Mary Ann
włączyła swojego laptopa; rozsiadła się wygodnie na rozłożonej kanapie i oparła
plecami o zimną ścianę, kładąc notebooka na kolanach. W pokoju panowała
ciemność, rozświetlana jedynie nikłym światłem, padającym z ekranu.
Założyła sobie słuchawki na uszy, aby
nie obudzić Nikoli i włączyła filmik z koncertu Tokio Hotel w Bonn. Nie był
zbyt dobrej jakości, ale miała nieodpartą chęć spojrzenia na Billa. Dzisiaj
rozmawiali przez chwilę rano, kiedy do niej zadzwonił, ale zaraz musiał
kończyć. Niby obiecał, że zadzwoni później, ale najwyraźniej nie miał czasu, a
ona nie chciała mu się narzucać.
Czekając aż następny filmik się
załaduje, Mary spojrzała w stronę segmentu, na którym stał spowity w półmroku,
wazonik z dziesięcioma białymi goździkami i dziewięcioma bordowymi santini.
Codziennie posłaniec przynosił jej coraz to piękniejsze kompozycje, w których
znajdowało się - wraz z upływającymi dniami - coraz mniej kwiatów.
Włączyła filmik i wpatrzyła się, niczym
zahipnotyzowana w sylwetkę ukochanego, który chodził po scenie. Nie było
słychać zbyt wiele, oprócz przeraźliwych pisków fanek, ale w gruncie rzeczy jej
to nie przeszkadzało.
„Gdyby tylko rodzice chcieli zgodzić
się na wymianę...” - pomyślała ze smutkiem, doskonale wiedząc, że to raczej
niemożliwe. Próbowała porozmawiać z nimi w sobotę i dzisiaj, ale za każdym
razem słyszała, że są zajęci, nie mają czasu na bzdety, albo, że to absolutnie
wykluczone. Nie podali nawet jednego, sensownego powodu, dla którego miałaby
nie jechać na te kilka miesięcy do Niemiec. Chyba, że liczyć za argument
stwierdzenie mamy: „To cały rok!”. Taty nawet nie próbowała przekonywać, bo
doskonale wiedziała, że nawet jej nie wysłucha. Indie, były dla niego o wiele
ważniejsze. Wczoraj wywiesił nawet na ścianie w salonie, wielką podobiznę Satja
Sai Baby. Wyglądało na to, że dla Roberta Rose zdecydowanie ważniejszy jest
rozwój duchowy niż własna córka.
Wyłączyła
laptopa i odłożyła na biurko. Już miała położyć się spać, kiedy zobaczyła głowę
mamy w drzwiach. Wyszła z pokoju na korytarz i spojrzała na nią pytająco.
-
Rozmawiałam z tatą, o twoim wyjeździe - oznajmiła.
Rodzicielka Mary Ann usiadła wygodnie
na granatowej sofie w salonie i wpatrzyła się w ekran telewizora, na którym
była wyświetlana jakaś komedia na HBO. Kiedy Mary opadła na oparcie kanapy,
stojącej prostopadle do sofy, na której siedziała jej mama, kobieta zwróciła
wzrok na córkę.
-
Jutro pojadę do szkoły porozmawiać z twoją nauczycielką.
Jeżeli będziesz mogła zamieszkać u babci, to oboje się zgadzamy.
Mary Ann zasłoniła dłonią usta, żeby
nie zacząć piszczeć z radości. Całkowicie straciła nadzieję, na to, że rodzice
wyrażą zgodę, dlatego ich decyzja była dla niej niemałym zaskoczeniem. Zerwała
się z kanapy i podeszła do mamy, aby ją uściskać.
-
Dziękuję! - wykrzyknęła, a zaraz naszły ją ponure
refleksje. A co jeżeli nie będzie mogła zatrzymać się u babci?
Pokręciła głową, aby odgonić od siebie
natrętne myśli, które podsuwał jej umysł. Nie chciała póki co o tym myśleć.
Wolała wierzyć w to, że ani nauczycielka, ani nikt inny nie będzie miał nic
przeciwko temu, aby zamieszkała u babci, zamiast u jakiejś niemieckiej rodziny.
W końcu mieszkanie u niej i tak oznaczało porozumiewanie się w języku
niemieckim, gdyż starsza kobieta nie potrafiła sklecić zdania po polsku. Jedyną
alternatywą był angielski. To właśnie ona uparła się, aby Mary Ann i Brian od
najmłodszych lat uczyli się tegoż języka; i poniekąd sama była ich
nauczycielką, kiedy przebywali w Niemczech.
-
Mary Ann, możemy porozmawiać?
Mary oderwała wzrok od książki do
historii i skinęła głową. Przeszła za ojcem, przez wielkie, czteroskrzydłowe,
balkonowe okno na taras. Zajęła miejsce naprzeciwko taty, opierając dłonie na
drewnianym stole. Spojrzała na niego pytająco, ciekawa o co mogło mu chodzić.
Przez ostatnie dni jedynym tematem, który z nią poruszał były Indie. Nie bardzo
interesowała ją aktualnie kultura tego kraju, ale przynajmniej dowiedziała się
skąd się wzięło zainteresowanie jej ojca południową Azją. Otóż natrafił
przypadkiem w Internecie na stronę poświęconą Satja Sai Babie, a także
hinduizmowi i postanowił poczytać na ten temat; a jako, że go to zaciekawiło
postanowił wypożyczyć kilka książek o Indiach.
-
Masz jakieś plany na wakacje? - spytał, zupełnie tak,
jakby zależały od niej.
-
Myślałam, że pojadę do babci - odparła wzruszając
ramionami.
-
Też tak myślałem. Pytałem już Briana, ale powiedział, że
nie interesują go Indie, więc pomyślałem, że mogłabyś pojechać ze mną.
Mary Ann rozdziawiła usta ze zdumienia.
Czyżby jej ojciec właśnie proponował jej wycieczkę do Indii?! Przez moment
miała ochotę wykrzyczeć, że się zgadza i pojedzie z największą przyjemnością,
ale zaraz przypomniała sobie o Billu. Wyjazd z ojcem oznaczałby, że zobaczą się
znacznie później niż to planowali, a ona już się za nim okropnie stęskniła.
Najchętniej rzuciłaby wszystko, wsiadła w autokar albo pociąg i pojechała do
Budapesztu, gdzie miał być przez kilka dni.
-
Bardzo bym chciała - zaczęła delikatnie - ale nie mogę.
Obiecałam Billowi i Nikoli, że spędzę wakacje w Niemczech. Babcia wyjeżdża ze
Svenem, na kilka tygodni do Francji, ale powiedziała, że zostawi mi i Brianowi
klucze od domu.
-
Rozumiem. - Upił kilka łyków kawy ze swojego kubka. - Ale
spędzisz w Niemczech cały rok szkolny.
-
Wiem tato, ale już się stęskniłam za Billem - przyznała,
a na jej policzkach wykwitły delikatne rumieńce.
-
No dobrze. Załatwię ci wizę tak na wszelki wypadek,
jakbyś zmieniła zdanie.
Mary Ann skinęła głową. Naprawdę
chciałaby pojechać do Indii, bo zawsze wydawał jej się to niezwykle różnorodny
kraj pod względem zarówno religijnym jak i kulturowym, ale z drugiej strony
zdecydowanie bardziej wolała jechać do Niemiec, żeby móc się spotkać kilka razy
z Billem. Wiedziała, że nie będą się spotykali często, bo czarnowłosy będzie
zajęty nagrywaniem teledysku i graniem open-airów, ale wolała to niż nic.
-
A kiedy chcesz jechać? - spytała po chwili ciszy.
-
W połowie czerwca. Najprawdopodobniej na dwa miesiące.
Westchnęła cicho.
-
Weź zamiast mnie wujka, ja pojadę do babci na wakacje.
* * *
-
Yes, fifteen blue roses* - powtórzył zniecierpliwiony.
-
What’s your surname?** - Spytał leniwie kobiecy głos w
słuchawce.
-
Trümper. Bill Trümper.
-
Bill chodź tutaj! - Do uszu Czarnowłosego dobiegł głośny
wrzask Davida Josta, wyraźnie poirytowanego tym, iż wokalista Tokio Hotel się
guzdrze. Zostało im niespełna półtorej godziny do początku gali! Jeżeli chcą
być na czas muszą się pospieszyć!
Bill odsunął od ucha swoją komórkę,
wrzasnął rozeźlonemu menagerowi, że zaraz przyjdzie, po czym powrócił do
rozmowy z kwiaciarką. Podał jej wszystkie potrzebne wiadomości, takie jak numer
jego karty kredytowej czy adres Mary Ann. Miał jedynie problem z treścią
liściku. Nie chciał pisać kolejny raz: „Kocham i tęsknię. Bill” albo „Zobaczymy
się już za piętnaście dni. Całuję. Bill”. W końcu przeliterował kwiaciarce
tekst po niemiecku, który brzmiał: „Nie jestem sobą, gdy nie ma Cię przy mnie.
Kocham. Bill”.
Westchnął ciężko, chowając telefon do
kieszeni swoich spodni. Widząc jak Jost do niego macha podążył w stronę dwóch,
lśniących samochodów. Do Budapesztu przyjechali autokarem, ale przecież nie
wypadało podjechać na rozdanie nagród taką „furą”. Z tego też powodu Jost
wynajął dwa, czarne, pachnące nowością auta marki BMW, uważając zapewne, że
jego podopieczni spokojnie mogą pokazać się w nich na Cometach. Z pewnością
nikogo nie będzie interesowała kwestia własności auta.
Bill zajął miejsce obok Toma, i bez
słowa wpatrzył się w miejski krajobraz. Mijali coraz to nowe budowle, których
dotąd nie miał okazji zobaczyć. W tamtym roku, kiedy po raz pierwszy pojawili
się na Cometach, zatrzymali się w hotelu po drugiej stronie miasta. Czarnowłosy
doskonale pamiętał jaki był wtedy podekscytowany. Wówczas to wszystko było dla
niego nowością. Rozglądał się ciekawie wokół, tak jakby chłonął każdy, nawet
najmniejszy szczegół; chciał go utrwalić w pamięci na zawsze. Ciężko było mu
uwierzyć, że stoi na tym samym czerwonym dywanie, co pozostałe gwiazdy; ludzie,
którzy dotąd byli jego idolami. Postaciami z plakatów.
Jeszcze parę lat temu to wszystko
wydawało mu się takie nierzeczywiste. Ot, marzenie chłopca o karierze muzyka
rockowego. A teraz kiedy już się ziściło, nadal nie mógł uwierzyć w to, że jest
rozpoznawalny przez większą część Europy, a jego twarz zdobi okładki rozmaitych
czasopism.
Po kilkudziesięciu minutach jazdy,
samochód zatrzymał się przed budynkiem, w którym miało odbyć się rozdanie
Comet. Wysiedli z samochodu, przywołując na twarz szerokie uśmiechy. Nie były
one ani trochę wymuszone, tak jak u innych gwiazd, pojawiających się na
czerwonym dywanie. Gdy Gustav z Georgiem dołączyli do niego i Toma, skierowali
się do wejścia na wielką aulę, zatrzymując się co kilkadziesiąt centymetrów,
aby chmara paparazzich mogła uwiecznić ich sylwetki na kliszy fotograficznej.
Zapewne jeszcze dzisiaj ukażą się te zdjęcia w internecie, a tysiące ich fanek,
będzie do nich wzdychało. Billowi to jednak nie przeszkadzało. W tej chwili był
całkowicie do ich dyspozycji; pracował. Można nawet powiedzieć, że lubił być w
blasku fleszy, ale nie na okrągło. Nienawidził kiedy paparazzi ścigali go,
kiedy szedł zwyczajnie chodnikiem. Albo robili mu zdjęcia z odległości
dziesięciu centymetrów od twarzy.
W końcu po prawie czterdziestu minutach
odpowiadania na pytania, podpisywaniu karteczek fankom, które wyczekiwały przed
budynkiem na swoich idoli, pozowaniu do zdjęć i użeraniu się z fotoreporterami,
którzy ciągle kazali im „coś robić” weszli do olbrzymiej auli i odszukali swoje
miejsca. Wszyscy czterej przywitali się ze swoimi rodzicielami, po czym zajęli
fotele obok nich.
-
Dzięki, że przyjechaliście. - W głosie Toma zdenerwowanie
było aż nadto wyczuwalne.
-
Przecież wiesz, że zawsze możecie liczyć na moje wsparcie
i Gordona - Simone uśmiechnęła się ciepło do syna, łapiąc go za dłoń.
Na razie nie chciała wspominać o tym,
co znalazła pod kanapą, w ich domu. Wolała poczekać z tym do końca gali i
afterparty, aby porozmawiać szczerze z synami. Na początku była naprawdę
wściekła i już miała do nich zadzwonić, żeby dowiedzieć się czy to jest to, na
co wygląda, ale Gordon ją powstrzymał. Uznał, że znacznie lepiej będzie
załatwić tę sprawę w cztery, a raczej sześć oczu. Po wylaniu morza łez i
powtarzaniu, w kółko, że „to niemożliwe”, a także: „już ja sobie z nimi
porozmawiam”, przyznała mężowi rację. Zdecydowanie będzie lepiej jeżeli
załatwią tę sprawę na spokojnie; bez zbędnych emocji.
* * *
Mary
Ann, Nikola i Brian siedzieli na granatowych kanapach, ustawionych w salonie,
wpatrując się w ekran telewizora. Obie śledziły z zapartym tchem rozdanie
Comet, które transmitowała na żywo węgierska Viva, zaś Brian dotrzymywał im
towarzystwa, co rusz komentując ich wesołe chichoty.
„Jak dobrze, że nie ma mamy i taty w domu...” -
przemknęło przez myśl Mary Ann, kiedy ponownie zaniosła się wręcz histerycznym
śmiechem razem z Nikolą, pod wpływem jednej z uwag Briana. Dobrze wiedziała, że
gdyby rodzice byli w domu, z pewnością nie mogłyby pozwolić sobie na taki
hałas.
-
Myślicie, że dostaną nagrodę? - Spytała Nikola, kiedy na
ekranie pojawiły się zespoły nominowane do nagrody best newcomer.
Mary Ann wzruszyła obojętnie ramionami.
-
A kto inny miałby ją niby dostać?
-
No nie wiem - Nikola udała, że się zastanawia. - Ktoś z
nominowanych, w tej kategorii?
Blondynka zmarszczyła śmiesznie nos, po
czym obie zaniosły się śmiechem. Brian tylko pokręcił głową i wskazał na ekran
telewizora. W kierunku sceny podążał Bill, Tom, Gustav i Georg z wielkimi
uśmiechami na twarzach. Mary Ann obserwowała jak Bill zaczyna swoją przemowę,
której nie miał przygotowanej wcześniej, bo jak mówił przez telefon, absolutnie
nie spodziewał się, że dostaną jakąkolwiek nagrodę. Szczególnie po tym jak
opuścili Amadeus Award z pustymi rękoma. Wiedziała, że żaden z Tokiohotelowców
nie czuł się wtedy zawiedziony czy zły, ale niewątpliwie byłoby im bardzo miło
dostać statuetkę. Dlatego teraz cieszyła się, zupełnie tak, jakby to była
nagroda dla niej, a nie dla Tokio Hotel. Chciałaby uściskać Billa, a także
pozostałych i im pogratulować wygranej, ale niestety nie było jej teraz w
Budapeszcie i nie zapowiadało się na przybycie kogoś, kto by ją tam
teleportował.
Kiedy gala dobiegła końca, Mary Ann
odczekała kilkadziesiąt minut, po czym wystukała na klawiaturce swojego
telefonu numer Georga. Uznała, że jemu, Gustavowi i Tomowi również należą się
gratulacje. Kątem oka dostrzegła, że Nikola także wyciągnęła swoją komórkę i
przystawiła do ucha.
-
Słucham. - Usłyszała w głośniczku podekscytowany głos
basisty.
-
Hej Georg! - Przywitała się radośnie. - Dzwonię, żeby wam
pogratulować.
-
Dzięki. Nawet nie wiesz jak się cieszymy! - mówił z
entuzjazmem. - Tom właśnie robi zdjęcia swojej Comety, a Bill mu ją trzyma.
Czekaj chwilę. - Mary Ann usłyszała jakiś hałas, po czym zdyszany głos Georga.
- Już jestem.
-
Co się stało?
-
Bill goni mnie ze swoją i Toma Cometą, grożąc, że zaraz
rozbije obie na mojej głowie; Gustav robi nam zdjęcia, a Tom... - relacjonował.
- Rozmawia z Nikolą przez telefon i jednocześnie wrzeszczy na Billa, żeby nie
uszkodził jego Comety.
-
Dlaczego Bill cię goni? - spytała wyraźnie zdziwiona. Co
mogło doprowadzić do takiego szału Czarnowłosego?
-
Bo rozmawiam z tobą... Cukiereczku. - W słuchawce rozległ
się jakiś trzask, a zaraz po nim czyjś okrzyk bojowy i stłumiony jęk.
-
Georg? - Odpowiedziały jej jeszcze głośniejsze trzaski i
niewyraźne, nieco piskliwe głosy. - Georg? Jesteś tam?
W słuchawce panowała cisza. Mary Ann
spojrzała przestraszona na Nikolę, która właśnie dławiła się ze śmiechu.
Najwyraźniej Tom relacjonował jej całe zdarzenie.
-
Georg?!
-
Tom mnie zabije... - do jej uszu dobiegł jęk Billa. -
Porysowałem mu Cometę.
-
To co ty z nią zrobiłeś?
-
Rzuciłem w Georga.
-
Bill?! Dlaczego rzuciłeś Cometą w Georga?! Nic mu się nie
stało?! - Mary Ann pisnęła przestraszona, że Czarnowłosy zrobił basiście
krzywdę.
-
Nic mu nie jest - odparł chłodno. - Dlaczego zadzwoniłaś
do niego, a nie do mnie?
-
A nie mogłam do niego zadzwonić? Chciałam mu pogratulować
statuetki.
-
Czyli on jest ważniejszy ode mnie?! - podniósł nieco
głos.
-
Pewnie - powiedziała z sarkazmem, mając dość jego
wybuchów zazdrości. - A teraz daj mi Lizaczka.
-
Lizaczku, Cukiereczek do ciebie - powiedział ze złością,
tak, żeby Mary Ann usłyszała. - Lizaczek, nie chce z tobą rozmawiać, bo mówi,
że jego plecy nie wytrzymają kolejnego uderzenia Cometą.
Mary Ann zaniosła się wesołym śmiechem,
nie zwracając nawet uwagi na zgryźliwy ton głosu Czarnego. Czyżby Bill był aż
tak bardzo o nią zazdrosny, żeby rzucać w przyjaciela ciężkimi statuetkami?
-
To obiecaj mu, że nie rzucisz w niego jeszcze raz.
-
Tego nie mogę zrobić. Nie będzie nazywał cię
Cukiereczkiem. Nawet jeśli chce mi tylko zrobić na złość!
-
A dasz mi Gustava, albo Toma?
-
Obawiam się, że jesteś skazana na mnie. Chyba, że aż tak
bardzo ci się to nie podoba... - drażnił się.
-
Podoba mi się, tylko już ci mówiłam zazdrośniku, że
chciałam im pogratulować. Widzę jednak, że sam będziesz musiał to zrobić w moim
imieniu.
-
A mnie? Ja też jestem jedną czwartą tego zespołu. I
całkiem możliwe, że tą najważniejszą ćwiartką.
-
Bill, nie ma czegoś takiego jak najważniejsza ćwiartka.
-
Chodziło mi o to, że ja jestem najważniejszy z naszej
czwórki. W końcu to ja jestem wokalistą, a na dodatek...
-
Bill! - Upomniała go. - Nie możesz tak mówić! Tworzycie
zespół, a w zespole nie ma znaczenia kto jest ważniejszy od innych! Wszyscy
jesteście ważni, a zarówno ja, jak i wszystkie wasze fanki, nie wyobrażam sobie
waszej czwórki, bez jednego z was.
-
Ja też nie - przyznał szczerze. - Chodziło mi tylko...
-
Ty się lepiej nie tłumacz - roześmiała się wesoło. -
Bardzo się cieszę, że tym razem nie wyszliście z pustymi rękoma.
-
Też się z tego cieszę. Muszę już kończyć, bo chcemy
zrobić jeszcze mała imprezę w hotelu. Kocham cię.
-
Ja ciebie też... Bawcie się dobrze.
-
Dzięki. Pa.
-
Pa.
Mary Ann nacisnęła czerwoną
słuchaweczkę i odłożyła telefon na blat stolika. „Dlaczego dni nie mogą mijać
szybciej?” - spytała się w duchu, wiedząc, że nie otrzyma odpowiedzi. Chciała,
żeby minęło już te przeklęte piętnaście dni, które dzieli ją od spotkania z
ukochanym i poinformowaniem go o tym, że spędzi w Niemczech cały rok szkolny. A
chciała zrobić to osobiście, nie zaś przez telefon.
_____________
* Yes, fifteen blue roses. - Tak, piętnaście niebieskich
róż.
** What’s your surname? - Jakie jest pana nazwisko?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz