niedziela, 27 stycznia 2013

Rozdział 194



            Tom Kaulitz nie mogąc dłużej znieść widoku smutnego Billa, który godzinami wpatrywał się w ścianę, sufit, podłogę, albo jakiś bliżej nieokreślony punkt, kazał Dirkowi wywołać kilka zdjęć przedstawiających Mary Ann. Sam nie mógł się pokazać u fotografa, w obawie, że zostanie rozpoznany, ale jego ochroniarza nikt nie znał. Z całej piątki fanki Tokio Hotel kojarzyły jedynie Sakiego. I być może Tobiego.
            Z uśmiechem na ustach Dreadowłosy przyczepił kilka fotografii Mary Ann na drzwiach szafy i zadowolony ze swojego dzieła, ruszył do saloniku, w którym siedział bez ruchu Bill. Czarnowłosy ożywiał się tylko wtedy, kiedy musieli udać się na jakiś wywiad, sesję, miał kolejne nagrania czy lekcje angielskiego. Pozostały czas spędzał na kanapie, przed wyłączonym telewizorem, albo w swoim pokoju na wpatrywaniu się w zdjęcia jego i Mary Ann. Tom nigdy go na tym nie przyłapał, ale był pewny, że Czarny tak robi. W końcu znał go być może lepiej niż siebie samego.
-          Trzymaj. - Podał bratu kilka rzutek.
-          Po co mi one? - Spytał Bill nic nie rozumiejąc.
-          Chodź to ci pokażę.
Młodszy Kaulitz posłusznie podniósł się z sofy i ruszył za bliźniakiem. Nie miał pojęcia po co mu rzutki, a już tym bardziej nie miał pojęcia dlaczego Tom każe mu wstać z kanapy i iść na drugi koniec mieszkania. Najchętniej przeleżałby cały dzień przed telewizorem, oddając się bez reszty wspomnieniom. Chciał zapomnieć o Mary Ann, ale nie potrafił. Zamiast tego rysował coraz to nowe sceny z ich życia, aby zapamiętać je na zawsze; aby stały się nieśmiertelne.
Kiedy Bill zobaczył zdjęcia przedstawiające uśmiechniętą buzię Mary Ann, spojrzał na kilka rzutek, które dzierżył w dłoniach, a następnie na twarz bliźniaka. Wszystko stało się dla niego jasne. I zupełnie nie podobał mu się ten pomysł Toma.
-          Odwaliło ci?! - Spojrzał na Dreadowłosego jak na nienormalnego.
-          Nie. Musisz w końcu z tym skończyć - powiedział spokojnie.
-          Z czym?
-          Z nieprzespanymi nocami, brakiem apetytu, smuceniem się przez całe dnie - wyliczał. - A przede wszystkim z nią. - Kiwnął głową na zdjęcia przyczepione do drzwi szafy. - Zobacz jak wyglądasz... Wszyscy się o ciebie martwią...
Bill naprawdę nie wyglądał dobrze z podkrążonymi oczami i niebywale bladą cerą. David zaczął go już wypytywać co się stało, zaś mama, ojciec i Gordon dzwonili do niego po kilka razy dziennie, aby upewnić się, że dobrze pilnuje bliźniaka. Cała trójka wiedziała, że nie ma sensu telefonować do samego zainteresowanego, gdyż ten zapewni ich, że wszystko jest w porządku. A oni nie chcieli słuchać kłamstw, tylko pomóc mu w miarę możliwości, bo przecież żadne z nich nie przytarga do Billa Mary Ann i nie usunie jej ciąży.
-          Nic mi nie jest - mruknął. - Przecież jeszcze żyję. Chodzę na wszystkie wywiady, sesje, na angielski, odrabiam prace domowe, piszę piosenki, uśmiecham się do reporterów... Czego wy jeszcze ode mnie chcecie?
-          Chęci do życia? - W głosie Toma można było wyczuć ironię. Miał dość takiego zachowania bliźniaka. Udawał, że nic się nie dzieje, choć gołym okiem widać było jaki jest przygnębiony.
Bill spojrzał na brata uważnie, obracając w dłoniach rzutki. Skoro wypełniał bez zarzutu wszystkie polecenia menagera, rodziców, ochroniarzy i innych, to dlaczego się go czepiają? Starał się zachowywać tak jakby nic się nie stało, ale najwyraźniej innym to przeszkadza. Słyszał wielokrotnie rozmowy Toma z mamą, tatą, Gordonem, Davidem, Gustavem czy Georgiem na swój temat. Nie był ślepy, a już tym bardziej głuchy, żeby nie wiedzieć co się wokół niego dzieje. Nie chciał jednak urządzać scen. Owszem zdarzało mu się mieć zły humor, ale potem przepraszał. Zresztą co z tego, że czuje się tak podle? To tylko i wyłącznie jego sprawa. Nikogo innego.
-          Rzucaj - ciszę przerwał Tom.
-          Tobie naprawdę odwaliło! Ściągnij to i zapomnijmy o sprawie... - powiedział niemal błagalnie. Nie miał tyle siły, aby skrzywdzić choć tylko zdjęcie ukochanej. To wciąż była jego Mary Ann... Mary Ann, której oddał całe serce, a ona go wykiwała.
-          Nie. - Głos Dreadowłosego był stanowczy. - Spójrz na te cholerne zdjęcia i rzuć w nie.
-          Nie mogę w nią rzucić.
-          To chociaż spójrz.
-          Po co? Przecież wiem jak wygląda. Mam ci ją opisać dla pewności?! - Uniósł głos. - Prosiłem cię, żebyś pomógł mi o niej zapomnieć, a nie żebyś przypominał mi jak wygląda. Nie mam zamiaru patrzeć w jej cudowne oczy koloru wiosennego nieba, kształtny nosek, truskawkowe usta, stworzone do pocałunków, doskonałe rysy twarzy, jedwabistą skórę, lśniące włosy...
Tom niepewnie spojrzał na zdjęcie Mary Ann, żeby się upewnić czy aby na pewno mówią o tej samej dziewczynie. Blondynka była ładna i seksowna, ale nie sądził, aby była taka idealna jak ją opisywał Bill. Co innego jego Nikola... To ona miała usta stworzone do pocałunków... Takie cudownie miękkie i gładkie...
-          Nie przesadzasz trochę? - Wtrącił, przerywając Billowi dalsze wychwalanie Mary.
-          Niby z czym? - Uniósł jedną brew w górę, uważnie lustrując twarz Toma, jakby chciał z niej wyczytać odpowiedź.
-          Ona nie jest idealna. Wiesz ile jest dziewczyn ładniejszych i fajniejszych niż ona? Eva Longoria, Mary Kate i Ashley Olsen, Kate Moss, Nicole z Pussycat Dolls... - Widząc, że Bill chce zaprotestować, Tom uniósł rękę Czarnego, w której trzymał rzutki i wycelował nią w zdjęcie. - Rzuć w nią. Zobaczysz, że ci ulży.
-          Oszalałeś?! - Wykrzyknął z oburzeniem. - Mam rzucać lotkami w Mary Ann?!
-          Dokładnie tak.
-          Ty naprawdę oszalałeś! David! - Zawołał menagera, który siedział w kuchni razem z Gustavem i Georgiem. - Dzwoń po pogotowie!
Po słowach młodszego Kaulitza zapadła cisza, którą przerwało dopiero pojawienie się zdyszanego Josta w drzwiach pokoju. Mężczyzna wyglądał na przerażonego.
-          Bill? Co się stało? - Spytał patrząc uważnie na bliźniaków.
-          Tom oszalał - wyjaśnił. - Każe mi rzucać w zdjęcia Mary Ann rzutkami! - Pokazał mu cztery małe przedmioty z ostrymi końcówkami, które po chwili odłożył na szklany stolik stojący w pobliżu.
-          Załatwiajcie to między sobą. Ja się nie mieszam w wasze kłótnie. - Jost uniósł obie dłonie, tak jakby chciał dodatkowo pokazać, że nie ma z tym nic wspólnego i wcale nie zamierza mieć.
-          Ale czy my się kłócimy? Ja tylko mówię, że mój brat potrzebuje natychmiastowej pomocy psychiatry. - Bill oznajmił ze spokojem, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł z pomieszczenia.
* * *
            Mary Ann podwinęła pod brodę kolana i obwinęła je ramionami. Wpatrywała się swoimi zapuchniętymi od płaczu i nieprzespanych nocy oczami, w rozciągającą się poniżej ciemność. Pilot kilka minut temu poinformował pasażerów, że są już nad Indiami i za niedługo powinni wylądować. Mary nie mogła jeszcze uwierzyć w to, że za chwilę postawi stopy na indyjskiej ziemi. Nie tak planowała spędzić te wakacje. Zdecydowanie bardziej wolałaby pojechać do Niemiec, gdzie była już tysiące razy, aby być bliżej Billa. Wiedziała, że nie mogliby się widywać tak często jakby tego pragnęła, bo chłopak ma teraz dużo pracy, ale wystarczyłoby jej choć kilka minut dziennie. Teraz jednak nawet te kilka minut stało się dla niej nieosiągalne.
            Po policzku Mary Ann potoczyły się kolejne łzy. Była wdzięczna ojcu, że o nic ją nie wypytywał. A może był tak zaaferowany swoim wyjazdem do Indii, że nie widział w jakim stanie jest jego córka? „To całkiem możliwe...” - Mary westchnęła w duchu, patrząc na Roberta Rose, który był w trakcie przeglądania przewodnika po Indiach. „Przynajmniej ojciec się przygotował...” - przemknęło jej przez myśl. Sama wiedziała o południowej Azji tylko tyle ile nauczyła się w szkole. Nie znała mentalności tych ludzi, ani zwyczajów panujących w kraju. Nie wiedziała nawet jak nazywa się narodowa potrawa. Zresztą nie obchodziło jej to za bardzo. Najważniejsze, żeby mieli w sklepach dużo czekolady i innych łakoci. Przynajmniej słodycze trochę ją uspokajały. Na początku obwiniała się za to, że nie potrafi walczyć o miłość Billa, potem była na niego wściekła, że tak ją potraktował, a teraz czuła wielki żal, smutek i pustkę. Miała nadzieję, że po przeczytaniu karteczki, którą mu zostawiła, Czarny do niej zadzwoni. Wpatrywała się godzinami w wyświetlacz telefonu, wylewając coraz to nowe łzy. Komórka jednak uparcie milczała. Od czasu do czasu dzwoniła tylko Nikola, aby upewnić się, czy wszystko jest w porządku. Mary starała się nie dać po sobie poznać jak bardzo cierpi, ale przyjaciółka domyślała się prawdy. Napominała, że Bill wygląda strasznie i ciągle się smuci, ale blondynka nie sądziła, że ma z tym jakikolwiek związek. W końcu chłopak wyraził się jasno, że to była tylko zabawa. A nikt się przecież nie zamartwia dlatego, że nawet najlepsza zabawa dobiegła końca. Może jest ludziom trochę smutno z tego powodu, ale na pewno nikt nie chodzi przez to z podkrążonymi oczami. Próbowała wyjaśnić to przyjaciółce, ale ona uparcie obstawała przy swoim.
-          Mary, zapnij pas. Zaraz lądujemy.
Blondynka spojrzała na ojca, po czym posłusznie wypełniła polecenie. Pochłonięta swoimi rozmyślaniami nawet nie zauważyła kiedy samolot zaczął schodzić w dół.
-          Czytałem, że niedawno wprowadzono nowe przepisy dotyczące bezpieczeństwa - oznajmił Robert Rose. - Teraz samoloty mogą lądować i startować co trzy minuty.
-          Co trzy minuty? - Mary spytała, aby upewnić się czy dobrze usłyszała.
Pan Rose kiwnął twierdząco głową, po czym kontynuował:
-          Wcześniej dochodziło do wypadków, bo samoloty startowały bądź lądowały w tym samym czasie. W Indiach wciąż przybywa prywatnych linii lotniczych, ale nikt nie buduje większych lotnisk - wyjaśnił. - W 2010 roku ma zostać oddany do użytku terminal trzeci na tym lotnisku. Wtedy może będzie tu mniejszy ruch.
Mary Ann kiwnęła głową ze zrozumieniem, zupełnie jakby ją to obchodziło, po czym odwróciła głowę w stronę małego okienka. Samolot był już kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Otarła łzy, a na twarz przywołała uśmiech. Przyjechała do Indii, aby zapomnieć o tym co się wydarzyło w niedzielę. Nie chciała wylewać więcej łez z powodu Billa. „Kocham go, ale to nie powód, żeby marnować sobie życie ciągłym umartwianiem się” - próbowała przekonać się w myślach. Bezskutecznie.
Kiedy samolot wylądował na pasie startowym, pasażerowie zaczęli bić brawo. Mary Ann zabrała swój podręczny bagaż i z lekkim uśmiechem podążyła za tatą do wyjścia. Już w momencie, kiedy wystawiła głowę z klimatyzowanego pomieszczenia, zaczęła tego żałować. Widząc jak jej ojciec entuzjastycznie macha w jej stronę, żeby wreszcie do niego dołączyła, posłusznie zeszła po schodkach. Owszem słyszała, że New Delhi to jedno z najcieplejszych miast świata, ale nie przypuszczała, że panuje tutaj aż taki skwar. A może miało to związek z porą monsunową?
Jeszcze zanim przebyła kilkadziesiąt metrów dzielących ją od wejścia do budynku lotniska na jej bluzce z długim rękawkiem pojawiły się wielkie, mokre plamy. Mary czuła się dosłownie jak wielka, bezkształtna masa, która za chwilę się zapali.
-          Ludzie mówili prawdę. - Stwierdził Robert Rose wchodząc do klimatyzowanego budynku. - Tu naprawdę jest powyżej trzydziestu czterech stopni Celsjusza w nocy.
Blondynka spojrzała na ojca, jakby właśnie postradał wszystkie zmysły, po czym otarła z czoła pot. Jak ona wytrzyma tutaj dwa miesiące?! Wcześniej umrze z odwodnienia, albo poprzez samozapłon!
            Kontrola paszportowa przebiegła dość sprawnie, zaś bagaże w krótkim czasie pojawiły się na taśmach. Mary Ann czekając aż pan Rose wymieni euro na rupie indyjskie rozsiadła się wygodnie na czerwono-czarnych fotelach ustawionych w pomieszczeniu i zaczęła przygotowywać się psychicznie do wyjścia na zewnątrz. Najchętniej wsiadłaby w samolot i ruszyła w drogę powrotną do Berlina. Przynajmniej tam nie ma tak wysokich temperatur.
-          First time in India?* - Słysząc te słowa, obróciła głowę w bok.
Krzesełko obok niej właśnie zajmowała roześmiana dziewczyna, z wyraźnie odznaczającą się od czarnych, prostych włosów do pasa, różową grzywką. Na sobie miała top z naprasowanką „Hello Kitty” i krótką spódniczkę.
            Mary w odpowiedzi kiwnęła potakująco głową. Nie miała ochoty na rozmowy z nieznajomymi, a już zwłaszcza z osobami tryskającymi tak silną energią i entuzjazmem.
-          Do you speak English?** - Spytała Azjatka, wesoło się uśmiechając.
-          Sure... ***
-          Jestem Cherry Jo. - Przedstawiła się wyciągając dłoń.
-          Mary Ann. - Blondynka niepewnie uścisnęła rękę dziewczyny.
-          Na długo przyjechałaś do Indii? - Zagadnęła wesoło, nie zrażając się nieco wrogim tonem Mary.
-          Na dwa miesiące.
-          I gdzie zamierzasz jechać? Pewnie będziesz zwiedzała świątynie, a pierwszym przystankiem jest Tadź Mahal... - zmarszczyła śmiesznie nos, jakby zupełnie jej się nie podobała trasa Mary Ann.
-          Nie wiem jeszcze - wzruszyła ramionami. - Tata mówił coś o aśramie Satja Sai Baby... Chce tam pobyć trochę czasu...
-          Super! - Cherry Jo wykrzyknęła radośnie, klaszcząc przy tym w dłonie. Bransoletki, które miała zawieszone na przegubach wesoło zadzwoniły. - My też jedziemy do Bhagawana! - Wskazała głową na stojącego nieopodal chłopaka, który ciekawie rozglądał się po wielkiej hali.
-          Bhagawana?
Cherry Jo kiwnęła potakująco głową, wyjaśniając:
-          Bhagawan to nic innego jak bóg. W Indiach określa się tym mianem praktycznie wszystko. Od świętych po gwiazdy filmowe. Ale Śri Satja Sai Babie jak najbardziej należy się ten tytuł.
Usta dziewczyny wykrzywiły się w szerokim uśmiechu, kiedy chłopak z rozczochranymi, mocno wycieniowanymi, czarnymi włosami z kilkoma niebieskimi pasemkami podszedł do nich. Mary Ann zauważyła, że ma bardzo dziewczęce rysy twarzy. „Zupełnie jak Bill...” - przemknęło jej przez myśl. Gdyby nie jego ubiór, na pewno nie powiedziałaby, że to osobnik przeciwnej płci.
-          Jestem Iruka. - Przedstawił się, ale nie podał Mary Ann dłoni, tak jak Cherry Jo, tylko skłonił się nisko. Blondynka nieśmiało skinęła mu głową, zdobywając się przy tym na niewyraźny uśmiech.
-          Mary Ann mówi, że jedzie do Sai Baby! - Zaświergotała radośnie dziewczyna z różową grzywką, jeszcze zanim blondynka zdołała wykrztusić z siebie swoje imię. - Czyż to nie wspaniale?
-          Jasne. Super - przytaknął. - Cherry musimy już iść, bo spóźnimy się na samolot.
-          Oj Iruka, nie bądź taki nietowarzyski! - Zganiła chłopaka, po czym podniosła się z siedzenia i zwróciła do Mary Ann: - Miło było cię poznać. Mam nadzieję, że spotkamy się w aśramie.
-          Byłoby miło - zgodziła się blondynka, uśmiechając się do pary azjatów.
____________________
* Pierwszy raz w Indiach?
** Mówisz po angielsku?
*** Pewnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz