-
Zobacz jak w momencie zrobiło się biało! – Mary
Ann zawołała radośnie, wyciągając jedną dłoń wierzchem do góry, jakby chciała
złapać wielkie płatki śniegu spadające z nieba.
-
Nic dziwnego, że pachniało zimą – Bill schował
jedną dłoń do kieszeni swoich spodni, a drugą ścisnął mocniej dłoń Mary Ann. –
Nie jest jeszcze za wcześnie na śnieg? Jest dopiero koniec października.
Mary Ann wzruszyła ramionami.
-
Nie wiem, ale zobacz jak jest ładnie. Powinieneś
pomyśleć życzenie – uśmiechnęła się do niego wesoło, a Bill poczuł jak wokół
jego serca pojawia się ciepło. Nie wiedział jak to się stało, ale wreszcie
odzyskał swoją dawną Mary Ann. Mary Ann, w której zakochał się jak szaleniec.
-
Życzenie? Dlaczego?
-
Podobno życzenia wypowiedziane podczas
pierwszego śniegu się spełniają.
-
Naprawdę? – wyciągnął jedną dłoń z kieszeni, a
drugą wyswobodził z uścisku Mary Ann. Złożył jak do modlitwy. Zatrzymał się i
spojrzał w białe niebo. – Życzę sobie, żeby Dieter urodził się zdrowy i żebyśmy
już zawsze byli szczęśliwą rodziną. Ja, Mary i Dieter.
Mary Ann słysząc to, poczuła jak
jej oczy robią się mokre. Zamrugała kilkakrotnie powiekami nie pozwalając łzom
na wypłynięcie. Nie rozumiała jakim cudem nagle stała się tak emocjonalna. Nie
pamiętała kiedy ostatnim razem byle co sprawiało, że chciało jej się płakać.
Podeszła do Billa i objęła go mocno.
-
Powiedz mi – odezwała się cicho – jak to możliwe,
że pomyśleliśmy o tym samym?
-
Teraz mamy podwójną szansę, żeby nasze życzenie
się spełniło – położył dłoń na jej głowie. – Chodź, powinniśmy wejść do środka.
Już i tak za długo chodzisz w tym zimnie.
-
Nie bój się. Nic mi nie będzie. Powinniśmy
częściej chodzić na spacery.
-
Dobrze. Zabiorę cię w jakieś ciepłe miejsce.
Wtedy możemy chodzić całymi dniami, jeżeli tylko zechcesz.
-
Zawsze byłeś taki słodki? – Spytała, odsuwając
się od niego.
-
Oczywiście – uśmiechnął się do niej łobuzersko.
Złapał ją za rękę i poprowadził
do bramy prowadzącej do jej rodzinnego domu. Otworzył wolną dłonią zamknięcie.
-
Myślisz, że mama bardzo się zdenerwuje? – Mary
Ann spytała otwierając drzwi wejściowe.
-
Przejmujesz się tym?
-
Nie za bardzo, ale, ale to jej urodziny...
-
Teraz już za późno.
-
Wiem...
Ściągnęła z głowy czapkę i
roztrzepała swoje włosy – teraz pomalowane na jasno i ciemnozielono. Musiała
przyznać, że w tym kolorze było jej do twarzy. Jednak Bill w swoich niebieskich
włosach wyglądał jeszcze bardziej niesamowicie. Nie miałaby nic przeciwko gdyby
przefarbował się tak na stałe.
Kiedy weszli po schodach na
piętro, Bill rozejrzał się w poszukiwaniu teściowej. Chciał jej się od razu
pokazać. Miał nadzieję, że teściowa się zdenerwuje widząc ich kolorowe włosy, a
on się wreszcie chociaż minimalnie na niej odegra. Skoro był według niej już w
tej chwili dziwakiem, to czemu nie miałby się stać jeszcze większym? Dobrze
wiedział, że nic nie złościło Joanny Rose tak bardzo jak on sam.
-
Jesteśmy! – zawołał, chcąc jak najszybciej
pokazać się teściowej.
-
Ying Xiong?
Słysząc wypowiedziane przez żonę
imię ich „adoptowanego” syna, spojrzał na nią, po czym obrócił głowę w stronę,
w którą patrzyła. Bez słowa obserwował jak chłopak położył sztućce na stół i
najszybciej jak tylko potrafił podbiegł do Mary Ann i mocno się do niej
przytulił. Bill przez moment nie wiedział czy powinien być zazdrosny czy nie.
Niby chłopak traktował ich jak rodziców, ale z drugiej strony był
osiemnastoletnim mężczyzną, który mógł w ten sposób próbować zdobyć serce jego
żony. Czasami nie wiedział co powinien myśleć o Ying Xingu. Na razie jednak
chłopak nie zrobił niczego przez co Bill mógłby stracić do niego zaufanie.
-
MAMA!!!
Bill widząc jak oczy chłopaka
napełniają się łzami tylko pokręcił głową z niedowierzaniem.
-
Nie uwierzysz co mi się przydarzyło! To takie
okropne!
-
Już dobrze – powiedziała spokojnie, klepiąc go
pocieszająco po plecach. – Powiedz mi lepiej co powiedziała moja mama jak cię
zobaczyła.
-
Nic. Zapytałem czy mogę jej w czymś pomóc dopóki
nie przyjedziecie. Powiedziała, żebym nakrył do stołu.
-
Tylko tyle?
-
Tak.
-
W porządku – powiedziała odsuwając się od niego.
Położyła dłoń na głowie chłopaka i rozczochrała jego włosy. – Chodź. Powinniśmy
porozmawiać.
Ying Xiong wpatrzył się w swoje
stopy. Wiedział co zrobił źle. Zasłużył na naganę, dlatego postanowił, że nie
będzie protestował jeżeli Mary Ann z Billem postanowią odesłać go do ojca. Nie
chciał sprawiać im kłopotu, ale jednocześnie nie chciał lecieć do Stanów
Zjednoczonych, aby studiować jakiś kierunek związany z biznesem. Nie miał nic
przeciwko studiom, uważał nawet, że kiedyś powinien na jakieś pójść. Jednak nie
w tym momencie. Jeżeli nie weźmie się w garść i nie odniesie sukcesu w ciągu
najbliższych dwóch, trzech lat był pewien, że będzie mógł tańczyć, ale jedynie dla
przyjemności. Miał tylko jedno życie dlatego nie zamierzał tracić ani minuty na
zbędne rzeczy, a już tym bardziej podążać za czyjąś wolą. Pragnął korzystać z
życia pełnymi garściami, tak aby później niczego nie żałować. Jeżeli miałby
robić coś czego nie lubi, wolałby umrzeć. Dlatego jeżeli Mary Ann z Billem
postanowią odesłać go do ojca, ponownie ucieknie. Na razie miał jednak
nadzieję, że jego przybrani rodzice nie opuszczą go tak po prostu i dadzą mu
jeszcze jedną szansę. Nie mógł samotnie stawić czoła ojcu. Byli mu do tego
potrzebni państwo Kaulitz. Nigdy nie miał myśli o tym, aby ich wykorzystać –
wręcz przeciwnie, był im ogromnie wdzięczny za to co dotychczas dla niego
zrobili. Tym razem nie miał jednak wyboru. Jeżeli było to możliwe, musiał
skorzystać z ich pomocy.
-
Usiądź – Bill powiedział spokojnie gdy znaleźli
się w ich pokoju, wskazując dłonią krzesło.
Ying Xiong bez słowa zajął swoje
miejsce i spojrzał na nich niepewnie. Nie wiedział czy będą mu pomagali dalej
czy nie. Jeżeli zdecydowali, że go porzucą, nie będzie miał innego wyjścia jak
się z nimi zgodzić. Byli mu potrzebni, ale nie chciał sprawiać im problemów.
-
Ying Xiong, mógłbyś nam wyjaśnić o co w tym
wszystkim chodzi? – Mary Ann spytała spokojnie.
Chłopak milczał przez dłuższą
chwilę.
-
Poszedłem w odwiedziny do ojca... – odezwał się
wreszcie. – On... on... zabrał mi moje rzeczy i powiedział, że mam studiować w
USA. Proszę – powiedział błagalnym tonem – nie odsyłajcie mnie do niego. Mamo!
Tato! Błagam was!
Bill spojrzał na Mary Ann. Widząc
w jej oczach zgodę, powiedział ostro:
-
Wiesz, że twój ojciec zagroził nam procesem?
Naprawdę uważasz, że powinniśmy się dalej tobą zajmować?
Ying Xionga wyglądał tak, jakby
zaraz miał paść na kolana i płakać żałośnie, aż do momentu, w którym Bill
powie, że się nim zaopiekuje. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Chłopak po
prostu siedział na krześle i wpatrywał się w nich, czekając na ich decyzję.
-
I co? Sprawiłeś nam tyle problemu, a teraz nie
wiesz co masz powiedzieć?
Bill skrzywił się nieznacznie,
kiedy Mary Ann wbiła swoje długie paznokcie w jego udo. Wcześniej nie
rozmawiali o tym, co powinni zrobić z Ying Xiongiem. Bill był jednak pewien, że
nie powinni puścić mu tego płazem.
-
Ja... Przepraszam. Nie sądziłem, że ojciec
skieruje sprawę do sądu...
-
Nie sądziłeś?!
Przez moment Ying Xiong wyglądał
tak jakby walczył ze swoimi myślami. Z jednej strony chciał paść na kolana i
ich błagać o wybaczenia ale z drugiej strony miał też swój honor. W tej chwili
czuł też, że nie powinien dłużej sprawiać im kłopotów. Nie sądził, że ojciec
posunie się tak daleko i wytoczy im proces. Nigdy nie przypuszczałby, że sprawy
mogą zajść tak daleko.
-
Przepraszam – podniósł się z krzesła. Zabrał
swoją torbę, którą położył wcześniej na biurku. – Jeszcze raz przepraszam. Nie
będę sprawiał już więcej problemów.
Mary Ann widząc jak Ying Xiong
wychodzi z jej pokoju, zawołała:
-
Chodź tutaj natychmiast!
Chłopak posłusznie wrócił.
Spojrzał na nią zamglonymi od łez oczyma. Żadna z nich jednak nie wypłynęła.
-
Usiądź – Bill powiedział stanowczo. – Jeszcze
nie skończyliśmy.
-
Ja... Ja... Przeprosiłem. Powiem ojcu, że to nie
wasza wina...
-
Ying Xiong! Czy ty naprawdę myślisz, że my się
boimy twojego ojca? – Mary Ann zaśmiała się głośno. –
Mylisz się. Tutaj nie chodzi o żaden głupi telefon od jego szalonego
prawnika.
Kiedy chłopak milczał przez
dłuższy czas, Bill zabrał głos.
-
Posłuchaj Ying Xiong, nieważne jak się do nas
zwracasz, nie jesteśmy twoimi prawdziwymi rodzicami, ani nawet tymi
przybranymi. Nie możemy stawać pomiędzy tobą, a twoim ojcem. Ucieczka z domu
nie jest żadnym rozwiązaniem, oprócz tego, że będzie cię szukała policja.
Powinieneś porozmawiać z ojcem. Może studiowanie biznesu nie byłoby dla ciebie
takie złe? Wiem, że masz talent i naprawdę dobrze tańczysz, ale będziesz
potrafił się z tego utrzymać? To nie jest prosta droga... Tancerzy jest bardzo
dużo...
-
Muzyków też...
-
Tak. Muzyków też – Bill zgodził się z nim, nie
odbierając jego słów jako przytyku. – Jednak nie każdemu się udaje osiągnąć
prawdziwy sukces. Nie każdemu też udaje się utrzymać sukces przez wiele lat. A
trzeba jakoś żyć...
-
Rozumiesz co Bill ma na myśli?
Ying Xiong skinął potakująco
głową.
-
Nikt nie zabrania ci tańczyć. Ale dobrze mieć
jeszcze jeden, pewniejszy fach. Jeżeli ojciec chce, żebyś studiował, pewnie
chce ci przekazać swoją firmę. Uważam, że to nie jest złe postępowanie z jego
strony...
-
Wiem.
-
Skoro wiesz, dlaczego uciekłeś? – teraz pytanie
zadał Bill.
-
Nie interesuje mnie biznes. Chcę być wolny.
Robić to co kocham. Nawet jeżeli nie odniosę sukcesu, nie obchodzi mnie to. Mogę
do końca życia być biednym tancerzem, który tańczy dla ludzi na ulicy albo uczy
aerobiku w jakimś fitness center. Naprawdę mnie to nie obchodzi. Ja nie tańczę
po to, żeby inni mi za to płacili. Tańczę, bo kocham taniec.
-
Ale wiesz, że z czegoś trzeba żyć? Pieniądze nie
spadają z nieba.
-
Wiem. Jednak nadal chcę tańczyć i zobaczyć jak
daleko mnie to zaprowadzi. Jak dużo mogę osiągnąć własnymi siłami i jak dużo
będę musiał przez to poświęcić. Jesteście dla mnie jak rodzice, dlatego
dziękuję za wszystko, ale wiem kiedy powinienem przestać. Nie chcę być dla was
kłopotem. Gdybym wiedział, że tak się stanie nigdy bym tutaj nie przyjeżdżał.
-
Dzwonili do mnie ze studia – Bill
niespodziewanie się uśmiechnął. – Powiedzieli, że w przyszłym tygodniu masz się
zgłosić do producenta reklamy. Jeżeli dobrze wypadniesz, dostaniesz to
zlecenie.
Widząc, że Ying Xiong zamierza
się odezwać, Mary Ann wyciągnęła uspakajająco dłoń w jego kierunku. Chłopak
posłusznie zamknął usta, choć nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu.
-
Powiedziałam także osobom, które zajmują się
reklamami moich kosmetyków, żeby zobaczyli czy nadajesz się do jednej z nich.
Teraz możesz się już cieszyć – powiedziała ze śmiechem, widząc, że Ying Xiong
nie może opanować swojej radości.
Chłopak zaczął głośno krzyczeć i
skakać po pokoju. W końcu, kiedy wyładował odrobinę swojej energii, rzucił się
w ramiona Mary Ann i Billa.
-
Jesteście najlepszymi rodzicami na świecie!!!
Kocham was!!! Dziękuję!!!
-
Już – Mary Ann powiedziała przez śmiech – zaraz
nas udusisz.
-
Przepraszam – zwolnił nieco uścisk. – Naprawdę
nie mógłbym sobie wyobrazić lepszych rodziców.
-
Bardzo się z tego cieszymy – Mary Ann zaśmiała
się. – Ale wiesz, że nic nie jest jeszcze pewne?
Ying Xiong pokiwał potakująco
głową. Odsunął się od nich i spojrzał na nich uważnie.
-
Mamo... Tato... Mogę o coś zapytać?
-
Pewnie. Pytaj.
Chłopak przez chwilę milczał.
Dobrze wiedział, że to bardzo drażliwy temat dla Mary Ann, ale mimo tego
postanowił im zadać to pytanie.
-
Dlaczego nie chcecie się zdecydować na własne
dziecko?
Mary Ann spojrzała z obawą na
Billa, który zaczął się śmiać. Nie rozumiała co było w tym takiego zabawnego.
Nie chciała tłumaczyć Ying Xiongowi powodu dla którego przez wiele lat nie
potrafiła się zdecydować na macierzyństwo. Chłopak wiedział już co nieco, dlatego
sądziła, że oczekuje jakiejś konkretniejszej odpowiedzi. A ona nie chciała mu
jej udzielać. Chociaż spodziewała się teraz dziecka – któremu, choć nie chciała
tego przyznać, dali życie zupełnie przez przypadek, w dalszym ciągu rozmowy na
ten temat były dla niej dość drażliwe. Uważała, również że Ying Xiong nie musi
wcale o tym wiedzieć.
-
A chciałbyś braciszka albo siostrzyczkę? – Bill
spytał przez śmiech.
Mary Ann uderzyła go lekko w
ramię. Próbowała mu przekazać telepatycznie, żeby na razie nic nie wspominał
chłopakowi o Dieterze. Dopóki nie będzie pewna, że urodzi zdrowe dziecko. Nie
chciała, aby ktokolwiek dowiedział się o jej ciąży. Gdyby coś się stało
Dieterowi nie potrafiłaby znieść współczucia innych ludzi.
-
Pewnie! Już nie mogę się doczekać! – W głosie
Ying Xionga brzmiał entuzjazm. – Powinniście mieć całą gromadkę.
-
Tak sądzisz?
Ying Xiong zaczął potakiwać głową
z jeszcze większym entuzjazmem niż przed momentem.
-
Pewnie!
-
Mary Ann?! Gdzie jest spirytus?! Dawaj szybko
spirytus i to... no wiesz co...
Mary Ann słysząc krzyk mamy, a
następnie widząc ją w drzwiach pokoju spojrzała na nią nic nie rozumiejąc.
-
Skąd mam ci wziąć spirytus? Po co ci? – spytała
całkowicie zdezorientowana.
-
Jest na dole w szafce! Daj mi szybko!
Dopiero teraz do nozdrzy Mary Ann
dotarł zapach palonego ciała. Nadal nie do końca rozumiejąc sytuację podała
mamie waciki, wyminęła ją w drzwiach i pospiesznie zeszła po schodach na dół.
Tutaj zapach spalenizny był jeszcze intensywniejszy. Znalazła szafkę, w której
była umieszczona apteczka i zaczęła przeszukiwać stos buteleczek, w
poszukiwaniu tej ze spirytusem. Gdy ją znalazła, rozpoczęła poszukiwania także
jakiejś maści na oparzenia, ale żadnej nie zauważyła w apteczce.
Chwilę później była już na górze.
Mama siedziała na krzesełku, w jej stronę biegł Ying Xiong z wielkim zamrożonym
kurczakiem, a Bill przypatrywał się temu wszystkiemu z uśmiechem na ustach. Ona
sama, gdy się upewniła, że mamie nie stała się wielka krzywda, zaczęła się
śmiać. Wylała trochę spirytusu na wacik i jej podała. Zdezynfekowanie
przypalonej skóry nie powinno jej zaszkodzić, a wręcz powinno pomóc.
-
Babciu! Babciu! Daj wacik, pomogę ci.
Mary Ann i Bill słysząc słowa
wypowiadane przez Ying Xionga, momentalnie na siebie spojrzeli z przerażeniem.
Obydwoje bali się, że kobieta zaraz zacznie wrzeszczeć na niewinnego chłopaka,
który chciał jej tylko pomóc.
-
Jak ty to zrobiłaś? Znowu włożyłaś głowę do
pieca? – Mary Ann spytała szybko, aby odwrócić uwagę mamy od Ying Xionga, który
wyciągnął jej teraz wacik z dłoni i delikatnie przykładał go do jej twarzy,
wachlując przy tym kartką papieru.
-
Nie... Jak wyglądam? Daj mi lusterko.
Mary Ann skinęła głową na Billa,
który posłusznie poszedł po przedmiot i po krótkiej chwili podał teściowej.
-
Brwi i rzęsy masz całe, a skórę tylko lekko
zaczerwienioną, więc nic ci nie będzie. Najgorsze, że spaliłaś sobie całą
grzywkę... Minie trochę czasu nim ci odrośnie.
-
Zadzwoń do fryzjerki. Powiedz jej, żeby
przyjechała. Przecież nie mogę się tak nikomu pokazać, a za niedługo przyjadą
goście.
-
Masz gdzieś zapisany telefon?
-
Babciu przyłożę ci kurczaka do twarzy, dobrze? Powinno przestać piec...
Kobieta skinęła głową potakująco,
po czym powiedziała:
-
W telefonie zapisana jest jako fryzjerka.
Mary Ann posłusznie sięgnęła po
telefon mamy i rozpoczęła poszukiwanie odpowiedniego kontaktu. Gdy znalazła
pospiesznie wybrała połączenie.
-
Mamo, pani nie może do ciebie przyjść. Jest
chora – odezwała się po chwili.
-
Powiedz jej, że mi zależy. Nie mogę się tak
nikomu pokazać.
Mary przekazała kobiecie słowa
mamy.
-
Pani powiedziała, że dzisiaj nie może.
-
Trudno.
Mary Ann podziękowała kobiecie i
rozłączyła się. Spojrzała na mamę z niepokojem. W pomieszczeniu wraz z zapachem
spalenizny zmieszała się mordercza aura. Mary była pewna, że to tylko kwestia
czasu nim mama wpadnie w szał.
-
Proszę. Niech pani tym posmaruje twarz.
Bill położył na stole obok
kobiety trzy opakowania – jedno z kremem przeciwsłonecznym z wysokim filtrem,
drugie zawierające krem ze śluzu ślimaka, a trzecie z maślanką, którą znalazł w
lodówce. Owszem, chciał się odegrać na teściowej za to jak go traktuje, czasami
nawet fantazjował o różnych sytuacjach, ale nigdy nie oparzyłby jej twarzy i
nie spaliłby jej włosów. Jednak nawet pomimo tego w głębokim zakamarku serca
czuł satysfakcję. Wiedział, że to nie stało się pierwszy raz, bo żona
opowiadała mu o tym jak teściowa niejednokrotnie przypaliła sobie włosy, ale
był to pierwszy raz kiedy miał okazję być tego świadkiem.
Kobieta złapała kurczaka i
odłożyła go na stół.
-
Już wystarczy. Nic nie czuję. Tylko nos mnie
pali.
-
Posmaruj maślanką. Powinno trochę pomóc.
-
Pomogę ci babciu!
Mary Ann spojrzała ze zdumieniem
na Ying Xionga, który błyskawicznie sięgnął po opakowanie i odkręcił nakrętkę.
Nałożył na palec sporą ilość maślanki i zaczął delikatnie pokrywać nią skórę Joanny
Rose.
-
Dlaczego on mnie nazywa babcią? Nie jestem
jeszcze taka stara.
-
Chciała pani mieć wnuka, więc adoptowaliśmy Ying
Xionga – Bill wzruszył obojętnie ramionami.
Wiedział, że w tej chwili nie
powinien dolewać oliwy do ognia, ale taka sytuacja mogła się już nie powtórzyć.
Choć było to okrutne chciał się wreszcie odegrać na niej za te wszystkie lata,
kiedy traktowała go gorzej od robaka. Na ogół nie przejmował się opiniami
innych, starał się nawet puszczać słowa teściowej koło uszu, ale nie zawsze mu
się to udawało. Był tylko człowiekiem, więc jej ostre słowa również go raniły.
Nie tylko słowa, ale również i zachowanie. Nie rozumiał jak mogła umówić Mary
Ann na randkę z jakimś palantem. Nie musiała traktować go dobrze – nigdy tego
od niej nie wymagał ani nie miał nawet na to nadziei – ale nie powinna szukać
nowego męża córce. Potrafiłby zrozumieć jej zachowanie gdyby był alkoholikiem,
ćpunem albo biłby Mary Ann, ale on jest dość porządnym człowiekiem. Owszem
wiele razy zranił Mary, ale Bill wątpił aby istniała na świecie jakakolwiek
para, która choć raz nie zrobiłaby sobie nawzajem przykrości. Był pewny też, że
żona nie żaliła się na niego mamie, kiedy przechodzili przez jakikolwiek kryzys
albo się kłócili.
Ying Xiong słysząc słowa
wypowiedziane przez Billa zamarł w bezruchu, zupełnie tak jakby ktoś skierował
na niego strumień ciekłego azotu. Z przerażeniem wpatrywał się w babcię,
czekając na jej odpowiedź. Choć padła, nic z niej nie zrozumiał. Widząc jednak
minę Mary, był pewien, że słowa wypowiedziane przez kobietę nie były miłe.
-
Musiałaś adoptować skośnookiego? Wam już się
naprawdę poprzewracało w głowach. Powinniście mieć własne dziecko, a nie jakąś
wyrośniętą przybłędę, która was zadźga i okradnie. Zobaczycie! Sami
sprowadzacie niepotrzebnie na siebie nieszczęście.
-
Mamo! – Mary Ann zawołała z oburzeniem. – Spójrz
tylko na Ying Xionga! To kochany chłopak. Zobacz jak się tobą opiekuje.
Myślisz, że ktoś taki mógłby nas zadźgać?
-
Te jego małe, skośne oczy mówią wszystko.
Patologia nigdy nie wychodzi z człowieka.
-
On nie jest z patologicznej rodziny – Mary Ann
wyjaśniła spokojnie. Nie rozumiała co mama miała przeciwko Ying Xiongowi. Nie
dość, że chłopak sam się zgłosił na ochotnika, żeby nakryć do stołu, to jeszcze
teraz się nią opiekował. Zdecydowanie nie miała powodów to tego, aby go nie
lubić.
-
No i co z tego? Nie podoba mi się.
-
Nie musi ci się podobać – Mary Ann wzruszyła
obojętnie ramionami. – Od podobania ci się jest tata, a nie nasz syn. To nawet
lepiej, że ci się nie podoba. – Widząc skwaszoną minę mamy, spytała niemal
błagalnym tonem: - Naprawdę nie możesz zaakceptować swojego wnuka, o którego
tak bardzo nas męczysz? Powinnaś go zabrać do McDonald’sa albo na zakupy, tak
jak każda inna babcia...
-
Chyba sobie żartujesz! Będę się opiekowała moim
własnym wnukiem, a nie jakąś chińską przybłędą.
-
Musisz być dla niego niegrzeczna? To wrażliwy
chłopiec. Jak mam pomyśleć teraz z Billem o dziecku, skoro jesteś taka niemiła
dla Ying Xionga? Też taka będziesz dla naszego biologicznego dziecka, bo ci się
może nie podobać?
-
Dobra, skończ. Nie chcę się teraz denerwować.
Przynieś nożyczki i przytnij mi włosy, żebym jakoś wyglądała. Zaraz przyjdą
goście.
Mary Ann spojrzała na Ying
Xionga, który nadal stał bez ruchu przysłuchując się rozmowie. Cieszyła się, że
chłopak nie mógł zrozumieć z niej nic oprócz swojego imienia. Uśmiechnęła się
do niego ciepło, po czym odezwała się do mamy:
-
Może pojedziemy do fryzjera? Nigdy nikomu nie
podcinałam włosów...
-
Nie pokażę się tak nikomu! Zresztą nie mamy
czasu. Bierz nożyczki i tnij.
Mary Ann westchnęła cicho.
Podniosła się z krzesełka, wyciągnęła z szuflady nożyczki i podała je Billowi.
-
Podetniesz jej włosy?
Bill skinął tylko głową
potakująco. Zabrał od Mary Ann nożyczki i przyjrzał się uważnie głowie Joanny
Rose. Chciał złapać jej wszystkie kosmyki i jednym ciachnięciem pozbyć się ich,
ale widząc jak Mary Ann kręci głową, a jej oczy mówią: „będziesz martwy, jeżeli
coś jej zrobisz”, nie miał wyboru. Musiał porzucić swój pomysł. A tak bardzo
chciał zobaczyć łysą teściową!
-
Oszalałaś? Nie chcę wyglądać jak dziwadło.
-
Dlaczego uważasz, że będziesz wyglądała jak
dziwadło? Nie możesz mu choć raz zaufać? Zobaczysz, Bill zrobi z twoimi włosami
cuda.
-
Niech się pani nie boi. Nie zrobię niczego złego
– powiedział nieco wbrew swojej woli.
-
Mówię ci mamo, gdyby Bill nie był muzykiem, mogę
się założyć, że zostałby fryzjerem – zażartowała.
-
Ciekawe skąd brałby klientów... Ciarki mnie
przechodzą jak na was patrzę. Skąd ten pomysł, żeby ufarbować włosy jak jakieś
punki? Jeszcze po nim – powiedziała pogardliwie – mogłam się tego spodziewać,
ale po tobie? Jesteś businesswoman, więc nie wypada ci tak wyglądać.
Mary Ann nie odezwała się ani
słowem. Dobrze wiedziała, że dalsza dyskusja nie doprowadzi do niczego dobrego.
Starała się puszczać słowa mamy koło uszu, ale jeszcze kilka wypowiedzianych
przez nią złośliwości skierowanych w stronę Billa albo Ying Xionga może wywołać
prawdziwą burzę w domu. Mama już nie raz doprowadziła ją na skraj załamania
nerwowego dlatego teraz wolała uniknąć za wszelką cenę awantury. Bała się, że
mogłoby to zaszkodzić Dieterowi.
Widząc pytające spojrzenie
czekoladowych tęczówek Billa, skinęła tylko głową, tak jakby mu mówiła, żeby
nie przejmował się mamą i po prostu podciął jej kilka kosmyków. Miała nadzieję,
że mama w końcu zrozumie, że jej złość na Billa jest całkowicie nieuzasadniona
i bezpodstawna. Mimo wszystko Bill był naprawdę dobrym człowiekiem, mężem i
była przekonana, że zostanie już za niedługo świetnym ojcem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz