Inge
Möllenberg wybiegła z jednorodzinnego domku. Potykając się o płytki chodnikowe,
biegła w stronę swojego samochodu. Chwilę siłowała się z drzwiami, które w
przedziwny sposób, nie chciały się otworzyć. W końcu wsiadła do środka. Włożyła
kluczyk w stacyjkę i ruszyła z piskiem opon. Z jej oczu wypływał strumień łez.
Kolejny raz była u Arthura błagać go, żeby jej wybaczył. Próbowała mu
wytłumaczyć, że oprócz przyjaźni, nic nie łączy ją z Gustavem, ale mężczyzna
nie chciał jej uwierzyć. Nigdy nie kochała Arthura, ale był dla niej bardzo
ważną osobą. Był jej przyjacielem, którego nie chciała zranić. Przez długi czas
zastanawiała się nad przyjęciem jego oświadczyn. Rozważała wszelkie za i
przeciw. Starała się ze wszystkich sił stworzyć z nim szczęśliwy związek.
Jednak jej cały wysiłek zniszczył Gustav swoim głupim zachowaniem. Nie powinna
się nigdy zgadzać na to, żeby chłopak towarzyszył jej podczas przymiarki sukni
ślubnej. Nie rozumiała zachowania perkusisty Tokio Hotel w tamtej chwili, ale
nawet nie próbowała go zrozumieć. Wiedziała, że to zraniłoby ją jeszcze
mocniej.
Skręciła w uliczkę, która
prowadziła do apartamentowca, w którym mieszkał Gustav. Postanowiła jeszcze raz
z nim porozmawiać. Blondyn musiał wyjaśnić Arthurowi, że zdjęcia, które
pojawiły się w Internecie są tylko nieporozumieniem.
Kilka minut
później Inge zaparkowała samochód przed budynkiem. Widząc kilku reporterów,
którzy najwyraźniej nie dali sobie jeszcze spokoju, westchnęła głośno.
Zasłoniła twarz wielką chustą, starając się, żeby wyglądało to w miarę
naturalnie. Nie chciała zobaczyć kolejnego nagłówka w jakimś szmatławcu, który
sugerowałby, że jest żoną perkusisty Tokio Hotel. Oczywiście bardzo by tego
chciała, ale nie na takich warunkach. Związku nie da się oprzeć na litości.
Nawet fakt, że kocha Gustava najmocniej na świecie, niczego nie zmieniał. To
Arthura postanowiła poślubić, a o Gustavie zapomnieć. Nie mogła dłużej się
łudzić, że perkusista Tokio Hotel kiedyś ją pokocha.
Pewnym
krokiem wyminęła reporterów i weszła do budynku. Uśmiechnęła się do
recepcjonisty i udała się do windy. Zanim zadzwoniła dzwonkiem, wyciągnęła z
torebki lusterko, aby upewnić się, że na twarzy nie ma rozmazanego makijażu, a
ślady po łzach są ledwie widoczne. Po kilku minutach Gustav otworzył jej drzwi.
Uśmiechnęła się do niego lekko, wchodząc do środka. Twarz mężczyzny porośnięta
była kilkudniowym zarostem, ubranie wyglądało tak jakby nie zmieniał go od jej
ostatniej wizyty, zaś w apartamencie był bałagan. W powietrzu unosił się
wyraźny zapach alkoholu.
Inge
odsunęła kilka opakowań po chipsach, robiąc sobie miejsce na kanapie. Usiadła i
spojrzała smutnymi oczami na Gustava.
-
Gu... – odezwała się cicho, nerwowo bawiąc się
pierścionkiem zaręczynowym, który dostała od Arthura. – Proszę... Jeżeli nie
chcesz tłumaczyć waszym fankom tego, co się stało, wytłumacz chociaż
Arthurowi... Proszę Gu – Spojrzała na niego błagalnie – wyjaśnij mu, że to
nieporozumienie.
-
Dlaczego miałbym to robić? – Spytał, nalewając
sobie do szklaneczki whisky.
-
Arthur jest dla mnie naprawdę ważny. Nie chcę,
żeby cierpiał tylko dlatego, że zaprowadziłeś mnie w sukni ślubnej do kościoła.
Proszę Gustav... Arthur to naprawdę dobry człowiek. Zaopiekował się mną, kiedy
przyjechałam zamieszkać w Berlinie. Tylko on interesował się moim losem przez
te wszystkie lata. Gustav...
-
Tylko dlatego chcesz wziąć z nim ślub? Żałujesz
go? – W jego głosie wyczuła złość.
-
To nie tak... On jest moim przyjacielem. Wierzę,
że razem będziemy potrafili założyć szczęśliwą rodzinę.
-
A co ze mną? – Spytał, upijając kolejną porcję
alkoholu. – To mnie kochasz. Nie jego.
-
I co z tego? – Z jej oczu zaczęły wypływać łzy,
które starała się powstrzymać od momentu, kiedy zobaczyła Gustava. – Czy to coś
zmienia? Gustav, tłumaczyłam ci już setki razy. Kocham cię, ale nie potrzebuję
twojego współczucia. To jest mój problem. Zresztą... – jej głos się załamał –
już dawno pogodziłam się z tym, że nigdy nie będziesz mój. Wystarczy, że będę
mogła być blisko ciebie. Dlatego proszę, nie niszcz jeszcze bardziej mojego
życia...
-
Naprawdę się z tym pogodziłaś?
-
Gustav! Co się z tobą stało? – Spytała przez
łzy.
Blondyn wzruszył tylko ramionami.
Odstawił szklaneczkę na stolik i usiadł obok Inge. Przez krótką chwilę
wpatrywał się w jej szmaragdowe oczy, po czym przyłożył swoje usta do jej
ciepłych warg. Od ich ostatniego pocałunku, myślał jak wariat o kolejnym.
Chciał całować pełne usta Inge, kiedy tylko przyjdzie mu na to ochota. A na to
był tylko jeden sposób. Nie dopuścić, żeby dziewczyna poślubiła innego.
Gdy szatynka nie odwzajemniła
jego pocałunku, odsunął się od niej i spojrzał w jej oczy ze zdumieniem.
-
Teraz mi wierzysz? – Spytała przez łzy. – Gustav
błagam cię. Porozmawiaj z Arthurem... Wyjaśnij mu to wszystko...
-
Nie.
-
Dobrze – powiedziała z rezygnacją. – Ale podaj
mi powód. Mścisz się za to, co zrobiłam będąc nastolatką?
-
Nie. Po prostu nie chcę, żebyś była żoną tego
twojego Alberta.
-
Arthura – poprawiła. – Dlaczego? Dlaczego mi to
robisz Gustav?
-
Muszę mieć powód?
Inge przygryzła wargę. Podniosła
się z kanapy i próbując powstrzymać kolejne łzy, biegiem udała się do wyjścia.
Miała dwadzieścia siedem lat. Jeżeli nie zostanie żoną Arthura, być może już
nigdy nie będzie miała szansy na założenie rodziny. Z każdym kolejnym rokiem
trudniej jest znaleźć odpowiedniego mężczyznę. A ona nie tylko chciała zostać
żoną, ale również matką.
Czując dłoń Gustava zaciskającą
się mocno na jej ramieniu, zaczęła się szarpać. W głowie miała mętlik, zaś
serce z każdą sekundą rozsypywało się na coraz drobniejsze kawałeczki. Gdyby to
tylko było możliwe zaszyłaby się głęboko pod ziemią. Tak żeby nikt jej nie
znalazł. Nie wiedziała jak ma stawić czoła Arthurowi, jego rodzicom, jej
rodzicom i... Gustavowi. Próbowała policzyć w myślach do dziesięciu, żeby się
trochę uspokoić, ale nie potrafiła. Nie wiedzieć czemu przez umysł przemknęła
jej myśl o Mary Ann. Jak ona sobie radzi z taką ilością pracy i emocjami
związanymi ze związkiem jej i Billa? Na jej miejscu byłaby na pewno już dawno
wrakiem człowieka.
-
Puść mnie Gustav – wysyczała przez zęby, kiedy
chłopak nadal trzymał ją mocno za ramię.
-
Nie. Nie oddam cię nikomu.
-
Przestań! – Wykrzyknęła. – Przestań bawić się
moimi uczuciami! Nie widzisz, że mam dość?!
Blondyn puścił jej ramię. Widząc,
że dziewczyna łapie za klamkę, objął ją swoimi ramionami, uniemożliwiając
otwarcie drzwi.
-
Mówiłem poważnie. Nie puszczę cię do niego.
Dopóki mnie kochasz, nie oddam cię nikomu innemu.
Zacisnęła dłonie w pięści i
próbowała uderzyć perkusistę Tokio Hotel. Chłopak trzymał ją jednak tak mocno w
uścisku, że było to niemożliwe. Zrezygnowana położyła nogę za jego nogą,
próbując go przewrócić. Udało jej się to po krótkiej szarpaninie. Było to
jednak złe posunięcie, bo zamiast wyswobodzić się z objęć Gustava, leżała teraz
na jego ciepłym ciele i wpatrywała się w jego smutne, brązowe tęczówki. Blondyn
przyciskał ją mocno do siebie, trzymając dłonie na jej talii.
-
Jeżeli chcesz możesz mnie bić, kopać i gryźć.
Nie puszę cię do niego.
-
Kochasz mnie? – spytała cicho. Tylko takie
wyjaśnienie zachowania Gustava przychodziło jej w tej chwili do głowy.
-
Nie.
-
Nie? – Uniosła brwi w górę. – To dlaczego...
-
Nie wiem. Odkąd przyszłaś do mnie z zaproszeniem
ciągle o tobie myślę. Kiedy zobaczyłem cię w sukni ślubnej, uznałem, że nie
mogę pozwolić, żebyś została żoną kogoś innego. Nie wiem dlaczego, ale cię
chcę. Chcę, żebyś ze mną była. Nie pytaj mnie dlaczego, bo nie wiem. Zachowuję
się jak idiota, ale trudno. Inge, ja cię muszę mieć. Inaczej zwariuję.
-
Musisz mnie mieć? – Prychnęła. Złość na Gustava
wzięła górę nad wszystkimi ciepłymi uczuciami jakie do niego żywiła. – Nie
jestem twoją zabawką.
-
Ok – uśmiechnął się lekko. – Nie ma sprawy. Ja
mogę być twoją zabawką. To bez znaczenia. Po prostu muszę cię mieć.
Oczy Inge rozszerzyły się
nienaturalnie. Słowa Gustava jednoznacznie świadczyły o tym, że ją kocha albo
przynajmniej czuje do niej silne pożądanie. Dlaczego więc chłopak nie chciał
się do tego przyznać? Być może powinna przestać walczyć o związek z Arthurem,
który już i tak był zniszczony, a zawalczyć o serce Gustava? Zwłaszcza teraz,
kiedy było na wyciągnięcie jej dłoni.
-
Rozumiem, ale co ze mną? Jakie będę miała
korzyści z tego, że będziesz moją zabawką?
-
Nie wiem. Będziesz mogła mnie czesać, gotować
mi, prać, ubierać mnie, rozbierać...
-
Rozbierać mówisz? – uśmiechnęła się, ale jej
oczy pozostały smutne. – Nie zgadzam się. Jak na razie nie widzę żadnych
korzyści dla mnie.
-
Jejku! – Zawołał z oburzeniem. – A jak miałaś
Kena, to jakie niby przynosił ci korzyści? Albo pies?
Chwilę milczała zastanawiając się
nad odpowiedzią. Faktycznie ani Ken ani nawet pies nie przynosił jej żadnych
korzyści. Kenowi po prostu zmieniała ubranka i udawała, że jest jej księciem. A
psu musiała gotować jedzenie, wychodzić z nim na spacer i sprzątać po nim.
Tylko czy będzie potrafiła traktować w podobny sposób Gustava? Kochać go, nie
oczekując niczego w zamian?
-
Niech ci będzie. Ale pod jednym warunkiem.
-
Jakim?
-
Musisz oficjalnie przeprosić Arthura i jego
rodzinę za to całe nieporozumienie.
-
Naprawdę muszę? – Inge skinęła głową. – Dobra.
Ale nie każ mi więcej czekać...
Inge uniosła brwi w górę. Zanim
zdążyła zapytać na co miałaby kazać czekać Gustavowi albo chociaż przymknąć
oczy, poczuła jego usta na swoich. Jego pocałunki były mocne i gwałtowne.
Zupełnie tak jakby mu się gdzieś spieszyło. Dłonie Gustava błądziły po jej
plecach. Kiedy zakradły się za materiał jej spódnicy, dotykając pośladków,
złapała je i odsunęła się od niego.
-
Zgodziliśmy się, że to ty będziesz moją zabawką,
a nie ja twoją – powiedziała, próbując złapać oddech.
-
Traktuj mnie w takim razie jak napaloną gumową
lalkę albo żywego wibratora.
Inge roześmiała się wesoło.
-
Dobrze, panie Żywy Wibrator – puściła mu
łobuzersko oko. - Miejmy nadzieję, że to był opłacalny zakup.
* * *
Mary Ann
zatrzymała samochód przed wysoką bramą. Ogrodzenie zasłaniało przed ciekawskim
wzrokiem podwórko wraz z domem jej i Billa. Tylko takie rozwiązanie, które
wymagało uzyskania szeregu zezwoleń, pozwoliło im na odrobinę prywatności
podczas pobytów w Polsce. Okazało się jednak, że nawet wysokie, obłożone jasnym
granitem ogrodzenie, nie jest wystarczającą przeszkodą dla niektórych
reporterów i fanek. Mary Ann uśmiechnęła się na wspomnienie jednej z
wielbicielek Tokio Hotel. Dziewczyna wdrapała się po drabinie na ogrodzenie i
przypatrywała się przez dobrą godzinę jak wraz z Billem je śniadanie. Podobna
sytuacja miała miejsce z paparazzim, który chciał mieć ich ekskluzywne zdjęcia.
Na szczęście odstraszyły go warczące psy.
Blondynka
wysiadła z samochodu i przez krótki moment obracała w dłoniach klucze od domu.
Jeszcze mogła zrezygnować. Wcale nie musiała wchodzić do środka, żeby zaopiekować
się Billem. Była pewna, że jej mąż, nawet z nogą w gipsie, doskonale sam sobie
poradzi.
Mary Ann, na samą myśl o tym, że
za krótki moment go zobaczy, poczuła jak jej serce zaczyna szybciej bić,
boleśnie się przy tym ściskając. Bała się zobaczyć Billa. Zwłaszcza teraz,
kiedy postanowiła z niego zrezygnować. Wiedziała, że będzie to dla niej bardzo
trudne. A jednak to był jej wybór. Świadomy i dobrowolny. Dlatego bez względu
na to jak bardzo będzie cierpiała przez te trzy, cztery dni, powinna zagryźć
mocno zęby i dzielnie znieść widok męża, udając stylistkę Tokio Hotel.
Po kilku
minutach bezmyślnego wpatrywania się w bramę, westchnęła ciężko. Wzięła kilka
głębokich oddechów, nakazując swojemu sercu, żeby się uspokoiło. Otwierając
bramę, próbowała się przekonać, że jej decyzja o odejściu od Billa była
całkowicie słuszna. Ale w takim razie, dlaczego dała się przekonać Tomowi do
przyjazdu tutaj? Starszy Kaulitz nawet nie musiał jej specjalnie przekonywać,
żeby wsiadła w samochód i wybrała się do Zielonej Góry.
Wjechała na podwórko autem i szybko,
aby psy nie uciekły na ulicę, zamknęła bramę. Widząc jak w jej stronę biegnie
Hachi, uśmiechnęła się lekko. Przykucnęła, głaskając psiaka, który drapał ją
łapką, domagając się więcej pieszczot.
-
No już. Wystarczy – powiedziała, wyciągając z
bagażnika torbę. – Chodź. Pójdziemy zobaczyć co robi tatuś.
Psiak zaszczekał wesoło, skacząc
wokół niej.
-
Tak się stęskniłaś? – Pogłaskała zwierzę po
łebku. – A gdzie moje pozostałe dzieci?
Jak na zawołanie pojawiło się przed
nią jeszcze pięć psów. Pogłaskała każdego, uśmiechając się wesoło. Przynajmniej
psy cieszyły się na jej widok. Wątpiła, żeby Bill był równie szczęśliwy z jej
obecności. Mogła się założyć, że traktował ją jak zło konieczne. A może w
szpitalu okazywał jej taką wrogość, bo wdarła mu się do łóżka? Bez względu
jednak na powody jakie kierowały Billem, nie powinna mieć do niego żalu. Ona
zachowała się znacznie gorzej w stosunku do niego.
Mary Ann
weszła do domu w towarzystwie psów. Położyła torbę w przedpokoju, ściągnęła
buty i udała się do kuchni, z której dobiegały głośne przekleństwa. Bill
próbował sobie coś usmażyć, ale płyta indukcyjna, na której stała patelnia była
zbyt wysoko, żeby chłopak mógł zajrzeć swobodnie do środka naczynia bez
podnoszenia się z wózka inwalidzkiego.
Bez słowa
podeszła do niego. Wyciągnęła z jego dłoni drewnianą łopatkę i rączkę od
patelni. Odstawiła naczynie z płyty i spojrzała na Billa. Jego czekoladowe
tęczówki pałały wściekłością.
-
Dobrze, że jesteś – powiedział chłodno. – Usmaż
mi naleśniki.
-
Usmaż? – Uniosła jedną brew w górę. – A gdzie
„proszę”? Albo chociaż „dobry wieczór”?
-
W takim razie wynoś się! Sam sobie poradzę.
-
Wolisz się poparzyć niż powiedzieć głupie
proszę? – spytała, patrząc na niego jakby był zupełnie innym człowiekiem. Ten
czarnowłosy mężczyzna, który siedział na wózku inwalidzkim i wyglądał tak samo
jak jej mąż, zdecydowanie nim nie był.
-
A co cię to obchodzi?! Odsuń się. Jeżeli nie
przyjechałaś po to, żeby mi pomóc, wynoś się z mojego domu.
Mary Ann otworzyła szeroko oczy
ze zdziwienia. Bill był wielokrotnie dla niej niemiły, zwłaszcza w pierwszych
miesiącach ich znajomości, ale nigdy nie zachowywał się w taki sposób.
Zwłaszcza bez powodu.
Położyła dłonie na biodrach,
wpatrując się w niego gniewnie. W końcu złapała patelnię, na której był gorący
tłuszcz.
-
Jeżeli tak bardzo chcesz się poparzyć, to może
po prostu wyleję na ciebie tą oliwę? Tylko nie płacz później, że zostaną ci
blizny, a bąble cię pieką.
Wydawało jej się, że zobaczyła w
jego oczach jakby błysk radości. Trwało to jednak zaledwie ułamek sekundy, po
którym jego oczy znów przybrały beznamiętny wyraz.
-
Tylko spróbuj – odparł. – Wiesz ile jest warte
moje ciało?
-
Przestań zachowywać się jak dziecko.
Złapała rączki wózka Billa, i bez
słowa, zawiozła go do salonu. Włączyła mu telewizor.
Po kilkugodzinnej jeździe z
Berlina była zmęczona. Najchętniej poszłaby do sypialni i zasnęła długim snem.
Wiedziała jednak, że Bill nie jadł nic przez cały dzień, bo nigdzie nie
zauważyła kartonu po pizzy. A i w zlewie nie było brudnych naczyń. Nic
dziwnego. Ugotowanie posiłku sprawiało mu wiele trudności. Ich kuchnia
zdecydowanie nie była przystosowana dla osób jeżdżących na wózku inwalidzkim.
Mary Ann spróbowała ciasta na
naleśniki. Czując jego smak, skrzywiła się. Zrobione przez Billa ciasto nie
nadawało się do jedzenia. Dobrze, że przyjechała zanim zdążył się poparzyć albo
je zjeść.
Wylała zawartość szklanej
miseczki do zlewu i zaczęła przygotowywać nowe ciasto. Miała szczęście, że Bill
zostawił jedno jajko i trochę mąki. Inaczej musiałaby jechać jeszcze dzisiaj na
zakupy do jakiegoś sklepu.
Pół godziny później, z talerzem
ładnie zwiniętych naleśników z kawałkami bananów, polanych sosem truskawkowym,
weszła do salonu. Postawiła Billowi na stoliku kolację. Czarnowłosy nawet na nią
nie spojrzał.
-
Zabierz to – powiedział chłodno. - Nie jestem
głodny.
-
Przestań się wygłupiać. Musisz coś zjeść –
powiedziała łagodnie. – Jeżeli nie będą ci smakowały naleśniki, zrobię ci coś
innego, ale chociaż spróbuj.
Bill spojrzał na nią smutnymi oczami.
Złapał w dłoń widelec, nałożył sobie na niego kawałek naleśnika i włożył do
ust.
-
Ohydne. Zabierz to ode mnie.
Mary Ann westchnęła cicho. Nie
zrobiło jej się przykro słysząc te słowa. Wiedziała, że chłopak kłamie. Na
pewno nie uważał naleśników za ohydne. Nie rozumiała tylko dlaczego traktował
ją w taki sposób. Czyżby Bill nie tylko o niej zapomniał, ale również
znienawidził?
Nawet jeżeli jej serce pękało z
bólu, tak było lepiej. W ten sposób łatwiej będzie mu znaleźć kogoś innego;
kogoś kto da mu szczęście.
-
Nie. Sam chciałeś na początku naleśniki. Teraz
je zjedz.
-
Powiedziałem, żebyś je zabrała!
-
Bill, proszę przestań zachowywać się jak
dziecko. Te naleśniki są na pewno dużo lepsze, niż te, które smażyłeś.
-
Zabierz je ode mnie!
-
Bill...
Nie dokończyła. Talerz z plackami
przeleciał niedaleko jej głowy, rozbijając się o ścianę. Mary Ann spojrzała na
niego z wyrzutem.
-
Dlaczego to zrobiłeś?
-
Zostaw mnie w spokoju! Powiedz Tomowi, żeby
przestał mieszać w moim życiu! Mówiłem mu, że nie chcę cię widzieć!
-
Ale dlaczego? Co ja ci takiego zrobiłam?
-
Po prostu wynoś się z mojego domu!
-
Uspokój się.
-
Niby dlaczego mam się uspokoić?! Jeżeli mam
ochotę krzyczeć, tobie nic do tego! Niby kim jesteś, żeby mówić mi co mam
robić?!
-
Rozumiem. W takim razie rób co chcesz. Jeżeli
będziesz czegoś potrzebował, będę w sypialni na górze.
Mary Ann obróciła się na pięcie i
skierowała się do przedpokoju, gdzie zostawiła torbę. Zarzuciła ją sobie na
ramię i nie patrząc na Billa, wdrapała się po schodkach na górę. Kiedy miała
pewność, że jest sama, pozwoliła, żeby z jej oczu zaczęły wypływać łzy.
Ciężkie, gorące krople spadały z jej oczu.
-
Przestań płakać! – powiedziała do siebie. – Sama
tego chciałaś idiotko.
Łzy zaczęły wypływać z jej oczu
jeszcze większymi strumieniami. Decydując się na odejście od Billa dobrze
wiedziała, że będzie cierpiała. Nie widziała jednak, że aż tak bardzo.
Szczególnie teraz, kiedy Czarny traktował ją tak nieprzyjaźnie. Dobrze
wiedziała, że nawet gdyby ją pamiętał, takie zachowanie byłoby całkowicie
uzasadnione. Bill zdecydowanie miał powody, żeby ją nienawidzić. Dlaczego więc
było jej aż tak bardzo przykro? Dlaczego jej serce bolało tak bardzo jakby ktoś
rozrywał je na kawałeczki?
Wyciągnęła z torby laptopa.
Położyła go na biurku i włączyła. Usiadła na krzesełku. Otarła łzy wierzchem
dłoni, wysmarkała nos i wpatrzyła się w ekran komputera. Praca wydawała jej się
teraz najlepszym lekarstwem na zranione serce. Jeżeli tylko zbierze myśli i
zajmie się analizą wyników, które zebrała przez ostatni miesiąc, zapomni o
Billu i jego zachowaniu.
* * *
Bill
przechylił na bok głowę i wpatrywał się tępo w naleśniki, które przykleiły się
do beżowej ściany. W końcu przewrócił oczami, złapał koła wózka inwalidzkiego i
pojechał do sypialni dla gości. Kiedy zamknął drzwi, podniósł się z fotela i
kuśtykając podszedł do łóżka. Rzucił się na materac. Zaczął uderzać dłońmi
najmocniej jak tylko mógł w miękki materiał, kopiąc przy tym nogami. Żeby nie
zacząć głośno krzyczeć, zagryzł zęby na poduszce.
-
Stylistka?! – powiedział niewyraźnie, nadal
trzymając w ustach poszewkę. – Stylistka?! A teraz co?! Opiekunka?!
Kiedy złość stała się nieco
słabsza, przewrócił się na plecy. Założył dłonie za głowę i wpatrzył się w
sufit. Jak do diabła Mary Ann mogła odpowiedzieć na jego pytanie o to kim jest,
w taki sposób? Chociaż od tego czasu minęło kilka dni, nadal był na nią o to
wściekły. Rozumiał, że jego żona miała problemy ze sobą i z nim, a już na pewno
z ich związkiem, ale dlaczego do diabła przyleciała do niego z Japonii w środku
nocy i powiedziała, że jest stylistką Tokio Hotel?! To było całkowicie
pozbawione sensu.
Oczywiście było w tym też trochę
jego winy, ale w jaki inny sposób mógłby spełnić swoją obietnicę, że pozwoli
jej odejść? Nie chciał tego, ale nie zamierzał kolejny raz błagać Mary Ann o
jej miłość. Jeżeli blondynka miała zachowywać się nadal w taki sposób,
zdecydowanie lepiej, żeby od niego odeszła. Bill nie chciał, żeby Mary więcej
cierpiała. Ale jak do diabła mogła powiedzieć, że jest stylistką Tokio Hotel?!
Czy to w ogóle było logiczne? A co gdyby naprawdę stracił pamięć albo o niej
zapomniał? Zostawiłaby go wtedy samemu sobie? Nawet nie zadzwoniła do niego,
żeby sprawdzić jak się czuje! Był wściekły na żonę.
Złapał w
dłonie poduszkę leżącą obok niego i przycisnął ją sobie mocno do twarzy. Zaczął
kopać nogami w materac, choć to wcale nie było takie proste, mając na prawej
gips. Na szczęście tylko do kolana. Zresztą na własne życzenie. Lekarz chciał
mu tylko usztywnić nogę jakąś opaską, ale on zażyczył sobie gips. Chciał
wyglądać dramatyczniej.
Czując, że
burczy mu w brzuchu, położył dłoń w okolicach pępka, zupełnie tak jakby miało
mu to pomóc w zwalczeniu głodu. Dochodziła dwudziesta trzecia, a on nie miał
jeszcze nic w ustach od wczoraj. Był pewien, że Mary Ann przyjedzie do niego z
samego rana, jak tylko dowie się, że został sam w domu. Ona nie pojawiała się
jednak przez długie godziny. W końcu postanowił przygotować sobie placki, ale wsypał
za dużo sody oczyszczonej do ciasta.
Podniósł
się z łóżka, kuśtykając podszedł do wózka inwalidzkiego i pojechał do kuchni.
Miał nadzieję, że Mary Ann usmażyła więcej placków, niż te, które mu dała.
Otworzył lodówkę szukając w niej pysznych naleśników, zrobionych przez jego
żonę. Nie dostrzegł ani jednego. Co więcej, w lodówce nie było niczego innego
nadającego się do zjedzenia. Rozejrzał się po blacie, ale na nim również nie
dostrzegł nawet malutkiego kawałka naleśnika. Ani nawet żadnego owocu czy
warzywa.
W końcu,
zrezygnowany, wstał z wózka inwalidzkiego i wyciągnął z szafki garnek. Nalał do
niego wody i przesunął go na płytę indukcyjną. Z szuflady wyciągnął stare
opakowanie makaronu, otworzył torebkę i wsypał pół paczki do garnka z jeszcze
zimną wodą.
Gdyby nie
zachował się jak idiota, mógłby teraz jeść pyszne naleśniki z bananami i sosem
truskawkowym, zamiast makaronu z resztką ketchupu.
-
Miłość jest jednym wielkim, pieprzonym
poświęceniem – wypowiedział cicho zdanie, które od kilku dni powtarzał prawie
przy każdej nadarzającej się okazji.
* * *
Tom,
przeciągając się wszedł do kuchni. Rosie jeszcze spała, ale wiedział, że jak
tylko się obudzi będzie chciała coś zjeść. Otworzył szafki, szukając w nich
czegoś, co nadawałoby się do zjedzenia dla małego dziecka. Znalazł w nich tylko
zapas zupek chińskich na najbliższy rok, w zamrażarce miał same pizze, a w
lodówce butelki z colą i piwem. W domu nie miał nic, czym chciałby nakarmić
swoją prawie pięcioletnią córkę.
Ze
zrezygnowaniem włączył piekarnik i włożył do niego pizzę. Wstawił wodę na kawę.
Tom
pokochał Rosie od pierwszego momentu, kiedy ją zobaczył, choć jeszcze wtedy nie
wiedział, że ten uroczy niemowlak jest jego córką. Dopiero kiedy dziewczynka
skończyła dwa latka, zaczął podejrzewać, że to może być jego dziecko. Próbował
wypytać o to Mary Ann, bo Nikola nie chciała się do niego odzywać, ale
blondynka nie chciała mu nic powiedzieć.
Widząc, że
pizza jest prawie gotowa, poszedł do pokoju Rosie, żeby ją obudzić. Mała spała
na ogromnym, brązowym łóżku, przytulając do siebie misia. Tom usiadł na skraju
materaca, wpatrując się przez krótki moment w córkę. Oczy i nos miała jego, ale
usta, podbródek i brwi zdecydowanie odziedziczyła po Nikoli.
Starszy
Kaulitz pogłaskał córkę po główce.
-
Wstań Rosie – powiedział cicho.
Dziewczynka wtuliła się tylko
mocniej w pluszowego misia. Tom uśmiechnął się. Twardy sen również
odziedziczyła po nim.
-
Rosie. Wstań – powiedział głośniej. – Mama za
niedługo po ciebie przyjedzie. Wstań Rosie.
Dziewczynka uniosła powieki,
patrząc na niego zaspanymi, brązowymi oczkami.
-
Chodź. Pójdziemy się umyć, a później zjesz śniadanie.
Rosie skinęła główką. Odłożyła na
bok misia i zeszła z łóżka. Oboje udali się do łazienki. Tom pomógł córce umyć
ząbki i buzię, ale kiedy chciał jej pomóc się ubrać, mała stanowczo odmówiła.
Kaulitz spojrzał na nią ze zdziwieniem, ale bez słowa wyszedł z łazienki.
Wyciągnął pizzę i pokroił ją na małe kawałeczki. Do szklanki nalał mleko i
postawił na stole.
Kilka minut później Rosie weszła
do kuchni z dumnie uniesioną główką. Tom zasłonił usta, żeby nie parsknąć
śmiechem. Jego córka założyła na siebie zieloną bluzeczkę, różowy krzywo
zapięty sweterek, a do tego musztardową spódniczkę.
-
Pizza! – dziewczynka wykrzyknęła, klaszcząc w
dłonie. – Śuper!
-
Tylko nie mów mamie – Tom uśmiechnął się do
córki. – Mama będzie zła jak się dowie, że żywię cię pizzą.
-
Dobse.
Starszy Kaulitz uśmiechnął się do
córki. Usiadł na wysokim, barowym krześle i wpatrzył się w dziewczynkę. Patrząc
na jej buzię, żałował, że kilka lat temu zachował się jak skończony dupek.
Gdyby Mary Ann nie była przyjaciółką Nikoli, a Bill jej mężem, pewnie nie
wiedziałby nawet o istnieniu swojej córki. Nie miałby też okazji uczestniczyć w
jej życiu, nawet jako wujek. Miał za złe Nikoli, że nic mu nie powiedziała o
ciąży, ale z drugiej strony całkowicie sobie na to zasłużył. On musiał się
jednak przekonać przed oświadczynami, że żadna inna kobieta nie wywiera na nim
tak ogromnego wpływu jak brunetka. Nie chciał, żeby po dwóch, albo trzech
latach ich zaręczyny zostały zerwane, tylko dlatego, że ją zdradził. Wiedział,
że wówczas Nikola byłaby załamana. A on nie chciał jej zranić. Jednak jak to
bywa w życiu, jego dobre intencje zamieniły się w najgorszy z możliwych
scenariuszów. Zranił siebie, Nikolę, a także ich córeczkę, która musiała
dorastać bez ojca. Gdyby Rosie nie rozpoczęła poszukiwań taty, mógł się
założyć, że nadal byłby tylko wujkiem Tomem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz