-
Co się stało? - Tom usiadł na fotelu.
-
Nic. Po prostu było już tak dobrze, a ona musiała
wyjechać.
-
Ale wróci.
-
Nie byłbym tego taki pewny... - mruknął, bawiąc się swoją
pieszczochą.
Dobrze wiedział, że być może Mary na
zawsze zniknie z jego życia, choć miał nadzieję, że to nigdy nie nastąpi.
Naprawdę ją kochał, ale pewnych rzeczy nie byłby w stanie szybko jej wybaczyć.
-
Bill? O czym ty mówisz?
-
Znalazłem w jej torebce jakieś tabletki dla kobiet w
ciąży - odparł z nutką goryczy w głosie.
Tom wytrzeszczył oczy, wpatrując się w
Billa, jakby właśnie wyrosły mu na głowie zielone czułki. W życiu nie
przypuszczałby, że Mary Ann może być w ciąży!
-
To nie jest przypadkiem twoje dziecko? - Spytał
podejrzliwie, choć nie przypominał sobie, aby brat wspominał mu o tym, że
między nim a Mary doszło do czegoś więcej.
Czarnowłosy pokręcił przecząco głową.
-
Nie uprawialiśmy seksu, więc to wykluczone. To były
jakieś witaminy, więc może bierze je z jakiegoś innego powodu - powiedział z
nadzieją.
-
Nie pytałeś jej o nie?
Bill pokręcił kolejny raz głową, ale
nic nie powiedział. Bo co miał wyznać bratu? Że bał się usłyszeć odpowiedź? Że
wolał się domyślać niż poznać okrutną prawdę? Oczywiście Mary Ann wcale nie
musiała być w ciąży, o co prosił w duchu wszystkich bogów i boginie jakich
wymyślili ludzie kiedykolwiek w dziejach, ale mimo tego na samą myśl, że mógłby
zadać Mary Ann takie pytanie jego ciało pokrywała gęsia skórka, a po plecach
spływał zimny pot.
Młodszy Kaulitz podniósł się z sofy i
skierował swoje kroki do kuchni. Wstawił wodę do elektrycznego czajnika, a z
szafki wyciągnął opakowanie z płatkami hibiskusa. Wsypał kilka łyżeczek
czerwonych kwiatów do dużego kubka i przysypał je cukrem.
-
Chcesz też? - Spytał Toma, który otwierał właśnie drzwi
lodówki.
Nie czekając na odpowiedź brata, który
szukał czegoś zdatnego do zjedzenia wyciągnął z szafki drugi kubek i wsypał do
niego kilka łyżeczek płatków hibiskusa. Kiedy woda się zagotowała zalał
zawartość obu naczyń i przykrył małymi talerzykami.
-
Nie martw się Mary Ann. Skoro sama ci nic nie
powiedziała, to pewnie nie jest w ciąży. Nie sądzę, żeby zataiła przed tobą coś
takiego.
-
Może i masz rację - westchnął siadając na krześle. - A
przynajmniej mam taką cholerną nadzieję.
Odłożył na bok talerzyk, który przez
kilka minut służył za wieczko kubka i upił kilka łyków herbaty. Syknął z bólu,
kiedy warga zaczęła go piec po zetknięciu z gorącym napojem.
-
Co ci się stało?
-
Nic, to tylko ten cholerny tatuaż.
-
Jaki tatuaż? - na twarzy Toma było wymalowane zdumienie.
Bill odgiął wargę ukazując bratu kilka
japońskich znaczków. Dreadowłosy podszedł do niego i z uwagą obejrzał wzór,
kiwając z aprobatą głową.
-
Co oznacza?
-
Mary Ann. Ona też wytatuowała sobie moje imię -
powiedział z dumą.
-
Nie sądzisz, że to za wcześnie na takie tatuaże?
-
Nie wiem. - Wzruszył obojętnie ramionami. - Chciałem to
zrobić, bo ją kocham.
-
A co jak ci przejdzie miłość do Mary? - Widząc mordercze
spojrzenie bliźniaka, dodał szybko: - Nie mówię, że teraz, ale może za parę
lat...
-
Równie dobrze, za te parę lat mogę już nie żyć. Jak mi
przejdzie miłość do niej, w co wątpię, to wtedy będę się zastanawiał.
-
Wiedziałem, że czasami jesteś lekkomyślny, ale nie
sądziłem, że aż tak.
Tom usiadł naprzeciwko bliźniaka i
zaczął pałaszować kanapki, które przed chwilą sobie przygotował. Nie mógł
wprost uwierzyć w to, że jego brat wytatuował sobie imię dziewczyny, po
zaledwie kilkudziesięciu dniach chodzenia ze sobą! Oczywiście pomijając te
kilka miesięcy, kiedy młodszy Kaulitz chodził jak ostatnie nieszczęście, gdy
przyłapał go podczas pocałunku z Mary Ann albo nie mógł się z nią w żaden
sposób dogadać. Sam nie wiedział dlaczego wtedy ją pocałował. Właściwie nigdy
nic do niej nie czuł, a na początku szczerze nie lubił. Dopiero po rozmowie w
ich garderobie nabrał do niej odrobinę sympatii. Nie można jednak powiedzieć,
że blondynka stała się jego przyjaciółką. Była po prostu dobrą znajomą, a
przede wszystkim dziewczyną jego brata.
Usłyszeli ciche kroki na korytarzu, a
zaraz potem w drzwiach kuchni pojawiła się ich mama razem z Gordonem. Skinęli
głową mężczyźnie, zaś na policzkach Simone Trümper złożyli całusy.
-
A o nas zapomnieliście? - Gordon spojrzał z
rozczarowaniem na pusty talerz po kanapkach.
-
Myśleliśmy, że jeszcze trochę pośpicie. - Bill wzruszył
ramionami. - Dziewczyny dziękują wam za nocleg i żałują, że nie mogły się z
wami osobiście pożegnać.
-
To miłe z ich strony. - Usta Simone wygięły się w
uśmiechu. - Gordon, kochany zrobisz jajecznicę i tosty? - poprosiła przymilnie,
cmokając męża w policzek.
Mężczyzna skinął niechętnie głową, zaś
kobieta rozsiadła się wygodnie na jednym z krzeseł. Wbiła swój bystry wzrok w
młodszego syna i czekała aż sam powie jej o tatuażu, a była wręcz pewna, że
wytatuował sobie taki sam wzór jak ma Mary Ann, albo podobny. Ten jednak
spuścił wzrok, wpatrując się w blat stołu, jakby nagle zobaczył na nim coś
niezwykle fascynującego.
-
Odegnij wargę - poleciła Billowi, czując, że nigdy nie
doczeka się aż sam pokaże jej nowy tatuaż.
-
A muszę? - Spytał cicho, patrząc na nią wystraszonym
wzrokiem.
Kiedy kobieta kiwnęła twierdząco głową,
przymknął powieki, po czym powoli odgiął dolną wargę, przygotowując się na
najgorsze. Simone w milczeniu wpatrywała się w jego usta. Próbował wyczytać
cokolwiek z twarzy rodzicielki, ale ta była nieprzenikniona.
-
Mary Ann ma mniejszy - stwierdziła po chwili.
-
Bo moje imię jest krótsze - powiedział, ale zaraz zatkał
sobie usta dłonią, uświadamiając sobie jaką właśnie popełnił gafę.
-
Czyli wytatuowaliście sobie swoje imiona? Mogłam się tego
po tobie spodziewać - westchnęła ciężko. - Romantyk do bólu. Jak twój ojciec.
-
To nie był mój pomysł - wyjaśnił. - Mary chciała sobie
coś wytatuować, a jak powiedziała mi, że to moje imię, chciałem mieć jej -
mówił szybko, żywo przy tym gestykulując. - Jesteś bardzo zła?
-
Nie. - Odparła zmęczonym głosem. - To twoje ciało. Proszę
cię tylko o jedno. Nie wytatuuj się cały, tak jak niektórzy rockmani.
-
Dobrze mamo.
* * *
Po
kilkudziesięciu godzinach jazdy autokarem oczom Mary Ann i Nikoli ukazały się
przedmieścia Zielonej Góry. Blondynka uśmiechnęła się wesoło, uradowana tym, że
ich podróż dobiega końca. Jeszcze kilkadziesiąt minut i będzie w domu.
Przeciągnęła się leniwie, po czym wyciągnęła z torebki telefon komórkowy, aby
zadzwonić do rodziców i poinformować ich, że już dojechały do Zielonej Góry.
-
Mama mówi, że zaraz po nas wyjedzie - odezwała się do
Nikoli, chowając komórkę z powrotem do torebki. - Czyli poczekamy sobie z pół
godziny.
Brunetka skinęła głową, wpatrując się w
budynki, które mijał autokar. Zastanawiała się co teraz robi Tom. Nawet gdyby
została w Magdeburgu to i tak wieczorem musieliby się pożegnać, bo Dreadowłosy
wyjeżdża do Wiednia. Zastanawiała się jak będzie wyglądał ich związek po tej
rozłące. Wiedziała, że Tom ją kocha, ale nie była do końca pewna czy to jest
takie silne uczucie jak o tym zapewniał. A co ważniejsze czy wytrzymają
odległość jaka będzie ich niejednokrotnie dzieliła.
-
Mary? - zwróciła się do przyjaciółki, a kiedy ta
spojrzała w jej stronę, ciągnęła: - Da się jakoś załatwić u ciebie w szkole,
żebym mogła chodzić z tobą na lekcje?
-
Nie mam pojęcia - odparła szczerze. - Jutro pójdziemy do
dyrektorki, to ją poproszę.
-
I myślisz, że się zgodzi?
-
Mam nadzieję, że tak.
Mary Ann naprawdę chciała, aby Nikola
towarzyszyła jej podczas lekcji. Wtedy z pewnością będzie łatwiej znieść
wszystkie zaczepki ludzi. Nie chciała do tego wracać, ale nie miała wyboru. Nie
chodząc do szkoły, z pewnością nie ukończyłaby pierwszej klasy liceum, a to
była ostatnia rzecz jakiej pragnęła. Najchętniej jednak przepisałaby się do
jakiegoś innego liceum, gdzie nikt nie słyszał o Tokio Hotel. Niestety
doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie znajdzie takowego w Polsce. Twarz
jej ukochanego z pewnością widziała, choćby przez krótką chwilę, znaczna
większość mieszkańców kraju.
Autokar
zatrzymał się na dużym parkingu, dworca autobusowego w Zielonej Górze. Mary Ann
odetchnęła z ulgą. Miała już serdecznie dość jazdy, która samochodem potrwałaby
znacznie krócej, a już z pewnością przyjemniej. Niestety jej rodzice nie mogli
przyjechać po nią do Niemiec. Inna sprawa, że byli święcie przekonani, iż ich
córka przebywała przez te dni we Francji. A ona nie zamierzała wyprowadzać ich
z błędu.
Wyciągnęły
swoje walizki z luku bagażowego i obie skierowały się w miejsce, gdzie pani
Rose miała na nie czekać. Tak jak się tego spodziewała Mary Ann, jej matki
jeszcze nie było. Była już do tego przyzwyczajona, że rodzice zawsze się
spóźniają, więc usiadła na walizce i cierpliwie czekała. Niby nie miała daleko
do domu z dworca PKS, ale nie uśmiechało jej się jechać autobusem z wielką
walizą.
Po
piętnastu minutach ujrzały samochód pani Rose wjeżdżający na parking. Z
uśmiechami na ustach, pociągnęły walizki za plastikowe rączki i skierowały się
w stronę auta.
-
Tylko nie wygadaj się, że byłyśmy przez te kilka dni w
Niemczech - Mary przestrzegła przyjaciółkę, wiedząc, że miałaby problemy, gdyby
to małe kłamstewko wyszło na jaw. Zresztą nie tylko ona, ale i David z
chłopakami. A pewne było to, że rodzice już nigdy więcej nie puściliby jej za
granicę samą.
-
Pewnie, ale jak wytłumaczymy, że przyjechałyśmy autokarem?
-
Powiemy, że nie było żadnego samolotu na dzisiaj z
Paryża. Albo był do Gdańska - wzruszyła ramionami, mając nadzieję, że mama
przyjmie takie wyjaśnienie za logiczne.
Podeszły do samochodu, z którego akurat
wysiadała pani Rose. Mary Ann pocałowała ją w policzek na przywitanie, po czym
podeszła do bagażnika, aby umieścić w nim walizki.
-
I jak było? - spytała mama Mary, kiedy wsiadły do auta.
-
Świetnie! - Mary Ann wykrzyknęła z entuzjazmem. - Francja
jest cudowna!
Przez całą drogę opowiadała mamie o
swoim pobycie w Paryżu. Mówiła o tym jak spotkała Neyzdta, jak musiała przejść
kilka uliczek na boso, bo pasek w jej japonkach się urwał, o tym jak piękna
jest wieża Eiffla wieczorem i wielu innych wspaniałych momentach. Oczywiście
pominęła w relacji swój wyjazd do Deauville na motorze pożyczonym od Marcina,
swoje nocne wyjścia i to co się działo między nią a Billem. Matka zdecydowanie
nie musiała wiedzieć wszystkiego. Nikola co jakiś czas dopowiadała coś, ale
raczej nie mówiła zbyt wiele.
Na ustach Mary Ann pojawił się wielki
uśmiech, kiedy samochód zatrzymał się przed żółtym ogrodzeniem. Mimo wszystko
stęskniła się już za swoim domem, choć gdyby tylko mogła przyjechałaby tu
jeszcze za kilkadziesiąt dni.
Nastolatki w asyście pani Rose weszły
do budynku i udały się po schodkach na pierwsze piętro. Słysząc ciche
szczekanie, Mary spojrzała pytająco na matkę, jednak ta tylko wzruszyła
ramionami. Jej mąż zwariował na punkcie południowej Azji, więc ona postanowiła,
że kupi sobie psa. Zresztą zawsze lubiła zwierzęta. No może oprócz myszy i
szczurów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz