niedziela, 8 września 2013

Część II: Rozdział 27



Happy Birthday to Gustav^____^

O jejku! Aż mi się nie chce wierzyć, ale naprawdę nie dodałam nowego odcinka przez 7(!) miesięcy! Przepraszam. Naprawdę przepraszam OTL 
Bardzo dziękuję również osobom, które jeszcze tutaj zaglądają~ ^____^ Opowiadanie na pewno będę kontynuowała aż do momentu, kiedy napiszę ostatnie słowo, o czym na pewno Was powiadomię. 
Nie potrafię w tej chwili napisać kiedy pojawi się Rozdział 28, ponieważ dopiero przed chwilą skończyłam pisać Rozdział 27 i szczerze mówiąc sama nie wiem co pisać dalej. Niby jakiś tam malutki pomysł zaświtał mi w głowie, ale zobaczymy jak to wyjdzie. W każdym razie będzie to na pewno przed upływem kolejnych siedmiu miesięcy.
Może jak w końcu TH wydadzą nowy album, co miejmy nadzieję nastąpi wkrótce, wpadnie mi do głowy jakiś genialny pomysł na ciąg dalszy i rozdziały będą się pojawiały częściej. Dlatego Bill, Tom, Gustav, Georg nie leńcie się w studio tylko nagrywajcie coś nowego!!! I przyjedźcie na koncert do Polski, bo ja chcę was w końcu zobaczyć na żywo! Hahaha Nie jestem ich fanką, ani właściwie nigdy nie byłam, ale fajnie byłoby ich zobaczyć na żywo po tylu latach pisania o nich fanficka xD 
Jeżeli znów nie dopadnie mnie kryzys twórczy, być może wkrótce umieszczę tutaj nowe opowiadanie - tym razem jednak o nikim sławnym. Mam już kilka rozdziałów, więc...
Nie rozpisuję się więcej.

Jeszcze raz przepraszam i zapraszam na Rozdział 27.


ROZDZIAŁ 27

            Georg Listing od ponad godziny walczył z przemożną chęcią ucieczki z klubu, albo chociaż zasłonięcia szczelnie swoich uszu, aby nie dostawał się do nich nawet najcichszy dźwięk. Spojrzał na Leonie. Kobieta wpatrywała się jak urzeczona w scenę, na której stał mężczyzna w średnim wieku. Grał jakąś jazzową melodię na swoim saksofonie, której Georg nie mógł znieść. Torturę dodatkowo pogłębiały nachalnie napływające do jego umysłu myśli o koncercie 30 Seconds to Mars. Mógłby teraz świetnie się bawić z Tomem w rytm muzyki, którą lubił. Niestety nie potrafił oprzeć się prośbą Leonie.
            Kiedy wreszcie mężczyzna skończył swoją grę i ukłonił się publiczności, Georg pospiesznie podniósł się z krzesła i zaczął bić brawo jak szalony. Nie dlatego, że podobała mu się muzyka, ale dlatego, że muzyk w końcu skończył grać. Wiedział, że nie powinien zachowywać się w taki sposób. Sam był muzykiem, więc powinien szanować innych. Niestety od jazzu nienawidził tylko jeszcze bardziej dźwięk saksofonu.
-         Pięknie grał – Leonie powiedziała z zachwytem, kiedy opuścili wnętrze klubu. – Coś niesamowitego!
-         Tak... – przytaknął niemrawo.
-         Za tydzień będzie kolejny koncert. Pójdziesz ze mną, prawda?
Georg skrzywił się mocno, przeklinając w duchu gust muzyczny Leonie. Bez słowa otworzył samochód i do niego wsiadł.
-         Georg, nie odpowiedziałeś mi.
Mężczyzna spojrzał na kobietę, która usadowiła się na fotelu pasażera i patrzyła na niego swoim przenikliwym wzrokiem. Georg dobrze wiedział, że Leonie wcale nie czeka na jego szczerą odpowiedź tylko potwierdzenie swoich słów.
-         Tak, tak. Oczywiście – powiedział wbrew sobie, uśmiechając się nieznacznie.
Odpalił silnik samochodu, wyjechał z parkingu i skierował auto w stronę ich mieszkania.
-         Georg zwolnij. Nie jedź tak szybko.
Mężczyzna spojrzał na wskazówkę, która ledwie wskazywała osiemdziesiąt kilometrów na godzinę. Nie chcąc kłócić się z Leonie, posłusznie zdjął nogę z gazu. Zwolnił do pięćdziesięciu kilometrów na godzinę i przeklinając w myślach toczył się w stronę domu. Wysłuchiwał cierpliwie zachwytów dotyczących koncertu, co jakiś czas jej przytakując. Najchętniej powiedziałby, że występ mu się ani trochę nie podobał, ale nie miał serca tego zrobić.
            Gdy przed jego oczami ukazał się pobliski sklep spożywczy, pokazał kierunkowskaz i skręcił na parking.
-         Dlaczego się tutaj zatrzymałeś?
-         Idę na chwilę do sklepu.
-         Po co? Wszystko mamy w domu. Nie będziemy nic kupowali.
-         Skoczę tylko po piwo i zaraz wracam.
-         Piwo?!
Georg słysząc w jej głosie niezadowolenie pośpiesznie wysiadł z samochodu i pobiegł do sklepu. Odszukał w lodówce swoje ulubione piwo, wyciągnął dwie butelki i podszedł do kasy. Po męczącym wieczorze miał ochotę usiąść w fotelu i napić się kilka łyków tego orzeźwiającego napoju.
Gdy wychodził ze sklepu zaczepiła go młoda kobieta.
-         Przepraszam, czy mógłbyś mi to odkręcić? – wyciągnęła w jego stronę butelkę z coca-colą. – Siłuję się z nią już dobre kilka minut.
Georg spojrzał niepewnie w stronę samochodu, w którym czekała Leonie, po czym pospiesznie wziął od kobiety butelkę i spróbował ją odkręcić. Minęło kilka sekund nim udało mu się otworzyć napój.
-         Proszę – podał jej colę.
-         Dziękuję! – Uśmiechnęła się do niego szeroko. – Już myślałam, że będę musiała obejść się smakiem! Chciałam kupić nową, ale zapomniałam wziąć portfela z domu – zaczęła się bawić swoimi długimi włosami, opadającymi miękkimi falami na jej piersi.
-         Nie ma za co – uśmiechnął się do niej. – Butelka była bardzo mocno zakręcona.
-         Tak – zgodziła się z nim. – Na szczęście znalazłam silnego mężczyznę – zażartowała. – Jeszcze raz dziękuję.
-         Nie ma za co – powtórzył. – Trochę się spieszę.
-         A tak! Przepraszam, że cię zatrzymałam. Pa, pa!
Zaczęła mu machać energicznie dłonią na pożegnanie.
-         Pa.
Wymachując reklamówką, podszedł do samochodu. Otworzył drzwi i wsiadł do środka. Leonie patrzyła na niego z naburmuszoną miną.
-         Kto to był?
-         Nie wiem – wzruszył obojętnie ramionami.
-         Naprawdę jej nie znasz?
-         Tak, naprawdę jej nie znam.
-         To dlaczego z nią rozmawiałeś, co? – kiwnęła głową w stronę dziewczyny. – Od kiedy to nieznajome machają tak energicznie na pożegnanie?
-         Oj Leonie, daj spokój. Poprosiła mnie tylko, żebym otworzył jej colę. To wszystko.
-         Tak pewnie. I myślisz, że w to uwierzę?
-         Tak właśnie myślę – odpowiedział, włączając samochód do ruchu.
-         Czy ty musisz flirtować ze wszystkimi pannami ubranymi w mini? – spytała z wyrzutem.
-         Nie flirtowałem z nią.
-         Nie kłam. Wszystko widziałam.
-         Przepraszam Leonie...
-         Przeprosiny nie wystarczą.
Georg westchnął ciężko zastanawiając się jak powinien udobruchać Leonie. Zawsze kiedy zaczepiła go jakaś kobieta albo za jakąś się spojrzał robiła mu wyrzuty. Czasami męczyła go jej zazdrość i zaborczość.
Po kilku minutach zaparkował samochód na parkingu. Kobieta wysiadła i bez słowa skierowała się w stronę windy. Georg pobiegł za nią. Ledwo zdążył wsiąść nim drzwi się zasunęły.
Przytulił ją do siebie:
-         Nie gniewaj się kochanie – powiedział czule do jej ucha. – Przecież wiesz, że tylko ciebie kocham.
-         Zostaw mnie – odsunęła się od niego. – Nie jestem w nastroju.
-         Przepraszam kochanie.
-         Przynajmniej wiesz, że postąpiłeś źle – mruknęła, wychodząc z windy.
Georg pokręcił tylko głową z niezadowoleniem. Czuł, że dzisiejszej nocy znów będzie musiał nocować  w salonie.
* * *
Mary Ann z niepokojem obserwowała jak Bill nalewa do kieliszka kolejną porcję alkoholu. Położyła dłoń na jego udzie i zacisnęła mocno palce. Gdy mąż na nią spojrzał pokręciła głową z dezaprobatą, dając mu tym samym do zrozumienia, żeby przestał już pić.
-         No co? – Spytał jakby nie rozumiał o co jej chodzi. Uniósł kieliszek do ust i zwrócił się do Adama: – Na zdrowie!
-         Na zdrowie! – odpowiedział mężczyzna opróżniając swój kieliszek jednym haustem.
-         Bill... – powiedziała prosząco.
-         Co?
-         Wystarczy. Nie pij więcej.
-         Oj – machnął niedbale dłonią, wywracając przy tym szklankę - daj spokój.
-         Bill wystarczy. Zobacz, już nie panujesz nad swoimi ruchami – spojrzała wymownie w stronę naczynia, które leżało teraz przewrócone na stole.
-         Daj spokój Mary. Zaczynasz marudzić.
-         Bill proszę cię...
-         To co? Jeszcze jeden? – Bill słysząc słowa Adama pospiesznie skinął głową, zupełnie ignorując prośbę żony. Podsunął mężczyźnie kieliszek, aby ponownie wypełnił go alkoholem.
Mary złapała tym razem męża za przedramię jedną dłonią, a drugą wyciągnęła mu naczynie z ręki i postawiła na stole.
-         Naprawdę ci już wystarczy. Nie będę więcej razy prosiła, żebyś przestał.
-         Musisz być taką zrzędą?
-         Nie Bill, nie muszę – uśmiechnęła się nieznacznie. – Proszę – wskazała na kieliszek – możesz wypić tyle ile zdołasz. Ale pamiętaj, jutro nie chcę nic słyszeć o tym, że się źle czujesz albo, że zostawiłam cię u rodziców jeżeli nie będziesz w stanie wsiąść do samochodu. Dobrze wiesz, że o ósmej muszę być już w Berlinie.
-         Dobra, dobra – położył dłoń na jej prawym ramieniu i przyciągnął ją do siebie.
-         Nie myślałeś, żeby zostać aktorem? – Adam spytał Billa.
-         Aktorem? – Bill powtórzył, zastanawiając się nad odpowiedzią. – Hmm... Jeżeli trafi się jakiś ciekawa rola, pewnie zagram w filmie. Ale wolę muzykę. Dlaczego pytasz?
-         Tak sobie właśnie pomyślałem, że bylibyście świetnymi aktorami. Na pewno dostalibyście oscary.
Mary Ann widząc jak Bill się uśmiecha, ucieszyła się, że nie wyczuł ironii w słowach Adama.
-         Wszystko jest możliwe, więc może kiedyś...
-         O czym rozmawiacie?
Joanna Rose zajęła miejsce obok Adama.
-         O niczym szczególnym – mężczyzna wzruszył obojętnie ramionami. – Właśnie sugerowałem im, że powinni zostać aktorami.
-         A kto chciałby go oglądać?
-         Więcej osób niż myślisz, mamo. Prosiłam cię o coś. Zapomniałaś już?
-         Tak? A o co?
-         Mogłabyś rozmawiać w obecności Billa w języku, który rozumie? To naprawdę tak dużo?
-         A on nie może się nauczyć języka, w którym ja mówię?
-         A czy ja cię proszę, żebyś nauczyła się jakiegoś języka dla Billa? Przestań być uparta.
-         To ty jesteś uparta, że nadal z nim jesteś. Po co  z nim jesteś?
-         Po to samo po co ty jesteś z tatą.
-         Nie mieszaj do tego taty.
-         A ty przestań wreszcie być złośliwa w stosunku do Billa i mnie. Nie masz pięciu lat, żeby tak się zachowywać. Mamo naprawdę nie chcę się z tobą kłócić.
Joanna Rose sięgnęła po miskę z sałatką i nałożyła warzywa zmieszane z majonezem na talerz Adama.
-         Zjedz coś. Inaczej szybko się upijesz.
-         Dziękuję Asiu.
Mary Ann chciała powiedzieć coś mamie, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Nieważne ile razy próbowała rozmawiać z mamą albo prosić ją, żeby wreszcie ustąpiła, rezultat zawsze był taki sam. Joanna Rose już dawno temu postanowiła, że będzie nienawidzić Billa. I za nic nie chciała uczynić czegoś, co mogłoby złamać to postanowienie.
-         Powinnaś docenić co Joanna dla ciebie robi. Ona chce jak najlepiej.
-         Moje dobro nie powinno leżeć w obszarze twoich zainteresowań.
-         Dlaczego jesteś taka niemiła dla Adama? – mama skarciła Mary. – Nie widzisz, że on się o ciebie troszczy?
-         Dlaczego on – Bill wskazał na mężczyznę palcem – miałby się troszczyć o moją żonę? – ostatnie słowo specjalnie podkreślił. – Zresztą Mary Ann jak widać ma się całkiem dobrze.
Mary skinęła głową, zgadzając się z mężem.
-         Zobaczysz będziesz jeszcze płakała, że mnie nie posłuchałaś. Wrócisz z podkulonym ogonem, ale będzie już za późno.
-         Mamo, czy ty przypadkiem nie wypiłaś za dużo? – Mary Ann spytała ostrożnie. Choć słowa mamy jasno dawały do zrozumienia co ma na myśli, ona nie potrafiła ich zrozumieć. Były dla niej zbyt abstrakcyjne. Gdyby miała żałować swojego związku z Billem, zrobiłaby to już dawno temu.
Złapał Mary Ann za dłoń i splótł palce z jej. Gdy Adam nalał mu kolejny kieliszek alkoholu sięgnął po niego i wypił duszkiem.
-         Powiedz mi, nie spotykasz się z nikim? – Bill zwrócił się do Adama.
-         Nie mam obecnie nikogo.
-         Dlaczego taki wspaniały mężczyzna jak ty się z nikim nie spotyka? – pytał dalej, a widząc wściekłość w oczach teściowej uśmiechnął się szeroko.
-         Nie mam czasu. Moja praca wymaga wiele wysiłku.
-         Rozumiem. Ale wiesz, praca tak naprawdę nie jest przeszkodą, żeby się z kimś widywać.
-         Czy... czy ty mnie... – Mary Ann zaśmiała się słysząc jak Adam zaczął się jąkać – zapraszasz... na randkę...
Nie była pewna czy zaczerwienione policzki i słowa, które wypowiedział z takim trudem były spowodowane ilością wypitego alkoholu czy też nie. Jednak bez względu na to, co spowodowało takie wypieki na jego policzkach, Adam wyglądał przekomicznie.
-         Dlaczego nie? – Bill wzruszył ramionami. Mary zauważyła, że dokuczanie mężczyźnie i jej mamie sprawia mu przyjemność. – Spędzimy razem miło czas.
-         Joanna miała rację...
-         Oczywiście, że miałam. Spójrz tylko na niego. Od razu widać, że woli mężczyzn.
-         Więc... prawda też... Myślałem o tym całą noc i później dzień i nie mogę to co mi powiedziałaś zaakceptować... – język mu się plątał.
-         Czego? Co ona ci powiedziała?
-         Lesbijka. Jest lesbijką – spojrzał na Mary Ann rozbieganym wzrokiem. – To prawda.
Mary Ann poczuła jak Bill zaciska mocno palce. Położyła dłoń na jego i zaczęła ją głaskać, aby rozluźniać jego uścisk. Bała się, że zaraz mąż połamie jej palce. Obserwowała jak z sekundy na sekundę staje się coraz bardziej spięty. Nawet jeżeli na ustach miał uśmiech, wewnątrz aż z niego kipiało. Zawsze był wybuchowy, a duża ilość krążącego w jego żyłach alkoholu wcale nie pomagała. Mary uznała, że to i tak cud, że Bill tak długo wytrzymał.
-         O czym ty mówisz? Moja córka miałaby być... lesbijką? – ostatnie słowo ledwo przeszło jej przez gardło. – To wszystko przez ciebie! – wskazała palcem na Billa. – To przez ciebie to spotkało moją córkę. Zawsze wiedziałam, że przez ciebie będą same kłopoty. Tylko Robert się upierał... Mogłam wcześniej...
Kiedy Joannie zabrakło słów, Adam zabrał głos:
-         Nie chciałabyś spróbować tego z mężczyzną?
-         Hahaha...
Mary Ann słysząc sztuczny śmiech Billa, wyciągnęła przed siebie dłoń próbując go złapać. Jednak Kaulitz był szybszy. W ułamku sekundy pochylił się nad stołem i dłonią zaciśniętą w pięść uderzył Adama w twarz. Mężczyzna oszołomiony sytuacja w jakiej się znalazł, siedział przez moment nieruchomo. Gdy zaczęło do niego docierać co się właśnie dzieje, złapał Billa za koszulkę i próbował od siebie odepchnąć.
-         Bill! – Mary Ann szarpała go za koszulkę. – Przestań natychmiast! Bill!!! Tak nie można! Bill!
Mąż zupełnie ją zignorował, skupiając się na biciu Adama.
-         Bill! Adam! Uspokójcie się!
-         Dalej chcesz, spróbować tego z Mary?! – Bill wrzasnął.
-         Zachowujesz się jak pies ogrodnika! Sam nie skorzystasz, ale innym też nie dasz! Asia ma rację!
Adam korzystając z chwili nieuwagi Billa, położył go na stole i usiadł na nim okrakiem. Mary Ann zasłoniła oczy dłońmi, kiedy mężczyzna uderzył jej męża pięścią w twarz. Nie chciała tego oglądać, jednak nie miała wyboru. Musiała jakoś ich powstrzymać.
-         Dalej! Adam nie daj się!
Słysząc słowa mamy, obróciła w jej stronę gwałtownie głowę. Nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. Nie rozumiała jak w takiej chwili mama może kibicować Adamowi – jak w ogóle może któremuś kibicować. Krew, która widniała na ich twarzach była jak najbardziej prawdziwa. Mary Ann była pewna, że jeżeli potrwa to odrobinę dłużej, zrobią sobie prawdziwą krzywdę.
Otworzyła usta, żeby zawołać tatę, brata i wujków, którzy byli w innym pokoju. Z jej krtani wydobył się jednak tylko jęk bólu. Złapała się jedną ręką za klatkę piersiową, w którą została mocno uderzona, a drugą kurczowo zacisnęła na brzuchu. Próbowała nabrać powietrza w płuca, jednak coś jej to skutecznie uniemożliwiało. Otwierała i zamykała na przemian usta niczym ryba, która została wyciągnięta z wody. Czuła pulsowanie krwi w uszach, zaś oczy zaszły jej łzami.
-         Co się stało mamo?! – usłyszała przytłumiony głos Ying Xionga. – Mamo! Mamo!
Chłopak zaczął klepać ją po plecach.
-         Mamo! Już dobrze, mamo... Nie umieraj... Proszę mamo! Zostań z nami! Mamo!
Gdy wreszcie udało jej się zaczerpnąć powietrza, wyciągnęła przed siebie drążącą dłoń, w uspakajającym geście.
-         Nic mi nie jest... – powiedziała słabo. Po policzkach spływały jej łzy.
-         Mamo!
Jęknęła, gdy Ying Xiong mocno się do niej przytulił.
-         Przepraszam! – odsunął się szybko i uważnie ją obejrzał. – Gdzie boli? Bardzo mocno? Mamo!
-         Trochę... tutaj... – wskazała na swoją klatkę piersiową, po czym spojrzała w stronę Billa i Adama, którzy nie przejmując się niczym leżeli na podłodze i okładali się nawzajem pięściami. – Bill...
-         W porządku. Babcia poszła po dziadka – Ying Xiong, jedną ręką przytrzymując ją, drugą sięgnął po telefon. – Zadzwonię po pogotowie. Jaki jest numer?
Nie chciała jechać do szpitala, ale ból w klatce piersiowej był nieznośny. Martwiła się też o to czy nic nie stało się dziecku. A i Bill z Adamem powinni zostać opatrzeni.
-         999 albo 112...
Ying Xiong pospiesznie wybrał odpowiedni numer. Chwilę z kimś rozmawiał, po czym rozłączył się. Poprowadził Mary Ann do krzesełka i pomógł jej usiąść.
-         Lekarz za chwilę przyjedzie. Wszystko będzie dobrze.
-         Dziękuję Ying Xiong.
Chłopak uśmiechnął się do niej ciepło. To był kolejny raz, kiedy Chińczyk przychodził jej z pomocą.
Mary Ann poczuła jak spada jej kamień z serca, gdy do salonu wpadł tata, Brian, Marcin, Krystian i Bronisław – tata Adama. Nawet gdy mężczyźni rozdzielili Billa i Adama, ci wcale nie zamierzali przerywać bijatyki.
-         Jeszcze raz powiesz coś o mojej żonie, to cię zabiję! – Bill wrzeszczał, próbując wyrwać się z mocnego uścisku Roberta i Briana.
-         No chodź! Dawaj! Zobaczymy, kto kogo pierwszy zabije! – Adam nie pozostał mu dłużny.
-         Proszę... was..., uspokójcie... się... – Mary Ann poprosiła słabym głosem, próbując złapać oddech. Mówienie sprawiało jej trudność.
Gdy mężczyźni nie zwrócili nawet najmniejszej uwagi na jej prośbę, nadal obrzucając się wyzwiskami, Ying Xiong stanął pomiędzy nimi.
            Pełnymi łez oczami spojrzał na Adama, a następnie na Billa.
-         Możecie przestać? Mama jest ranna!
Bill przez moment patrzył na niego nic nie rozumiejąc. Zmartwiona twarz chłopaka go jednak zaniepokoiła. Rozejrzał się w poszukiwaniu żony. Siedziała na krześle, trzymając się kurczowo za brzuch i klatkę piersiową, zaś na jej policzkach widniały czarne strugi od rozpuszczonego przez łzy makijażu.
-         Mary Ann... Dieter... – powiedział słabo. Umysł momentalnie mu się rozjaśnił, zupełnie tak, jakby z jego organizmu w sekundzie wyparował cały alkohol.
Wyszarpnął się z uścisku teścia i szwagra.
-         Mary Ann... – klęknął przed nią i spojrzał w jej zapłakaną twarz. – Mary Ann... co się stało? Jak się czujesz? Dieter...
-         Nie wiem – powiedziała cicho.
Drżącymi dłońmi Bill zaczął szukać swojego telefonu.
-         Pogotowie, pogotowie...
-         Już wezwałem karetkę tato.
-         Co się stało? – zapytał chłopaka.
-         Nie wiem. Obudziły mnie wasze krzyki, a kiedy tu przyszedłem zobaczyłem umierającą mamę!
Mary Ann widząc panikę na twarzy Billa, uderzyła lekko Ying Xionga w udo.
-         Nie... kłam... Tylko... nie... mogłam przez... moment... złapać... powietrza...
-         Powiedz mi, co się stało? Jak do tego doszło? Co z Dieterem? – położył czule dłonie na jej brzuchu, jakby chciał zbadać w jakim stanie znajduje się ich syn.
-         Adam mnie... uderzył... jak chciałam... was rozdzielić...
-         Zabiję go! – zawołał gniewnie, podnosząc się gwałtownie z podłogi. Mary Ann złapała go za nogawkę spodni, próbując go zatrzymać.
-         Zostaw mnie! Zabiję drania!
-         Bill... nie...
Przez chwilę walczył ze swoimi myślami, po czym posłusznie kucnął przed żoną.
-         Jak się czujesz? Bardzo cię boli?
Uśmiechnęła się lekko. Dotknęła dłonią zakrwawionej twarzy Billa i próbowała wytrzeć z niej krew.
-         Dobrze się czujesz? – usłyszała głos mamy. – Nic ci się nie stało?
-         Nic mi... nie jest... – nadal miała kłopoty ze złapaniem powietrza.
-         To wszystko moja wina – Bill przytulił się do jej brzucha. – Bądź dzielny. Proszę. Przepraszam. Dieter fighting! Bądź silnym chłopcem!
-         Bill... – Mary Ann go upomniała, widząc zaciekawione spojrzenie jej rodziców i brata.
-         O czym on mówi? – Joanna spojrzała na nich uważnie. – Jaki Dieter? Czy ty sobie coś zrobiłaś, żeby...
Mary Ann słysząc słowa mamy, nie mogła powstrzymać śmiechu. Jednak czując przeszywający ból, szybko tego pożałowała.
-         To nie jest czas na śmiech! Możecie mi to wyjaśnić?!
Bill spojrzał na żonę. Skoro i tak wszystko się wydało, chciał wyjawić teściom, że Mary jest w ciąży. Blondynka pokręciła jednak głową.
-         Nie martwi się pani o córkę?! Nie widzi pani, że ona się źle czuje?! Musi ją pani dodatkowo denerwować?!
Joanna Rose otworzyła usta, aby coś powiedzieć, jednak dzwonek domofonu jej to uniemożliwił. Ying Xiong biegiem udał się do wyjścia, aby wpuścić pogotowie.
Kiedy Mary Ann poczuła ukłucie bólu w podbrzuszu, spojrzała ze strachem na męża.
-         Bill... Boję się... – z jej oczu wypłynęły łzy. – Boję się, że...
-         Ciii... Nic nie mów. Wszystko będzie w porządku. Lekarze już tutaj są.
* * *
            Gustav przewracał się z boku na bok. Próbował zasnąć już od kilku godzin, ale za nic mu się to nie udawało. Wizja wyjeżdżającej Inge do Korei na całe dwa, a może nawet trzy tygodnie spędzała mu sen z powiek.
-         Przecież ona jeszcze nie wyjechała! Zresztą sam chciałeś od niej trochę odpocząć! Tak będzie lepiej! – próbował się przekonać.
Choć jego umysł mówił zupełnie co innego, jego ciało żyło własnym życiem. Chciało jak najszybciej znów znaleźć się w objęciach Inge.
Zaczął szarpać włosy, jakby miało mu to pomóc przestać myśleć o zielonookiej.
-         Inge! Ty diable! – wrzasnął wreszcie, nie mogąc uwolnić się od napływających do jego głowy myśli o niej. – Rzuciłaś na mnie urok!
Czując, że nie wytrzyma dłużej przewracania się z boku na bok, Gustav zerwał się z łóżka. Pospiesznie założył na siebie ubrania, które znalazł na podłodzie. Włożył na nogi pierwsze lepsze buty, które wpadły mu w ręce i chwycił klucze od samochodu. Pobiegł na parking, zupełnie tak jakby mu się gdzieś spieszyło. Odnalazł białe Audi i do niego wsiadł.
Ruszył z piskiem opon. Myślał, że krótka przejażdżka trochę go zmęczy. Nieświadomie jednak skręcił w ulicę, która prowadziła do mieszkania Inge. Zatrzymał samochód przed apartamentowcem i wpatrzył się w okna, które sądził, że należą do Inge. Próbował opanować usilną chęć wyjścia z samochodu, wejścia do budynku i znalezienia się w objęciach Inge. Nie rozumiał jak mógł już za nią tęsknić. Przecież zaledwie kilka godzin temu odwiózł ją do jej mieszkania, żeby się spakowała.
Włączył radio i ustawił jedną ze swoich ulubionych piosenek. Przymknął oczy i wsłuchał się w głos Roda Stewarta. Nie wiedzieć kiedy pogrążył się w marzeniach sennych.

Mlasnął kilkakrotnie, kiedy do jego uszu dobiegł jakiś nieznośny dźwięk. Gdy pukanie w szybę nie ustawało, przetarł powieki i wpatrzył się w osobę, która zakłóciła mu sen.
-         Inge!!! – wrzasnął z przerażenia.
Przez chwilę rozglądał się dookoła, zastanawiając się co powinien zrobić. Było mu głupio przyznać się, że przyjechał do niej ponieważ nie mógł zasnąć i w rezultacie spał w samochodzie.
Szukając w panice jakiejś wymówki, otworzył auto.
-         Gu, dlaczego śpisz w samochodzie?
-         Eee... Przed chwilą... Odwiozę cię na lotnisko – plątał się. – Tak, przed chwilą przyjechałem, żeby odwieźć się na lotnisko.
Wysiadł z Audi. Złapał jej walizkę za rączkę i podszedł do bagażnika. Otworzył go i umieścił w nim bagaż Inge.
-         Wsiadaj – powiedział do kobiety, uśmiechając się lekko.
Zielonooka jednak nie wsiadała do samochodu. Podeszła do niego, oparła głowę na jego szerokiej piersi i przytuliła się do niego mocno.
-         Będę za tobą tęskniła. Też będziesz za mną tęsknił? – Spytała.
Gustav chciał powiedzieć jej, że nie musi nawet wyjeżdżać do dalekiej Rosji, żeby on za nią tęsknił, jednak żadne z tych słów nie przeszło mu przez gardło.
-         Nie zapomnisz o mnie, prawda? – Pytała dalej.
Gdy nie doczekała się odpowiedzi, uniosła głowę i spojrzała w jego oczy.
-         Nie możesz mi powiedzieć, że o mnie nie zapomnisz? To takie trudne?
-         Nie...
-         Nie zapomnisz o mnie, czy nie jest to trudne do powiedzenia? Gustav, powiedz coś.
-         Nie zapomnę.
Uśmiechnęła się do niego szeroko, a on poczuł jak już zaczyna za nią tęsknić. Wcale nie chciał odwozić jej na lotnisko. Nawet pomimo swojego zmęczenia, chciał żeby Inge została z nim.
Przymknął powieki i odnalazł swoimi ustami jej usta. Całował ją łapczywie, tak jakby chciał, aby te pocałunki wystarczyły mu na kolejne trzy tygodnie.

-         Wystarczy Gu – odsunęła się od niego. - Chętnie pozwoliłabym ci się tutaj całować cały tydzień, ale chyba powinniśmy już jechać. Nie chcę się spóźnić na samolot. 

Część II: Rozdział 26

Bill zapukał do drzwi dawnego pokoju Mary Ann. Nie słysząc odpowiedzi lekko je uchylił. Widząc skulonego w rogu pomieszczenia Ying Xionga wszedł do środka. Podszedł do chłopaka, który siedział bez ruchu na podłodze. Czoło miał oparte na skrzyżowanych rękach, którymi obejmował nogi. Chińczyk wyglądał tak, jakby nad czymś intensywnie rozmyślał albo płakał.
Bill usiadł obok niego wygodnie. Oparł tył głowy o zimną ścianę. Jedną ze swoich długich nóg wyciągnął do przodu. Drugą zgiął i położył na niej nadgarstek. Przypatrywał się przez dłuższą chwilę tatuażowi, który zdobił jego lewą dłoń. Kazał sobie wytatuować na niej kości, kwiat i ptaszka. Specjalnie kwiat i ptaszek były w kolorze, zaś kości zostały stworzone tylko przy użyciu czarnego tuszu. Tatuaż wyglądał naprawdę świetnie, ale to nie design był najważniejszy. Ważniejsze było jego znaczenie. Rysunek miał zobrazować przeciwstawne obrazy, choćby takie jak życie i śmierć, piękno świata, ale również i jego przemijanie. Wbrew temu co mogło się wydawać, tatuaż zdobiący jego dłoń – pomimo takiego przesłania – wcale nie wprawiał go w przygnębienie. Patrząc na niego uświadamiał sobie, że życie jest tak krótkie, że nie powinien tracić ani sekundy na niepotrzebne rzeczy. Powinien postępować zgodnie ze swoim sumieniem, cenić osoby, które kocha, bo niewiadomo kiedy mogą od niego odejść, a także być wolny jak ptak – o czym przypominał mu także tatuaż na przedramieniu, który teraz był zasłonięty rękawem czarnego swetra z białymi gwiazdkami. Oczywiście było coś przygnębiającego w tym przesłaniu, ale dla niego ważniejsze było pozytywne znaczenie. Leb die sekunde. Oprócz tego wkomponowane w tatuaż cyfry 0630 nadawały mu jeszcze większego wydźwięku. Oznaczały godzinę jego przyjścia na ten świat. Przypominały mu nie tylko jak długo już tutaj jest, ale także umacniały - i tak już silną - więź z Tomem.
Doskonale pamiętał swoje zdziwienie, kiedy siedzieli z Tomem w salonie jego apartamentu i popijali whisky. Ni stąd ni zowąd bliźniak zaproponował, żeby zrobili sobie bliźniacze tatuaże. Bill musiał go kilkakrotnie prosić o powtórzenie wypowiedzianych słów. Przez jakiś czas nie mógł uwierzyć w to co usłyszał z ust bliźniaka. Wielokrotnie próbował przekonać Toma do zrobienia sobie jakiegokolwiek tatuażu, jednak ten stanowczo odmawiał twierdząc, że to głupota. Dlatego tym większe było jego zdziwienie, kiedy kilka dni później Tom faktycznie zabrał go do studia tatuażu i poprosił o wytatuowanie na palcach godziny jego urodzenia - 0620.
Uśmiechnął się mimowolnie na wspomnienie tamtego momentu, zaś wokół jego serca pojawiło się przyjemne ciepło. Był wtedy nie tylko szczęśliwy. Był także ogromnie wzruszony. Do tego stopnia, że w oku zakręciła mu się łezka. Jednak nie pozwolił jej wypłynąć.
Zgiął palce i rozprostował je kilkakrotnie, po czym szturchnął ramieniem Ying Xionga. Chłopak powoli podniósł głowę i spojrzał na niego swoimi dużymi oczami. Bill uśmiechnął się do niego ciepło.
-         Długo zamierzasz tutaj siedzieć? Goście powoli się schodzą.
-         Nie wiem czy powinienem tam iść – powiedział z wahaniem. – Babcia chyba mnie nie lubi...
-         Nie przejmuj się nią – Bill wyszczerzył w uśmiechu swoje równe, białe zęby. – Mnie też nie lubi. Ona mnie nienawidzi. Zresztą z wzajemnością. Jestem tutaj tylko ze względu na Mary Ann a i tak robię to bardzo niechętnie.
-         Naprawdę?
Bill skinął potakująco głową.
-         Czasami naprawdę się boję, że podłoży mi bombę, albo mnie otruje – zaśmiał się, żeby jego słowa nie zabrzmiały zbyt poważnie w uszach Ying Xionga. – Kiedyś próbowałem się z nią jakoś dogadać, żeby życie moje i Mary Ann było prostsze, ale osioł jest mniej uparty od niej. Wbiła sobie do głowy, że jestem gejem, dziwakiem i nie wiadomo jeszcze kim i za nic nie można jej przekonać, że tak nie jest. Dlatego nie przejmuj się nią za bardzo. Trochę pokrzyczy, pokręci nosem, ale raczej nie zrobi nic innego.
Ying Xiong przez chwilę milczał, tak jakby musiał się zastanowić nad słowami wypowiedzianymi przez Billa.
-         Ale ja chciałbym, żeby babcia mnie zaakceptowała. To mama mamy... Nie rozumiem dlaczego mnie nie lubi. Zrobiłem coś złego?
-         Nie! – Bill szybko zaprzeczył. – Pewnie, że nie! Ona już tak ma. Jeżeli ktoś jej się nie spodoba, po prostu go nie lubi. Ona lubi terroryzować ludzi.
-         Dlaczego?
Bill wzruszył obojętnie ramionami.
-         Nie wiem. Każdy człowiek ma inną osobowość – podniósł się z podłogi i odruchowo otrzepał swoje czarne, wąskie spodnie. – Chodź do salonu zanim przyjdzie po nas Mary.
Ying Xiong posłusznie wstał z podłogi. Poprawił swoje ubranie, przejrzał się w lusterku, odetchnął kilkakrotnie, a kiedy uznał, że jest gotowy skinął głową Billowi. Kaulitz roztrzepał czarne włosy chłopaka i  uśmiechnął się do niego, próbując dodać mu tym gestem otuchy.
-         AAAAAaaaa! Tato!!! – krzyknął z rozpaczą w głosie, odsuwając się od niego. – Jak ja teraz wyglądam?!
-         Chodź już.
Chłopak idąc za Billem do salonu, poprawiał swoje włosy. Ułożył długie pasma grzywki w miękkie fale, które na pozór niestarannie opadały na prawą stronę zasłaniając czoło i brew, niemalże wpadając mu do oka. Była to najmodniejsza fryzura, teraz doszczętnie zrujnowana przez Billa.
W salonie było już gwarno. Na krzesłach przy dużym stole siedziało kilka osób, które Bill rozpoznał. Była to na ogół rodzina Mary Ann, choć dostrzegł także parę mniej więcej w wieku teściów, którą widział po raz pierwszy. Był pewien, że są to jacyś znajomi Joanny i Roberta. Przy stole nie było jeszcze Mary Ann, Briana i teściów.
-         Dobry wieczór – przywitał się z gośćmi po polsku. Długo ćwiczył te dwa słowa, dlatego nawet jego niemiecki akcent nie był aż tak wyraźny.
Goście mu odpowiedzieli również po polsku. Bill zauważył tylko jednego wujka Mary Ann, z którym mógł sobie porozmawiać po niemiecku. Jedna z jej cioć i jej mąż mówili po angielsku, więc z nimi również mógł się bez trudu porozumieć. Nie wiedział czy znajomi teściów, których spotkał po raz pierwszy, rozmawiają po niemiecku, albo angielsku. Z pozostałymi z zaproszonych gości mógł rozmawiać jedynie za pośrednictwem Mary Ann. Często miał wrażenie, że żona nie tłumaczy mu części z ich wypowiedzi, albo je zmienia. Nie miał jednak nic przeciwko. Przynajmniej nie musiał się denerwować. Szczególnie, że nigdy nie darzył sympatią tamtych ludzi.
Wyciągnął rękę do kobiety, która miała tak samo nie pasującą jej fryzurę jak i makijaż, które postarzały ją co najmniej o dziesięć lat. Wyglądała na zadbaną, jednak najwyraźniej nie wiedziała jak przystosować makijaż do swoich rysów twarzy i wieku.
-         Bill – przedstawił się.
-         Gosia – uśmiechnęła się do niego, ukazując w uśmiechu równe zęby. – Miło cię poznać.
Bill nie miał pojęcia co powiedziała, dlatego skinął tylko głową i uśmiechnął się. Następnie wyciągnął dłoń w stronę postawnego mężczyzny, który był zapewne jej mężem. Wyglądał tak, jakby był przynajmniej dziesięć lat młodszy od niej, jednak pojedyncze siwe włosy na tle czarnych, zdradzały, że nie jest w rzeczywistości tak młody.
-         Bill.
-         Krystian.
Kaulitz zajął miejsce obok Marcina. Przywitał się z nim, po czym spojrzał w stronę Ying Xionga. Chłopak stał w przejściu pomiędzy przedpokojem a salonem. W oczach miał pewien rodzaj zacięcia, którego Bill nie rozumiał. Gestem dłoni nakazał mu, żeby usiadł koło niego. Chłopak jednak nadal stał w miejscu wpatrując się w zgromadzonych. Bill obserwował jak Ying Xiong bierze głęboki wdech, a następnie wypuszcza powietrze.
-         Dybrwicr – odezwał się głośno. Starał się wypowiedzieć najwyraźniej jak tylko potrafił słowa, które przed momentem padły z ust Billa. Obawiał się jednak, że zamiast „dobry wieczór”, zabrzmiały jak jakiś niezrozumiały bełkot, bo wszyscy obecni w pomieszczeniu zamilkli i spojrzeli na niego z zaciekawieniem. Poczuł jak jego policzki stają się gorące, ale teraz nie mógł się już cofnąć. Tym razem w jego głosie nie było już takiej pewności siebie: - Nazywam się Ying Xiong Chen. Miło mi państwa poznać – słowa te wypowiedział już po niemiecku.
Ukłonił się nisko osiem razy – każdemu z osobna, po czym nieco speszony podbiegł do Billa i zajął obok niego miejsce.
-         Kto to? – Marcin spytał Billa, wskazując głową na Ying Xionga.
-         Nasz syn – Bill wyjaśnił, nie wdając się w szczegóły. Nie zamierzał tłumaczyć całej sytuacji Marcinowi. Owszem lubił go, ale nie aż do tego stopnia. Chciał się też trzymać wersji, którą powiedzieli teściowej.
-         Rozumiem. Cześć, jestem Marcin – podał rękę Ying Xiongowi.
Chłopak uścisnął ją, jednak szybko puścił. Widząc Mary Ann niosącą wielką paterę, zerwał się z miejsca.
-         Mamo, mamo pomogę ci!
-         On tak zawsze?
-         Cóż... Taki ma sposób bycia. Powiedz mi lepiej co słychać. Dawno się nie widzieliśmy.
-         W końcu zdecydowałem, który model kupić...
Przez dłuższy czas Bill rozmawiał z Marcinem o motorach. Ying Xiong zastąpił Mary Ann i teraz to on przynosił z kuchni potrawy, które następnie starannie układał na stole. W międzyczasie przyszło jeszcze kilka osób. Kiedy wszystkie talerze z potrawami zostały ustawione na blacie, a każdy z gości dostał kawę lub herbatę, do salonu przyszła Mary Ann, Brian i teściowie.
Żona usiadła obok niego i uśmiechnęła się promiennie.
-         O czym rozmawiacie?
-         Marcin opowiadał mi o swoim nowym motorze.
-         O! W końcu się zdecydowałeś? I co wybrałeś? Yamahę czy Suzuki? A może Harleya? – Spytała wujka.
Mężczyzna zaczął jej opowiadać jak to się stało, że wybrał Harleya Davidsona zamiast jakiegoś japończyka. Dotychczas zarzekał się, że nigdy nie kupi amerykańskiego motocykla, który na dodatek nie byłby ścigaczem. Mary Ann słuchała go uważnie, co jakiś czas potakując głową albo się śmiejąc.
Gdy do jej uszu dobiegło wesołe wołanie mamy, spojrzała w jej stronę. Na przedpokoju, który łączył się z salonem, stał Adam w towarzystwie jego rodziców. Mary Ann położyła dłoń na udzie Billa i mocno zacisnęła palce, wbijając mu boleśnie długie paznokcie w skórę.
-         Co się stało? – Spytał żonę, lekko się krzywiąc.
Położył rękę na jej dłoni, delikatnie ją pogłaskał, po czym splótł palce Mary ze swoimi. Kiedy Mary Ann nadal mu nie odpowiadała, powędrował wzrokiem za jej spojrzeniem. Teściowa całowała w policzki gości na przywitanie.
-         To jego mama znalazła mi na męża – Mary Ann odezwała się cicho, kiedy Joanna Rose odsunęła się od mężczyzny w okularach.
Bill zlustrował go wzrokiem, po czym roześmiał się wesoło.
-         Naprawdę?
Mary Ann skinęła potakująco głową.
-         Jeżeli twoja mama lubi mężczyzn w jego typie, nie mam się czym martwić.
-         Nie?
-         Nie. On zupełnie nie jest w twoim typie – uśmiechnął się do niej.
-         A skąd wiesz jaki jest mój typ? Nie przypominam sobie, żebym ci kiedykolwiek mówiła jakich lubię mężczyzn...
Bill przyłożył jej dłoń do swoich ust i pocałował ją.
-         To jasne, że kobieta z tak doskonałym smakiem nie mogłaby spojrzeć na nikogo poza mną.
Mary Ann szturchnęła go łokciem i roześmiała się.
-         Rzeczywiście wiem co jest najlepsze – uśmiechnęła się. Jednak zaraz potem dodała poważnym głosem: - Bill? Może powinniśmy już pojechać?
-         Już chcesz wracać?
-         Nie chcę, żeby mama znów zrobiła coś głupiego... Prosiłam ją, żeby zostawiła nas w spokoju, ale wiesz jaka ona jest. Jak raz sobie coś postanowi nie chce zmienić zdania, dlatego boję się, że znowu będzie robiła jakieś głupie aluzje.
-         Naprawdę nie chcesz zostać jeszcze godziny albo dwóch? Dawno nie widziałaś się z rodziną...
-         Tak, ale...
Bill widząc w błyszczących oczach Mary Ann, że ta chce jeszcze trochę zostać w rodzinnym domu, powiedział wbrew swojej woli:
-         Zostańmy. Mam ochotę wypić drinka z twoim tatą i bratem.
* * *
-         Naprawdę masz na myśli najprawdziwszą randkę? – Inge oparła się na łokciach i spojrzała ze zdumieniem na Gustava, który leżał obok niej i wpatrywał się w nią maślanym wzrokiem.
Mężczyzna skinął potakująco głową.
-         Ale taką, taką prawdziwą? – nadal nie mogła uwierzyć w słowa, które przed momentem padły z ust blondyna.
-         Tak, taką prawdziwą.
Widząc radość w zielonych oczach Inge uśmiechnął się. Randka była jedynym sposobem, który wymyślił, żeby w końcu przestali uprawiać seks, a nie musieli się rozstawać. Choć nie chciał się przyznać do tego nawet przed sobą samym, powoli zaczynało mu brakować sił. Nigdy nie był seks-maszyną, dlatego nic dziwnego, że ciało w końcu upomniało się o odpoczynek. Odkąd powiedział Inge, że będzie jej zabawką, kobieta bardzo chętnie z tego korzystała. W niektóre dni kochali się nawet kilkanaście razy, nie mogąc się sobą nacieszyć. A już na pewno Inge nie mogła się nacieszyć nim. Zupełnie tak jakby próbowała odrobić w ciągu zaledwie kilku tygodni te wszystkie lata, kiedy byli tylko znajomymi. Z początku Gustavowi jak najbardziej to odpowiadało. W końcu kobieta, której pragnął była tylko jego. Nie chciał się z nią rozstawać, ale czuł, że jeżeli ich znajomość dalej będzie wyglądała w ten sposób, za miesiąc, może dwa stanie się wrakiem człowieka.
-         Świetnie! – Inge usiadła na piętach i klasnęła w dłonie. – Jest tyle miejsc, w których chcę się z tobą kochać! Co powiesz na kino albo zakupy? Już czuję ten dreszczyk emocji! Ach!
Gustav otworzył szeroko oczy, zaś jego dolna szczęka opadła w dół. Kolejny raz przez myśl przebiegło mu, że nie powinien odbijać Inge Adolfowi, Alfonsowi albo jak mu tam było.
-         A nie możemy po prostu wybrać się na spacer albo...
-         Spacer? – spytała przykładając wskazujący palec do ust. Gustav nie mógł oderwać oczu od jej nagich piersi falujących pod wpływem oddechu.
-         Tak. Spacer. I może jakąś kolację ze świecami?
-         Och Gustav! – uśmiechnęła się słodko. – Od kiedy jesteś taki romantyczny?
-         Pomyślałem, że przydałaby nam się jakaś odmiana...
-         A nie możesz mnie zabrać na Bali albo Malediwy?
-         Słucham?
-         Moglibyśmy chodzić po białym piasku, moczyć stopy w ciepłej wodzie, trzymać się za ręce, a później... – na jej ustach pojawił się wymowny uśmiech.
-         A nie możemy iść tutaj w Berlinie na spacer po mieście?
-         Gu! Musisz być taki skąpy? Zarobiłeś całą masę pieniędzy, zniszczyłeś mój ślub, musiałam odwołać podróż poślubną do Włoch, rodzice mnie nienawidzą... Mam wymieniać dalej?
-         Już dobrze, nie złość się.
Podniósł się do pozycji siedzącej. Objął ją swoimi silnymi ramionami i pocałował w czoło.
-         Gu... Naprawdę nie możesz mnie zabrać do jakiegoś egzotycznego kraju?
-         Oczywiście, że mogę. Co powiesz na narty?
Inge odsunęła się od niego. Uderzyła go w ramię.
-         Co?! Narty?! Wiesz, że źle znoszę zimno.
-         A ja źle znoszę upały – mruknął pod nosem.
-         Mówiłeś coś?
-         Nie, nie. Nic nie mówiłem. To jak? Gdzie się wybierzemy na randkę?
Inge wzruszyła obojętnie ramionami. Wstała z łóżka i udała się w stronę łazienki. Gustav widząc jak za drzwiami znika zgrabne, nagie ciało Inge, przykrył twarz poduszką i wrzasnął. Zaciągając ją wtedy do kościoła powinien wiedzieć czego się może po niej spodziewać. W końcu znał Inge od kiedy była małą dziewczynką. Przecież wiedział jaka ona jest. To, że przestała go prześladować i błagać o seks, wcale nie znaczyło, że o nim przestała marzyć. Przez swoje głupie pożądanie wpakował się w niezłe tarapaty. Dlaczego więc znów pragnie zobaczyć Inge? Dotknąć ją, pocałować, objąć... A przecież kobieta wyszła do łazienki tylko na krótką chwilę. Czyżby taka właśnie była miłość, do której tak bardzo nie chciał się przyznać?
Pokręcił energicznie głową. To na pewno nie była miłość. To było zwyczajne pożądanie, którego nie udało mu się jeszcze zaspokoić. Potrzebował tylko krótkiej przerwy, aby odzyskać siły, które z niego wyssała.
Gdy wróciła do sypialni, nadal leżał z poduszką przyciśniętą do twarzy.
-         Jeszcze leżysz? Powiedziałeś, że zabierzesz mnie na randkę. A może wolisz zostać w łóżku?
-         Nie! Nie! – szybko zaprzeczył, odrzucając od siebie poduszkę. Pospiesznie zerwał się z materaca. – Już się ubieram. Daj mi trzy minuty!
-         Nie wiedziałam, że aż tak się cieszysz z naszej pierwszej randki – zaśmiała się dźwięcznie.
Gustav wymruczał coś niezrozumiałego pod nosem, wyciągając z szafy ubrania.

Kilkadziesiąt minut później przytuleni do siebie kroczyli jedną z berlińskich ulic. Inge widząc na wystawie sklepowej dwa manekiny – męskiego i damskiego - ubrane w takie same bluzy, pociągnęła Gustava w stronę butiku.
-         Przepraszam, gdzie są tamte bluzy? - zapytała ekspedientkę, wskazując palcem na wystawę.
Kobieta zaprowadziła ich do wieszaka z ubraniami. Inge wyswobodziła się z uścisku Gustava i wybrała bluzy w odpowiednich rozmiarach. Podała jeden z wieszaków zdezorientowanemu blondynowi.
-         Co mam z tym zrobić?
-         Przymierz – spojrzała na niego prosząco swoimi dużymi, zielonymi oczami.
-         Nie przymierzę tego.
-         Dlaczego? – zrobiła smutną minkę. – Spójrz – założyła na siebie bluzę i obróciła się dookoła – ja też mam taką. Będziemy wyglądali jak para w takich samych ubraniach!
Gustav spojrzał z niechęcią na szarą bluzę. Z przodu wyglądała normalnie, ale na plecach miała wielkie, włochate serce w kolorze różowym, z którego dodatkowo wystawały skrzydła. Zastanawiał się co takiego zrobił, że musiał założyć coś, co wyglądało jak bluza dla Rosie.
-         Gu! – zawołała słodko. – To nasza pierwsza randka... Proszę!
-         Nie założę tego... – powiedział, patrząc z obrzydzeniem na ubranie.
-         Pamiętasz jak mnie przekonałeś? – spytała, widząc, że prośbami nie zmusi Gustava do założenia tego, co dla niego wybrała. – Powiedziałeś, że będę mogła cię ubierać...
Gustav przeklął pod nosem, po czym posłusznie ściągnął swoją czarną bluzę i założył tą, którą dała mu Inge. Po co mówił jej o ubieraniu?
-         Aaaa! – zawołała, przykładając dłonie do policzków. – Gu! Ta bluza jest dla ciebie stworzona! Prawda, że mam przystojnego chłopaka? – Spytała ekspedientkę z szerokim uśmiechem.
-         Tak. Wygląda pan w niej bardzo dobrze.
Inge widząc miażdżące spojrzenie Gustava złapała go za rękę i pociągnęła do kasy. Wyciągnęła portfel z kieszeni jego spodni i zapłaciła, nie przejmując się tym, że blondyn wyglądał tak jakby miał ochotę ją zabić.
-         Gu! Nie czerwień się tak! – powiedziała, kiedy wyszli ze sklepu. – Wyglądasz bajecznie! Dziękuję za prezent! – wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.
-         Jak mogę nie być czerwony? Wiesz jakie to zawstydzające?
-         Oj Gu! Nie bądź taki! Wyglądasz w niej tak słodko...
-         Nie jesteś głodna? – Nie chciał już więcej drążyć tematu bluzy, którą miał na sobie. Postanowił zapomnieć o serduszku i wystających skrzydełkach. Tylko w ten sposób mógł pokazać się innym ludziom.
-         Troszeczkę.
-         Chodź, tam jest jakaś restauracja – wskazał palcem na pobliski budynek.
Inge wyswobodziła się z jego uścisku i zamiast w stronę restauracji skręciła w jedną z uliczek. Gustav poszedł za nią. Przez jakiś czas szli prosto, później kilkakrotnie skręcili aż wreszcie znaleźli się na niewielkim placu zabaw. Inge usiadła na huśtawce.
-         Nie możemy zamówić czegoś tutaj? – Spytała.
-         Tutaj chcesz jeść? Na placu zabaw? – Gustav rozejrzał się dookoła, nie mogąc zrozumieć dlaczego Inge wybrała sobie takie miejsce na kolację.
-         A co jest złego w jedzeniu na placu zabaw? Szkoda, że nie widać gwiazd. Koniecznie musimy się kiedyś wybrać w jakieś miejsce skąd widać gwiazdy.
Gustav westchnął cicho, ale posłusznie wyciągnął telefon z kieszeni spodni i zamówił smażonego kurczaka. Stanął za Inge i delikatnie popchnął ją do przodu.
-         Gustav... – wypowiedziała jego imię.
-         Słucham? – Spytał, kiedy nic więcej nie powiedziała.
-         Gustav...
Znów na moment zamilkła.
-         Gustav...
-         Dlaczego w kółko powtarzasz moje imię?
Inge obróciła głowę w jego stronę, a on zatrzymał huśtawkę.
-         Gustav...
Blondyn usiadł na huśtawce obok i wpatrzył się z ciekawością w Inge, czekając na jej słowa.
-         Jesteś teraz szczęśliwy? – spytała cicho.
-         Skąd takie pytanie?
-         Powiedziałeś, że musisz ze mną być, więc teraz jesteśmy razem... Jesteś ze mną szczęśliwy?
-         A ty nie jesteś ze mną szczęśliwa?
-         Nie o to chodzi. Marzyłam o tej chwili tak długo, że teraz wydaje mi się tylko piękną bajką z której w każdej chwili mogę się obudzić. Boję się, że się mną znudzisz i każesz mi odejść...
Gustav wpatrzył się w piękną twarz Inge. Owszem chwilowo opadły go siły, ale nie zamierzał jej nigdzie puszczać. Chciał, aby była przy jego boku. Chciał na nią patrzeć codziennie, nie tylko rano i wieczorem, ale także w ciągu dnia i nocy. Wątpił, żeby w najbliższym czasie jego chęć bycia z Inge wyparowała z jego serca. Nie wiedział jednak jak powinien ubrać w słowa to co czuje.
-         O! – zawołała, wyrywając Gustava z zamyślenia. – Przyszedł dostawca!
Zerwała się na nogi i podbiegła do chłopaka, który przyniósł im jedzenie. Zapłaciła mu i usiadła na ławce. Rozłożyła na drewnianych deskach pudełka i zawołała gestem dłoni Gustava.
-         Pospiesz się, bo wystygnie!
Blondyn zszedł z huśtawki, włożył ręce do kieszeni i wolnym krokiem podszedł do ławki. Nadal zastanawiał się jakiej powinien udzielić odpowiedzi Inge. Nie mógł jej przecież powiedzieć, że na pewno od niej nie odejdzie. Na razie wydawało mu się to niemożliwe, ale przecież jeszcze nie tak dawno temu uważał, że nigdy z nią nie będzie. Życie jest pełne niespodzianek, dlatego nie chciał być niczego pewny.
Jedli w milczeniu. Ciszę jako pierwsza przerwała Inge. Odłożyła sztućce i wpatrzyła się w Gustava:
-         Nie wiem czy się ucieszysz, ale jutro wyjeżdżam na dwa, może trzy tygodnie.
Chwilę trwało nim słowa Inge do niego dotarły.
-         C-c-co? Wyjeżdżasz?
-         Tak – uśmiechnęła się lekko. – Szef wysyła mnie w podróż służbową. Tak naprawdę nie wiem jak długo potrwa.
-         Gdzie?
-         Do Korei.
-         Do Korei?!
Inge skinęła potakująco głową.
-         Po co? Dlaczego?
-         Czyżbyś nie chciał się ze mną rozstawać? – zażartowała.
-         Nie, po prostu tak nagle...
-         To nie jest nagły wyjazd. Zespół pracuje nad tym projektem już od kilku miesięcy – uśmiechnęła się do niego lekko. – Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, moja kariera nabierze tempa.
-         O której wylatujesz?
-         Z samego rana.
Gustav podniósł się z ławki, zebrał śmieci i wyrzucił je do kosza. Podał rękę Inge i uśmiechnął się do niej ciepło.
Chodź. Jest już późno. Powinnaś się wyspać przed odlotem.