niedziela, 27 stycznia 2013

Rozdział 183



Kobieta skinęła głową. Otworzyła dziennik i rozpoczęła sprawdzać obecność, zaś Mary Ann rzuciła tylko Nikoli, że zaraz wraca i opuściła salę. Wspięła się po granitowych schodach na drugie piętro, gdzie znajdowała się sala wskazana przez profesor Piwowarczyk. Zapukała do drzwi, po czym nacisnęła klamkę. Nie miała pojęcia co też może chcieć od niej nauczycielka niemieckiego, ale miała nadzieję, że to nic poważnego.
-          Dzień dobry pani profesor - przywitała się, w języku niemieckim.
-          Czekaj, już idę.
Mary Ann zamknęła drzwi od pracowni i usiadła na pobliskiej ławeczce. Miała już zagwarantowaną szóstkę z niemieckiego, więc o co mogło chodzić nauczycielce? Może zbliża się kolejny konkurs? „Nie” - pokręciła głową - „przecież już prawie koniec roku szkolnego, jest za późno na konkursy”.
Czując jak jej telefon zaczyna wibrować, wyciągnęła go z kieszeni swoich spodni i zerknęła na wyświetlacz. Bill. Przez moment wahała się czy odebrać, bo nauczycielka mogła wyjść z sali w każdej chwili, ale w końcu chęć usłyszenia głosu Czarnego zwyciężyła.
-          Dojechaliście już do Bonn? - spytała.
-          Jeszcze nie. Na razie jemy obiad w jakiejś przydrożnej knajpie.
-          W takim razie smacznego.
-          Dzięki, a ty co robisz?
-          Czekam na nauczycielkę od niemieckiego, bo coś ode mnie chciała. O! Idzie - powiedziała widząc, że drzwi się otwierają. - Muszę kończyć. Kocham cię, pa!
Rozłączyła się szybko i wstała z miejsca.
-          Przepraszam, że tak długo, ale musiałam zadać im kilka ćwiczeń, bo inaczej znowu musiałabym interweniować - oznajmiła w języku niemieckim. Zawsze kiedy rozmawiała z Mary Ann, miało to miejsce właśnie w tymże języku.
-          Nic się nie stało, pani profesor. Chciała mnie pani widzieć.
-          Tak, tak - na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Ola zrezygnowała z tej wymiany uczniowskiej i uznałam, że zarezerwuję ci miejsce! Czyż to nie wspaniale? - Klasnęła w dłonie.
-          Eee... - wydusiła z siebie, zaskoczona usłyszaną przed momentem wiadomością. - Rzeczywiście... eee... To miłe z pani strony, ale...
-          Kochanie nie ma żadnego „ale”! Przyszły rok szkolny spędzisz w Niemczech! - mówiła z entuzjazmem. - To dla ciebie wspaniała okazja!
-          Ale pani profesor ja... nie wiem czy moi rodzice się zgodzą.
-          Porozmawiaj z nimi dzisiaj, a jak nie, to ja ich przekonam! Kochanie musisz jechać! Na pewno chciałabyś spędzić cały rok szkolny, z dala od rodziców, w pięknym Hamburgu! - przekonywała.
Mary Ann podeszła do niskiej, drewnianej ławy i opadła na nią bez słowa. Kiedy usłyszała, że w ramach ewentualnej wymiany uczniowskiej miałaby pojechać do Hamburga, gdzie mieszka nie dość, że jej babcia, to jeszcze przeprowadza się Nikola, a co najważniejsze Bill będzie nagrywał tam z chłopakami materiał na nową płytę, zwyczajnie poczuła jak jej kolana zamieniają się w galaretkę!
-          Porozmawiam dzisiaj z rodzicami - zapewniła, po chwili milczenia.
-          To wspaniale! - nauczycielka klasnęła w dłonie i uśmiechnęła się radośnie. - Jeżeli twoi rodzice mieliby jakieś pytania, niech dzwonią. - Wręczyła Mary Ann karteczkę z zapisanym na niej swoim telefonem komórkowym. - O każdej porze dnia i nocy.
Mary nieco skonsternowana wypowiedzią nauczycielki skinęła głową i podniosła się z ławy. Nogi jeszcze jej się trzęsły, zaś na ustach pojawił się szeroki uśmiech. „Teraz jeszcze trzeba przekonać rodziców...” - pomyślała.
-          Dziękuję pani profesor.
-          Ależ nie ma za co. Zrób mi tylko przysługę i przekonaj rodziców - powiedziała radośnie znikając za drzwiami pracowni.
Drżącymi dłońmi wyciągnęła z kieszeni telefon komórkowy i wystukała na klawiaturze numer Billa. Odebrał po dwóch sygnałach. Dopiero kiedy usłyszała jego radosny głos, uświadomiła sobie, że chciała mu powiedzieć o tym czego dowiedziała się przed momentem od Mandaryny. W jednej chwili ugryzła się w język. „Ta cała wymiana uczniowska, to jeszcze nic pewnego” - pomyślała. - „Jak będę pewna na sto procent, to wtedy mu powiem”. Mary Ann wiedziała, że będzie ciężko przekonać rodziców, ale uznała, że gra jest warta świeczki. W końcu przez kilka miesięcy będzie naprawdę blisko Billa!
Skłamała Czarnowłosemu, że nauczycielce chodziło tylko o jej ocenę końcoworoczną, wyjaśniając przy okazji, że w Polsce, szóstka wcale nie jest najniższą oceną, tak jak w Niemczech, kiedy zaczął mówić ze zdenerwowaniem, że już on sobie z nią porozmawia, bo jego dziewczyna perfekcyjnie mówi po niemiecku. Gdy doszła do sali, w której miała angielski pożegnała się z Czarnym, schowała telefon do kieszeni jeansów i weszła do środka. Usiadła z szerokim uśmiechem obok Nikoli i napisała ołówkiem w swoim podręczniku o tym, że ma okazję pojechać na cały rok do Hamburga. Przyjaciółka widząc to omal nie zaczęła piszczeć ze szczęścia. Cieszyła się z tego, że Mary Ann będzie przy niej przez tyle czasu. Gdyby tylko się udało, postanowiła, że poprosi tatę, aby zapisał ją do szkoły, do której ma uczęszczać przyjaciółka. We dwie zawsze będzie raźniej.

            Mary Ann usiadła na drewnianym krześle i oparła łokcie o stół, wykonany z tego samego surowca. Ciepły, wieczorny wiatr przyjemnie muskał jej twarz. Bała się reakcji rodziców, ale wiedziała, że warto choć spróbować ich przekonać. Jeżeli się nie zgodzą to trudno, ale jeżeli wyrażą zgodę będzie naprawdę szczęśliwa.
-          Mamo? Tato? - Pan Rose z wyrazem niezadowolenia wymalowanym na twarzy oderwał się od książki o Indiach i spojrzał uważnie na córkę. - Rozmawiałam dzisiaj z Mandaryną i powiedziała, że jakaś dziewczyna zrezygnowała z tej wymiany o której wam mówiłam na początku roku...
-          O jakiej wymianie? - spytała pani Rose, odrywając się od przeglądania faktur.
-          Uczniowskiej. Mogłabym pojechać na cały rok do Niemiec, żeby się tam uczyć.
Po słowach wypowiedzianych przez Mary Ann zapadła cisza. Słychać było jedynie wesoły szum liści, które wprawiał w ruch delikatny, wiosenny wiatr.
-          Jak rozumiem chcesz pojechać do Niemiec na cały rok? - po dość długim milczeniu odezwała się pani Rose. - Zapomnij.
-          Mamo... - jęknęła. - Dlaczego mam zapomnieć?
-          Bo to jest cały rok!
-          Wiem o tym - spuściła nieco głowę. - Ale nic mi się nie stanie. Zresztą będę mogła zamieszkać u babci - nie była wcale taka pewna, czy istnieje taka możliwość, ale uznała, że każdy argument jest dobry. - Do tego podszkolę swój niemiecki i potem zawsze będzie mi się łatwiej dostać na jakieś studia.
-          Jak ci się podoba ten pomysł? - pani Rose spojrzała pytająco na męża.
-          Sam nie wiem Joan. To poważna decyzja.
-          Zastanowimy się - odparła mama Mary Ann, wracając do przeglądania faktur.
Blondynka skinęła tylko głową i wstała z miejsca. Opuściła taras i udała się do swojego pokoju. Miała nadzieję, że rodzice wyrażą zgodę, choć rozmowa z nimi wcale na to nie zapowiadała.

Nikola usiadła na zielonej kanapie i zaczęła przeglądać polskie Bravo. Gdy natknęła się na plakat Tokio Hotel, obróciła stronę i wpatrywała się w roześmianą twarz Toma. Nie dostrzegła jednak w jego oczach tego blasku, który zawsze był widoczny kiedy chłopak na nią patrzył. Brakowało jej Toma, ale wiedziała, że nie ma sensu wylewać hektolitrów łez tylko dlatego, że postanowiła pojechać z Mary Ann do Polski. To był jej wybór. Przecież zdawała sobie sprawę z tego, że będzie za nim tęskniła. No może nie wiedziała, że aż tak bardzo... Nie zmienia to faktu, że to nie ich pierwsza i nie ostatnia rozłąka.
            Słysząc melodyjkę wydobywającą się z jej telefonu komórkowego, wstała niechętnie z sofy i odebrała, nawet nie patrząc na to kto dzwoni.
-          Słucham?
-          Witaj skarbie.
-          Cześć mamo - na twarzy Nikoli pojawił się grymas niezadowolenia. - Co słychać?
-          Dałaś tacie zdjęcia USG?
Brunetka podziwiała ojca za to, że mimo tej całej chorej sytuacji, w której się znalazł postanowił pomóc swojej żonie, a już wkrótce byłej żonie. Miał oczywiście żal do Rebeki, ale nie chciał rozstawać się w niezgodzie. Bądź co bądź przeżyli ze sobą dziewiętnaście szczęśliwych lat.
-          Mówiłam, żeby ci podał. Były razem z witaminami.
-          Pewnie twój ojciec gdzieś je zgubił - westchnęła. - Będę musiała poprosić doktor Zauritz o nowe. Przepisała ci te tabletki antykoncepcyjne?
-          Tak mamo - mruknęła.
Nikola nie mówiła nic mamie o tym, że posunęła się z Tomem nieco dalej, ale pani Smidt, kiedy zobaczyła zdjęcie córki ze starszym Kaulitzem, od razu kazała wybrać jej się do swojego ginekologa. Przy okazji miała odebrać jej witaminy i zdjęcia USG. Nie bardzo jej się to podobało, ale w końcu to jej mama. Miała do niej żal, za to, że zdradziła tatę i zaszła w ciążę ze swoim szefem, ale przecież nie może się na nią wiecznie gniewać i się z nią kłócić! Nigdy też nie należała do buntowniczek, które mają wszystko gdzieś, a już szczególnie rodziców, którzy zawsze są źli i niedobrzy, a tak naprawdę pragną tylko dobra swoich dzieci.
            Kiedy Mary Ann usiadła koło niej zrezygnowana, pożegnała się z matką i odkładając na bok telefon, spojrzała uważnie na przyjaciółkę. Najwyraźniej rozmowa z jej rodzicami nie przebiegła tak jak powinna.
-          Najpierw powiedziała, że mam zapomnieć, a potem, że się zastanowi - westchnęła blondynka. - Wiesz... To poważna decyzja.
-          Ale podała jakiś powód?
-          Pewnie. To jest cały rok! Jak mogłabym wyjechać na tak długo? - powiedziała z sarkazmem.
-          Naprawdę nie da się jakoś przekonać twoich rodziców?
-          Nie wiem. Tata jest za bardzo zajęty swoimi Indiami, a mama zarabianiem pieniędzy. Pomęczę ich jeszcze trochę, ale nie wiem czy się zgodzą.
-          Przynajmniej będziesz wiedziała, że próbowałaś.
Mary Ann skinęła głową, wpatrując się w bukiet składający się z dwudziestu jeden margerytek. Za niedługo Bill zamieni jej pokój w kwiaciarnię, ale mimo tego była szczęśliwa, że o niej pamięta i tęskni. Jak tylko przychodziła ze szkoły i patrzyła na kwiaty, które przysyłał, na jej usta momentalnie wkraczał uśmiech.
* * *
            Bill Kaulitz padł wyczerpany na łóżko Gustava. Wszyscy znajdowali się w pokoju perkusisty, gdyż był on najczystszy ze wszystkich, które zajmowali przez ostatnie dwa dni. Dirk przed momentem przywiózł ich z Museumsplatz do hotelu, w którym mieszkali podczas swojego pobytu w Bonn. Rzecz jasna droga zajęła im znacznie więcej czasu niż powinna, ze względu na wszędzie czyhające fanki. Żaden z Tokiohotelowców nie miał jednak im tego za złe. Rozumieli, że te wszystkie nastolatki marzą po nocach o tym, aby się z nimi spotkać, a teraz mają ku temu okazję. I z niej korzystają.
-          Kiedy przyniosą to jedzenie? - Tom zastanawiał się na głos, słysząc, jak burczy mu w żołądku.
Przed koncertem byli tak zajęci, że nie mieli nawet czasu skosztować tego co przygotowała dla nich Jutta, zaś po występie chcieli tylko znaleźć się w zaciszu własnych pokoi hotelowych. Zresztą technicy i inne osoby pracujące dla nich, starannie wyczyścili praktycznie do czysta metalowe tace, wypełnione wcześniej po brzegi jedzeniem.
Jak na zawołanie ktoś zaczął dobijać się do ich pokoju. Zrezygnowany Gustav podniósł się z krzesełka i ruszył ku drzwiom.
-          Chłopaki żarcie! - wrzasnął uradowany, widząc na progu kelnera.
Podziękował mężczyźnie, dał mu napiwek, żeby nikt nie powiedział, że Gustav Schäfer jest skąpy, i wciągnął do środka zastawiony, po same brzegi najrozmaitszymi potrawami, metalowy wózek. Pozostała trójka spojrzała na talerze roziskrzonymi oczami.
            Bill pociągnął nosem, tak jakby zaraz miał się popłakać ze wzruszenia, widząc taką kopę jedzenia, na co Tom, Gustav i Georg zanieśli się wesołym rechotem. Nałożyli sobie po trochu rozmaitych potraw, które zamówili i z szerokimi uśmiechami zaczęli konsumpcję.
-          Życie jest takie piękne! - wykrzyknął Bill, a widząc, jak Georg zaczyna dobierać się do deseru, spojrzał na niego groźnie: - O nie! Nawet o tym nie myśl! Nie będziemy wynajmowali dźwigu, żeby wtaszczyć cię na scenę!
-          Uważaj, bo się połamiesz na wietrze - odparował młodszemu Kaulitzowi, nakładając sobie wielki kawał czekoladowego ciasta na talerz. - Mmm... - mruknął - jakie pyszne...
„A niech to! Nie dość, że jest najcięższy, to jeszcze wcina ostatni kawałek ciasta!” - pomyślał ze złością Bill. Nie to, żeby żałował Georgowi jedzenia, ale sam miał ochotę na ten smakowity kawałek wypieku. „To ciasto czekoladowe wyglądało tak zachęcająco... Jakby zostało upieczone specjalnie dla mnie!” - westchnął w duchu.
-          Mogłeś mi zostawić chociaż kawałek - mruknął, wyraźnie niepocieszony, wkładając do ust kolejny kęs swojego sernika.
Kiedy żołądek Billa wypełnił się po sam brzeg, tak, że nie byłby w stanie upchnąć tam choćby kilku dodatkowych okruszków, rozwalił się na łóżku Gustava, obiecując sobie w duchu, że nigdzie się stąd nie ruszy, chyba, że przeniosą go dźwigiem, albo Mary Ann zadzwoni, że czeka na niego w recepcji. Obydwie możliwości wydawały mu się całkowicie nierealne, dlatego też z błogim uśmieszkiem zamknął oczy i poklepał się po pełnym brzuchu.
Czuł się tak cudownie! Zagrali dzisiaj i wczoraj dwa udane koncerty, a teraz wypoczywają w hotelu. Przynajmniej do jutrzejszego ranka, kiedy to ruszą w dalszą drogę. Tym razem ich celem będzie Budapeszt i rozdanie Comet. Odegnał od siebie te myśli. Teraz może cieszyć się słodkim lenistwem. „Ach! Życie jest piękne!” - przemknęło mu przez myśl, choć do pełni szczęścia brakowało mu jeszcze Mary Ann u boku. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz