Gdy drzwi zamknęły się z głośnym skrzypnięciem, Mary Ann
złapała mocno Billa za dłoń. W półmroku otulającym pomieszczenie dostrzegła
sylwetkę mnicha. Sędziwy mężczyzna o spokojnym wyrazie twarzy siedział ze
skrzyżowanymi nogami na podłodze. Nic w jego wyglądzie nie sugerowało, że jest
głównym lamą w tym klasztorze. Po kilku chwilach, gdy mnich nadal siedział bez
ruchu nie dając oznak życia, Mary Ann spojrzała zaniepokojonym wzrokiem na
Billa. Czyżby starzec postanowił uciąć sobie drzemkę?
-
Eee... -
Zaczął nieśmiało Czarny. - Bardzo dziękujemy za udzielenie nam gościny w
klasztorze.
-
Taaak - jego
głos brzmiał jakby właśnie został wyrwany z długiego, spokojnego snu. - W
klasztorze zawsze znajdzie się miejsce dla strudzonych wędrowców.
Blondynka speszyła się nieco, kiedy mężczyzna spojrzał na nią przenikliwym
wzrokiem. Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że mnich czyta w jej myślach
niczym w otwartej księdze. Przestraszyła się tego uczucia.
-
Klasztor jest
naprawdę piękny! Jeden z mnichów oprowadził nas po całym kompleksie i
opowiedział wiele ciekawych historii. To naprawdę było bardzo miłe... - zaczęła
paplać trochę bez sensu, żeby pozbyć się tego niemiłego uczucia skrępowania.
-
Nie trzeba
się bać - mnich odpowiedział spokojnie, zaś na jego twarzy pojawił się
delikatny uśmiech.
-
Przepraszam.
Mary Ann spuściła głowę w dół, trzymając Billa nadal za rękę. Zupełnie nie
wiedziała jak ma się zachować. Może powinna okazać jakieś specjalne względy
lamie? Żałowała, że nie podpytała o to ojca... Ale nie mogła przecież
przewidzieć, że razem z Billem będzie miała audiencję u najważniejszego lamy
klasztoru w Alchi.
Mężczyzna podniósł się z podłogi i niespiesznym krokiem
podszedł do Mary Ann i Billa. Dopiero teraz blondynka zauważyła jaki jest
drobny.
-
Co was
sprowadza do Alchi? - Spytał, zaś w jego oczach pojawił się błysk ciekawości.
-
Przyjechaliśmy
tutaj na wycieczkę. Moja narzeczona koniecznie chciała zobaczyć buddyjski
klasztor - wyjaśnił Bill. Blondynka zmarszczyła brwi słysząc, że Czarny nazwał
ją swoją „narzeczoną”. Jeszcze nie była przyzwyczajona do tego słowa, ale
musiała przyznać, że brzmiało świetnie z ust Czarnego.
-
Narzeczona,
tak? Ach... - westchnął. - Rozumiem. Taaak. - Mnich obrócił się, przeszedł
kilka kroków, po czym usiadł na swoim wcześniejszym miejscu. - Miłość, taaak?
Czuję jak z was wycieka... To piękne uczucie, ale ludzie z Zachodu go nie
rozumieją. O nie... - pokręcił przecząco głową. - To nie jest tylko wspólne
patrzenie w tym samym kierunku. O nie... Nie...
Gdy mężczyzna zamilkł, Bill chciał zapytać go czym w takim razie jest
miłość. Stał jednak w tym samym miejscu, ściskając ukochaną za dłoń i wpatrując
się z oczekiwaniem w lamę. Starzec przemówił dopiero po kilku, pełnych
napięcia, minutach:
-
Miłość jest
utożsamiana z przyjaznymi uczuciami wobec innych ludzi; z życzliwością do nich.
Człowiek, który kocha rezygnuje z przemocy; jest gotowy, aby nieść pomoc innym.
Ale to nie jest miłość. Nieee... - Mnich znów pokręcił głową przecząco. -
Miłość rodzi się w momencie przebudzenia, wraz z chwilą osiągnięcia
świadomości. Pojawia się tylko wtedy, kiedy możecie spojrzeć na siebie nawzajem
tu i teraz i zobaczyć tę drugą osobę taką jaką jest ona naprawdę w tej chwili.
- Oboje tak jakby starzec kazał im to uczynić spojrzeli sobie głęboko w oczy.
Znali swoje wady tak dobrze jak zalety. Nie starali się udawać przed sobą kogoś
kim nie są. Czyżby o tym mówił lama? - Pamiętajcie, nie ma miłości jeżeli
kochacie człowieka takim jakim jest on w waszych wspomnieniach, pragnieniach
albo wyobraźni. Wtedy kochacie tylko ideę; iluzję, którą wykreował umysł. Nie można
kochać osoby jako przedmiotu pragnień, ale ją samą. Prawdziwa miłość
zapamiętuje się tak mocno w kochaniu, że traci świadomość samej siebie.
Spójrzcie na piękne, kwitnące wiosną drzewa. One nie myślą o tym, że strudzony
wędrówką podróżnik może oprzeć się o ich konar i korzystać z cienia. Miłość
jest jak lampa zajęta świeceniem - nie myśli czy ktoś korzysta z jej światła.
Ona po prostu świeci. Pamiętajcie... - starzec zawiesił głos - aby związek był
szczęśliwy trzeba pozwolić drugiej osobie na jej indywidualny rozwój. Miłość
rani jak kolce róż, ale otacza człowieka także pięknem i delikatnością jak ich
miękkie płatki.
Lama skończył swój monolog. W pustym pokoju zapanowała cisza. Słychać było
syk palących się świec, zaś skrzypienie desek pokrywających podłogę wydawało
się być hałasem.
-
Dziękujemy za
wskazówki - Bill przerwał w końcu krępującą ciszę.
-
Nieee -
mężczyzna pokręcił przecząco głową. - To jest prawda, którą sami odkryjecie
jeśli wasze uczucie jest prawdziwe. Wystarczy tylko słuchać drugiej osoby i własnego
serca. Nie obiecujcie sobie, że będziecie zawsze razem. Nieee... - Mnich
pokręcił przecząco głową. - To błąd. Trzeba być razem, ale bez obietnic.
Wspólnie się rozwijać.
Mary Ann chciała zapytać mnicha dlaczego mają sobie nie obiecywać, że już
zawsze będą razem, ale coś w jego postawie sygnalizowało, że rozmowa z nim
dobiegła właśnie końca. Dziewczyna wyszeptała tylko krótkie: „Dziękuję”. To
było jedyne słowo jakie przyszło jej na myśl. Mnich przymknął oczy, co Bill
potraktował jako znak, że powinni opuścić jego pokój. Pociągnął ukochaną za
dłoń do wyjścia.
Przed celą głównego lamy, czekał na nich mnich, który wcześniej był ich
przewodnikiem. Uśmiechał się do nich ciepło. Gdy Mary Ann i Bill odwzajemnili
uśmiech, mężczyzna poprowadził ich na najniższy poziom klasztoru, gdzie były
cele mnichów. Otworzył jedne z drzwi i nakazał im gestem, aby weszli do środka.
-
Dobranoc.
Śpijcie dobrze.
-
Dziękujemy -
Bill skinął głową. - Dobranoc.
-
Dobranoc. -
Mary Ann uśmiechnęła się do mnicha wesoło.
Mężczyzna zamknął bezszelestnie drzwi. Blondynka westchnęła ciężko,
rozglądając się dookoła. Mnich pokazywał im wcześniej łazienkę, ale nie sposób
było się w niej umyć, a ona po całym dniu czuła się nieświeżo. W duchu zaczęła
przeklinać los kobiet, które miesiąc w miesiąc muszą się zmagać z okresem.
Dostrzegając pod jedną ze ścian stolik, na którym ustawiono wielką misę
wypełnioną wodą i dwa kawałki materiału, które najprawdopodobniej miały służyć
im za ręczniki, odetchnęła z ulgą.
-
Wychodzę.
Mary Ann skinęła głową. Była zadowolona, że nie musi tłumaczyć niczego
Billowi.
Kiedy została sama w pokoju ściągnęła z siebie zieloną sukienkę i rzuciła
ją na twardą pryczę. Umyła się na tyle na ile było to możliwe w misie z zimną
wodą. Owinęła się kawałkiem pomarańczowego materiału. Odświeżona usiadła na
twardej pryczy, opierając się plecami o ścianę pokrytą ciemną farbą.
Bill wrócił dopiero po dwudziestu minutach. Białą koszulkę przewiesił sobie
przez ramię. Mary Ann nie mogła oderwać wzroku od jego nagiej klatki piersiowej
pokrytej malutkimi kropelkami wody. Cóż z tego, że była przeraźliwie szczupła,
skoro na niej robiła takie wrażenie?
-
Poradziłaś
sobie jakoś? - Spytał, siadając obok niej na pryczy.
-
Tak, to nic
takiego. - Uśmiechnęła się. - W Bangalurze spędziłam dwie noce w o wiele gorszym
miejscu - na samo wspomnienie wycieczki do Bangaluru z Cherry Jo i Iruką wzdłuż
jej kręgosłupa przeszedł nieprzyjemny dreszcz. - Przynajmniej tutaj jest
drewniana podłoga, no i w nocy nie jest tak duszno. Karaluchów też nigdzie nie
zauważyłam.
Bill położył się na plecach, opierając głowę o uda blondynki.
-
Nie wydaje ci
się dziwne, że dali nam jedną celę?
Mary Ann bawiła się jedwabiście gładkimi włosami chłopaka.
-
Dlaczego?
Przecież wiedzą, że jesteśmy razem. Sam im powiedziałeś, że jestem twoją
narzeczoną. W buddyzmie nie ma takich nakazów jak w chrześcijaństwie, a i mnisi
nie mają zakazu uprawiania seksu czy posiadania żon.
-
Tak jest
lepiej. Przynajmniej sami decydują, że chcą żyć w cnocie. To jest właśnie fajne
w buddyzmie. Każdy powinien mieć możliwość wyboru na każdym etapie swojego
życia, nie bojąc się, że popełnia śmiertelny grzech zawracając z drogi, którą
wcześniej obrał.
-
Prawda -
zgodziła się z nim. - Tak sobie myślę o tej przemowie głównego lamy... To było
co najmniej dziwne.
-
Uhm. Ciekawe
o co mu chodziło z tym, żebyśmy nie obiecywali sobie, że będziemy już zawsze
razem. Ja cię chcę kochać do ostatniego dnia jaki będzie mi dany spędzić na
Ziemi.
Bill uśmiechnął się delikatnie, wpatrując się w lazurowe tęczówki
ukochanej, które teraz iskrzyły tak, że wydawało się, iż odbijają się w nich
promienie słoneczne, które już dawno schowały się za horyzontem.
-
Myślę, że
chodziło mu o to, że obietnice „aż po grobową deskę” nie mają sensu. Nie wiesz
przecież co stanie się jutro, pojutrze, za rok czy za dziesięć lat. Moim
zdaniem trzeba starać się każdego dnia tak samo; dbać o miłość, żeby bez
zbędnego obiecywania przeżyć wspólnie całe życie, albo choć jego część. Nie
wiem czy o to mu chodziło, ale ja chyba w ten sposób interpretuję te słowa.
-
Mam rozumieć,
że będziesz mnie rozpieszczała każdego dnia tak jak dzisiaj? - Wygiął usta w
uśmiechu, ukazując nierówne, białe zęby.
-
Jasne -
zaśmiała się. - Zamieszkamy razem, urodzę gromadkę dzieci, będę po całymi
dniami sprzątała, gotowała, prasowała, bawiła się z dziećmi, a wieczorami dbała
o to, żeby mój mężczyzna był zaspokojony i szczęśliwy. Nic z tego - zaśmiała
się.
-
Dlaczego?
Widząc powagę w czekoladowych tęczówkach Billa, przestała się śmiać.
-
To nie dla
mnie. Nie potrafiłabym być kurą domową. Przykro mi, Bill.
Czarnowłosy podniósł się do pozycji siedzącej, po czym bez słowa przylgnął
mocno do piersi Mary Ann. Jeżeli będzie mógł być blisko niej, przytulać się do
jej ciepłego ciała każdego dnia, to mu w zupełności wystarczy. Nie potrzebował,
żeby Mary Ann mu gotowała, prała czy prasowała ubrania, albo zajmowała się
domem. Do tego może zatrudnić gosposię. Jemu zależało na tym, żeby ukochana
trwała przy nim i go wspierała.
-
Wystarczy mi
jeżeli będziesz mnie kochała.
Słysząc te słowa, blondynka przytuliła mocno do siebie Billa. Uśmiechnęła
się delikatnie. Chciała, żeby od tej pory w ich życiu gościły tylko dobre
chwile. Równie dobrze wiedziała, że to niemożliwe. Muszą być złe momenty, żeby
bardziej doceniać dni takie jak ten...
* * *
-
Gdzie się
podziewaliście wczoraj? - Cherry Jo zagadnęła wesoło Mary Ann i Billa, kładąc
talerz z ryżem i warzywami na stoliku.
Iruka skinął im głową na powitanie, zajmując puste miejsce obok swojej
żony.
-
Wybraliśmy
się na wycieczkę do Alchi.
Jedząc obiad opowiadali parze Azjatów o uroczym klasztorze, w którym
zachowały się doskonale freski z XI wieku, a także o bardzo sympatycznych
mnichach. Oboje pierwszy raz wzięli rano udział w porannych modłach, zwanych
pudżą. Gdyby nie dźwięki dzwonów i trąb, z pewnością przegapiliby taką
wspaniałą okazję do obejrzenia jak przez godzinę mnisi melorecytowali święte
wersety. Mężczyzna, który był wczoraj ich przewodnikiem, objaśnił im w jaki
sposób powinni wypowiadać święte słowa, przez co także wzięli udział w
medytacji. Jeszcze przed odjazdem autobusu do Lehu załapali się na śniadanie.
Bill przez całą drogę rozpaczał, że musiał w siebie dosłownie wmusić tybetańską
herbatę, a także campę*.
-
Ale
najdziwniejszy był główny lama klasztoru - Mary Ann zaśmiała się przypominając
sobie starca, którego z początku się przestraszyła.
-
Mieliście
audiencję u głównego lamy?! - Iruka otworzył szeroko oczy ze zdumienia.
Blondynka potwierdziła skinięciem głowy. - Wy to macie szczęście. Raz
pojechaliście do klasztoru i od razu spotkaliście najważniejszą osobę...
-
To nie tak,
że tego chcieliśmy - Bill pospieszył z wyjaśnieniami. - Mnich, który nas
wcześniej oprowadzał po klasztorze, wepchnął nas prawie siłą do jego celi. Nie
wyobrażacie sobie jaki to był stres. Totalnie nie wiedziałem, co mam
powiedzieć! A kiedy zaczął nam mówić o miłości, zupełnie zbił mnie z tropu!
-
O miłości? -
Teraz Cherry Jo się zdziwiła. - Co dokładnie mówił?
-
O tym, że
prawdziwa miłość jest wówczas, gdy potrafimy na siebie spojrzeć i zobaczyć
siebie nawzajem takimi jakimi jesteśmy naprawdę; o tym, że dwójka kochających
się ludzi powinna się wspólnie rozwijać i umożliwić rozwój drugiej osobie...
-
Omedeto!!!**
- Cherry Jo wykrzyknęła, podnosząc się gwałtownie z krzesełka. Z szerokim
uśmiechem uściskała Mary Ann i Billa. - To cudowna wiadomość!!!
Oboje spojrzeli na nią nic nie rozumiejącym wzrokiem.
-
Przecież to
nic wielkiego... - odparła ostrożnie blondynka. - Po prostu mieliśmy odrobinę
szczęścia i...
-
Lama udzielił
wam błogosławieństwa - Iruka pospieszył z wyjaśnieniami. - Można powiedzieć, że
to odpowiednik ślubu w innych religiach.
-
CO?! - Mary
Ann wykrzyknęła jednocześnie z Billem. Ich oczy przybrały nienaturalne
rozmiary.
-
Wzięliśmy
ślub nic o tym nie wiedząc?! - Blondynka była wyraźnie wystraszona. Zgodziła
się przyjąć oświadczyny Billa, ale żeby od razu ślub...?!
-
Obiecaliśmy
sobie z Tomem, że będziemy świadkami na swoich ślubach! Jak ja mu to wyjaśnię?!
- Teraz Czarny zaczął panikować. Złapał się za głowę, zastanawiając się w
myślach jak wyzna to bliźniakowi.
-
Ale
upierdliwe... Uspokójcie się. Buddyjski ślub nie jest wiążący. - Oboje
spojrzeli na Irukę z zaciekawieniem. - Jeżeli nie chcecie go uznać, nie musicie
tego robić. Skoro nie prosiliście o błogosławieństwo, to jest wasza decyzja czy
je przyjmiecie czy nie. Ale swoją drogą musieliście robić do siebie okropnie maślane
oczy, skoro lama udzielił wam ślubu.
-
Wiedziałem,
że coś się za tym kryło! - Czarny wykrzyknął triumfalnie. - Mówiłem ci, że to
wszystko jest nienaturalne.
Spojrzał na Mary Ann. Policzki dziewczyny nie były już tak przeraźliwie
blade jak chwilę temu, a oczy znów miały swój normalny rozmiar.
-
A ja naiwna
wierzyłam w ich bezinteresowność... - pokręciła głową z niedowierzaniem.
Ulżyło jej słysząc, że słowa starca nie są wiążące. Sądziła, że na razie
powinni wstrzymać się przed podjęciem tak ważnej decyzji jaką jest niewątpliwie
wkroczenie w związek małżeński. A i ojciec nie wyraził zgodny na ich ślub przed
ukończeniem przez nich osiemnastego roku życia. Właściwie zdanie Roberta Rose
nie miało tutaj aż tak wielkiego znaczenia, ale było niewątpliwie dobrą wymówką.
Mary Ann nie była gotowa w tej chwili na przyjęcie oświadczyn Billa, a już tym
bardziej na ślub z nim. Dlaczego więc zgodziła się na to pierwsze?
Obserwując twarz ukochanej, uśmiech na twarzy Billa z każdą sekundą stawał
się mniejszy. Odsunął od siebie talerz z jedzeniem. Złapał Mary za rękę.
Przepraszając parę Japończyków, pociągnął dziewczynę do pokoju, który wspólnie
dzielili.
-
Dlaczego mnie
tutaj przyprowadziłeś? - Spytała, siadając na niewygodnej kanapie.
-
Nie chciałem
rozmawiać przy Cherry Jo i Iruce - wyjaśnił. Wiedział, że i tak niewiele
zrozumieliby z rozmowy jeżeli mówiliby po niemiecku, ale mimo wszystko uważał,
że powinni załatwić to w cztery oczy.
-
Chodzi o ten
ślub? - Westchnęła ciężko.
Rozsądek nakazywał jej odrzucić błogosławieństwo lamy. Serce jednak
ściskało się boleśnie, bo ona mimo wszystko chciała być żoną Billa Kaulitza.
Nie w tej chwili, ale może za kilka lat, kiedy oboje dorosną?
Dlaczego w takim razie było jej przykro, że muszą zrezygnować z bycia
małżeństwem w tej chwili?
Między nimi panowało niezręczne milczenie. Mary Ann starała się znaleźć
odpowiednie słowa, które nie sprawiłyby Czarnowłosemu przykrości, a
jednocześnie pozostawiłyby sprawy na aktualnym poziomie. Ogarnął ją strach
przed wypowiedzeniem tych kilku słów. W głębi duszy nie chciała ich ani
usłyszeć ani wypowiedzieć. Równie dobrze wiedziała, że musi postąpić rozsądnie
i odrzucić ślub, którego udzielił im lama. Zdecydowanie oboje byli zbyt
niedojrzali na tak poważny związek. Nawet jeśli w buddyzmie nie chodziło o składanie
sobie obietnic, że będą trwać u swego boku aż do ostatniej chwili swego życia.
Jej serce łomotało teraz tak prędko jakby miało zamiar wybrać się na
wycieczkę poza jej klatkę piersiową. Czarnowłosy usiadł na kanapie obok niej.
-
Będziemy
musieli zachować to w tajemnicy, ale... cieszę się, że tak się stało - usta
Billa wygięły się w delikatnym uśmiechu. - Tom na pewno będzie zły, że
zrobiliśmy to bez jego wiedzy, ale ja naprawdę chcę, żebyś była panią Kaulitz.
Mary Ann utkwiła w twarzy Czarnego swoje niebieskie tęczówki, w których
czaił się strach i zaskoczenie. Była pewna, że słowa, które padną z ust Billa
będą zupełnie inne. Sądziła, że chłopak uważa tak jak ona. Zupełnie nie
wiedziała co ma mu odpowiedzieć. Z jednej strony czuła ulgę, że chłopak chce być
jej mężem, ale z drugiej nadal uważała, że nie jest gotowa na bycie żoną. Nawet
jeśli buddyjski ślub nie był do końca poważny.
-
Bill... Ale
my nie mamy jeszcze nawet siedemnastu lat... - wypowiedziała słabym głosem
pierwsze zdanie jakie przyszło jej na myśl.
Widząc smutek w oczach chłopaka, serce boleśnie zakłuło. Co powinna zrobić?
Była pewna, że Czarny uzna, że słowa starca były tylko mądrością, a nie
błogosławieństwem. Dlaczego więc...
-
Tylko o to
chodzi? - Spytał na pozór łagodnie, choć doskonale wiedziała, że swoimi słowami
zadała mu potężny cios. - Co z tego, że jesteśmy młodzi?!
-
Uspokój się.
Naprawdę myślisz, że to dobry pomysł z tym małżeństwem?
-
Nie wiem -
odparł szczerze. - Ale chcę wierzyć, że tak.
Nie wiedziała co odpowiedzieć. Naprawdę nie miała pojęcia, co powinna
uczynić. W jej głowie było tyle sprzeczności... Z jednej strony kochała Billa i
chciała być z nim tak długo jak to będzie tylko możliwe, ale z drugiej nie
wiedziała czy to wszystko nie skończy się tak jak wcześniej. Czy Bill będzie potrafił
jej zaufać? Czy ona nie będzie miała dosyć jego ciągłych wyjazdów? I co na to
David Jost, producenci Tokio Hotel i ich fanki? Nie wspominając nawet o ich
rodzinach... Przerażało ją to wszystko, bo ciągnęło za sobą zbyt poważne
konsekwencje.
Przytuliła się z całych sił do klatki piersiowej Billa, szukając w
przyspieszonym biciu jego serca ukojenia. Chciała się oderwać od myśli
tłoczących się w jej głowie. Kochała Czarnego tak mocno, że niemalże sprawiało
jej to ból. Dlaczego w takim razie nie była przekonana do małżeństwa, choć już
nim właściwie byli zgodnie z buddyjskimi regułami?
Czarnowłosy uniósł głowę Mary Ann wpatrując się w jej
ładną twarz. Próbował wyczytać z niej jaka jest ostateczna decyzja dziewczyny,
ale nie potrafił. Po kilku chwilach ich usta spotkały się w czułym pocałunku.
Bill otworzył oczy, czując coś słonego. Odsunął się od ukochanej. Po jej
policzkach spływały łzy.
-
Co się stało?
- Spytał łagodnie, ocierając je dłonią.
-
Dlaczego
zawsze muszę się zgadzać na twoje szalone pomysły, drogi mężu? - Spytała,
wpatrując się mokrymi oczami, w jego lśniące, czekoladowe tęczówki.
-
No cóż... To
nie był do końca mój pomysł, ale cieszę się, że się zgodziłaś. Jestem naprawdę
szczęśliwy.
-
Taaak... -
skinęła głową naśladując mnicha. - Okropny starzec, ale skoro już nam udzielił
błogosławieństwa szkoda je zmarnować.
Przesunęła dłoń z karku chłopaka, na jego udo. Widząc w jego czekoladowych
oczach nadzieję na to, że zaraz dojdzie między nimi do czegoś więcej, zaśmiała
się wesoło poprzez łzy, dalej wypływające z jej oczu. Mimowolnie. Nadal nie
była przekonana do słuszności swojej decyzji, ale uznała, że czas pokaże jak
bardzo się pomyliła. Najwyżej ponownie zapłaci za swoją lekkomyślność. Teraz
jednak chciała cieszyć się chwilą; szczęściem, które czuła tylko przy Billu.
-
Nic z tego.
Jeszcze jakieś dwa, trzy dni.
Jęknął, a na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia.
-
Będę
cierpliwie czekał - zapewnił, choć najchętniej pozbawiłby ukochaną białego topu
i niebieskiej spódniczki już teraz.
Mary Ann tylko się uśmiechnęła, wkładając dłoń do kieszeni, w której Bill
trzymał telefon komórkowy. Wyciągnęła przedmiot i mu podała.
-
Zadzwoń do
Toma i mu powiedz. Pewnie chcesz, żeby dowiedział się jako pierwszy. Mam
nadzieję, że nie będzie zły, że nie został naszym świadkiem.
-
Jeszcze nic
straconego - Czarny zabrał od niej telefon i przytulił ją mocno do siebie. -
Jeżeli naprawdę masz zostać panią Kaulitz i tak trzeba będzie powtórzyć ślub w
urzędzie cywilnym.
-
Uhm. Chyba
jednak zdecyduję się na białą suknię od Valentino - puściła mu oczko. - Może
uda mi się na nią uzbierać pieniądze w rok?
-
O to się nie
martw - pocałował ją w skroń. - Będziesz piękną panną młodą w sukni, którą
specjalnie dla ciebie zaprojektuje Valentino. Już moja w tym głowa.
-
Kocham cię
mężu, a teraz dzwoń już do Toma. Wiem, że nie możesz się doczekać, żeby
powiedzieć mu o naszym dziwacznym ślubie.
* * *
-
Nie wierzę,
że naprawdę to zrobiłeś! - Wykrzyknął Tom chyba po raz setny, kiedy Bill
skończył opowiadać mu o swoim pobycie w Indiach.
Odkąd Czarnowłosy przyleciał do Hiszpanii i znalazł się w ośrodku
turystycznym, w którym Jost wynajął im apartamenty, zaszył się z bliźniakiem na
plaży. Popijając zimne piwo opowiedział Dreadowłosemu wszystko, starając się
nie pominąć najmniejszego szczegółu.
-
A jednak.
Poleciałem tam, żeby ją poślubić i poślubiłem. Bill Kaulitz zawsze dostaje to
czego pragnie - zażartował.
Tom podparł się na dłoniach, patrząc uważnie na bliźniaka.
-
Nie masz
wrażenia, że zmarnujesz sobie życie z nią? Skąd wiesz czy ona jest naprawdę tą
jedną jedyną, skoro nie poznałeś dostatecznie dobrze rynku?
Przez moment słychać było jedynie szum morza. Rozbijające się o brzeg fale
zdawały się zdradzać im swoją mądrość, której nie potrafili zrozumieć.
-
Nie. Czuję,
że Mary Ann jest właśnie tą.
-
Zawsze byłeś
romantykiem.
-
Dalej nim
jestem - westchnął, odpalając papierosa. Wypuścił tytoniowy dym z płuc, po czym
kontynuował: - Chciałbym, żeby to co czuję do Mary Ann i ona do mnie było
prawdziwą miłością, a nie tylko uczuciem, które wydaje się być miłością. To
trudno opisać, ale naprawdę chciałem, żeby została moją żoną. Nie myślałeś
nigdy będąc z Nikolą, że chciałbyś spędzić z nią już resztkę swoich dni?
-
Szczerze? -
Upił łyk piwa. - Nie. Nigdy o tym nie myślałem. Kocham Nikolę, bo jest
wspaniałą dziewczyną, ale na świecie jest jeszcze pewnie ze trzy miliardy
innych dziewczyn. Na pewno wśród nich znajdzie się jakaś, która mogłaby ją
zastąpić.
-
Tak sądzisz?
Naprawdę nie byłoby ci żal, gdybyście się rozstali?
-
Pewnie by
było, ale na pewno nie wariowałbym tak jak ty. Jeżeli mówimy o miłości, to to
co czuję do Nikoli musi być niczym w porównaniu do tego, co ty czujesz do Mary
Ann. Trudno mi sobie to wyobrazić, ale chyba cię rozumiem... Kiedy o niej
mówisz, słychać w twoim głosie taką słodycz, że aż człowieka mdli... - Wyszczerzył
zęby w uśmiechu.
Bill zrobił obrażoną minę, ale po chwili zaczął się śmiać.
-
Pewnie masz
rację. Tęsknię za nią.
-
Przecież
dopiero co przyleciałeś z Indii...
-
No i co z
tego? - Bill zgasił papierosa. - Gdybym nie musiał tutaj przylecieć, zostałbym
w Indiach z Mary Ann, a później pojechałbym tam gdzie ona. No i nareszcie
mielibyśmy noc poślubną...
Czarnowłosy wpatrzył się w migoczące gwiazdy ozdabiające nocne niebo. Jakże
były inne od tych w południowej Azji... Tam wydawały się być o wiele
piękniejsze. Jaśniejsze i większe; jakby człowiek był bliżej nich.
-
Zachowałem
się jak ostatni dupek...
-
Dlaczego? Bo
musiałeś wrócić do Hiszpanii, żeby nic się nie wydało?
-
Nie. Mówiłem
ci już, że Mary Ann zapisała się do szkoły w Hamburgu, żeby móc być bliżej
mnie? A ja zostawiłem ją bez słowa, jak tylko zobaczyłem te głupie zdjęcia...
-
Będziesz miał
nauczkę na przyszłość. I pamiętaj, że na waszym prawdziwym ślubie muszę być
świadkiem. Wierz albo nie, ale gdybyś wtedy zadzwonił, choćbym miał wynająć
prywatny samolot, żeby tam być - zrobiłbym to. Nawet nie wiesz jak bardzo
żałuję, że nie było mnie na ślubie mojego malutkiego braciszka...
-
Jeżeli dla
ciebie to pocieszające, czuję się tak jakby mnie też na nim zabrakło. - Bill
zapalił kolejnego papierosa. - Mogę mieć do ciebie prośbę?
Dreadowłosy skinął głową.
-
Niech to
pozostanie między nami. Nie mów na razie nikomu, że wziąłem z Mary Ann ślub.
-
Nawet mamie?
-
Nawet, albo
zwłaszcza jej - westchnął ciężko. - Rozmawialiśmy o tym dość długo i oboje
doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie jak to pozostanie tylko między nami, to
znaczy między nią, a mną.
-
Mary nic nie
zamierza powiedzieć Nikoli? Przecież to jej najlepsza przyjaciółka.
-
Nie. Ona wie
tylko tyle, że się zaręczyliśmy. Nie chcemy, żeby dowiedziało się o tym za dużo
osób, bo wtedy to się pewnie dostanie do Internetu, gazet, albo cholera wie
gdzie.
-
Czyli o
waszym ślubie wiem tylko ja i ten staruszek, który wam go udzielił?
-
Jeszcze
Cherry Jo i Iruka, ale oni nie powinni sprzedać tej nowinki dziennikarzom.
Wtedy to byłby koniec Tokio Hotel, albo poważny kryzys. Show-biznes to okrutne
miejsce, ale nie zamierzam z niego rezygnować. Kocham śpiewać i występować na
wielkich scenach.
-
Ja też. Ja
też, Bill - powtórzył. - Ale choćby nagle Tokio Hotel straciło wszystkich
fanów, a niebo spadłoby nam na głowę, będę zawsze po twojej stronie. Pamiętaj o
tym.
-
Wiem o tym.
Dziękuję.
__________
*campa - prażona mąka
jęczmienna, która jest podstawą diety Tybetańczyków
** Omedeto – jap.
gratulacje
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz