Gustav
siedział za perkusją i z całej siły uderzał pałeczkami w talerze. Melodia
przypominała zamiast rocka, najprawdziwszy, chaotyczny heavymetal. Blondyn
musiał spożytkować w jakiś sposób energię, która skumulowała się w jego
wnętrzu. Przez ostatnie dwa tygodnie nieustannie myślał o tym, że Inge wychodzi
za mąż. Powtarzał sobie, że to przecież nie ma sensu, że nigdy nie zależało mu
na Inge. Ciało zdawało się jednak mówić coś zupełnie innego. A może to jego
dusza wołała?
-
To takie nieznośne!!! - Wydarł się. -
Nieznośne!!! Nieznośne!!! Cholernie nieznośne!!!
Nie rozumiał dlaczego przez
ostatnie dwa tygodnie chodził wściekły. Najchętniej pobiłby wszystkie osoby,
które stawały mu na drodze. Bez znaczenia, czy to był Bill, Tom, Georg, jego
rodzina, czy producenci albo fani. Najbardziej jednak miał ochotę pobić
narzeczonego Inge.
-
Nieznośne!!! - Znów zaczął krzyczeć, uderzając
mocniej w talerze. - Nieznośne!!! Nieznośne!!!
Kiedy wykrzyczał ostatnie
„nieznośnie”, Tom złapał go za ręce. Georg natomiast wyciągnął mu pałeczki z
dłoni.
-
Gustav, powinieneś nagrać heavymetalową płytę -
zażartował Bill. - Nieznośne!!! Nieznośne!!! Cholernie nieznośne!!! - Wydarł
się, naśladując perkusistę. - Nie potrafię tak jak ty... Ale muszę ci przyznać,
że melodia jest chwytliwa. Nawet bardzo.
-
Zamknij się - warknął. - A wy - zwrócił się do
Toma i Georga - oddajcie moje pałeczki. Natychmiast!
-
Co się stało Gu? Napięcie przedmiesiączkowe? -
Zażartował tym razem Tom.
-
Nie mów tylko, że chodzi o ślub Inge... - dodał
Georg.
-
Nie. Skąd wam to przyszło do głowy? Co mnie
obchodzi ślub Inge?
-
Właśnie próbujemy się tego dowiedzieć od ciebie
- Bill usiadł na krzesełku, opierając przedramiona na oparciu. Spojrzał bacznie
na przyjaciela. - Gu, znamy się tyle lat. Nie musisz przed nami udawać.
Zakochałeś się w Inge, tylko zdałeś sobie z tego sprawę za późno. Ona bierze
ślub, a ty jesteś cholernie zazdrosny.
-
O czym ty...
-
Oj Gu! Dobrze wiesz o czym mówi Bill - Georg uśmiechnął
się do perkusisty. - Nie ma sensu zostawać dłużej w Nowym Jorku, jeżeli i tak
nie możesz skoncentrować się na muzyce. Wracajmy do Berlina. Pojedziesz do Inge
i powiesz jak bardzo ją kochasz, ona zerwie ze swoim narzeczonym i padnie ci w
ramiona. A później będziecie żyli ze sobą długo i szczęśliwie.
-
I będziecie mieli dużo cudownego seksu -
uzupełnił Tom.
Gustav westchnął z rezygnacją.
Nie było sensu udawać przed przyjaciółmi, że wiadomość o ślubie Inge była dla
niego całkowicie obojętna.
-
To nie takie łatwe. Ty szczególnie powinieneś o
tym wiedzieć - perkusista spojrzał wymownie na Toma, a widząc, że ten chce mu
odpowiedzieć, kontynuował: - Nie wiem czy kocham Inge. Miłość jest chyba inna
od tego co do niej czuję. Po prostu jestem wściekły o samą ideę ślubu w
przypadku Inge. Nie wiem dlaczego, ale myślałem, że ona już zawsze będzie stała
po mojej stronie i kochała mnie, nawet jeżeli ja będę dla niej tylko kumplem.
Dlatego właśnie krzyczałem, że to nieznośne. Mam już dość tych wszystkich myśli
o Inge!
-
Stary - Bill podniósł się z krzesła i poklepał
Gustava po ramieniu - ty się w niej zakochałeś. Nie sądziłem, że doczekam tej
chwili! Gu i Inge!!! - wykrzyknął zanosząc się śmiechem.
-
Zamknij się! - Warknął. - Nie zakochałem się w
niej! Już wiem dlaczego tak się czuję!
-
Zdradzisz nam to, czy sami mamy zgadnąć? -
Zakpił Georg, kiedy Gustav milczał przez dłuższą chwilę pogrążony w swoich
myślach.
-
To wszystko dlatego, że się o nią martwię jak
przyjaciel. A co jeżeli ten jej narzeczony źle ją traktuje? Albo nie kocha
wystarczająco?
-
Jak niby zamierzasz się o tym przekonać? –
Zakpił tym razem Bill.
-
Normalnie - Gustav wzruszył ramionami. - Polecę
do Niemiec i z nim porozmawiam. Ale najpierw nagrajmy coś. Nie ma sensu wracać
już dzisiaj. Ślub będzie dopiero za czterdzieści
siedem dni, więc nie ma problemu. Zdążę z nim jeszcze porozmawiać.
Tom, Bill i Georg spojrzeli na
przyjaciela z powątpiewaniem. Uważali, że Gustav zdecydowanie zakochał się w
Inge, tylko nie chce się do tego przyznać.
* * *
Mary Ann z
uśmiechem zebrała od studentów kartki z odpowiedziami na pytania, które
wymyślił Bill. Były łatwe, ale wśród nich zdarzyło się też kilka, z którymi
mogli mieć problem.
-
Pani magister, kiedy będą wyniki?
Spojrzała na studentkę.
Dziewczyna upięła swoje włosy wysoko na czubku głowy w kucyk, na twarz nałożyła
źle dobrany podkład, cienie się zwałkowały na powiekach, zaś róż był zbyt
czerwony. Mary Ann przez moment zastawiała się jak można się pomalować w tak
okrutny sposób. Zwłaszcza, że twarz dziewczyny bez tego szpetnego makijażu
byłaby całkiem ładna.
Widząc
wyczekujące spojrzenie studentki, spojrzała na kartki, które trzymała.
-
Za dwie godziny?
Dziewczyna skinęła zgodnie głową.
Mary Ann zabrała swoje rzeczy z
sali wykładowej i skierowała się korytarzem na drugie piętro gdzie mieścił się
jej gabinet. Nie lubiła ciasnego pomieszczenia, które pomalowano na zielono i
wstawiono stare, odrapane meble. Przemknęło jej przez myśl, że powinna zrobić
tu remont. Przemalowanie ścian i wstawienie nowego biurka oraz szafek na pewno
byłoby korzystne. Dlaczego nie pomyślała o tym wcześniej?
Wlała wodę do elektrycznego
czajnika, po czym włączyła aby się zagotowała. Do kubka wsypała dwie łyżeczki
kawy i po chwili zalała gorącą wodą. Dodała odrobinę mleka.
Usiadła na podniszczonym krześle
i zabrała się za sprawdzanie kolokwii. Była ciekawa rezultatu. Jeżeli studenci
naprawdę się uczyli, wszyscy powinni zaliczyć. Ona z pewnością dałaby im o
wiele trudniejsze pytania niż Bill.
Półtorej godziny i dwie kawy
później wydrukowała listę z nazwiskami i ocenami osób, które zdały. Westchnęła
ciężko wpatrując się w kilka pozycji. Wydawało jej się, że zaliczy o wiele
więcej studentów. Z każdą przeczytaną pracą była coraz bardziej zdenerwowana.
Nie dlatego, że przegrywała z Billem. Jak zwykle miała rację i to ona wygrała
zakład, ale wolała aby tak się nie stało. Nie mogła uwierzyć w to, że tak wiele
osób studiuje zupełnie się do tego nie nadając.
Wywiesiła kartkę na drzwiach i
wróciła do gabinetu. Wpatrzyła się w widok za oknem. Wiedziała, że Bill bardzo chciał
z nią gdzieś wyjechać, ale ona bała się, że będzie miała zbyt wiele czasu na
myślenie. Nie miała zamiaru ponownie wracać do tego, co miało miejsce cztery
lata temu. Najchętniej zapomniałaby o tym. Gdyby to tylko było takie łatwe...
Dlatego teraz cieszyła się, że
wygrała zakład. W przeciwnym razie musiałaby spędzić choć dwa, trzy dni z dala
od pracy i nauki. Tylko z Billem. Odrobinę tęskniła za dawnymi czasami, kiedy
mogła siedzieć wtulona w Czarnowłosego całymi godzinami nie mając uczucia, że
marnuje czas. Wręcz przeciwnie. Ona wtedy chciała tylko wtulać się w ciepłe
ciało chłopaka i słuchać jego głosu, opowiadającego o fankach, muzyce, żalącego
się na paparazzich... To jednak należało do przeszłości. Teraz była inną Mary
Ann. Mary Ann, którą nigdy nie chciała się stać.
-
Są już wyniki? - Usłyszała przytłumiony
dziewczęcy głos.
-
Co?! - W drugim głosie wyczuła zdziwienie. -
Tylko siedemnaście osób zaliczyło?! To niemożliwe!
Mary Ann uśmiechnęła się do
siebie. Niektórzy studenci myśleli chyba, że przez drzwi nie przedostają się
żadne dźwięki. I tak wielokrotnie miała okazję słuchać jaka jest dla nich
okrutna i nieludzka.
-
Gavril?! Jakim cudem zaliczył?! Ona sobie chyba
robi żarty! Dała test z choinki i zaliczyła największemu obibokowi! To takie
niesprawiedliwe!
-
Myśli, że robi doktorat, to wszystko może!
Głupia magisterka, wyładowująca na nas swoje frustracje!
-
Pewnie Bill jej nie dogadza, albo sypia z
naiwnymi fankami! - Mary Ann zaśmiała się słysząc te słowa. - Wszystko miałam
dobrze! To niemożliwe, żebym oblała! Ona jest nienormalna!
-
Idź do niej.
-
A pójdę!
W tym momencie usłyszała pukanie
do drzwi, a zaraz potem w pokoju pojawiła się Margaret Welthagen. Dość
korpulentna dziewczyna, z której emanowała niezwykła pewność siebie.
Mary Ann usiadła na krześle i spojrzała
na nią badawczo. Nigdy nie lubiła tej dziewczyny.
-
Dzień dobry pani magister, chciałam zobaczyć
moją pracę.
Blondynka bez słowa odszukała w
stosiku alfabetycznie ułożonych kartek, odpowiednią i podała dziewczynie. Ta
przez moment oglądała to, co napisała, po czym spojrzała na nią wojowniczo.
-
Dlaczego mam tutaj zero punktów? - Wskazała
palcem na czwarte pytanie.
-
Jakie było pytanie? - Mary Ann spytała
spokojnie.
-
Budowa chlorofilu.
-
I co pani napisała?
-
Chlorofil zawiera alkohol, magnez i porfiryny -
czytała. - Występuje kilka rodzajów chlorofili: a,b oraz c. Każdy z nich
pochłania światło o innej długości, co uwidacznia się jego odcieniem.
-
Uważa pani, że to jest poprawna odpowiedź? -
Mary Ann znów spytała, zaś na jej ustach pojawił się uśmiech.
-
Tak.
-
W takim razie proszę sprawdzić jeszcze raz
odpowiedź w książce. Wzór również. Nie obniżałam za jego brak punktów, ale jego
znajomość byłaby wskazana. Na pewno nie napisałaby pani wówczas takich głupot.
Policzki dziewczyny się
zaczerwieniły ze złości.
-
A dlaczego pytanie piąte mam źle?
-
Dlaczego marchewka jest pomarańczowa, a pomidory
czerwone, zgadza się? - Margaret skinęła głową. - Stwierdzenie, że w marchewce
występuje karoten, a w pomidorach likopen jest niestety niewystarczające.
-
Więc jaka powinna być prawidłowa odpowiedź?
-
Gdyby pani spędziła więcej czasu na nauce, na
pewno by to pani wiedziała. W materiałach, które wam przekazałam jest
zamieszczona dokładna odpowiedź na każde z pytań. Na kolokwium nie było niczego
więcej.
Dłonie dziewczyny zacisnęły się
mocno na kartce.
-
Ma pani jeszcze jakieś pytania odnośnie swojej
pracy?
-
Tak. Co powinnam napisać w pytaniu piątym.
Mary Ann przewróciła oczami.
Margaret Welthagen była uparta. A ona nie miała czasu na sprzeczanie się z nią.
-
Karotenowce są to wysoko nienasycone pochodne
izoprenu. Układy chromatoforowe, które tworzą liczne sprzężone wiązania
podwójne warunkują ich kolor. Likopen, występujący między innymi w pomidorach,
jest czerwonym barwnikiem powstałym w wyniku odwodorowania fitoenu, który jest
macierzystym związkiem karotenowców. Wystarczyło jednak napisać tylko o
sprzężonych wiązaniach podwójnych, albo wyjaśnić co to jest likopen i karoten.
Łącznie ze wzorami.
Margaret miała taką minę, jakby
chciała zabić na miejscu Mary Ann.
-
Dziękuję pani magister - wycedziła przez zęby.
Oddała jej lekko pogniecioną kartkę i opuściła gabinet.
Mary przekręciła głowę na bok.
Tym razem do pomieszczenia wszedł Alan Almera. Przemądrzały chłopak, który
zrobiłby dosłownie wszystko za najwyższe stopnie. Oprócz nauki. U niej niestety
płacz i błaganie niewiele mogły zdziałać.
-
Pani magister, dlaczego mam najniższą ilość
punktów wystarczającą ledwie na zaliczenie?
-
Proszę - podała mu kartkę. - Niech pan sam
przeliczy. Może się pomyliłam.
Chłopak przez moment liczył
skrupulatnie punkty, po czym spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
-
Jak to kwas nikotynowy nie występuje w liściach
tytoniu?
-
Najnormalniej w świecie, panie Almera. Czym jest
kwas nikotynowy?
-
Kwasem, występującym w komórce liścia tytoniu.
-
Proszę mi nie mówić tylko, że w ścianie komórkowej
albo jądrze komórkowym. Czy wy naprawdę lubicie marnować mój czas? - Spytała go
spokojnie, bawiąc się pierścionkiem zaręczynowym od Billa, który dostała
zaledwie trzy tygodnie temu. Czarnowłosy co roku, w rocznicę ich pierwszego
ślubu, wręczał jej nowy pierścionek. Żeby jej się nigdy nie znudził. - Tak
trudno usiąść w domu z notatkami i chociaż je przeczytać? Tam naprawdę wszystko
pisze.
-
Ale pani magister...
-
Czytał pan rozdział o witaminach, panie Almera?
- Skinął głową. - Udało się panu dostrzec tam takie dwie literki „P”? - Chłopak
wybałuszył oczy, jakby mówiła o „Panu Tadeuszu”, którego niemiecki student
chemii miał prawo nie znać. - Może ma pan pomysł jakie powinny być pytania,
żeby każdy zaliczył? Bo te, które były są dziecinnie proste. Wy nawet nie
znacie podstaw, więc jak macie zamiar zaliczyć mój przedmiot?
-
Nie wiem pani magister - odezwał się
pojednawczo. - Nikt z nas nie spodziewał się takich pytań.
-
Niech mnie pan nie rozśmiesza. Proszę przekazać
kolegom, którzy nie zaliczyli, że ostatnia poprawka będzie trudniejsza od tej.
Tym razem pan Kaulitz nie będzie układał dla was pytań.
-
Bill układał pytania?! Naprawdę?! Ale
dlaczego...
-
Tak. Pan Kaulitz - powiedziała z naciskiem -
miał nadzieję, że wszyscy zdacie, a przynajmniej większość z was. Pan, panie
Almera zaliczył, choć zastanawiam się jakim sposobem. Niektóre wypisane przez
pana rzeczy były co najmniej zabawne. Na tle kolegów i koleżanek wypadł pan
jednak całkiem nieźle, jeżeli to jakieś pocieszenie dla pana.
Zmarszczyła brwi, widząc, że oczy
chłopaka się zaszkliły.
-
Niech pan nie płacze. Będą jeszcze inne
zaliczenia - uśmiechnęła się do niego pocieszająco. W tym semestrze również
macie ze mną zajęcia.
Słysząc wydobywającą się z
telefonu melodyjkę, odebrała. Dzwoniła Marlen. Okazało się, że są problemy z
pierwszymi perfumami, które jej firma miała wypuścić na rynek już za niecały
miesiąc. Obiecała, że zaraz przyjedzie. Nie zwracając uwagi na nadal stojącego
w jej gabinecie Alana, schowała wszystkie rzeczy do torby, zamknęła okno, a
widząc, że chłopak nie ma zamiaru się poruszyć wygoniła go gestem dłoni z
pokoju.
-
Pani magister, ale ja chciałabym zobaczyć swoją
pracę...
-
Nie mam teraz czasu - mruknęła zamykając drzwi
na klucz. - Proszę przyjechać do NBQ Lab. albo zaczekać do kolejnego terminu poprawki.
Wasze kolokwia będą do wglądu w recepcji. Jeżeli będziecie mieć wątpliwości co
do oceny poproście panią recepcjonistkę, żeby do mnie zadzwoniła. Przekażcie
pozostałym, dobrze? - Spojrzała pytająco na studentów. - A teraz do widzenia.
Niemalże biegnąc na wysokich,
jasnoszarych szpilkach podążyła do swojego srebrnego Lamborghini.
* * *
-
Nie rozumiem jak to się mogło stać!
Bill Kaulitz chodził po pokoju
hotelowym bliźniaka, szarpiąc się za czarne włosy. Przed chwilą Mary Ann
zadzwoniła, aby oznajmić mu, że sprawdziła już wszystkie kolokwia i zaliczyło
tylko siedemnaście osób. Właściwie, na upartego, mogłaby uznać jeszcze sześciu
osobom, ale to i tak nie zmieniłoby wyniku, a ona wolałaby, żeby te osoby
jeszcze się douczyły.
-
Uspokój się. Może te pytania nie były takie
proste jak ci się wydawało? Miałeś przed sobą notatki, a oni nie...
-
Ale Tom, one były proste! Najpierw przeczytałem
je z Georgiem, a później napisaliśmy pytania z tego co zapamiętaliśmy!
Wystarczyło przeczytać te cholerne notatki jeden raz, żeby napisać na
zaliczenie! Nie trzeba się było nawet uczyć!
-
Nie wiem jak cię pocieszyć - gitarzysta
uśmiechnął się smutno. - Poproś Mary Ann, żeby mimo przegranej pojechała z tobą
na wakacje, może się zgodzi.
Bill westchnął ciężko, jeszcze
bardziej rozkopując swoje i tak roztrzepane włosy.
-
Wątpię. Powiedziała, że zrobi sobie wolne w
święta. Dopiero w Boże Narodzenie, rozumiesz?! - W jego czekoladowych oczach,
aż za bardzo widoczny był smutek. - Ja nie chcę, żeby się ze mną rozwiodła!
-
Dlaczego miałaby się z tobą rozwodzić?
-
Nie wiem! Znalazłem papiery rozwodowe na jej
biurku w tamtym tygodniu. Aż się boję, kiedy Francis przynosi mi pocztę!
-
Nie rozumiem dlaczego Mary Ann chciałaby od
ciebie odejść. Może porozmawiaj z nią szczerze?
-
Żartujesz sobie ze mnie?! - Wykrzyknął, a zaraz
dodał o wiele spokojniej: - Ona ostatnio o niczym mi nie mówi. Zawsze jest
spokojna, opanowana i... skryta. Widzę, że coś ją trapi, ale kiedy próbuję ją
podpytać, zmienia temat. Ja tak dłużej nie mogę! - opuścił smutno ramiona. - Ja
chcę swoją wspaniałą Mary Ann, która szepcze mi do ucha jak bardzo mnie kocha
kilka razy dziennie! Chcę moją Mary Ann, która kocha się ze mną spontanicznie,
a nie ciągle wymyśla jakieś głupie, skomplikowane pozycje! Chcę moją Mary,
która potrafi przylecieć do Nowego Jorku, Paryża, Tokio albo innego miasta, bo
za mną tęskni! Chcę Mary, która godzinami siedzi w moich ramionach i się
śmieje! Chcę uśmiechniętą Mary w jeansach i mojej koszulce, która idzie pobawić
się do parku z psami! Tom... - Ukrył twarz w dłoniach, a jego głos zaczął
przypominać żałosny jęk. - Ja chcę moją dawną Mary Ann... Mary Ann sprzed
czterech lat... Tą wesołą i zabawną dziewczynę, która płakała z byle powodu...
Nie chcę tej zimnej, spokojnej i opanowanej Mary, dla której jestem obojętny...
Gitarzysta Tokio Hotel podniósł
się z łóżka, podszedł do bliźniaka i go objął. Nie wiedział co innego może
zrobić w tej chwili. Nie potrafił oddać Billowi Mary Ann sprzed czterech lat,
choć bardzo tego chciał. Dziewczyna zawsze wydawała się być pełna energii,
wesoła, towarzyska, ale Tom wiedział, że to tylko pozory. Nawet on dostrzegał w
jej oczach smutek i coś, co mówiło mu, że jej myśli są zaprzątnięte zupełnie
czymś innym niż czynności, które wykonuje. Czasami widział jak w apartamencie
Billa i Mary Ann pali się całą noc światło. Najczęściej było tak, kiedy Bill
nocował u niego, albo musiał gdzieś wyjechać. Dziewczyna kryła się przed
Czarnowłosym ze swoją nauką i pracą.
-
Porozmawiam z Mary - zaproponował.
-
Nie - Bill pokręcił głową, odsuwając się od
bliźniaka. - Ale dziękuję. Wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej. Obawiam się
jednak, że rozmowa z Mary nie pomoże.
-
Warto spróbować.
-
Sam postaram się z nią porozmawiać jak wrócimy
do Berlina. Nie pozwolę jej odejść kolejny raz. Mnie też nie było łatwo, ale
jakoś się z tym pogodziłem. Ona też powinna.
-
Myślisz, że tylko o to chodzi?
Skinął niepewnie głową.
-
Mam nadzieję...
* * *
Przywitała
się z asystentką doktora Berghauzena.
Zapukała do drewnianych drzwi, a słysząc przytłumione: „proszę” weszła do tak
dobrze znanego jej pokoju. Uśmiechnęła się do Phillipa i usiadła na tym samym
miejscu, które zajmowała od czterech lat. Sama nie wiedziała, czy wizyty u
psychoanalityka naprawdę jej pomagają. Po prostu przyzwyczaiła się już do
cotygodniowych spotkań z mężczyzną.
-
Wyglądasz jak zbity pies - zaśmiał się,
wyciągając z szuflady biurka zeszyt, w którym zawsze coś notował.
-
I tak się czuję - westchnęła. - Bill wyjechał,
więc staram się wszystko nadrobić w te kilka dni.
-
Dlaczego nie uczysz się i nie pracujesz przy
nim?
-
Dlaczego? - Powtórzyła. - Nie wiem. Głupio mi.
-
Co jest głupiego w pracy i nauce?
-
Chodzi o to, że cały dzień pracuję w biurze albo
na uczelni, więc i tak Bill mnie wtedy nie widuje, chyba, że wpadnie na chwilkę
do laboratorium. Wieczorami chcę być dla niego, bo i tak rzadko się spotykamy.
Nawet w domu. Albo on gdzieś wyjeżdża, albo ja.
-
Bill nie rozumie, że musisz coś pilnie załatwić?
Przeszkadza ci?
-
Nie! Skądże! - Zaprotestowała. - Bill wtedy
idzie do Toma, żebym miała spokój. Czasami pyta czy może mi w czymś pomóc.
Pamiętam jak kiedyś przepytywał mnie przed egzaminami - uśmiechnęła się na
wspomnienie przesiedzianych nocy w objęciach Czarnego i czytaniu nudnych
wykładów albo książek. Chłopak dzielnie z nią wytrzymywał do samego rana,
robiąc co chwilę herbatę czy kawę, a nad ranem pyszne śniadanie, mówiąc, że
jego żona musi mieć dużo siły. Chciałaby, żeby tamte chwile powróciły. Ona
jednak nie była już taka sama jak wtedy.
-
Nie sądzisz, że Bill może znów cię przepytywać.
Teraz robisz doktorat...
-
Nie Phillip - pokręciła głową. - Nie chcę go
kłopotać takimi rzeczami. Jego to w ogóle nie interesuje. On używa kosmetyków.
Nie zajmuje się tworzeniem ich. Teraz nagrywa z chłopakami nowy album, więc ma
mnóstwo swoich problemów. Nie potrzebuje moich.
-
Jesteś tego absolutnie pewna? – Skinęła pewnie
głową. – Nie przyszło ci do głowy, że możesz się mylić? Bill może tak naprawdę
nie ma nic przeciwko wysłuchiwaniu twoich problemów? Chce ci pomóc, ale ty nie
chcesz przyjąć jego wyciągniętej ręki. Izolujesz go od siebie.
-
Nieprawda! – Zaprotestowała.
-
Czyżby? Dlaczego zatem nie chcesz jechać z nim
na wakacje? Kiedy ostatni raz gdzieś byliście, żeby odpocząć?
-
Pięć, a może cztery lata temu, ale co to ma do
rzeczy? Nie mogę zostawić NBQ Lab. na pastwę losu. Wiesz ilu ludziom daję
pracę, która utrzymuje nie tylko ich, ale również ich rodziny? Nie mogę tak po
prostu zrobić sobie wakacji, tylko dlatego, że Bill tego chce.
Przez krótką chwilę między nimi
panowało milczenie, po czym głos zabrał doktor Berghauzen:
-
Przemyślałaś, to o czym ci powiedziałem?
-
Co masz na myśli? - Zmarszczyła brwi. Miała
doskonałą pamięć, ale nie wiedziała o co chodzi Phillipowi.
-
Rozwód.
Zaczęła obracać nerwowo
pierścionek zaręczynowy na palcu.
-
Dlaczego miałabym o tym myśleć?
-
Po prostu - wzruszył ramionami. - Widzę, że się
męczysz w tym związku. Ty nie chcesz być z Billem.
-
Co też ci przyszło do głowy? Oczywiście, że
chcę.
-
Mary Ann, spójrz prawdzie w oczy. Pracujesz
całymi dniami, a nawet nocami, praktycznie nie śpisz, ukrywasz się przed mężem
ze swoimi obowiązkami, starasz się być szczęśliwą żoną, która codziennie
serwuje obiadki mężowi, pierze, sprząta i tak dalej. Nie pokazujesz mu, że
jesteś zmęczona czy smutna. Nie powinno tak dłużej być. Jeżeli nie chcesz od
niego odejść, ogranicz pracę i pozwól mu być bliżej ciebie.
-
Ale... Ale ja nie mogę! Zatrudniam setki osób na całym świecie! Powiedz mi jak mogę sobie
zrobić wakacje?! Muszę starać się, żeby każdy z nich miał zajęcie i otrzymał
wypłatę na czas. Ja... Ja... nie chcę martwić Billa moimi małymi
niedyspozycjami. Naprawdę dwie, albo trzy godziny snu mi wystarczą, kiedy go
nie ma w domu. To nie jest powód, żeby się z nim rozwodzić.
-
Dobrze - uniósł dłonie w geście kapitulacji. -
Jeżeli tak uważasz, w porządku. Nie będę do tego wracał, ale pamiętaj, że cię
ostrzegałem jak przyjdziesz do mnie, żeby się wypłakać kiedy Bill cię zostawi.
Jeżeli nie na rozwód, powinnaś zdecydować się na separację.
-
Phillip! Nie chcę o tym myśleć! Faktycznie nasze
małżeństwo nie jest takie jak na początku, ale każdy się zmienia! Jesteśmy
dojrzalsi niż dziewięć lat temu!
-
Tak... Każdy się zmienia... - Powtórzył.
Mary Ann pożegnała się z
mężczyzną. Opuściła budynek, a kiedy znalazła się na dworze, wciągnęła w płuca
świeże powietrze. Zaczęła się zastanawiać czy nie powinna zrezygnować z wizyt u
Phillipa. Nie rozumiała dlaczego mężczyzna tak bardzo namawia ją na odejście od
Billa. Faktycznie mąż nie był na chwilę obecną dla niej najważniejszy, ale
przecież go kochała. A może to było już tylko przywiązanie? Czy czuła dreszcze
przebiegające przez kręgosłup, kiedy się całowali albo kochali? Nie, chyba nie.
Kiedy go widziała jej serce biło normalnym rytmem. Właściwie nawet się nie
cieszyła, gdy wracał do domu z wyjazdów. Zawsze uważała, że mógłby przyjechać
dwa, albo trzy dni później. Ale czy takie uczucia, a właściwie ich brak
świadczy o tym, że już nie kocha Billa?
Otworzyła drzwi swojego Lamborghini, wsiadła do środka i odpaliła silnik.
Przez pół godziny jeździła ulicami Berlina, zanim zatrzymała auto przed
budynkiem, w którym mieszkała Nikola z Rosie. Wysiadła z pojazdu i mając
nadzieję, że przyjaciółka jest w domu weszła do przestronnego holu. Wjechała
windą na piąte piętro i zadzwoniła do drzwi. Ku jej zadowoleniu po
chwili otworzyła jej brunetka.
-
Mary? Co się stało? - Spytała od razu, widząc
bladą twarz przyjaciółki i jej przekrwione z niewyspania oczy.
-
Mogę wejść?
-
Eee... Może pojedziemy gdzieś na drinka? -
Zaproponowała, oglądając się nerwowo po przedpokoju.
-
Nie... Rosie już śpi? - Brunetka skinęła
potakująco głową. - Ja też chyba pojadę do domu.
-
Mary Ann? Co się stało? - Nikola spytała
ponownie, widząc, że przyjaciółkę wyraźnie coś trapi.
-
Nic. Naprawdę nic. Przepraszam. Dobranoc.
Nie czekając na odpowiedź
brunetki, Mary Ann skierowała się ku schodom i zaczęła z nich zbiegać.
Ziewnęła. Praktycznie nie spała od trzech dni, więc nic dziwnego, że była
zmęczona. Uznała, że najlepiej będzie wrócić do domu i rzucić się na łóżko.
Miała jeszcze sporo pracy, ale to nie było nic aż tak bardzo pilnego.
Idąc do samochodu wymachiwała
skórzaną torbą z najnowszej kolekcji Chloé. Próbowała odegnać od siebie
wszystkie myśli, które napływały do jej umysłu. Starała się skierować je na
swoją pracę doktorską albo pracę, ale one nieubłaganie mknęły w stronę Billa.
Czy naprawdę oddalili się od siebie aż tak bardzo w ciągu zaledwie czterech
lat? Czy naprawdę między nimi jest tak źle jak wszyscy mówią?
Kiedy ktoś podbiegł do niej i
objął ją na wysokości klatki piersiowej, z jej ust wyrwał się okrzyk
przerażenia. Dopiero zobaczywszy w świetle latarni paznokcie pomalowane na czarno
i połysk biżuterii wykonanej z białego złota, na jej ustach pojawił się lekki
uśmiech.
-
Nie powinieneś tak mnie straszyć. To okrutne.
Bill nic nie odpowiedział. Stał
przytulając się do niej. Wdychał zapach perfum zmieszanych ze skórą Mary Ann.
Jej jedwabiście gładkie, blond włosy luźno opadały na ramiona i plecy. Mary
złapała go za dłonie i ściągnęła ze swojej klatki piersiowej.
-
Nie wiedziałam, że już wróciłeś z Nowego Jorku.
Oczy jej się prawie zamykały, ale
całą siłą woli starała się trzymać je szeroko otwarte.
-
Przylecieliśmy dopiero godzinę temu. Pojechałem
z Tomem zobaczyć się z Rosie. Odkąd jest pewny, że to jego córka nie przestaje
o niej mówić.
Uśmiechnęła się do niego. Podała
mu kluczyki od samochodu i podeszła do drzwi pasażera. Nie miała siły prowadzić
samochodu.
-
Rosie to naprawdę urocze dziecko.
Oboje wsiedli do Lamborghini, ale
Bill nie odpalił silnika. Odsunął fotel, złapał dłońmi kierownicę i przez jakiś
czas wpatrywał się w nią tępym wzrokiem. Mary natomiast próbowała nadal trzymać
oczy szeroko otwarte. Żałowała, że nie ma przy sobie zapałek, którymi mogłaby
podtrzymać powieki, albo chociaż kubka mocnej kawy.
Po kilku minutach wypełnionych
ciszą, Bill obrócił głowę w stronę Mary Ann.
-
My też moglibyśmy mieć taką wspaniałą córkę.
Albo syna.
Mary Ann przygryzła wargę i
spuściła wzrok. Nie chciała patrzeć na Billa. Cieszyła się, że już od dawna nie
poruszali tego tematu, wiec dlaczego Czarny musiał zaczynać go właśnie teraz?
Zupełnie jakby nie mógł zaczekać do rana.
-
Bill... Ja... Przykro mi. Ja... Nie mogę.
Przepraszam.
Mrugnęła kilkakrotnie powiekami,
bojąc się, że zaraz się rozpłacze. Pocieszała się w duchu, że jutro - jak się
wyśpi - będzie lepiej. Uśmiechnęła się, zupełnie wbrew swojej woli.
Bill włożył kluczyk do stacyjki i
odpalił silnik. Po kilku minutach byli w ich apartamencie. Trzymając ledwo
otwarte powieki poczłapała do łazienki i wzięła szybki prysznic. Ledwo idąc,
opuściła wielkie pomieszczenie i powędrowała do sypialni. Czarnowłosy siedział
na łóżku ze splecionymi dłońmi i smutno zwieszoną głową.
-
Gniewasz się na mnie? - Spytała cicho, kładąc
się na łóżku.
-
Nie - uśmiechnął się. - Po prostu myślałem, że
minęło już wystarczająco dużo czasu.
-
Przepraszam, Bill.
-
Nie - pokręcił głową. - To ja przepraszam.
Jesteś zmęczona.
-
Odrobinkę. - Uświadamiając sobie, że Bill pewnie
jeszcze niczego nie jadł od wyjścia z samolotu, natychmiast podniosła się do
pozycji siedzącej. - Zrobię ci kolację. Pewnie jesteś głodny!
-
Nie przejmuj się tym. Powinnaś się położyć.
Twoje oczy są okropnie przekrwione.
Przykrył ją kołdrą i pocałował
czule w czoło. Zgasił lampkę stojącą na szafeczce nocnej po jej stronie łóżka,
a czując, że dziewczyna przytrzymuje go za dłoń położył się obok niej. Mary
oparła głowę na jego torsie, objęła go w pasie i zamknęła oczy.
-
Dobranoc, kochanie.
Wymruczała coś niezrozumiałego w
odpowiedzi. Bill leżał tak przez jakiś czas, tuląc do siebie Mary Ann. Nie
powinien pytać ją o dzieci, kiedy była w takim stanie. W samochodzie nie
dostrzegł jednak przekrwionych oczu żony. Miał nie wracać do domu jeszcze przez
kilka dni, żeby mogła popracować w spokoju, ale kiedy Nikola powiedziała mu, że
Mary Ann dziwnie się zachowuje natychmiast za nią wybiegł.
Zastanawiał się nad sposobem,
który pomógłby odzyskać mu dawną, kochającą Mary. Oczywiście nie mógł narzekać
na nią, bo starała się jak mogła, ale chciał na powrót widzieć w jej tęczówkach
radość z życia i miłość do niego.
A przede wszystkim zamierzał
wyperswadować jej z głowy myśl o rozwodzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz