niedziela, 8 września 2013

Część II: Rozdział 1

W ogromnym apartamencie najnowocześniejszego wieżowca Berlina rozbrzmiewała muzyka. Nie był to żaden nowoczesny utwór kolejnego wykonawcy, który chciał zwrócić na siebie uwagę strojem czy coraz bardziej wymyślnymi skandalami. Mary Ann znudziła się muzyką, która nic nie mówiła. Znudzili jej się muzycy bez wyobraźni i ich piosenki bez przekazu. Dla niej muzyka stała się czymś więcej. Nie chciała dłużej słuchać bezsensownych słów oprawionych w nowoczesną, elektroniczną, skoczną melodię. Oczywiście, tak jak każdy miała swoich ulubionych wykonawców muzyki współczesnej, ale to muzyka klasyczna od jakiegoś czasu poruszała jej serce; relaksowała ją. Gdy tylko zamknęła oczy potrafiła sobie wyobrazić piękną polanę otoczoną zazielenionymi drzewami i ćwierkanie ptaków, albo rozszalały na oceanie sztorm i ciemnogranatowe niebo rozświetlane błyskawicami.
            Mary Ann przymknęła powieki wsłuchując się w urzekający dźwięk pianina. Beethoven. Rozkoszując się muzyką wyciągnęła pierwsze lepsze buty z szafy i włożyła je na stopy. Jeszcze przed wyjściem z wielkiej garderoby, która i tak była za mała, żeby pomieścić wszystkie ubrania jej i Billa, przejrzała się w lustrze. Grafitowy, doskonale skrojony żakiet, grafitowa spódnica ołówkowa i biała, idealnie na niej leżąca koszula niewątpliwie sprawiały wrażenie. Do tego wysokie, czarne szpilki i torba ze skóry aligatora. Brakowało tylko makijażu i starannego koka. Ale na to nie miała teraz czasu. Musiała szybko jechać do biura.
            Opuściła garderobę i skierowała się do kuchni. Orzechowe fronty szafek ładnie kontrastowały z beżowymi, kamiennymi blatami. Ściany zostały pomalowane na ciepły odcień brązu z miką pięknie błyszczącą wieczorem, kiedy zachodzące słońce wpadało do pomieszczenia. Podłoga była wyłożona beżowym marmurem z rdzawymi pręgami.
Przy wyspie siedziała prawie pięcioletnia dziewczynka. Kończyła jeść śniadanie, które przygotowała jej Mary Ann. Blondynka uśmiechnęła się do małej wesoło, widząc jak jej ładną buzię aniołka pokrywa nutella.
-          I jak? Dobre? - Spytała dziewczynkę.
-          Pysne.
Mała pokiwała główką z aprobatą, wkładając sobie do buzi ostatni kęs kanapki. Pomachała Mary Ann ubrudzonymi rączkami.
-          Cała się upaprałaś - zaśmiała się, podchodząc do dziewczynki.
Wzięła ją na ręce, uważając, aby dziecko jej nie ubrudziło i siebie, bo nie miała czasu na zmianę ubrań. Za półtorej godziny miała ważne spotkanie, a musiała przejrzeć jeszcze kilka dokumentów. Posadziła małą na blacie obok zlewu i umyła jej rączki oraz buzię.
-          No już. Możemy jechać.
-          Pójdziemy na plac zabaw? - Spytała, wyciągając dłonie w stronę Mary Ann, żeby ta wzięła ją na ręce.
-          Nie, kochanie. Pojedziemy do biura. Pobawisz się z Vanessą.
Dziewczynka zrobiła smutną minkę.
-          Nie chcem.
-          Dlaczego? - Spytała, zamykając apartament na klucz. - Nie lubisz Vanessy?
-          Nie!
Mary Ann zaśmiała się serdecznie. Wiedziała, że mała uwielbia jej pracownicę, ale o wiele bardziej woli, żeby to ona się z nią bawiła. Rosie była kochanym, ale jednocześnie bardzo rozpieszczonym dzieckiem. Zawsze dostawała to czego chciała. Niekoniecznie od swojej mamy.
Blondynka otworzyła drzwiczki od najnowszego modelu Lamborghini i usadowiła dziecko w foteliku na przednim siedzeniu. Poprawiła jej kasztanowe włoski, które niesfornie opadały jej na oczka. Przez całą drogę na obrzeża Berlina, gdzie mieściła się siedziba NBQ Laboratory Rosie wpatrywała się w okno. Mary Ann wiedziała, że dziewczynka jest na nią pogniewana, ale nie mogła odwołać spotkania.
Po pół godzinnej drodze zaparkowała samochód na parkingu przed wielkim, oszklonym budynkiem, na dachu, którego stało wielkie logo przedstawiające niebieskiego ptaka, a w nim napis NBQ Laboratory. Kiedy zakładała firmę, zupełnie nie wiedziała jak może ją nazwać. Kiedy zaczęła się śmiać z Billa, że razem z Tomem nazwali się na samym początku Black Qestionmark, chłopak zażartował, że nie będzie miała odwagi nazwać tak swojej firmy. Mary Ann, aby nie skopiować pomysłu Billa, nazwała swoje laboratorium po prostu NBQ - skrót od Navy Blue Qestionmark, udowadniając mężowi, że jednak się odważy. Często pytano ją dlaczego nazwała w ten sposób swoje laboratoria i co oznacza ten skrót, ale za każdym razem Mary Ann milczała.
            Trzymając Rosie za dłoń, obie ruszyły w stronę biurowca. Dziewczynce przeszła już złość. Mała dumnie kroczyła u boku Mary Ann wymachując rączką, w której trzymała małą, różową torebeczkę, a jej usteczka układały się w wesołym uśmiechu.
            Kiedy tylko znalazły się w przestronnej recepcji Mary Ann spojrzała chłodno na recepcjonistkę, która spokojnie piła kawę i czytała gazetę, nie przejmując się tym, że jakiś mężczyzna i dwie kobiety stoją przed ladą, wyraźnie czekając aż dziewczyna skończy swoje zajęcia.
            Mężczyzna słysząc dźwięk obcasów stukających o ciemnozieloną, marmurową podłogę natychmiast się obrócił.
-          Dzień dobry. Pani Kaulitz? - Spytał, podchodząc do niej.
Skinęła głową.
-          Dzień dobry. Pan wybaczy, ale jeżeli to nic ważnego...
-          Tylko minutkę! Proszę. To bardzo ważne.
Mary Ann miała zignorować tego człowieka, ale widząc wyraz zrezygnowania na jego twarzy, odparła:
-          Dobrze. Minutkę mogę panu poświęcić. O co chodzi?
-          Chciałem się umówić na spotkanie, ale nie mogłem się dodzwonić. Chodzi o to, że... - Mężczyzna się zmieszał - pracuję tutaj jako sprzątacz i...
-          I? - ponagliła go, tracąc zupełnie zainteresowanie nieznajomym.
-          Słyszałem jak ktoś mówił, że chce sprzedać innemu przedsiębiorstwu recepturę kremu, nad którym obecnie...
-          Dziękuję panu - nie pozwoliła mu dokończyć. - Proszę się tym nie martwić - uśmiechnęła się do niego, po czym obróciła na pięcie i ruszyła z Rosie do windy.
Wiedziała już od dawna, że receptura nowego kremu, który już niebawem miał zostać wypuszczony na rynek nie jest trzymana w tajemnicy. Nie martwiło ją to jednak zanadto, bo rezultaty jego działania nie były takie jak oczekiwała. Mimo, że włożyła w ten projekt dużo pieniędzy, zamierzała się z niego wycofać. Jej firma miała zbyt dobrą reputację, aby ją zepsuć wypuszczeniem jednego bubla na rynek.
            Drzwi windy rozsunęły się. Mary Ann podeszła do biurka swojej asystentki, ciągnąc za sobą Rosie.
-          Jest Johan?
-          Tak. Przed chwilą przyszedł.
-          Świetnie. Zawołaj Vanessę, żeby zajęła się Rosie - Mary skierowała się do drzwi prowadzących do jej gabinetu. - Ach... zapomniałabym. Ta nowa dziewczyna z recepcji ma być u mnie za trzy minuty. Przygotuj jej papiery.
-          Tak jest - asystentka ukłoniła się, sięgając po telefon.
Blondynka otworzyła drzwi od swojego gabinetu. Przy biurku stał Johan. Dwudziestoośmioletni mężczyzna, który pracował dla niej jako stylista i makijażysta. Jego niemal białe, zawsze nastroszone włosy podkreślały bladość cery.
-          Witaj! Jak się masz? – jego usta wygięły się w szeroki uśmiech. - Cześć Rosie. Co tam masz?
-          Torebkę - mała pomachała mu różową torebką z kryształkami Svarowskiego.
-          Znowu nowa?
Rosie skinęła główką. Jej ciemne włoski opadły na jej buzię. Odgarnęła je swoimi pulchnymi paluszkami.
-          Dośtałam od wujka Toma - wyszczerzyła ząbki w uśmiechu. - Slicna, plawda?
-          Robi się z ciebie prawdziwa kobietka - uśmiechnął się do niej. - Pomożesz mi pomalować i uczesać ciocię Mary Ann?
-          Tak!
Dziewczynka zaczęła skakać z radości.
-          Chodź, wybierzemy kosmetyki.
-          Tak, tak, tak!!!
Mary Ann oparła się o dębowe biurko, patrząc na Rosie z uśmiechem. I pomyśleć, że ona też mogła mieć takie wspaniałe dziecko...
Drzwi od gabinetu uchyliły się. Do środka weszła asystentka Mary Ann prowadząc za sobą dziewczynę z recepcji, która teraz żuła gumę. Marlen położyła na biurku dokumenty, o które wcześniej prosiła pani Kaulitz.
-          Przepraszam pani Kaulitz, ale Vanessy dzisiaj nie będzie.
-          Jak to jej nie będzie?
-          Miesiąc temu prosiła o dwa tygodnie wolnego. Chciała wyjechać gdzieś z mężem i dziećmi.
Mary Ann spojrzała na Rosie, która wybierała z Johanem kosmetyki. Co miała zrobić z małą? Nie mogła się nią przecież opiekować. Nikt nie wykona za niej pracy, a ta musi zostać zrobiona.
-          Jeżeli pani pozwoli, zajmę się małą. Wezmę zabawki od Megan i się z nią pobawię...
-          Dobrze. Przyjdź po nią za - spojrzała na złoty zegarek osadzony na grubej bransolecie zdobiący jej lewy przegub – trzydzieści osiem minut. Mam nadzieję, że poradzisz sobie ze swoimi obowiązkami i opieką nad małą.
-          Tak. Z pewnością - dziewczyna uśmiechnęła się. - Pójdę po zabawki.
Asystentka opuściła gabinet. Mary usiadła w skórzanym fotelu. Oparła się wygodnie o oparcie i zwróciła do Johana:
-          Możemy zaczynać?
-          Sleblny, Sleblny! - Zawołała Rosie.
-          Może być? - Spytał Johan, na co Mary Ann skinęła potakująco głową.
Przymknęła powieki i wystawiła twarz w stronę Johana. Kiedy mężczyzna rozprowadzał podkład na jej twarzy, recepcjonistka niewytrzymała:
-          Wezwała mnie pani magister, więc jestem.
-          Naprawdę? - Głos Mary Ann był spokojny. - Nie zauważyłam.
Blondynka nawet nie pofatygowała się, aby spojrzeć na dziewczynę.
-          Jeżeli pani nic ode mnie nie chce...
-          A kto powiedział, że nic od pani nie chcę? Johan, mówiłam coś takiego? - Spojrzała na mężczyznę swoimi niebieskimi tęczówkami. Ten pokręcił tylko przecząco głową. - Na biurku leżą pani dokumenty. Proszę przeczytać regulamin i zakres obowiązków, pod którymi znajduje się pani podpis.
Na twarzy dziewczyny, mimo grubej warstwy makijażu można było dostrzec rumieniec.
-          Ale ja tutaj nie pracuję. Ja jestem tylko na praktykach.
-          Na praktykach? - Mary Ann obróciła głowę, tak, aby widzieć recepcjonistkę. - W takim razie proszę o dzienniczek praktyk.
-          Nie mam go przy sobie...
-          W porządku. Zanieś go do osoby, z którą rozmawiałaś o praktykach w NBQ Lab.
-          Ale...
-          To wszystko. Możesz już iść.
-          Ale, pani magister to znaczy, że nie będę miała zaliczonych praktyk! Bez tego nie będę...
-          Przy odrobinie szczęścia może znajdzie się miejsce gdzieś indziej. Ja nie potrzebuję w mojej firmie takich osób jak ty. To wszystko.
-          To jest niesprawiedliwe!
-          Niesprawiedliwe? - Mary Ann zaśmiała się chłodno. – Proszę nie żartować. Sądziła pani, że będzie piła tutaj tylko kawę i czytała czasopisma?
-          Nie, ale...
-          Jeżeli będzie pani ze mną dłużej dyskutowała może pani pomarzyć o praktykach gdziekolwiek. A teraz... żegnam.
Dziewczyna zacisnęła zęby i bez kolejnych słów, które i tak nie wpłynęłyby na decyzję Mary Ann opuściła gabinet.
-          Nie musiałaś traktować jej w ten sposób.
-          Wyciągniesz do kogoś palec, a on będzie chciał całą rękę. Jeżeli chcesz odnosić sukcesy w biznesie nie możesz pozwolić na takie zachowanie. Ona nigdzie nie ma napisane, że jest tutaj tylko na praktykach. A nawet jeśli, to i tak źle świadczy o mojej firmie.
-          Okrutna z ciebie kobieta.
-          Być może. Mój psychoterapeuta też to powtarza.
-          A Bill? Nie ma cię już dość?
-          Nie wiem. Czasami mi się wydaje, że żyjemy w całkiem różnych światach.
-          Zamknij oczy - nakazał, nakładając na pędzelek trochę ciemnoszarego cienia. - To dlaczego jeszcze z nim jesteś?
-          Czasami też się nad tym zastanawiam...
* * *
            Z elektrycznego czajnika dochodził odgłos bulgotania, a nad wieczkiem pojawiła się para wodna. Mary Ann wsypała do porcelanowej filiżanki łyżeczkę suszonych liści czarnej herbaty i zalała wodą. Postawiła naczynie na blacie wyspy i zajrzała przez ramię Rosie. Dziewczynka zawzięcie coś malowała.
-          Kto to jest? - Spytała ją.
-          Tatuś i mamusia, a to ja - wskazała na najmniejszą postać, szczerząc ząbki w uśmiechu.
-          Piękny obrazek - pochwaliła małą. - A dlaczego tatuś nie ma głowy?
Rosie wygięła wargę i ułożyła usteczka w podkówkę. Wyglądała tak jakby zaraz miała zacząć płakać. Mary Ann objęła ją. Chwyciła ołówek i dorysowała głowę plamie, która rzekomo była tatą Rosie.
-          Ciociu? Dlacego ja nie mam tatusia?
Westchnęła ciężko, zastanawiając się co ma powiedzieć dziecku. Nie mogła przecież wyznać dziewczynce prawdy, szczególnie, że jej własny ojciec nie wie, że mała jest jego córką. Mary Ann zupełnie nie pochwalała decyzji Nikoli, nawet próbowała przekonać przyjaciółkę, żeby powiedziała chociaż Rosie kto jest jej tatą, ale brunetka była nieugięta.
-          Bo masz wspaniałego dziadka i wujków, którzy cię rozpieszczają.
-          Ale ja chcem tatusia! Inne dzieci majom! - Zgięła paluszki w małe piąstki i uderzyła nimi o stół.
-          Nie kochasz wujka Billa, wujka Toma, wujka Georga i wujka Gustava? - Spytała dziewczynkę, obracając ją twarzą do siebie.
-          Kocham. Ciociu? A czy wujek Tom moze zostać moim tatusiem?
-          Dlaczego akurat wujek Tom? Nie lepszy byłby wujek Bill?
Rosie pokręciła przecząco główką, po czym odparła poważnie:
-          Wujek Bill mieszka z tobą. On nie moze być moim tatusiem.
-          A nie uważasz, że wujek Gustav lepiej nadaje się na tatusia? Jest dojrzalszy... Lepiej się tobą zaopiekuje - próbowała przekonać małą, choć wiedziała, że dziewczynka uwielbia Billa i Toma.
-          Nie. On nie moze - na twarzyczce Rosie pojawił się uroczy rumieniec.
-          Rozumiem - Mary Ann uśmiechnęła się porozumiewawczo do dziewczynki.
Dalszą rozmowę przerwał im dźwięk domofonu. Blondynka niemalże pobiegła otworzyć nieznajomemu. Teraz byłaby nawet wdzięczna za nawiedzoną fankę Tokio Hotel, która przyszła, żeby zgwałcić jej męża. Nie chciała rozmawiać z Rosie na tak poważny temat jak wybór dla niej taty.
Otworzyła drzwi apartamentu i czekała na gościa. Kiedy w drzwiach windy ukazała się sylwetka Nikoli, na twarzy Mary Ann pojawił się uśmiech ulgi.
-          Hej. - Brunetka pocałowała w policzek przyjaciółkę, wchodząc do apartamentu. - Jestem wykończona! Dziękuję, że zajęłaś się Rosie. Nie miałam jej z kim zostawić...
-          Przecież wiesz, że zawsze chętnie z nią zostanę - uśmiechnęła się.
-          Jeszcze raz dziękuję - pocałowała ją w policzek. - Gdzie mój mały aniołek?
-          W kuchni, ale Nikola... Rosie pytała mnie dlaczego nie ma tatusia.
Brunetka westchnęła ciężko. Przyłożyła dłoń do skroni i ją potarła.
-          Wiem. Mnie też o to często pyta. Najbardziej mnie martwi, że jest coraz bardziej do niego podobna.
-          On też powinien się dowiedzieć. Nikola to nie jest w porządku. Nie tylko w stosunku do Rosie, ale do Toma również.
-          A on był w porządku w stosunku do mnie?! - Podniosła głos, ale za chwilę dodała już o wiele spokojniej: - Przepraszam. Jestem zmęczona i to dlatego...
-          Zrobisz jak uważasz, ale sądzę, że będzie lepiej jeśli dowiedzą się tego od ciebie. Bill już zauważył, że Rosie jest bardzo podobna do niego i Toma. Nawet pytał mnie czy to możliwe, żeby Tom był jej ojcem.
-          I co mu powiedziałaś?
-          Że może jest trochę podobna do niego, ale to czysty przypadek. - Mary Ann przygryzła wargę. - Źle się czuję kłamiąc Billowi, ale...
-          Przepraszam Mary - Nikola wpadła jej w słowo. - Nie chcę, żebyś go okłamywała, ale on na pewno wypapla wszystko Tomowi.
-          Tak, masz rację - na ustach Mary pojawił się uśmiech. - Napijesz się herbaty?
-          Nie, dzięki. Zabieram Rosie i jadę do domu.
* * *
-          Tom? Mogę u ciebie zostać na noc? - Głos Czarnego przypominał bełkot.
-          A co z Mary Ann? - Spytał starszy Kaulitz, wlewając do swojej i bliźniaka szklanki kolejną porcję whisky. - Nie będzie się martwiła?
-          Gdzie tam! - Bill machnął niedbale dłonią. - Ona nie zauważa mojej nieobecności w domu. Jak dla niej pewnie lepiej byłoby gdybym w ogóle tam nie bywał.
-          Na pewno nie - Tom poklepał Billa po plecach. - Nie wierzę, że woli te swoje książki i papierki od ciebie.
Czarnowłosy wypił duszkiem zawartość szklanki i nalał sobie kolejną porcję. Ostatnio coraz częściej zdarzało mu się pić z Tomem. Nie to, żeby był alkoholikiem, albo szukał ukojenia w napojach wysokoprocentowych. Po prostu Mary Ann coraz częściej nie było w domu, albo była zajęta nauką, przygotowywaniem wykładów czy prowadzeniem firmy, która obecnie, coraz bardziej liczyła się na rynku kosmetycznym. Cieszył się z sukcesów żony, ale jednocześnie tęsknił za nią; za tym jaka była jak się poznali.
Wyciągnął z torby swój telefon komórkowy i wpatrzył się w tapetę, na której miał ustawione zdjęcie przedstawiające Mary Ann. Zrobił jej tę fotkę kiedy spała, a on jej się przyglądał.
-          Jedź do niej.
Bill uniósł jedną brew w górę patrząc na Toma. Może bliźniak miał rację i faktycznie powinien wrócić do domu? Odkąd ostatni raz widział Mary Ann minęły całe dwa tygodnie, choć już od trzech dni był w Berlinie. Oczywiście rozmawiali ze sobą przez telefon, ale to nigdy nie były długie rozmowy, bo ani on ani ona nie mieli czasu. Czarny zasmucił się jeszcze bardziej, uświadamiając sobie, że z każdym dniem coraz bardziej oddala się od Mary Ann.
-          Ubieraj się. Taksówka będzie za chwilę - oznajmił Tom.
-          Dzięki... - mruknął, podnosząc się z kanapy. - To ja już będę leciał.
Starszy Kaulitz skinął głową. Sprowadził Billa na dół. Przez moment zastanawiał się po co zamawiał taksówkę. Przecież odległość pomiędzy ich apartamentami można było przebyć w niecałe dziesięć minut na pieszo. Zdecydowanie szybciej niż taksówką.
Czarnowłosy pożegnał się z bliźniakiem, wsiadając do samochodu. Podał mężczyźnie adres. Kilka minut później wysiadał przed wieżowcem, w którym mieściło się jego i Mary Ann mieszkanie. Mieli kilka domów, w różnych zakątkach świata, ale tylko to mieszkanie uważali za swój prawdziwy dom. Może dlatego, że tutaj zamieszkali zaraz po tym jak Mary Ann uciekła z domu i postanowiła wprowadzić się do niego?
Wjechał windą na odpowiednie piętro. Przeszedł przez korytarz nieco chwiejnym krokiem, przyłożył kciuk do czytnika linii papilarnych, a kiedy usłyszał cichy brzdęk, wszedł do apartamentu. Nie zdziwiło go, że w salonie pali się światło. Zawsze kiedy wracał widział, że Mary Ann siedzi w książkach albo papierkach do późnej nocy. Przy nim od jakiegoś czasu, nie siedziała tak długo z nosem utkwionym w notatkach.
-          Cześć - uśmiechnął się, widząc jak pochyla się nad jakimiś dokumentami.
-          O! Bill! - Mary Ann natychmiast wstała z podłogi i do niego podeszła. - Myślałam, że jeszcze nagrywacie w Nowym Jorku. Zjesz coś?
Czarnowłosy pokręcił przecząco głową.
-          Chyba pójdę się wykąpać.
-          To ja w tym czasie przygotuję herbatę - uśmiechnęła się. - Chyba, że napijesz się jeszcze jednego drinka.
-          O co ci chodzi? - Spytał ze złością.
Był wściekły. Nie widzieli się dwa tygodnie, a ona nawet go nie przytuliła! Na dodatek wypomina mu, że wypił trochę alkoholu z Tomem!
-          O nic - wzruszyła ramionami. - Tylko zapytałam na co masz ochotę.
-          Wiesz co? Jeżeli mamy się kłócić, wracam do Toma!
-          Droga wolna. Ja cię nie trzymam w domu.
Słysząc jej spokojny głos, obrócił się na pięcie i ze złością poszedł do łazienki. Odkręcił ciepłą wodę i zaczął zrzucać z siebie ubrania. Co się stało z tą Mary Ann, w której się zakochał?! Z Mary Ann, która obejmowała go czule całą noc, szepcząc słodkie słowa do ucha? Z dziewczyną, która była w stanie pójść za nim na koniec świata, byle tylko byli razem?
            Wszedł pod prysznic. Ciepły strumień wody zaczął uderzać w jego nagie ciało.
            Nie mógł narzekać na Mary Ann jako żonę. W końcu prała jego brudne skarpetki, gotowała mu przepyszne posiłki, pozwalała wychodzić gdzie tylko chciał i kiedy chciał, a seks był świetny. Czuł jednak, że stracili bliskość, która była między nimi tuż po tym jak w Alchi główny lama klasztoru udzielił im błogosławieństwa.
            Zakręcił wodę. Nie przejmując się, że jego ubrania leżą nieporządnie na podłodze, a on jest zupełnie nagi i mokry, wyszedł z łazienki i udał się do kuchni. Tak jak się spodziewał Mary Ann schowała wszystkie notatki. Zupełnie tego nie rozumiał. Czy aż tak bardzo ją rozpraszał, że nie mogła nawet uczyć się albo pracować w jego towarzystwie?
Ostatnio coraz mniej ją rozumiał.
-          Już się nie uczysz? - Spytał, siadając na czerwonym stołku barowym.
-          Nie. Jak było w Nowym Jorku?
-          Dobrze. Nagraliśmy już trzy piosenki na nowy album. Reszta wymaga jeszcze wielu poprawek.
Skinęła głową, podsuwając mu porcelanową filiżankę z herbatą. Kiedyś poprosiłaby, żeby jej zaśpiewał, albo puścił piosenki, które nagrali. Teraz jednak milczała.
-          Mary Ann? - Spytał odsuwając od siebie naczynie. Gdy blondynka spojrzała na niego, zadał jej pytanie, które już dawno chodziło mu po głowie: - Kochasz mnie jeszcze?
Kobieta spojrzała na niego zaskoczona.
-          Dlaczego pytasz?
-          Tak czy nie. Krótka piłka. Nad tym nie trzeba się zastanawiać.
Bał się usłyszeć drugą opcję, ale zawsze to było lepsze niż ich obecna sytuacja.
-          Oczywiście, że tak. Przecież wiesz o tym.
Jego zdaniem nie zabrzmiało to do końca szczerze, ale może po prostu był przewrażliwiony? I pijany... Podniósł się z krzesełka.
-          Idę spać. Dobranoc.
-          Poczekaj. Dlaczego o to pytałeś?
-          Tak po prostu - wzruszył ramionami.
Najwyraźniej takie wyjaśnienie w zupełności jej wystarczyło, bo tylko skinęła głową i powiedziała:

-          Dobranoc. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz