-
Tak, to ja.
-
W takim razie
proszę tutaj podpisać.
Kurier podstawił mu kartkę i wskazał miejsce gdzie ma złożyć podpis.
Czarnowłosy wyciągnął z kieszeni marker i już miał nabazgrać swój autograf,
kiedy usłyszał chrząkanie mężczyzny.
-
Prosiłbym,
żeby podpisał się pan długopisem.
-
A tak, przepraszam
- podrapał się po głowie. - To z przyzwyczajenia - wyjaśnił, chowając marker do
kieszeni.
Złożył podpis w odpowiedniej rubryczce, po czym mężczyzna bez słowa wręczył
mu sporą paczkę i odszedł zostawiając Billa w osłupieniu. Czarnowłosy spojrzał
niepewnie na trzymany w rękach karton. Westchnął głośno, po czym zamknął drzwi
i wrócił do Toma.
-
Kto to był?
-
Kurier.
Zamawiałeś coś na mnie?
Tom pokręcił przecząco głową.
-
Może Gustav
albo Georg coś wysłali?
-
Nie
przypominam sobie, żebym dzisiaj miał urodziny... - mruknął, zabierając się za
otwieranie pudła.
Włożył dłonie w białe kuleczki styropianu, uważając, przy tym aby ich nie
wysypać i wydobył ze środka kwadratowy przedmiot. Widząc duże litery układające
się w napis „TOSHIBA” wydrukowane na drugim pudełku, usiadł na podłodze i
wpatrywał się w przesyłkę.
-
Myślisz, że
mama albo tata mogliby przysłać mi laptopa? - Spytał wyraźnie zaskoczony.
-
Nie sądzę.
Może jest w środku jakaś kartka? - Podsunął.
-
Ale skoro nie
rodzice, to kto? Przecież to nie jest przesyłka od fanów... - Bill zastanawiał
się na głos, otwierając przy tym drugie pudełko. Pisnął z wrażenia widząc
czarną, połyskującą obudowę z białymi literami, układającymi się w nazwę firmy.
- Jaki piękny! Moje nowe maleństwo!
Delikatnie otworzył laptopa i przejechał palcami z czułością po czarnych
przyciskach. Nie wiedział od kogo to był prezent, ale strasznie się cieszył, że
nareszcie ma nowego laptopa. Odkąd rozwalił swojego starego, musiał pisać
piosenki na kartkach, co było strasznie niewygodne. Nie mówiąc już o tym, że
został odcięty od Internetu.
Słysząc chrząkanie Toma, obrócił niechętnie głowę w jego
stronę, nadal trzymając z lubością swojego nowego przyjaciela.
-
To było w
środku, razem z książkami - podał bliźniakowi białą kopertę.
-
To pewnie
gwarancja - mruknął wlepiając swoje brązowe tęczówki na powrót w czarny,
lśniący ekran. - Dzwoń po Gustava i Georga! I najlepiej niech kupią coś
mocniejszego! Trzeba to oblać!
Tom posłusznie wystukał numer do perkusisty, który jako jedyny z nich znał
się na komputerach i przekazał mu słowa Billa.
-
Powiedział,
że zaraz przyjdą z Georgiem, tylko zabiorą jakieś programy - odrzekł,
odkładając swoją komórkę na stolik.
Bill wydał tylko z siebie dźwięk przypominający „uhm”, nadal wpatrując się
jak urzeczony w lśniący ekran. Tom natomiast zastanawiał się kto mógł przysłać
jego bliźniakowi nowiutkiego laptopa. Gustav wydawał się być zaskoczony, kiedy
powiedział mu, że Bill właśnie stał się posiadaczem ślicznej, czarnej Toshiby.
Rodzice również odpadali. Czyżby David zrobił prezent jego młodszemu bratu?
Gdy jego wzrok padł na białą kopertę, którą znalazł kilka
minut temu, postanowił ją odpieczętować. Wyciągnął kartkę i przebiegł wzrokiem
kilka zdań, które zostały na niej wydrukowane. Z każdą przeczytaną literką jego
źrenice rozszerzały się coraz bardziej.
-
Ciekawe kto
mi go przysłał... - Bill odezwał się w końcu, gładząc czule czarne przyciski z
białymi literami.
-
Wolisz nie
wiedzieć - odparł Dreadowłosy, nadal wpatrując się w kartkę, którą zdążył
przeczytać już z dziesięć razy.
Słysząc westchnięcie Billa, oderwał wzrok od liściku. Młodszy Kaulitz
odłożył laptopa na stolik i spojrzał na bliźniaka.
-
Co napisała
Mary Ann? - Spytał, tak jakby nie był zaskoczony tym, że to właśnie ona wysłała
mu nowiutką Toshibę, do złudzenia przypominającą Apple’a, którego oglądał w
sklepie komputerowym jakiś czas temu.
-
Skąd
wiedziałeś, że laptop jest od niej?
-
Jak
rozmawialiśmy ze sobą ostatnim razem, powiedziała, że mi sprezentuje laptopa na
pożegnanie. Myślałem, że żartuje, ale najwyraźniej mówiła poważnie - wyjaśnił
spokojnie. - Mogę liścik?
-
Tak. Pewnie.
Tom podał Billowi kawałek kartki. Czarnowłosy przymknął oczy, westchnął
ciężko, po czym zaczął czytać na głos:
-
„Sama nie
wiem po co piszę Ci ten głupi liścik. Przecież i tak bez przeczytania go domyśliłbyś się, że laptop jest ode
mnie, a jak nie to trudno. Tak jak się umawialiśmy wysyłam go w ramach
pożegnania. Wiem, że to nie zrekompensuje Ci czasu, który mi poświęciłeś, a
także tych wszystkich okropnych rzeczy, które zrobiłam. Gdybym wiedziała co się
stanie, to możesz być pewny, że zastanowiłabym się dwa razy, albo i trzy zanim
dałam wpakować się rodzicom i Wam w wyjazd do Paryża. To był wielki błąd, ale
teraz już nie mogę nic zrobić, żeby cofnąć czas. Zresztą mniejsza z tym i tak
pewnie nie masz ochoty czytać zwierzeń wariatki, która wyrządziła Ci taką
wielką krzywdę. Mam nadzieję, że laptop się podoba. Jeżeli nie, możesz zrobić z
nim, to co z wcześniejszym. Mnie już nie zależy. Jeszcze raz dziękuję za „Hilf
mir fliegen”, chociaż to trochę irytujące słuchać ciągle Twojego głosu (Cherry
Jo bardzo się spodobała i w kółko ją puszcza). Przepraszam za wszystkie szkody,
które przeze mnie poniosłeś, a także za to, że piszę do Ciebie ten durny list.
Nie chcę być naiwna myśląc, że już nigdy więcej się nie spotkamy, ale mam
nadzieję, że nie nastąpi to szybko, a także, że nasze spotkania nie będą
częste. Pozdrów Toma, Gustava i Georga. Mary Ann.” - westchnął ponownie,
odkładając list na stół. - Sam widzisz jak jest - zwrócił się do Toma. - Nie
dość, że się przyznała do winy, to jeszcze obraziła się na mnie, jakbym to ja
zaszedł w ciążę z jakimś palantem.
-
W takim razie
musisz znaleźć sobie nową laskę, która będzie ciebie warta. - Tom wyszczerzył
zęby w uśmiechu. - Nie ma sensu zaprzątać sobie więcej głowy Mary Ann.
-
Chciałbym,
żeby to było takie proste... - mruknął.
-
Przynajmniej
masz laptopa.
-
Wolałbym mieć
Mary Ann. Zresztą trochę mi głupio, że sprezentowała mi nowiutką Toshibę. Jak
tylko rodzice odblokują mi konto, oddam jej za nią pieniądze...
-
Nie wydaje ci
się, że tak nie wypada? - Spytał Tom, patrząc raz na komputer, raz na Billa.
-
Myślisz, że
powinienem jej ją odesłać?
-
Tego nie
powiedziałem. Chodziło mi o to, że nie powinno się oddawać pieniędzy za
prezent. Gdyby nie chciała ci go kupić, to przecież by tego nie zrobiła. Nikt
jej nie zmuszał.
-
Masz rację,
ale co ja mam teraz zrobić? To nie w porządku, że ona wydała tyle kasy na mój
komputer, a ja wysłałem jej jedynie marną piosenkę, za którą i tak przybędzie
mi dość pokaźna sumka na koncie...
-
Po prostu jej
podziękuj, ciesz się laptopem i zapomnij o niej. - Tom wzruszył obojętnie
ramionami, podnosząc się z kanapy, aby otworzyć gościom, którzy właśnie
dzwonili do drzwi.
* * *
-
Mogę się
przysiąść? - Mary Ann słysząc gardłowy głos, skinęła ledwo dostrzegalnie głową
i odsunęła się nieznacznie, aby zrobić miejsce nieznajomemu.
Od dobrych kilkudziesięciu minut grzebała widelcem w swoim birjani*. Odkąd
wróciła z Bangaluru każdą wolną chwilę, których w Puttapharthi miała wiele,
starała się przeznaczyć na medytację. Była nawet na spotkaniu ze Śri Satja Sai
Babą. Mimo, iż wielu ludzi podważało jego autorytet jako wcielenie boskie, ona
uważała, że jest niesamowitym człowiekiem. Nawet jeśli wszystko to, co widziała
było jedynie marnymi sztuczkami. Ona jednak chciała w nie wierzyć; wierzyć w
to, że na świecie są ludzie pokroju Sai Baby, potrafiący dokonać cudu, bo jak
inaczej nazwać setki płatków róż spadających z nieba? Albo to uczucie
wszechobecnej miłości, które z niego emanuje? W pierwszym momencie, kiedy
poczuła tak silny strumień pozytywnych emocji rozpłakała się jak małe dziecko.
-
Dlaczego nie
jesz? Martwisz się czymś? - Nieznajomy zwrócił się do niej w języku angielskim.
Mary Ann wyczuła jednak silny, holenderski akcent w jego głosie. - A może ci
nie smakuje?
-
Zastanawiam
się nad kilkoma rzeczami - odparła, spoglądając na mężczyznę, około
dwudziestodwuletniego, który się do niej dosiadł. Był blondynem o pogodnych
rysach twarzy. Mary Ann była pewna, że dość sporo dziewczyn za nim szleje.
-
To tak jak
każdy w aśramie. Indie to najlepsze miejsce, żeby zastanowić się nad sensem
życia.
-
Tak, wiem.
Tata ciągle to powtarza - mruknęła, nadal grzebiąc widelcem w swoim birjani.
-
Chyba nie
jesteś w humorze - stwierdził, zaś na jego ustach pojawił się lekki uśmiech. -
Szkoda, bo kiedy się śmiejesz wyglądasz dużo ładniej.
Mary Ann spojrzała na niego spode łba, zastanawiając się jak powinna
zareagować na słowa mężczyzny. Z początku chciała na niego nawrzeszczeć, że to
nie jego sprawa jak wygląda, a już tym bardziej nie powinien oceniać kiedy wygląda
ładnie, a kiedy nie, ale po namyśle uznała, że jej to obojętne. I tak nie ma
dla kogo się starać wyglądać pięknie, więc co to za różnica jak postrzegają ją
inni?
W końcu wzruszyła ramionami, wracając do bawienia się kawałkami mięsa,
zatopionymi w ryżu.
-
Nie obrażaj
się - szturchnął ją łokciem w bok.
-
Nie obrażam
się. Po prostu mam gdzieś co myślisz o moim wyglądzie.
-
Przepraszam -
podrapał się z zakłopotaniem po głowie. - Nie znam zbyt dobrze angielskiego,
więc jeżeli cię uraziłem, przepraszam. To miał być komplement.
-
W takim razie
dzięki.
-
Proszę -
wykrzywił usta w uśmiechu, ukazując szereg równych zębów. - Jestem Joe.
-
Mary Ann. -
Blondynka uścisnęła jego wyciągniętą dłoń i uśmiechnęła się lekko. - Miło było
cię poznać, ale już będę uciekała...
-
Tak szybko? -
Spytał ze smutkiem. - Szukałem cię od czterech dni, a ty mi już uciekasz...
-
Był jakiś
powód, że mnie szukałeś? - Mary Ann uniosła pytająco brwi, wstając od stolika.
-
Można
powiedzieć, że byłem ciekawy dlaczego ciągle chodzisz zapłakana. Wiesz, że wyglądasz
wtedy uroczo?
-
Nie musisz
mnie pocieszać - rzuciła, zabierając talerzyk z prawie nietkniętą porcją
birjani.
Nie rozumiała zachowania Joe, ale wcale nie zależało jej, żeby je
zrozumieć. Nie była na tyle głupia, żeby nie dostrzec, że wpadła chłopakowi w
oko, szczególnie, że Cherry Jo już kiedyś zwracała jej uwagę, że Joe wpatruje
się w nią jak w obrazek.
Z głośnym westchnięciem opuściła stołówkę i skierowała się w stronę drogi
prowadzącej poza miasteczko. Gdy dostrzegła drzewo, na którym ostatnimi czasy
lubiła siedzieć i analizować wszystko to, co wydarzyło się pomiędzy nią, a
Billem od pierwszego spotkania, jej usta wygięły się w delikatnym uśmiechu.
Wdrapała się na jedną z wyższych gałęzi i obserwując suchą ziemię, w
kolorze czerwieni, zaczęła zastanawiać się co takiego zrobiła źle. Wiedziała,
że samemu najciężej jest dostrzec własną winę, ale sądziła, że po
przeanalizowaniu wszystkiego dokładnie kiedyś jej się uda. W końcu Bill
wyraźnie powiedział jej, że to ona zawiniła. Oczywiście mogło chodzić mu o to,
że nie okazała się taka jaką ją sobie wyśnił, ale gdzieś w głębi duszy, jakiś
głosik podszeptywał jej cichutko, że nie mogło chodzić Czarnowłosemu o coś
takiego, bo ciężko mieć pretensje do kogoś za to, że nie jest taki, jakim sobie
go wyobrażaliśmy. Tym bardziej, że ta osoba nie grała wcześniej kogoś, kim nie
jest, ani nigdy nie była.
* * *
-
Proszę, zgódź
się - Inge Möllenberg złożyła dłonie jak do modlitwy, patrząc błagalnie na
Jacqulin Kifert.
-
Nic z tego -
odparła twardo.
Obładowana reklamówkami, wraz z szatynką skierowała się w stronę wyjścia z
wielkiego centrum handlowego. Nie miała zamiaru ulec przyjaciółce i odwiedzić
Gustava Schäfera z Tokio Hotel. Wiedziała, że Inge jest w nim zakochana od
kilku lat, i ona jako jej przyjaciółka powinna zrobić wszystko, żeby byli
razem, ale wolała wybić szatynce blondyna z głowy. Gdyby to od niej zależało,
odcięłaby się całkowicie od tej czwórki dziwaków. Nie chciała słyszeć o nich,
ale było to nieuniknione. Ciągle natykała się na ich piosenki w radiu i telewizji,
nie wspominając o ustawicznej paplaninie Inge o Gustavie. Chcąc nie chcąc, była
bardzo dobrze zorientowana w temacie Tokio Hotel, co doprowadzało ją niemalże
do szału.
-
Jacqulin,
proszę, proszę, proszę... To niedaleko stąd... - Inge zaczęła jęczeć, kiedy
schowały zakupy do bagażnika i wsiadły do samochodu.
-
Już nigdy nie
zabiorę cię na zakupy do Hamburga! - Warknęła. - Będziesz się ubierała w tych
tandetnych sklepach w Magdeburgu!
-
Proszę, tylko
na pięć minut... Powiem mu cześć i pojedziemy do domu...
Jacqulin przekręciła oczami, wiedząc, że te pięć minut będzie co najmniej
godziną. Gdyby przyjaciółka prosiła ją o to kilka miesięcy temu, zgodziłaby się
bez wahania wiedząc, że Gustav je spławi, albo w ogóle nie otworzy drzwi, ale
teraz nie mogła być tego taka pewna.
-
Inge przecież
wiesz, że się nie lubimy z Gustavem. Właściwie to za słabe słowo...
-
Wiem o tym,
ale jeżeli nie będziesz reagowała tak nerwowo na samą wzmiankę o Georgu,
wszystko będzie dobrze.
-
Wybacz, ale
nie mam zamiaru odwiedzać kogoś, kto uważa, że jestem pustą lalą, a na dodatek
nikim - warknęła, wyjeżdżając z parkingu. Powinna była przewidzieć, że
przyjaciółka będzie chciała odwiedzić perkusistę Tokio Hotel, przy okazji
zakupów w Hamburgu. Dlaczego nie wybrała Berlina?
-
Gustav nie
chciał cię obrazić. On tylko bronił swoich kumpli. Proszę, pojedźmy do niego...
-
Nie. -
Odparła krótko, nastawiając głośniej radio, aby zagłuszyć jęczenie Inge.
-
Nie musisz
wchodzić - przekonywała. - Sama do niego wejdę na moment, a ty zaczekasz w
samochodzie...
Młoda kobieta westchnęła głośno. Zupełnie nie podobała jej się perspektywa
spędzenia godziny w samochodzie, ale zawsze to było lepsze niż siedzenie u
Gustava. W końcu zrezygnowana, nie odrywając wzroku od drogi, przyciszyła
radio, po czym zwróciła się do Inge:
-
Dobra, niech
będzie. Powiedz mi tylko jak mam tam dojechać. Plan miasta powinien być w
schowku.
Na twarzy Inge momentalnie pojawił się szeroki uśmiech, a oczy zaczęły
iskrzyć. Jacqulin nie rozumiała jak można zakochać się w takim palancie jak
Gustav Schäfer, choć on był i tak najfajniejszy z całej czwórki. A może ona
miała okazję poznać ich od złej strony?
Po prawie godzinnym błądzeniu po mieście i staniu w korkach, samochód
prowadzony przez Jacqulin wtoczył się na parking, tuż przed odpowiednim wieżowcem.
Kobieta zaparkowała auto i spojrzała groźnie na przyjaciółkę.
-
Masz
dwadzieścia minut. I ani chwili dłużej.
-
Dzięki! -
Inge pocałowała przyjaciółkę w policzek i z szerokim uśmiechem wybiegła z
samochodu.
Była szczęśliwa, że Jacqulin dała się namówić na odwiedzenie Gustava. Nie
była pewna czy zastanie go w jego mieszkaniu, ale chciała zrobić mu
niespodziankę. Nie wiedziała czy będzie ona pozytywna czy negatywna, ale
sądziła, że skoro perkusista zapraszał ją do siebie, to nie będzie miał nic
przeciwko temu, że przy okazji zakupów w Hamburgu postanowiła do niego wpaść na
kawę.
Zadzwoniła domofonem i modląc się w duchu, żeby chłopak był w domu czekała
aż jej otworzy. Po chwili usłyszała jego głos:
-
Tak?
-
Cześć Gustav,
to ja... - mruknęła.
-
Kto?
-
To ja, Inge.
Mówiłeś, że...
Dźwięk świadczący o tym, że chłopak otwiera drzwi, przerwał jej wypowiedź.
Zadowolona, że Gustav jej nie spławił, weszła szybko do budynku i zaczęła
wspinać się po schodach, bojąc się, aby chłopak się nie rozmyślił. Po kilku
minutach jakie zabrało jej wejście na ósme piętro, zapukała do drewnianych
drzwi. Słysząc głośne „proszę” weszła niepewnie do środka.
-
Cześć... -
mruknęła nieśmiało, widząc Gustava ubranego tylko w krótkie spodenki. Poczuła
jak na jej policzkach pojawiają się wielkie rumieńce. - Mam nadzieję, że nie
przeszkadzam...
-
Skądże -
uśmiechnął się. - Fajnie, że wpadłaś. Wchodź dalej.
Inge spuściła nieśmiało wzrok, ściągając ze stóp klapki na wysokim obcasie.
-
Nie będzie ci
przeszkadzało jak pójdziemy do kuchni? - Spytał. - Dzisiaj moja kolej gotowania
obiadu, a chłopaki zaraz tutaj będą...
-
Jasne, nie ma
sprawy. I tak wpadłam tylko na chwilkę... Nie chciałabym ci przeszkadzać...
-
Daj spokój! -
Zaprotestował. - Przecież wiesz, że mi nie przeszkadzasz.
Poprowadził dziewczynę do przestronnej, ale jeszcze nie urządzonej kuchni i
posadził na krześle, przy stole.
-
Napijesz się
czegoś? - Nie czekając na odpowiedź dziewczyny, wyciągnął z lodówki Coca-Colę,
jedyny napój jaki posiadał, i nalał do wysokiej szklanki.
-
Dzięki -
uśmiechnęła się, kiedy postawił ją przed nią.
-
Przepraszam,
że mam tutaj taki nieporządek, ale nie mam czasu, żeby urządzić to
mieszkanie... - podrapał się z zakłopotaniem po głowie. - Mama z Franziską
ciągle powtarzają, że w takim chlewie nie da się mieszkać, ale mnie i tak prawie
tutaj nie ma...
-
Nie musisz
się tłumaczyć - uśmiechnęła się ciepło. - Według mnie masz tutaj całkiem
fajnie.
-
Dzięki, że
tak uważasz. Naprawdę nie będzie ci przeszkadzało, jak będę gotował?
Inge zaczęła się śmiać, widząc jak Gustav wyciąga z szuflady kilka torebek
zupy w proszku i uważnie czyta instrukcję. Podniosła się z krzesła, i
wyciągnęła mu z dłoni opakowania.
-
Ty to
nazywasz gotowaniem? - Spytała z powątpiewaniem. - Nie mów mi, że ciągle
wcinacie zupki z torebek i fast-foody...
-
Czasami
bliźniaki ugotują makaron z sosem, albo Nikola coś nam przyrządzi...
-
Nikola? -
Inge uniosła jedną brew. Nigdy nie słyszała o wspomnianej przez perkusistę
Tokio Hotel dziewczynie.
-
Dziewczyna
Toma - wyjaśnił, wzruszając ramionami. - Mogę zupki?
Szatynka westchnęła głośno, zastanawiając się co uda jej się ugotować w
niecałe dziesięć minut, które jej jeszcze pozostało.
-
Usiądź, a ja
wam coś zrobię na obiad, ok? Od czasu do czasu powinniście zjeść prawdziwy
domowy obiad.
-
Nie musisz
nam...
-
Siadaj! -
Nakazała, wskazując mu krzesło, na którym chwilę wcześniej posadził ją Gustav.
- Mam nadzieję, że masz coś oprócz zupek w proszku...
-
W
zamrażalniku powinno być jakieś mięso... - mruknął. - Nie umiem go przygotować,
więc czeka aż mama albo Franziska przyjadą... - Gustav widząc, jak Inge w
skupieniu przegląda jego lodówkę, krzywiąc się przy tym nieco, uśmiechnął się
lekko. Ta dziewczyna okropnie się zmieniła w ciągu ostatnich miesięcy. Na
lepsze. - Pomogę ci. Powiedz tylko co mam robić.
-
Najpierw umyj
ręce - powiedziała, wyciągając z zamrażalnika popiersie z kurczaka.
Wlała do garnka wodę i ustawiła na kuchence. Aby mięso się rozmroziło
położyła je na talerzyku i przykryła nim garnek.
-
Masz
ziemniaki? - Spytała myjąc dłonie.
-
Powinny być
pod zlewem, ale nie wiem czy już nie zgniły...
-
Kilka
zakwitło, ale reszta powinna się nadawać. - Stwierdziła, wyciągając
pięciokilowy worek z szafki. - Obierzesz je? A ja w tym czasie zajmę się
robieniem sosu.
-
Jasne.
Gustav z podziwem przyglądał się jak Inge krząta się po kuchni. Postanowił,
że jeżeli się zakocha, to tylko w dziewczynie, która będzie potrafiła gotować.
W tej kwestii był tradycjonalistą. Feministki mogą nazywać go szowinistyczną
świnią, ale jego zdaniem kobieta wygląda niezwykle seksownie kiedy gotuje.
Szczególnie, jeżeli są to pyszne rzeczy. A on miał okazję zasmakować kuchni
Inge.
-
Masz tarkę? -
Kiedy skinął głową, ciągnęła: - Jeśli możesz zetrzyj teraz te ziemniaki.
-
Po co? -
Spytał, unosząc brwi ku górze.
-
Na placki.
Same ziemniaki są nudne.
-
Nie
przesadzasz? Chłopaki i tak będą w siódmym niebie jak zobaczą coś innego niż
zupę z torebki...
-
Przecież to
żaden kłopot. Chyba, że nie lubicie placków po węgiersku... - Na jej twarzy
pojawiło się przerażenie. Wtedy cała jej dotychczasowa praca poszłaby na marne.
-
Lubimy, tylko
trochę głupio mi, że cię tak wykorzystuje...
Już miała odpowiedzieć, że absolutnie Gustav jej nie wykorzystuje, kiedy
rozległ się w mieszkaniu dźwięk domofonu. Gustav uśmiechnął się przepraszająco
do Inge, po czym zniknął w korytarzu. Nacisnął guziczek, myśląc, że to
przyjaciele, po czym wrócił do kuchni, aby zetrzeć ziemniaki, tak jak prosiła
szatynka. Kiedy starł dwa ziemniaki usłyszał pukanie do drzwi. Zdziwił się
nieco, że przyjaciele nie weszli do środka, tak jak mieli to w zwyczaju. A może
to wcale nie był Bill, Tom i Georg? Przekręcił oczami, gdy pukanie rozległo się
ponownie. Udał się do przedpokoju i otworzył drzwi gościowi. Gdy na progu
zobaczył wściekłą Jacqulin, przez moment miał ochotę zatrzasnąć jej drzwi przed
nosem.
-
Jest u ciebie
Inge? - Spytała chłodno.
-
Tak... - mruknął.
- Wejdź do środka.
-
Daj sobie
spokój z manierami. Powiedz Inge, żeby zbierała tyłek, chyba, że chce wracać do
domu pociągiem, autokarem, albo stopem.
-
Jak chcesz. -
Wzruszył ramionami obojętnie, zamykając dziewczynie drzwi przed nosem.
Wziął kilka głębokich oddechów, zanim udał się do kuchni. Widząc jak Inge
ściera ziemniaki uśmiechnął się do siebie. Nigdy nie sądził, że patrzenie na
gotującą dziewczynę jest takie przyjemne. Szczególnie, że po Inge widać było,
że sprawia jej to przyjemność.
-
Jacqulin mówi,
żebyś zbierała tyłek, chyba, że chcesz wracać do domu stopem, autokarem albo
pociągiem, czy jakoś tak...
Na twarzy dziewczyny pojawiło się przerażenie. Zupełnie zapomniała o tym,
że nie ma czasu na gotowanie. Wiedziała, że Jacqulin ma prawo być wściekła. Ona
też by była, gdyby przyjaciółka miała gdzieś wejść na dwadzieścia minut, a nie
byłoby jej przez ponad godzinę.
-
Mówiłem jej,
żeby weszła, ale nie chciała - dodał, widząc, że szatynka nie odzywa się ani
słowem.
-
Zetrzyj do
końca ziemniaki, i przemieszaj sos z mięsem jak możesz, a ja ją jakoś
przekonam, żeby zaczekała jeszcze chwilę...
-
Naprawdę nie
musisz - uśmiechnął się lekko. - Poradzę sobie.
-
Wiem o tym,
ale chcę.
Uśmiechnęła się do niego ciepło, wiedząc, że chłopak na pewno nie
przygotuje ze startych ziemniaków placków. Zresztą chciała spędzić z nim tyle
czasu, ile tylko mogła. Nawet jeżeli miałaby wracać do domu stopem. Otworzyła
ostrożnie drzwi, tak jakby się bała, że przyjaciółka rzuci się na nią z
pięściami.
-
Przepraszam
Jacqulin... - zaczęła, ale ta wyciągnęła dłoń, tak jakby chciała jej przerwać.
Inge natychmiast zamilkła.
-
Możemy już
stąd iść?
-
Prawdę
mówiąc... Możesz jeszcze zaczekać kilka minut? Tylko usmażę placki
ziemniaczane...
-
Smażysz...
placki ziemniaczane? - Jacqulin spytała ostrożnie, tak jakby to co przed chwilą
usłyszała było najabsurdalniejszą rzeczą jaką kiedykolwiek usłyszała.
-
No tak... -
Szatynka skinęła głową. - Jak przyszłam Gustav chciał ugotować zupę z torebki,
ale sama wiesz jakie to niedobre i...
-
Mówisz
poważnie? Tylko dlatego bawisz się w jego kucharkę?
-
Jacqulin,
wiesz, że ja...
Kobieta westchnęła ciężko, patrząc na przyjaciółkę z litością.
-
Mam nadzieję,
że zaproszenie tego palanta sprzed kilku minut nadal jest aktualne... -
rzuciła, wchodząc do środka. - Usmażmy twojej miłości szybko te placki i
spadamy stąd.
-
Dzięki! -
Inge pisnęła, wiedząc, że to oznacza jeszcze kilkudziesięciominutowy pobyt u
perkusisty Tokio Hotel. - Jesteś kochana!
Szatynka poprowadziła przyjaciółkę do kuchni, modląc się w duchu, żeby nie
zaczęła kłócić się z Gustavem, co było wielce prawdopodobne.
-
Gustav! Co ty
robisz?! - Inge wykrzyknęła przerażona widząc, jak chłopak nakłada starte
ziemniaki na zimny olej.
-
Placki -
odparł. - Przecież mówiłem, że sobie poradzę.
Jacqulin słysząc to, zaniosła się niemal histerycznym śmiechem. Gdyby
zabrała stąd Inge, wielce prawdopodobne było to, że resztę dnia perkusista
spędziłby w łazience, albo w łóżku, płacząc, że boli go brzuch.
-
Gustav do
tych startych ziemniaków trzeba dodać jeszcze kilka składników, żeby stały się
plackami. I pamiętaj, że zawsze kiedy smażysz, robisz to na rozgrzanym oleju -
Inge tłumaczyła cierpliwie, nic sobie nie robiąc z chichotu przyjaciółki. -
Usiądź sobie lepiej, a ja je dokończę. Powiedz mi tylko gdzie masz mąkę.
Chłopak podał jej opakowanie mąki, siadając na krześle. Spojrzał na
Jacqulin spode łba, zastanawiając się jak Georg zareaguje na jej obecność. Może
powinien wysłać przyjacielowi smsa, żeby nie przychodził? Już wyciągał z
kieszeni swoich szortów telefon komórkowy, gdy w pomieszczeniu rozległ się
dźwięk, obwieszczający, że przybyli goście. Tym razem był pewny, że to
bliźniaki. Nie miał pojęcia czy jest z nimi Georg, ale miał nadzieję, że nie.
Złapał się za głowę, w nagłym ataku paniki, spojrzał wystraszony na Inge, a
następnie na Jacqulin. Nie miał pojęcia co ma zrobić. A może powinien udawać,
że go nie ma w domu? Słysząc ponownie dźwięk domofonu, wiedział już, że Georg
jest z bliźniakami. Tylko oni mieli zwyczaj dzwonienia w tak denerwujący
sposób. Niechętnie podniósł się z krzesełka, i ze spuszczoną głową udał się do
korytarza. Nacisnął przycisk, otwierając tym samym drzwi przyjaciołom, po czym
wyszedł na klatkę schodową.
-
Gustav? A co
ty tu robisz? - Spytał zdumiony Tom, kiedy winda zatrzymała się na ósmym
piętrze, na wprost drzwi perkusisty.
-
Czekam na was
- odparł, nieco zmieszany. - Bo widzicie... Chyba lepiej będzie jak wpadniecie
do mnie później...
-
Czemu?
Zabawiasz się z jakąś panną? - Teraz spytał Georg, dostrzegając, że przyjaciel
jest ubrany jedynie w czarne szorty. Wykrzywił usta w chytrym uśmieszku. - Idę
ją zobaczyć!
-
Nie! -
Zaprotestował szybko. - Nie wchodź tam!
-
Daj spokój!
Przecież ci jej nie poderwę.
-
Wiem Georg...
- mruknął, zamykając drzwi od swojego mieszkania, zastanawiając się jak szybko
basista z niego wybiegnie.
_______
*birjani - ryż z mięsem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz