niedziela, 8 września 2013

Część II: Rozdział 6

            Tym razem zamiast makaronu z sosem przygotował ryż z warzywami i kawałkami kurczaka. Przez ponad dwa lata był wegetarianinem, ale Mary Ann usilnie namawiała go do jedzenia mięsa. Przekonywała go, że jego organizm potrzebuje cennych aminokwasów, których nie znajdzie w warzywach. Dlatego, aby iść na kompromis zgodził się na jedzenie kurczaków.
Bill siedział przy wyspie kuchennej, ciągle zerkając na zegarek. Mary Ann powinna być w domu już co najmniej od dwóch godzin. Miał nadzieję, że nie jest na niego pogniewana za poranne zajście. A może wolałby, aby Mary była wściekła, żeby naprawdę obeszła ją ich awantura? Wówczas przynajmniej wiedziałby, że obchodzi jeszcze własną żonę. Być może mówienie jej o romansie z Veronique nie było do końca w porządku, ale chciał wzbudzić w niej zazdrość. To była dziecinna zagrywka, ale jakże wymowna.
            Słysząc melodyjkę wydobywającą się z telefonu komórkowego, odebrał:
-         Słucham?
-         Dobry wieczór – rozpoznał głos asystentki Mary Ann. – Czy mogłabym mieć do pana prośbę?
-         O co chodzi, Marlen? – Spytał zmęczonym głosem.
-         Chciałabym prosić, żeby się pan ubrał i zszedł na dół za dziesięć minut.
-         Po co?
-         Bardzo proszę to zrobić.
-         Dobrze – zgodził się, choć nie widział sensu w opuszczaniu domu w tak brzydką pogodę.
Kobieta rozłączyła się. Bill wstał z krzesła barowego. Powędrował do garderoby po skórzaną kurtkę i szalik. Na dworze było chłodno i wilgotno, a on nie zamierzał marznąć czekając na niewiadomo co. Gotowy do wyjścia, zamknął apartament i zjechał windą na parter. Znalazłszy się na dworze, wciągnął w płuca zimne, wrześniowe powietrze. Rozejrzał się dookoła. Słysząc warczenie motoru, spojrzał bezwiednie w stronę ulicy.
Minutę później pojazd zaparkował naprzeciwko niego. Kierowca wyłączył silnik i zsiadł ze ścigacza. Bill przełknął głośno ślinę, rozpoznając w postaci Mary Ann. Blondynka ubrała seksownie opinający ciało, skórzany kostium doskonale podkreślający jej figurę. Od samego patrzenia na nią serce zaczęło mu szybciej łomotać w piersi, a krew wrzeć w żyłach. Gdy ściągnęła czarny kask, jej jasne włosy, połyskujące w świetle latarni, rozsypały się na ramiona i plecy.
-         Masz ochotę na przejażdżkę cowboy’u? – Spytała zmysłowym głosem, trzepocząc długimi, pomalowanymi na czarno rzęsami, a zaraz potem roześmiała się wesoło.
Bill patrzył na nią z niedowierzaniem. Obawiał się, że Mary Ann będzie na niego pogniewana, albo zła. Wolał już to niż jej wieczną obojętność. Nie sądził jednak, że kobieta kupi motor i z uśmiechem na ustach będzie proponowała mu przejażdżkę! Czyżby naprawdę miała gdzieś jego wyimaginowany romans z Veronique?! A może poskutkowała poranna sprzeczka i teraz był świadkiem wielkiego powrotu jego dawnej Mary Ann?
Widząc wyczekujące spojrzenie żony skinął głową, po czym usiadł na miejscu kierowcy.
-         Bill? – Spytała, patrząc na niego ze zdumieniem. Nie sądziła, że Czarny zdawał egzamin na prawo jazdy na motor. Dlaczego jej o tym nie powiedział? A może ona po prostu nie chciała go słuchać?
-         Dzisiaj ja prowadzę.
-         Ale... No dobrze. Niech tak będzie.
Odsunęła się nieco do tyłu podając Billowi kask. Marlen dobrze się spisała. Jak zwykle. Mary Ann nie wiedziała co by poczęła bez takiej asystentki jak rudowłosa. Kobieta potrafiła załatwić wszystko, jak pragnęła tego jej pracodawczyni. Nie było rzeczy niemożliwych.
Kiedy Bill odpalił silnik, blondynka objęła go mocno w pasie. Przymknęła powieki, rozkoszując się tym uczuciem. Czyżby się myliła? Nawet jeśli Czarny nie obchodził jej aż tak bardzo jak niegdyś, to czy faktycznie przestała go kochać? Chciała z nim być, to było pewne. Inaczej przecież już dawno spakowałaby swoje rzeczy i go zostawiła. Tak jak wszyscy jej radzili.
            Jakiś czas później, Bill skręcił na stację benzynową, aby wlać paliwo. Mary Ann uśmiechnęła się do niego wesoło.
-         Już zapomniałam jakie to świetne uczucie jechać na motorze!
-         Kiedy go kupiłaś?
-         Przed chwilą mi go dostarczyli. Jest cudowny!
-         Tak – zgodził się. – Naprawdę szybki.
Bill, skończywszy wlewać benzynę poszedł za nią zapłacić. Kiedy wrócił po kilkunastu minutach, Mary Ann siedziała na miejscu kierowcy.
-         Mogę prowadzić w drodze powrotnej?
-         Już chcesz jechać do domu? – Spytał, wyraźnie rozczarowany.
-         Tak. Jutro muszę wcześnie wstać, a jestem trochę zmęczona. I tak pojechaliśmy trochę za daleko. Gdzie my w ogóle jesteśmy? Pewnie gdzieś w okolicach Hannoveru?
-         Nie wiem – skłamał. – Skoro jesteś zmęczona nie powinnaś prowadzić motoru. To bardzo niebezpieczne. Naprawdę lepiej będzie jak ja go poprowadzę. Jesteśmy za młodzi na śmierć.
-         Nie bój się. Jeszcze mam trochę siły – uśmiechnęła się. – Nic nam się nie stanie.
-         Może i tak, ale bezpieczniej będzie jak usiądziesz z tyłu - starał się wyperswadować jej pomysł jazdy z głowy. To by kompletnie zrujnowało pomysł, który zaświtał mu w umyśle jakąś godzinę temu.
-         Musisz być zawsze taki uparty? – Spytała, przesuwając się nieco do tyłu.
-         Gdybym nie był taki uparty byłoby nudno – zażartował, wkładając kask i siadając na miejscu kierowcy.
Silnik dźwięcznie zawarczał, kiedy Bill go odpalił. Wytoczył pojazd na drogę i dodał gazu, rozkoszując się prędkością, którą osiągnął ścigacz w ciągu kilku sekund.
Mary Ann nie rozpoznając drogi i zatopionych w ciemności pól, z każdą minutą zaczęła zastanawiać się, gdzie jedzie Bill. Nie wyglądało jej na to, aby w najbliższym czasie mieli wrócić do Berlina. Wręcz przeciwnie. Z każdą chwilą uważała, że oddalają się od stolicy Niemiec.
-         Gdzie jedziemy?! – Zawołała chłopakowi do ucha, mając nadzieję, że ją usłyszy.
-         Zobaczysz! – Odkrzyknął.
Ściągnęła dłonie z talii Billa i złapała się siodełka. Kiedy dostrzegła drogowskazy z francuskimi nazwami miast, wyraźnie się zaniepokoiła. Czarny nie mógł jej tak po prostu porwać na wakacje! Przecież powiedziała mu jasno, że w tej chwili nie może wziąć sobie wolnego! Dlaczego jej własny mąż nie chce tego uszanować?!
Zaczęła krzyczeć mu do ucha, żeby natychmiast zawrócił, albo chociaż zatrzymał się, ale on wydawał się być głuchy na jej żądania. Przeklinała się w duchu za to, że pozwoliła Billowi prowadzić motor. Nie powinna do tego dopuścić!
Chłopak zaparkował dopiero kilka godzin później, obawiając się, że gdyby tylko zrobił krótką przerwę, Mary Ann natychmiast by uciekła.
Jechali tak długo, iż noc ustąpiła rześkiemu porankowi. Mary Ann rozejrzała się dookoła. Miasto, do którego przywiózł ją Bill było ciche i senne. Wszyscy mieszkańcy byli zapewne pogrążeni jeszcze w ciepłych objęciach Morfeusza, bo tylko w kilku oknach paliło się światło. Blondynka spojrzała na swój złoty zegarek. Czwarta rano. „Nic dziwnego” - pomyślała. O tej godzinie sklepy, za wyjątkiem tych czynnych przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, były pozamykane, a ulice wyludnione.
W końcu zsiadła z motoru, ściągnęła kask i spojrzała gniewnie na Billa. Spokój miasta jej się nie udzielił.
-         Co ty sobie myślisz?! – Wrzasnęła, co nie zdarzyło jej się od dłuższego czasu. Fakt, że na ustach Czarnego pojawił się uśmiech, jeszcze bardziej ją rozwścieczył. – Oszalałeś! Po co przywiozłeś mnie do jakiegoś cholernego, francuskiego miasteczka?!
-         Pomyślałem sobie, że będzie fajnie spędzić dzień we dwójkę nad morzem – odparł zgodnie z prawdą. Oprócz tego Deauville przywodziło wesołe wspomnienia. To tutaj wyznał Mary Ann pierwszy raz miłość. Doskonale pamiętał jak bardzo bał się powiedzieć jej te dwa słowa.
-         I tylko tyle?! Bill! Natychmiast odwieź mnie na pobliskie lotnisko albo do Berlina! – Zażądała.
-         Nie. Chodź. Poszukamy jakiegoś miłego hotelu. Wypadałoby się umyć i może chwilę przespać. Później znajdziemy jakiś sklep z ubraniami i pójdziemy na plażę.
-         Oszalałeś!!! Nigdzie nie idę! Wracam do domu!
-         Zostaniesz ze mną – powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu. Chciał odzyskać swoją dawną Mary Ann i to zrobi! Za wszelką cenę! Jeżeli mu się nie uda, będzie wiedział, że próbował.
-         Bill! Nie możesz mnie porwać! Zawiadomię policję!
-         I co powiesz? – Spytał ze śmiechem. – Że porwał cię własny mąż?
-         Czemu by nie?
-         Jeżeli nie podoba ci się Deauville, możemy pojechać do Cann albo może gdzieś do Hiszpanii, ale nie wrócimy do Berlina.
-         Żartujesz sobie ze mnie, prawda?
-         Nie mam takiego zamiaru. – Złapał ją za rękę. – Chodź. Poszukamy hotelu. Jestem zmęczony jazdą.
Mary Ann zrobiła obrażoną minę, pozwalając prowadzić się Billowi w stronę jednej z ospałych uliczek. Pamiętała z ich ostatniej podróży tutaj, że niedaleko jest jakiś hotel. Może nie był pięciogwiazdkowy, ale najwyraźniej Bill uznał, że może być. A i jej to nie przeszkadzało. Chciała jak najszybciej wziąć mu kluczyki od motoru i wrócić do Berlina. Uznała, że okazja nadarzy się, gdy Czarny położy się spać. Jeżeli nie uda jej się zdobyć kluczyków, po prostu wezwie taksówkę. Albo kupi sobie samochód czy motor, którym dotrze do Berlina przed dziesiątą rano. A może helikopter byłby lepszy?
U starszej pani, siedzącej w recepcji zapłacili za dwuosobowy pokój i ruszyli korytarzem szukając tabliczki zawieszonej na drzwiach z odpowiednim numerem.
-         Bill. Oddaj mi kluczyki – Mary wyciągnęła dłoń w jego stronę, domagając się aby spełnił jej polecenie.
-         Nie. Wiem, że chcesz mnie tutaj zostawić i wrócić do Berlina, ale nie uda ci się to kochanie.
-         Idź sobie do tej swojej nowej gwiazdeczki, a mnie daj spokój – warknęła. - Chcę natychmiast wrócić do domu.
Czarnowłosy położył się na łóżku. Założył ręce za głowę i spojrzał na Mary. Już dawno nie dostrzegł w jej oczach tak wielkiej wściekłości. Gdyby Mary rzuciła się na niego teraz z pięściami byłby najszczęśliwszą osobą na świecie. Nie dlatego, że blondynka by go pobiła, ale dlatego, że w końcu zaczęła okazywać jakieś silniejsze emocje. 
-         Nie mów, że jesteś o nią zazdrosna. Rano nie byłaś – powiedział lekkim tonem.
-         Nie jestem zazdrosna! Chcę, żebyś oddał mi kluczyki. To wszystko.
-         Jak mógłbym ci oddać kluczyki, kiedy nareszcie przestałaś być taka obojętna i spokojna? – Zażartował, a widząc jeszcze większą furię wymalowaną na twarzy Mary Ann, kontynuował już o wiele poważniejszym tonem: - Naprawdę ci wszystko jedno czy mam kochankę czy nie?
-         Tak. Naprawdę mnie to nie obchodzi.
-         Tylko tak mówisz. Jesteś na mnie zła.
Blondynka usiadła na krześle stojącym obok toaletki i spojrzała na Billa. Nie rozumiała dlaczego znów zaczyna temat o kochance. Powoli robiło się to nudne.
-         Mówię tak, dlatego, że tak myślę – odparła już nieco spokojniej. – Gdybym powiedziała ci, żebyś przestał się umawiać z twoją... kochanką, naprawdę byś przestał? A zresztą co by to zmieniło? – wzruszyła obojętnie ramionami. – Jeszcze okaże się, że miałeś ich już ze sto. Zresztą rób co chcesz, ale staraj się trzymać to w tajemnicy. Nie interesuje mnie sława w brukowcach. Co ludzi obchodzi czy...
-         Ty mi nie wierzysz! – Zawołał ze śmiechem.
-         Oczywiście, że ci nie wierzę. Wiem, że nie masz żadnej kochanki, ale nawet gdybyś miał, naprawdę mnie to mało obchodzi. Nie mam czasu, żeby zajmować się takimi drobiazgami. Tylko trzymaj to w...
-         Dla ciebie to drobiazg? – Przerwał jej, a w jego głosie pojawił się smutek. Zupełnie nie wiedział jak ma postępować z tą okrutną, nieczułą Mary Ann. – Tylko malutki, nic nie znaczący drobiazg, że twój mąż może mieć namiętny romans z osiemnastolatką?
-         Tak, Bill. Przez to nie zawali się świat. Dobrze wiesz, że jestem odpowiedzialna za wiele rodzin...
-         A ty znowu zaczynasz o NBQ lab.! Jaki to ma związek z tobą i mną?!
-         Większy niż ci się wydaje. NBQ lab. i BlueBird są dla mnie najważniejsze, tak jak dla ciebie muzyka. Naprawdę nie potrafisz tego zrozumieć? Nie jesteśmy już dłużej nastolatkami, tylko dorosłymi ludźmi. Bill - sposób, w który wymówiła jego imię nie spodobał mu się, mimo, że wszyscy właśnie w ten sposób je wypowiadali - mam obowiązki, które muszę wypełnić. Nie mogę brać dnia wolnego, tylko dlatego, że wpadnie ci do głowy pomysł, żeby mnie porwać. Chciałam, żebyśmy przejechali się motorem, ale to wszystko.
-         Dobrze - mruknął. Wyciągnął dłoń z kluczykiem od pojazdu. - Jeżeli nie chcesz spędzić ze mną jednego cholernego dnia, nie będę nalegał. Wracaj do swojego biura!
-         To nie tak, że nie chcę... - zaczęła tłumaczyć, choć sama nie wiedziała dlaczego. Powinna po prostu zabrać kluczyki i wrócić do Berlina. Dzisiaj miała podjąć ostateczną decyzję odnośnie daty wypuszczenia na rynek jej pierwszego zapachu - NBQo1.
-         Więc jak?! Chciałaś jechać do biura, więc jedź! Na pewno zdążysz wrócić przed jedenastą. Nie chcę cię tutaj trzymać wbrew twojej woli!
-         Tutaj nie chodzi o to czego ja chcę, a czego nie.
Wstała z krzesła i podeszła do łóżka, na którym leżał Bill. Widząc smutek w jego czekoladowych oczach, pomalowanych na czarno, położyła się obok niego.
-         To niestety nie jest wszystko takie proste jak ci się wydaje. Zresztą... to taka sama sytuacja jak u ciebie. Pojechałbyś ze mną na wakacje, gdybyś miał jutro koncert?
-         Tak. Nie... Nie wiem. Gdyby jutro był nasz koncert, a ty chciałabyś zostać tutaj ze mną, sądzę, że nagle bym się rozchorował. Każdy ma prawo złapać grypę. Nie zrozum mnie źle. Kocham muzykę i występy przed setkami fanów ponad wszystko inne, ale są dla mnie rzeczy jeszcze ważniejsze. Takie jak rodzina. Zawsze tak było i już się nie zmieni. Sama powinnaś wiedzieć, że w tym zakłamanym, ale jednocześnie fascynującym świecie show-biznesu, można spotkać samych zakłamanych pseudo przyjaciół. Nigdy nie będziesz wiedziała komu ufać, a komu nie. Dlatego zawsze ceniłem rodzinę najbardziej. To są osoby, które będą z tobą pomimo wszystko, bo cię naprawdę kochają. A ty jesteś jedną z trzech najważniejszych dla mnie osób. Osób, dla których poświęciłbym wszystko co mam.
-         Może masz rację - przyznała. - Rano zadzwonię do Marlen i powiem, żeby odwołała wszystkie spotkania. Ale Bill - podniosła się do pozycji siedzącej i spojrzała na niego poważnie - nie rób nigdy więcej czegoś takiego, bez uzgodnienia tego ze mną, dobrze?
Skinął głową.
-         Przepraszam.
-         Głupek! - Szturchnęła go w ramię, śmiejąc się wesoło. - Nie musisz przepraszać. Po prostu nie rób tego więcej.
Objął ją w pasie, kładąc głowę na jej klatce piersiowej, delikatnie falującej pod wpływem jej oddechu. Był szczęśliwy, że dziewczyna postanowiła spędzić choć jeden cały dzień w jego towarzystwie. Miał nadzieję, że powoli wszystko sobie wyjaśnią i znów będzie tak jak dawniej. Ale czy było coś do wyjaśnienia? Raczej nie ukrywali niczego przed sobą, ani nie było między nimi nieporozumień. On po prostu chciał, żeby wróciła dawna, uśmiechnięta i zwariowana Mary Ann, dla której był całym światem.

Kiedy rano otworzył powieki, Mary Ann przytulała go do siebie, głaszcząc po czarnych włosach. Wymruczał coś niezrozumiałego, uniósł głowę i cmoknął blondynkę w usta. Nadal uwielbiał ją całować, choć od jakiegoś czasu wydawało mu się, że dziewczyna oddaje mu bardziej mechanicznie pocałunki, niż z własnej woli i przyjemności.
-         Idź umyć zęby, a ja zamówię śniadanie - uśmiechnęła się do niego. - Jestem okropnie głodna. Wczoraj tak tutaj pędziłeś, że nawet nie zatrzymaliśmy się na kolację.
-         Nie chciałem, żebyś mi uciekła gdzieś po drodze - odwzajemnił uśmiech.
Wstał z łóżka i wolnym krokiem udał się do malutkiej łazienki. Był ciekawy czy widok jego nagiego ciała jeszcze podnieca Mary Ann. Pomimo, że byli ze sobą dziewięć lat i dobrze znali swoje ciała, za każdym razem kiedy widział żonę nagą albo w seksownej sukience miał ochotę zaprowadzić ją do łóżka albo gdziekolwiek indziej i kochać się z nią. Uwielbiał czuć bijące od niej ciepło, które przypominało mu o istnieniu Mary Ann, którą jeszcze do niedawna była. Widząc jedną, jeszcze zapakowaną szczoteczkę, odpakował ją, nałożył trochę pasty i zaczął myć zęby. Kiedy skończył, zmył rozmazany makijaż wodą z mydłem, bo nie miał tutaj żadnych kosmetyków do demakijażu, po czym wrócił do żony. Dziewczyna siedziała na łóżku, przypatrując mu się. Jej ciało było przysłonięte tylko białą kołdrą. Gęste włosy opadały luźno na jej nagie ramiona.
-         Dzwoniłam do Marlen - oznajmiła. - Taka asystentka to prawdziwy skarb.
-         Chyba tak - zgodził się. - Jak ona z tobą wytrzymuje?
-         Najwyraźniej jest takim samym pracoholikiem jak ja. Czasami zastanawiam się, kiedy będzie miała dosyć i zrezygnuje. Ona jest typem, który chce znaleźć pana Właściwego i założyć z nim rodzinę. Przez pracę u mnie pewnie biedna nie ma czasu na znalezienie księcia z bajki, a nawet jeśli go znajdzie nie będzie miała dla niego wystarczająco dużo czasu.
-         Ale tobie się udaje znaleźć dla mnie czas. Jeżeli będzie chciała też jej się to uda.
-         Zobaczymy. Póki nic nie mówi o odejściu, za bardzo się tym nie przejmuję - uśmiechnęła się. W pokoju rozległ się dźwięk pukania. - Otworzysz?
Bill skinął głową. Owinął wokół bioder ręcznik leżący na jednym z krzeseł i otworzył drzwi. Odebrał od pokojówki brązową, plastikową tacę z jedzeniem i położył na łóżku. Mary Ann widząc corissanty, masło, dżem, ser żółty i pleśniowy, jajka, owoce oraz kawę pisnęła z zadowolenia.
-         Zjesz croissanta z dżemem czy z serem? - Spytała Billa, przekrawając pieczywo.
-         Może być z serem.
Usiadł obok blondynki. Kiedy jego kanapka była gotowa, podała mu, po czym zabrała się za przygotowywanie swojej. Bill wyciągnął croissanta z dłoni Mary i zaczął ją karmić. Z początku dziewczyna była niechętna temu pomysłowi, ale w końcu uległa.
-         Pójdziemy się przejść po śniadaniu? - Spytała, przeżuwając kawałek kanapki. - Skoro już tutaj jesteśmy nie ma sensu marnować całego dnia w łóżku.
-         Dlaczego? - Spytał unosząc brew. - Mnie to odpowiada.
-         Oj, Bill! W Berlinie nie mamy morza, a łóżko jak najbardziej. Nawet znacznie większe niż to i ładniejsze.
-         Czyżby moja żona zamieniła się w snobkę? - Zażartował.
-         Całkiem możliwe - przyznała. - Lubię otaczać się ładnymi przedmiotami.
-         A kto nie lubi? - Wzruszył ramionami. - Najważniejsze, żeby nie popadać w przesadę. Jak już o tym rozmawiamy, może zrobiłabyś przegląd swojej szafy? Ciągle znosisz ubrania do domu. Już nie mam gdzie wieszać swoich. Zrozumiałbym jeszcze gdybyś w nich wszystkich chodziła, ale ty w trzech czwartych nie wyszłaś nawet raz.
-         Ja ci nie mówię na co możesz wydawać pieniądze, a na co nie.
-         Czy ja powiedziałem coś o pieniądzach? - Spytał. - Chodzi mi tylko o to, że mamy za małą garderobę na trzymanie tak wielu, niepotrzebnych ubrań.
Garderoba w ich berlińskim apartamencie zajmowała około trzydziestu metrów kwadratowych, ale to i tak była zbyt mała powierzchnia, aby pomieścić ich wszystkie ciuchy, buty i dodatki. Gdyby tylko chcieli, spokojnie mogliby otworzyć sklep odzieżowy.
-         A ty przejrzałeś już swoje rzeczy?
Bill skinął głową.
-         Wszystko jest mi potrzebne. Jak mam się rozstać z koszulką, w której pierwszy raz zagraliśmy poważny koncert? Albo ze spodniami, w których odebrałem pierwsze Bambi, Echo, nagrodę MTV... Kostiumów z Humanoid city za nic nie wyrzucę, a...
Mary Ann wyczuwając, że ta rozmowa nie prowadzi do niczego innego jak kłótnia ze strony Billa, uśmiechnęła się do niego:
-         Faktycznie nie możesz tego uczynić. Nie martw się, jak tylko przyjedziemy do Berlina zwolnię ci całą garderobę, żebyś mógł spokojnie rozmieścić tam wszystkie swoje rzeczy.
-         Nie o to mi chodziło! – Zaprotestował szybko, bojąc się, że Mary Ann przyszła do głowy myśl o wyprowadzce. - Nie musisz przenosić wszystkich swoich rzeczy. Zwyczajnie pozbądź się tych niepotrzebnych.
-         Wiem o co ci chodzi. Zostaw to mnie. Jutro albo pojutrze będzie po problemie.
Bill westchnął ciężko. Uznał, że nie ma sensu dalej kontynuować tego tematu, bo Mary Ann nie zmieni zdania, a on się tylko niepotrzebnie zirytuje. Miał tylko nadzieję, że nie przyszło jej do głowy opuszczenie domu.
* * *
            Trzymając się za dłonie spacerowali brzegiem morza. Ciepłe, niskie fale obmywały ich nagie stopy i łydki, przyjemnie chłodząc. Pogoda jak na końcówkę września była bardzo ładna. Słońce, choć nie znajdowało się zbyt wysoko na nieboskłonie, świeciło mocno.
            Mary Ann założyła białą spódnicę do kolan w szaro-czerwone kwiaty i białą koszulę z podwiniętymi rękawami. Bill wybrał tradycyjne jeansy, które podwinął prawie do kolan i t-shirt z nadrukiem. Razem wyglądali jak kompletnie niedobrana para. On ubrany zwyczajnie, a ona tak jakby zaraz miała iść do biura. Bill próbował przekonać Mary Ann do krótkiej spódniczki, w jakich chodziła jako nastolatka i zwykłego topu, ale blondynka stwierdziła, że jest za stara na ubieranie się jak szesnastolatka.
-         Nie przypuszczałam, że w zwykłym sklepie znajdę taką ładną spódnicę. Szkoda, tylko że koszula jest źle skrojona i wykonana z bardzo kiepskiego materiału. Dałabym się zabić za bluzkę Chanel, Marni, Givenchy albo coś, co nie byłoby ceratą...
-         Mogłaś kupić koszulkę którą ci pokazywałem – wzruszył obojętnie ramionami. - Nie miałabyś teraz z tym problemu.
-         Wiesz co jest najzabawniejsze? Kiedyś kupowałam takie kiepskie ubrania i cieszyłam się, że mogę założyć coś nowego. Gdybym wtedy miała takie porównanie jak teraz wolałabym kupić jedną bluzkę od projektanta niż sto z modnych sklepów. Tu już nawet nie chodzi o wygląd, ale o sam fakt prania, prasowania i komfortu noszenia.
-         Ty naprawdę stałaś się snobką - stwierdził, patrząc na nią. Zaskoczyło go to odkrycie. Pewnie dlatego, że od dłuższego czasu nie mieli sposobności, aby porozmawiać na takie tematy.
-         Jest w tym coś złego? Mam całą górę pieniędzy, więc mogę się rozpieszczać. Chyba o to w tym chodzi? Ty zresztą też nie patrzysz na nic innego jak od projektantów. Człowiek pracuje po całych dniach, a czasem nawet nocach, więc należy mu się luksus chociaż w takiej postaci. Nie wyobrażam sobie, spędzenia całego dnia w takiej bluzce - zmarszczyła nos, dając w ten sposób do zrozumienia, że naprawdę obrzydza ją taka myśl.
-         Może chcesz kupić inną?
-         Nie. Jakoś wytrzymam - uśmiechnęła się. – Chyba, że się w niej zapocę...
Puściła dłoń Billa i weszła trochę głębiej w morze. Woda sięgała jej teraz prawie do kolan. Wyciągnęła ręce do góry i wpatrzyła się w kilka pływających niedaleko statków. Na twarzy czuła orzeźwiający podmuch morskiej bryzy. Była wdzięczna mężowi, że mimo jej sprzeciwów przywiózł ją do Deauville na jeden dzień. Tyle czasu wystarczyło jej na zrelaksowanie się. Wiedziała, że gdyby została tutaj dłużej z Billem, prędzej czy później pojawiłyby się nieznośne myśli, a ona nie miała ochoty zatracać się w nich. Nawet po czterech latach sprawiało jej to zbyt dużo bólu.
-         Co się stało? - Spytał Bill, przytulając się do niej całym ciałem. Położył dłonie na jej talii.
-         Nic - odparła nie do końca zgodnie z prawdą. - Zastanawiam się kogo wybrać do reklamy moich pierwszych perfum. Kogoś sławnego, czy może zwykłą pospolitą dziewczynę? Ale jeżeli wybiorę tą drugą, to czy...
Odgarnął włosy z jej smukłej szyi i złożył na niej czuły pocałunek.
-         Naprawdę musisz cały czas myśleć o pracy? Każda decyzja jaką podejmiesz na pewno będzie właściwa. Nowy zapach na sto procent okaże się sukcesem.
-         Może tak, może nie. Mnie się podoba, ale czy potencjalnym klientom również się spodoba, ciężko mi powiedzieć. Chciałabym wypuścić na rynek kiedyś perfumy, które stałyby się nowymi Chanelo5.
-         Wierzę, że ci się uda. Piątki nie pachną tak cudownie jak powinny. Właściwie to kojarzą mi się tylko i wyłącznie z lepszym mydłem. Sądzę, że NBQo1 mają wszystko, co perfumy powinny mieć. Kiedy je wąchałem, miałem przed oczami tę plażę. Ciebie bez góry od bikini, moje chłopięce pożądanie spowodowane tym widokiem, niepewność i smutek, a zaraz potem olbrzymią radość.
-         Daj mi telefon – wyciągnęła rękę w stronę Billa. Chłopak wyciągnął przedmiot z kieszeni swoich spodni i jej podał.
Wyszedł z morza za Mary Ann i usiadł na ciepłym piasku. Blondynka przyłożyła telefon do ucha i nieco odeszła od niego wpatrując się w lazurową wodę. Bill podążał za nią wzrokiem. Przypatrywał się Mary z zachwytem. Mimo, że byli ze sobą od ponad dziewięciu lat, nadal uważał żonę za najpiękniejszą kobietę. Nie wyobrażał sobie, że mógłby zaufać jakiejś innej osobie tak jak jej. Nawet jeśli nie łączyła ich już taka bliskość jak jeszcze cztery lata temu. Właśnie z tego powodu próbował tak rozpaczliwie odzyskać chłodne serce żony i sprawić, aby była taka jak wcześniej.
Obserwował nagie łydki Mary, które oblepiał drobny piasek, jej zgrabne kolana, wcięcie w talii podkreślone spódnicą, złote włosy opadające łagodnymi falami na ramiona i plecy... Mógłby podziwiać ją w nieskończoność, jak doskonałe dzieło sztuki. A przecież Tom, Gustav, Georg, Andreas i wiele innych osób, mówiło mu, że Mary Ann wcale nie jest taka piękna i idealna. W tym wypadku zdanie innych ludzi zupełnie go nie obchodziło. Jeżeli chcieli mogli sobie twierdzić, że jego żona jest najbrzydszą kobietą świata, a on i tak nie zmieniłby swojej opinii.
Oparł przedramiona na kolanach i w spokoju obserwował jak niebieskooka rozmawia przez telefon coś zawzięcie tłumacząc. Co jakiś czas poprawiała dłonią włosy, które wiatr zwiewał jej na oczy.
-         Can I take photo with you?
Słysząc piskliwy głos należący niewątpliwie do dziewczyny, obrócił powoli głowę w jej stronę. Spojrzał na drżącą od emocji twarz fanki znużonym wzrokiem. Z początku chciał się jakoś zakamuflować, ale stwierdził, że tatuaże i tak go zdradzą, a także obecność Mary Ann. Pozostawała mu tylko nadzieja, że nie natkną się ani na paparazzich ani na fanki. Niestety, jak zwykle okazała się płonna.
-         Okay, but only one.
Z doświadczenia wiedział, że nie ma sensu się opierać. Wówczas fanki stawały się jeszcze bardziej natrętne, w rezultacie czego musiał za każdym razem szukać drogi ewakuacyjnej. Proszenie o zrozumienie również nie wchodziło w rachubę. Było mu smutno, że fani nie potrafią zrozumieć, że on też jest człowiekiem i chce mieć odrobinę spokoju od czasu do czasu. Tkwiąc jednak w świecie show-biznesu ponad dziesięć lat zdążył się w pewnym sensie do tego przyzwyczaić.
            Zanim dziewczyna zrobiła sobie z nim zdjęcie, jej twarz była jeszcze bardziej rozdygotana, z oczu powoli zaczynały wypływać łzy, zaś głos stał się cieńszy. W takich momentach czuł się jakby był bogiem. Nie chodziło o to, że ma absolutną władzę, tylko o to, że wywołuje w ludziach takie emocje. Nie było to jednak do końca przyjemne uczucie. Nie lubił oglądać rozpłakanych, histeryzujących i trzęsących się z podniecenia fanek.
            Po zrobieniu z nim zdjęcia, dziewczyna zaczęła mówić do niego coś w jej ojczystym języku, czego zupełnie nie zrozumiał. Z jej miny i brzmienia głosu, odczytał, że muszą to być komplementy, więc grzecznie podziękował szukając wzrokiem Mary Ann.
            Zdziwił się widząc żonę pluskającą się w morzu. Gdy ich oczy się spotkały zaniosła się wesołym śmiechem, który zmieszał się z szumem fal. Bill dawno nie widział jej tak szczęśliwej. Nic dziwnego, że jej radość udzieliła się również jemu. Fanka jeszcze coś do niego mówiła, ale on zupełnie nie zwracał na nią uwagi. Było to dobre posunięcie, bo dziewczyna kilka minut później odeszła od niego, trzymając w dłoniach aparat, jakby był jej największym skarbem.
-         Woda jest cudowna! – Mary Ann zawołała, wychodząc na brzeg.
Idąc w jego stronę zrzucała z siebie mokre ubrania, aż została w samej bieliźnie. Bill widząc, że jej majtki oraz biustonosz prześwitują, pospiesznie ściągnął swoją koszulkę i jej podał.
-         Załóż ją.
Dziewczyna nie przejmując się jego słowami, położyła się na ciepłym piasku i wpatrzyła w niebo, po którym wolno prześlizgiwały się białe chmury.
Bill spojrzał na nią karcąco. Nie podobała mu się świadomość, że inni ludzie mogą oglądać jego żonę niemal nagą. Przykrył ją swoim podkoszulkiem i uśmiechnął się.
-         Jesteś okropny – powiedziała. – Nawet nie pozwolisz mi się opalać na plaży.
-         Tylko dlatego, że masz zbyt skąpą bieliznę.
-         Nie wiedziałam, że jesteś tak konserwatywny – zażartowała, doskonale wiedząc, że Billowi daleko do miana konserwatysty.
-         Jeżeli chodzi o ciebie, jestem. Mówiłem ci, żebyś kupiła kostium kąpielowy, ale nie chciałaś mnie słuchać. Powiedziałaś, że nie wejdziesz na plażę, żeby się nie ubrudzić, a teraz co? Sama wskoczyłaś do morza w ubraniach.
-         Dobrze, już dobrze – mruknęła. – Nie uwierzysz, co mi dzisiaj przyszło do biura.
-         Nie wiem. Roczny zapas zupek chińskich? – Mary pokręciła głową. – Nie? To może kasety z porno?
-         Prawie. Dostałam Playboy’a i list. Marlen mi go przeczytała. Chcą, żebym rozebrała się dla nich. Ciekawe po co? Przecież nie jestem aktorką, piosenkarką ani gwiazdką znaną z niczego. Naprawdę mnie to zastanawia. Chyba nie wysyłają zaproszeń każdej kobiecie, która jest choć trochę znana... Na przykład takiej Donatelli...
Bill zaczął się głośno śmiać. Na samą myśl o nagiej Donatelli Versace na okładce Playboy’a zrobiło mu się niedobrze. Lubił jej ubrania, ale uważał, że ona sama jest bardzo kiczowata. No i te żółte, długie, cienkie włosy do spalonej słońcem skóry...
-         Bill! To nie jest zabawne! – Szturchnęła go lekko w ramię. - Dlaczego dostałam zaproszenie na sesję do Playboy’a?
-         Pewnie dlatego, że bali się wysłać zaproszenie Donatelli.
-         No, ale przecież chyba nie robili sobie nadziei, że ja przyjmę ich propozycję? – Wzdrygnęła się. – Nie chcę, żeby moi studenci albo pracownicy masturbowali się przed moimi zdjęciami. Przecież to nieetyczne!
-         Bardzo nieetyczne – przytaknął. Cieszył się, że Mary Ann nie ma zamiaru przyjąć tej propozycji. Wiedział, że gdyby postanowiła wystąpić na rozkładówce Playboya, nic nie byłoby w stanie jej od tego odwieść. – Może pójdziemy coś zjeść? Zgłodniałem już.
Mary Ann skinęła głową, wkładając na siebie podkoszulkę Billa. Jej ubrania były bardzo mokre i ciężkie.
Trzymając się za ręce opuścili plażę i udali do pobliskiego baru, w którym serwowali kebaby. Zamówili dwa na wynos, uważając, że przyjemniej będzie im się jadło na plaży. Z bułkami w rękach wrócili na plażę i usiedli przy samym brzegu, pozwalając aby woda obmywała ich stopy i łydki.
Ludzie powoli zbierali się z plaży. Słońce chyliło się ku zachodowi, zostawiając na niebie fioletowo-różową poświatę. Chmury od strony wschodniej, robiły się coraz bardziej czarne. Morze również nieco ściemniało. Tylko gdzieniegdzie na spokojnej tafli było widać srebrzyste plamy.
Mary Ann oparła głowę na ramieniu Billa, wkładając sobie do ust trochę sałatki.
-         Chyba zaraz będzie burza. Zobacz jakie tam są ciemne chmury, a i wiatr jest silniejszy.
-         Oby nie padało jak będziemy wracali do Berlina.
-         Oby. Bill? – Uniosła głowę patrząc na jego podbródek, policzki i jedno oko. – Teraz ja będę jechała. Chcę się nacieszyć moim nowym maleństwem.
-         Pół drogi ja, pół ty. Może być?
Blondynka pokręciła głową.
-         Chcę prowadzić całą drogę.
-         Boisz się, że znów cię porwę? – Zażartował.
-         Bardzo. Jutro naprawdę muszę być w pracy. Zmieniłam wygląd buteleczki, a to nie jest drobiazg, jakby mogło się wydawać. Trzeba ją od nowa projektować, a mam nieco ponad miesiąc, do pojawienia się na rynku NBQo1. Teraz myślę, że zmiana flakoniku była ogromną głupotą.
-         Poradzisz sobie – uśmiechnął się do niej ciepło.
-         Wiem, że sobie jakoś poradzę – mruknęła.

Nie chciała zanudzać Billa ekonomicznymi sprawami, które – była pewna, zupełnie go nie obchodziły. On tracił setki tysięcy euro na ubrania, kosmetyki, wakacje, teledyski i inne rzeczy, ale nigdy nie uważał ich za stratę. Ona również wydawała mnóstwo pieniędzy na przyjemności, których nie liczyła, ale jeżeli chodziło o budżet firmy zawsze starała się zminimalizować straty, aby osiągnąć wysoki dochód. Nie po to, aby sama miała jeszcze większą sumę na koncie w banku, bo ta, która bezpiecznie już tam leżała była aż za wysoka. Mary Ann była pewna, że nie uda jej się wydać tych wszystkich pieniędzy na przyjemności w ciągu całego swojego życia, nawet gdyby w wieku dwudziestu sześciu lat przeszła na emeryturę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz