niedziela, 27 stycznia 2013

Rozdział 197



            Tom Kaulitz leżał bez ruchu na swoim łóżku i wpatrywał się w ekran telewizora. Nie bardzo interesowała go brazylijska telenowela, w dodatku po francusku, ale nie miał siły nawet na to, aby zmienić kanał. Jakieś pół godziny temu wrócili z serii wywiadów i sesji zdjęciowych. Jak widać Jost zabrał się ostro do roboty. A raczej zaplanował tak ich pobyt w Paryżu, żeby nie mieli ani chwili wytchnienia. Codziennie od siódmej rano do siódmej wieczór gdzieś jeździli, spotykali się z dziennikarzami, fanami, których mieli już dość sporo we Francji, a jak przyjeżdżali do hotelu to jedyne o czym marzyli była gorąca kąpiel i rzucenie się na miękkie łóżko. Dreadowłosy nie miał nawet czasu, żeby zatęsknić za Nikolą. No może oprócz pierwszego dnia pobytu w stolicy, który David wspaniałomyślnie pozostawił do ich dyspozycji.
            Słysząc narastające pukanie, a raczej walenie do drzwi i krzyk Georga, że on dobrze wie, że Tom leży na łóżku i się obija, westchnął ciężko i powlókł się wolno do przedsionka, aby otworzyć przyjacielowi.
-          Wyglądasz jakbyś miał zaraz umrzeć  - zagadnął wesoło basista, wchodząc do pokoju.
-          Jestem zmęczony... - jęknął, rzucając się na posłanie.
-          Oj tam zmęczony - Georg machnął niedbale dłonią. - Będziesz zmęczony jak będziesz na emeryturze. Teraz idziemy na podryw!
-          Nie chce mi się - jęknął ponownie.
-          Wstawaj i chodź. Znam z Gustavem super klub ze striptizem! - mówił z entuzjazmem. - Stary, jakie tam były gorące panny...
-          Chcesz, żeby Nikola mnie wykastrowała?! - Spytał, unosząc się na łokciach.
-          Nie bój się, o niczym się nie dowie. Przecież wiesz, że nie pisnę jej słówka...
-          Właśnie to mnie martwi...
-          Że jej nie powiem?
-          Nie. To, że się kiedyś przypadkiem wygadasz... - westchnął. - Zresztą nie mam ochoty na oglądanie gołych lasek. I tak, żadna nie dorówna Nikoli...
-          Nie przesadzasz? Mówię ci, tam były fajniejsze panny niż Jenna Jameson!
Dreadowłosy nie zdążył nic odpowiedzieć, gdyż w tym momencie do drzwi ktoś zaczął pukać. Spojrzał znacząco na przyjaciela, dając mu tym samym do zrozumienia, żeby ruszył tyłek otworzyć temu, kto śmie zakłócać spokój Toma Kaulitza. Basista, widząc, że Dreadowłosy nie zamierza się podnieść z łóżka, wstał i otworzył drzwi. Uśmiechnął się na widok Gustava. Miał iść do niego, zaraz po wizycie u Toma, a następnie do Billa. Uznał, że będzie fajniej jak wybiorą się do klubu całą czwórką niż jakby miał iść sam. 
-          O! Widzę, że urządzacie jakieś zebranie - Bill, któremu Georg prawie zamknął drzwi przed nosem, wysilił się na wesoły ton. Choć tak naprawdę daleko było mu do bycia szczęśliwym i przepełnionym entuzjazmem.
Czarnowłosy wszedł dalej, rozwalając się na łóżku tuż obok bliźniaka. Odkąd wrócili z wywiadów i sesji zdjęciowych siedział w swoim pokoju i wpatrywał się w czubek wieży Eiffla, który był widoczny z okien jego pokoju hotelowego. Popadł w lekką melancholię przypominając sobie ze wszystkimi szczegółami jego wypad z Mary Ann na Pola Marsowe, zaś do głowy wpadł mu pomysł na piosenkę. Już chciał zapisać słowa, które układały mu się w głowie, gdy przypomniał sobie, że roztrzaskał swojego laptopa, a po przeszukaniu torby, walizki i wszystkich kieszeni okazało się, że nie posiada nawet długopisu, a marker mu się wypisał. Pozostało mu jeszcze zapisanie słów kredką do oczu, ale doszedł do wniosku, że jak to zrobi, to zostanie nie dość, że bez laptopa, to jeszcze bez kredki do oka.
-          Właśnie mówiłem Tomowi, że fajnie byłoby wyskoczyć poderwać jakieś panny - oznajmił Georg, przyjmując bardziej swobodną pozę.
-          Ja nigdzie nie idę.
-          Dlaczego nie? - Basista spojrzał uważnie na Billa. - Zobaczysz, że będzie super. Znam jeden lokal, gdzie są świetne panny...
-          Nie mam ochoty na zabawę. Tom? - zwrócił się do brata. - Masz pożyczyć długopis?
-          Mam tylko marker. A po co ci? - Czarnowłosy westchnął cicho. Przecież bliźniak doskonale wiedział, że został bez laptopa! - Dobra. Wiem już po co. Chyba będziesz musiał iść do sklepu. Widziałem tutaj niedaleko jakiś kiosk...
-          A wy nie macie? - Spytał z nadzieją Gustava i Georga, bojąc się, że słowa, które sobie ułożył pieczołowicie w głowie zaraz się rozpierzchną.
-          Ja chyba mam w pokoju.
Perkusista wstał z miejsca i skierował się do wyjścia, a za nim Bill. Georg spojrzał na nich z dezaprobatą. „Znowu mnie olewają!” - pomyślał, wbijając wyczekujący wzrok w Toma. Jeżeli ten też nie będzie chciał iść z nim do klubu, to pójdzie sam! Lepiej się pobawi niż z tymi smutasami!

-          A ty nie idziesz z nimi na dyskotekę? - Czarnowłosy zagadnął Gustava, który właśnie otwierał drzwi od swojego pokoju.
-          Nie. Wolę posiedzieć trochę w spokoju.
Bill skinął głową ze zrozumieniem, siadając na krześle. Wpatrzył się w laptopa przyjaciela jak w największe cudo techniki. Tak bardzo brakowało mu jego maleństwa...  A na dodatek miał zablokowane konto i nie mógł kupić sobie nowego cacka, na które przelałby całą swoją miłość. A może powinien sprawić sobie jakieś zwierzątko, którym będzie się opiekować? Albo każe przywieźć Scotty’ego do Hamburga? Przynajmniej będzie miał się komu wyżalić. Poszedłby do Toma, żeby się wygadać, ale bał się, że bliźniak znów wpadnie na tak absurdalny pomysł jak rzucanie lotkami w zdjęcia Mary Ann. Mimo, że go zraniła, nie byłby w stanie zrobić czegoś takiego. Przecież nadal ją kocha... Całym swoim popękanym z bólu sercem.
-          Co oglądasz? - Spytał przyjaciela, który przetrząsał zawartość swojej walizki w poszukiwaniu długopisu.
-          Trinity Blood*.
Czarnowłosy nacisnął spację i wpatrzył się w monitor. Nie przeszkadzało mu nawet to, że oglądał właśnie koniec odcinka.
-          „Wiem, że to nie pozostanie wieczne, jakkolwiek jest piękne...” - zaczął czytać na głos tekst piosenki, która właśnie leciała. - „Twoje oczy, dłonie i twój ciepły uśmiech, one są moim skarbem. Ciężko zapomnieć, chciałabym, żeby było rozwiązanie... - zawahał się zanim przeczytał kolejne zdania: - „Miłość nie jest zabawką, pozwól teraz mi odejść. Czas, który spędziliśmy jest wieczny. Nasza przyszłość nie jest prawdziwa”... Miłość nie jest zabawką... - powtórzył bladymi wargami.         
Mimo, że nigdy wcześniej nie słyszał tej piosenki, to akurat ten fragment tekstu znał na pamięć.
-          Ładny utwór, nie? - Zagadnął wesoło Gustav, podając mu długopis.
-          Tak... - szepnął, wstając z miejsca.
Zabrał od Gustava długopis i cały blady skierował się do wyjścia. Kiedy znalazł się na korytarzu, uznał, że nie ma ochoty siedzieć w dusznym pokoju. Musi zaczerpnąć świeżego powietrza. Koniecznie.
Zbiegł po schodach i wybiegł z hotelu. Wiedział, że powinien zabrać telefon, albo poinformować kogoś, że wychodzi, bo obiecał Tomowi, że przestanie znikać bez słowa, ale teraz nie miał do tego głowy. Szybkim krokiem udał się w stronę Pól Marsowych. Wszyscy mijani ludzie wydawali mu się strasznie nieprzyjaźni; nastawieni wrogo do niego. Czuł się tak, jakby znalazł się w jakimś paskudnym śnie.
Może powinien zadzwonić do Mary Ann i zapytać o ciążę? Sprawić, żeby ich przyszłość była prawdziwa? Wyciągnął z kieszeni zmięty banknot i podszedł do kiosku. Kupił kartę telefoniczną i zaczął szukać budki. Nie miał przy sobie komórki, a czuł, że musi teraz, natychmiast, zadzwonić do ukochanej. Sam jeszcze nie wiedział co jej powie. Prawdę mówiąc było mu już wszystko jedno. Niech się dzieje co chce. I tak jego serce nie rozsypie się już bardziej, a ból nie stanie się większy.
Widząc budkę telefoniczną podbiegł do niej i wykręcił numer Mary Ann. „A co jeżeli nie chce ze mną rozmawiać?” - przemknęło mu przez myśl, akurat w momencie, kiedy usłyszał wesoły głos Briana w słuchawce.
-          Cześć - przywitał się drżącym głosem. - Jest Mary Ann?
-          Nie, pojechała z tatą...
-          Powiesz jej, że dzwoniłem? - Wpadł mu w słowo, a zaraz uznał, że to przecież bez sensu. - Albo nic jej nie mów.
-          Jak chcesz. Podać ci jej nowy numer?
-          Jeśli możesz...
Zapisał na ręce kilka cyferek, które podyktował mu Brian. Zdziwił się nieco, widząc, że numer telefonu blondynki jest w niemieckiej sieci. Czyżby przeprowadziła się do jego ojczystego kraju? Ale dlaczego?
-          Dzięki - mruknął, odwieszając słuchawkę na miejsce.
Sam jeszcze nie wiedział po co mu nowy numer telefonu Mary Ann. Wygląda na to, że zmieniła go po to, aby do niej nie dzwonił. Tylko właściwie dlaczego miałby do niej dzwonić? Bo ją kocha? Bo nie może bez niej żyć? Bo jego świat jest pusty, a on czuje się tak bardzo samotny, jak jeszcze nigdy w swoim prawie siedemnastoletnim życiu? To ona powinna do niego wydzwaniać i prosić o wybaczenie! To przecież ona zaszła w ciążę, a nie on!
Schował dłonie do kieszeni i szybkim krokiem ruszył w stronę pól Marsowych. Miał nadzieję, że nikt go nie rozpozna. Niby włosy już mu trochę oklapły, a makijaż się rozmazał, ale nadal widać było, że to ten Bill Kaulitz, z tego Tokio Hotel. Widział jak ludzie rzucają mu ciekawe spojrzenia, ale wierzył, że to tylko dlatego, że zobaczyli pomalowanego chłopaka z dużymi włosami, a nie wokalistę niemieckiego zespołu, który teraz miał odnieść sukces we Francji.
Usiadł na trawie i podkurczył nogi. Wpatrywał się w wieżę Eiffla, która wznosiła się dumnie tuż obok niego prezentując swoje wszystkie wdzięki. Był taki szczęśliwy kiedy siedział w tym samym miejscu jeszcze kilka tygodni temu i obejmował Mary Ann, obserwując jak tysiące światełek obsypują metalową konstrukcję niczym brokat. Wtedy świat wydawał się być taki piękny; przepełniony radością. Ale ona musiała zajść w ciążę z jakimś gnojkiem!
Kątem oka dostrzegł kilka cyferek, które zapisał na dłoni. Teraz już wiedział o co chce się zapytać Mary Ann. Zerwał się z miejsca i ruszył w poszukiwaniu budki telefonicznej. Musiał to wiedzieć.
* * *
Mary Ann wraz z ojcem siedziała na kamiennych schodkach i czekała na autobus, który miał ich zawieźć do Varanasi już drugą godzinę. Robert Rose ciągle zapewniał ją, że w Indiach to normalne, że autokary mają tak duże opóźnienia. Właściwie Mary Ann było wszystko jedno. Od przyjazdu do Agry i zobaczeniu Tadź Mahal wpadła w przygnębienie. Wspomnienia zaatakowały z potrojoną siłą, nie pozwoląc myśleć jej o niczym innym niż o Billu. Analizowała całą ich znajomość, próbując znaleźć swój błąd. Nie chciała wierzyć, że to była po prostu zabawa. Bill nie byłby zdolny do tak doskonałej gry aktorskiej. Gdyby naprawdę jej nie kochał, to z całą pewnością nie podarowałby jej matrioszki. I nie powiedział, że kocha ją najmocniej na świecie i jest całym jego światem. W końcu ciągle powtarzał, że dla niego wypowiedzenie tych dwóch, z pozoru banalnych słów, wcale nie jest proste. Dla Mary też nie było. Ale mówiąc je Czarnemu naprawdę tak czuła. Próbowała go znienawidzić za to, że postąpił z nią w tak okrutny sposób, ale nie potrafiła. Zamiast tego wpatrywała się w ich wspólne zdjęcia i zastanawiała jaki popełniła błąd, próbując znaleźć sposób na naprawienie go.
Słysząc wydobywającą się z jej telefonu melodyjkę wyciągnęła go z kieszonki swojego plecaka turystycznego i spojrzała na wyświetlacz. Jej nowy numer miało tylko kilka osób, dlatego zdziwiła się już samym faktem, że ktoś do niej dzwoni, a widząc jakiś dziwny numer rozłączyła rozmowę. Kiedy melodyjka ponownie zaczęła wydobywać się z jej telefonu, a na wyświetlaczu nadal widniał ten dziwny numer, spojrzała pytająco na ojca. Kiedy ten skinął głową z przyzwoleniem, mówiąc, żeby nie rozmawiała zbyt długo, bo on nie zamierza zbankrutować na telefon, podniosła się z miejsca i kierując się przed siebie, odebrała.
-          Proszę? - spytała po polsku. To właśnie ten język, ze wszystkich trzech, które znała, był najbliższy jej sercu, bo niemieckiego ostatnimi czasy starała się unikać.
-          Mary Ann? - Kiedy usłyszała cichy głos, należący bez wątpienia do Billa poczuła jak jej nogi zaczynają zamieniać się w galaretkę. Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu jakiejś ławeczki, ale dostrzegła tylko grupkę dzieci, które zaczęły zmierzać w jej stronę.
-          To ja... - zganiła się w duchu, że powiedziała coś tak bezsensownego, ale w głowie miała totalną pustkę. I tak, że jeszcze jakimś cudem utrzymywała się na nogach!
W słuchawce zapadła krępująca cisza. Z jednej strony wiedziała, że powinna pogonić Billa, żeby powiedział jej to co zamierzał, bo zapłaci niebotyczny rachunek za telefon, ale z drugiej strony nawet ta przeciągająca się cisza była dla niej darem. Przymknęła powieki wyobrażając sobie Billa. Jego czekoladowe oczy, które uroczo błyszczały, kiedy na nią patrzył, usta układające się w uśmiech, krzywe zęby, które uważała za najbardziej urocze na świecie, zgrabny nos, choć jego zdaniem nieco za długi... Jej Bill. Chłopak, któremu oddała całe serce.
-          Dlaczego? - szepnął wreszcie.
-          Co dlaczego?
-          Dlaczego to się tak skończyło?
-          Sam powiedziałeś, że to była tylko zabawa - starała się nadać swojemu głosowi obojętny ton. Ale uczuć nie potrafiła ukryć już tak łatwo. Po jej policzkach popłynęły łzy. Tak bardzo chciałaby być teraz w Niemczech, tuż koło niego, a nie w tych przeklętych Indiach! W dodatku otoczona przez bandę bachorów domagających się czegoś od niej!
-          Wiem co powiedziałem.
-          W takim razie cieszy mnie to, ale chyba nie dzwonisz, żeby mi to powtórzyć? - Wysiliła się na radosny ton.
-          Nie...
W słuchawce ponownie zaległa cisza. Mary Ann spojrzała ze złością na dzieci, które zaczęły ją teraz szarpać za ubranie, mówiąc coś w swoim ojczystym języku. Zapewne chodziło im o pieniądze. Blondynka starała się od nich odgonić, ale nie była w stanie tego uczynić.
-          Możesz wreszcie powiedzieć o co ci chodzi? - warknęła zirytowana. - Chyba, że zapłacisz za mój rachunek, wtedy możemy milczeć sobie dokąd nie wyładuje mi się bateria.
Zdawała sobie sprawę, że nie powinna mówić tych słów, tym bardziej, że nie czuła na Billa złości, ale dzieci, które ciągle ją szarpały za ubranie, nie zważając na to, że właśnie rozmawia z najważniejszym mężczyzną jej życia, zirytowały ją do granic możliwości. Mary nie była pewna czy odczepiłyby się od niej, nawet wtedy gdyby użyła siły. Oczywiście nie zamierzała tego robić, choć z pewnością wtedy by jej ulżyło. Przynajmniej na kimś by się wyładowała.
-          Jasne - warknął wściekły. - Wyślij mi rachunek, a ja zapłacę jak matka z ojcem odblokują mi konto. Adres znasz. A ja wyślę ci rachunek za nowego laptopa, ok?
-          Pewnie, tylko wybierz jakiegoś w rozsądnej cenie. Podać adres czy zaczekasz aż mama prześle mi twój rachunek?
-          Przestań się wygłupiać.
-          Nie wygłupiam się. Mówię poważnie. Zamiast rozdać pieniądze tym dzieciakom - spojrzała na otaczających ją Hindusów, jakby zaraz miała ich zabić - sprezentuję ci laptopa. Taki prezent na pożegnanie. Matrioszkę też odesłać?
-          Jak nie masz co z nią zrobić to ją wyrzuć, albo daj do zabawy swojemu dzieciakowi!
-          Mojemu? - spytała zdziwiona. Była pewna, że źle zrozumiała, ale nie zamierzała czekać na wyjaśnienia. - Wiesz co? Dobrze, że płacisz za mój rachunek, bo wydaje mi się, że trochę zajmie ci mieszanie mnie z błotem. Śmiało! Ulżyj sobie! Może w końcu dowiem się co zrobiłam! - Wykrzyknęła wściekła. Nawet otaczające ją dzieci, na moment przestały ją szarpać. - A wy stąd uciekajcie! Nie widzicie, że jestem zajęta?! - zwróciła się do nich po angielsku.
-          Słyszę, że naprawdę kochasz dzieci - mruknął ironicznie. - Współczuję twojemu bachorowi.
-          Fajnie, że troszczysz się o mojego... bachora. Za to twoje dziecko będzie piękne, inteligentne, wspaniałe, cudowne i w ogóle najlepsze. W końcu geny Billa Kaulitza są najlepsze!
Sama nie wiedziała dlaczego zachowuje się w taki sposób. Nie powinna wyżywać się na Billu, za to, że te wszystkie dzieci nie chcą dać jej spokoju, a jej ojciec obserwuje to ze stoickim spokojem, zamiast podejść do niej i pomóc!
-          Tak jak myślałem. Nadal udajesz. Nie masz odwagi mi powiedzieć, czy masz nadzieję, że twój chory plan jeszcze wypali?
-          Chyba nie zrozumiałam... - powiedziała już o wiele spokojniej.
Nie miała pojęcia czy ma rację, ale wydawało jej się, że ktoś powiedział Billowi jakieś głupoty o niej i dlatego chłopak zachowuje się w taki sposób. Jeżeli tak, to była na niego naprawdę zła. Przecież powinien zapytać ją czy to prawda, bez względu na to, o co by chodziło. Mary Ann sądziła, że związek dwojga ludzi jest możliwy tylko wtedy jeżeli darzą się zaufaniem. I ona ufała Billowi niemal bezgranicznie od jej wyjazdu z Tokio Hotel i Nikolą do Paryża.
-          Ty nie zrozumiałaś?! Nie żartuj sobie ze mnie!
-          W takim razie czego oczekujesz? Że co ci powiem, hm? - położyła jedną dłoń na biodrze. Nawet przestała zauważać dzieci, które ciągle ją szarpały mrucząc coś w swoim języku, czego kompletnie nie rozumiała. Domyślała się jednak, że chodzi im o pieniądze.
-          Prawdę. Chcę wiedzieć czy wtedy udawałaś...
-          Kiedy Bill?
-          Wtedy kiedy byliśmy razem.
Usiadła na ciepłej ziemi, a z jej oczu zaczął wypływać rwący potok łez. Miała ochotę krzyknąć, że wtedy nie udawała, że ona naprawdę go kocha, ale nie była do końca pewna, czy to nie jest znowu jakiś rodzaj zabawy. A może Bill sprawdza ją w ten sposób? Chce się przekonać, czy jest dobrą kandydatką na dziewczynę Billa Kaulitza, wokalisty Tokio Hotel? Tylko, że ona chciała być dziewczyną Billa Kaulitza z Loitsche...
-          Spadajcie!! - Wydarła się na dzieci, odsuwając nieco telefon od ucha. - Idźcie sobie do kogoś innego!! Ja nic dla was nie mam!! Nie widzicie, że rozmawiam?! - wskazała na telefon komórkowy. - Jesteście ślepe?!
-          Mary Ann?
-          Skoro dla ciebie to była zabawa, to dla mnie też. Było fajnie, pośmialiśmy się, ale chyba czas to zakończyć, nie sądzisz? - posłużyła się jego własnymi słowami. O tak. Pamiętała je aż za dobrze. Usiłowała zapomnieć je przez te wszystkie bezsenne noce, od tamtego momentu, ale nie potrafiła. Nienawidziła tej miłości, która przynosiła jej więcej bólu i cierpienia niż radości. To właśnie przez nią znalazła się w tych przeklętych Indiach! Myślała, że przyjeżdżając tutaj zapomni o Billu! A on nęka ją nawet w południowej Azji!
-          Mam nadzieję, że go kochasz... Mimo wszystko życzę ci, żebyś była szczęśliwa, bo ja już nie będę.
-          Nienawidzę cię - wysyczała przez zaciśnięte zęby. - Nienawidzę cię Bill... - odsunęła telefon od ucha i szepnęła do siebie cichutko: - Tak bardzo chciałabym cię znienawidzić...
__________
* Trinity Blood (Krwawa Trójca) - japońskie anime o wampirach

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz