawiając. Wyobraziłam sobie siebie na miejscu tej kobiety za kilka lat. Też bym chciała mieć takiego słodkiego malca i ukochanego mężczyznę przy sobie. Chociaż czy mogę narzekać? Może nie mam jeszcze dziecka, ale przecież siedzę na tej pięknej plaży tuż obok chłopaka, którego kocham.
-          O czym myślisz? - spytał.
-          O rodzinie Pierra - odparłam cicho.
-          To ten maluch?
-          Tak. To urocze dziecko - na chwilę zamilkłam po czym dodałam: - Wyglądają razem na takich szczęśliwych... Widać, że się kochają...
Czarny nic nie odpowiedział, a i ja nie kontynuowałam dalej tego tematu. Zamiast tego położyłam się na plecach i zamknęłam oczy. Czułam jak moje ciało muskają promienie słoneczne, a usta układają się w delikatny uśmiech. Już dawno nie byłam tak szczęśliwa jak podczas pobytu we Francji. Tylko co będzie jak wrócę do Polski, a Bill do Niemiec? Jak wytrzymam bez niego kolejne długie miesiące? A co jeżeli nasze drogi zupełnie się rozejdą i już nigdy razem nie złączą? Nie chciałam, żeby Bill o mnie zapomniał wraz z upływem tych wakacji, ale czy mogę mieć nadzieję na więcej? Owszem pojadę do Niemiec na wakacje, ale to dopiero za miesiąc. A i wtedy mogę się nie spotkać z chłopakami z Tokio Hotel, którzy zapewne będą zajęci graniem koncertów, spotkaniami z fanami albo nagrywaniem nowej płyty. Wiem, że powinnam się cieszyć chwilą obecną, ale widmo przyszłości wkroczyło do moich myśli i nie chciało ich opuścić. Bo nawet jeżeli dwoje ludzi się kocha, to czy ich związek ma prawo bytu skoro są daleko od siebie? Miłość na odległość nie jest prawdziwą miłością. Istnieją telefony i internet, ale to już nie jest to samo. W pewnym momencie zaczyna człowiekowi brakować dotyku ukochanego, spotkania z nim, pocałunku, czy choćby zwykłego spojrzenia w oczy.
            Podniosłam się do pozycji siedzącej i splotłam kolana ramionami.
-          Bill? - spytałam cicho patrząc na niego. - Co będzie kiedy stąd wyjedziemy?
Chłopak chwilę milczał wpatrując się przed siebie. Tak jakby szukał odpowiedzi w rozbijających się o brzeg falach.
-          Nie mam pojęcia - odparł szczerze. - Przyjedziesz na wakacje do Niemiec?
-          Najprawdopodobniej tak.
-          To już masz odpowiedź na swoje pytanie - wyszczerzył zęby w uśmiechu, a ja nie zrozumiałam o co mu chodzi. Bo co mógł mieć na myśli?
-          Ale mi chodziło o to, że nie będziemy się widywali.
-          Chciałabyś - puścił mi oczko. - Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.
Moje serce wykonało jakiś dziwny obrót. Byłam szczęśliwa, że Bill nie ma mnie dosyć i chce się spotykać po powrocie z Francji. Tylko chcieć wcale nie oznacza móc. Chciałabym polecieć na księżyc, ale to nie znaczy, że mogę. A to o czym rozmawiamy prawie równa się lotowi w kosmos. Wiem, że Czarny raczej o mnie nie zapomni, skoro pamiętał przez tyle czasu, ale jestem niemalże pewna, że zaczniemy coraz bardziej tracić ze sobą kontakt, aż w końcu całkowicie się urwie. Pomijając fakt, że on jest teraz gwiazdą, to dochodzi do tego jeszcze odległość, która będzie nas dzieliła. Nie należy zapominać, że ja mieszkam w Polsce, a on w Niemczech... I póki co nic nie zapowiadało, tego, że to mogłoby się zmienić.
-          Ale będziesz dawał koncerty, spotykał się z fanami, jeździł na sesje, wywiady...
-          O to się nie martw - powiedział z uśmiechem. - Idziemy zobaczyć co mają w barze?
Skinęłam lekko głową i podniosłam się z miejsca. Bill złapał mnie za rękę i oboje skierowaliśmy się w stronę baru zbitego z desek i szczeciną zamiast dachu. Odegnałam od siebie wszystkie złe myśli. Jeszcze będę miała czas na zamartwianie się, ale póki co powinnam w pełni wykorzystać ten dzień, ten czas, kiedy mogę być blisko Billa. Nie wiem jak on to robił, ale przy nim cały mój świat iskrzył milionem żywych barw, zaś kiedy nie było go przy mnie stawał się szary i bezbarwny.
-          Co bierzemy? - spytałam Czarnego kiedy doszliśmy do barku, przy którym siedziało kilka osób popijając kolorowe drinki.
-          A na co masz ochotę?
Wzięłam do ręki kartę deserów i zaczęłam ją przeglądać, ale nie znalazłam niczego co mogłabym zamówić. A to z tego prostego powodu, że do wszystkiego dodawany był ananas, owoc gwiezdny, figi albo liczi. W końcu zwróciłam się do barmana ubranego w czarną koszulę z krótkim rękawkiem, który czekał na nasze zamówienie:
-          Są lody o smaku cytrynowym i jogurtowym?
-          Oczywiście.
-          A można spróbować? - uśmiechnęłam się do niego ładnie.
Mężczyzna nałożył na dwie łyżki trochę lodów i mi podał. Spróbowałam najpierw cytrynowych, które okazały się strasznie cierpkie. To najprawdopodobniej jedyny smak lodów smakujący wszędzie inaczej. Z lekką obawą włożyłam sobie do ust drugą łyżkę.
-          Mmm... Pyszne - mruknęłam czując smak naturalnego jogurtu. - Spróbuj.
Podałam łyżeczkę Billowi, ale on jej nie wziął. Zamiast tego pochylił się nade mną i musnął lekko moje usta swoimi. Choć trwało to zaledwie ułamek sekundy wystarczyło, żebym przeniosła się do innego świata. Już zapomniałam jak smakują pocałunki Czarnego, a przez to nie wiedziałam jak bardzo mi ich brakuje. Gdyby Bill się nie odezwał pewnie stałabym bez ruchu przez kilka minut zastanawiając się dlaczego to zrobił. Albo czy to w ogóle miało miejsce.
-          Masz rację. Pyszne.
Jeszcze zdumiona zachowaniem Billa, ale jednocześnie szczęśliwa złożyłam zamówienie. Sama byłam w szoku kiedy uświadomiłam sobie, że mówię do barmana po niemiecku, a nie po francusku, ale nie przejęłam się tym. Szczególnie, że mężczyzna zrozumiał o co mi chodzi. Po chwili podał nam dwa słodkie rożki, za które zapłacił Czarny. Złapał mnie za rękę i pociągnął na nasze miejsce. Opadłam ciężko na ręcznik zastanawiając się czy to co się stało przed chwilą to nie tylko wytwór mojej wyobraźni.
Nałożyłam na plastikową łopatkę trochę lodów i zaczęłam je powoli jeść. Od dzisiaj już do końca życia jogurtowe lody będą mi się kojarzyły z Billem. I choć to był zawsze mój ulubiony smak, to teraz będzie ukochanym. Spojrzałam na Czarnego, który wpatrywał się we mnie, a w jego oczach czaiło się szczęście, ale jednocześnie lekka obawa. Przesunęłam się do niego i położyłam głowę na jego kolanach.
-          Mówił ci już ktoś, że jesteś kościsty? - spytałam z łyżeczką w buzi.
-          Kilka osób... - wzruszył ramionami. - Ale chyba najczęściej słyszę to od mamy. Mówi, że jak tak dalej pójdzie to posądzą ją o to, że urządza mi i Tomowi głodówki.
-          Pewnie tęsknicie za nią z Tomem - stwierdziłam, ale Czarny pokiwał przecząco głową.
-          Nie. Nigdy jej nie obchodziło to co robimy. Zawsze musieliśmy się wychowywać sami, bo ona albo pracowała, albo wychodziła gdzieś z Gordonem.
-          To prawie tak samo jak z moją - przyznałam. - Zupełnie nie interesuje jej to co mówię albo to co robię dopóki czegoś nie chcę. Ale wiem, że mnie kocha i się o mnie martwi, tylko że nie potrafi tego okazać.
-          Twoja mama jest bardzo miła i chociaż do ciebie dzwoni codziennie.
-          Ciesz się, że nie słyszałeś jak wyzywa o nic. Wystarczy, że wstanie rano i już jest zła. Ale wiesz co? - nabrałam na łopatkę trochę lodów, które już po chwili zdobiły jego nos. - Zmieńmy temat na przyjemniejszy.
-          Mam cały umorusany nos! - wykrzyknął zanosząc się śmiechem.
-          Biedny Billuś - pogłaskałam go po policzku podnosząc się do pozycji siedzącej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz