niedziela, 27 stycznia 2013

Rozdział 207



-          Tak, to ja.
-          W takim razie proszę tutaj podpisać.
Kurier podstawił mu kartkę i wskazał miejsce gdzie ma złożyć podpis. Czarnowłosy wyciągnął z kieszeni marker i już miał nabazgrać swój autograf, kiedy usłyszał chrząkanie mężczyzny.
-          Prosiłbym, żeby podpisał się pan długopisem.
-          A tak, przepraszam - podrapał się po głowie. - To z przyzwyczajenia - wyjaśnił, chowając marker do kieszeni.
Złożył podpis w odpowiedniej rubryczce, po czym mężczyzna bez słowa wręczył mu sporą paczkę i odszedł zostawiając Billa w osłupieniu. Czarnowłosy spojrzał niepewnie na trzymany w rękach karton. Westchnął głośno, po czym zamknął drzwi i wrócił do Toma.
-          Kto to był?
-          Kurier. Zamawiałeś coś na mnie?
Tom pokręcił przecząco głową.
-          Może Gustav albo Georg coś wysłali?
-          Nie przypominam sobie, żebym dzisiaj miał urodziny... - mruknął, zabierając się za otwieranie pudła.
Włożył dłonie w białe kuleczki styropianu, uważając, przy tym aby ich nie wysypać i wydobył ze środka kwadratowy przedmiot. Widząc duże litery układające się w napis „TOSHIBA” wydrukowane na drugim pudełku, usiadł na podłodze i wpatrywał się w przesyłkę.
-          Myślisz, że mama albo tata mogliby przysłać mi laptopa? - Spytał wyraźnie zaskoczony.
-          Nie sądzę. Może jest w środku jakaś kartka? - Podsunął.
-          Ale skoro nie rodzice, to kto? Przecież to nie jest przesyłka od fanów... - Bill zastanawiał się na głos, otwierając przy tym drugie pudełko. Pisnął z wrażenia widząc czarną, połyskującą obudowę z białymi literami, układającymi się w nazwę firmy. - Jaki piękny! Moje nowe maleństwo!
Delikatnie otworzył laptopa i przejechał palcami z czułością po czarnych przyciskach. Nie wiedział od kogo to był prezent, ale strasznie się cieszył, że nareszcie ma nowego laptopa. Odkąd rozwalił swojego starego, musiał pisać piosenki na kartkach, co było strasznie niewygodne. Nie mówiąc już o tym, że został odcięty od Internetu.
            Słysząc chrząkanie Toma, obrócił niechętnie głowę w jego stronę, nadal trzymając z lubością swojego nowego przyjaciela.
-          To było w środku, razem z książkami - podał bliźniakowi białą kopertę.
-          To pewnie gwarancja - mruknął wlepiając swoje brązowe tęczówki na powrót w czarny, lśniący ekran. - Dzwoń po Gustava i Georga! I najlepiej niech kupią coś mocniejszego! Trzeba to oblać!
Tom posłusznie wystukał numer do perkusisty, który jako jedyny z nich znał się na komputerach i przekazał mu słowa Billa.
-          Powiedział, że zaraz przyjdą z Georgiem, tylko zabiorą jakieś programy - odrzekł, odkładając swoją komórkę na stolik.
Bill wydał tylko z siebie dźwięk przypominający „uhm”, nadal wpatrując się jak urzeczony w lśniący ekran. Tom natomiast zastanawiał się kto mógł przysłać jego bliźniakowi nowiutkiego laptopa. Gustav wydawał się być zaskoczony, kiedy powiedział mu, że Bill właśnie stał się posiadaczem ślicznej, czarnej Toshiby. Rodzice również odpadali. Czyżby David zrobił prezent jego młodszemu bratu?
            Gdy jego wzrok padł na białą kopertę, którą znalazł kilka minut temu, postanowił ją odpieczętować. Wyciągnął kartkę i przebiegł wzrokiem kilka zdań, które zostały na niej wydrukowane. Z każdą przeczytaną literką jego źrenice rozszerzały się coraz bardziej.
-          Ciekawe kto mi go przysłał... - Bill odezwał się w końcu, gładząc czule czarne przyciski z białymi literami.
-          Wolisz nie wiedzieć - odparł Dreadowłosy, nadal wpatrując się w kartkę, którą zdążył przeczytać już z dziesięć razy.
Słysząc westchnięcie Billa, oderwał wzrok od liściku. Młodszy Kaulitz odłożył laptopa na stolik i spojrzał na bliźniaka.
-          Co napisała Mary Ann? - Spytał, tak jakby nie był zaskoczony tym, że to właśnie ona wysłała mu nowiutką Toshibę, do złudzenia przypominającą Apple’a, którego oglądał w sklepie komputerowym jakiś czas temu.
-          Skąd wiedziałeś, że laptop jest od niej?
-          Jak rozmawialiśmy ze sobą ostatnim razem, powiedziała, że mi sprezentuje laptopa na pożegnanie. Myślałem, że żartuje, ale najwyraźniej mówiła poważnie - wyjaśnił spokojnie. - Mogę liścik?
-          Tak. Pewnie.
Tom podał Billowi kawałek kartki. Czarnowłosy przymknął oczy, westchnął ciężko, po czym zaczął czytać na głos:
-          „Sama nie wiem po co piszę Ci ten głupi liścik. Przecież i tak bez przeczytania go domyśliłbyś się, że laptop jest ode mnie, a jak nie to trudno. Tak jak się umawialiśmy wysyłam go w ramach pożegnania. Wiem, że to nie zrekompensuje Ci czasu, który mi poświęciłeś, a także tych wszystkich okropnych rzeczy, które zrobiłam. Gdybym wiedziała co się stanie, to możesz być pewny, że zastanowiłabym się dwa razy, albo i trzy zanim dałam wpakować się rodzicom i Wam w wyjazd do Paryża. To był wielki błąd, ale teraz już nie mogę nic zrobić, żeby cofnąć czas. Zresztą mniejsza z tym i tak pewnie nie masz ochoty czytać zwierzeń wariatki, która wyrządziła Ci taką wielką krzywdę. Mam nadzieję, że laptop się podoba. Jeżeli nie, możesz zrobić z nim, to co z wcześniejszym. Mnie już nie zależy. Jeszcze raz dziękuję za „Hilf mir fliegen”, chociaż to trochę irytujące słuchać ciągle Twojego głosu (Cherry Jo bardzo się spodobała i w kółko ją puszcza). Przepraszam za wszystkie szkody, które przeze mnie poniosłeś, a także za to, że piszę do Ciebie ten durny list. Nie chcę być naiwna myśląc, że już nigdy więcej się nie spotkamy, ale mam nadzieję, że nie nastąpi to szybko, a także, że nasze spotkania nie będą częste. Pozdrów Toma, Gustava i Georga. Mary Ann.” - westchnął ponownie, odkładając list na stół. - Sam widzisz jak jest - zwrócił się do Toma. - Nie dość, że się przyznała do winy, to jeszcze obraziła się na mnie, jakbym to ja zaszedł w ciążę z jakimś palantem.
-          W takim razie musisz znaleźć sobie nową laskę, która będzie ciebie warta. - Tom wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Nie ma sensu zaprzątać sobie więcej głowy Mary Ann.
-          Chciałbym, żeby to było takie proste... - mruknął.
-          Przynajmniej masz laptopa.
-          Wolałbym mieć Mary Ann. Zresztą trochę mi głupio, że sprezentowała mi nowiutką Toshibę. Jak tylko rodzice odblokują mi konto, oddam jej za nią pieniądze...
-          Nie wydaje ci się, że tak nie wypada? - Spytał Tom, patrząc raz na komputer, raz na Billa.
-          Myślisz, że powinienem jej ją odesłać?
-          Tego nie powiedziałem. Chodziło mi o to, że nie powinno się oddawać pieniędzy za prezent. Gdyby nie chciała ci go kupić, to przecież by tego nie zrobiła. Nikt jej nie zmuszał.
-          Masz rację, ale co ja mam teraz zrobić? To nie w porządku, że ona wydała tyle kasy na mój komputer, a ja wysłałem jej jedynie marną piosenkę, za którą i tak przybędzie mi dość pokaźna sumka na koncie...
-          Po prostu jej podziękuj, ciesz się laptopem i zapomnij o niej. - Tom wzruszył obojętnie ramionami, podnosząc się z kanapy, aby otworzyć gościom, którzy właśnie dzwonili do drzwi.
* * *
-          Mogę się przysiąść? - Mary Ann słysząc gardłowy głos, skinęła ledwo dostrzegalnie głową i odsunęła się nieznacznie, aby zrobić miejsce nieznajomemu.
Od dobrych kilkudziesięciu minut grzebała widelcem w swoim birjani*. Odkąd wróciła z Bangaluru każdą wolną chwilę, których w Puttapharthi miała wiele, starała się przeznaczyć na medytację. Była nawet na spotkaniu ze Śri Satja Sai Babą. Mimo, iż wielu ludzi podważało jego autorytet jako wcielenie boskie, ona uważała, że jest niesamowitym człowiekiem. Nawet jeśli wszystko to, co widziała było jedynie marnymi sztuczkami. Ona jednak chciała w nie wierzyć; wierzyć w to, że na świecie są ludzie pokroju Sai Baby, potrafiący dokonać cudu, bo jak inaczej nazwać setki płatków róż spadających z nieba? Albo to uczucie wszechobecnej miłości, które z niego emanuje? W pierwszym momencie, kiedy poczuła tak silny strumień pozytywnych emocji rozpłakała się jak małe dziecko.
-          Dlaczego nie jesz? Martwisz się czymś? - Nieznajomy zwrócił się do niej w języku angielskim. Mary Ann wyczuła jednak silny, holenderski akcent w jego głosie. - A może ci nie smakuje?
-          Zastanawiam się nad kilkoma rzeczami - odparła, spoglądając na mężczyznę, około dwudziestodwuletniego, który się do niej dosiadł. Był blondynem o pogodnych rysach twarzy. Mary Ann była pewna, że dość sporo dziewczyn za nim szleje.
-          To tak jak każdy w aśramie. Indie to najlepsze miejsce, żeby zastanowić się nad sensem życia.
-          Tak, wiem. Tata ciągle to powtarza - mruknęła, nadal grzebiąc widelcem w swoim birjani.
-          Chyba nie jesteś w humorze - stwierdził, zaś na jego ustach pojawił się lekki uśmiech. - Szkoda, bo kiedy się śmiejesz wyglądasz dużo ładniej.
Mary Ann spojrzała na niego spode łba, zastanawiając się jak powinna zareagować na słowa mężczyzny. Z początku chciała na niego nawrzeszczeć, że to nie jego sprawa jak wygląda, a już tym bardziej nie powinien oceniać kiedy wygląda ładnie, a kiedy nie, ale po namyśle uznała, że jej to obojętne. I tak nie ma dla kogo się starać wyglądać pięknie, więc co to za różnica jak postrzegają ją inni?
W końcu wzruszyła ramionami, wracając do bawienia się kawałkami mięsa, zatopionymi w ryżu.
-          Nie obrażaj się - szturchnął ją łokciem w bok.
-          Nie obrażam się. Po prostu mam gdzieś co myślisz o moim wyglądzie.
-          Przepraszam - podrapał się z zakłopotaniem po głowie. - Nie znam zbyt dobrze angielskiego, więc jeżeli cię uraziłem, przepraszam. To miał być komplement.
-          W takim razie dzięki.
-          Proszę - wykrzywił usta w uśmiechu, ukazując szereg równych zębów. - Jestem Joe.
-          Mary Ann. - Blondynka uścisnęła jego wyciągniętą dłoń i uśmiechnęła się lekko. - Miło było cię poznać, ale już będę uciekała...
-          Tak szybko? - Spytał ze smutkiem. - Szukałem cię od czterech dni, a ty mi już uciekasz...
-          Był jakiś powód, że mnie szukałeś? - Mary Ann uniosła pytająco brwi, wstając od stolika.
-          Można powiedzieć, że byłem ciekawy dlaczego ciągle chodzisz zapłakana. Wiesz, że wyglądasz wtedy uroczo?
-          Nie musisz mnie pocieszać - rzuciła, zabierając talerzyk z prawie nietkniętą porcją birjani.
Nie rozumiała zachowania Joe, ale wcale nie zależało jej, żeby je zrozumieć. Nie była na tyle głupia, żeby nie dostrzec, że wpadła chłopakowi w oko, szczególnie, że Cherry Jo już kiedyś zwracała jej uwagę, że Joe wpatruje się w nią jak w obrazek.
Z głośnym westchnięciem opuściła stołówkę i skierowała się w stronę drogi prowadzącej poza miasteczko. Gdy dostrzegła drzewo, na którym ostatnimi czasy lubiła siedzieć i analizować wszystko to, co wydarzyło się pomiędzy nią, a Billem od pierwszego spotkania, jej usta wygięły się w delikatnym uśmiechu.
Wdrapała się na jedną z wyższych gałęzi i obserwując suchą ziemię, w kolorze czerwieni, zaczęła zastanawiać się co takiego zrobiła źle. Wiedziała, że samemu najciężej jest dostrzec własną winę, ale sądziła, że po przeanalizowaniu wszystkiego dokładnie kiedyś jej się uda. W końcu Bill wyraźnie powiedział jej, że to ona zawiniła. Oczywiście mogło chodzić mu o to, że nie okazała się taka jaką ją sobie wyśnił, ale gdzieś w głębi duszy, jakiś głosik podszeptywał jej cichutko, że nie mogło chodzić Czarnowłosemu o coś takiego, bo ciężko mieć pretensje do kogoś za to, że nie jest taki, jakim sobie go wyobrażaliśmy. Tym bardziej, że ta osoba nie grała wcześniej kogoś, kim nie jest, ani nigdy nie była.
* * *
-          Proszę, zgódź się - Inge Möllenberg złożyła dłonie jak do modlitwy, patrząc błagalnie na Jacqulin Kifert.
-          Nic z tego - odparła twardo.
Obładowana reklamówkami, wraz z szatynką skierowała się w stronę wyjścia z wielkiego centrum handlowego. Nie miała zamiaru ulec przyjaciółce i odwiedzić Gustava Schäfera z Tokio Hotel. Wiedziała, że Inge jest w nim zakochana od kilku lat, i ona jako jej przyjaciółka powinna zrobić wszystko, żeby byli razem, ale wolała wybić szatynce blondyna z głowy. Gdyby to od niej zależało, odcięłaby się całkowicie od tej czwórki dziwaków. Nie chciała słyszeć o nich, ale było to nieuniknione. Ciągle natykała się na ich piosenki w radiu i telewizji, nie wspominając o ustawicznej paplaninie Inge o Gustavie. Chcąc nie chcąc, była bardzo dobrze zorientowana w temacie Tokio Hotel, co doprowadzało ją niemalże do szału.
-          Jacqulin, proszę, proszę, proszę... To niedaleko stąd... - Inge zaczęła jęczeć, kiedy schowały zakupy do bagażnika i wsiadły do samochodu.
-          Już nigdy nie zabiorę cię na zakupy do Hamburga! - Warknęła. - Będziesz się ubierała w tych tandetnych sklepach w Magdeburgu!
-          Proszę, tylko na pięć minut... Powiem mu cześć i pojedziemy do domu...
Jacqulin przekręciła oczami, wiedząc, że te pięć minut będzie co najmniej godziną. Gdyby przyjaciółka prosiła ją o to kilka miesięcy temu, zgodziłaby się bez wahania wiedząc, że Gustav je spławi, albo w ogóle nie otworzy drzwi, ale teraz nie mogła być tego taka pewna.
-          Inge przecież wiesz, że się nie lubimy z Gustavem. Właściwie to za słabe słowo...
-          Wiem o tym, ale jeżeli nie będziesz reagowała tak nerwowo na samą wzmiankę o Georgu, wszystko będzie dobrze.
-          Wybacz, ale nie mam zamiaru odwiedzać kogoś, kto uważa, że jestem pustą lalą, a na dodatek nikim - warknęła, wyjeżdżając z parkingu. Powinna była przewidzieć, że przyjaciółka będzie chciała odwiedzić perkusistę Tokio Hotel, przy okazji zakupów w Hamburgu. Dlaczego nie wybrała Berlina?
-          Gustav nie chciał cię obrazić. On tylko bronił swoich kumpli. Proszę, pojedźmy do niego...
-          Nie. - Odparła krótko, nastawiając głośniej radio, aby zagłuszyć jęczenie Inge.
-          Nie musisz wchodzić - przekonywała. - Sama do niego wejdę na moment, a ty zaczekasz w samochodzie...
Młoda kobieta westchnęła głośno. Zupełnie nie podobała jej się perspektywa spędzenia godziny w samochodzie, ale zawsze to było lepsze niż siedzenie u Gustava. W końcu zrezygnowana, nie odrywając wzroku od drogi, przyciszyła radio, po czym zwróciła się do Inge:
-          Dobra, niech będzie. Powiedz mi tylko jak mam tam dojechać. Plan miasta powinien być w schowku.
Na twarzy Inge momentalnie pojawił się szeroki uśmiech, a oczy zaczęły iskrzyć. Jacqulin nie rozumiała jak można zakochać się w takim palancie jak Gustav Schäfer, choć on był i tak najfajniejszy z całej czwórki. A może ona miała okazję poznać ich od złej strony?
Po prawie godzinnym błądzeniu po mieście i staniu w korkach, samochód prowadzony przez Jacqulin wtoczył się na parking, tuż przed odpowiednim wieżowcem. Kobieta zaparkowała auto i spojrzała groźnie na przyjaciółkę.
-          Masz dwadzieścia minut. I ani chwili dłużej.
-          Dzięki! - Inge pocałowała przyjaciółkę w policzek i z szerokim uśmiechem wybiegła z samochodu.
Była szczęśliwa, że Jacqulin dała się namówić na odwiedzenie Gustava. Nie była pewna czy zastanie go w jego mieszkaniu, ale chciała zrobić mu niespodziankę. Nie wiedziała czy będzie ona pozytywna czy negatywna, ale sądziła, że skoro perkusista zapraszał ją do siebie, to nie będzie miał nic przeciwko temu, że przy okazji zakupów w Hamburgu postanowiła do niego wpaść na kawę.
Zadzwoniła domofonem i modląc się w duchu, żeby chłopak był w domu czekała aż jej otworzy. Po chwili usłyszała jego głos:
-          Tak?
-          Cześć Gustav, to ja... - mruknęła.
-          Kto?
-          To ja, Inge. Mówiłeś, że...
Dźwięk świadczący o tym, że chłopak otwiera drzwi, przerwał jej wypowiedź. Zadowolona, że Gustav jej nie spławił, weszła szybko do budynku i zaczęła wspinać się po schodach, bojąc się, aby chłopak się nie rozmyślił. Po kilku minutach jakie zabrało jej wejście na ósme piętro, zapukała do drewnianych drzwi. Słysząc głośne „proszę” weszła niepewnie do środka.
-          Cześć... - mruknęła nieśmiało, widząc Gustava ubranego tylko w krótkie spodenki. Poczuła jak na jej policzkach pojawiają się wielkie rumieńce. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam...
-          Skądże - uśmiechnął się. - Fajnie, że wpadłaś. Wchodź dalej.
Inge spuściła nieśmiało wzrok, ściągając ze stóp klapki na wysokim obcasie.
-          Nie będzie ci przeszkadzało jak pójdziemy do kuchni? - Spytał. - Dzisiaj moja kolej gotowania obiadu, a chłopaki zaraz tutaj będą...
-          Jasne, nie ma sprawy. I tak wpadłam tylko na chwilkę... Nie chciałabym ci przeszkadzać...
-          Daj spokój! - Zaprotestował. - Przecież wiesz, że mi nie przeszkadzasz.
Poprowadził dziewczynę do przestronnej, ale jeszcze nie urządzonej kuchni i posadził na krześle, przy stole.
-          Napijesz się czegoś? - Nie czekając na odpowiedź dziewczyny, wyciągnął z lodówki Coca-Colę, jedyny napój jaki posiadał, i nalał do wysokiej szklanki.
-          Dzięki - uśmiechnęła się, kiedy postawił ją przed nią.
-          Przepraszam, że mam tutaj taki nieporządek, ale nie mam czasu, żeby urządzić to mieszkanie... - podrapał się z zakłopotaniem po głowie. - Mama z Franziską ciągle powtarzają, że w takim chlewie nie da się mieszkać, ale mnie i tak prawie tutaj nie ma...
-          Nie musisz się tłumaczyć - uśmiechnęła się ciepło. - Według mnie masz tutaj całkiem fajnie.
-          Dzięki, że tak uważasz. Naprawdę nie będzie ci przeszkadzało, jak będę gotował?
Inge zaczęła się śmiać, widząc jak Gustav wyciąga z szuflady kilka torebek zupy w proszku i uważnie czyta instrukcję. Podniosła się z krzesła, i wyciągnęła mu z dłoni opakowania.
-          Ty to nazywasz gotowaniem? - Spytała z powątpiewaniem. - Nie mów mi, że ciągle wcinacie zupki z torebek i fast-foody...
-          Czasami bliźniaki ugotują makaron z sosem, albo Nikola coś nam przyrządzi...
-          Nikola? - Inge uniosła jedną brew. Nigdy nie słyszała o wspomnianej przez perkusistę Tokio Hotel dziewczynie.
-          Dziewczyna Toma - wyjaśnił, wzruszając ramionami. - Mogę zupki?
Szatynka westchnęła głośno, zastanawiając się co uda jej się ugotować w niecałe dziesięć minut, które jej jeszcze pozostało.
-          Usiądź, a ja wam coś zrobię na obiad, ok? Od czasu do czasu powinniście zjeść prawdziwy domowy obiad.
-          Nie musisz nam...
-          Siadaj! - Nakazała, wskazując mu krzesło, na którym chwilę wcześniej posadził ją Gustav. - Mam nadzieję, że masz coś oprócz zupek w proszku...
-          W zamrażalniku powinno być jakieś mięso... - mruknął. - Nie umiem go przygotować, więc czeka aż mama albo Franziska przyjadą... - Gustav widząc, jak Inge w skupieniu przegląda jego lodówkę, krzywiąc się przy tym nieco, uśmiechnął się lekko. Ta dziewczyna okropnie się zmieniła w ciągu ostatnich miesięcy. Na lepsze. - Pomogę ci. Powiedz tylko co mam robić.
-          Najpierw umyj ręce - powiedziała, wyciągając z zamrażalnika popiersie z kurczaka.
Wlała do garnka wodę i ustawiła na kuchence. Aby mięso się rozmroziło położyła je na talerzyku i przykryła nim garnek.
-          Masz ziemniaki? - Spytała myjąc dłonie.
-          Powinny być pod zlewem, ale nie wiem czy już nie zgniły...
-          Kilka zakwitło, ale reszta powinna się nadawać. - Stwierdziła, wyciągając pięciokilowy worek z szafki. - Obierzesz je? A ja w tym czasie zajmę się robieniem sosu.
-          Jasne.
Gustav z podziwem przyglądał się jak Inge krząta się po kuchni. Postanowił, że jeżeli się zakocha, to tylko w dziewczynie, która będzie potrafiła gotować. W tej kwestii był tradycjonalistą. Feministki mogą nazywać go szowinistyczną świnią, ale jego zdaniem kobieta wygląda niezwykle seksownie kiedy gotuje. Szczególnie, jeżeli są to pyszne rzeczy. A on miał okazję zasmakować kuchni Inge.
-          Masz tarkę? - Kiedy skinął głową, ciągnęła: - Jeśli możesz zetrzyj teraz te ziemniaki.
-          Po co? - Spytał, unosząc brwi ku górze.
-          Na placki. Same ziemniaki są nudne.
-          Nie przesadzasz? Chłopaki i tak będą w siódmym niebie jak zobaczą coś innego niż zupę z torebki...
-          Przecież to żaden kłopot. Chyba, że nie lubicie placków po węgiersku... - Na jej twarzy pojawiło się przerażenie. Wtedy cała jej dotychczasowa praca poszłaby na marne.
-          Lubimy, tylko trochę głupio mi, że cię tak wykorzystuje...
Już miała odpowiedzieć, że absolutnie Gustav jej nie wykorzystuje, kiedy rozległ się w mieszkaniu dźwięk domofonu. Gustav uśmiechnął się przepraszająco do Inge, po czym zniknął w korytarzu. Nacisnął guziczek, myśląc, że to przyjaciele, po czym wrócił do kuchni, aby zetrzeć ziemniaki, tak jak prosiła szatynka. Kiedy starł dwa ziemniaki usłyszał pukanie do drzwi. Zdziwił się nieco, że przyjaciele nie weszli do środka, tak jak mieli to w zwyczaju. A może to wcale nie był Bill, Tom i Georg? Przekręcił oczami, gdy pukanie rozległo się ponownie. Udał się do przedpokoju i otworzył drzwi gościowi. Gdy na progu zobaczył wściekłą Jacqulin, przez moment miał ochotę zatrzasnąć jej drzwi przed nosem.
-          Jest u ciebie Inge? - Spytała chłodno.
-          Tak... - mruknął. - Wejdź do środka.
-          Daj sobie spokój z manierami. Powiedz Inge, żeby zbierała tyłek, chyba, że chce wracać do domu pociągiem, autokarem, albo stopem.
-          Jak chcesz. - Wzruszył ramionami obojętnie, zamykając dziewczynie drzwi przed nosem.
Wziął kilka głębokich oddechów, zanim udał się do kuchni. Widząc jak Inge ściera ziemniaki uśmiechnął się do siebie. Nigdy nie sądził, że patrzenie na gotującą dziewczynę jest takie przyjemne. Szczególnie, że po Inge widać było, że sprawia jej to przyjemność.
-          Jacqulin mówi, żebyś zbierała tyłek, chyba, że chcesz wracać do domu stopem, autokarem albo pociągiem, czy jakoś tak...
Na twarzy dziewczyny pojawiło się przerażenie. Zupełnie zapomniała o tym, że nie ma czasu na gotowanie. Wiedziała, że Jacqulin ma prawo być wściekła. Ona też by była, gdyby przyjaciółka miała gdzieś wejść na dwadzieścia minut, a nie byłoby jej przez ponad godzinę.
-          Mówiłem jej, żeby weszła, ale nie chciała - dodał, widząc, że szatynka nie odzywa się ani słowem.
-          Zetrzyj do końca ziemniaki, i przemieszaj sos z mięsem jak możesz, a ja ją jakoś przekonam, żeby zaczekała jeszcze chwilę...
-          Naprawdę nie musisz - uśmiechnął się lekko. - Poradzę sobie.
-          Wiem o tym, ale chcę.
Uśmiechnęła się do niego ciepło, wiedząc, że chłopak na pewno nie przygotuje ze startych ziemniaków placków. Zresztą chciała spędzić z nim tyle czasu, ile tylko mogła. Nawet jeżeli miałaby wracać do domu stopem. Otworzyła ostrożnie drzwi, tak jakby się bała, że przyjaciółka rzuci się na nią z pięściami.
-          Przepraszam Jacqulin... - zaczęła, ale ta wyciągnęła dłoń, tak jakby chciała jej przerwać. Inge natychmiast zamilkła.
-          Możemy już stąd iść?
-          Prawdę mówiąc... Możesz jeszcze zaczekać kilka minut? Tylko usmażę placki ziemniaczane...
-          Smażysz... placki ziemniaczane? - Jacqulin spytała ostrożnie, tak jakby to co przed chwilą usłyszała było najabsurdalniejszą rzeczą jaką kiedykolwiek usłyszała.
-          No tak... - Szatynka skinęła głową. - Jak przyszłam Gustav chciał ugotować zupę z torebki, ale sama wiesz jakie to niedobre i...
-          Mówisz poważnie? Tylko dlatego bawisz się w jego kucharkę?
-          Jacqulin, wiesz, że ja...
Kobieta westchnęła ciężko, patrząc na przyjaciółkę z litością.
-          Mam nadzieję, że zaproszenie tego palanta sprzed kilku minut nadal jest aktualne... - rzuciła, wchodząc do środka. - Usmażmy twojej miłości szybko te placki i spadamy stąd.
-          Dzięki! - Inge pisnęła, wiedząc, że to oznacza jeszcze kilkudziesięciominutowy pobyt u perkusisty Tokio Hotel. - Jesteś kochana!
Szatynka poprowadziła przyjaciółkę do kuchni, modląc się w duchu, żeby nie zaczęła kłócić się z Gustavem, co było wielce prawdopodobne.
-          Gustav! Co ty robisz?! - Inge wykrzyknęła przerażona widząc, jak chłopak nakłada starte ziemniaki na zimny olej.
-          Placki - odparł. - Przecież mówiłem, że sobie poradzę.
Jacqulin słysząc to, zaniosła się niemal histerycznym śmiechem. Gdyby zabrała stąd Inge, wielce prawdopodobne było to, że resztę dnia perkusista spędziłby w łazience, albo w łóżku, płacząc, że boli go brzuch.
-          Gustav do tych startych ziemniaków trzeba dodać jeszcze kilka składników, żeby stały się plackami. I pamiętaj, że zawsze kiedy smażysz, robisz to na rozgrzanym oleju - Inge tłumaczyła cierpliwie, nic sobie nie robiąc z chichotu przyjaciółki. - Usiądź sobie lepiej, a ja je dokończę. Powiedz mi tylko gdzie masz mąkę.
Chłopak podał jej opakowanie mąki, siadając na krześle. Spojrzał na Jacqulin spode łba, zastanawiając się jak Georg zareaguje na jej obecność. Może powinien wysłać przyjacielowi smsa, żeby nie przychodził? Już wyciągał z kieszeni swoich szortów telefon komórkowy, gdy w pomieszczeniu rozległ się dźwięk, obwieszczający, że przybyli goście. Tym razem był pewny, że to bliźniaki. Nie miał pojęcia czy jest z nimi Georg, ale miał nadzieję, że nie.
Złapał się za głowę, w nagłym ataku paniki, spojrzał wystraszony na Inge, a następnie na Jacqulin. Nie miał pojęcia co ma zrobić. A może powinien udawać, że go nie ma w domu? Słysząc ponownie dźwięk domofonu, wiedział już, że Georg jest z bliźniakami. Tylko oni mieli zwyczaj dzwonienia w tak denerwujący sposób. Niechętnie podniósł się z krzesełka, i ze spuszczoną głową udał się do korytarza. Nacisnął przycisk, otwierając tym samym drzwi przyjaciołom, po czym wyszedł na klatkę schodową.
-          Gustav? A co ty tu robisz? - Spytał zdumiony Tom, kiedy winda zatrzymała się na ósmym piętrze, na wprost drzwi perkusisty.
-          Czekam na was - odparł, nieco zmieszany. - Bo widzicie... Chyba lepiej będzie jak wpadniecie do mnie później...
-          Czemu? Zabawiasz się z jakąś panną? - Teraz spytał Georg, dostrzegając, że przyjaciel jest ubrany jedynie w czarne szorty. Wykrzywił usta w chytrym uśmieszku. - Idę ją zobaczyć!
-          Nie! - Zaprotestował szybko. - Nie wchodź tam!
-          Daj spokój! Przecież ci jej nie poderwę.
-          Wiem Georg... - mruknął, zamykając drzwi od swojego mieszkania, zastanawiając się jak szybko basista z niego wybiegnie.
_______
*birjani - ryż z mięsem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz