-
Eee... - wydusił zszokowany. - Pójdę po coś do picia, co
chcesz Mary?
-
Wszystko jedno byle z dużą zawartością lodu - uśmiechnęła
się lekko, bawiąc się swoimi srebrnymi bransoletkami.
Skinął głową wstając z krzesełka. Na
chwiejnych nogach skierował się do baru i zamówił dwie cole z dużą ilością
lodu. Warga niemiłosiernie go piekła, a do tego właśnie dowiedział się, że
ukochana go okłamała. Nie znał się na japońskich znaczkach, więc ciężko było mu
stwierdzić czy Mary Ann rzeczywiście wytatuowała sobie jego imię czy tak jak
powiedziała to jego matce: „szczęście”. Sam nie wiedział nawet czy na swojej
wardze ma imię ukochanej, ale wierzył, że Ebrulf go nie oszukał. Zresztą po co
miałby to robić? Tak samo jak Mary Ann... A jednak to zrobiła. Tylko jaki miała
w tym cel?
Dalsze rozmyślania przerwał mu barman,
który postawił przed nim dwie wysokie szklanki z colą i tak jak prosił dużą
ilością lodu. Spojrzał w stronę stolika przy którym siedziała jego mama
zatopiona w rozmowie z Mary Ann. Zabrał szklanki i z niemrawą miną przeszedł
przez klub. Postawił jedną przed ukochaną i zajął jej wcześniejsze miejsce.
Najwyraźniej przesiadła się, aby lepiej słyszeć swoją rozmówczynię. Upił kilka łyków
lodowatego napoju i odetchnął z ulgą. Choć na moment ból wargi ustąpił, jednak
ten w sercu pozostał. Jak Mary mogła go tak paskudnie okłamać? Przecież wcale
nie musiała mówić, że to jego imię! Nawet gdyby wytatuowała sobie jakiekolwiek
przypadkowe słowo nie miałby jej tego za złe. W końcu to jej ciało, a nie jego!
Spojrzał tęsknie na scenę. Andy z
Michlem i Seppelem właśnie śpiewali „Summer begins”, zaś jego ojczym szalał z
gitarą. Jako jedyny nie miał głosu, co więcej gdy śpiewał brzmiał jak stara tarka.
Uśmiechnął się lekko do siebie bawiąc
się kostką lodu, która przyjemnie chłodziła jego wargę. Nie grali koncertów od
kilku dni, a on już tęsknił za publiką. Za tą niesamowitą energią, którą czuje
się przed każdym występem. Doskonale pamiętał czasy, kiedy Gordon zabierał jego
i Toma do Gröningen Bad, gdzie miały miejsce ich pierwsze koncerty, a także
poznali Gustava i Georga. Tak bardzo cieszył się, że może zaprezentować choć
garstce osób piosenki, które stworzył z bliźniakiem, a później z przyjaciółmi.
Najczęściej grali w poniedziałkowe wieczory; on na keyboardzie, zaś Tom na
gitarze.
Nie mógł wprost uwierzyć kiedy pewnego
dnia poznali Davida Josta, który w nich uwierzył. Stwierdził, że mają szansę
się wybić i konsekwentnie dążył do tego, aby osiągnęli sukces. Był taki
szczęśliwy mogąc spełniać swoje marzenia... Jednak nie była to niczym
niezmącona tafla szczęścia. Znajdowało się na niej kilka rys.
Ich pierwsza płyta okazała się totalną
klapą. Myślał już, że menager zrezygnuje z dalszego promowania Devilish, ale
wtedy napisał „Durch den Monsun”. Wystarczyło tylko zmienić nazwę zespołu na
„Tokio Hotel” i sukces gotowy. Radość jaka na niego spadła przyćmiła nawet
smutek i żal spowodowany odejściem Iny. Teraz wiedział, że jej nigdy nie kochał
naprawdę, ale bardzo dużo dla niego znaczyła. W końcu była pierwszą dziewczyną,
do której czuł coś więcej niż przyjaźń.
Kolejną rysą była zazdrość rówieśników.
Jednak czy to była tylko zazdrość? Zawsze się wyróżniał, a ludzie nie lubią
osób, które mają swój własny styl. W Loitsche i Wolmirstedt uchodził za
dziwaka. Tak zwani koledzy i koleżanki wytykali go palcami nieustannie
naśmiewając się z niego. Już dawno przyzwyczaił się do tego, że wyzywają go od
gejów, pedałów, ciot... To już nawet nie robiło na nim wrażenia. Wzmacniało
tylko jego upór, aby pomalować oczy czarną kredką czy zmienić uczesanie na
bardziej fantazyjne. A teraz dzięki tej małej odmienności jest sławny w całych
Niemczech i niektórych krajach europejskich, ma na koncie pieniądze, a co
najważniejsze robi to co kocha. Udowodnił tym dupkom, którzy przez tyle czasu
go prześladowali, że jego słowa nie są bez pokrycia. Osiągnął w życiu
kilkadziesiąt razy więcej niż oni kiedykolwiek sobie wyśnią. Nagrywając płyty
zostawia po sobie jakiś ślad. Nawet jeśli za kilka miesięcy ucichnie o Tokio
Hotel, to będą ludzie, którzy będą pamiętali ich piosenki. Nie wierzył w to, że
po takiej fali „Tokio-manii” teraz wszyscy mogliby o nich zapomnieć. Wiedział,
że nie zapisali się jeszcze na kartach historii tak jak The Beatels, ale zrobi
wszystko co tylko w jego mocy aby tak się właśnie stało. Nie chodziło mu nawet
o pieniądze. Te były dodatkiem. Najważniejsze, że mógł śpiewać przed
wielotysięczną publicznością.
-
O czym myślisz? - głos Mary Ann brutalnie wyrwał go z nie
zawsze kolorowego świata wspomnień.
-
O wszystkim i o niczym - odparł zdawkowo. W dalszym ciągu
miał do niej żal o to, że go okłamała. Przecież mogła powiedzieć prawdę.
-
Na co jesteś zły?
Wzruszył tylko ramionami. Sięgnął po
szklankę i upił kilka łyków coli, przytrzymując przez moment zimny płyn w
ustach, aby zmniejszyć choć trochę ból wargi, która nieprzyjemnie pulsowała.
-
W życiu nie spotkałam bardziej humorzastego chłopaka! -
przekręciła oczami. - Ciągle się o coś wściekasz, a ja mam się domyślać o co ci
chodzi! Co się stało tym razem, co? Nie tak odłożyłam szklankę? Mogę ją
przesunąć, albo przekręcić o kilka stopni jak chcesz.
-
Daj spokój. Dobrze wiesz, że nie chodzi mi o szklankę.
-
W takim razie o co? - Zmarszczyła brwi.
-
Mogłaś powiedzieć prawdę. Nie musiałaś kłamać.
-
A gdyby twoja mama chciała zobaczyć też twoją wargę? -
spytała zadziornie. - Chciałbyś słuchać kazania o tym jakie to
nieodpowiedzialne robić sobie tatuaż z imieniem dziewczyny, z którą jesteś
kilka dni? Czytałam kiedyś o tym, że nie podobało jej się to, że wydziergałeś
sobie logo TH na karku, a po rozmowie z nią utwierdziłam się tylko w
przekonaniu, że dobrze zrobiłam. To, że podobał jej się mój tatuaż nie znaczy
wcale, że twój też by jej się spodobał!
Już sam nie wiedział co ma o tym
myśleć. To co blondynka powiedziała wydawało się rozsądne. Matka rzeczywiście
kazałaby mu pokazać wargę, gdyby dowiedziała się, że Mary wytatuowała sobie
jego imię. Był też pewny, że nie zachwycałaby się jego tatuażem. Wręcz
przeciwnie.
Bez słowa pochylił się nad Mary Ann i
delikatnie musnął jej usta swoimi. Jednak kiedy ich wargi się zetknęły poczuł
jeszcze większy ból.
-
Chyba nic z tego - powiedziała smutno. - Ciebie też tak
boli?
-
Trochę - uśmiechnął się leciutko. - Mam pomysł.
Blondynka spojrzała na niego z
zaciekawieniem, a widząc, że wysuwa swój język, ozdobiony dwoma kuleczkami
zrobiła to samo. Dotknął jej miękkiego języka swoim i zaczął się nim bawić
uważając przy tym, aby nie dotknąć przypadkiem dolnej wargi Mary Ann. Jeszcze
nigdy nie całował się w ten sposób, ale musiał przyznać, że to przyjemne.
-
Jesteście obrzydliwi - mruknęła mama bliźniaków siadając
na swoim wcześniejszym miejscu.
-
Trzeba sobie jakoś radzić - wzruszył ramionami. - Prawda
kochanie?
Mary nieśmiało potaknęła głową, zaś na
jej policzkach pojawiły się rumieńce wstydu. Złapał ją za dłoń uśmiechając się
wesoło. Z głośników rozbrzmiała ostatnia tego wieczoru piosenka, jaką miał w
repertuarze Fatun. Zaczął podśpiewywać razem z Michlem, Seppelem i Andym
„Inkompatible liebe”. Bez dwóch zdań nie mógł żyć bez muzyki. Ona była całym
jego światem. Tak jak Mary Ann.
* * *
Taksówka
zatrzymała się przed drewnianym płotem, otaczającym posesję Trümperów. Tom Kaulitz podał kierowcy banknot i wysiadł z
samochodu. Obiegł samochód, chcąc otworzyć drzwiczki przed Nikolą, ale ta
zdążyła już opuścić auto. Objął ją w pasie i szybkim krokiem udali się w stronę
domu. Z gęstych, ciężkich chmur, przez które nie przebijała się choćby jedna
gwiazda zaczęły skapywać pierwsze, deszczowe krople. Włożył srebrny klucz w
zamek i przekręcił dwukrotnie. Drzwi ustąpiły z cichym szczękiem, zmieszanym z
ujadaniem Scotty'ego. Zapalił światło w holu głaszcząc psiaka po czarnym łebku.
Zwierzak wydawał się być niezwykle uradowany tym, że ktoś nareszcie postanowił
wrócić do domu. Kiedy zdjęli buty zaprowadził Nikolę do kuchni. Nie był
zadowolony z tego, że jego ukochana już jutro wyjeżdża z Niemiec razem z Mary
Ann, ale wiedział, że nawet jeśli nie ruszałaby się z Magdeburga to i tak nie
mieliby się jak spotkać przez kilkanaście następnych dni. Miał obowiązki od
których nie mógł uciec. Nie mógł też zabrać ze sobą brunetki do Wiednia,
Budapesztu, Amsterdamu czy choćby Berlina. Czasami nienawidził swojego obecnego
stylu życia, ale gdyby ktoś przyszedł do niego i powiedział, że to się może
skończyć w jednej chwili, musiałby się poważnie zastanowić czy tego właśnie
pragnie. Od zawsze marzył z Billem o tym, iż pewnego dnia Devilish, a teraz
Tokio Hotel stanie się sławne. Ciężko byłoby mu zrezygnować teraz z tych
marzeń, które zaczęły się urzeczywistniać. Grali koncerty dla tysięcy ludzi, a
pisk zachwyconych fanek był czymś niesamowitym. Czasami zastanawiał się czy to
co się dzieje wokół nich od roku; ta cała histeria związana z ich pojawieniem
się w jakimś miejscu, te tysiące rozdanych autografów czy udzielonych wywiadów
jest prawdą. Niekiedy wydawało mu się to jedynie pięknym snem, który skończy
się krzykiem matki, która będzie kazała mu iść do szkoły.
-
Kochanie? -
zwrócił się do Nikoli z uśmiechem. - Zrobisz herbatę?
-
Pewnie - odparła.
Kiedy
przestała głaskać Scotty'ego, psiak zaczął delikatnie trącać ją nosem po udzie
domagając się pieszczot. Tom spojrzał na niego groźnie.
-
Stary nie
przeginaj! To moja kobieta!
Zwierzę
spojrzało na niego smutnym wzrokiem, a kiedy machnął niedbale ręką psiak
powrócił do zaczepiania Nikoli. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko drapiąc
Scotty'ego za uszami.
-
No dobra -
mruknął. - Zaopiekuj się Nikolą, a ja za moment wrócę. Tylko nie pozwól sobie
na zbyt wiele, bo wtedy inaczej pogadamy - pogroził psu palcem, po czym cmoknął
ukochaną w usta.
Brunetka
podeszła do zlewu, aby napełnić czajnik wodą, a on wybiegł z kuchni. W
pośpiechu przetrząsał zawartość czarnego segmentu, w poszukiwaniu świec. Cicho
zaklął kiedy przejrzał wszystkie szufladki i szafki. Nie miał pojęcia gdzie
mogą być jakieś świeczki. Przez głowę przemknęła mu myśl, aby zadzwonić do
Billa, albo do mamy, ale od razu odrzucił ten pomysł. Bliźniak pewnie, tak jak
on nie ma pojęcia gdzie znajdują się takie rzeczy, zaś rodzicielka będzie
wypytywała po co mu one. A przecież nie powie, że chce sprawić romantyczny
nastrój! Po ostatniej awanturze o jego rzekomy seks z dwudziestoma pięcioma
pannami wiedział, że lepiej nie zaczynać z nią tego tematu. Już i tak miał
dosyć jej docinków na ten temat.
Wiedząc,
że nie ma czasu do stracenia pobiegł do łazienki. Miał nadzieję, że znajdzie
tam świeczki. Otworzył białą, lakierowaną szafkę i uśmiechnął się do siebie
widząc szukany przedmiot. Wyciągnął pudełeczko z dwunastoma, różowymi świecami
i zadowolony z siebie ruszył do swojego pokoju. Pościelił materac, uprzątnął
szybko jakieś papiery, które leżały na jego biurku i rozejrzał się w
poszukiwaniu czegoś w czym mógłby postawić świece. Nie miał czasu na szukanie
świeczników, które mama schowała w tylko jej wiadomym miejscu. Przez moment chodził
w kółko po pokoju z przyłożonym wskazującym palcem do ust. Kiedy dostrzegł mały
słoiczek wypełniony monetami wygiął usta w uśmiech. Czym prędzej udał się do
kuchni. Otworzył jedną z górnych szafek, wyjmując z niej dwanaście wysmukłych
szklanek.
-
Po co ci tyle
szklanek? - spytała Nikola popijając z kubka ciepłą herbatę. Była wyraźnie
zdziwiona zachowaniem Toma.
-
Zobaczysz za
moment - odparł ustawiając naczynia na tacy. - Jeszcze na sekundkę uciekam.
Zanim
brunetka zdążyła coś powiedzieć jego już nie było. Postawił tacę na biurku w
swoim pokoju i zadowolony z siebie odpalił jedną ze świeczek. Skierował ją
lontem do dołu, tak aby trochę stearyny skapnęło na dno szklanki. Na świeżym
wosku postawił różową świeczkę. Obejrzał dokładnie szklane naczynie i z uśmiechem
na ustach przytwierdził w ten sam sposób pozostałe jedenaście świec. Zapalił
lonty i zabrał się za rozmieszczanie szklanek, które teraz służyły za
świeczniki na podłodze, biurku oraz segmencie. Zgasił światło i rozejrzał się
po pokoju. W pomieszczeniu panował półmrok. Palące się świece rzucały delikatny
blask na wszystkie przedmioty w pokoju, wydłużając nienaturalnie ich cienie.
Musiał przyznać, że było romantycznie. Miał nadzieję, że Nikoli się spodoba.
Póki co to było dla niego najważniejsze. Nie obchodziło go nawet to, że
rodzicielka pewnie urządzi mu awanturę za zniszczenie dwunastu szklanek.
Najwyżej je odkupi.
Zerknął
na turkusową pościel. Jeszcze czegoś mu brakowało. Jak oparzony wybiegł na
dwór. Letnie kropelki deszczu, które spadały z ciężkich chmur wsiąkały w jego
ubranie. Nie miał jednak teraz czasu na przejmowanie się takimi drobiazgami.
Podszedł do krzaku jaśminu i zaczął obrywać gałązki. Kiedy miał wystarczająco
dużo podbiegł do krzaku z różami i nie przejmując się tym, że kolce boleśnie wbijają
się w jego dłonie zerwał kilka sztuk. Miał nadzieję, że Nikola doceni jego
starania. Kiedy wrócił do pokoju wsypał do każdej szklanki po kilkadziesiąt
malutkich, białych kwiatów jaśminu i włożył po jednej róży. Widząc, że zostało
mu jeszcze kilka nie oberwanych gałązek, rozsypał płatki na turkusowej
pościeli. Cienkie gałązki, które nie były mu już do niczego potrzebne położył
na parapecie i biorąc najładniejszą, herbacianą różę, z tych które zerwał udał
się do kuchni.
-
Jestem -
uśmiechnął się zalotnie podchodząc do dziewczyny.
-
Nareszcie!
Myślałam, że już o mnie zapomniałeś.
-
No co ty! -
pocałował ją w policzek, wyciągając zza pleców różę. - Cały czas o tobie
myślałem.
-
Dziękuję - uniosła
delikatnie kąciki ust w górę, biorąc od niego kwiat. Dotknęła nosem
delikatnych, herbacianych płatków i przez moment wdychała ich aromat. -
Śliczna.
-
Cieszę się, że ci
się podoba, ale mam jeszcze jedną niespodziankę - uśmiechnął się tajemniczo
podając jej dłoń.
-
Jestem
zaintrygowana - puściła mu oczko, wstając z miejsca i pozwalając mu się
poprowadzić do jego pokoju.
-
Nie jest tak
jakbym chciał, żeby było, ale wszystkie kwiaciarnie i sklepy już są zamknięte -
powiedział smutno otwierając przed nią drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz