Tom Kaulitz nie mogąc dłużej znieść widoku smutnego
Billa, który godzinami wpatrywał się w ścianę, sufit, podłogę, albo jakiś
bliżej nieokreślony punkt, kazał Dirkowi wywołać kilka zdjęć przedstawiających
Mary Ann. Sam nie mógł się pokazać u fotografa, w obawie, że zostanie
rozpoznany, ale jego ochroniarza nikt nie znał. Z całej piątki fanki Tokio
Hotel kojarzyły jedynie Sakiego. I być może Tobiego.
Z uśmiechem na ustach Dreadowłosy przyczepił kilka
fotografii Mary Ann na drzwiach szafy i zadowolony ze swojego dzieła, ruszył do
saloniku, w którym siedział bez ruchu Bill. Czarnowłosy ożywiał się tylko
wtedy, kiedy musieli udać się na jakiś wywiad, sesję, miał kolejne nagrania czy
lekcje angielskiego. Pozostały czas spędzał na kanapie, przed wyłączonym
telewizorem, albo w swoim pokoju na wpatrywaniu się w zdjęcia jego i Mary Ann.
Tom nigdy go na tym nie przyłapał, ale był pewny, że Czarny tak robi. W końcu
znał go być może lepiej niż siebie samego.
-
Trzymaj. -
Podał bratu kilka rzutek.
-
Po co mi one?
- Spytał Bill nic nie rozumiejąc.
-
Chodź to ci
pokażę.
Młodszy Kaulitz posłusznie podniósł się z sofy i ruszył za bliźniakiem. Nie
miał pojęcia po co mu rzutki, a już tym bardziej nie miał pojęcia dlaczego Tom
każe mu wstać z kanapy i iść na drugi koniec mieszkania. Najchętniej
przeleżałby cały dzień przed telewizorem, oddając się bez reszty wspomnieniom.
Chciał zapomnieć o Mary Ann, ale nie potrafił. Zamiast tego rysował coraz to
nowe sceny z ich życia, aby zapamiętać je na zawsze; aby stały się
nieśmiertelne.
Kiedy Bill zobaczył zdjęcia przedstawiające uśmiechniętą buzię Mary Ann,
spojrzał na kilka rzutek, które dzierżył w dłoniach, a następnie na twarz
bliźniaka. Wszystko stało się dla niego jasne. I zupełnie nie podobał mu się
ten pomysł Toma.
-
Odwaliło ci?!
- Spojrzał na Dreadowłosego jak na nienormalnego.
-
Nie. Musisz w
końcu z tym skończyć - powiedział spokojnie.
-
Z czym?
-
Z
nieprzespanymi nocami, brakiem apetytu, smuceniem się przez całe dnie -
wyliczał. - A przede wszystkim z nią. - Kiwnął głową na zdjęcia przyczepione do
drzwi szafy. - Zobacz jak wyglądasz... Wszyscy się o ciebie martwią...
Bill naprawdę nie wyglądał dobrze z podkrążonymi oczami i niebywale bladą
cerą. David zaczął go już wypytywać co się stało, zaś mama, ojciec i Gordon
dzwonili do niego po kilka razy dziennie, aby upewnić się, że dobrze pilnuje
bliźniaka. Cała trójka wiedziała, że nie ma sensu telefonować do samego
zainteresowanego, gdyż ten zapewni ich, że wszystko jest w porządku. A oni nie
chcieli słuchać kłamstw, tylko pomóc mu w miarę możliwości, bo przecież żadne z
nich nie przytarga do Billa Mary Ann i nie usunie jej ciąży.
-
Nic mi nie
jest - mruknął. - Przecież jeszcze żyję. Chodzę na wszystkie wywiady, sesje, na
angielski, odrabiam prace domowe, piszę piosenki, uśmiecham się do
reporterów... Czego wy jeszcze ode mnie chcecie?
-
Chęci do
życia? - W głosie Toma można było wyczuć ironię. Miał dość takiego zachowania
bliźniaka. Udawał, że nic się nie dzieje, choć gołym okiem widać było jaki jest
przygnębiony.
Bill spojrzał na brata uważnie, obracając w dłoniach rzutki. Skoro
wypełniał bez zarzutu wszystkie polecenia menagera, rodziców, ochroniarzy i
innych, to dlaczego się go czepiają? Starał się zachowywać tak jakby nic się
nie stało, ale najwyraźniej innym to przeszkadza. Słyszał wielokrotnie rozmowy
Toma z mamą, tatą, Gordonem, Davidem, Gustavem czy Georgiem na swój temat. Nie
był ślepy, a już tym bardziej głuchy, żeby nie wiedzieć co się wokół niego
dzieje. Nie chciał jednak urządzać scen. Owszem zdarzało mu się mieć zły humor,
ale potem przepraszał. Zresztą co z tego, że czuje się tak podle? To tylko i
wyłącznie jego sprawa. Nikogo innego.
-
Rzucaj -
ciszę przerwał Tom.
-
Tobie
naprawdę odwaliło! Ściągnij to i zapomnijmy o sprawie... - powiedział niemal
błagalnie. Nie miał tyle siły, aby skrzywdzić choć tylko zdjęcie ukochanej. To
wciąż była jego Mary Ann... Mary Ann, której oddał całe serce, a ona go
wykiwała.
-
Nie. - Głos
Dreadowłosego był stanowczy. - Spójrz na te cholerne zdjęcia i rzuć w nie.
-
Nie mogę w
nią rzucić.
-
To chociaż
spójrz.
-
Po co?
Przecież wiem jak wygląda. Mam ci ją opisać dla pewności?! - Uniósł głos. -
Prosiłem cię, żebyś pomógł mi o niej zapomnieć, a nie żebyś przypominał mi jak
wygląda. Nie mam zamiaru patrzeć w jej cudowne oczy koloru wiosennego nieba,
kształtny nosek, truskawkowe usta, stworzone do pocałunków, doskonałe rysy
twarzy, jedwabistą skórę, lśniące włosy...
Tom niepewnie spojrzał na zdjęcie Mary Ann, żeby się upewnić czy aby na
pewno mówią o tej samej dziewczynie. Blondynka była ładna i seksowna, ale nie
sądził, aby była taka idealna jak ją opisywał Bill. Co innego jego Nikola... To
ona miała usta stworzone do pocałunków... Takie cudownie miękkie i gładkie...
-
Nie
przesadzasz trochę? - Wtrącił, przerywając Billowi dalsze wychwalanie Mary.
-
Niby z czym?
- Uniósł jedną brew w górę, uważnie lustrując twarz Toma, jakby chciał z niej
wyczytać odpowiedź.
-
Ona nie jest
idealna. Wiesz ile jest dziewczyn ładniejszych i fajniejszych niż ona? Eva
Longoria, Mary Kate i Ashley Olsen, Kate Moss, Nicole z Pussycat Dolls... -
Widząc, że Bill chce zaprotestować, Tom uniósł rękę Czarnego, w której trzymał
rzutki i wycelował nią w zdjęcie. - Rzuć w nią. Zobaczysz, że ci ulży.
-
Oszalałeś?! -
Wykrzyknął z oburzeniem. - Mam rzucać lotkami w Mary Ann?!
-
Dokładnie
tak.
-
Ty naprawdę
oszalałeś! David! - Zawołał menagera, który siedział w kuchni razem z Gustavem
i Georgiem. - Dzwoń po pogotowie!
Po słowach młodszego Kaulitza zapadła cisza, którą przerwało dopiero
pojawienie się zdyszanego Josta w drzwiach pokoju. Mężczyzna wyglądał na
przerażonego.
-
Bill? Co się
stało? - Spytał patrząc uważnie na bliźniaków.
-
Tom oszalał -
wyjaśnił. - Każe mi rzucać w zdjęcia Mary Ann rzutkami! - Pokazał mu cztery
małe przedmioty z ostrymi końcówkami, które po chwili odłożył na szklany stolik
stojący w pobliżu.
-
Załatwiajcie
to między sobą. Ja się nie mieszam w wasze kłótnie. - Jost uniósł obie dłonie,
tak jakby chciał dodatkowo pokazać, że nie ma z tym nic wspólnego i wcale nie
zamierza mieć.
-
Ale czy my
się kłócimy? Ja tylko mówię, że mój brat potrzebuje natychmiastowej pomocy
psychiatry. - Bill oznajmił ze spokojem, po czym odwrócił się na pięcie i
wyszedł z pomieszczenia.
* * *
Mary Ann podwinęła pod brodę kolana i obwinęła je
ramionami. Wpatrywała się swoimi zapuchniętymi od płaczu i nieprzespanych nocy
oczami, w rozciągającą się poniżej ciemność. Pilot kilka minut temu
poinformował pasażerów, że są już nad Indiami i za niedługo powinni wylądować.
Mary nie mogła jeszcze uwierzyć w to, że za chwilę postawi stopy na indyjskiej
ziemi. Nie tak planowała spędzić te wakacje. Zdecydowanie bardziej wolałaby
pojechać do Niemiec, gdzie była już tysiące razy, aby być bliżej Billa. Wiedziała,
że nie mogliby się widywać tak często jakby tego pragnęła, bo chłopak ma teraz
dużo pracy, ale wystarczyłoby jej choć kilka minut dziennie. Teraz jednak nawet
te kilka minut stało się dla niej nieosiągalne.
Po policzku Mary Ann potoczyły się kolejne łzy. Była
wdzięczna ojcu, że o nic ją nie wypytywał. A może był tak zaaferowany swoim
wyjazdem do Indii, że nie widział w jakim stanie jest jego córka? „To całkiem
możliwe...” - Mary westchnęła w duchu, patrząc na Roberta Rose, który był w
trakcie przeglądania przewodnika po Indiach. „Przynajmniej ojciec się
przygotował...” - przemknęło jej przez myśl. Sama wiedziała o południowej Azji
tylko tyle ile nauczyła się w szkole. Nie znała mentalności tych ludzi, ani
zwyczajów panujących w kraju. Nie wiedziała nawet jak nazywa się narodowa
potrawa. Zresztą nie obchodziło jej to za bardzo. Najważniejsze, żeby mieli w
sklepach dużo czekolady i innych łakoci. Przynajmniej słodycze trochę ją
uspokajały. Na początku obwiniała się za to, że nie potrafi walczyć o miłość
Billa, potem była na niego wściekła, że tak ją potraktował, a teraz czuła
wielki żal, smutek i pustkę. Miała nadzieję, że po przeczytaniu karteczki,
którą mu zostawiła, Czarny do niej zadzwoni. Wpatrywała się godzinami w
wyświetlacz telefonu, wylewając coraz to nowe łzy. Komórka jednak uparcie
milczała. Od czasu do czasu dzwoniła tylko Nikola, aby upewnić się, czy
wszystko jest w porządku. Mary starała się nie dać po sobie poznać jak bardzo
cierpi, ale przyjaciółka domyślała się prawdy. Napominała, że Bill wygląda
strasznie i ciągle się smuci, ale blondynka nie sądziła, że ma z tym
jakikolwiek związek. W końcu chłopak wyraził się jasno, że to była tylko
zabawa. A nikt się przecież nie zamartwia dlatego, że nawet najlepsza zabawa
dobiegła końca. Może jest ludziom trochę smutno z tego powodu, ale na pewno
nikt nie chodzi przez to z podkrążonymi oczami. Próbowała wyjaśnić to
przyjaciółce, ale ona uparcie obstawała przy swoim.
-
Mary, zapnij
pas. Zaraz lądujemy.
Blondynka spojrzała na ojca, po czym posłusznie wypełniła polecenie.
Pochłonięta swoimi rozmyślaniami nawet nie zauważyła kiedy samolot zaczął
schodzić w dół.
-
Czytałem, że
niedawno wprowadzono nowe przepisy dotyczące bezpieczeństwa - oznajmił Robert
Rose. - Teraz samoloty mogą lądować i startować co trzy minuty.
-
Co trzy
minuty? - Mary spytała, aby upewnić się czy dobrze usłyszała.
Pan Rose kiwnął twierdząco głową, po czym kontynuował:
-
Wcześniej
dochodziło do wypadków, bo samoloty startowały bądź lądowały w tym samym
czasie. W Indiach wciąż przybywa prywatnych linii lotniczych, ale nikt nie
buduje większych lotnisk - wyjaśnił. - W 2010 roku ma zostać oddany do użytku
terminal trzeci na tym lotnisku. Wtedy może będzie tu mniejszy ruch.
Mary Ann kiwnęła głową ze zrozumieniem, zupełnie jakby ją to obchodziło, po
czym odwróciła głowę w stronę małego okienka. Samolot był już kilkadziesiąt
metrów nad ziemią. Otarła łzy, a na twarz przywołała uśmiech. Przyjechała do
Indii, aby zapomnieć o tym co się wydarzyło w niedzielę. Nie chciała wylewać
więcej łez z powodu Billa. „Kocham go, ale to nie powód, żeby marnować sobie
życie ciągłym umartwianiem się” - próbowała przekonać się w myślach.
Bezskutecznie.
Kiedy samolot wylądował na pasie startowym, pasażerowie zaczęli bić brawo.
Mary Ann zabrała swój podręczny bagaż i z lekkim uśmiechem podążyła za tatą do
wyjścia. Już w momencie, kiedy wystawiła głowę z klimatyzowanego pomieszczenia,
zaczęła tego żałować. Widząc jak jej ojciec entuzjastycznie macha w jej stronę,
żeby wreszcie do niego dołączyła, posłusznie zeszła po schodkach. Owszem
słyszała, że New Delhi to jedno z najcieplejszych miast świata, ale nie
przypuszczała, że panuje tutaj aż taki skwar. A może miało to związek z porą
monsunową?
Jeszcze zanim przebyła kilkadziesiąt metrów dzielących ją od wejścia do
budynku lotniska na jej bluzce z długim rękawkiem pojawiły się wielkie, mokre
plamy. Mary czuła się dosłownie jak wielka, bezkształtna masa, która za chwilę
się zapali.
-
Ludzie mówili
prawdę. - Stwierdził Robert Rose wchodząc do klimatyzowanego budynku. - Tu naprawdę
jest powyżej trzydziestu czterech stopni Celsjusza w nocy.
Blondynka spojrzała na ojca, jakby właśnie postradał wszystkie zmysły, po
czym otarła z czoła pot. Jak ona wytrzyma tutaj dwa miesiące?! Wcześniej umrze
z odwodnienia, albo poprzez samozapłon!
Kontrola paszportowa przebiegła dość sprawnie, zaś bagaże
w krótkim czasie pojawiły się na taśmach. Mary Ann czekając aż pan Rose wymieni
euro na rupie indyjskie rozsiadła się wygodnie na czerwono-czarnych fotelach
ustawionych w pomieszczeniu i zaczęła przygotowywać się psychicznie do wyjścia
na zewnątrz. Najchętniej wsiadłaby w samolot i ruszyła w drogę powrotną do
Berlina. Przynajmniej tam nie ma tak wysokich temperatur.
-
First time in
India?* - Słysząc te słowa, obróciła głowę w bok.
Krzesełko obok niej właśnie zajmowała roześmiana dziewczyna, z wyraźnie
odznaczającą się od czarnych, prostych włosów do pasa, różową grzywką. Na sobie
miała top z naprasowanką „Hello Kitty” i krótką spódniczkę.
Mary w odpowiedzi kiwnęła potakująco głową. Nie miała ochoty
na rozmowy z nieznajomymi, a już zwłaszcza z osobami tryskającymi tak silną
energią i entuzjazmem.
-
Do you speak
English?** - Spytała Azjatka, wesoło się uśmiechając.
-
Sure... ***
-
Jestem Cherry
Jo. - Przedstawiła się wyciągając dłoń.
-
Mary Ann. -
Blondynka niepewnie uścisnęła rękę dziewczyny.
-
Na długo
przyjechałaś do Indii? - Zagadnęła wesoło, nie zrażając się nieco wrogim tonem
Mary.
-
Na dwa
miesiące.
-
I gdzie
zamierzasz jechać? Pewnie będziesz zwiedzała świątynie, a pierwszym
przystankiem jest Tadź Mahal... - zmarszczyła śmiesznie nos, jakby zupełnie jej
się nie podobała trasa Mary Ann.
-
Nie wiem
jeszcze - wzruszyła ramionami. - Tata mówił coś o aśramie Satja Sai Baby...
Chce tam pobyć trochę czasu...
-
Super! -
Cherry Jo wykrzyknęła radośnie, klaszcząc przy tym w dłonie. Bransoletki, które
miała zawieszone na przegubach wesoło zadzwoniły. - My też jedziemy do
Bhagawana! - Wskazała głową na stojącego nieopodal chłopaka, który ciekawie
rozglądał się po wielkiej hali.
-
Bhagawana?
Cherry Jo kiwnęła potakująco głową, wyjaśniając:
-
Bhagawan to
nic innego jak bóg. W Indiach określa się tym mianem praktycznie wszystko. Od
świętych po gwiazdy filmowe. Ale Śri Satja Sai Babie jak najbardziej należy się
ten tytuł.
Usta dziewczyny wykrzywiły się w szerokim uśmiechu, kiedy chłopak z
rozczochranymi, mocno wycieniowanymi, czarnymi włosami z kilkoma niebieskimi
pasemkami podszedł do nich. Mary Ann zauważyła, że ma bardzo dziewczęce rysy
twarzy. „Zupełnie jak Bill...” - przemknęło jej przez myśl. Gdyby nie jego
ubiór, na pewno nie powiedziałaby, że to osobnik przeciwnej płci.
-
Jestem Iruka.
- Przedstawił się, ale nie podał Mary Ann dłoni, tak jak Cherry Jo, tylko
skłonił się nisko. Blondynka nieśmiało skinęła mu głową, zdobywając się przy
tym na niewyraźny uśmiech.
-
Mary Ann mówi,
że jedzie do Sai Baby! - Zaświergotała radośnie dziewczyna z różową grzywką,
jeszcze zanim blondynka zdołała wykrztusić z siebie swoje imię. - Czyż to nie
wspaniale?
-
Jasne. Super
- przytaknął. - Cherry musimy już iść, bo spóźnimy się na samolot.
-
Oj Iruka, nie
bądź taki nietowarzyski! - Zganiła chłopaka, po czym podniosła się z siedzenia
i zwróciła do Mary Ann: - Miło było cię poznać. Mam nadzieję, że spotkamy się w
aśramie.
-
Byłoby miło -
zgodziła się blondynka, uśmiechając się do pary azjatów.
____________________
* Pierwszy raz w Indiach?
** Mówisz po angielsku?
*** Pewnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz