niedziela, 8 września 2013

Odcinek specjalny: I

Mary Ann pod wpływem lodowatego podmuchu wiatru zadrżała z zimna. Zziębnięte palce zaciskała mocno na rączce walizki. Wolną dłonią poprawiła długi szalik, aby owijał jej twarz i szyję jeszcze szczelniej. Od ponad trzech godzin stała przed budynkiem, w którym mieszkał Bill z Tomem, zastanawiając się co powinna uczynić. Wejść do środka i zapukać do drzwi mieszkania bliźniaków, jechać do Nikoli i prosić ją, żeby mogła się u niej zatrzymać przez parę dni czy też poszukać jakiegoś taniego hotelu? Nie miała pojęcia, którą drogę powinna wybrać.
Bill był jej mężem od prawie półtora roku, ale nie była pewna, czy powinna z nim zamieszkać. Wiedziała, że chłopak o tym marzył od momentu, w którym przeprowadziła się do Niemiec i okazało się, że nie mogą spędzać ze sobą tak wiele czasu, jakby oboje tego pragnęli. Ona również o tym marzyła, ale jednocześnie uważała, że przeprowadzka do Billa byłaby nieco niezręczna ze względu na Toma. Nie mogłaby powiedzieć przecież, aby wyprowadził się z własnego domu. Nie przekonywało ja również mieszkanie we trójkę. Lubiła Toma, wielokrotnie zostawała na noc u bliźniaków, ale wydawało jej się, że ciągłe przebywanie u nich byłoby zbyt krępujące dla starszego Kaulitza. I dla niej samej.
W pamięci miała także rozmowę z Jostem, którą odbyli zaraz po tym jak wszyscy dowiedzieli się o jej ślubie z Billem. Mężczyzna dał jej jasno do zrozumienia, że powinna trzymać się jak najdalej od Billa dopóki Tokio Hotel nie osiągnie światowego rozgłosu. Wieść o tym, że wielki Bill Kaulitz jest żonaty, okazałaby się zbyt wielkim ciosem dla fanek Tokio Hotel. Uniemożliwiłaby także zyskanie zespołowi nowych wielbicielek. Mary Ann musiała przyznać rację Jostowi. Dlatego teraz, stała w mroźną noc na dworze i zastanawiała się co ma uczynić.
Najbardziej sensownym rozwiązaniem wydawało jej się pojechać do Nikoli i poprosić o przenocowanie, albo znalezienie taniego hotelu, a później pracy, żeby mogła wynająć sobie za jakiś czas ciasne mieszkanko. W jej głowie pojawiał się jednak jakiś nieznośny głosik, nakazujący jej, aby się ruszyła i zapukała do drzwi Billa.
-          Tak! – Mary Ann powiedziała w końcu do siebie, patrząc na rozbielone od śniegowych chmur nocne niebo. – Chciał, żebym została jego żoną, to niech teraz weźmie za mnie odpowiedzialność!
Ciągnąc za sobą walizkę, skierowała się do wejścia budynku. Przeszła przez przeszklone drzwi i rozejrzała się uważnie po holu. Recepcjonista skinął jej głową na powitanie, wracając do oglądania jakiegoś nocnego programu w telewizji. Mary Ann odwinęła szalik, wzięła głęboki oddech i nacisnęła przycisk przywołujący windę. Pomimo przyjemnego ciepła, które panowało w budynku, ciało blondynki nadal drżało z zimna. Gdy metalowe drzwi się rozsunęły, weszła do windy i nacisnęła przycisk z odpowiednim numerem piętra.
Wraz z kolejnym mijanym poziomem, jej serce zaczynało bić mocniej. Kiedy opuściła ciasne wnętrze windy, ponownie dopadły ją wątpliwości.
Westchnęła cicho, kierując się w stronę zagłębienia w korytarzu, gdzie stał wielki kwiatek. Chwilę siłowała się z doniczką, żeby ją przesunąć o kilkanaście centymetrów. Kiedy jej się to udało, wcisnęła się w niewielką wnękę, w której był niewielki kaloryfer. Objęła dłońmi kolana i pierwszy raz odkąd opuściła swój dom w Zielonej Górze, pozwoliła wypłynąć z oczu łzom. Nie zamierzała płakać nad swoim losem, który zresztą sama wybrała, ale było jej przykro. Rozumiała, że rodzice chcą dla niej jak najlepiej, ale nie była pewna, czy mogłaby być szczęśliwa gdyby podążyła ścieżką, którą dla niej przygotowali. Jej szczęście zaczynało się i kończyło na Billu, dlaczego więc miałaby z niego rezygnować dla studiów medycznych? Pierwsze tygodnie studiów skutecznie uświadomiły jej, że mimo wszystko to nie jest kierunek dla niej. Nie chcąc jednak zawieść rodziców, przeprowadziła się do Warszawy, chodziła na wszystkie zajęcia, dzielnie znosiła widok igieł, którego szczerze nienawidziła, a w weekendy zamiast do domu jeździła do Niemiec, Francji i innych krajów europejskich. Do Billa. Próbowała przekonać rodziców, że powinna studiować w Niemczech, ale ci byli nieubłagani. Wraz z tym jak ojcu minęło zauroczenie Indiami, zapomniał o danej Billowi obietnicy, że jak tylko oboje skończą osiemnaście lat i będą chcieli nadal być małżeństwem wyrazi na to zgodę. Jej mama od samego początku była przeciwna Billowi. Mary Ann nie rozumiała do końca dlaczego. Młodszy Kaulitz zawsze był bardzo uprzejmy, kiedy się z nią widywał. Nie malował nawet wówczas paznokci, ani nie robił sobie makijażu. Zakładał najnormalniejsze ubrania na świecie, żeby wyglądać jak zwykły nastolatek. Blondynka wiedziała, że wymaga to od Billa dużego poświęcenia, bo przez ten czas, kiedy widywał się z jej matką musiał zrezygnować ze swojej osobowości. A i tak nie przyniosło to pożądanego rezultatu. Jej mama uważała, że Bill jest dziwakiem i za nic nie chciała zmienić zdania. Jej babcia również uważała, że na razie jest za młoda na bycie z jakimkolwiek chłopakiem. A fakt, że Bill nie był jakimkolwiek chłopakiem, dolewał tylko oliwy do ognia.
* * *
            Słysząc piszczenie jednego ze swoich psów, Bill Kaulitz wymruczał coś niezrozumiałego przez sen, przewrócił się kilka razy z boku na bok, a kiedy hałas stawał się coraz bardziej nieznośny, nakrył głowę poduszką. Puchowa pościel stłumiła tylko o odrobinę piski zwierzaka. Kiedy Bill poczuł na swoich plecach ciężkie cielsko pupila, uderzył dłońmi mocno w materac.
-          Zamknij się – powiedział sennie. – Daj mi spać!
Pies nie dał jednak za wygraną. Jego piski stawały się coraz głośniejsze, od czasu do czasu przerywane rozpaczliwym szczekaniem.
-          AAAAAAAaaaa!!! – Wrzasnął ze złością. – Idź się wysikać w domu! Nigdzie nie idę o tej godzinie!
Gdy zwierzak zaczął z uporem drapać go łapą, odrzucił na podłogę poduszkę, obrócił się na plecy i zaczął uderzać ze złością kończynami o miękki materac.
-          Idę, już idę! – warknął, odsuwając kołdrę na bok.
Hachi widząc, że jej pan wstał, zaczęła merdać radośnie ogonem, poganiając go głośnym szczekaniem. Ze zrezygnowaniem Bill założył na siebie pierwsze lepsze spodnie, długi sweter i z przymkniętymi oczami, skierował się do drzwi wyjściowych. Zapiął psiaka na smycz, założył buty i ciepłą kurtkę.
            Gdy wyszedł na korytarz, Hachi pociągnęła go tak mocno, że puścił smycz. Widząc uciekającego psiaka, zaklął głośno, biegnąc za nim. Odetchnął z ulgą dopiero, kiedy dostrzegł zwierzaka obok wielkiego kwiatka. Postąpił kilka kroków naprzód, a kiedy do jego uszu dobiegł cichy szloch i kobiecy głos przemawiający do Hachi, przetarł oczy mocno dłońmi. Na wszelki wypadek, aby upewnić się, że to nie jest sen, zanim podbiegł do wnęki w ścianie, uszczypnął się w policzek.
-          Mary Ann?! – Spytał z niepokojem, klękając obok blondynki. – Co ty tutaj... Co się stało? Mary Ann?!
Blondynka bez słowa rzuciła się na Billa. Objęła mocno ramionami jego szyję. Szloch stał się jeszcze głośniejszy niż chwilę wcześniej.
-          Mary Ann? – Przytulił ją do siebie, głaszcząc delikatnie po jasnych, miękkich włosach, które teraz były w nieładzie. – Dlaczego tutaj siedzisz, zamiast wejść do domu? Cała się trzęsiesz...
-          Ja... Nie chcę robić ci kłopotu...
-          Głuptas – uśmiechnął się, pomagając jej wstać. – Dobrze, że Hachi mnie obudziła. – Pogłaskał wolną ręką psiaka po głowie, po czym złapał rączkę walizki należącej do blondynki. – Chodź.
Mary Ann posłusznie skierowała się za Billem do jego apartamentu. Pozwoliła, aby chłopak ściągnął z niej szalik, kurtkę i buty. Nie protestowała, kiedy poprowadził ją do kuchni i usadowił na jednym z barowych krzeseł. Obserwowała jak czarnowłosy krząta się po kuchni, żeby zrobić ciepłą herbatę i coś do jedzenia. Czując jak jej ciałem wstrząsają dreszcze, skrzyżowała ręce na piersi i zacisnęła mocno zęby, żeby nie szczękały.
Gdy Bill postawił przed nią kubek z ciepłą herbatą i talerzyk z kanapkami, objęła mocno dłońmi gorące naczynie i upiła kilka łyków bursztynowego napoju.
-          Uciekłam z... z... domu – powiedziała w końcu, przerywając ciszę. Jej głos drżał. – Ja... Ja... Nie wytrzymam te... tego dłużej.
-          To przeze mnie? – Spytał. Jego czekoladowe oczy były przepełnione smutkiem. Nigdy nie chciał, aby Mary Ann kłóciła się przez niego z rodzicami. Nie potrafił jednak zdobyć ich serc pomimo usilnych prób. Nie potrafił też zrezygnować z Mary Ann, przez co czuł się jeszcze większym dupkiem, zwłaszcza, że jego żona wolała siedzieć na korytarzu niż zapukać do drzwi jej własnego domu. Bo co do tego, że jego dom był jej domem, nie miał najmniejszych wątpliwości.
Blondynka pokręciła przecząco głową, upijając kilka łyków herbaty.
-          Zaprowadzili mnie do... do prawnika, mówiąc, że mam się jak... jak najszybciej z tobą ro... rozwieść – z jej przekrwionych oczu, wypłynęły nowe łzy. – Powiedziałam im, że nie... nie chcę, ale oni... nie słuchają mnie.
Słowa Mary Ann podziałały na niego tak jakby ktoś zrzucił na niego wielki głaz albo ogromny kawałek żelaza, niczym w bajkach. Złapał kluczyki od samochodu i pospiesznie wybiegł z kuchni. Nawet jeżeli miałby błagać na kolanach o aprobatę rodziców Mary Ann na ich związek, zrobi to.
-          Bill! – Mary Ann zawołała, biegnąc za nim. – Bill! Gdzie idziesz?!
-          Jadę do twoich rodziców – odezwał się, zakładając na stopy buty. – Jeszcze nie wiem jak, ale przekonam ich do mnie.
-          Nie, Bill! Zostań! – Przylgnęła do jego pleców, mocno zaciskając dłonie na jego brzuchu, powstrzymując go tym samym przed wyjściem. – Nie możesz tego zrobić.
-          Dlaczego? – próbował się wyrwać z jej uścisku. – Dlaczego nie mogę?! Zrobię co tylko będą chcieli, żeby zaaprobowali nasz związek. Nie mogę cię stracić. Nie po tym wszystkim.
-          Bill... Proszę. Uspokój się. Prosiliśmy ich już nie raz, ani nawet nie dwa...
-          Będę próbował tyle razy ile będzie trzeba...
-          To i tak nic nie da. Moja mama uważa cię za dziwaka, a mój tata... mówi, że powinnam ożenić się z kimś wykształconym.
-          Pójdę na studia – powiedział twardo.
-          Zrezygnujesz z marzeń o wielkiej scenie, żeby zostać lekarzem, prawnikiem albo architektem? – Prychnęła, przesuwając się tak, żeby móc spojrzeć w przepełnione bólem oczy Billa. – Nie chcę tego. Wolę, żeby moi rodzice nas nienawidzili. Żyjemy w cywilizowanym świecie. Wobec prawa jesteśmy dorosłymi osobami. Moi rodzice nie mogą nam niczego nakazać.
-          Mary Ann...
-          Przejdzie im – powiedziała z uporem. – Zobaczysz. Kiedyś wszystko się ułoży samo. Ale teraz... Nie pozwolę, żebyś zrezygnował ze swoich marzeń dla mnie. Zresztą... Nie chcę być lekarzem. Zawsze chciałam być naukowcem, ale nigdy lekarzem.
-          Przecież studiujesz medycynę...
-          Już nie – uśmiechnęła się lekko. – Zanim tutaj przyjechałam zabrałam z uczelni dokumenty. Nie nadaję się na lekarza.
-          Twoi rodzice o tym wiedzą?
Mary Ann skinęła niepewnie głową. Wiedziała, że jej rezygnacja ze studiów medycznych była wielkim ciosem dla rodziców, ale nie zamierzała podążać za scenariuszem życia, który dla niej napisali. Chciała wybrać dla siebie drogę, którą sama będzie mogła kroczyć z dumnie uniesioną głową. Nawet jeżeli jej przyszłość miałaby okazać się dla niej destrukcyjna, chciała spróbować. Nigdy jednak z góry nie zakładała, że będzie nieszczęśliwa, tak jak próbowali wmówić jej to rodzice. Przyjeżdżając do Berlina obiecała sobie, że zrobi wszystko, aby nigdy nie żałować swoich decyzji. Obiecała sobie także, że osiągnie sukces i sprawi tym samym, że rodzice będą z niej dumni. Jednak nie z Mary Ann, która jest rozchwytywanym lekarzem, ale z Mary Ann, która jest sobą i podąża za własnymi marzeniami i pragnieniami.
Widząc, że Bill wpatruje się w nią z troską, uniosła pytająco jedną brew.
-          Idź się wykąpać, a ja poszukam jakichś leków przeciwgorączkowych – dotknął jej rozpalonego czoła. – Może powinienem wezwać lekarza?
-          Nie – odpowiedziała słabo, wyślizgując się z jego ramion. – Nic mi nie jest.
Bill skinął tylko głową, obserwując jak Mary Ann łapie za rączkę swoją walizkę i ciągnie ją do łazienki.
* * *
            Mary Ann owinęła się szczelniej kołdrą, ale jej ciało nadal trzęsło się z zimna. Próbowała zagryźć mocno zęby, aby przestały szczękać, ale one żyły jakby własnym życiem. W końcu podniosła powieki, wpatrując się przed siebie. Nie dostrzegając leżącego obok Billa, przekręciła się na plecy i podniosła do pozycji siedzącej.
-          Cześć... – odezwała się słabo do Toma, który właśnie wszedł z kubkiem do sypialni. – Gdzie Bill?
-          Rozmawia z Jostem. Masz – podał jej naczynie z parującym napojem. – Wypij to.
-          Dzięki – uśmiechnęła się lekko. – Wujek wie, że tutaj jestem?
Tom skinął wolno głową.
-          Dowiedział się o tym, że uciekłaś z domu od twoich rodziców.
-          Moich... rodziców?! – Mary Ann, nie zważając na to, że jej organizmem wstrząsają zimne dreszcze, zęby szczękają, zaś w głowie jej się kołuje, zerwała się z łóżka, wyminęła Toma i pobiegła do salonu.
Już z holu dobiegł ją podniesiony głos Billa i wtórujący mu głos wujka. Nie za bardzo docierał do niej sens wypowiedzianych słów, ale była niemalże pewna, że kłócą się o nią.
-          Przestańcie! – Zawołała, wchodząc do salonu. Musiała przytrzymać się ściany, żeby nie upaść. – Przestańcie się kłócić!
Bill wraz z Davidem spojrzeli na Mary Ann. Jej skóra była niemalże kredowobiała, oczy przekrwione, zaś usta blade. Jej ciałem wstrząsały dreszcze. Dziewczyna wyglądała tak, jakby zaraz miała się przewrócić albo zemdleć.
Czarnowłosy pospiesznie zerwał się z kanapy i podbiegł do żony, aby ją przytrzymać. Ostrożnie pomógł jej usiąść na kanapie i rzucając ostrzegawcze spojrzenie Jostowi, poszedł do sypialni po kołdrę. Niecałą minutę później był już z powrotem. Otulił Mary Ann ciepłą pierzyną i przytulił ją do siebie. Widząc wściekłe spojrzenie Josta, uśmiechnął się tylko lekko, głaszcząc czule żonę po jej złocistych włosach.
-          Wydaje mi się, że powinieneś już iść – powiedział do managera.
-          Bill! – Wrzasnął mężczyzna, którego policzki przypominały teraz odcień dojrzałego pomidora. – Nie zachowuj się jak smarkacz! Nie możesz ogłosić światu, że masz żonę!!!
-          Dlaczego nie? – Spytał lekko, choć wypowiedzenie tych słów dużo go kosztowało. Doskonale zdawał sobie sprawę z konsekwencji jakie go czekają, ale Mary Ann była dla niego równie ważna jak światowa sława. A może i ważniejsza?
-          Jeszcze mnie pytasz dlaczego?! Wasza kariera skończy się zaraz po tym jak wasze fanki dowiedzą się, że masz żonę!!! Nadal tego nie rozumiesz?! Pożegnaj się z Tokio Hotel!!!
-          Jeżeli bycie z Mary Ann oznacza koniec kariery, trudno – wzruszył ramionami.
-          Możemy znowu koncertować w klubach z pięcioosobową widownią – do rozmowy wtrącił się Tom, który do tej pory tylko przysłuchiwał się wymianie zdań pomiędzy bliźniakiem, a managerem.
-          Przestańcie! – Blondynka odepchnęła od siebie Billa ostatkiem sił. – A ty... – spojrzała na niego – odsuń się ode mnie. Nie widzisz, że jestem chora? Tak bardzo chcesz się zarazić? – Widząc zdezorientowaną minę Billa, przeniosła swój wzrok na wujka. – Zaraz zabiorę stąd swoje walizki. Pamiętam, co mi powiedziałeś. Nie bój się. Nie zamierzam niszczyć marzenia Billa, Toma, Gustava i Georga.
-          O czym ty mówisz?! – Czarny patrzył to na Mary Ann, to na managera. – Co powiedziałeś Mary Ann?! Co jej powiedziałeś?!
-          Nic Bill.
-          Nieprawda! – Podniósł się z kanapy i zacisnął dłonie mocno w pięści. – Czy ci się to podoba czy nie, Mary Ann jest moją żoną! Nie zamierzam jej wyrzucić z jej własnego domu!
-          Uspokójcie się wszyscy – Tom odezwał się spokojnie. – Przecież to, że Mary uciekła z domu nie znaczy wcale, że wszyscy nagle muszą się dowiedzieć, że jest żoną Billa. Paparazzi nawet jeśli czatują czasami przed budynkiem, nigdy nie wchodzą do środka. Nie śledzą też mieszkańców.
-          Chcesz, żeby Mary Ann stała się... mieszkańcem? – Jost spojrzał na Toma z rozbawieniem. – Czy ty naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z tego, że plotki o Mary Ann i Billu już kilkakrotnie pojawiły się w Internecie i gazetach?
-          Ale wcześniej normalnie nas odwiedzała i nic się nie działo – wtrącił Bill. – Mogę cofnąć swoją decyzję o ogłoszeniu całemu światu, że Mary jest moją żoną, jeżeli cię to usatysfakcjonuje. Nie mogę jej jednak wyrzucić z naszego domu. Nawet nie ma mowy. – Widząc, że blondynka otwiera usta, tak jakby chciała coś powiedzieć, dodał szybko: - To jest moja decyzja. Jeżeli ktokolwiek będzie jej później żałował, to tylko ja. Nie bój się. Tokio Hotel jest dla mnie ważne i wiem jak ważne jest dla chłopaków, dlatego... nigdy nie pozwolę odejść naszym fanom. A jeżeli odejdą, znajdę nowych. Powiadomię ich też o tym, że mam najwspanialszą żonę na świecie, z którą jestem bardzo szczęśliwy, ale David masz rację. Jeszcze nie teraz.
Mary Ann skinęła potakująco głową, uśmiechając się przy tym słabo. Nie chciała, żeby fani Tokio Hotel dowiedzieli się o tym, że jest żoną lidera ich ukochanego zespołu. Doświadczyła z nimi zbyt wiele nieprzyjemnych sytuacji, kiedy ukazało się w gazetach i Internecie parę ich wspólnych zdjęć. Nieznane jej dziewczyny, zaczepiały ją i groziły, że jeżeli nie odejdzie od Billa, zabiją ją. Przez niekończący się napływ e-maili z pogróżkami musiała zmieniać kilkakrotnie adres swojej poczty mailowej, zaś do domu od czasu do czasu przychodziły listy z pogróżkami. Od jakiegoś czasu, kiedy paparazzi nieco odpuścili, a oni zaczęli się bardziej pilnować, wszystko ucichło. Dlatego nie chciała rozpoczynać od nowa burzy. Zwłaszcza teraz, kiedy postanowiła skoncentrować się na rozpoczęciu nowego życia.
-          Cieszę się, że doszliśmy do jednego porozumienia, ale co jeżeli plotki rozpoczną się na nowo? Rozumiem, że teraz, kiedy Mary się tutaj wprowadzi, to znaczy już się wprowadziła – Jost poprawił się – będziesz chciał być z nią jeszcze częściej niż wcześniej. Nie tylko w domu...
-          A co jeżeli Mary zajęłaby miejsce Natalie? – wtrącił Tom, patrząc to na Billa, to na Josta, to na Mary Ann. – Nie patrzcie tak na mnie. Natalie zaczęła coś przebąkiwać, że wolałaby prowadzić bardziej ustabilizowane życie. No wiecie. Zająć się swoim rocznym dzieckiem i mężem... Oczywiście ja z Billem nie potrzebujemy stylistki ani makijażystki, ale nie możemy zostawić Georga samego sobie. Teraz wygląda koszmarnie, ale bez pomocy Natalie... Wolę nawet nie myśleć, co by to było! – na jego twarzy pojawił się wyraz przerażenia, a zaraz po nim udawanego obrzydzenia.
-          Zobaczę co da się zrobić – Jost odezwał się spokojnie, podnosząc się z kanapy. – Zadzwonię do Natalie i z nią porozmawiam, ale jeżeli faktycznie chciałaby odejść, a Mary Ann zajęłaby jej miejsce, wszystko byłoby na jakiś czas załatwione. Dlaczego ja mam do was taką słabość? – Spytał jeszcze, zanim wyszedł z salonu.
-          No właśnie, dlaczego? – Bill się zaśmiał. – Pewnie dlatego, że jesteśmy tak uroczy, że trudno nam się oprzeć. Jakby to powiedziała Cherry Jo... Kawaii!!!
-          Taaak, jesteście kawaii – Mary Ann uśmiechnęła się lekko, odsuwając się na sam koniec kanapy, aby być jak najdalej od Billa. – Mam nadzieję, że się ode mnie nie zarazisz... Dzisiaj śpię w salonie.
* * *
            Słysząc dzwonek domofonu, odsunęła od siebie kołdrę i powędrowała do przedpokoju. Widząc na wyświetlaczu twarz mamy, skrzywiła się z niezadowolenia. Najchętniej nie wpuściłaby jej do środka, ale wiedziała, że to pogorszyłoby tylko sytuację.
-          Wejdź – odparła chłodno, naciskając przycisk otwierający drzwi.
Słysząc szczekanie psów, próbowała je uciszyć, ale szybko się poddała.
-          Nie bój się. One tylko tak szczekają – powiedziała do mamy, która pojawiła się w przedpokoju. – Zaraz się uciszą.
Jej rodzicielka skinęła tylko potakująco głową, głaskając psiaki, które domagały się pieszczot. Tylko Goochi stała w pewnej odległości i warczała na nieznaną jej kobietę.
-          Napijesz się herbaty? – Mary Ann spytała mamę, kierując się do kuchni.
Joanna Rose zignorowała pytanie córki. Złapała ją mocno za przedramię i pociągnęła do wyjścia.
-          Chodź! Wracasz ze mną do domu! Rozmawiałam już z dziekanem...
-          Puść mnie! – Mary Ann zawołała, próbując wyswobodzić rękę z mocnego uścisku matki. – Natychmiast mnie puść!
-          Zamknij się! Wracasz ze mną do domu!!! Nie zniosę, żeby moja córka zmarnowała sobie życie z tym niewiadomo czym!
-          To niewiadomo co ma imię! Tak trudno je zapamiętać?!
-          Nie pyskuj! – Nadal trzymając Mary Ann za ramię, pociągnęła ją do pierwszych drzwi, które akurat prowadziły do sypialni jej i Billa. – Zabieraj swoje rzeczy! Nie będę dłużej tolerowała tego waszego toksycznego związku!
-          Mamo! – Mary Ann jęknęła, zastanawiając się jak przekonać rodzicielkę do tego, że nie zmieni decyzji, którą podjęła przeszło półtora roku wcześniej.
-          Przestań się buntować! Pakuj swoje manatki! – Widząc, że Mary Ann stoi spokojnie i przygląda się jej rozwścieczonej minie, zaczęła ciągnąć ją do wyjścia z mieszkania. – W takim razie zabiorę cię stąd w piżamie!!! Moja noga nie postanie tutaj dłużej!!!
-          Uspokój się mamo! Nigdzie z tobą nie jadę. To jest mój dom!
-          Twój dom! – kobieta zaczęła się śmiać, lecz jej oczy pałały tak ogromną wściekłością, że Mary Ann spuściła wzrok na podłogę, nic się nie odzywając. – Twój dom?! – Prychnęła. – Chyba ci się poprzestawiało w głowie!!! – Wrzasnęła, otwierając drzwi, po czym pociągnęła Mary Ann na korytarz budynku. – Jak wrócimy do domu wyślę cię do psychiatry!!!
-          Mamo! – Mary Ann zawołała, próbując wyswobodzić się z silnego uścisku matki. Gdyby to była obca osoba, albo nawet jakaś dalsza ciotka, pewnie by ją uderzyła, aby zyskać sobie możliwość ucieczki, ale w tym wypadku nie mogła tego uczynić.
-          Zamknij się! Idziesz ze mną! Nie będziesz z tym... z tym... czymś!!! – Wrzeszczała, ciągnąc ją do windy. – Nie zniosę tego!!!
Mary Ann nie ułatwiała jej zadania, próbując się wyszarpać z jej uścisku, a przynajmniej chociaż złapać jakiejś ściany albo czegokolwiek innego, aby matka nie miała możliwość zaciągnięcia jej do samochodu i wywiezienia do Zielonej Góry. Nawet jeżeli wiedziała, że jej rodzicielka pragnie dla niej jak najlepiej, nie zamierzała studiować medycyny w dalekiej Warszawie, ani tym bardziej rozwieść się z Billem.
Czując, że zaczyna jej się kręcić w głowie, złapała się mocno klamki przymocowanej do pomieszczenia gospodarczego, które znajdowało się niedaleko windy. Wiedziała, że jej zachowanie jest dziecinne, zaś z perspektywy postronnego obserwatora śmieszne, ale teraz całą swoją uwagę skupiła na tym, aby nie zemdleć. Wysoka gorączka, którą dodatkowo podniosła wizyta matki, zaczęła dawać o sobie znać w najmniej przyjemny sposób. Mary Ann bała się jednak, że jeżeli zemdleje, matka zaciągnie ją do samochodu, nawet nieprzytomną i będzie pilnowała w domu do tego stopnia, że będzie jej trudno wykonać nawet krótki telefon do Billa, nie wspominając o ucieczce.
-          Pani Joanna?! Mary Ann?! Co tutaj się dzieje?! – Blondynka słysząc zaniepokojony głos Billa, poczuła jak spada jej z serca ciężki głaz.
Korzystając z krótkiej chwili zdezorientowania matki, która patrzyła teraz na Billa z nienawiścią, puściła klamkę i ostatkiem sił wyszarpnęła się z jej uścisku. Podbiegła do męża i schowała się za jego plecami.
-          Moja mama oszalała – wyszeptała mu do ucha. – Przyjechała tutaj, żeby mnie porwać! Ona jest gorsza od Al-Kaidy!
-          Nie mów tak, to wciąż twoja mama – odpowiedział jej cicho, łapiąc za dłoń, aby dodać jej odwagi, po czym spojrzał na teściową. – Dzień dobry, mamo... – zaczął łagodnie, próbując ją trochę uspokoić.
-          Jak śmiesz?! Nie jestem twoją mamą!!! – podeszła do nich i spojrzała groźnie na córkę. - Mary Ann!!! Chodź tutaj natychmiast!!! Nie zostaniesz tutaj!!! Puść ją!!!
-          Bill... – Mary Ann ścisnęła z całej siły jego dłoń.
-          Proszę wejść do środka. Spróbujmy spokojnie porozmawiać... – próbował złagodzić sytuację, ale Joanna Rose najwyraźniej nie zamierzała pójść na żaden kompromis.
-          Nie! – Mary Ann zawołała, widząc jak jej matka wyciąga dłoń, która mimo jej sprzeciwu w niecałą sekundę później wylądowała z głośnym klapnięciem na policzku Billa. – Przestań robić scenę!!! – Wrzasnęła, patrząc na matkę niemalże z obłędem w oczach. Mogła jej wybaczyć, że traktuje ją w taki sposób, ale nijak nie mogła wybaczyć jej, że uderzyła Billa. – Zostaw nas w spokoju!!! Nie rozwiodę się z nim ani nie będę studiowała medycyny!!! Zrozum to do cholery!!! Jeżeli masz z tym problem idź do psychiatry!!! – Bill próbował ją uspokoić, kładąc dłoń na jej ramionach, ale ona dalej krzyczała w szale wściekłości: - Jeżeli chcesz, sama zostań lekarzem!!! Idź na studia, ale nie niszcz naszego życia!!! Od dzisiaj nie mam matki, więc nie pokazuj mi się więcej na oczy!!! Nie chcę cię znać!!!
-          Mary Ann!!!
-          Nie odzywaj się do mnie!!! Wynoś się stąd zanim zadzwonię po ochronę!!!
Mary pociągnęła Billa w kierunku ich mieszkania. Jej całe ciało drżało nie tylko ze zdenerwowania, ale także przez wysoką gorączkę.
-          Przepraszam – usłyszała jeszcze jak Bill zwraca się do jej matki, nim zemdlała.

-          Mary Ann... – usłyszała przytłumiony głos wołający jej imię. – Mary Ann... Przepraszam. 
Powoli podniosła powieki. Widząc pokój zatopiony w półmroku, musiała chwilę się zastanowić gdzie jest. Dopiero, gdy dostrzegła Billa siedzącego obok łóżka, uśmiechnęła się lekko.
-          Bardzo boli cię policzek? – Spytała słabo. – Przepraszam za moją mamę.
Wyciągnęła dłoń, żeby dotknąć jego policzka, ale Bill był szybszy. Złapał ją i pocałował jej palce.
-          Nie przejmuj się tym. To nic takiego. Powiedz mi lepiej jak się czujesz.
-          Całkiem dobrze – uśmiechnęła się. – Nic mi nie będzie.
-          Był lekarz. Powiedział, że powinnaś dużo odpoczywać.
Mary Ann skinęła głową.
-          Gdzie moja mama?
-          Pojechała do domu.
-          Tak po prostu?
Bill przez krótką chwilę się zawahał, nim odpowiedział:
-          Trochę na mnie krzyczała, że to wszystko moja wina, ale kiedy przyjechał lekarz i powiedział jej, że nie powinnaś wychodzić z domu przez kilka kolejnych dni, żebyś nie nabawiła się zapalenia płuc powiedziała, że jedzie do domu. Zapowiedziała też, że wróci...
Mary westchnęła ciężko. Nie chciała powiedzieć mamie, że nie chce jej znać, ale złość wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem.
-          Może powinienem pojechać do domu twoich rodziców i tam na spokojnie z nimi porozmawiać? – zaproponował. – Nie uważasz, że tak byłoby lepiej?
-          Nie – powiedziała pewnie. – Tak nie będzie lepiej. W życiu nie sądziłam, że przytrafi nam się do tego wszystkiego wątek z „Romea i Julii” – zaśmiała się. – Ale wiesz co? Nie zamierzam popełniać samobójstwa. Jeżeli moi rodzice nie mogą teraz zaakceptować naszego małżeństwa ani tego, że nie zostanę lekarzem, nie znaczy to, że już zawsze tak będzie. Zobaczysz. Z czasem się przyzwyczają. Oni nie są aż tak bardzo pamiętliwi.
-          Ale Mary Ann...
-          Zaufaj mi – uśmiechnęła się. – Znam moich rodziców lepiej niż ty. Mama pewnie jeszcze kilka razy nas odwiedzi, co nie będzie łatwe, ale za którymś razem przyjdzie tutaj i powie, żebym robiła co chcę.
-          Dobrze – położył jej dłoń na czole. – Nie myśl teraz o tym. Powinnaś odpoczywać. W przyszłym tygodniu mamy koncert. Oczywiście ja sobie poradzę bez makijażystki, ale pomyśl o Georgu... Jeżeli czegoś z nim nie zrobisz, wszyscy nasi fani uciekną.
-          Spokojnie. Wyzdrowieję do tego czasu – zapewniła go.
-          Trzymam cię za słowo. A teraz połóż się spać.
Bill zgasił lampkę stojącą na szafce nocnej koło łóżka i cichutko wyszedł z ich sypialni. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz