niedziela, 8 września 2013

Część II: Rozdział 4

            Gustav siedział za perkusją i z całej siły uderzał pałeczkami w talerze. Melodia przypominała zamiast rocka, najprawdziwszy, chaotyczny heavymetal. Blondyn musiał spożytkować w jakiś sposób energię, która skumulowała się w jego wnętrzu. Przez ostatnie dwa tygodnie nieustannie myślał o tym, że Inge wychodzi za mąż. Powtarzał sobie, że to przecież nie ma sensu, że nigdy nie zależało mu na Inge. Ciało zdawało się jednak mówić coś zupełnie innego. A może to jego dusza wołała?
-         To takie nieznośne!!! - Wydarł się. - Nieznośne!!! Nieznośne!!! Cholernie nieznośne!!!
Nie rozumiał dlaczego przez ostatnie dwa tygodnie chodził wściekły. Najchętniej pobiłby wszystkie osoby, które stawały mu na drodze. Bez znaczenia, czy to był Bill, Tom, Georg, jego rodzina, czy producenci albo fani. Najbardziej jednak miał ochotę pobić narzeczonego Inge.
-         Nieznośne!!! - Znów zaczął krzyczeć, uderzając mocniej w talerze. - Nieznośne!!! Nieznośne!!!
Kiedy wykrzyczał ostatnie „nieznośnie”, Tom złapał go za ręce. Georg natomiast wyciągnął mu pałeczki z dłoni.
-         Gustav, powinieneś nagrać heavymetalową płytę - zażartował Bill. - Nieznośne!!! Nieznośne!!! Cholernie nieznośne!!! - Wydarł się, naśladując perkusistę. - Nie potrafię tak jak ty... Ale muszę ci przyznać, że melodia jest chwytliwa. Nawet bardzo.
-         Zamknij się - warknął. - A wy - zwrócił się do Toma i Georga - oddajcie moje pałeczki. Natychmiast!
-         Co się stało Gu? Napięcie przedmiesiączkowe? - Zażartował tym razem Tom.
-         Nie mów tylko, że chodzi o ślub Inge... - dodał Georg.
-         Nie. Skąd wam to przyszło do głowy? Co mnie obchodzi ślub Inge?
-         Właśnie próbujemy się tego dowiedzieć od ciebie - Bill usiadł na krzesełku, opierając przedramiona na oparciu. Spojrzał bacznie na przyjaciela. - Gu, znamy się tyle lat. Nie musisz przed nami udawać. Zakochałeś się w Inge, tylko zdałeś sobie z tego sprawę za późno. Ona bierze ślub, a ty jesteś cholernie zazdrosny.
-         O czym ty...
-         Oj Gu! Dobrze wiesz o czym mówi Bill - Georg uśmiechnął się do perkusisty. - Nie ma sensu zostawać dłużej w Nowym Jorku, jeżeli i tak nie możesz skoncentrować się na muzyce. Wracajmy do Berlina. Pojedziesz do Inge i powiesz jak bardzo ją kochasz, ona zerwie ze swoim narzeczonym i padnie ci w ramiona. A później będziecie żyli ze sobą długo i szczęśliwie.
-         I będziecie mieli dużo cudownego seksu - uzupełnił Tom.
Gustav westchnął z rezygnacją. Nie było sensu udawać przed przyjaciółmi, że wiadomość o ślubie Inge była dla niego całkowicie obojętna.
-         To nie takie łatwe. Ty szczególnie powinieneś o tym wiedzieć - perkusista spojrzał wymownie na Toma, a widząc, że ten chce mu odpowiedzieć, kontynuował: - Nie wiem czy kocham Inge. Miłość jest chyba inna od tego co do niej czuję. Po prostu jestem wściekły o samą ideę ślubu w przypadku Inge. Nie wiem dlaczego, ale myślałem, że ona już zawsze będzie stała po mojej stronie i kochała mnie, nawet jeżeli ja będę dla niej tylko kumplem. Dlatego właśnie krzyczałem, że to nieznośne. Mam już dość tych wszystkich myśli o Inge!
-         Stary - Bill podniósł się z krzesła i poklepał Gustava po ramieniu - ty się w niej zakochałeś. Nie sądziłem, że doczekam tej chwili! Gu i Inge!!! - wykrzyknął zanosząc się śmiechem.
-         Zamknij się! - Warknął. - Nie zakochałem się w niej! Już wiem dlaczego tak się czuję!
-         Zdradzisz nam to, czy sami mamy zgadnąć? - Zakpił Georg, kiedy Gustav milczał przez dłuższą chwilę pogrążony w swoich myślach.
-         To wszystko dlatego, że się o nią martwię jak przyjaciel. A co jeżeli ten jej narzeczony źle ją traktuje? Albo nie kocha wystarczająco?
-         Jak niby zamierzasz się o tym przekonać? – Zakpił tym razem Bill.
-         Normalnie - Gustav wzruszył ramionami. - Polecę do Niemiec i z nim porozmawiam. Ale najpierw nagrajmy coś. Nie ma sensu wracać już dzisiaj. Ślub będzie dopiero za czterdzieści siedem dni, więc nie ma problemu. Zdążę z nim jeszcze porozmawiać.
Tom, Bill i Georg spojrzeli na przyjaciela z powątpiewaniem. Uważali, że Gustav zdecydowanie zakochał się w Inge, tylko nie chce się do tego przyznać.
* * *
            Mary Ann z uśmiechem zebrała od studentów kartki z odpowiedziami na pytania, które wymyślił Bill. Były łatwe, ale wśród nich zdarzyło się też kilka, z którymi mogli mieć problem.
-         Pani magister, kiedy będą wyniki?
Spojrzała na studentkę. Dziewczyna upięła swoje włosy wysoko na czubku głowy w kucyk, na twarz nałożyła źle dobrany podkład, cienie się zwałkowały na powiekach, zaś róż był zbyt czerwony. Mary Ann przez moment zastawiała się jak można się pomalować w tak okrutny sposób. Zwłaszcza, że twarz dziewczyny bez tego szpetnego makijażu byłaby całkiem ładna.
            Widząc wyczekujące spojrzenie studentki, spojrzała na kartki, które trzymała.
-         Za dwie godziny?
Dziewczyna skinęła zgodnie głową.
Mary Ann zabrała swoje rzeczy z sali wykładowej i skierowała się korytarzem na drugie piętro gdzie mieścił się jej gabinet. Nie lubiła ciasnego pomieszczenia, które pomalowano na zielono i wstawiono stare, odrapane meble. Przemknęło jej przez myśl, że powinna zrobić tu remont. Przemalowanie ścian i wstawienie nowego biurka oraz szafek na pewno byłoby korzystne. Dlaczego nie pomyślała o tym wcześniej?
Wlała wodę do elektrycznego czajnika, po czym włączyła aby się zagotowała. Do kubka wsypała dwie łyżeczki kawy i po chwili zalała gorącą wodą. Dodała odrobinę mleka.
Usiadła na podniszczonym krześle i zabrała się za sprawdzanie kolokwii. Była ciekawa rezultatu. Jeżeli studenci naprawdę się uczyli, wszyscy powinni zaliczyć. Ona z pewnością dałaby im o wiele trudniejsze pytania niż Bill.
Półtorej godziny i dwie kawy później wydrukowała listę z nazwiskami i ocenami osób, które zdały. Westchnęła ciężko wpatrując się w kilka pozycji. Wydawało jej się, że zaliczy o wiele więcej studentów. Z każdą przeczytaną pracą była coraz bardziej zdenerwowana. Nie dlatego, że przegrywała z Billem. Jak zwykle miała rację i to ona wygrała zakład, ale wolała aby tak się nie stało. Nie mogła uwierzyć w to, że tak wiele osób studiuje zupełnie się do tego nie nadając.
Wywiesiła kartkę na drzwiach i wróciła do gabinetu. Wpatrzyła się w widok za oknem. Wiedziała, że Bill bardzo chciał z nią gdzieś wyjechać, ale ona bała się, że będzie miała zbyt wiele czasu na myślenie. Nie miała zamiaru ponownie wracać do tego, co miało miejsce cztery lata temu. Najchętniej zapomniałaby o tym. Gdyby to tylko było takie łatwe...
Dlatego teraz cieszyła się, że wygrała zakład. W przeciwnym razie musiałaby spędzić choć dwa, trzy dni z dala od pracy i nauki. Tylko z Billem. Odrobinę tęskniła za dawnymi czasami, kiedy mogła siedzieć wtulona w Czarnowłosego całymi godzinami nie mając uczucia, że marnuje czas. Wręcz przeciwnie. Ona wtedy chciała tylko wtulać się w ciepłe ciało chłopaka i słuchać jego głosu, opowiadającego o fankach, muzyce, żalącego się na paparazzich... To jednak należało do przeszłości. Teraz była inną Mary Ann. Mary Ann, którą nigdy nie chciała się stać.
-         Są już wyniki? - Usłyszała przytłumiony dziewczęcy głos.
-         Co?! - W drugim głosie wyczuła zdziwienie. - Tylko siedemnaście osób zaliczyło?! To niemożliwe!
Mary Ann uśmiechnęła się do siebie. Niektórzy studenci myśleli chyba, że przez drzwi nie przedostają się żadne dźwięki. I tak wielokrotnie miała okazję słuchać jaka jest dla nich okrutna i nieludzka.
-         Gavril?! Jakim cudem zaliczył?! Ona sobie chyba robi żarty! Dała test z choinki i zaliczyła największemu obibokowi! To takie niesprawiedliwe!
-         Myśli, że robi doktorat, to wszystko może! Głupia magisterka, wyładowująca na nas swoje frustracje!
-         Pewnie Bill jej nie dogadza, albo sypia z naiwnymi fankami! - Mary Ann zaśmiała się słysząc te słowa. - Wszystko miałam dobrze! To niemożliwe, żebym oblała! Ona jest nienormalna!
-         Idź do niej.
-         A pójdę!
W tym momencie usłyszała pukanie do drzwi, a zaraz potem w pokoju pojawiła się Margaret Welthagen. Dość korpulentna dziewczyna, z której emanowała niezwykła pewność siebie.
Mary Ann usiadła na krześle i spojrzała na nią badawczo. Nigdy nie lubiła tej dziewczyny. 
-         Dzień dobry pani magister, chciałam zobaczyć moją pracę.
Blondynka bez słowa odszukała w stosiku alfabetycznie ułożonych kartek, odpowiednią i podała dziewczynie. Ta przez moment oglądała to, co napisała, po czym spojrzała na nią wojowniczo.
-         Dlaczego mam tutaj zero punktów? - Wskazała palcem na czwarte pytanie.
-         Jakie było pytanie? - Mary Ann spytała spokojnie.
-         Budowa chlorofilu.
-         I co pani napisała?
-         Chlorofil zawiera alkohol, magnez i porfiryny - czytała. - Występuje kilka rodzajów chlorofili: a,b oraz c. Każdy z nich pochłania światło o innej długości, co uwidacznia się jego odcieniem.
-         Uważa pani, że to jest poprawna odpowiedź? - Mary Ann znów spytała, zaś na jej ustach pojawił się uśmiech.
-         Tak.
-         W takim razie proszę sprawdzić jeszcze raz odpowiedź w książce. Wzór również. Nie obniżałam za jego brak punktów, ale jego znajomość byłaby wskazana. Na pewno nie napisałaby pani wówczas takich głupot.
Policzki dziewczyny się zaczerwieniły ze złości.
-         A dlaczego pytanie piąte mam źle?
-         Dlaczego marchewka jest pomarańczowa, a pomidory czerwone, zgadza się? - Margaret skinęła głową. - Stwierdzenie, że w marchewce występuje karoten, a w pomidorach likopen jest niestety niewystarczające.
-         Więc jaka powinna być prawidłowa odpowiedź?
-         Gdyby pani spędziła więcej czasu na nauce, na pewno by to pani wiedziała. W materiałach, które wam przekazałam jest zamieszczona dokładna odpowiedź na każde z pytań. Na kolokwium nie było niczego więcej.
Dłonie dziewczyny zacisnęły się mocno na kartce.
-         Ma pani jeszcze jakieś pytania odnośnie swojej pracy?
-         Tak. Co powinnam napisać w pytaniu piątym.
Mary Ann przewróciła oczami. Margaret Welthagen była uparta. A ona nie miała czasu na sprzeczanie się z nią.
-         Karotenowce są to wysoko nienasycone pochodne izoprenu. Układy chromatoforowe, które tworzą liczne sprzężone wiązania podwójne warunkują ich kolor. Likopen, występujący między innymi w pomidorach, jest czerwonym barwnikiem powstałym w wyniku odwodorowania fitoenu, który jest macierzystym związkiem karotenowców. Wystarczyło jednak napisać tylko o sprzężonych wiązaniach podwójnych, albo wyjaśnić co to jest likopen i karoten. Łącznie ze wzorami.
Margaret miała taką minę, jakby chciała zabić na miejscu Mary Ann.
-         Dziękuję pani magister - wycedziła przez zęby. Oddała jej lekko pogniecioną kartkę i opuściła gabinet.
Mary przekręciła głowę na bok. Tym razem do pomieszczenia wszedł Alan Almera. Przemądrzały chłopak, który zrobiłby dosłownie wszystko za najwyższe stopnie. Oprócz nauki. U niej niestety płacz i błaganie niewiele mogły zdziałać.
-         Pani magister, dlaczego mam najniższą ilość punktów wystarczającą ledwie na zaliczenie?
-         Proszę - podała mu kartkę. - Niech pan sam przeliczy. Może się pomyliłam.
Chłopak przez moment liczył skrupulatnie punkty, po czym spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
-         Jak to kwas nikotynowy nie występuje w liściach tytoniu?
-         Najnormalniej w świecie, panie Almera. Czym jest kwas nikotynowy?
-         Kwasem, występującym w komórce liścia tytoniu.
-         Proszę mi nie mówić tylko, że w ścianie komórkowej albo jądrze komórkowym. Czy wy naprawdę lubicie marnować mój czas? - Spytała go spokojnie, bawiąc się pierścionkiem zaręczynowym od Billa, który dostała zaledwie trzy tygodnie temu. Czarnowłosy co roku, w rocznicę ich pierwszego ślubu, wręczał jej nowy pierścionek. Żeby jej się nigdy nie znudził. - Tak trudno usiąść w domu z notatkami i chociaż je przeczytać? Tam naprawdę wszystko pisze.
-         Ale pani magister...
-         Czytał pan rozdział o witaminach, panie Almera? - Skinął głową. - Udało się panu dostrzec tam takie dwie literki „P”? - Chłopak wybałuszył oczy, jakby mówiła o „Panu Tadeuszu”, którego niemiecki student chemii miał prawo nie znać. - Może ma pan pomysł jakie powinny być pytania, żeby każdy zaliczył? Bo te, które były są dziecinnie proste. Wy nawet nie znacie podstaw, więc jak macie zamiar zaliczyć mój przedmiot?
-         Nie wiem pani magister - odezwał się pojednawczo. - Nikt z nas nie spodziewał się takich pytań.
-         Niech mnie pan nie rozśmiesza. Proszę przekazać kolegom, którzy nie zaliczyli, że ostatnia poprawka będzie trudniejsza od tej. Tym razem pan Kaulitz nie będzie układał dla was pytań.
-         Bill układał pytania?! Naprawdę?! Ale dlaczego...
-         Tak. Pan Kaulitz - powiedziała z naciskiem - miał nadzieję, że wszyscy zdacie, a przynajmniej większość z was. Pan, panie Almera zaliczył, choć zastanawiam się jakim sposobem. Niektóre wypisane przez pana rzeczy były co najmniej zabawne. Na tle kolegów i koleżanek wypadł pan jednak całkiem nieźle, jeżeli to jakieś pocieszenie dla pana.
Zmarszczyła brwi, widząc, że oczy chłopaka się zaszkliły.
-         Niech pan nie płacze. Będą jeszcze inne zaliczenia - uśmiechnęła się do niego pocieszająco. W tym semestrze również macie ze mną zajęcia.
Słysząc wydobywającą się z telefonu melodyjkę, odebrała. Dzwoniła Marlen. Okazało się, że są problemy z pierwszymi perfumami, które jej firma miała wypuścić na rynek już za niecały miesiąc. Obiecała, że zaraz przyjedzie. Nie zwracając uwagi na nadal stojącego w jej gabinecie Alana, schowała wszystkie rzeczy do torby, zamknęła okno, a widząc, że chłopak nie ma zamiaru się poruszyć wygoniła go gestem dłoni z pokoju.
-         Pani magister, ale ja chciałabym zobaczyć swoją pracę...
-         Nie mam teraz czasu - mruknęła zamykając drzwi na klucz. - Proszę przyjechać do NBQ Lab. albo zaczekać do kolejnego terminu poprawki. Wasze kolokwia będą do wglądu w recepcji. Jeżeli będziecie mieć wątpliwości co do oceny poproście panią recepcjonistkę, żeby do mnie zadzwoniła. Przekażcie pozostałym, dobrze? - Spojrzała pytająco na studentów. - A teraz do widzenia.
Niemalże biegnąc na wysokich, jasnoszarych szpilkach podążyła do swojego srebrnego Lamborghini.
* * *
-         Nie rozumiem jak to się mogło stać!
Bill Kaulitz chodził po pokoju hotelowym bliźniaka, szarpiąc się za czarne włosy. Przed chwilą Mary Ann zadzwoniła, aby oznajmić mu, że sprawdziła już wszystkie kolokwia i zaliczyło tylko siedemnaście osób. Właściwie, na upartego, mogłaby uznać jeszcze sześciu osobom, ale to i tak nie zmieniłoby wyniku, a ona wolałaby, żeby te osoby jeszcze się douczyły.
-         Uspokój się. Może te pytania nie były takie proste jak ci się wydawało? Miałeś przed sobą notatki, a oni nie...
-         Ale Tom, one były proste! Najpierw przeczytałem je z Georgiem, a później napisaliśmy pytania z tego co zapamiętaliśmy! Wystarczyło przeczytać te cholerne notatki jeden raz, żeby napisać na zaliczenie! Nie trzeba się było nawet uczyć!
-         Nie wiem jak cię pocieszyć - gitarzysta uśmiechnął się smutno. - Poproś Mary Ann, żeby mimo przegranej pojechała z tobą na wakacje, może się zgodzi.
Bill westchnął ciężko, jeszcze bardziej rozkopując swoje i tak roztrzepane włosy.
-         Wątpię. Powiedziała, że zrobi sobie wolne w święta. Dopiero w Boże Narodzenie, rozumiesz?! - W jego czekoladowych oczach, aż za bardzo widoczny był smutek. - Ja nie chcę, żeby się ze mną rozwiodła!
-         Dlaczego miałaby się z tobą rozwodzić?
-         Nie wiem! Znalazłem papiery rozwodowe na jej biurku w tamtym tygodniu. Aż się boję, kiedy Francis przynosi mi pocztę!
-         Nie rozumiem dlaczego Mary Ann chciałaby od ciebie odejść. Może porozmawiaj z nią szczerze?
-         Żartujesz sobie ze mnie?! - Wykrzyknął, a zaraz dodał o wiele spokojniej: - Ona ostatnio o niczym mi nie mówi. Zawsze jest spokojna, opanowana i... skryta. Widzę, że coś ją trapi, ale kiedy próbuję ją podpytać, zmienia temat. Ja tak dłużej nie mogę! - opuścił smutno ramiona. - Ja chcę swoją wspaniałą Mary Ann, która szepcze mi do ucha jak bardzo mnie kocha kilka razy dziennie! Chcę moją Mary Ann, która kocha się ze mną spontanicznie, a nie ciągle wymyśla jakieś głupie, skomplikowane pozycje! Chcę moją Mary, która potrafi przylecieć do Nowego Jorku, Paryża, Tokio albo innego miasta, bo za mną tęskni! Chcę Mary, która godzinami siedzi w moich ramionach i się śmieje! Chcę uśmiechniętą Mary w jeansach i mojej koszulce, która idzie pobawić się do parku z psami! Tom... - Ukrył twarz w dłoniach, a jego głos zaczął przypominać żałosny jęk. - Ja chcę moją dawną Mary Ann... Mary Ann sprzed czterech lat... Tą wesołą i zabawną dziewczynę, która płakała z byle powodu... Nie chcę tej zimnej, spokojnej i opanowanej Mary, dla której jestem obojętny...
Gitarzysta Tokio Hotel podniósł się z łóżka, podszedł do bliźniaka i go objął. Nie wiedział co innego może zrobić w tej chwili. Nie potrafił oddać Billowi Mary Ann sprzed czterech lat, choć bardzo tego chciał. Dziewczyna zawsze wydawała się być pełna energii, wesoła, towarzyska, ale Tom wiedział, że to tylko pozory. Nawet on dostrzegał w jej oczach smutek i coś, co mówiło mu, że jej myśli są zaprzątnięte zupełnie czymś innym niż czynności, które wykonuje. Czasami widział jak w apartamencie Billa i Mary Ann pali się całą noc światło. Najczęściej było tak, kiedy Bill nocował u niego, albo musiał gdzieś wyjechać. Dziewczyna kryła się przed Czarnowłosym ze swoją nauką i pracą.
-         Porozmawiam z Mary - zaproponował.
-         Nie - Bill pokręcił głową, odsuwając się od bliźniaka. - Ale dziękuję. Wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej. Obawiam się jednak, że rozmowa z Mary nie pomoże.
-         Warto spróbować.
-         Sam postaram się z nią porozmawiać jak wrócimy do Berlina. Nie pozwolę jej odejść kolejny raz. Mnie też nie było łatwo, ale jakoś się z tym pogodziłem. Ona też powinna.
-         Myślisz, że tylko o to chodzi?
Skinął niepewnie głową.
-         Mam nadzieję...
* * *
            Przywitała się z asystentką doktora Berghauzena. Zapukała do drewnianych drzwi, a słysząc przytłumione: „proszę” weszła do tak dobrze znanego jej pokoju. Uśmiechnęła się do Phillipa i usiadła na tym samym miejscu, które zajmowała od czterech lat. Sama nie wiedziała, czy wizyty u psychoanalityka naprawdę jej pomagają. Po prostu przyzwyczaiła się już do cotygodniowych spotkań z mężczyzną.
-         Wyglądasz jak zbity pies - zaśmiał się, wyciągając z szuflady biurka zeszyt, w którym zawsze coś notował.
-         I tak się czuję - westchnęła. - Bill wyjechał, więc staram się wszystko nadrobić w te kilka dni.
-         Dlaczego nie uczysz się i nie pracujesz przy nim?
-         Dlaczego? - Powtórzyła. - Nie wiem. Głupio mi.
-         Co jest głupiego w pracy i nauce?
-         Chodzi o to, że cały dzień pracuję w biurze albo na uczelni, więc i tak Bill mnie wtedy nie widuje, chyba, że wpadnie na chwilkę do laboratorium. Wieczorami chcę być dla niego, bo i tak rzadko się spotykamy. Nawet w domu. Albo on gdzieś wyjeżdża, albo ja.
-         Bill nie rozumie, że musisz coś pilnie załatwić? Przeszkadza ci?
-         Nie! Skądże! - Zaprotestowała. - Bill wtedy idzie do Toma, żebym miała spokój. Czasami pyta czy może mi w czymś pomóc. Pamiętam jak kiedyś przepytywał mnie przed egzaminami - uśmiechnęła się na wspomnienie przesiedzianych nocy w objęciach Czarnego i czytaniu nudnych wykładów albo książek. Chłopak dzielnie z nią wytrzymywał do samego rana, robiąc co chwilę herbatę czy kawę, a nad ranem pyszne śniadanie, mówiąc, że jego żona musi mieć dużo siły. Chciałaby, żeby tamte chwile powróciły. Ona jednak nie była już taka sama jak wtedy.
-         Nie sądzisz, że Bill może znów cię przepytywać. Teraz robisz doktorat...
-         Nie Phillip - pokręciła głową. - Nie chcę go kłopotać takimi rzeczami. Jego to w ogóle nie interesuje. On używa kosmetyków. Nie zajmuje się tworzeniem ich. Teraz nagrywa z chłopakami nowy album, więc ma mnóstwo swoich problemów. Nie potrzebuje moich.
-         Jesteś tego absolutnie pewna? – Skinęła pewnie głową. – Nie przyszło ci do głowy, że możesz się mylić? Bill może tak naprawdę nie ma nic przeciwko wysłuchiwaniu twoich problemów? Chce ci pomóc, ale ty nie chcesz przyjąć jego wyciągniętej ręki. Izolujesz go od siebie.
-         Nieprawda! – Zaprotestowała.
-         Czyżby? Dlaczego zatem nie chcesz jechać z nim na wakacje? Kiedy ostatni raz gdzieś byliście, żeby odpocząć?
-         Pięć, a może cztery lata temu, ale co to ma do rzeczy? Nie mogę zostawić NBQ Lab. na pastwę losu. Wiesz ilu ludziom daję pracę, która utrzymuje nie tylko ich, ale również ich rodziny? Nie mogę tak po prostu zrobić sobie wakacji, tylko dlatego, że Bill tego chce.
Przez krótką chwilę między nimi panowało milczenie, po czym głos zabrał doktor Berghauzen:
-         Przemyślałaś, to o czym ci powiedziałem?
-         Co masz na myśli? - Zmarszczyła brwi. Miała doskonałą pamięć, ale nie wiedziała o co chodzi Phillipowi.
-         Rozwód.
Zaczęła obracać nerwowo pierścionek zaręczynowy na palcu.
-         Dlaczego miałabym o tym myśleć?
-         Po prostu - wzruszył ramionami. - Widzę, że się męczysz w tym związku. Ty nie chcesz być z Billem.
-         Co też ci przyszło do głowy? Oczywiście, że chcę.
-         Mary Ann, spójrz prawdzie w oczy. Pracujesz całymi dniami, a nawet nocami, praktycznie nie śpisz, ukrywasz się przed mężem ze swoimi obowiązkami, starasz się być szczęśliwą żoną, która codziennie serwuje obiadki mężowi, pierze, sprząta i tak dalej. Nie pokazujesz mu, że jesteś zmęczona czy smutna. Nie powinno tak dłużej być. Jeżeli nie chcesz od niego odejść, ogranicz pracę i pozwól mu być bliżej ciebie.
-         Ale... Ale ja nie mogę! Zatrudniam setki osób na całym świecie! Powiedz mi jak mogę sobie zrobić wakacje?! Muszę starać się, żeby każdy z nich miał zajęcie i otrzymał wypłatę na czas. Ja... Ja... nie chcę martwić Billa moimi małymi niedyspozycjami. Naprawdę dwie, albo trzy godziny snu mi wystarczą, kiedy go nie ma w domu. To nie jest powód, żeby się z nim rozwodzić.
-         Dobrze - uniósł dłonie w geście kapitulacji. - Jeżeli tak uważasz, w porządku. Nie będę do tego wracał, ale pamiętaj, że cię ostrzegałem jak przyjdziesz do mnie, żeby się wypłakać kiedy Bill cię zostawi. Jeżeli nie na rozwód, powinnaś zdecydować się na separację.
-         Phillip! Nie chcę o tym myśleć! Faktycznie nasze małżeństwo nie jest takie jak na początku, ale każdy się zmienia! Jesteśmy dojrzalsi niż dziewięć lat temu!
-         Tak... Każdy się zmienia... - Powtórzył.
Mary Ann pożegnała się z mężczyzną. Opuściła budynek, a kiedy znalazła się na dworze, wciągnęła w płuca świeże powietrze. Zaczęła się zastanawiać czy nie powinna zrezygnować z wizyt u Phillipa. Nie rozumiała dlaczego mężczyzna tak bardzo namawia ją na odejście od Billa. Faktycznie mąż nie był na chwilę obecną dla niej najważniejszy, ale przecież go kochała. A może to było już tylko przywiązanie? Czy czuła dreszcze przebiegające przez kręgosłup, kiedy się całowali albo kochali? Nie, chyba nie. Kiedy go widziała jej serce biło normalnym rytmem. Właściwie nawet się nie cieszyła, gdy wracał do domu z wyjazdów. Zawsze uważała, że mógłby przyjechać dwa, albo trzy dni później. Ale czy takie uczucia, a właściwie ich brak świadczy o tym, że już nie kocha Billa?
Otworzyła drzwi swojego Lamborghini, wsiadła do środka i odpaliła silnik. Przez pół godziny jeździła ulicami Berlina, zanim zatrzymała auto przed budynkiem, w którym mieszkała Nikola z Rosie. Wysiadła z pojazdu i mając nadzieję, że przyjaciółka jest w domu weszła do przestronnego holu. Wjechała windą na piąte piętro i zadzwoniła do drzwi. Ku jej zadowoleniu po chwili otworzyła jej brunetka.
-         Mary? Co się stało? - Spytała od razu, widząc bladą twarz przyjaciółki i jej przekrwione z niewyspania oczy.
-         Mogę wejść?
-         Eee... Może pojedziemy gdzieś na drinka? - Zaproponowała, oglądając się nerwowo po przedpokoju.
-         Nie... Rosie już śpi? - Brunetka skinęła potakująco głową. - Ja też chyba pojadę do domu.
-         Mary Ann? Co się stało? - Nikola spytała ponownie, widząc, że przyjaciółkę wyraźnie coś trapi.
-         Nic. Naprawdę nic. Przepraszam. Dobranoc.
Nie czekając na odpowiedź brunetki, Mary Ann skierowała się ku schodom i zaczęła z nich zbiegać. Ziewnęła. Praktycznie nie spała od trzech dni, więc nic dziwnego, że była zmęczona. Uznała, że najlepiej będzie wrócić do domu i rzucić się na łóżko. Miała jeszcze sporo pracy, ale to nie było nic aż tak bardzo pilnego.
Idąc do samochodu wymachiwała skórzaną torbą z najnowszej kolekcji Chloé. Próbowała odegnać od siebie wszystkie myśli, które napływały do jej umysłu. Starała się skierować je na swoją pracę doktorską albo pracę, ale one nieubłaganie mknęły w stronę Billa. Czy naprawdę oddalili się od siebie aż tak bardzo w ciągu zaledwie czterech lat? Czy naprawdę między nimi jest tak źle jak wszyscy mówią?
Kiedy ktoś podbiegł do niej i objął ją na wysokości klatki piersiowej, z jej ust wyrwał się okrzyk przerażenia. Dopiero zobaczywszy w świetle latarni paznokcie pomalowane na czarno i połysk biżuterii wykonanej z białego złota, na jej ustach pojawił się lekki uśmiech.
-         Nie powinieneś tak mnie straszyć. To okrutne.
Bill nic nie odpowiedział. Stał przytulając się do niej. Wdychał zapach perfum zmieszanych ze skórą Mary Ann. Jej jedwabiście gładkie, blond włosy luźno opadały na ramiona i plecy. Mary złapała go za dłonie i ściągnęła ze swojej klatki piersiowej.
-         Nie wiedziałam, że już wróciłeś z Nowego Jorku.
Oczy jej się prawie zamykały, ale całą siłą woli starała się trzymać je szeroko otwarte.
-         Przylecieliśmy dopiero godzinę temu. Pojechałem z Tomem zobaczyć się z Rosie. Odkąd jest pewny, że to jego córka nie przestaje o niej mówić.
Uśmiechnęła się do niego. Podała mu kluczyki od samochodu i podeszła do drzwi pasażera. Nie miała siły prowadzić samochodu.
-         Rosie to naprawdę urocze dziecko.
Oboje wsiedli do Lamborghini, ale Bill nie odpalił silnika. Odsunął fotel, złapał dłońmi kierownicę i przez jakiś czas wpatrywał się w nią tępym wzrokiem. Mary natomiast próbowała nadal trzymać oczy szeroko otwarte. Żałowała, że nie ma przy sobie zapałek, którymi mogłaby podtrzymać powieki, albo chociaż kubka mocnej kawy.
Po kilku minutach wypełnionych ciszą, Bill obrócił głowę w stronę Mary Ann.
-         My też moglibyśmy mieć taką wspaniałą córkę. Albo syna.
Mary Ann przygryzła wargę i spuściła wzrok. Nie chciała patrzeć na Billa. Cieszyła się, że już od dawna nie poruszali tego tematu, wiec dlaczego Czarny musiał zaczynać go właśnie teraz? Zupełnie jakby nie mógł zaczekać do rana.
-         Bill... Ja... Przykro mi. Ja... Nie mogę. Przepraszam.
Mrugnęła kilkakrotnie powiekami, bojąc się, że zaraz się rozpłacze. Pocieszała się w duchu, że jutro - jak się wyśpi - będzie lepiej. Uśmiechnęła się, zupełnie wbrew swojej woli.
Bill włożył kluczyk do stacyjki i odpalił silnik. Po kilku minutach byli w ich apartamencie. Trzymając ledwo otwarte powieki poczłapała do łazienki i wzięła szybki prysznic. Ledwo idąc, opuściła wielkie pomieszczenie i powędrowała do sypialni. Czarnowłosy siedział na łóżku ze splecionymi dłońmi i smutno zwieszoną głową.
-         Gniewasz się na mnie? - Spytała cicho, kładąc się na łóżku.
-         Nie - uśmiechnął się. - Po prostu myślałem, że minęło już wystarczająco dużo czasu.
-         Przepraszam, Bill.
-         Nie - pokręcił głową. - To ja przepraszam. Jesteś zmęczona.
-         Odrobinkę. - Uświadamiając sobie, że Bill pewnie jeszcze niczego nie jadł od wyjścia z samolotu, natychmiast podniosła się do pozycji siedzącej. - Zrobię ci kolację. Pewnie jesteś głodny!
-         Nie przejmuj się tym. Powinnaś się położyć. Twoje oczy są okropnie przekrwione.
Przykrył ją kołdrą i pocałował czule w czoło. Zgasił lampkę stojącą na szafeczce nocnej po jej stronie łóżka, a czując, że dziewczyna przytrzymuje go za dłoń położył się obok niej. Mary oparła głowę na jego torsie, objęła go w pasie i zamknęła oczy.
-         Dobranoc, kochanie.
Wymruczała coś niezrozumiałego w odpowiedzi. Bill leżał tak przez jakiś czas, tuląc do siebie Mary Ann. Nie powinien pytać ją o dzieci, kiedy była w takim stanie. W samochodzie nie dostrzegł jednak przekrwionych oczu żony. Miał nie wracać do domu jeszcze przez kilka dni, żeby mogła popracować w spokoju, ale kiedy Nikola powiedziała mu, że Mary Ann dziwnie się zachowuje natychmiast za nią wybiegł.
Zastanawiał się nad sposobem, który pomógłby odzyskać mu dawną, kochającą Mary. Oczywiście nie mógł narzekać na nią, bo starała się jak mogła, ale chciał na powrót widzieć w jej tęczówkach radość z życia i miłość do niego.

A przede wszystkim zamierzał wyperswadować jej z głowy myśl o rozwodzie.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz