wtorek, 3 września 2013

Rozdział 229

            Gdy drzwi zamknęły się z głośnym skrzypnięciem, Mary Ann złapała mocno Billa za dłoń. W półmroku otulającym pomieszczenie dostrzegła sylwetkę mnicha. Sędziwy mężczyzna o spokojnym wyrazie twarzy siedział ze skrzyżowanymi nogami na podłodze. Nic w jego wyglądzie nie sugerowało, że jest głównym lamą w tym klasztorze. Po kilku chwilach, gdy mnich nadal siedział bez ruchu nie dając oznak życia, Mary Ann spojrzała zaniepokojonym wzrokiem na Billa. Czyżby starzec postanowił uciąć sobie drzemkę?
-          Eee... - Zaczął nieśmiało Czarny. - Bardzo dziękujemy za udzielenie nam gościny w klasztorze.
-          Taaak - jego głos brzmiał jakby właśnie został wyrwany z długiego, spokojnego snu. - W klasztorze zawsze znajdzie się miejsce dla strudzonych wędrowców.
Blondynka speszyła się nieco, kiedy mężczyzna spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem. Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że mnich czyta w jej myślach niczym w otwartej księdze. Przestraszyła się tego uczucia.
-          Klasztor jest naprawdę piękny! Jeden z mnichów oprowadził nas po całym kompleksie i opowiedział wiele ciekawych historii. To naprawdę było bardzo miłe... - zaczęła paplać trochę bez sensu, żeby pozbyć się tego niemiłego uczucia skrępowania.
-          Nie trzeba się bać - mnich odpowiedział spokojnie, zaś na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
-          Przepraszam.
Mary Ann spuściła głowę w dół, trzymając Billa nadal za rękę. Zupełnie nie wiedziała jak ma się zachować. Może powinna okazać jakieś specjalne względy lamie? Żałowała, że nie podpytała o to ojca... Ale nie mogła przecież przewidzieć, że razem z Billem będzie miała audiencję u najważniejszego lamy klasztoru w Alchi.
            Mężczyzna podniósł się z podłogi i niespiesznym krokiem podszedł do Mary Ann i Billa. Dopiero teraz blondynka zauważyła jaki jest drobny.
-          Co was sprowadza do Alchi? - Spytał, zaś w jego oczach pojawił się błysk ciekawości.
-          Przyjechaliśmy tutaj na wycieczkę. Moja narzeczona koniecznie chciała zobaczyć buddyjski klasztor - wyjaśnił Bill. Blondynka zmarszczyła brwi słysząc, że Czarny nazwał ją swoją „narzeczoną”. Jeszcze nie była przyzwyczajona do tego słowa, ale musiała przyznać, że brzmiało świetnie z ust Czarnego.
-          Narzeczona, tak? Ach... - westchnął. - Rozumiem. Taaak. - Mnich obrócił się, przeszedł kilka kroków, po czym usiadł na swoim wcześniejszym miejscu. - Miłość, taaak? Czuję jak z was wycieka... To piękne uczucie, ale ludzie z Zachodu go nie rozumieją. O nie... - pokręcił przecząco głową. - To nie jest tylko wspólne patrzenie w tym samym kierunku. O nie... Nie...
Gdy mężczyzna zamilkł, Bill chciał zapytać go czym w takim razie jest miłość. Stał jednak w tym samym miejscu, ściskając ukochaną za dłoń i wpatrując się z oczekiwaniem w lamę. Starzec przemówił dopiero po kilku, pełnych napięcia, minutach:
-          Miłość jest utożsamiana z przyjaznymi uczuciami wobec innych ludzi; z życzliwością do nich. Człowiek, który kocha rezygnuje z przemocy; jest gotowy, aby nieść pomoc innym. Ale to nie jest miłość. Nieee... - Mnich znów pokręcił głową przecząco. - Miłość rodzi się w momencie przebudzenia, wraz z chwilą osiągnięcia świadomości. Pojawia się tylko wtedy, kiedy możecie spojrzeć na siebie nawzajem tu i teraz i zobaczyć tę drugą osobę taką jaką jest ona naprawdę w tej chwili. - Oboje tak jakby starzec kazał im to uczynić spojrzeli sobie głęboko w oczy. Znali swoje wady tak dobrze jak zalety. Nie starali się udawać przed sobą kogoś kim nie są. Czyżby o tym mówił lama? - Pamiętajcie, nie ma miłości jeżeli kochacie człowieka takim jakim jest on w waszych wspomnieniach, pragnieniach albo wyobraźni. Wtedy kochacie tylko ideę; iluzję, którą wykreował umysł. Nie można kochać osoby jako przedmiotu pragnień, ale ją samą. Prawdziwa miłość zapamiętuje się tak mocno w kochaniu, że traci świadomość samej siebie. Spójrzcie na piękne, kwitnące wiosną drzewa. One nie myślą o tym, że strudzony wędrówką podróżnik może oprzeć się o ich konar i korzystać z cienia. Miłość jest jak lampa zajęta świeceniem - nie myśli czy ktoś korzysta z jej światła. Ona po prostu świeci. Pamiętajcie... - starzec zawiesił głos - aby związek był szczęśliwy trzeba pozwolić drugiej osobie na jej indywidualny rozwój. Miłość rani jak kolce róż, ale otacza człowieka także pięknem i delikatnością jak ich miękkie płatki.
Lama skończył swój monolog. W pustym pokoju zapanowała cisza. Słychać było syk palących się świec, zaś skrzypienie desek pokrywających podłogę wydawało się być hałasem.
-          Dziękujemy za wskazówki - Bill przerwał w końcu krępującą ciszę.
-          Nieee - mężczyzna pokręcił przecząco głową. - To jest prawda, którą sami odkryjecie jeśli wasze uczucie jest prawdziwe. Wystarczy tylko słuchać drugiej osoby i własnego serca. Nie obiecujcie sobie, że będziecie zawsze razem. Nieee... - Mnich pokręcił przecząco głową. - To błąd. Trzeba być razem, ale bez obietnic. Wspólnie się rozwijać.
Mary Ann chciała zapytać mnicha dlaczego mają sobie nie obiecywać, że już zawsze będą razem, ale coś w jego postawie sygnalizowało, że rozmowa z nim dobiegła właśnie końca. Dziewczyna wyszeptała tylko krótkie: „Dziękuję”. To było jedyne słowo jakie przyszło jej na myśl. Mnich przymknął oczy, co Bill potraktował jako znak, że powinni opuścić jego pokój. Pociągnął ukochaną za dłoń do wyjścia.
Przed celą głównego lamy, czekał na nich mnich, który wcześniej był ich przewodnikiem. Uśmiechał się do nich ciepło. Gdy Mary Ann i Bill odwzajemnili uśmiech, mężczyzna poprowadził ich na najniższy poziom klasztoru, gdzie były cele mnichów. Otworzył jedne z drzwi i nakazał im gestem, aby weszli do środka.
-          Dobranoc. Śpijcie dobrze.
-          Dziękujemy - Bill skinął głową. - Dobranoc.
-          Dobranoc. - Mary Ann uśmiechnęła się do mnicha wesoło.
Mężczyzna zamknął bezszelestnie drzwi. Blondynka westchnęła ciężko, rozglądając się dookoła. Mnich pokazywał im wcześniej łazienkę, ale nie sposób było się w niej umyć, a ona po całym dniu czuła się nieświeżo. W duchu zaczęła przeklinać los kobiet, które miesiąc w miesiąc muszą się zmagać z okresem.
Dostrzegając pod jedną ze ścian stolik, na którym ustawiono wielką misę wypełnioną wodą i dwa kawałki materiału, które najprawdopodobniej miały służyć im za ręczniki, odetchnęła z ulgą.
-          Wychodzę.
Mary Ann skinęła głową. Była zadowolona, że nie musi tłumaczyć niczego Billowi.
Kiedy została sama w pokoju ściągnęła z siebie zieloną sukienkę i rzuciła ją na twardą pryczę. Umyła się na tyle na ile było to możliwe w misie z zimną wodą. Owinęła się kawałkiem pomarańczowego materiału. Odświeżona usiadła na twardej pryczy, opierając się plecami o ścianę pokrytą ciemną farbą.
Bill wrócił dopiero po dwudziestu minutach. Białą koszulkę przewiesił sobie przez ramię. Mary Ann nie mogła oderwać wzroku od jego nagiej klatki piersiowej pokrytej malutkimi kropelkami wody. Cóż z tego, że była przeraźliwie szczupła, skoro na niej robiła takie wrażenie?
-          Poradziłaś sobie jakoś? - Spytał, siadając obok niej na pryczy.
-          Tak, to nic takiego. - Uśmiechnęła się. - W Bangalurze spędziłam dwie noce w o wiele gorszym miejscu - na samo wspomnienie wycieczki do Bangaluru z Cherry Jo i Iruką wzdłuż jej kręgosłupa przeszedł nieprzyjemny dreszcz. - Przynajmniej tutaj jest drewniana podłoga, no i w nocy nie jest tak duszno. Karaluchów też nigdzie nie zauważyłam.
Bill położył się na plecach, opierając głowę o uda blondynki.
-          Nie wydaje ci się dziwne, że dali nam jedną celę?
Mary Ann bawiła się jedwabiście gładkimi włosami chłopaka.
-          Dlaczego? Przecież wiedzą, że jesteśmy razem. Sam im powiedziałeś, że jestem twoją narzeczoną. W buddyzmie nie ma takich nakazów jak w chrześcijaństwie, a i mnisi nie mają zakazu uprawiania seksu czy posiadania żon.
-          Tak jest lepiej. Przynajmniej sami decydują, że chcą żyć w cnocie. To jest właśnie fajne w buddyzmie. Każdy powinien mieć możliwość wyboru na każdym etapie swojego życia, nie bojąc się, że popełnia śmiertelny grzech zawracając z drogi, którą wcześniej obrał.
-          Prawda - zgodziła się z nim. - Tak sobie myślę o tej przemowie głównego lamy... To było co najmniej dziwne.
-          Uhm. Ciekawe o co mu chodziło z tym, żebyśmy nie obiecywali sobie, że będziemy już zawsze razem. Ja cię chcę kochać do ostatniego dnia jaki będzie mi dany spędzić na Ziemi.
Bill uśmiechnął się delikatnie, wpatrując się w lazurowe tęczówki ukochanej, które teraz iskrzyły tak, że wydawało się, iż odbijają się w nich promienie słoneczne, które już dawno schowały się za horyzontem.
-          Myślę, że chodziło mu o to, że obietnice „aż po grobową deskę” nie mają sensu. Nie wiesz przecież co stanie się jutro, pojutrze, za rok czy za dziesięć lat. Moim zdaniem trzeba starać się każdego dnia tak samo; dbać o miłość, żeby bez zbędnego obiecywania przeżyć wspólnie całe życie, albo choć jego część. Nie wiem czy o to mu chodziło, ale ja chyba w ten sposób interpretuję te słowa.
-          Mam rozumieć, że będziesz mnie rozpieszczała każdego dnia tak jak dzisiaj? - Wygiął usta w uśmiechu, ukazując nierówne, białe zęby.
-          Jasne - zaśmiała się. - Zamieszkamy razem, urodzę gromadkę dzieci, będę po całymi dniami sprzątała, gotowała, prasowała, bawiła się z dziećmi, a wieczorami dbała o to, żeby mój mężczyzna był zaspokojony i szczęśliwy. Nic z tego - zaśmiała się.
-          Dlaczego?
Widząc powagę w czekoladowych tęczówkach Billa, przestała się śmiać.
-          To nie dla mnie. Nie potrafiłabym być kurą domową. Przykro mi, Bill.
Czarnowłosy podniósł się do pozycji siedzącej, po czym bez słowa przylgnął mocno do piersi Mary Ann. Jeżeli będzie mógł być blisko niej, przytulać się do jej ciepłego ciała każdego dnia, to mu w zupełności wystarczy. Nie potrzebował, żeby Mary Ann mu gotowała, prała czy prasowała ubrania, albo zajmowała się domem. Do tego może zatrudnić gosposię. Jemu zależało na tym, żeby ukochana trwała przy nim i go wspierała.
-          Wystarczy mi jeżeli będziesz mnie kochała.
Słysząc te słowa, blondynka przytuliła mocno do siebie Billa. Uśmiechnęła się delikatnie. Chciała, żeby od tej pory w ich życiu gościły tylko dobre chwile. Równie dobrze wiedziała, że to niemożliwe. Muszą być złe momenty, żeby bardziej doceniać dni takie jak ten...
* * *
-          Gdzie się podziewaliście wczoraj? - Cherry Jo zagadnęła wesoło Mary Ann i Billa, kładąc talerz z ryżem i warzywami na stoliku.
Iruka skinął im głową na powitanie, zajmując puste miejsce obok swojej żony.
-          Wybraliśmy się na wycieczkę do Alchi.
Jedząc obiad opowiadali parze Azjatów o uroczym klasztorze, w którym zachowały się doskonale freski z XI wieku, a także o bardzo sympatycznych mnichach. Oboje pierwszy raz wzięli rano udział w porannych modłach, zwanych pudżą. Gdyby nie dźwięki dzwonów i trąb, z pewnością przegapiliby taką wspaniałą okazję do obejrzenia jak przez godzinę mnisi melorecytowali święte wersety. Mężczyzna, który był wczoraj ich przewodnikiem, objaśnił im w jaki sposób powinni wypowiadać święte słowa, przez co także wzięli udział w medytacji. Jeszcze przed odjazdem autobusu do Lehu załapali się na śniadanie. Bill przez całą drogę rozpaczał, że musiał w siebie dosłownie wmusić tybetańską herbatę, a także campę*.
-          Ale najdziwniejszy był główny lama klasztoru - Mary Ann zaśmiała się przypominając sobie starca, którego z początku się przestraszyła.
-          Mieliście audiencję u głównego lamy?! - Iruka otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Blondynka potwierdziła skinięciem głowy. - Wy to macie szczęście. Raz pojechaliście do klasztoru i od razu spotkaliście najważniejszą osobę...
-          To nie tak, że tego chcieliśmy - Bill pospieszył z wyjaśnieniami. - Mnich, który nas wcześniej oprowadzał po klasztorze, wepchnął nas prawie siłą do jego celi. Nie wyobrażacie sobie jaki to był stres. Totalnie nie wiedziałem, co mam powiedzieć! A kiedy zaczął nam mówić o miłości, zupełnie zbił mnie z tropu!
-          O miłości? - Teraz Cherry Jo się zdziwiła. - Co dokładnie mówił?
-          O tym, że prawdziwa miłość jest wówczas, gdy potrafimy na siebie spojrzeć i zobaczyć siebie nawzajem takimi jakimi jesteśmy naprawdę; o tym, że dwójka kochających się ludzi powinna się wspólnie rozwijać i umożliwić rozwój drugiej osobie...
-          Omedeto!!!** - Cherry Jo wykrzyknęła, podnosząc się gwałtownie z krzesełka. Z szerokim uśmiechem uściskała Mary Ann i Billa. - To cudowna wiadomość!!!
Oboje spojrzeli na nią nic nie rozumiejącym wzrokiem.
-          Przecież to nic wielkiego... - odparła ostrożnie blondynka. - Po prostu mieliśmy odrobinę szczęścia i...
-          Lama udzielił wam błogosławieństwa - Iruka pospieszył z wyjaśnieniami. - Można powiedzieć, że to odpowiednik ślubu w innych religiach.
-          CO?! - Mary Ann wykrzyknęła jednocześnie z Billem. Ich oczy przybrały nienaturalne rozmiary.
-          Wzięliśmy ślub nic o tym nie wiedząc?! - Blondynka była wyraźnie wystraszona. Zgodziła się przyjąć oświadczyny Billa, ale żeby od razu ślub...?!
-          Obiecaliśmy sobie z Tomem, że będziemy świadkami na swoich ślubach! Jak ja mu to wyjaśnię?! - Teraz Czarny zaczął panikować. Złapał się za głowę, zastanawiając się w myślach jak wyzna to bliźniakowi.
-          Ale upierdliwe... Uspokójcie się. Buddyjski ślub nie jest wiążący. - Oboje spojrzeli na Irukę z zaciekawieniem. - Jeżeli nie chcecie go uznać, nie musicie tego robić. Skoro nie prosiliście o błogosławieństwo, to jest wasza decyzja czy je przyjmiecie czy nie. Ale swoją drogą musieliście robić do siebie okropnie maślane oczy, skoro lama udzielił wam ślubu.
-          Wiedziałem, że coś się za tym kryło! - Czarny wykrzyknął triumfalnie. - Mówiłem ci, że to wszystko jest nienaturalne.
Spojrzał na Mary Ann. Policzki dziewczyny nie były już tak przeraźliwie blade jak chwilę temu, a oczy znów miały swój normalny rozmiar.
-          A ja naiwna wierzyłam w ich bezinteresowność... - pokręciła głową z niedowierzaniem.
Ulżyło jej słysząc, że słowa starca nie są wiążące. Sądziła, że na razie powinni wstrzymać się przed podjęciem tak ważnej decyzji jaką jest niewątpliwie wkroczenie w związek małżeński. A i ojciec nie wyraził zgodny na ich ślub przed ukończeniem przez nich osiemnastego roku życia. Właściwie zdanie Roberta Rose nie miało tutaj aż tak wielkiego znaczenia, ale było niewątpliwie dobrą wymówką. Mary Ann nie była gotowa w tej chwili na przyjęcie oświadczyn Billa, a już tym bardziej na ślub z nim. Dlaczego więc zgodziła się na to pierwsze?
Obserwując twarz ukochanej, uśmiech na twarzy Billa z każdą sekundą stawał się mniejszy. Odsunął od siebie talerz z jedzeniem. Złapał Mary za rękę. Przepraszając parę Japończyków, pociągnął dziewczynę do pokoju, który wspólnie dzielili.
-          Dlaczego mnie tutaj przyprowadziłeś? - Spytała, siadając na niewygodnej kanapie.
-          Nie chciałem rozmawiać przy Cherry Jo i Iruce - wyjaśnił. Wiedział, że i tak niewiele zrozumieliby z rozmowy jeżeli mówiliby po niemiecku, ale mimo wszystko uważał, że powinni załatwić to w cztery oczy.
-          Chodzi o ten ślub? - Westchnęła ciężko.
Rozsądek nakazywał jej odrzucić błogosławieństwo lamy. Serce jednak ściskało się boleśnie, bo ona mimo wszystko chciała być żoną Billa Kaulitza. Nie w tej chwili, ale może za kilka lat, kiedy oboje dorosną?
Dlaczego w takim razie było jej przykro, że muszą zrezygnować z bycia małżeństwem w tej chwili?
Między nimi panowało niezręczne milczenie. Mary Ann starała się znaleźć odpowiednie słowa, które nie sprawiłyby Czarnowłosemu przykrości, a jednocześnie pozostawiłyby sprawy na aktualnym poziomie. Ogarnął ją strach przed wypowiedzeniem tych kilku słów. W głębi duszy nie chciała ich ani usłyszeć ani wypowiedzieć. Równie dobrze wiedziała, że musi postąpić rozsądnie i odrzucić ślub, którego udzielił im lama. Zdecydowanie oboje byli zbyt niedojrzali na tak poważny związek. Nawet jeśli w buddyzmie nie chodziło o składanie sobie obietnic, że będą trwać u swego boku aż do ostatniej chwili swego życia.
Jej serce łomotało teraz tak prędko jakby miało zamiar wybrać się na wycieczkę poza jej klatkę piersiową. Czarnowłosy usiadł na kanapie obok niej.
-          Będziemy musieli zachować to w tajemnicy, ale... cieszę się, że tak się stało - usta Billa wygięły się w delikatnym uśmiechu. - Tom na pewno będzie zły, że zrobiliśmy to bez jego wiedzy, ale ja naprawdę chcę, żebyś była panią Kaulitz.
Mary Ann utkwiła w twarzy Czarnego swoje niebieskie tęczówki, w których czaił się strach i zaskoczenie. Była pewna, że słowa, które padną z ust Billa będą zupełnie inne. Sądziła, że chłopak uważa tak jak ona. Zupełnie nie wiedziała co ma mu odpowiedzieć. Z jednej strony czuła ulgę, że chłopak chce być jej mężem, ale z drugiej nadal uważała, że nie jest gotowa na bycie żoną. Nawet jeśli buddyjski ślub nie był do końca poważny.
-          Bill... Ale my nie mamy jeszcze nawet siedemnastu lat... - wypowiedziała słabym głosem pierwsze zdanie jakie przyszło jej na myśl.
Widząc smutek w oczach chłopaka, serce boleśnie zakłuło. Co powinna zrobić? Była pewna, że Czarny uzna, że słowa starca były tylko mądrością, a nie błogosławieństwem. Dlaczego więc...
-          Tylko o to chodzi? - Spytał na pozór łagodnie, choć doskonale wiedziała, że swoimi słowami zadała mu potężny cios. - Co z tego, że jesteśmy młodzi?!
-          Uspokój się. Naprawdę myślisz, że to dobry pomysł z tym małżeństwem?
-          Nie wiem - odparł szczerze. - Ale chcę wierzyć, że tak.
Nie wiedziała co odpowiedzieć. Naprawdę nie miała pojęcia, co powinna uczynić. W jej głowie było tyle sprzeczności... Z jednej strony kochała Billa i chciała być z nim tak długo jak to będzie tylko możliwe, ale z drugiej nie wiedziała czy to wszystko nie skończy się tak jak wcześniej. Czy Bill będzie potrafił jej zaufać? Czy ona nie będzie miała dosyć jego ciągłych wyjazdów? I co na to David Jost, producenci Tokio Hotel i ich fanki? Nie wspominając nawet o ich rodzinach... Przerażało ją to wszystko, bo ciągnęło za sobą zbyt poważne konsekwencje.
Przytuliła się z całych sił do klatki piersiowej Billa, szukając w przyspieszonym biciu jego serca ukojenia. Chciała się oderwać od myśli tłoczących się w jej głowie. Kochała Czarnego tak mocno, że niemalże sprawiało jej to ból. Dlaczego w takim razie nie była przekonana do małżeństwa, choć już nim właściwie byli zgodnie z buddyjskimi regułami?
            Czarnowłosy uniósł głowę Mary Ann wpatrując się w jej ładną twarz. Próbował wyczytać z niej jaka jest ostateczna decyzja dziewczyny, ale nie potrafił. Po kilku chwilach ich usta spotkały się w czułym pocałunku.
Bill otworzył oczy, czując coś słonego. Odsunął się od ukochanej. Po jej policzkach spływały łzy.
-          Co się stało? - Spytał łagodnie, ocierając je dłonią.
-          Dlaczego zawsze muszę się zgadzać na twoje szalone pomysły, drogi mężu? - Spytała, wpatrując się mokrymi oczami, w jego lśniące, czekoladowe tęczówki.
-          No cóż... To nie był do końca mój pomysł, ale cieszę się, że się zgodziłaś. Jestem naprawdę szczęśliwy.
-          Taaak... - skinęła głową naśladując mnicha. - Okropny starzec, ale skoro już nam udzielił błogosławieństwa szkoda je zmarnować.
Przesunęła dłoń z karku chłopaka, na jego udo. Widząc w jego czekoladowych oczach nadzieję na to, że zaraz dojdzie między nimi do czegoś więcej, zaśmiała się wesoło poprzez łzy, dalej wypływające z jej oczu. Mimowolnie. Nadal nie była przekonana do słuszności swojej decyzji, ale uznała, że czas pokaże jak bardzo się pomyliła. Najwyżej ponownie zapłaci za swoją lekkomyślność. Teraz jednak chciała cieszyć się chwilą; szczęściem, które czuła tylko przy Billu.
-          Nic z tego. Jeszcze jakieś dwa, trzy dni.
Jęknął, a na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia.
-          Będę cierpliwie czekał - zapewnił, choć najchętniej pozbawiłby ukochaną białego topu i niebieskiej spódniczki już teraz.
Mary Ann tylko się uśmiechnęła, wkładając dłoń do kieszeni, w której Bill trzymał telefon komórkowy. Wyciągnęła przedmiot i mu podała.
-          Zadzwoń do Toma i mu powiedz. Pewnie chcesz, żeby dowiedział się jako pierwszy. Mam nadzieję, że nie będzie zły, że nie został naszym świadkiem.
-          Jeszcze nic straconego - Czarny zabrał od niej telefon i przytulił ją mocno do siebie. - Jeżeli naprawdę masz zostać panią Kaulitz i tak trzeba będzie powtórzyć ślub w urzędzie cywilnym.
-          Uhm. Chyba jednak zdecyduję się na białą suknię od Valentino - puściła mu oczko. - Może uda mi się na nią uzbierać pieniądze w rok?
-          O to się nie martw - pocałował ją w skroń. - Będziesz piękną panną młodą w sukni, którą specjalnie dla ciebie zaprojektuje Valentino. Już moja w tym głowa.
-          Kocham cię mężu, a teraz dzwoń już do Toma. Wiem, że nie możesz się doczekać, żeby powiedzieć mu o naszym dziwacznym ślubie.
* * *
-          Nie wierzę, że naprawdę to zrobiłeś! - Wykrzyknął Tom chyba po raz setny, kiedy Bill skończył opowiadać mu o swoim pobycie w Indiach.
Odkąd Czarnowłosy przyleciał do Hiszpanii i znalazł się w ośrodku turystycznym, w którym Jost wynajął im apartamenty, zaszył się z bliźniakiem na plaży. Popijając zimne piwo opowiedział Dreadowłosemu wszystko, starając się nie pominąć najmniejszego szczegółu.
-          A jednak. Poleciałem tam, żeby ją poślubić i poślubiłem. Bill Kaulitz zawsze dostaje to czego pragnie - zażartował.
Tom podparł się na dłoniach, patrząc uważnie na bliźniaka.
-          Nie masz wrażenia, że zmarnujesz sobie życie z nią? Skąd wiesz czy ona jest naprawdę tą jedną jedyną, skoro nie poznałeś dostatecznie dobrze rynku?
Przez moment słychać było jedynie szum morza. Rozbijające się o brzeg fale zdawały się zdradzać im swoją mądrość, której nie potrafili zrozumieć.
-          Nie. Czuję, że Mary Ann jest właśnie tą.
-          Zawsze byłeś romantykiem.
-          Dalej nim jestem - westchnął, odpalając papierosa. Wypuścił tytoniowy dym z płuc, po czym kontynuował: - Chciałbym, żeby to co czuję do Mary Ann i ona do mnie było prawdziwą miłością, a nie tylko uczuciem, które wydaje się być miłością. To trudno opisać, ale naprawdę chciałem, żeby została moją żoną. Nie myślałeś nigdy będąc z Nikolą, że chciałbyś spędzić z nią już resztkę swoich dni?
-          Szczerze? - Upił łyk piwa. - Nie. Nigdy o tym nie myślałem. Kocham Nikolę, bo jest wspaniałą dziewczyną, ale na świecie jest jeszcze pewnie ze trzy miliardy innych dziewczyn. Na pewno wśród nich znajdzie się jakaś, która mogłaby ją zastąpić.
-          Tak sądzisz? Naprawdę nie byłoby ci żal, gdybyście się rozstali?
-          Pewnie by było, ale na pewno nie wariowałbym tak jak ty. Jeżeli mówimy o miłości, to to co czuję do Nikoli musi być niczym w porównaniu do tego, co ty czujesz do Mary Ann. Trudno mi sobie to wyobrazić, ale chyba cię rozumiem... Kiedy o niej mówisz, słychać w twoim głosie taką słodycz, że aż człowieka mdli... - Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Bill zrobił obrażoną minę, ale po chwili zaczął się śmiać.
-          Pewnie masz rację. Tęsknię za nią.
-          Przecież dopiero co przyleciałeś z Indii...
-          No i co z tego? - Bill zgasił papierosa. - Gdybym nie musiał tutaj przylecieć, zostałbym w Indiach z Mary Ann, a później pojechałbym tam gdzie ona. No i nareszcie mielibyśmy noc poślubną...
Czarnowłosy wpatrzył się w migoczące gwiazdy ozdabiające nocne niebo. Jakże były inne od tych w południowej Azji... Tam wydawały się być o wiele piękniejsze. Jaśniejsze i większe; jakby człowiek był bliżej nich.
-          Zachowałem się jak ostatni dupek...
-          Dlaczego? Bo musiałeś wrócić do Hiszpanii, żeby nic się nie wydało?
-          Nie. Mówiłem ci już, że Mary Ann zapisała się do szkoły w Hamburgu, żeby móc być bliżej mnie? A ja zostawiłem ją bez słowa, jak tylko zobaczyłem te głupie zdjęcia...
-          Będziesz miał nauczkę na przyszłość. I pamiętaj, że na waszym prawdziwym ślubie muszę być świadkiem. Wierz albo nie, ale gdybyś wtedy zadzwonił, choćbym miał wynająć prywatny samolot, żeby tam być - zrobiłbym to. Nawet nie wiesz jak bardzo żałuję, że nie było mnie na ślubie mojego malutkiego braciszka...
-          Jeżeli dla ciebie to pocieszające, czuję się tak jakby mnie też na nim zabrakło. - Bill zapalił kolejnego papierosa. - Mogę mieć do ciebie prośbę?
Dreadowłosy skinął głową.
-          Niech to pozostanie między nami. Nie mów na razie nikomu, że wziąłem z Mary Ann ślub.
-          Nawet mamie?
-          Nawet, albo zwłaszcza jej - westchnął ciężko. - Rozmawialiśmy o tym dość długo i oboje doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie jak to pozostanie tylko między nami, to znaczy między nią, a mną.
-          Mary nic nie zamierza powiedzieć Nikoli? Przecież to jej najlepsza przyjaciółka.
-          Nie. Ona wie tylko tyle, że się zaręczyliśmy. Nie chcemy, żeby dowiedziało się o tym za dużo osób, bo wtedy to się pewnie dostanie do Internetu, gazet, albo cholera wie gdzie.
-          Czyli o waszym ślubie wiem tylko ja i ten staruszek, który wam go udzielił?
-          Jeszcze Cherry Jo i Iruka, ale oni nie powinni sprzedać tej nowinki dziennikarzom. Wtedy to byłby koniec Tokio Hotel, albo poważny kryzys. Show-biznes to okrutne miejsce, ale nie zamierzam z niego rezygnować. Kocham śpiewać i występować na wielkich scenach.
-          Ja też. Ja też, Bill - powtórzył. - Ale choćby nagle Tokio Hotel straciło wszystkich fanów, a niebo spadłoby nam na głowę, będę zawsze po twojej stronie. Pamiętaj o tym.
-          Wiem o tym. Dziękuję.
__________
*campa - prażona mąka jęczmienna, która jest podstawą diety Tybetańczyków

** Omedeto – jap. gratulacje

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz