Tom Kaulitz leżał bez ruchu na swoim łóżku i wpatrywał
się w ekran telewizora. Nie bardzo interesowała go brazylijska telenowela, w
dodatku po francusku, ale nie miał siły nawet na to, aby zmienić kanał. Jakieś
pół godziny temu wrócili z serii wywiadów i sesji zdjęciowych. Jak widać Jost
zabrał się ostro do roboty. A raczej zaplanował tak ich pobyt w Paryżu, żeby
nie mieli ani chwili wytchnienia. Codziennie od siódmej rano do siódmej wieczór
gdzieś jeździli, spotykali się z dziennikarzami, fanami, których mieli już dość
sporo we Francji, a jak przyjeżdżali do hotelu to jedyne o czym marzyli była gorąca
kąpiel i rzucenie się na miękkie łóżko. Dreadowłosy nie miał nawet czasu, żeby
zatęsknić za Nikolą. No może oprócz pierwszego dnia pobytu w stolicy, który
David wspaniałomyślnie pozostawił do ich dyspozycji.
Słysząc narastające pukanie, a raczej walenie do drzwi i
krzyk Georga, że on dobrze wie, że Tom leży na łóżku i się obija, westchnął
ciężko i powlókł się wolno do przedsionka, aby otworzyć przyjacielowi.
-
Wyglądasz
jakbyś miał zaraz umrzeć - zagadnął
wesoło basista, wchodząc do pokoju.
-
Jestem zmęczony...
- jęknął, rzucając się na posłanie.
-
Oj tam
zmęczony - Georg machnął niedbale dłonią. - Będziesz zmęczony jak będziesz na
emeryturze. Teraz idziemy na podryw!
-
Nie chce mi
się - jęknął ponownie.
-
Wstawaj i
chodź. Znam z Gustavem super klub ze striptizem! - mówił z entuzjazmem. -
Stary, jakie tam były gorące panny...
-
Chcesz, żeby
Nikola mnie wykastrowała?! - Spytał, unosząc się na łokciach.
-
Nie bój się,
o niczym się nie dowie. Przecież wiesz, że nie pisnę jej słówka...
-
Właśnie to
mnie martwi...
-
Że jej nie
powiem?
-
Nie. To, że
się kiedyś przypadkiem wygadasz... - westchnął. - Zresztą nie mam ochoty na
oglądanie gołych lasek. I tak, żadna nie dorówna Nikoli...
-
Nie
przesadzasz? Mówię ci, tam były fajniejsze panny niż Jenna Jameson!
Dreadowłosy nie zdążył nic odpowiedzieć, gdyż w tym momencie do drzwi ktoś
zaczął pukać. Spojrzał znacząco na przyjaciela, dając mu tym samym do
zrozumienia, żeby ruszył tyłek otworzyć temu, kto śmie zakłócać spokój Toma
Kaulitza. Basista, widząc, że Dreadowłosy nie zamierza się podnieść z łóżka,
wstał i otworzył drzwi. Uśmiechnął się na widok Gustava. Miał iść do niego,
zaraz po wizycie u Toma, a następnie do Billa. Uznał, że będzie fajniej jak
wybiorą się do klubu całą czwórką niż jakby miał iść sam.
-
O! Widzę, że
urządzacie jakieś zebranie - Bill, któremu Georg prawie zamknął drzwi przed
nosem, wysilił się na wesoły ton. Choć tak naprawdę daleko było mu do bycia
szczęśliwym i przepełnionym entuzjazmem.
Czarnowłosy wszedł dalej, rozwalając się na łóżku tuż obok bliźniaka. Odkąd
wrócili z wywiadów i sesji zdjęciowych siedział w swoim pokoju i wpatrywał się
w czubek wieży Eiffla, który był widoczny z okien jego pokoju hotelowego.
Popadł w lekką melancholię przypominając sobie ze wszystkimi szczegółami jego
wypad z Mary Ann na Pola Marsowe, zaś do głowy wpadł mu pomysł na piosenkę. Już
chciał zapisać słowa, które układały mu się w głowie, gdy przypomniał sobie, że
roztrzaskał swojego laptopa, a po przeszukaniu torby, walizki i wszystkich
kieszeni okazało się, że nie posiada nawet długopisu, a marker mu się wypisał.
Pozostało mu jeszcze zapisanie słów kredką do oczu, ale doszedł do wniosku, że
jak to zrobi, to zostanie nie dość, że bez laptopa, to jeszcze bez kredki do
oka.
-
Właśnie
mówiłem Tomowi, że fajnie byłoby wyskoczyć poderwać jakieś panny - oznajmił
Georg, przyjmując bardziej swobodną pozę.
-
Ja nigdzie
nie idę.
-
Dlaczego nie?
- Basista spojrzał uważnie na Billa. - Zobaczysz, że będzie super. Znam jeden
lokal, gdzie są świetne panny...
-
Nie mam
ochoty na zabawę. Tom? - zwrócił się do brata. - Masz pożyczyć długopis?
-
Mam tylko
marker. A po co ci? - Czarnowłosy westchnął cicho. Przecież bliźniak doskonale
wiedział, że został bez laptopa! - Dobra. Wiem już po co. Chyba będziesz musiał
iść do sklepu. Widziałem tutaj niedaleko jakiś kiosk...
-
A wy nie
macie? - Spytał z nadzieją Gustava i Georga, bojąc się, że słowa, które sobie
ułożył pieczołowicie w głowie zaraz się rozpierzchną.
-
Ja chyba mam
w pokoju.
Perkusista wstał z miejsca i skierował się do wyjścia, a za nim Bill. Georg
spojrzał na nich z dezaprobatą. „Znowu mnie olewają!” - pomyślał, wbijając
wyczekujący wzrok w Toma. Jeżeli ten też nie będzie chciał iść z nim do klubu,
to pójdzie sam! Lepiej się pobawi niż z tymi smutasami!
-
A ty nie
idziesz z nimi na dyskotekę? - Czarnowłosy zagadnął Gustava, który właśnie
otwierał drzwi od swojego pokoju.
-
Nie. Wolę
posiedzieć trochę w spokoju.
Bill skinął głową ze zrozumieniem, siadając na krześle. Wpatrzył się w
laptopa przyjaciela jak w największe cudo techniki. Tak bardzo brakowało mu
jego maleństwa... A na dodatek miał
zablokowane konto i nie mógł kupić sobie nowego cacka, na które przelałby całą
swoją miłość. A może powinien sprawić sobie jakieś zwierzątko, którym będzie
się opiekować? Albo każe przywieźć Scotty’ego do Hamburga? Przynajmniej będzie
miał się komu wyżalić. Poszedłby do Toma, żeby się wygadać, ale bał się, że
bliźniak znów wpadnie na tak absurdalny pomysł jak rzucanie lotkami w zdjęcia
Mary Ann. Mimo, że go zraniła, nie byłby w stanie zrobić czegoś takiego.
Przecież nadal ją kocha... Całym swoim popękanym z bólu sercem.
-
Co oglądasz?
- Spytał przyjaciela, który przetrząsał zawartość swojej walizki w poszukiwaniu
długopisu.
-
Trinity
Blood*.
Czarnowłosy nacisnął spację i wpatrzył się w monitor. Nie przeszkadzało mu
nawet to, że oglądał właśnie koniec odcinka.
-
„Wiem, że
to nie pozostanie wieczne, jakkolwiek jest piękne...” - zaczął czytać na głos tekst piosenki, która
właśnie leciała. - „Twoje oczy, dłonie i twój ciepły uśmiech, one są moim
skarbem. Ciężko zapomnieć, chciałabym, żeby było rozwiązanie... - zawahał
się zanim przeczytał kolejne zdania: - „Miłość nie jest zabawką, pozwól
teraz mi odejść. Czas, który spędziliśmy jest wieczny. Nasza przyszłość nie
jest prawdziwa”... Miłość nie jest zabawką... - powtórzył bladymi wargami.
Mimo, że nigdy wcześniej nie słyszał tej piosenki, to akurat ten fragment
tekstu znał na pamięć.
-
Ładny utwór,
nie? - Zagadnął wesoło Gustav, podając mu długopis.
-
Tak... -
szepnął, wstając z miejsca.
Zabrał od Gustava długopis i cały blady skierował się do wyjścia. Kiedy
znalazł się na korytarzu, uznał, że nie ma ochoty siedzieć w dusznym pokoju.
Musi zaczerpnąć świeżego powietrza. Koniecznie.
Zbiegł po schodach i wybiegł z hotelu. Wiedział, że powinien zabrać
telefon, albo poinformować kogoś, że wychodzi, bo obiecał Tomowi, że przestanie
znikać bez słowa, ale teraz nie miał do tego głowy. Szybkim krokiem udał się w
stronę Pól Marsowych. Wszyscy mijani ludzie wydawali mu się strasznie
nieprzyjaźni; nastawieni wrogo do niego. Czuł się tak, jakby znalazł się w
jakimś paskudnym śnie.
Może powinien zadzwonić do Mary Ann i zapytać o ciążę? Sprawić, żeby ich
przyszłość była prawdziwa? Wyciągnął z kieszeni zmięty banknot i podszedł do
kiosku. Kupił kartę telefoniczną i zaczął szukać budki. Nie miał przy sobie
komórki, a czuł, że musi teraz, natychmiast, zadzwonić do ukochanej. Sam
jeszcze nie wiedział co jej powie. Prawdę mówiąc było mu już wszystko jedno.
Niech się dzieje co chce. I tak jego serce nie rozsypie się już bardziej, a ból
nie stanie się większy.
Widząc budkę telefoniczną podbiegł do niej i wykręcił numer Mary Ann. „A co
jeżeli nie chce ze mną rozmawiać?” - przemknęło mu przez myśl, akurat w
momencie, kiedy usłyszał wesoły głos Briana w słuchawce.
-
Cześć -
przywitał się drżącym głosem. - Jest Mary Ann?
-
Nie,
pojechała z tatą...
-
Powiesz jej,
że dzwoniłem? - Wpadł mu w słowo, a zaraz uznał, że to przecież bez sensu. -
Albo nic jej nie mów.
-
Jak chcesz.
Podać ci jej nowy numer?
-
Jeśli
możesz...
Zapisał na ręce kilka cyferek, które podyktował mu Brian. Zdziwił się
nieco, widząc, że numer telefonu blondynki jest w niemieckiej sieci. Czyżby
przeprowadziła się do jego ojczystego kraju? Ale dlaczego?
-
Dzięki -
mruknął, odwieszając słuchawkę na miejsce.
Sam jeszcze nie wiedział po co mu nowy numer telefonu Mary Ann. Wygląda na
to, że zmieniła go po to, aby do niej nie dzwonił. Tylko właściwie dlaczego
miałby do niej dzwonić? Bo ją kocha? Bo nie może bez niej żyć? Bo jego świat
jest pusty, a on czuje się tak bardzo samotny, jak jeszcze nigdy w swoim prawie
siedemnastoletnim życiu? To ona powinna do niego wydzwaniać i prosić o
wybaczenie! To przecież ona zaszła w ciążę, a nie on!
Schował dłonie do kieszeni i szybkim krokiem ruszył w stronę pól Marsowych.
Miał nadzieję, że nikt go nie rozpozna. Niby włosy już mu trochę oklapły, a
makijaż się rozmazał, ale nadal widać było, że to ten Bill Kaulitz, z tego
Tokio Hotel. Widział jak ludzie rzucają mu ciekawe spojrzenia, ale wierzył, że
to tylko dlatego, że zobaczyli pomalowanego chłopaka z dużymi włosami, a nie wokalistę
niemieckiego zespołu, który teraz miał odnieść sukces we Francji.
Usiadł na trawie i podkurczył nogi. Wpatrywał się w wieżę Eiffla, która
wznosiła się dumnie tuż obok niego prezentując swoje wszystkie wdzięki. Był
taki szczęśliwy kiedy siedział w tym samym miejscu jeszcze kilka tygodni temu i
obejmował Mary Ann, obserwując jak tysiące światełek obsypują metalową
konstrukcję niczym brokat. Wtedy świat wydawał się być taki piękny;
przepełniony radością. Ale ona musiała zajść w ciążę z jakimś gnojkiem!
Kątem oka dostrzegł kilka cyferek, które zapisał na dłoni. Teraz już
wiedział o co chce się zapytać Mary Ann. Zerwał się z miejsca i ruszył w
poszukiwaniu budki telefonicznej. Musiał to wiedzieć.
* * *
Mary Ann wraz z ojcem siedziała na kamiennych schodkach i czekała na
autobus, który miał ich zawieźć do Varanasi już drugą godzinę. Robert Rose
ciągle zapewniał ją, że w Indiach to normalne, że autokary mają tak duże
opóźnienia. Właściwie Mary Ann było wszystko jedno. Od przyjazdu do Agry i
zobaczeniu Tadź Mahal wpadła w przygnębienie. Wspomnienia zaatakowały z
potrojoną siłą, nie pozwoląc myśleć jej o niczym innym niż o Billu. Analizowała
całą ich znajomość, próbując znaleźć swój błąd. Nie chciała wierzyć, że to była
po prostu zabawa. Bill nie byłby zdolny do tak doskonałej gry aktorskiej. Gdyby
naprawdę jej nie kochał, to z całą pewnością nie podarowałby jej matrioszki. I
nie powiedział, że kocha ją najmocniej na świecie i jest całym jego światem. W
końcu ciągle powtarzał, że dla niego wypowiedzenie tych dwóch, z pozoru
banalnych słów, wcale nie jest proste. Dla Mary też nie było. Ale mówiąc je
Czarnemu naprawdę tak czuła. Próbowała go znienawidzić za to, że postąpił z nią
w tak okrutny sposób, ale nie potrafiła. Zamiast tego wpatrywała się w ich
wspólne zdjęcia i zastanawiała jaki popełniła błąd, próbując znaleźć sposób na
naprawienie go.
Słysząc wydobywającą się z jej telefonu melodyjkę wyciągnęła go z kieszonki
swojego plecaka turystycznego i spojrzała na wyświetlacz. Jej nowy numer miało
tylko kilka osób, dlatego zdziwiła się już samym faktem, że ktoś do niej
dzwoni, a widząc jakiś dziwny numer rozłączyła rozmowę. Kiedy melodyjka
ponownie zaczęła wydobywać się z jej telefonu, a na wyświetlaczu nadal widniał
ten dziwny numer, spojrzała pytająco na ojca. Kiedy ten skinął głową z
przyzwoleniem, mówiąc, żeby nie rozmawiała zbyt długo, bo on nie zamierza
zbankrutować na telefon, podniosła się z miejsca i kierując się przed siebie,
odebrała.
-
Proszę? -
spytała po polsku. To właśnie ten język, ze wszystkich trzech, które znała, był
najbliższy jej sercu, bo niemieckiego ostatnimi czasy starała się unikać.
-
Mary Ann? -
Kiedy usłyszała cichy głos, należący bez wątpienia do Billa poczuła jak jej
nogi zaczynają zamieniać się w galaretkę. Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu
jakiejś ławeczki, ale dostrzegła tylko grupkę dzieci, które zaczęły zmierzać w
jej stronę.
-
To ja... -
zganiła się w duchu, że powiedziała coś tak bezsensownego, ale w głowie miała
totalną pustkę. I tak, że jeszcze jakimś cudem utrzymywała się na nogach!
W słuchawce zapadła krępująca cisza. Z jednej strony wiedziała, że powinna
pogonić Billa, żeby powiedział jej to co zamierzał, bo zapłaci niebotyczny
rachunek za telefon, ale z drugiej strony nawet ta przeciągająca się cisza była
dla niej darem. Przymknęła powieki wyobrażając sobie Billa. Jego czekoladowe
oczy, które uroczo błyszczały, kiedy na nią patrzył, usta układające się w
uśmiech, krzywe zęby, które uważała za najbardziej urocze na świecie, zgrabny
nos, choć jego zdaniem nieco za długi... Jej Bill. Chłopak, któremu oddała całe
serce.
-
Dlaczego? -
szepnął wreszcie.
-
Co dlaczego?
-
Dlaczego to
się tak skończyło?
-
Sam
powiedziałeś, że to była tylko zabawa - starała się nadać swojemu głosowi
obojętny ton. Ale uczuć nie potrafiła ukryć już tak łatwo. Po jej policzkach
popłynęły łzy. Tak bardzo chciałaby być teraz w Niemczech, tuż koło niego, a
nie w tych przeklętych Indiach! W dodatku otoczona przez bandę bachorów
domagających się czegoś od niej!
-
Wiem co
powiedziałem.
-
W takim razie
cieszy mnie to, ale chyba nie dzwonisz, żeby mi to powtórzyć? - Wysiliła się na
radosny ton.
-
Nie...
W słuchawce ponownie zaległa cisza. Mary Ann spojrzała ze złością na
dzieci, które zaczęły ją teraz szarpać za ubranie, mówiąc coś w swoim ojczystym
języku. Zapewne chodziło im o pieniądze. Blondynka starała się od nich odgonić,
ale nie była w stanie tego uczynić.
-
Możesz
wreszcie powiedzieć o co ci chodzi? - warknęła zirytowana. - Chyba, że
zapłacisz za mój rachunek, wtedy możemy milczeć sobie dokąd nie wyładuje mi się
bateria.
Zdawała sobie sprawę, że nie powinna mówić tych słów, tym bardziej, że nie
czuła na Billa złości, ale dzieci, które ciągle ją szarpały za ubranie, nie
zważając na to, że właśnie rozmawia z najważniejszym mężczyzną jej życia,
zirytowały ją do granic możliwości. Mary nie była pewna czy odczepiłyby się od
niej, nawet wtedy gdyby użyła siły. Oczywiście nie zamierzała tego robić, choć
z pewnością wtedy by jej ulżyło. Przynajmniej na kimś by się wyładowała.
-
Jasne -
warknął wściekły. - Wyślij mi rachunek, a ja zapłacę jak matka z ojcem
odblokują mi konto. Adres znasz. A ja wyślę ci rachunek za nowego laptopa, ok?
-
Pewnie, tylko
wybierz jakiegoś w rozsądnej cenie. Podać adres czy zaczekasz aż mama prześle
mi twój rachunek?
-
Przestań się
wygłupiać.
-
Nie wygłupiam
się. Mówię poważnie. Zamiast rozdać pieniądze tym dzieciakom - spojrzała na
otaczających ją Hindusów, jakby zaraz miała ich zabić - sprezentuję ci laptopa.
Taki prezent na pożegnanie. Matrioszkę też odesłać?
-
Jak nie masz
co z nią zrobić to ją wyrzuć, albo daj do zabawy swojemu dzieciakowi!
-
Mojemu? -
spytała zdziwiona. Była pewna, że źle zrozumiała, ale nie zamierzała czekać na
wyjaśnienia. - Wiesz co? Dobrze, że płacisz za mój rachunek, bo wydaje mi się,
że trochę zajmie ci mieszanie mnie z błotem. Śmiało! Ulżyj sobie! Może w końcu
dowiem się co zrobiłam! - Wykrzyknęła wściekła. Nawet otaczające ją dzieci, na
moment przestały ją szarpać. - A wy stąd uciekajcie! Nie widzicie, że jestem
zajęta?! - zwróciła się do nich po angielsku.
-
Słyszę, że
naprawdę kochasz dzieci - mruknął ironicznie. - Współczuję twojemu bachorowi.
-
Fajnie, że
troszczysz się o mojego... bachora. Za to twoje dziecko będzie piękne,
inteligentne, wspaniałe, cudowne i w ogóle najlepsze. W końcu geny Billa
Kaulitza są najlepsze!
Sama nie wiedziała dlaczego zachowuje się w taki sposób. Nie powinna
wyżywać się na Billu, za to, że te wszystkie dzieci nie chcą dać jej spokoju, a
jej ojciec obserwuje to ze stoickim spokojem, zamiast podejść do niej i pomóc!
-
Tak jak
myślałem. Nadal udajesz. Nie masz odwagi mi powiedzieć, czy masz nadzieję, że
twój chory plan jeszcze wypali?
-
Chyba nie
zrozumiałam... - powiedziała już o wiele spokojniej.
Nie miała pojęcia czy ma rację, ale wydawało jej się, że ktoś powiedział
Billowi jakieś głupoty o niej i dlatego chłopak zachowuje się w taki sposób.
Jeżeli tak, to była na niego naprawdę zła. Przecież powinien zapytać ją czy to
prawda, bez względu na to, o co by chodziło. Mary Ann sądziła, że związek
dwojga ludzi jest możliwy tylko wtedy jeżeli darzą się zaufaniem. I ona ufała
Billowi niemal bezgranicznie od jej wyjazdu z Tokio Hotel i Nikolą do Paryża.
-
Ty nie
zrozumiałaś?! Nie żartuj sobie ze mnie!
-
W takim razie
czego oczekujesz? Że co ci powiem, hm? - położyła jedną dłoń na biodrze. Nawet
przestała zauważać dzieci, które ciągle ją szarpały mrucząc coś w swoim języku,
czego kompletnie nie rozumiała. Domyślała się jednak, że chodzi im o pieniądze.
-
Prawdę. Chcę
wiedzieć czy wtedy udawałaś...
-
Kiedy Bill?
-
Wtedy kiedy
byliśmy razem.
Usiadła na ciepłej ziemi, a z jej oczu zaczął wypływać rwący potok łez.
Miała ochotę krzyknąć, że wtedy nie udawała, że ona naprawdę go kocha, ale nie
była do końca pewna, czy to nie jest znowu jakiś rodzaj zabawy. A może Bill
sprawdza ją w ten sposób? Chce się przekonać, czy jest dobrą kandydatką na
dziewczynę Billa Kaulitza, wokalisty Tokio Hotel? Tylko, że ona chciała być
dziewczyną Billa Kaulitza z Loitsche...
-
Spadajcie!! -
Wydarła się na dzieci, odsuwając nieco telefon od ucha. - Idźcie sobie do kogoś
innego!! Ja nic dla was nie mam!! Nie widzicie, że rozmawiam?! - wskazała na
telefon komórkowy. - Jesteście ślepe?!
-
Mary Ann?
-
Skoro dla
ciebie to była zabawa, to dla mnie też. Było fajnie, pośmialiśmy się, ale chyba
czas to zakończyć, nie sądzisz? - posłużyła się jego własnymi słowami. O tak.
Pamiętała je aż za dobrze. Usiłowała zapomnieć je przez te wszystkie bezsenne
noce, od tamtego momentu, ale nie potrafiła. Nienawidziła tej miłości, która
przynosiła jej więcej bólu i cierpienia niż radości. To właśnie przez nią
znalazła się w tych przeklętych Indiach! Myślała, że przyjeżdżając tutaj
zapomni o Billu! A on nęka ją nawet w południowej Azji!
-
Mam nadzieję,
że go kochasz... Mimo wszystko życzę ci, żebyś była szczęśliwa, bo ja już nie
będę.
-
Nienawidzę
cię - wysyczała przez zaciśnięte zęby. - Nienawidzę cię Bill... - odsunęła
telefon od ucha i szepnęła do siebie cichutko: - Tak bardzo chciałabym cię
znienawidzić...
__________
* Trinity Blood (Krwawa
Trójca) - japońskie anime o wampirach
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz