niedziela, 27 stycznia 2013

Rozdział 184



            Mary Ann włączyła swojego laptopa; rozsiadła się wygodnie na rozłożonej kanapie i oparła plecami o zimną ścianę, kładąc notebooka na kolanach. W pokoju panowała ciemność, rozświetlana jedynie nikłym światłem, padającym z ekranu.
Założyła sobie słuchawki na uszy, aby nie obudzić Nikoli i włączyła filmik z koncertu Tokio Hotel w Bonn. Nie był zbyt dobrej jakości, ale miała nieodpartą chęć spojrzenia na Billa. Dzisiaj rozmawiali przez chwilę rano, kiedy do niej zadzwonił, ale zaraz musiał kończyć. Niby obiecał, że zadzwoni później, ale najwyraźniej nie miał czasu, a ona nie chciała mu się narzucać.
Czekając aż następny filmik się załaduje, Mary spojrzała w stronę segmentu, na którym stał spowity w półmroku, wazonik z dziesięcioma białymi goździkami i dziewięcioma bordowymi santini. Codziennie posłaniec przynosił jej coraz to piękniejsze kompozycje, w których znajdowało się - wraz z upływającymi dniami - coraz mniej kwiatów.
Włączyła filmik i wpatrzyła się, niczym zahipnotyzowana w sylwetkę ukochanego, który chodził po scenie. Nie było słychać zbyt wiele, oprócz przeraźliwych pisków fanek, ale w gruncie rzeczy jej to nie przeszkadzało.
„Gdyby tylko rodzice chcieli zgodzić się na wymianę...” - pomyślała ze smutkiem, doskonale wiedząc, że to raczej niemożliwe. Próbowała porozmawiać z nimi w sobotę i dzisiaj, ale za każdym razem słyszała, że są zajęci, nie mają czasu na bzdety, albo, że to absolutnie wykluczone. Nie podali nawet jednego, sensownego powodu, dla którego miałaby nie jechać na te kilka miesięcy do Niemiec. Chyba, że liczyć za argument stwierdzenie mamy: „To cały rok!”. Taty nawet nie próbowała przekonywać, bo doskonale wiedziała, że nawet jej nie wysłucha. Indie, były dla niego o wiele ważniejsze. Wczoraj wywiesił nawet na ścianie w salonie, wielką podobiznę Satja Sai Baby. Wyglądało na to, że dla Roberta Rose zdecydowanie ważniejszy jest rozwój duchowy niż własna córka.
            Wyłączyła laptopa i odłożyła na biurko. Już miała położyć się spać, kiedy zobaczyła głowę mamy w drzwiach. Wyszła z pokoju na korytarz i spojrzała na nią pytająco.
-          Rozmawiałam z tatą, o twoim wyjeździe - oznajmiła.
Rodzicielka Mary Ann usiadła wygodnie na granatowej sofie w salonie i wpatrzyła się w ekran telewizora, na którym była wyświetlana jakaś komedia na HBO. Kiedy Mary opadła na oparcie kanapy, stojącej prostopadle do sofy, na której siedziała jej mama, kobieta zwróciła wzrok na córkę.
-          Jutro pojadę do szkoły porozmawiać z twoją nauczycielką. Jeżeli będziesz mogła zamieszkać u babci, to oboje się zgadzamy.
Mary Ann zasłoniła dłonią usta, żeby nie zacząć piszczeć z radości. Całkowicie straciła nadzieję, na to, że rodzice wyrażą zgodę, dlatego ich decyzja była dla niej niemałym zaskoczeniem. Zerwała się z kanapy i podeszła do mamy, aby ją uściskać.
-          Dziękuję! - wykrzyknęła, a zaraz naszły ją ponure refleksje. A co jeżeli nie będzie mogła zatrzymać się u babci?
Pokręciła głową, aby odgonić od siebie natrętne myśli, które podsuwał jej umysł. Nie chciała póki co o tym myśleć. Wolała wierzyć w to, że ani nauczycielka, ani nikt inny nie będzie miał nic przeciwko temu, aby zamieszkała u babci, zamiast u jakiejś niemieckiej rodziny. W końcu mieszkanie u niej i tak oznaczało porozumiewanie się w języku niemieckim, gdyż starsza kobieta nie potrafiła sklecić zdania po polsku. Jedyną alternatywą był angielski. To właśnie ona uparła się, aby Mary Ann i Brian od najmłodszych lat uczyli się tegoż języka; i poniekąd sama była ich nauczycielką, kiedy przebywali w Niemczech.

-          Mary Ann, możemy porozmawiać?
Mary oderwała wzrok od książki do historii i skinęła głową. Przeszła za ojcem, przez wielkie, czteroskrzydłowe, balkonowe okno na taras. Zajęła miejsce naprzeciwko taty, opierając dłonie na drewnianym stole. Spojrzała na niego pytająco, ciekawa o co mogło mu chodzić. Przez ostatnie dni jedynym tematem, który z nią poruszał były Indie. Nie bardzo interesowała ją aktualnie kultura tego kraju, ale przynajmniej dowiedziała się skąd się wzięło zainteresowanie jej ojca południową Azją. Otóż natrafił przypadkiem w Internecie na stronę poświęconą Satja Sai Babie, a także hinduizmowi i postanowił poczytać na ten temat; a jako, że go to zaciekawiło postanowił wypożyczyć kilka książek o Indiach.
-          Masz jakieś plany na wakacje? - spytał, zupełnie tak, jakby zależały od niej.
-          Myślałam, że pojadę do babci - odparła wzruszając ramionami.
-          Też tak myślałem. Pytałem już Briana, ale powiedział, że nie interesują go Indie, więc pomyślałem, że mogłabyś pojechać ze mną.
Mary Ann rozdziawiła usta ze zdumienia. Czyżby jej ojciec właśnie proponował jej wycieczkę do Indii?! Przez moment miała ochotę wykrzyczeć, że się zgadza i pojedzie z największą przyjemnością, ale zaraz przypomniała sobie o Billu. Wyjazd z ojcem oznaczałby, że zobaczą się znacznie później niż to planowali, a ona już się za nim okropnie stęskniła. Najchętniej rzuciłaby wszystko, wsiadła w autokar albo pociąg i pojechała do Budapesztu, gdzie miał być przez kilka dni.
-          Bardzo bym chciała - zaczęła delikatnie - ale nie mogę. Obiecałam Billowi i Nikoli, że spędzę wakacje w Niemczech. Babcia wyjeżdża ze Svenem, na kilka tygodni do Francji, ale powiedziała, że zostawi mi i Brianowi klucze od domu.
-          Rozumiem. - Upił kilka łyków kawy ze swojego kubka. - Ale spędzisz w Niemczech cały rok szkolny.
-          Wiem tato, ale już się stęskniłam za Billem - przyznała, a na jej policzkach wykwitły delikatne rumieńce.
-          No dobrze. Załatwię ci wizę tak na wszelki wypadek, jakbyś zmieniła zdanie.
Mary Ann skinęła głową. Naprawdę chciałaby pojechać do Indii, bo zawsze wydawał jej się to niezwykle różnorodny kraj pod względem zarówno religijnym jak i kulturowym, ale z drugiej strony zdecydowanie bardziej wolała jechać do Niemiec, żeby móc się spotkać kilka razy z Billem. Wiedziała, że nie będą się spotykali często, bo czarnowłosy będzie zajęty nagrywaniem teledysku i graniem open-airów, ale wolała to niż nic.
-          A kiedy chcesz jechać? - spytała po chwili ciszy.
-          W połowie czerwca. Najprawdopodobniej na dwa miesiące.
Westchnęła cicho.
-          Weź zamiast mnie wujka, ja pojadę do babci na wakacje.
* * *
-          Yes, fifteen blue roses* - powtórzył zniecierpliwiony.
-          What’s your surname?** - Spytał leniwie kobiecy głos w słuchawce.
-          Trümper. Bill Trümper.
-          Bill chodź tutaj! - Do uszu Czarnowłosego dobiegł głośny wrzask Davida Josta, wyraźnie poirytowanego tym, iż wokalista Tokio Hotel się guzdrze. Zostało im niespełna półtorej godziny do początku gali! Jeżeli chcą być na czas muszą się pospieszyć!
Bill odsunął od ucha swoją komórkę, wrzasnął rozeźlonemu menagerowi, że zaraz przyjdzie, po czym powrócił do rozmowy z kwiaciarką. Podał jej wszystkie potrzebne wiadomości, takie jak numer jego karty kredytowej czy adres Mary Ann. Miał jedynie problem z treścią liściku. Nie chciał pisać kolejny raz: „Kocham i tęsknię. Bill” albo „Zobaczymy się już za piętnaście dni. Całuję. Bill”. W końcu przeliterował kwiaciarce tekst po niemiecku, który brzmiał: „Nie jestem sobą, gdy nie ma Cię przy mnie. Kocham. Bill”.
Westchnął ciężko, chowając telefon do kieszeni swoich spodni. Widząc jak Jost do niego macha podążył w stronę dwóch, lśniących samochodów. Do Budapesztu przyjechali autokarem, ale przecież nie wypadało podjechać na rozdanie nagród taką „furą”. Z tego też powodu Jost wynajął dwa, czarne, pachnące nowością auta marki BMW, uważając zapewne, że jego podopieczni spokojnie mogą pokazać się w nich na Cometach. Z pewnością nikogo nie będzie interesowała kwestia własności auta.
Bill zajął miejsce obok Toma, i bez słowa wpatrzył się w miejski krajobraz. Mijali coraz to nowe budowle, których dotąd nie miał okazji zobaczyć. W tamtym roku, kiedy po raz pierwszy pojawili się na Cometach, zatrzymali się w hotelu po drugiej stronie miasta. Czarnowłosy doskonale pamiętał jaki był wtedy podekscytowany. Wówczas to wszystko było dla niego nowością. Rozglądał się ciekawie wokół, tak jakby chłonął każdy, nawet najmniejszy szczegół; chciał go utrwalić w pamięci na zawsze. Ciężko było mu uwierzyć, że stoi na tym samym czerwonym dywanie, co pozostałe gwiazdy; ludzie, którzy dotąd byli jego idolami. Postaciami z plakatów.
Jeszcze parę lat temu to wszystko wydawało mu się takie nierzeczywiste. Ot, marzenie chłopca o karierze muzyka rockowego. A teraz kiedy już się ziściło, nadal nie mógł uwierzyć w to, że jest rozpoznawalny przez większą część Europy, a jego twarz zdobi okładki rozmaitych czasopism.
Po kilkudziesięciu minutach jazdy, samochód zatrzymał się przed budynkiem, w którym miało odbyć się rozdanie Comet. Wysiedli z samochodu, przywołując na twarz szerokie uśmiechy. Nie były one ani trochę wymuszone, tak jak u innych gwiazd, pojawiających się na czerwonym dywanie. Gdy Gustav z Georgiem dołączyli do niego i Toma, skierowali się do wejścia na wielką aulę, zatrzymując się co kilkadziesiąt centymetrów, aby chmara paparazzich mogła uwiecznić ich sylwetki na kliszy fotograficznej. Zapewne jeszcze dzisiaj ukażą się te zdjęcia w internecie, a tysiące ich fanek, będzie do nich wzdychało. Billowi to jednak nie przeszkadzało. W tej chwili był całkowicie do ich dyspozycji; pracował. Można nawet powiedzieć, że lubił być w blasku fleszy, ale nie na okrągło. Nienawidził kiedy paparazzi ścigali go, kiedy szedł zwyczajnie chodnikiem. Albo robili mu zdjęcia z odległości dziesięciu centymetrów od twarzy.
 W końcu po prawie czterdziestu minutach odpowiadania na pytania, podpisywaniu karteczek fankom, które wyczekiwały przed budynkiem na swoich idoli, pozowaniu do zdjęć i użeraniu się z fotoreporterami, którzy ciągle kazali im „coś robić” weszli do olbrzymiej auli i odszukali swoje miejsca. Wszyscy czterej przywitali się ze swoimi rodzicielami, po czym zajęli fotele obok nich.
-          Dzięki, że przyjechaliście. - W głosie Toma zdenerwowanie było aż nadto wyczuwalne.
-          Przecież wiesz, że zawsze możecie liczyć na moje wsparcie i Gordona - Simone uśmiechnęła się ciepło do syna, łapiąc go za dłoń.
Na razie nie chciała wspominać o tym, co znalazła pod kanapą, w ich domu. Wolała poczekać z tym do końca gali i afterparty, aby porozmawiać szczerze z synami. Na początku była naprawdę wściekła i już miała do nich zadzwonić, żeby dowiedzieć się czy to jest to, na co wygląda, ale Gordon ją powstrzymał. Uznał, że znacznie lepiej będzie załatwić tę sprawę w cztery, a raczej sześć oczu. Po wylaniu morza łez i powtarzaniu, w kółko, że „to niemożliwe”, a także: „już ja sobie z nimi porozmawiam”, przyznała mężowi rację. Zdecydowanie będzie lepiej jeżeli załatwią tę sprawę na spokojnie; bez zbędnych emocji.
* * *
            Mary Ann, Nikola i Brian siedzieli na granatowych kanapach, ustawionych w salonie, wpatrując się w ekran telewizora. Obie śledziły z zapartym tchem rozdanie Comet, które transmitowała na żywo węgierska Viva, zaś Brian dotrzymywał im towarzystwa, co rusz komentując ich wesołe chichoty.
„Jak dobrze, że nie ma mamy i taty w domu...” - przemknęło przez myśl Mary Ann, kiedy ponownie zaniosła się wręcz histerycznym śmiechem razem z Nikolą, pod wpływem jednej z uwag Briana. Dobrze wiedziała, że gdyby rodzice byli w domu, z pewnością nie mogłyby pozwolić sobie na taki hałas.
-          Myślicie, że dostaną nagrodę? - Spytała Nikola, kiedy na ekranie pojawiły się zespoły nominowane do nagrody best newcomer.
Mary Ann wzruszyła obojętnie ramionami.
-          A kto inny miałby ją niby dostać?
-          No nie wiem - Nikola udała, że się zastanawia. - Ktoś z nominowanych, w tej kategorii?
Blondynka zmarszczyła śmiesznie nos, po czym obie zaniosły się śmiechem. Brian tylko pokręcił głową i wskazał na ekran telewizora. W kierunku sceny podążał Bill, Tom, Gustav i Georg z wielkimi uśmiechami na twarzach. Mary Ann obserwowała jak Bill zaczyna swoją przemowę, której nie miał przygotowanej wcześniej, bo jak mówił przez telefon, absolutnie nie spodziewał się, że dostaną jakąkolwiek nagrodę. Szczególnie po tym jak opuścili Amadeus Award z pustymi rękoma. Wiedziała, że żaden z Tokiohotelowców nie czuł się wtedy zawiedziony czy zły, ale niewątpliwie byłoby im bardzo miło dostać statuetkę. Dlatego teraz cieszyła się, zupełnie tak, jakby to była nagroda dla niej, a nie dla Tokio Hotel. Chciałaby uściskać Billa, a także pozostałych i im pogratulować wygranej, ale niestety nie było jej teraz w Budapeszcie i nie zapowiadało się na przybycie kogoś, kto by ją tam teleportował.
Kiedy gala dobiegła końca, Mary Ann odczekała kilkadziesiąt minut, po czym wystukała na klawiaturce swojego telefonu numer Georga. Uznała, że jemu, Gustavowi i Tomowi również należą się gratulacje. Kątem oka dostrzegła, że Nikola także wyciągnęła swoją komórkę i przystawiła do ucha.
-          Słucham. - Usłyszała w głośniczku podekscytowany głos basisty.
-          Hej Georg! - Przywitała się radośnie. - Dzwonię, żeby wam pogratulować.
-          Dzięki. Nawet nie wiesz jak się cieszymy! - mówił z entuzjazmem. - Tom właśnie robi zdjęcia swojej Comety, a Bill mu ją trzyma. Czekaj chwilę. - Mary Ann usłyszała jakiś hałas, po czym zdyszany głos Georga. - Już jestem.
-          Co się stało?
-          Bill goni mnie ze swoją i Toma Cometą, grożąc, że zaraz rozbije obie na mojej głowie; Gustav robi nam zdjęcia, a Tom... - relacjonował. - Rozmawia z Nikolą przez telefon i jednocześnie wrzeszczy na Billa, żeby nie uszkodził jego Comety.
-          Dlaczego Bill cię goni? - spytała wyraźnie zdziwiona. Co mogło doprowadzić do takiego szału Czarnowłosego?
-          Bo rozmawiam z tobą... Cukiereczku. - W słuchawce rozległ się jakiś trzask, a zaraz po nim czyjś okrzyk bojowy i stłumiony jęk.
-          Georg? - Odpowiedziały jej jeszcze głośniejsze trzaski i niewyraźne, nieco piskliwe głosy. - Georg? Jesteś tam?
W słuchawce panowała cisza. Mary Ann spojrzała przestraszona na Nikolę, która właśnie dławiła się ze śmiechu. Najwyraźniej Tom relacjonował jej całe zdarzenie.
-          Georg?!
-          Tom mnie zabije... - do jej uszu dobiegł jęk Billa. - Porysowałem mu Cometę.
-          To co ty z nią zrobiłeś?
-          Rzuciłem w Georga.
-          Bill?! Dlaczego rzuciłeś Cometą w Georga?! Nic mu się nie stało?! - Mary Ann pisnęła przestraszona, że Czarnowłosy zrobił basiście krzywdę.
-          Nic mu nie jest - odparł chłodno. - Dlaczego zadzwoniłaś do niego, a nie do mnie?
-          A nie mogłam do niego zadzwonić? Chciałam mu pogratulować statuetki.
-          Czyli on jest ważniejszy ode mnie?! - podniósł nieco głos.
-          Pewnie - powiedziała z sarkazmem, mając dość jego wybuchów zazdrości. - A teraz daj mi Lizaczka.
-          Lizaczku, Cukiereczek do ciebie - powiedział ze złością, tak, żeby Mary Ann usłyszała. - Lizaczek, nie chce z tobą rozmawiać, bo mówi, że jego plecy nie wytrzymają kolejnego uderzenia Cometą.
Mary Ann zaniosła się wesołym śmiechem, nie zwracając nawet uwagi na zgryźliwy ton głosu Czarnego. Czyżby Bill był aż tak bardzo o nią zazdrosny, żeby rzucać w przyjaciela ciężkimi statuetkami?
-          To obiecaj mu, że nie rzucisz w niego jeszcze raz.
-          Tego nie mogę zrobić. Nie będzie nazywał cię Cukiereczkiem. Nawet jeśli chce mi tylko zrobić na złość!
-          A dasz mi Gustava, albo Toma?
-          Obawiam się, że jesteś skazana na mnie. Chyba, że aż tak bardzo ci się to nie podoba... - drażnił się.
-          Podoba mi się, tylko już ci mówiłam zazdrośniku, że chciałam im pogratulować. Widzę jednak, że sam będziesz musiał to zrobić w moim imieniu.
-          A mnie? Ja też jestem jedną czwartą tego zespołu. I całkiem możliwe, że tą najważniejszą ćwiartką.
-          Bill, nie ma czegoś takiego jak najważniejsza ćwiartka.
-          Chodziło mi o to, że ja jestem najważniejszy z naszej czwórki. W końcu to ja jestem wokalistą, a na dodatek...
-          Bill! - Upomniała go. - Nie możesz tak mówić! Tworzycie zespół, a w zespole nie ma znaczenia kto jest ważniejszy od innych! Wszyscy jesteście ważni, a zarówno ja, jak i wszystkie wasze fanki, nie wyobrażam sobie waszej czwórki, bez jednego z was.
-          Ja też nie - przyznał szczerze. - Chodziło mi tylko...
-          Ty się lepiej nie tłumacz - roześmiała się wesoło. - Bardzo się cieszę, że tym razem nie wyszliście z pustymi rękoma.
-          Też się z tego cieszę. Muszę już kończyć, bo chcemy zrobić jeszcze mała imprezę w hotelu. Kocham cię.
-          Ja ciebie też... Bawcie się dobrze.
-          Dzięki. Pa.
-          Pa.
Mary Ann nacisnęła czerwoną słuchaweczkę i odłożyła telefon na blat stolika. „Dlaczego dni nie mogą mijać szybciej?” - spytała się w duchu, wiedząc, że nie otrzyma odpowiedzi. Chciała, żeby minęło już te przeklęte piętnaście dni, które dzieli ją od spotkania z ukochanym i poinformowaniem go o tym, że spędzi w Niemczech cały rok szkolny. A chciała zrobić to osobiście, nie zaś przez telefon.
_____________
* Yes, fifteen blue roses. - Tak, piętnaście niebieskich róż.
** What’s your surname? - Jakie jest pana nazwisko?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz