niedziela, 8 września 2013

Część II: Rozdział 13

            Inge Möllenberg wybiegła z jednorodzinnego domku. Potykając się o płytki chodnikowe, biegła w stronę swojego samochodu. Chwilę siłowała się z drzwiami, które w przedziwny sposób, nie chciały się otworzyć. W końcu wsiadła do środka. Włożyła kluczyk w stacyjkę i ruszyła z piskiem opon. Z jej oczu wypływał strumień łez. Kolejny raz była u Arthura błagać go, żeby jej wybaczył. Próbowała mu wytłumaczyć, że oprócz przyjaźni, nic nie łączy ją z Gustavem, ale mężczyzna nie chciał jej uwierzyć. Nigdy nie kochała Arthura, ale był dla niej bardzo ważną osobą. Był jej przyjacielem, którego nie chciała zranić. Przez długi czas zastanawiała się nad przyjęciem jego oświadczyn. Rozważała wszelkie za i przeciw. Starała się ze wszystkich sił stworzyć z nim szczęśliwy związek. Jednak jej cały wysiłek zniszczył Gustav swoim głupim zachowaniem. Nie powinna się nigdy zgadzać na to, żeby chłopak towarzyszył jej podczas przymiarki sukni ślubnej. Nie rozumiała zachowania perkusisty Tokio Hotel w tamtej chwili, ale nawet nie próbowała go zrozumieć. Wiedziała, że to zraniłoby ją jeszcze mocniej.
Skręciła w uliczkę, która prowadziła do apartamentowca, w którym mieszkał Gustav. Postanowiła jeszcze raz z nim porozmawiać. Blondyn musiał wyjaśnić Arthurowi, że zdjęcia, które pojawiły się w Internecie są tylko nieporozumieniem.
            Kilka minut później Inge zaparkowała samochód przed budynkiem. Widząc kilku reporterów, którzy najwyraźniej nie dali sobie jeszcze spokoju, westchnęła głośno. Zasłoniła twarz wielką chustą, starając się, żeby wyglądało to w miarę naturalnie. Nie chciała zobaczyć kolejnego nagłówka w jakimś szmatławcu, który sugerowałby, że jest żoną perkusisty Tokio Hotel. Oczywiście bardzo by tego chciała, ale nie na takich warunkach. Związku nie da się oprzeć na litości. Nawet fakt, że kocha Gustava najmocniej na świecie, niczego nie zmieniał. To Arthura postanowiła poślubić, a o Gustavie zapomnieć. Nie mogła dłużej się łudzić, że perkusista Tokio Hotel kiedyś ją pokocha.
            Pewnym krokiem wyminęła reporterów i weszła do budynku. Uśmiechnęła się do recepcjonisty i udała się do windy. Zanim zadzwoniła dzwonkiem, wyciągnęła z torebki lusterko, aby upewnić się, że na twarzy nie ma rozmazanego makijażu, a ślady po łzach są ledwie widoczne. Po kilku minutach Gustav otworzył jej drzwi. Uśmiechnęła się do niego lekko, wchodząc do środka. Twarz mężczyzny porośnięta była kilkudniowym zarostem, ubranie wyglądało tak jakby nie zmieniał go od jej ostatniej wizyty, zaś w apartamencie był bałagan. W powietrzu unosił się wyraźny zapach alkoholu.
            Inge odsunęła kilka opakowań po chipsach, robiąc sobie miejsce na kanapie. Usiadła i spojrzała smutnymi oczami na Gustava.
-         Gu... – odezwała się cicho, nerwowo bawiąc się pierścionkiem zaręczynowym, który dostała od Arthura. – Proszę... Jeżeli nie chcesz tłumaczyć waszym fankom tego, co się stało, wytłumacz chociaż Arthurowi... Proszę Gu – Spojrzała na niego błagalnie – wyjaśnij mu, że to nieporozumienie.
-         Dlaczego miałbym to robić? – Spytał, nalewając sobie do szklaneczki whisky.
-         Arthur jest dla mnie naprawdę ważny. Nie chcę, żeby cierpiał tylko dlatego, że zaprowadziłeś mnie w sukni ślubnej do kościoła. Proszę Gustav... Arthur to naprawdę dobry człowiek. Zaopiekował się mną, kiedy przyjechałam zamieszkać w Berlinie. Tylko on interesował się moim losem przez te wszystkie lata. Gustav...
-         Tylko dlatego chcesz wziąć z nim ślub? Żałujesz go? – W jego głosie wyczuła złość.
-         To nie tak... On jest moim przyjacielem. Wierzę, że razem będziemy potrafili założyć szczęśliwą rodzinę.
-         A co ze mną? – Spytał, upijając kolejną porcję alkoholu. – To mnie kochasz. Nie jego.
-         I co z tego? – Z jej oczu zaczęły wypływać łzy, które starała się powstrzymać od momentu, kiedy zobaczyła Gustava. – Czy to coś zmienia? Gustav, tłumaczyłam ci już setki razy. Kocham cię, ale nie potrzebuję twojego współczucia. To jest mój problem. Zresztą... – jej głos się załamał – już dawno pogodziłam się z tym, że nigdy nie będziesz mój. Wystarczy, że będę mogła być blisko ciebie. Dlatego proszę, nie niszcz jeszcze bardziej mojego życia...
-         Naprawdę się z tym pogodziłaś?
-         Gustav! Co się z tobą stało? – Spytała przez łzy.
Blondyn wzruszył tylko ramionami. Odstawił szklaneczkę na stolik i usiadł obok Inge. Przez krótką chwilę wpatrywał się w jej szmaragdowe oczy, po czym przyłożył swoje usta do jej ciepłych warg. Od ich ostatniego pocałunku, myślał jak wariat o kolejnym. Chciał całować pełne usta Inge, kiedy tylko przyjdzie mu na to ochota. A na to był tylko jeden sposób. Nie dopuścić, żeby dziewczyna poślubiła innego.
Gdy szatynka nie odwzajemniła jego pocałunku, odsunął się od niej i spojrzał w jej oczy ze zdumieniem.
-         Teraz mi wierzysz? – Spytała przez łzy. – Gustav błagam cię. Porozmawiaj z Arthurem... Wyjaśnij mu to wszystko...
-         Nie.
-         Dobrze – powiedziała z rezygnacją. – Ale podaj mi powód. Mścisz się za to, co zrobiłam będąc nastolatką?
-         Nie. Po prostu nie chcę, żebyś była żoną tego twojego Alberta.
-         Arthura – poprawiła. – Dlaczego? Dlaczego mi to robisz Gustav?
-         Muszę mieć powód?
Inge przygryzła wargę. Podniosła się z kanapy i próbując powstrzymać kolejne łzy, biegiem udała się do wyjścia. Miała dwadzieścia siedem lat. Jeżeli nie zostanie żoną Arthura, być może już nigdy nie będzie miała szansy na założenie rodziny. Z każdym kolejnym rokiem trudniej jest znaleźć odpowiedniego mężczyznę. A ona nie tylko chciała zostać żoną, ale również matką.
Czując dłoń Gustava zaciskającą się mocno na jej ramieniu, zaczęła się szarpać. W głowie miała mętlik, zaś serce z każdą sekundą rozsypywało się na coraz drobniejsze kawałeczki. Gdyby to tylko było możliwe zaszyłaby się głęboko pod ziemią. Tak żeby nikt jej nie znalazł. Nie wiedziała jak ma stawić czoła Arthurowi, jego rodzicom, jej rodzicom i... Gustavowi. Próbowała policzyć w myślach do dziesięciu, żeby się trochę uspokoić, ale nie potrafiła. Nie wiedzieć czemu przez umysł przemknęła jej myśl o Mary Ann. Jak ona sobie radzi z taką ilością pracy i emocjami związanymi ze związkiem jej i Billa? Na jej miejscu byłaby na pewno już dawno wrakiem człowieka.
-         Puść mnie Gustav – wysyczała przez zęby, kiedy chłopak nadal trzymał ją mocno za ramię.
-         Nie. Nie oddam cię nikomu.
-         Przestań! – Wykrzyknęła. – Przestań bawić się moimi uczuciami! Nie widzisz, że mam dość?!
Blondyn puścił jej ramię. Widząc, że dziewczyna łapie za klamkę, objął ją swoimi ramionami, uniemożliwiając otwarcie drzwi.
-         Mówiłem poważnie. Nie puszczę cię do niego. Dopóki mnie kochasz, nie oddam cię nikomu innemu.
Zacisnęła dłonie w pięści i próbowała uderzyć perkusistę Tokio Hotel. Chłopak trzymał ją jednak tak mocno w uścisku, że było to niemożliwe. Zrezygnowana położyła nogę za jego nogą, próbując go przewrócić. Udało jej się to po krótkiej szarpaninie. Było to jednak złe posunięcie, bo zamiast wyswobodzić się z objęć Gustava, leżała teraz na jego ciepłym ciele i wpatrywała się w jego smutne, brązowe tęczówki. Blondyn przyciskał ją mocno do siebie, trzymając dłonie na jej talii.
-         Jeżeli chcesz możesz mnie bić, kopać i gryźć. Nie puszę cię do niego.
-         Kochasz mnie? – spytała cicho. Tylko takie wyjaśnienie zachowania Gustava przychodziło jej w tej chwili do głowy.
-         Nie.
-         Nie? – Uniosła brwi w górę. – To dlaczego...
-         Nie wiem. Odkąd przyszłaś do mnie z zaproszeniem ciągle o tobie myślę. Kiedy zobaczyłem cię w sukni ślubnej, uznałem, że nie mogę pozwolić, żebyś została żoną kogoś innego. Nie wiem dlaczego, ale cię chcę. Chcę, żebyś ze mną była. Nie pytaj mnie dlaczego, bo nie wiem. Zachowuję się jak idiota, ale trudno. Inge, ja cię muszę mieć. Inaczej zwariuję.
-         Musisz mnie mieć? – Prychnęła. Złość na Gustava wzięła górę nad wszystkimi ciepłymi uczuciami jakie do niego żywiła. – Nie jestem twoją zabawką.
-         Ok – uśmiechnął się lekko. – Nie ma sprawy. Ja mogę być twoją zabawką. To bez znaczenia. Po prostu muszę cię mieć.
Oczy Inge rozszerzyły się nienaturalnie. Słowa Gustava jednoznacznie świadczyły o tym, że ją kocha albo przynajmniej czuje do niej silne pożądanie. Dlaczego więc chłopak nie chciał się do tego przyznać? Być może powinna przestać walczyć o związek z Arthurem, który już i tak był zniszczony, a zawalczyć o serce Gustava? Zwłaszcza teraz, kiedy było na wyciągnięcie jej dłoni.
-         Rozumiem, ale co ze mną? Jakie będę miała korzyści z tego, że będziesz moją zabawką?
-         Nie wiem. Będziesz mogła mnie czesać, gotować mi, prać, ubierać mnie, rozbierać...
-         Rozbierać mówisz? – uśmiechnęła się, ale jej oczy pozostały smutne. – Nie zgadzam się. Jak na razie nie widzę żadnych korzyści dla mnie.
-         Jejku! – Zawołał z oburzeniem. – A jak miałaś Kena, to jakie niby przynosił ci korzyści? Albo pies?
Chwilę milczała zastanawiając się nad odpowiedzią. Faktycznie ani Ken ani nawet pies nie przynosił jej żadnych korzyści. Kenowi po prostu zmieniała ubranka i udawała, że jest jej księciem. A psu musiała gotować jedzenie, wychodzić z nim na spacer i sprzątać po nim. Tylko czy będzie potrafiła traktować w podobny sposób Gustava? Kochać go, nie oczekując niczego w zamian?
-         Niech ci będzie. Ale pod jednym warunkiem.
-         Jakim?
-         Musisz oficjalnie przeprosić Arthura i jego rodzinę za to całe nieporozumienie.
-         Naprawdę muszę? – Inge skinęła głową. – Dobra. Ale nie każ mi więcej czekać...
Inge uniosła brwi w górę. Zanim zdążyła zapytać na co miałaby kazać czekać Gustavowi albo chociaż przymknąć oczy, poczuła jego usta na swoich. Jego pocałunki były mocne i gwałtowne. Zupełnie tak jakby mu się gdzieś spieszyło. Dłonie Gustava błądziły po jej plecach. Kiedy zakradły się za materiał jej spódnicy, dotykając pośladków, złapała je i odsunęła się od niego.
-         Zgodziliśmy się, że to ty będziesz moją zabawką, a nie ja twoją – powiedziała, próbując złapać oddech.
-         Traktuj mnie w takim razie jak napaloną gumową lalkę albo żywego wibratora.
Inge roześmiała się wesoło.
-         Dobrze, panie Żywy Wibrator – puściła mu łobuzersko oko. - Miejmy nadzieję, że to był opłacalny zakup.
* * *
            Mary Ann zatrzymała samochód przed wysoką bramą. Ogrodzenie zasłaniało przed ciekawskim wzrokiem podwórko wraz z domem jej i Billa. Tylko takie rozwiązanie, które wymagało uzyskania szeregu zezwoleń, pozwoliło im na odrobinę prywatności podczas pobytów w Polsce. Okazało się jednak, że nawet wysokie, obłożone jasnym granitem ogrodzenie, nie jest wystarczającą przeszkodą dla niektórych reporterów i fanek. Mary Ann uśmiechnęła się na wspomnienie jednej z wielbicielek Tokio Hotel. Dziewczyna wdrapała się po drabinie na ogrodzenie i przypatrywała się przez dobrą godzinę jak wraz z Billem je śniadanie. Podobna sytuacja miała miejsce z paparazzim, który chciał mieć ich ekskluzywne zdjęcia. Na szczęście odstraszyły go warczące psy.
            Blondynka wysiadła z samochodu i przez krótki moment obracała w dłoniach klucze od domu. Jeszcze mogła zrezygnować. Wcale nie musiała wchodzić do środka, żeby zaopiekować się Billem. Była pewna, że jej mąż, nawet z nogą w gipsie, doskonale sam sobie poradzi.
Mary Ann, na samą myśl o tym, że za krótki moment go zobaczy, poczuła jak jej serce zaczyna szybciej bić, boleśnie się przy tym ściskając. Bała się zobaczyć Billa. Zwłaszcza teraz, kiedy postanowiła z niego zrezygnować. Wiedziała, że będzie to dla niej bardzo trudne. A jednak to był jej wybór. Świadomy i dobrowolny. Dlatego bez względu na to jak bardzo będzie cierpiała przez te trzy, cztery dni, powinna zagryźć mocno zęby i dzielnie znieść widok męża, udając stylistkę Tokio Hotel.
            Po kilku minutach bezmyślnego wpatrywania się w bramę, westchnęła ciężko. Wzięła kilka głębokich oddechów, nakazując swojemu sercu, żeby się uspokoiło. Otwierając bramę, próbowała się przekonać, że jej decyzja o odejściu od Billa była całkowicie słuszna. Ale w takim razie, dlaczego dała się przekonać Tomowi do przyjazdu tutaj? Starszy Kaulitz nawet nie musiał jej specjalnie przekonywać, żeby wsiadła w samochód i wybrała się do Zielonej Góry.
            Wjechała na podwórko autem i szybko, aby psy nie uciekły na ulicę, zamknęła bramę. Widząc jak w jej stronę biegnie Hachi, uśmiechnęła się lekko. Przykucnęła, głaskając psiaka, który drapał ją łapką, domagając się więcej pieszczot.
-         No już. Wystarczy – powiedziała, wyciągając z bagażnika torbę. – Chodź. Pójdziemy zobaczyć co robi tatuś.
Psiak zaszczekał wesoło, skacząc wokół niej.
-         Tak się stęskniłaś? – Pogłaskała zwierzę po łebku. – A gdzie moje pozostałe dzieci?
Jak na zawołanie pojawiło się przed nią jeszcze pięć psów. Pogłaskała każdego, uśmiechając się wesoło. Przynajmniej psy cieszyły się na jej widok. Wątpiła, żeby Bill był równie szczęśliwy z jej obecności. Mogła się założyć, że traktował ją jak zło konieczne. A może w szpitalu okazywał jej taką wrogość, bo wdarła mu się do łóżka? Bez względu jednak na powody jakie kierowały Billem, nie powinna mieć do niego żalu. Ona zachowała się znacznie gorzej w stosunku do niego.
            Mary Ann weszła do domu w towarzystwie psów. Położyła torbę w przedpokoju, ściągnęła buty i udała się do kuchni, z której dobiegały głośne przekleństwa. Bill próbował sobie coś usmażyć, ale płyta indukcyjna, na której stała patelnia była zbyt wysoko, żeby chłopak mógł zajrzeć swobodnie do środka naczynia bez podnoszenia się z wózka inwalidzkiego.
            Bez słowa podeszła do niego. Wyciągnęła z jego dłoni drewnianą łopatkę i rączkę od patelni. Odstawiła naczynie z płyty i spojrzała na Billa. Jego czekoladowe tęczówki pałały wściekłością.
-         Dobrze, że jesteś – powiedział chłodno. – Usmaż mi naleśniki.
-         Usmaż? – Uniosła jedną brew w górę. – A gdzie „proszę”? Albo chociaż „dobry wieczór”?
-         W takim razie wynoś się! Sam sobie poradzę.
-         Wolisz się poparzyć niż powiedzieć głupie proszę? – spytała, patrząc na niego jakby był zupełnie innym człowiekiem. Ten czarnowłosy mężczyzna, który siedział na wózku inwalidzkim i wyglądał tak samo jak jej mąż, zdecydowanie nim nie był.
-         A co cię to obchodzi?! Odsuń się. Jeżeli nie przyjechałaś po to, żeby mi pomóc, wynoś się z mojego domu.
Mary Ann otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Bill był wielokrotnie dla niej niemiły, zwłaszcza w pierwszych miesiącach ich znajomości, ale nigdy nie zachowywał się w taki sposób. Zwłaszcza bez powodu.
Położyła dłonie na biodrach, wpatrując się w niego gniewnie. W końcu złapała patelnię, na której był gorący tłuszcz.
-         Jeżeli tak bardzo chcesz się poparzyć, to może po prostu wyleję na ciebie tą oliwę? Tylko nie płacz później, że zostaną ci blizny, a bąble cię pieką.
Wydawało jej się, że zobaczyła w jego oczach jakby błysk radości. Trwało to jednak zaledwie ułamek sekundy, po którym jego oczy znów przybrały beznamiętny wyraz.
-         Tylko spróbuj – odparł. – Wiesz ile jest warte moje ciało?
-         Przestań zachowywać się jak dziecko.
Złapała rączki wózka Billa, i bez słowa, zawiozła go do salonu. Włączyła mu telewizor.
Po kilkugodzinnej jeździe z Berlina była zmęczona. Najchętniej poszłaby do sypialni i zasnęła długim snem. Wiedziała jednak, że Bill nie jadł nic przez cały dzień, bo nigdzie nie zauważyła kartonu po pizzy. A i w zlewie nie było brudnych naczyń. Nic dziwnego. Ugotowanie posiłku sprawiało mu wiele trudności. Ich kuchnia zdecydowanie nie była przystosowana dla osób jeżdżących na wózku inwalidzkim.
Mary Ann spróbowała ciasta na naleśniki. Czując jego smak, skrzywiła się. Zrobione przez Billa ciasto nie nadawało się do jedzenia. Dobrze, że przyjechała zanim zdążył się poparzyć albo je zjeść.
Wylała zawartość szklanej miseczki do zlewu i zaczęła przygotowywać nowe ciasto. Miała szczęście, że Bill zostawił jedno jajko i trochę mąki. Inaczej musiałaby jechać jeszcze dzisiaj na zakupy do jakiegoś sklepu.
Pół godziny później, z talerzem ładnie zwiniętych naleśników z kawałkami bananów, polanych sosem truskawkowym, weszła do salonu. Postawiła Billowi na stoliku kolację. Czarnowłosy nawet na nią nie spojrzał.
-         Zabierz to – powiedział chłodno. - Nie jestem głodny.
-         Przestań się wygłupiać. Musisz coś zjeść – powiedziała łagodnie. – Jeżeli nie będą ci smakowały naleśniki, zrobię ci coś innego, ale chociaż spróbuj.
Bill spojrzał na nią smutnymi oczami. Złapał w dłoń widelec, nałożył sobie na niego kawałek naleśnika i włożył do ust.
-         Ohydne. Zabierz to ode mnie.
Mary Ann westchnęła cicho. Nie zrobiło jej się przykro słysząc te słowa. Wiedziała, że chłopak kłamie. Na pewno nie uważał naleśników za ohydne. Nie rozumiała tylko dlaczego traktował ją w taki sposób. Czyżby Bill nie tylko o niej zapomniał, ale również znienawidził?
Nawet jeżeli jej serce pękało z bólu, tak było lepiej. W ten sposób łatwiej będzie mu znaleźć kogoś innego; kogoś kto da mu szczęście.
-         Nie. Sam chciałeś na początku naleśniki. Teraz je zjedz.
-         Powiedziałem, żebyś je zabrała!
-         Bill, proszę przestań zachowywać się jak dziecko. Te naleśniki są na pewno dużo lepsze, niż te, które smażyłeś.
-         Zabierz je ode mnie!
-         Bill...
Nie dokończyła. Talerz z plackami przeleciał niedaleko jej głowy, rozbijając się o ścianę. Mary Ann spojrzała na niego z wyrzutem.
-         Dlaczego to zrobiłeś?
-         Zostaw mnie w spokoju! Powiedz Tomowi, żeby przestał mieszać w moim życiu! Mówiłem mu, że nie chcę cię widzieć!
-         Ale dlaczego? Co ja ci takiego zrobiłam?
-         Po prostu wynoś się z mojego domu!
-         Uspokój się.
-         Niby dlaczego mam się uspokoić?! Jeżeli mam ochotę krzyczeć, tobie nic do tego! Niby kim jesteś, żeby mówić mi co mam robić?!
-         Rozumiem. W takim razie rób co chcesz. Jeżeli będziesz czegoś potrzebował, będę w sypialni na górze.
Mary Ann obróciła się na pięcie i skierowała się do przedpokoju, gdzie zostawiła torbę. Zarzuciła ją sobie na ramię i nie patrząc na Billa, wdrapała się po schodkach na górę. Kiedy miała pewność, że jest sama, pozwoliła, żeby z jej oczu zaczęły wypływać łzy. Ciężkie, gorące krople spadały z jej oczu.
-         Przestań płakać! – powiedziała do siebie. – Sama tego chciałaś idiotko.
Łzy zaczęły wypływać z jej oczu jeszcze większymi strumieniami. Decydując się na odejście od Billa dobrze wiedziała, że będzie cierpiała. Nie widziała jednak, że aż tak bardzo. Szczególnie teraz, kiedy Czarny traktował ją tak nieprzyjaźnie. Dobrze wiedziała, że nawet gdyby ją pamiętał, takie zachowanie byłoby całkowicie uzasadnione. Bill zdecydowanie miał powody, żeby ją nienawidzić. Dlaczego więc było jej aż tak bardzo przykro? Dlaczego jej serce bolało tak bardzo jakby ktoś rozrywał je na kawałeczki?
Wyciągnęła z torby laptopa. Położyła go na biurku i włączyła. Usiadła na krzesełku. Otarła łzy wierzchem dłoni, wysmarkała nos i wpatrzyła się w ekran komputera. Praca wydawała jej się teraz najlepszym lekarstwem na zranione serce. Jeżeli tylko zbierze myśli i zajmie się analizą wyników, które zebrała przez ostatni miesiąc, zapomni o Billu i jego zachowaniu.
* * *
            Bill przechylił na bok głowę i wpatrywał się tępo w naleśniki, które przykleiły się do beżowej ściany. W końcu przewrócił oczami, złapał koła wózka inwalidzkiego i pojechał do sypialni dla gości. Kiedy zamknął drzwi, podniósł się z fotela i kuśtykając podszedł do łóżka. Rzucił się na materac. Zaczął uderzać dłońmi najmocniej jak tylko mógł w miękki materiał, kopiąc przy tym nogami. Żeby nie zacząć głośno krzyczeć, zagryzł zęby na poduszce.
-         Stylistka?! – powiedział niewyraźnie, nadal trzymając w ustach poszewkę. – Stylistka?! A teraz co?! Opiekunka?!
Kiedy złość stała się nieco słabsza, przewrócił się na plecy. Założył dłonie za głowę i wpatrzył się w sufit. Jak do diabła Mary Ann mogła odpowiedzieć na jego pytanie o to kim jest, w taki sposób? Chociaż od tego czasu minęło kilka dni, nadal był na nią o to wściekły. Rozumiał, że jego żona miała problemy ze sobą i z nim, a już na pewno z ich związkiem, ale dlaczego do diabła przyleciała do niego z Japonii w środku nocy i powiedziała, że jest stylistką Tokio Hotel?! To było całkowicie pozbawione sensu.
Oczywiście było w tym też trochę jego winy, ale w jaki inny sposób mógłby spełnić swoją obietnicę, że pozwoli jej odejść? Nie chciał tego, ale nie zamierzał kolejny raz błagać Mary Ann o jej miłość. Jeżeli blondynka miała zachowywać się nadal w taki sposób, zdecydowanie lepiej, żeby od niego odeszła. Bill nie chciał, żeby Mary więcej cierpiała. Ale jak do diabła mogła powiedzieć, że jest stylistką Tokio Hotel?! Czy to w ogóle było logiczne? A co gdyby naprawdę stracił pamięć albo o niej zapomniał? Zostawiłaby go wtedy samemu sobie? Nawet nie zadzwoniła do niego, żeby sprawdzić jak się czuje! Był wściekły na żonę.
            Złapał w dłonie poduszkę leżącą obok niego i przycisnął ją sobie mocno do twarzy. Zaczął kopać nogami w materac, choć to wcale nie było takie proste, mając na prawej gips. Na szczęście tylko do kolana. Zresztą na własne życzenie. Lekarz chciał mu tylko usztywnić nogę jakąś opaską, ale on zażyczył sobie gips. Chciał wyglądać dramatyczniej.
            Czując, że burczy mu w brzuchu, położył dłoń w okolicach pępka, zupełnie tak jakby miało mu to pomóc w zwalczeniu głodu. Dochodziła dwudziesta trzecia, a on nie miał jeszcze nic w ustach od wczoraj. Był pewien, że Mary Ann przyjedzie do niego z samego rana, jak tylko dowie się, że został sam w domu. Ona nie pojawiała się jednak przez długie godziny. W końcu postanowił przygotować sobie placki, ale wsypał za dużo sody oczyszczonej do ciasta.
            Podniósł się z łóżka, kuśtykając podszedł do wózka inwalidzkiego i pojechał do kuchni. Miał nadzieję, że Mary Ann usmażyła więcej placków, niż te, które mu dała. Otworzył lodówkę szukając w niej pysznych naleśników, zrobionych przez jego żonę. Nie dostrzegł ani jednego. Co więcej, w lodówce nie było niczego innego nadającego się do zjedzenia. Rozejrzał się po blacie, ale na nim również nie dostrzegł nawet malutkiego kawałka naleśnika. Ani nawet żadnego owocu czy warzywa.
            W końcu, zrezygnowany, wstał z wózka inwalidzkiego i wyciągnął z szafki garnek. Nalał do niego wody i przesunął go na płytę indukcyjną. Z szuflady wyciągnął stare opakowanie makaronu, otworzył torebkę i wsypał pół paczki do garnka z jeszcze zimną wodą.
            Gdyby nie zachował się jak idiota, mógłby teraz jeść pyszne naleśniki z bananami i sosem truskawkowym, zamiast makaronu z resztką ketchupu. 
-         Miłość jest jednym wielkim, pieprzonym poświęceniem – wypowiedział cicho zdanie, które od kilku dni powtarzał prawie przy każdej nadarzającej się okazji.
* * *
            Tom, przeciągając się wszedł do kuchni. Rosie jeszcze spała, ale wiedział, że jak tylko się obudzi będzie chciała coś zjeść. Otworzył szafki, szukając w nich czegoś, co nadawałoby się do zjedzenia dla małego dziecka. Znalazł w nich tylko zapas zupek chińskich na najbliższy rok, w zamrażarce miał same pizze, a w lodówce butelki z colą i piwem. W domu nie miał nic, czym chciałby nakarmić swoją prawie pięcioletnią córkę.
            Ze zrezygnowaniem włączył piekarnik i włożył do niego pizzę. Wstawił wodę na kawę.
            Tom pokochał Rosie od pierwszego momentu, kiedy ją zobaczył, choć jeszcze wtedy nie wiedział, że ten uroczy niemowlak jest jego córką. Dopiero kiedy dziewczynka skończyła dwa latka, zaczął podejrzewać, że to może być jego dziecko. Próbował wypytać o to Mary Ann, bo Nikola nie chciała się do niego odzywać, ale blondynka nie chciała mu nic powiedzieć.
            Widząc, że pizza jest prawie gotowa, poszedł do pokoju Rosie, żeby ją obudzić. Mała spała na ogromnym, brązowym łóżku, przytulając do siebie misia. Tom usiadł na skraju materaca, wpatrując się przez krótki moment w córkę. Oczy i nos miała jego, ale usta, podbródek i brwi zdecydowanie odziedziczyła po Nikoli.
            Starszy Kaulitz pogłaskał córkę po główce.
-         Wstań Rosie – powiedział cicho.
Dziewczynka wtuliła się tylko mocniej w pluszowego misia. Tom uśmiechnął się. Twardy sen również odziedziczyła po nim.
-         Rosie. Wstań – powiedział głośniej. – Mama za niedługo po ciebie przyjedzie. Wstań Rosie.
Dziewczynka uniosła powieki, patrząc na niego zaspanymi, brązowymi oczkami.
-         Chodź. Pójdziemy się umyć, a później zjesz śniadanie.
Rosie skinęła główką. Odłożyła na bok misia i zeszła z łóżka. Oboje udali się do łazienki. Tom pomógł córce umyć ząbki i buzię, ale kiedy chciał jej pomóc się ubrać, mała stanowczo odmówiła. Kaulitz spojrzał na nią ze zdziwieniem, ale bez słowa wyszedł z łazienki. Wyciągnął pizzę i pokroił ją na małe kawałeczki. Do szklanki nalał mleko i postawił na stole.
Kilka minut później Rosie weszła do kuchni z dumnie uniesioną główką. Tom zasłonił usta, żeby nie parsknąć śmiechem. Jego córka założyła na siebie zieloną bluzeczkę, różowy krzywo zapięty sweterek, a do tego musztardową spódniczkę.
-         Pizza! – dziewczynka wykrzyknęła, klaszcząc w dłonie. – Śuper!
-         Tylko nie mów mamie – Tom uśmiechnął się do córki. – Mama będzie zła jak się dowie, że żywię cię pizzą.
-         Dobse.

Starszy Kaulitz uśmiechnął się do córki. Usiadł na wysokim, barowym krześle i wpatrzył się w dziewczynkę. Patrząc na jej buzię, żałował, że kilka lat temu zachował się jak skończony dupek. Gdyby Mary Ann nie była przyjaciółką Nikoli, a Bill jej mężem, pewnie nie wiedziałby nawet o istnieniu swojej córki. Nie miałby też okazji uczestniczyć w jej życiu, nawet jako wujek. Miał za złe Nikoli, że nic mu nie powiedziała o ciąży, ale z drugiej strony całkowicie sobie na to zasłużył. On musiał się jednak przekonać przed oświadczynami, że żadna inna kobieta nie wywiera na nim tak ogromnego wpływu jak brunetka. Nie chciał, żeby po dwóch, albo trzech latach ich zaręczyny zostały zerwane, tylko dlatego, że ją zdradził. Wiedział, że wówczas Nikola byłaby załamana. A on nie chciał jej zranić. Jednak jak to bywa w życiu, jego dobre intencje zamieniły się w najgorszy z możliwych scenariuszów. Zranił siebie, Nikolę, a także ich córeczkę, która musiała dorastać bez ojca. Gdyby Rosie nie rozpoczęła poszukiwań taty, mógł się założyć, że nadal byłby tylko wujkiem Tomem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz