niedziela, 27 stycznia 2013

Część II: Rozdział 26

Rozdział 25


Rozdział 26



Bill zapukał do drzwi dawnego pokoju Mary Ann. Nie słysząc odpowiedzi lekko je uchylił. Widząc skulonego w rogu pomieszczenia Ying Xionga wszedł do środka. Podszedł do chłopaka, który siedział bez ruchu na podłodze. Czoło miał oparte na skrzyżowanych rękach, którymi obejmował nogi. Chińczyk wyglądał tak, jakby nad czymś intensywnie rozmyślał albo płakał.
Bill usiadł obok niego wygodnie. Oparł tył głowy o zimną ścianę. Jedną ze swoich długich nóg wyciągnął do przodu. Drugą zgiął i położył na niej nadgarstek. Przypatrywał się przez dłuższą chwilę tatuażowi, który zdobił jego lewą dłoń. Kazał sobie wytatuować na niej kości, kwiat i ptaszka. Specjalnie kwiat i ptaszek były w kolorze, zaś kości zostały stworzone tylko przy użyciu czarnego tuszu. Tatuaż wyglądał naprawdę świetnie, ale to nie design był najważniejszy. Ważniejsze było jego znaczenie. Rysunek miał zobrazować przeciwstawne obrazy, choćby takie jak życie i śmierć, piękno świata, ale również i jego przemijanie. Wbrew temu co mogło się wydawać, tatuaż zdobiący jego dłoń – pomimo takiego przesłania – wcale nie wprawiał go w przygnębienie. Patrząc na niego uświadamiał sobie, że życie jest tak krótkie, że nie powinien tracić ani sekundy na niepotrzebne rzeczy. Powinien postępować zgodnie ze swoim sumieniem, cenić osoby, które kocha, bo niewiadomo kiedy mogą od niego odejść, a także być wolny jak ptak – o czym przypominał mu także tatuaż na przedramieniu, który teraz był zasłonięty rękawem szarego swetra. Oczywiście było coś przygnębiającego w tym przesłaniu, ale dla niego ważniejsze było pozytywne znaczenie. Leb die sekunde. Oprócz tego wkomponowane w tatuaż cyfry 0630 nadawały mu jeszcze większego wydźwięku. Oznaczały godzinę jego przyjścia na ten świat. Przypominały mu nie tylko jak długo już tutaj jest, ale także umacniały - i tak już silną - więź z Tomem.
Doskonale pamiętał swoje zdziwienie, kiedy siedzieli z Tomem w salonie jego apartamentu i popijali whisky. Ni stąd ni zowąd bliźniak zaproponował, żeby zrobili sobie bliźniacze tatuaże. Bill musiał go kilkakrotnie prosić o powtórzenie wypowiedzianych słów. Przez jakiś czas nie mógł uwierzyć w to co usłyszał z ust bliźniaka. Wielokrotnie próbował przekonać Toma do zrobienia sobie jakiegokolwiek tatuażu, jednak ten stanowczo odmawiał twierdząc, że to głupota. Dlatego tym większe było jego zdziwienie, kiedy kilka dni później Tom faktycznie zabrał go do studia tatuażu i poprosił o wytatuowanie na palcach godziny jego urodzenia - 0620.
Uśmiechnął się mimowolnie na wspomnienie tamtego momentu, zaś wokół jego serca pojawiło się przyjemne ciepło. Był wtedy nie tylko szczęśliwy. Był także ogromnie wzruszony. Do tego stopnia, że w oku zakręciła mu się łezka. Jednak nie pozwolił jej wypłynąć.
Zgiął palce i rozprostował je kilkakrotnie, po czym szturchnął ramieniem Ying Xionga. Chłopak powoli podniósł głowę i spojrzał na niego swoimi dużymi, skośnymi oczami. Bill uśmiechnął się do niego ciepło.
-          Długo zamierzasz tutaj siedzieć? Goście powoli się schodzą.
-          Nie wiem czy powinienem tam iść – powiedział z wahaniem. – Babcia chyba mnie nie lubi...
-          Nie przejmuj się nią – Bill wyszczerzył w uśmiechu swoje równe, białe zęby. – Mnie też nie lubi. Ona mnie nienawidzi. Zresztą z wzajemnością. Jestem tutaj tylko ze względu na Mary Ann a i tak robię to bardzo niechętnie.
-          Naprawdę?
Bill skinął potakująco głową.
-          Czasami naprawdę się boję, że podłoży mi bombę, albo mnie otruje – zaśmiał się, żeby jego słowa nie zabrzmiały zbyt poważnie w uszach Ying Xionga. – Kiedyś próbowałem się z nią jakoś dogadać, żeby życie moje i Mary Ann było prostsze, ale osioł jest mniej uparty od niej. Wbiła sobie do głowy, że jestem gejem, dziwakiem i nie wiadomo jeszcze kim i za nic nie można jej przekonać, że tak nie jest. Dlatego nie przejmuj się nią za bardzo. Trochę pokrzyczy, pokręci nosem, ale raczej nie zrobi nic innego.
Ying Xiong przez chwilę milczał, tak jakby musiał się zastanowić nad słowami wypowiedzianymi przez Billa.
-          Ale ja chciałbym, żeby babcia mnie zaakceptowała. To mama mamy... Nie rozumiem dlaczego mnie nie lubi. Zrobiłem coś złego?
-          Nie! – Bill szybko zaprzeczył. – Pewnie, że nie! Ona już tak ma. Jeżeli ktoś jej się nie spodoba, po prostu go nie lubi. Ona lubi terroryzować ludzi.
-          Dlaczego?
Bill wzruszył obojętnie ramionami.
-          Nie wiem. Każdy człowiek ma inną osobowość – podniósł się z podłogi i odruchowo otrzepał swoje czarne, wąskie spodnie. – Chodź do salonu zanim przyjdzie po nas Mary.
Ying Xiong posłusznie wstał z podłogi. Poprawił swoje ubranie, przejrzał się w lusterku, odetchnął kilkakrotnie, a kiedy uznał, że jest gotowy skinął głową Billowi. Kaulitz roztrzepał czarne włosy chłopaka i  uśmiechnął się do niego, próbując dodać mu tym gestem otuchy.
-          AAAAAaaaa! Tato!!! – krzyknął z rozpaczą w głosie, odsuwając się od niego. – Jak ja teraz wyglądam?!
-          Chodź już.
Chłopak idąc za Billem do salonu, poprawiał swoje włosy. Ułożył długie pasma grzywki w miękkie fale, które na pozór niestarannie opadały na prawą stronę zasłaniając czoło i brew, niemalże wpadając mu do oka. Była to najmodniejsza fryzura, teraz doszczętnie zrujnowana przez Billa.
W salonie było już gwarno. Na krzesłach przy dużym stole siedziało kilka osób, które Bill rozpoznał. Była to na ogół rodzina Mary Ann, choć dostrzegł także parę mniej więcej w wieku teściów, których widział po raz pierwszy. Był pewien, że są to jacyś znajomi Joanny i Roberta. Przy stole nie było jeszcze Mary Ann, Briana i teściów.
-          Dobry wieczór – przywitał się z gośćmi po polsku. Długo ćwiczył te dwa słowa, dlatego nawet jego niemiecki akcent nie był aż tak wyraźny.
Goście mu odpowiedzieli również po polsku. Bill zauważył tylko jednego wujka Mary Ann, z którym mógł sobie porozmawiać po niemiecku. Jedna z jej cioć i jej mąż mówili po angielsku, więc z nimi również mógł się bez trudu porozumieć. Nie wiedział czy znajomi teściów, których spotkał po raz pierwszy, rozmawiają po niemiecku, albo angielsku. Z pozostałymi z zaproszonych gości mógł rozmawiać jedynie za pośrednictwem Mary Ann. Często miał wrażenie, że żona nie tłumaczy mu części z ich wypowiedzi, albo je zmienia. Nie miał jednak nic przeciwko. Przynajmniej nie musiał się denerwować. Szczególnie, że nigdy nie darzył sympatią tamtych ludzi.
Wyciągnął rękę do kobiety, która miała tak samo nie pasującą jej fryzurę jak i makijaż, które postarzały ją co najmniej o dziesięć lat. Wyglądała na zadbaną, jednak najwyraźniej nie wiedziała jak przystosować makijaż do swoich rysów twarzy i wieku.
-          Bill – przedstawił się.
-          Gosia – uśmiechnęła się do niego, ukazując w uśmiechu równe zęby. – Miło cię poznać.
Bill nie miał pojęcia co powiedziała, dlatego skinął tylko głową i uśmiechnął się. Następnie wyciągnął dłoń w stronę postawnego mężczyzny, który był zapewne jej mężem. Wyglądał tak, jakby był przynajmniej dziesięć lat młodszy od niej, jednak pojedyncze siwe włosy na tle czarnych, zdradzały, że nie jest w rzeczywistości tak młody.
-          Bill.
-          Krystian.
Kaulitz zajął miejsce obok Marcina. Przywitał się z nim, po czym spojrzał w stronę Ying Xionga. Chłopak stał w przejściu pomiędzy przedpokojem a salonem. W oczach miał pewien rodzaj zacięcia, którego Bill nie rozumiał. Gestem dłoni nakazał mu, żeby usiadł koło niego. Chłopak jednak nadal stał w miejscu wpatrując się w zgromadzonych. Bill obserwował jak Ying Xiong bierze głęboki wdech, a następnie wypuszcza powietrze.
-          Dybrwicr – odezwał się głośno. Starał się wypowiedzieć najwyraźniej jak tylko potrafił słowa, które przed momentem padły z ust Billa. Obawiał się jednak, że zamiast „dobry wieczór”, zabrzmiały jak jakiś niezrozumiały bełkot, bo wszyscy obecni w pomieszczeniu zamilkli i spojrzeli na niego z zaciekawieniem. Poczuł jak jego policzki stają się gorące, ale teraz nie mógł się już cofnąć. Tym razem w jego głosie nie było już takiej pewności siebie: - Nazywam się Ying Xiong Chen. Miło mi państwa poznać – słowa te wypowiedział już po niemiecku.
Ukłonił się nisko osiem razy – każdemu z osobna, po czym nieco speszony podbiegł do Billa i zajął obok niego miejsce.
-          Kto to? – Marcin spytał Billa, wskazując głową na Ying Xionga.
-          Nasz syn – Bill wyjaśnił, nie wdając się w szczegóły. Nie zamierzał tłumaczyć całej sytuacji Marcinowi. Owszem lubił go, ale nie aż do tego stopnia. Chciał się też trzymać wersji, którą powiedzieli teściowej.
-          Rozumiem. Cześć, jestem Marcin – podał rękę Ying Xiongowi.
Chłopak uścisnął ją, jednak szybko puścił. Widząc Mary Ann niosącą wielką paterę, zerwał się z miejsca.
-          Mamo, mamo pomogę ci!
-          On tak zawsze?
-          Cóż... Taki ma sposób bycia. Powiedz mi lepiej co słychać. Dawno się nie widzieliśmy.
-          W końcu zdecydowałem, który model kupić...
Przez dłuższy czas Bill rozmawiał z Marcinem o motorach. Ying Xiong zastąpił Mary Ann i teraz to on przynosił z kuchni potrawy, które następnie starannie układał na stole. W międzyczasie przyszło jeszcze kilka osób. Kiedy wszystkie talerze z potrawami zostały ustawione na blacie, a każdy z gości dostał kawę lub herbatę, do salonu przyszła Mary Ann, Brian i teściowie.
Żona usiadła obok niego i uśmiechnęła się promiennie.
-          O czym rozmawiacie?
-          Marcin opowiadał mi o swoim nowym motorze.
-          O! W końcu się zdecydowałeś? I co wybrałeś? Yamahę czy Suzuki? A może Harleya? – Spytała wujka.
Mężczyzna zaczął jej opowiadać jak to się stało, że wybrał Harleya Davidsona zamiast jakiegoś japończyka. Dotychczas zarzekał się, że nigdy nie kupi amerykańskiego motocykla, który na dodatek nie byłby ścigaczem. Mary Ann słuchała go uważnie, co jakiś czas potakując głową albo się śmiejąc.
Gdy do jej uszu dobiegło wesołe wołanie mamy, spojrzała w jej stronę. Na przedpokoju, który łączył się z salonem, stał Adam w towarzystwie jego rodziców. Mary Ann położyła dłoń na udzie Billa i mocno zacisnęła palce, wbijając mu boleśnie długie paznokcie w skórę.
-          Co się stało? – Spytał żonę, lekko się krzywiąc.
Położył rękę na jej dłoni, delikatnie ją pogłaskał, po czym splótł palce Mary ze swoimi. Kiedy Mary Ann nadal mu nie odpowiadała, powędrował wzrokiem za jej spojrzeniem. Teściowa całowała w policzki gości na przywitanie.
-          To jego mama znalazła mi na męża – Mary Ann odezwała się cicho, kiedy Joanna Rose odsunęła się od mężczyzny w okularach.
Bill zlustrował go wzrokiem, po czym roześmiał się wesoło.
-          Naprawdę?
Mary Ann skinęła potakująco głową.
-          Jeżeli twoja mama lubi mężczyzn w jego typie, nie mam się czym martwić.
-          Nie?
-          Nie. On zupełnie nie jest w twoim typie – uśmiechnął się do niej.
-          A skąd wiesz jaki jest mój typ? Nie przypominam sobie, żebym ci kiedykolwiek mówiła jakich lubię mężczyzn...
Bill przyłożył jej dłoń do swoich ust i pocałował ją.
-          To jasne, że kobieta z tak doskonałym smakiem nie mogłaby spojrzeć na nikogo poza mną.
Mary Ann szturchnęła go łokciem i roześmiała się.
-          Rzeczywiście wiem co jest najlepsze – uśmiechnęła się. Jednak zaraz potem dodała poważnym głosem: - Bill? Może powinniśmy już pojechać?
-          Już chcesz wracać?
-          Nie chcę, żeby mama znów zrobiła coś głupiego... Prosiłam ją, żeby zostawiła nas w spokoju, ale wiesz jaka ona jest. Jak raz sobie coś postanowi nie chce zmienić zdania, dlatego boję się, że znowu będzie robiła jakieś głupie aluzje.
-          Naprawdę nie chcesz zostać jeszcze godziny albo dwóch? Dawno nie widziałaś się z rodziną...
-          Tak, ale...
Bill widząc w błyszczących oczach Mary Ann, że ta chce jeszcze trochę zostać w rodzinnym domu, powiedział wbrew swojej woli:
-          Zostańmy. Mam ochotę wypić drinka z twoim tatą i bratem.
* * *
-          Naprawdę masz na myśli najprawdziwszą randkę? – Inge oparła się na łokciach i spojrzała ze zdumieniem na Gustava, który leżał obok niej i wpatrywał się w nią maślanym wzrokiem.
Mężczyzna skinął potakująco głową.
-          Ale taką, taką prawdziwą? – nadal nie mogła uwierzyć w słowa, które przed momentem padły z ust blondyna.
-          Tak, taką prawdziwą.
Widząc radość w zielonych oczach Inge uśmiechnął się. Randka była jedynym sposobem, który wymyślił, żeby w końcu przestali uprawiać seks, a nie musieli się rozstawać. Choć nie chciał się przyznać do tego nawet przed sobą samym, powoli zaczynało mu brakować sił. Nigdy nie był jaką seks-maszyną, dlatego nic dziwnego, że ciało w końcu upominało się o odpoczynek. Odkąd powiedział Inge, że będzie jej zabawką, kobieta bardzo chętnie z tego korzystała. W niektóre dni kochali się nawet kilkanaście razy, nie mogąc się sobą nacieszyć. A już na pewno Inge nie mogła się nacieszyć nim. Zupełnie tak jakby próbowała odrobić w ciągu zaledwie kilku tygodni te wszystkie lata, kiedy byli tylko znajomymi. Z początku Gustavowi jak najbardziej to odpowiadało. W końcu kobieta, której pragnął była tylko jego. Nie chciał się z nią rozstawać, ale czuł, że jeżeli ich znajomość dalej będzie wyglądała w ten sposób, za miesiąc, może dwa stanie się wrakiem człowieka.
-          Świetnie! – Inge usiadła na piętach i klasnęła w dłonie. – Jest tyle miejsc, w których chcę się z tobą kochać! Co powiesz na kino albo zakupy? Już czuję ten dreszczyk emocji! Ach!
Gustav otworzył szeroko oczy, zaś jego dolna szczęka opadła w dół. Kolejny raz przez myśl przebiegło mu, że nie powinien odbijać Inge Adolfowi, Alfonsowi albo jak mu tam było.
-          A nie możemy po prostu wybrać się na spacer albo...
-          Spacer? – spytała przykładając wskazujący palec do ust. Gustav nie mógł oderwać oczu od jej nagich piersi falujących pod wpływem oddechu.
-          Tak. Spacer. I może jakąś kolację ze świecami?
-          Och Gustav! – uśmiechnęła się słodko. – Od kiedy jesteś taki romantyczny?
-          Pomyślałem, że przydałaby nam się jakaś odmiana...
-          A nie możesz mnie zabrać na Bali albo Malediwy?
-          Słucham?
-          Moglibyśmy chodzić po białym piasku, moczyć stopy w ciepłej wodzie, trzymać się za ręce, a później... – na jej ustach pojawił się wymowny uśmiech.
-          A nie możemy iść tutaj w Berlinie na spacer po mieście?
-          Gu! Musisz być taki skąpy? Zarobiłeś całą masę pieniędzy, zniszczyłeś mój ślub, musiałam odwołać podróż poślubną do Włoch, rodzice mnie nienawidzą... Mam wymieniać dalej?
-          Już dobrze, nie złość się.
Podniósł się do pozycji siedzącej. Objął ją swoimi silnymi ramionami i pocałował w czoło.
-          Gu... Naprawdę nie możesz mnie zabrać do jakiegoś egzotycznego kraju?
-          Oczywiście, że mogę. Co powiesz na narty?
Inge odsunęła się od niego. Uderzyła go w ramię.
-          Co?! Narty?! Wiesz, że źle znoszę zimno.
-          A ja źle znoszę upały – mruknął pod nosem.
-          Mówiłeś coś?
-          Nie, nie. Nic nie mówiłem. To jak? Gdzie się wybierzemy na randkę?
Inge wzruszyła obojętnie ramionami. Wstała z łóżka i udała się w stronę łazienki. Gustav widząc jak za drzwiami znika zgrabne, nagie ciało Inge, przykrył twarz poduszką i wrzasnął. Zaciągając ją wtedy do kościoła powinien wiedzieć czego się może po niej spodziewać. W końcu znał Inge od kiedy była małą dziewczynką. Przecież wiedział jaka ona jest. To, że przestała go prześladować i błagać o seks, wcale nie znaczyło, że o nim przestała marzyć. Przez swoje głupie pożądanie wpakował się w niezłe tarapaty. Dlaczego więc znów pragnie zobaczyć Inge? Dotknąć ją, pocałować, objąć... A przecież kobieta wyszła do łazienki tylko na krótką chwilę. Czyżby taka właśnie była miłość, do której tak bardzo nie chciał się przyznać?
Pokręcił energicznie głową. To na pewno nie była miłość. To było zwyczajne pożądanie, którego nie udało mu się jeszcze zaspokoić. Potrzebował tylko krótką przerwę, aby odzyskać siły, które z niego wyssała.
Gdy wróciła do sypialni, nadal leżał z poduszką przyciśniętą do twarzy.
-          Jeszcze leżysz? Powiedziałeś, że zabierzesz mnie na randkę. A może wolisz zostać w łóżku?
-          Nie! Nie! – szybko zaprzeczył, odrzucając od siebie poduszkę. Pospiesznie zerwał się z materaca. – Już się ubieram. Daj mi trzy minuty!
-          Nie wiedziałam, że aż tak się cieszysz z naszej pierwszej randki – zaśmiała się dźwięcznie.
Gustav wymruczał coś niezrozumiałego pod nosem, wyciągając z szafy ubrania.

Kilkadziesiąt minut później przytuleni do siebie kroczyli jedną z berlińskich ulic. Inge widząc na wystawie sklepowej dwa manekiny – męskiego i damskiego - ubrane w takie same bluzy, pociągnęła Gustava w stronę butiku.
-          Przepraszam, gdzie są tamte bluzy? - zapytała ekspedientkę, wskazując palcem na wystawę.
Kobieta zaprowadziła ich do wieszaka z ubraniami. Inge wyswobodziła się z uścisku Gustava i wybrała bluzy w odpowiednich rozmiarach. Podała jeden z wieszaków zdezorientowanemu blondynowi.
-          Co mam z tym zrobić?
-          Przymierz – spojrzała na niego prosząco swoimi dużymi, zielonymi oczami.
-          Nie przymierzę tego.
-          Dlaczego? – zrobiła smutną minkę. – Spójrz – założyła na siebie bluzę i obróciła się dookoła – ja też mam taką. Będziemy wyglądali jak para w takich samych ubraniach!
Gustav spojrzał z niechęcią na szarą bluzę. Z przodu wyglądała normalnie, ale na plecach miała wielkie, włochate serce w kolorze różowym, z którego dodatkowo wystawały skrzydła. Zastanawiał się co takiego zrobił, że musiał założyć coś, co wyglądało jak bluza dla Rosie.
-          Gu! – zawołała słodko. – To nasza pierwsza randka... Proszę!
-          Nie założę tego... – powiedział, patrząc z obrzydzeniem na ubranie.
-          Pamiętasz jak mnie przekonałeś? – spytała, widząc, że prośbami nie zmusi Gustava do założenia tego, co dla niego wybrała. – Powiedziałeś, że będę mogła cię ubierać...
Gustav przeklął pod nosem, po czym posłusznie ściągnął swoją czarną bluzę i założył tą, którą dała mu Inge. Po co mówił jej o ubieraniu?
-          Aaaa! – zawołała, przykładając dłonie do policzków. – Gu! Ta bluza jest dla ciebie stworzona! Prawda, że mam przystojnego chłopaka? – Spytała ekspedientkę z szerokim uśmiechem.
-          Tak. Wygląda pan w niej bardzo dobrze.
Inge widząc miażdżące spojrzenie Gustava złapała go za rękę i pociągnęła do kasy. Wyciągnęła portfel z kieszeni jego spodni i zapłaciła, nie przejmując się tym, że blondyn wyglądał tak jakby miał ochotę ją zabić.
-          Gu! Nie czerwień się tak! – powiedziała, kiedy wyszli ze sklepu. – Wyglądasz bajecznie! Dziękuję za prezent! – wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.
-          Jak mogę nie być czerwony? Wiesz jakie to zawstydzające?
-          Oj Gu! Nie bądź taki! Wyglądasz w niej tak słodko...
-          Nie jesteś głodna? – Nie chciał już więcej drążyć tematu bluzy, którą miał na sobie. Postanowił zapomnieć o serduszku i wystających skrzydełkach. Tylko w ten sposób mógł pokazać się innym ludziom.
-          Troszeczkę.
-          Chodź, tam jest jakaś restauracja – wskazał palcem na pobliski budynek.
Inge wyswobodziła się z jego uścisku i zamiast w stronę restauracji skręciła w jedną z uliczek. Gustav poszedł za nią. Przez jakiś czas szli prosto, później kilkakrotnie skręcili aż wreszcie znaleźli się na niewielkim placu zabaw. Inge usiadła na huśtawce.
-          Nie możemy zamówić czegoś tutaj? – Spytała.
-          Tutaj chcesz jeść? Na placu zabaw? – Gustav rozejrzał się dookoła, nie mogąc zrozumieć dlaczego Inge wybrała sobie takie miejsce na kolację.
-          A co jest złego w jedzeniu na placu zabaw? Szkoda, że nie widać gwiazd. Koniecznie musimy się kiedyś wybrać w jakieś miejsce skąd widać gwiazdy.
Gustav westchnął cicho, ale posłusznie wyciągnął telefon z kieszeni spodni i zamówił smażonego kurczaka. Stanął za Inge i delikatnie popchnął ją do przodu.
-          Gustav... – wypowiedziała jego imię.
-          Słucham? – Spytał, kiedy nic więcej nie powiedziała.
-          Gustav...
Znów na moment zamilkła.
-          Gustav...
-          Dlaczego w kółko powtarzasz moje imię?
Inge obróciła głowę w jego stronę, a on zatrzymał huśtawkę.
-          Gustav...
Blondyn usiadł na huśtawce obok i wpatrzył się z ciekawością w Inge, czekając na jej słowa.
-          Jesteś teraz szczęśliwy? – spytała cicho.
-          Skąd takie pytanie?
-          Powiedziałeś, że musisz ze mną być, więc teraz jesteśmy razem... Jesteś ze mną szczęśliwy?
-          A ty nie jesteś ze mną szczęśliwa?
-          Nie o to chodzi. Marzyłam o tej chwili tak długo, że teraz wydaje mi się tylko piękną bajką z której w każdej chwili mogę się obudzić. Boję się, że się mną znudzisz i każesz mi odejść...
Gustav wpatrzył się w piękną twarz Inge. Owszem chwilowo opadły go siły, ale nie zamierzał jej nigdzie puszczać. Chciał, aby była przy jego boku. Chciał na nią patrzeć codziennie, nie tylko rano i wieczorem, ale także w ciągu dnia i nocy. Wątpił, żeby w najbliższym czasie jego chęć bycia z Inge wyparowała z jego serca. Nie wiedział jednak jak powinien ubrać w słowa to co czuje.
-          O! – zawołała, wyrywając Gustava z zamyślenia. – Przyszedł dostawca!
Zerwała się na nogi i podbiegła do chłopaka, który przyniósł im jedzenie. Zapłaciła mu i usiadła na ławce. Rozłożyła na drewnianych deskach pudełka i zawołała gestem dłoni Gustava.
-          Pospiesz się, bo wystygnie!
Blondyn zszedł z huśtawki, włożył ręce do kieszeni i wolnym krokiem podszedł do ławki. Nadal zastanawiał się jakiej powinien udzielić odpowiedzi Inge. Nie mógł jej przecież powiedzieć, że na pewno od niej nie odejdzie. Na razie wydawało mu się to niemożliwe, ale przecież jeszcze nie tak dawno temu uważał, że nigdy z nią nie będzie. Życie jest pełne niespodzianek, dlatego nie chciał być niczego pewny.
Jedli w milczeniu. Ciszę jako pierwsza przerwała Inge. Odłożyła sztućce i wpatrzyła się w Gustava:
-          Nie wiem czy się ucieszysz, ale jutro wyjeżdżam na dwa, może trzy tygodnie.
Chwilę trwało nim słowa Inge do niego dotarły.
-          C-c-co? Wyjeżdżasz?
-          Tak – uśmiechnęła się lekko. – Szef wysyła mnie w podróż służbową. Tak naprawdę nie wiem jak długo potrwa.
-          Gdzie?
-          Do Rosji.
-          Do Rosji?!
Inge skinęła potakująco głową.
-          Po co? Dlaczego?
-          Czyżbyś nie chciał się ze mną rozstawać? – zażartowała.
-          Nie, po prostu tak nagle...
-          To nie jest nagły wyjazd. Zespół pracuje nad tym projektem już od kilku miesięcy – uśmiechnęła się do niego lekko. – Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, moja kariera nabierze tempa.
-          O której wylatujesz?
-          Z samego rana.
Gustav podniósł się z ławki, zebrał śmieci i wyrzucił je do kosza. Podał rękę Inge i uśmiechnął się do niej ciepło.
-          Chodź. Jest już późno. Powinnaś się wyspać przed odlotem.

Rozdział 210



            Promienie słoneczne wpadały wesoło do kuchni należącej do Gustava Schäfera, odbijając się od jasnych blatów z korianu. W pomieszczeniu unosił się zapach świeżo parzonej kawy, którą popijała Inge. Dziewczyna siedziała przy stole, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w okno. Wiedziała, że powinna dopić aromatyczny napój, napisać perkusiście Tokio Hotel liścik, że dziękuje mu za gościnę i czym prędzej udać się na stację kolejową. Zdecydowanie nie powinna zostawać u niego dłużej, szczególnie, że miała go tylko odwiedzić, a nie wpraszać się na cały dzień i jeszcze noc. Trochę żałowała, że nie wykorzystała okazji jaką podsunął jej los. Gustav był pijany i nie bardzo panował nad swoim zachowaniem. Nie była na tyle głupia, aby łudzić się, że chłopak próbowałby się do niej dobrać, gdyby był trzeźwy.
            Wyciągnęła z torebki kawałek kartki i już miała mu napisać, że dziękuje za gościnę, ale nie zdążyła. W progu kuchni pojawił się Gustav. Przeciągnął się głośno ziewając, aby następnie podrapać się po kroczu. Inge wpatrywała się w niego jak urzeczona. W tej chwili bardzo żałowała, że nie wykorzystała okazji jaka jej się nadarzyła. Na jej policzki wkroczył rumieniec, na samą myśl co mogli wyprawiać tej nocy.
-          Inge? - Spytał zdumiony. - Co ty tu robisz?
-          Jakby ci to powiedzieć... - Udała, że zastanawia się nad wyjaśnieniem zaistniałej sytuacji blondynowi. - Bill uparł się, żebym poszła z wami na dyskotekę, upiłeś się, więc Tom kazał mi się tobą zaopiekować. Tobi przywiózł nas tutaj, a Saki z Tomem pojechali odwieźć Georga. Biedny nie mógł utrzymać się na nogach i cały czas powtarzał, że zaraz świat runie mu na głowę...
-          Bardzo się spiłem? Robiłem głupie rzeczy? - Zapytał zrezygnowany, siadając wygodnie na krześle, naprzeciwko Inge.
-          Jeżeli uważasz udawanie samolotu, rozbieranie się na korytarzu, próbę zaciągnięcia mnie do łóżka za normalne, to właściwie nie zrobiłeś niczego głupiego. - Powiedziała znudzonym głosem. Widząc przerażenie malujące się na twarzy perkusisty zaniosła się śmiechem. - Nie miej takiej grobowej miny. Przecież nic złego się nie stało.
-          Ale... - Przełknął wielką gulę, która pojawiła się w jego gardle. - Ale... Czy my...? No wiesz... - Pokazywał palcem raz na siebie, raz na nią.
Inge widząc jego minę, uśmiechnęła się czarująco, mrugając uwodzicielsko długimi rzęsami.
-          Byłeś wspaniały Gustav.
Te trzy słowa wystarczyły, żeby perkusista zrobił się całkowicie blady. Wpatrywał się w Inge na przemian otwierając i zamykając usta, zaś jego oczy przybrały nienaturalne rozmiary. Nie przypominał sobie, aby poszedł do łóżka z dziewczyną, ale w gruncie rzeczy nie pamiętał co się z nim działo od połowy imprezy. Zdecydowanie nie powinien pić tak dużo. Aż dziw, że nic go nie bolało. No może poza prawym udem, na którym znalazł wielkiego siniaka.
-          Żartowałam. - Powiedziała, widząc, że Gustav robi się coraz bledszy. Teraz doszła do wniosku, że jej decyzja była słuszna. I choć żałowała, że nie przespała się z blondynem, wiedziała, że postąpiła dobrze.
-          Naprawdę nic między nami nie zaszło? - Upewnił się, a kiedy dziewczyna skinęła potakująco głową, zerwał się z krzesła i z szerokim uśmiechem na ustach, podniósł ją z miejsca, okręcił wokół własnej osi i na koniec złożył buziaka na jej gładkim policzku.
-          Gustav? Dobrze się czujesz? - Spytała, sadowiąc się na krześle. Rozumiała, że chłopak może się cieszyć, że nie spędził z nią nocy, ale żeby do tego stopnia? Mógł chociaż udawać... Przecież znał jej uczucia do niego!
-          Świetnie! Jadłaś już śniadanie?
-          Zrobiłam sobie tylko kawę - wskazała na kubek.
-          Super. Zaraz zrobię moją popisową jajecznicę.
Zadowolony zabrał się za przyszykowywanie posiłku. Naprawdę cieszył się, że nie przespał się z Inge. Mógłby to zrobić z każdą dziewczyną na świecie, no może oprócz dziewczyn jego przyjaciół, ale nie z panną Möllenberg. Wiedział, że brunetka jest w nim zakochana, dlatego nie chciał dawać jej nadziei. Dla niego była wciąż słabą koleżanką i córką znajomych rodziców. Nikim więcej i wcale nie zapowiadało się na to, że nagle miałby poczuć do niej coś więcej. Nadal miał w pamięci wszystkie głupie rzeczy, które mu zrobiła. Nie było to nic tak poważnego jak to, co Jacqulin zrobiła Georgowi, ale dla niego były to nieprzyjemne doświadczenia, których za nic nie chciał powtórzyć.
-          Dzięki Gustav za gościnę, ale będę się już zbierała. Oddasz Nikoli ubrania, które mi wczoraj pożyczyła? Położyłam je w łazience na pralce.
-          Myślałem, że zjesz jeszcze moją popisową jajecznicę... Dirk na pewno zaczeka na ciebie.
-          Dirk? - Spytała, śmiesznie marszcząc brwi.
-          Uhm - przytaknął. - Poprosiłem Dirka, żeby odwiózł cię do domu. Myślałem, że już przyjechał...
-          Nie wiedziałam... Zresztą nie musisz robić sobie kłopotu. Jakoś dojadę do Magdeburga - uśmiechnęła się do niego wesoło. - Przecież to nie jest koniec świata.
-          Daj spokój - machnął ręką. - Bill obiecał, że cię odwieziemy, więc tak zrobimy.
Gustav rozłożył na dwóch talerzach jajecznicę z cebulą, wędliną i żółtym serem. Postawił je na stole, i zabrał się za jedzenie. Czuł, że mógłby zjeść w tej chwili co najmniej konia z kopytami, choć na dobrą sprawę wątpił, żeby konina była smaczna.
-          Bardzo dobra - pochwaliła, odsuwając na bok pusty talerz.
-          Nie tak dobra, jak twoje wczorajsze placki - odwzajemnił komplement.
Inge uśmiechnęła się w podzięce. Uwielbiała gotować, dlatego tym bardziej cieszyła się jeżeli komuś smakowało, to co przygotowała.
* * *
-          Mary Ann spokojnie! - Zawołała Cherry Jo, widząc jak blondynka ze złością wrzuca do swojego plecaka turystycznego ubrania.
-          Jak mam być spokojna?! Ten głupi Hindus ciągle za mną łazi! Zgadnij na czym go dzisiaj przyłapałam!
-          Wszedł ci pod prysznic - zażartowała Azjatka.
-          Prawie! Podglądał mnie przez to małe okienko w łazience! Na szczęście dzisiaj stąd wyjeżdżamy!
-          Tak bardzo nie podobało ci się u Sai Baby? - Spytała, tak jakby to, że komuś mogło się nie podobać w aśramie i Putta Pharthi było czymś nienormalnym.
Mary Ann westchnęła głośno i z rezygnacją opadła na twarde łóżko.
-          Podobało mi się, tylko, że... Nie udało mi się zrobić tego po co tutaj przyjechałam. Chciałam zapomnieć o Billu, ale jak na złość nie mogę.
Cherry Jo usiadła obok niej. Objęła ją ramieniem i uśmiechnęła się pocieszająco.
-          Zdążysz. Już ja się postaram, żebyś zapomniała o tym dupku przez ten miesiąc, który jeszcze spędzimy w Indiach.
-          Cherry to na nic - jęknęła. - Próbowałam już wszystkiego. Nawet umówiłam się z Joe.
-          Widocznie Joe nie był dla ciebie wystarczająco dobry - puściła jej oczko. - Zobaczysz, za miesiąc nie będziesz pamiętała, że był ktoś taki jak Bill Kaulitz, a tymczasem...
Japonka podeszła do plecaka Mary Ann, wyrzuciła z niego wszystkie zmięte ubrania blondynki, a kiedy znalazła kopertę ze zdjęciami przedstawiającymi w większości uśmiechniętą Mary z Billem, uśmiechnęła się łobuzersko.
-          Nie potrzebujesz ich - wyjaśniła, widząc pytające spojrzenie blondynki. - Tego też nie. - Wskazała na odtwarzacz mp3, na którym były nagrane jedynie piosenki Tokio Hotel. Cherry postanowiła, że schowa wszystko co przypomina blondynce Billa. Jeżeli ta nie zapomni o nim w ciągu miesiąca, a przynajmniej nie przestanie myśleć przez dwadzieścia cztery godziny na dobę o Czarnym, wtedy odda jej zdjęcia i odtwarzacz. A także pomoże jej się z nim pogodzić.
-          Ale Cherry... Nie możesz mi tego zrobić! - Zaprotestowała.
-          Mogę i zrobię. Słyszałam, że chcesz o nim zapomnieć.
-          Chcę, ale...
-          Kochana musisz się zastanowić czy tego chcesz czy nie i podjąć kroki w tym kierunku. Nie możesz ciągle paplać jak wam było dobrze, jak mogłoby być dobrze, płakać, bo cię zostawił i mówić, że chcesz o nim zapomnieć. Przykro mi kochana, ale samo gadanie na nic się nie zda.
-          Chyba masz rację... - Zgodziła się, rozkładając ręce w geście bezradności. - Jeżeli czegoś z tym nie zrobię, będzie kiepsko jak go spotkam po przyjeździe do Niemiec.
Blondynka wstała z łóżka i z miną cierpiętnicy zabrała się za składanie w równą kostkę wszystkich swoich ubrań. Ojciec spakował się już wczoraj, żeby teraz mógł pobyć jeszcze trochę w towarzystwie Sai Baby i jego wiernych. Robert Rose ciągle powtarzał jak wiele zawdzięcza Bhagawanowi, a ona miała powoli dość paplaniny taty. Ona również była kilkakrotnie na spotkaniu z Sai Babą, doświadczyła tego wspaniałego uczucia miłości, które roztaczał wokół siebie, ale nie była nim aż tak bardzo zachwycona. Może dlatego, że bardziej skupiała się na Billu, a dokładniej na tym jak o nim zapomnieć i przestać cierpieć?
-          Jesteśmy! - Zawołał Robert Rose, przekraczając próg ich pokoju, który zamieszkiwali przez trzy tygodnie.
Iruka z uśmiechem na ustach podszedł do Cherry Jo, cmokając ją czule w policzek. Dziewczyna objęła go w pasie i wskazała głową na Mary Ann.
-          Pokażemy jej prawdziwe Indie?
-          O nie! - Blondynka zaprotestowała, zanim Iruka zdążył otworzyć usta. - Nic z tego! Już raz mi pokazaliście prawdziwe Indie!
Robert Rose, zupełnie jakby nie słyszał słów córki, spojrzał zaciekawiony na Cherry Jo.
-          Prawdziwe Indie? Ja jestem jak najbardziej za.
-          Tato... - jęknęła blondynka, patrząc na niego błagalnie. - Ja naprawdę nie chcę zobaczyć prawdziwych Indii... Widziałam już dostatecznie dużo...
Po swojej pierwszej wycieczce z parą Azjatów do Bangaluru dochodziła do siebie przez tydzień. Gdyby wiedziała jakie przyszykowali jej atrakcje, z pewnością nie zgodziłaby się na wypad z nimi. Najchętniej zostałaby jeszcze w aśramie Satja Sai Baby, albo pojechałaby na lotnisko, żeby wrócić do domu. W pierwszym przypadku miałaby całkowity spokój, no może oprócz namolnego Hindusa, który ostatnimi czasy zaczął za nią chodzić krok w krok; zaś w drugim przypadku nareszcie wróciłaby do domu, do cywilizacji. Gdyby udało jej się wcześniej wyjechać do Niemiec, może przypadkiem spotkałaby Billa i wyjaśniła z nim wszystko? Skoro nie potrafiła przestać go kochać, to może powinna zrobić wszystko co w jej mocy, aby na powrót byli razem?
-          Zobaczysz, że będzie super! - Cherry zawołała z entuzjazmem. - Pojedziemy się trochę odprężyć na Goa, potem do Bombaju...
-          Jeżeli nie będzie padało... - mruknął Iruka, przewracając oczami. Był środek pory monsunowej, przez co częste opady deszczu były na porządku dziennym.
-          Mieliśmy jechać jeszcze do aśramy Śri Ramany Maharishi’ego i Małego Tybetu... - wtrącił Robert.
-          Świetnie! - Cherry Jo klasnęła w dłonie, zaś usta wygięła w szeroki uśmiech. - Będzie jeszcze ciekawiej!
Mary Ann wypuściła ze świstem powietrze z płuc, opadając na twardy materac. Dlaczego nikt jej nigdy nie słucha?
* * *
            Z odpalonego papierosa unosił się szaro-biały, gryzący dym. Przy każdym zawirowaniu powietrza, zmieniał swój kształt. Raz był prościutką smugą, drugi raz zawiłą serpentyną, wznoszącą się ku sufitowi, aby za trzecim razem ukształtować się w tytoniową chmurę unoszącą się nad głową Billa Kaulitza. Chłopak obrócił papierosa w palcach, przyglądając mu się z zaciekawieniem. Przez ostatnie cztery godziny zastanawiał się dlaczego właściwie zaczął palić. Pulsujący ból w skroniach, towarzyszący każdemu przechyleniu głowy, a także nieprzyjemne uczucie suchości w gardle zdecydowanie nie sprzyjały rozmyślaniu o sensie istnienia, albo na jakikolwiek głębszy temat.
            Upił kilka łyków swojej Coca-Coli, strzepując przy okazji odrobinę popiołu do popielniczki. W środku zgromadziło się już dość sporo niedopałków, jednak on zaciągnął się zaledwie kilka razy. Bardziej skoncentrował się na obserwowaniu dymu. I drzwi wejściowych baru. Nie pamiętał na kogo czekał i dlaczego umówił się z kimś w tak obskurnym miejscu, ale coś nakazywało mu poczekać na tę osobę. Łudził się, że kiedy tylko pojawi się w drzwiach baru od razu ją pozna. Bo mimo, że próbował przywołać w pamięci obraz nieznajomego, nie był w stanie tego uczynić. Nie pamiętał nawet czy czeka na chłopaka czy na dziewczynę. Po prostu siedział przy stoliku i patrzył na upływające minuty, a następnie godziny.
            Widząc w szklance dno, skinął na kelnerkę, odzianą w zszarzałą bluzkę oraz dżinsowe spodnie, które swoje czasy świetności przeżyły dawno temu.
-          Jeszcze jedną Colę. - Zamówił, lekko zachrypniętym głosem. Sam nie wiedział czy to wina kaca, czy może dymu papierosowego, który go otaczał jak aureola.
Kobieta spojrzała na niego z litością, jakby chciała powiedzieć, że jego wybranka wystawiła go do wiatru, po czym odeszła, aby po chwili przynieść mu zamówiony napój. Bill uśmiechnął się do niej lekko w podzięce.
-          Trzeba było posłuchać Toma i tyle nie pić... - mruknął do siebie, pijąc łapczywie Colę.
Słyszał jak kelnerka, która przed momentem przyniosła mu napój, opowiadała starszej kobiecie, pijącej już piąte z kolei piwo w przeciągu półtorej godziny, jaki jest biedny. Gdyby nie pulsujący ból w skroniach pewnie wybuchłby śmiechem. Przecież on nawet nie pamiętał czy na pewno umówił się dzisiejszego dnia!
Nie mogąc znieść dłużej litościwych spojrzeń kobiet, podniósł się z krzesła, na którym spędził ponad cztery godziny. Schował telefon i paczkę papierosów do kieszeni. Nie widział dalszego sensu w czekaniu na nieznajomego. Uregulował rachunek przy barze, zostawił suty napiwek i skierował się do wyjścia. Omal nie wpadł na blondynkę, która pojawiła się tuż przed nim. Uśmiechnął się lekko i już chciał ją wyminąć, kiedy ta spojrzała na niego z wyraźnym zakłopotaniem. „Zaczyna się...” - przemknęło mu przez myśl, sądząc, że dziewczyna rozpoznała w nim Billa Kaulitza - wokalistę Tokio Hotel. Nie miał makijażu, postawionych włosów, ani tylu ozdób ile nosił zazwyczaj, ale przecież w dalszym ciągu nietrudno było go rozpoznać.
-          Czekałeś na mnie tyle czasu. - Bardziej stwierdziła niż zapytała, uciekając wzrokiem. Byle tylko nie spojrzeć mu w oczy. - Bardzo cię przepraszam...
-          Nic się nie stało. - Wzruszył ramionami, dochodząc do wniosku, że umówił się ze stojąca naprzeciw niego dziewczyną.
Zlustrował ją uważnie wzrokiem. Blond włosy związała w niedbały kucyk, z którego wymykały się uroczo lekko pofalowane kosmyki, okalając jej twarz. Powieki zwieńczone długimi rzęsami, które były zapewne efektem dobrze dobranej mascary, zasłaniały niebiesko-zielone tęczówki. Zgrabny nosek idealnie pasował do jej okrągłej twarzyczki. Po chwili głębszego zastanowienia uznał, że dziewczyna jest jak najbardziej w jego typie, choć normalnie przeszedłby obok niej obojętnie. A może podobała mu się, bo odrobinę przypominała Mary Ann?
-          Napijesz się czegoś? - Zaproponował.
Blondynka skinęła głową. Rumieniec, który wykwitł na jej policzkach już nieco złagodniał.
-          Kawy z mlekiem, jeśli można.
-          Jasne. Zamówię, a ty zajmij stolik - uśmiechnął się do niej, kierując się do baru.
Widział porozumiewawcze spojrzenia kelnerki i starszej kobiety, które kilka minut temu się nad nim użalały. Trzymając na tacy dwie kawy, podszedł do stolika, który zajęła blondynka. Usiłował przypomnieć sobie jak dziewczyna ma na imię, ale żadne nie przychodziło mu do głowy.
-          Proszę - uśmiechnął się lekko, stawiając przed nią szklankę. - Zamawiała pani kawę z mlekiem?
-          Owszem, zamawiałam - odwzajemniła uśmiech.
Usiadł na krześle, wrzucił do swojej szklanki dwie kostki cukru, i - żeby zająć czymś dłonie - zaczął energicznie mieszać napój. Nie wiedział co ma powiedzieć. Przecież nie znał siedzącej naprzeciwko niego blondynki. Nie pamiętał nawet w jaki sposób się umówili.
            Dziewczyna upiła kilka małych łyczków kawy, po czym przerwała nieco krępującą ciszę:
-          Bill jeszcze raz bardzo przepraszam...
-          Mówiłem już. Nic się nie stało - uśmiechnął się.
-          Ale mnie jest strasznie głupio, że kazałam ci czekać ponad dwie godziny...
-          Dwie godziny? - powtórzył po niej, otwierając szerzej oczy ze zdumienia. Gdyby tylko wiedział, że umówił się z nią o szesnastej, na pewno nie czekałby tak długo... - Myślałem, że minęło dopiero dwadzieścia minut... - Skłamał. - Zresztą nie roztrząsajmy tego.
-          Nie ma sprawy - na jej ustach pojawił się nieśmiały uśmiech. - Dziękuję, że się na mnie nie gniewasz.
Gisele Schönberger, bo tak nazywała się owa nieznajoma, spojrzała na Billa, zastanawiając się jak to możliwe, że chłopak czekał na nią tyle czasu. Zapytałaby go o to z chęcią, ale wtedy zapewne musiałaby wyjawić powód swojego spóźnienia. A ona nie chciała informować go, że wcale nie miała zamiaru pojawić się w barze, w którym się umówili. Myślała, że Bill zapomni o ich spotkaniu, choć w nocy, kiedy ją odprowadzał, zapewniał gorąco, że tak się nie stanie. Ona jednak nie była na tyle głupia, żeby nie widzieć tego, jaki chłopak był pijany. Gdyby tylko nie zapomniała kupić papierosów, a Bill nie zapomniał o której godzinie się umówili...
-          Czasami też zagapię się na zakupach - uśmiechnął się do niej, wskazując głową reklamówki, które położyła na podłodze.
-          Wracałam z uczelni i uznałam, że wypadałoby kupić kilka rzeczy - wzruszyła obojętnie ramionami.
-          Co studiujesz? - Spytał, przechylając lekko głowę w bok.
-          Fizykę. Niby nic specjalnego, ale lubię to.
-          Boah... - wzdrygnął się przypominając sobie wzory i skomplikowane zadania, które zdaniem nauczycieli powinien potrafić rozwiązać. - Nienawidzę fizyki. Te wszystkie prędkości, siły, zasady... Komu to potrzebne?
Blondynka zaśmiała się dźwięcznie.
-          Tobie na pewno niepotrzebne, chociaż gdyby nie te wszystkie prędkości, siły i zasady nie mielibyśmy nawet elektryczności.
-          Mnie siedzenie przy świecach nie przeszkadza - zażartował, puszczając jej oczko.
-          Mnie też nie, ale nie wyobrażam sobie życia bez elektryczności. Wyobraź sobie świat bez komputerów, iPodów, telewizji, komórek, centralnego ogrzewania...
-          Taaak - zaśmiał się. - To byłoby straszne. Coś jak armagedon.
Blondynka zgodziła się z nim. Zdziwiła się jak łatwo rozmawiało jej się z Billem Kaulitzem z Tokio Hotel. Choć chłopak nie wyjawił jej swojego nazwiska ubiegłej nocy, ona doskonale wiedziała kim jest. Zresztą trudno było żyć w Niemczech i nie słyszeć o Tokio Hotel. Byli wszędzie. Ale ją to w gruncie rzeczy bawiło. Nie tyle zespół, co fani, a raczej fanki. Za każdym razem gdy oglądała w telewizji wiadomości muzyczne i były w nich pokazane te tysiące, wrzeszczących w niebogłosy dziewczyn, które oddałyby wszystko tylko za to, żeby któryś z Tokijczyków zamienił z nimi kilka słów, na jej ustach pojawiał się uśmiech. Przypominała sobie wtedy czasy kiedy miała trzynaście lat i szalała za Backstreet Boys. Marzyła o tym, żeby Nick się z nią ożenił. Zaśmiała się wesoło na samą myśl o sobie i Nicku Carterze, który zdecydowanie nie był już tak seksowny jak kilka lat temu.
-          Stało się coś? - Spytał ją, kiedy kelnerka postawiła przed nimi dwa wielkie kufle piwa.
-          Nie, nic - machnęła niedbale dłonią, upijając kilka łyków alkoholu. - Przypomniałam sobie czasy, kiedy uwielbiałam Backstreet Boys. Wszystkie ściany obkleiłam plakatami z nimi, a z wieży ciągle leciało na cały regulator „I want it that way” i „The perfect fan”. Lubiłam myśleć o sobie jako o najlepszej fance BSB... Aż głupio się do tego przyznawać...
-          Czemu? - Ściągnął śmiesznie brwi. - Miałem tak samo z Neną. Uwielbiałem ją jako dziecko, i teraz właściwie też uwielbiam, ale plakatów już się pozbyłem. No może jeden mi został...
-          Pozostałe zastąpiłeś swoimi własnymi? - Zażartowała.
-          Nieee... - pokręcił przecząco głową, upijając piwo z kufla. - Kocham się, ale czasami mam dość patrzenia na swoją gębę w gazetach i telewizji.
-          Kto by pomyślał... Bill Kaulitz ma kompleksy.
-          Jakie znowu kompleksy? - Wyprostował się dumnie na krześle i przybrał pozę, tak jakby był na kolejnej sesji zdjęciowej. - Wiem, że jestem perfekcyjny. Spójrz w te wspaniałe brązowe oczy, na gładką twarz...
-          Muszę cię rozczarować - wpadła mu w słowo.
-          Dlaczego?
-          Twoja twarz chyba wcale nie jest taka gładka... Widać ci zarost i nie jestem pewna, bo oświetlenie jest kiepskie, ale... chyba wyskoczył ci pryszcz... - Zaśmiała się. Nigdy nie powiedziałaby czegoś takiego nowo poznanej osobie, ale czuła, że Bill się nie pogniewa za to. I miała rację.
-          Tak, wiem - westchnął. - Nawet ja nie jestem idealny.
-          Nikt nie jest, Bill. Ideały są nudne.
Czarnowłosy nie mógł się nadziwić jak dobrze rozmawiało mu się z blondynką. Nie miał pojęcia czy nie wykorzysta tego co jej powiedział, tak jak Marina, ale wydawało mu się, że może jej zaufać. Już bardzo dawno nie czuł się tak swobodnie w obecności kogoś zupełnie obcego. Jedyną taką osobą, którą spotkał po osiągnięciu sukcesu była Mary Ann. Już od ich pierwszej kłótni w kinie wiedział, że dziewczyna nie sprzeda gazetom żadnych sensacyjnych wiadomości o nim i chłopakach. Chciał wierzyć, że siedząca naprzeciwko niego, popijająca piwo blondynka jest podobna w tej kwestii do jego ukochanej.
-          Przepraszam, że wam przeszkadzam, ale już zamykamy... - powiedziała ostrożnie kelnerka.
Gisele spojrzała na srebrny zegarek zdobiący jej przegub.
-          Faktycznie! - Zawołała zdumiona, jak szybko zleciał jej czas w towarzystwie Billa Kaulitza i czterech kufli piwa. - Już pół do dwunastej.
-          Pewnie mój braciszek zaraz zacznie wydzwaniać gdzie się podziewam... - nie zdążył dokończyć zdania, kiedy z jego telefonu wydobyła się melodyjka.
Uśmiechnął się przepraszająco do dziewczyny, tak jakby chciał powiedzieć: „a nie mówiłem”, po czym odebrał połączenie. Rozmawiając z Tomem, wyciągnął z portfela banknot i położył na stole. Nie zwracając uwagi na protesty dziewczyny, która chciała sama za siebie zapłacić, zabrał jej reklamówki i udał się do wyjścia, tłumacząc Tomowi, że nic mu nie jest i za niedługo będzie w ich mieszkaniu.
-          Odprowadzę cię. - Zwrócił się do dziewczyny, chowając telefon do kieszeni swoich spodni. - Nie powinnaś wracać o tej godzinie sama do domu.
-          Nie sądziłam, że jesteś takim gentlemanem - uśmiechnęła się do niego, łapiąc go pod ramię. - Mieszkam w tamtym bloku - kiwnęła głową w stronę budynku znajdującego się niecałe sześćdziesiąt metrów od nich.
Na twarzy Billa pojawił się grymas niezadowolenia. Najchętniej pobyłby jeszcze trochę w towarzystwie dziewczyny, której imienia nie znał. Przez moment w jego głowie pojawiła się myśl, żeby ją o nie zapytać, ale doszedł do wniosku, że tak nie wypada. Wtedy musiałby się przyznać do tego, że nie pamięta kompletnie nic z dyskoteki. Mógł mieć tylko cichą nadzieję, że nie zrobił wówczas nic głupiego...
-          Wejdziesz? - Spytała, kiedy znaleźli się pod drzwiami prowadzącymi do bloku.