niedziela, 8 września 2013

Część II: Rozdział 10

            Mary Ann ściągnęła ze stóp modne czółenka. Złapała je w dłonie i, zaśmiewając się głośno, kroczyła ulicami Roppongi, jednej z dzielnic Tokio. Ying Xiong szedł tuż za nią, obserwując każdy jej ruch. Czwarty wieczór z rzędu Mary, zaraz po wyjściu z biura, zabierała go do baru, wypijała kilka drinków, a później płakała przez długie godziny. Czasami ataki płaczu przerywały histeryczne napady śmiechu.
Ying Xiong, choć bardzo starał się zrozumieć zachowanie blondynki, nijak nie potrafił tego uczynić. Domyślał się, że kobieta tęskni za mężem. Wiedział też, że za tą tęsknotą skrywa się coś więcej, ale nie wiedział co. Próbował podpytać o to kilka razy Mary Ann, ale za każdym razem kazała mu się zamknąć i nie wtrącać w nie swoje sprawy. Zaraz potem, patrzyła na niego czule i wypytywała go czy aby przypadkiem nie nudzi się w Tokio, kiedy ona pracuje.
-         Uważaj! – Zawołał, dostrzegając, że Mary potyka się coraz częściej. Zupełnie jakby wypity przez blondynkę alkohol dawał dopiero teraz o sobie znać.
Widząc, że kobieta ma trudności z utrzymaniem równowagi, podbiegł do niej i złapał ją mocno za ramię, chroniąc ją w ten sposób przed upadkiem.
-         Ying Xiong... – blondynka spojrzała żałośnie w jego oczy – dlaczego czuję się tak okropnie? Dlaczego moje serce tak okrutnie boli?
Złapała się mocno za skórę nieco ponad lewą piersią, jakby chciała uspokoić swoje serce.
-         Pani Kaulitz? – Spytał z przerażeniem, patrząc w jej zapłakaną twarz. – Może powinienem zabrać panią do szpitala?
-         Zabrać do szpitala? – powtórzyła nieprzytomnie. – Ależ nie. Nie. W szpitalu mi nie pomogą.
-         Ale jeżeli to coś poważnego...
-         Ying Xiong... Z moim organizmem jest wszystko w porządku – zapewniła, ocierając łzy z policzków. – Powiedz mi lepiej jak spędziłeś dzisiaj dzień.
Chłopak westchnął cicho, patrząc na Mary Ann. Chociaż była pijana, jej makijaż był rozmazany po całej twarzy, a nawet szyi, emanowała z niej pewnego rodzaju siła. Siła, która nie pozwalała mu myśleć, że blondynka wygląda żałośnie. Mary Ann, która teraz szła boso u jego boku ulicami Tokio, nijak nie pasowała mu do wizerunku Mary Ann Kaulitz, którą przedstawiały media. A nawet do wizerunku Mary Ann, którą miał okazję obserwować, kiedy pracowała. Zawsze elegancka, uśmiechnięta, zabawna, ale jednocześnie twarda i bezwzględna w interesach Mary Ann, okazała się tak naprawdę kruchą, bardzo samotną kobietą.
Gdy blondynka kolejny raz się potknęła, Ying Xiong puścił jej dłoń. Stanął przed nią, obrócił się tyłem i kucnął. Kobieta posłusznie objęła jego szyję ramionami. Pozwoliła, żeby Ying Xiong niósł ją na swoich plecach. Nawet jeśli nie były one tak ciepłe jak plecy Billa, czuła wdzięczność do tego chińskiego dzieciaka.
Z jej oczu zaczęły wypływać nowe łzy, które skapywały na koszulkę kasztanowłosego.
-         Proszę nie płakać – odezwał się cicho, podrzucając ją lekko, żeby odrobinę zmienić ułożenie rąk. – Jutro będą panią bolały oczy.
Mary Ann wymruczała tylko ciche: „yhym”, wtulając się mocniej w plecy Ying Xionga. Chociaż zrezygnowała z Billa dobrowolnie, nie potrafiła zapanować nad swoimi uczuciami, które pojawiły się niespodziewanie. Jeszcze kilkanaście dni wcześniej zastanawiała się czy nadal darzy Billa miłością. Prawdziwą głęboką miłością, która mogłaby przenosić góry i morza, tak jak w poematach i wierszach. Myślała, że jest z Czarnym tylko z przyzwyczajenia, ale czy tak było naprawdę?
-         Ying Xiong? – Spytała, a kiedy chłopak wypowiedział „hę?”, kontynuowała: - Myślisz, że miłość do kogoś jest możliwa po dziewięciu latach związku? A może to już tylko przyzwyczajenie?
-         Nie wiem – odparł cicho. – To chyba zależy od osoby.
Między nimi zapanowało milczenie, które po kilku minutach przerwał Ying Xiong.
-         Kiedyś przeczytałem w pamiętnikach mojej mamy, że prawdziwa miłość jest najgłupszą rzeczą, która przydarza się człowiekowi tylko raz w życiu – zaśmiał się. – Mama napisała też, że to najsilniejsze uczucie zaraz obok chęci zemsty, które najbardziej ogłupia ludzi.
-         Dlaczego tak napisała? – Spytała, nie potrafiąc zrozumieć co ma wspólnego zemsta z miłością.
-         Kto to wie? – Mary Ann poczuła jak chłopak wzrusza ramionami. – Może dlatego, że jeżeli się kogoś prawdziwie kocha, jest się w stanie zrobić dla tej osoby różne głupoty? Wydaje mi się, że są dwa typy ludzi. Ci należący do pierwszego typu, nie potrafią poświęcić własnego szczęścia dla innej osoby, tylko oczekują, że ta druga osoba poświęci swoje szczęście dla nich.
-         A drugi typ?
-         Drugi typ ludzi potrafi oddać swoje serce ukochanej osobie jeżeli ta by tego potrzebowała. Nawet jeśli oznaczałoby to śmierć.
-         No tak, ale jak odróżnić przyzwyczajenie od miłości?
-         Nie wiem – powiedział lekko. – Nigdy nie byłem nawet zakochany.
-         Nigdy?
Ying Xiong przytaknął. Wszedł do budynku, w którym znajdowało się mieszkanie Mary Ann. Nacisnął przycisk przywołujący windę. Kilka minut później chłopak postawił Mary Ann w przedpokoju jej apartamentu.
-         Dziękuję, Ying Xiong – uśmiechnęła się do niego niewyraźnie.
Chłopak ukłonił się lekko, odprowadzając blondynkę wzrokiem do łazienki.

Mary Ann położyła jedną dłoń na czole, zupełnie jakby miało jej to pomóc choć odrobinę zniwelować skutek alkoholu krążącego w jej żyłach wraz z krwią. Drugą dłonią odkręciła kurek z ciepłą wodą. Niezdarnie ściągnęła z siebie ubrania. Rzuciła je w kąt łazienki. Nie lubiła, kiedy jej ciuchy znajdowały się w nieładzie, ale teraz nie miała ani siły ani ochoty przejmować się nimi.
            Chwiejnym krokiem weszła pod prysznic, pozwalając letniej wodzie obmywać jej nagie ciało. Po krótkiej chwili, woda zmieszała się z jej łzami, które nie wiedzieć czemu znów zaczęły wypływać z jej oczu. Starała się ze wszystkich sił je zahamować, ale im bardziej próbowała, tym mocniej płynęły. Jej serce natomiast bolało tak okrutnie, że ledwie to wytrzymywała. Wbiła długie paznokcie w skórę, próbując zatrzymać jego rozpad na drobniutkie strzępki. Nawet nie zauważyła, kiedy z malutkich ranek zaczęła wypływać ciurkiem krew.
            Odkąd przyleciała do Tokio nie potrafiła się na niczym skoncentrować. Na przemian czuła jak jej ciało opływa fala gorąca i zimna. Dziwne uczucie w żołądku i wymioty stały się tak bardzo uciążliwe, że kilka razy musiała wybiec z ważnych spotkań. Nie była pewna czy coś naprawdę dzieje się z jej organizmem, tak jak sugerował Ying Xiong, czy to po prostu skutki tęsknoty za Billem. A może to przez alkohol jaki wypiła przez ostatnie kilka dni?
-         Przestań! – warknęła do siebie. – Przestań zachowywać się jak głupia małolata!
Ścisnęła dłonie w pięści i z całej siły uderzyła nimi o ciemne, błyszczące kafelki.
Nienawidziła się za ciągłe myśli o Billu. Nienawidziła się za czekanie na telefon od niego. Nienawidziła się za okazywanie słabości. Nienawidziła się także za to, że rozpacza po tym jak dobrowolnie zostawiła Billa i kazała mu znaleźć sobie nową żonę. To wszystko czyniło ją jeszcze bardziej żałosną niż była w rzeczywistości.
Zakręciła kurek z ciepłą wodą. Westchnęła ciężko. Przymknęła powieki, po czym odkręciła kurek z zimną wodą. Lodowaty prysznic powinien pomóc jej oprzytomnieć. Dobrowolnie odeszła od Billa dlatego nie powinna zachowywać się teraz jak skończona kretynka. Jeżeli to, co czuje do Czarnego jest prawdziwą miłością, a nie przyzwyczajeniem, tym bardziej powinna zagryźć zęby i przestać zadręczać się myślami o nim. Nawet jeżeli już nigdy miała nie być szczęśliwa, sama podjęła taką decyzję.
Zakręciła wodę, założyła na siebie białą, cienką koszulkę nocną i opuściła łazienkę. Uśmiechnęła się nieprzytomnie do Ying Xionga, który stał przed drzwiami. Chłopak trzymając dłonie wciśnięte w kieszenie swoich dżinsowych spodni, opierał się o ścianę.
-         Pani Kaulitz... – powiedział zatroskany, widząc na jej koszulce ślady krwi. – Pani Kaulitz?! Co się pani stało?!
-         Mnie? – Spytała niewyraźnie.
-         Pani koszulka jest we krwi – wyjaśnił, podchodząc do niej.
Oczy blondynki rozszerzyły się nienaturalnie. Kobieta bezwiednie dotknęła dłonią swojego podbrzusza. Wystraszonym wzrokiem spojrzała na jedną z czarnych desek zdobiących ścianę. Chociaż starała się skupić na niej swój wzrok, przed oczyma wirowało jej całe pomieszczenie, z każdą sekundą robiąc się coraz bardziej mgliste i pogrążone w mroku. Wyciągnęła dłonie na boki, próbując złapać równowagę. Po krótkiej chwili poddała się. Padła nieprzytomna na podłogę z ciężkim gruchotem.
* * *
            Gustav Schäfer siedział przy jednym ze stolików w małej kawiarence. Popijał kawę z mlekiem i cukrem co chwilę zerkając nerwowo w stronę wejścia. Choć umówił się z Inge na dwunastą rano, przyszedł do kawiarni już o dziesiątej. Z każdą minutą, która upływała, a przybliżała dzień, w którym miał się odbyć ślub Inge, czuł się coraz gorzej. Nawet alkohol przestał pomagać. Po wypiciu każdego następnego kieliszka albo drinka myśli o zielonookiej atakowały go ze zdwojoną siłą. Nie było nawet sekundy, w której nie myślał o Inge. Starał się tłumaczyć swoje zachowanie zwykłym martwieniem się o nią, ale im bardziej próbował się do tego przekonać, tym większym wydawało mu się to kłamstwem.
-         Cześć Gustav! Myślałam, że już nie dotrę! Na mieście są okropne korki!
Inge usiadła na krześle i gestem skinęła na kelnera. Kiedy pojawił się, zamówiła szklankę wody i spojrzała na blondyna, który nie odezwał się jeszcze ani słowem.
-         Gustav? Stało się coś? Jestem brudna? Pomalowałam tylko jedno oko?
-         Nie... Nie... – Jego głos brzmiał tak jakby właśnie wyrwała go ze snu.
-         To dobrze. Już się wystraszyłam. Przepraszam cię, ale mam tylko pół godziny – spojrzała na zegarek zdobiący jej przegub. - Później muszę jechać na przymiarkę sukni ślubnej.
-         Eee... Naprawdę? Pojadę z tobą.
-         To chyba nie jest dobry pomysł...
-         Dlaczego? – Spytał, podziwiając jej duże, zielone oczy, które uroczo błyszczały.
-         Nie chciałabym marnować twojego czasu. Pewnie masz dużo innych, ważniejszych rzeczy do zrobienia niż spędzenie ze mną połowy dnia w salonie ślubnym. Ale dziękuję – uśmiechnęła się, a on poczuł nagłą potrzebę przytulenia jej do siebie. A może nawet pocałowania? Ale jeżeli by ją pocałował, to czy powstrzymałby się od zawiezienia jej do swojego mieszkania i... – Gustav? Co się stało? Jesteś cały czerwony! Dobrze się czujesz?
Policzki perkusisty Tokio Hotel zrobiły się jeszcze bardziej czerwone. A on poczuł się jak nastolatek przyłapany przez rodziców na oglądaniu filmów dla dorosłych.
-         To chyba wina kawy – wzruszył obojętnie ramionami, starając się wyrzucić z głowy myśli o tym, co mogłoby się stać w jego apartamencie. – Chodź. – Położył na stoliku pieniądze i wstał z krzesełka. – Pojadę z tobą na przymiarkę.
-         Ale Gustav, naprawdę nie trzeba. Pojadę sama...
Blondyn złapał ją za rękę i bez słowa pociągnął do swojego samochodu. Nie rozumiał dlaczego chce jechać z Inge do salonu ślubnego i oglądać jak przymierza suknię, w której weźmie ślub z jakimś draniem. Nienawidził myśli o tym, że jakiś inny facet mógł trzymać za rękę Inge, całować jej duże usta, wpatrywać się w jej piękne oczy, a przede wszystkim kochać się z nią.
„Gustav ty idioto!” – wyrzucał sobie w myślach, jadąc zgodnie z instrukcjami Inge.
Prawie godzinę później zaparkował samochód przed salonem ślubnym.
-         Jesteś pewny, że chcesz tam ze mną wejść? – Spytała zielonooka, uśmiechając się do niego lekko. – Trochę mi zejdzie.
-         Jasne. Nie ma problemu. I tak nie mam dzisiaj nic do roboty. Mary zostawiła Billa, więc mamy trochę wolnego.
-         Mary Ann?! – Wykrzyknęła z niedowierzaniem. – Mary Ann zostawiła Billa?! Ale... Jak to możliwe?! Jak to się stało?! Kiedy?!
-         Długa historia – westchnął ciężko. – Żal mi Billa, ale cóż zrobić. Żaden z nas nie zmusi Mary do bycia z nim.
-         Ale dlaczego mielibyście ją do tego zmuszać? – Spytała wchodząc do salonu.
Ekspedientki przywitały się z nią, prowadząc do przymierzalni. Zielonooka weszła do przestronnego boksu, a Gustav zajął miejsce na kanapie tuż przed przymierzalniami.
-         Dlaczego mielibyście zmuszać Mary do bycia z Billem? – Spytała ponownie.
-         Pewnie dlatego, że ona już nie chce z nim być. Powiedziała Billowi, że najlepiej będzie jak znajdzie sobie nową żonę, która urodzi mu dzieci i będzie go kochała, a później zniknęła – wzruszył obojętnie ramionami. - Tom z Georgiem do niej dzwonili. Poleciała do Japonii. Podobno ma tam coś do załatwienia. Bill teraz może jest zrozpaczony, ale za jakiś rok trochę mu przejdzie. Albo wcześniej do niej pojedzie. Ciekawe tylko co tym razem wymyśli? Raczej nie weźmie z nią ślubu po raz trzeci...
-         Jesteś okropny! – Inge zawołała, odbierając od ekspedientki suknię ślubną. Zasłoniła bordową zasłoną wnętrze przymierzalni, kontynuując: - Wy nic nie rozumiecie. Mary musiała mieć powód, żeby odejść od Billa i tym powodem na pewno nie było to, że przestała go kochać. Wydaje mi się, że dla Mary Ann to niemożliwe tak po prostu zapomnieć o Billu. On jest dla niej tym jedynym. Rycerzem na białym rumaku.
-         Skąd wiesz? Powiedziała ci?
-         Nie musiała mi tego mówić. Zapomniałeś już, że byłam w tobie beznadziejnie zakochana przez dwadzieścia lat? – spytała, ściągając z siebie ubrania. - Widziałam cię z wieloma pannami, zastanawiając się co one mają takiego, czego ja nie mam. I wiesz do jakiego doszłam wniosku? Że bez względu na to jak bardzo będę się starała cię zdobyć, jak bardzo będę cię kochała i... jak długo marzyła o tobie po nocach, to do niczego nie doprowadzi dopóki pozostaniesz obojętny. Tamte panny miały coś, czego ja nigdy nie dostałam od ciebie. Odrobinę uwagi... – jej głos lekko się załamał. – Wracając do Mary Ann i Billa, mogę się założyć, że kiedy nie są ze sobą, oboje czują się jakby byli w agonii. Ich miłość jest bardziej romantyczna niż wszystkie filmy romantyczne, które widziałam – uśmiechnęła się do siebie lekko, wkładając suknię ślubną. - Widzisz Gustav, relacje pomiędzy dwojgiem ludzi nie są takie proste. Czasami trzeba poświęcić własne szczęście, żeby druga osoba mogła być szczęśliwa. Czy nie jest tak, że nieszczęście jednej osoby, powoduje szczęście innej? Największym problemem w związku Mary i Billa nie jest to, że ona przestała go kochać i tak po prostu sobie odeszła, mówiąc mu, żeby znalazł sobie nową żonę. Bill chce, żeby Mary już na zawsze pozostała nastolatką, w której się zakochał, ale ludzie się zmieniają. To trochę tak jak z tobą i ze mną Gustav – powiedziała z lekkim zakłopotaniem. - Znamy się od podstawówki, być może właśnie dlatego nigdy nie dostrzegłeś we mnie kobiety. Zawsze byłam dla ciebie, jestem i najprawdopodobniej już pozostanę tą dziewczynką, która cię prześladowała, wyśmiewała się z ciebie, przeszkadzała w próbach Tokio Hotel, a przede wszystkim chciała cię zmusić do seksu w wieku dwunastu lat – zaśmiała się lekko, odsłaniając bordowe zasłony. – I jak ci się podoba? – Spytała, poprawiając biały materiał.
Gustav wpatrywał się tak intensywnie w sylwetkę Inge, jakby jakiś zły czarodziej rzucił na niego urok. Słowa, które wypowiedziała niespełna kilka sekund wcześniej, teraz wydawały mu się tak odległe, jakby dziewczyna wypowiedziała je całe wieki temu.
Biała suknia sięgała ziemi. Gorset kusząco opinał piersi Inge, ale jednocześnie skrywał wszystko przed jego ciekawskim wzrokiem. Biały materiał przylgnął do jej talii niczym druga skóra. Na wysokości miednicy do sukni została przyszyta szmaragdowa tasiemka, od której odchodziły warstwy śnieżnobiałego tiulu. Czarne, połyskujące włosy, Inge związała na karku w niezdarnego koka, z którego wymknęło się kilka niesfornych pasemek okalających jej delikatną buzię. Jej oczy wydawały się jeszcze bardziej zielone niż chwilę wcześniej.
Perkusista poczuł nagle silny ucisk w piersi. Sama myśl o tym, że Inge zostanie za dziewiętnaście dni żoną innego faceta, powodowała w nim nieuzasadnioną złość. Nienawidził się za takie myśli, ale jeszcze bardziej nienawidził tego, że Inge nie będzie jego żoną. Dlaczego jednak brunetka miałaby zostać jego żoną?
Nie znał odpowiedzi na to pytanie, tak samo jak nie rozumiał swojego zachowania. Dlaczego wstał z kanapy i wpatrując się jak zahipnotyzowany w jej szmaragdowe oczy zmierzał w jej stronę? Zatrzymał się dopiero kilka centymetrów od niej. Delikatnie dotknął dłonią jej policzka. Inge przymknęła powieki i wysunęła lekko brodę ku niemu. Gustav bez zastanowienia przybliżył twarz do twarzy kobiety i przyłożył usta do jej ciepłych warg. Przez moment stali tak bez ruchu, jakby zastanawiając się co powinni teraz uczynić. Pogłębić pocałunek, a może przestać? Inge rozchyliła wargi na kilka milimetrów. To co się właśnie działo, było jej marzeniem od prawie dwudziestu lat. Głupotą byłoby zmarnować taką okazję na pocałowanie Gustava, tylko dlatego, że za kilka dni wychodzi za mąż. Arthur nie musiał się przecież wcale o tym dowiedzieć.
Spojrzała na Gustava ze zdziwieniem, kiedy ten się od niej odsunął i złapał ją mocno za dłoń. Nagle zatęskniła za dotykiem jego warg na swoich ustach. Przyjemne ciepło, które otuliło na krótki moment jej ciało powoli zaczęło się rozpraszać. Zanim zdążyła zapytać Gustava o cokolwiek, ten ciągnął ją już ku wyjściu z salonu ślubnego. Wolną dłonią podwinęła materiał, który ciągnęła po ziemi.
-         Gustav! Puść mnie! To boli! – Zawołała, czując jak jego palce miażdżą jej nadgarstek. – Gustav! Proszę... To boli.
Blondyn zatrzymał się. W jego oczach było coś, czego nie potrafiła zdefiniować. Kiedy złapał ją na ręce i wyprowadził z salonu, a później zaczął nieść ulicami Berlina, przestraszyła się. Nie znała tego oblicza Gustava. Blondyn wydawał jej się być teraz całkowicie inną osobą.
-         Gustav? Gdzie idziemy? Gustav?! Puść mnie!
Perkusista miał jednak za nic jej nawoływania i prośby. Zacisnął usta w wąską linię kierując się ulicą w stronę pobliskiego jubilera.
-         Poproszę najładniejszy pierścionek jaki macie! – zawołał od progu. – Dla niej – kiwnął głową na Inge.
Trzy ekspedientki wyglądały na zszokowane. Widząc ponaglanie we wzroku Gustava jedna z kobiet zmierzyła rozmiar palca Inge, po czym wyciągnęła prosty pierścionek wysadzany brylantami. Chłopak podszedł do lady i uważnie go obejrzał. W końcu skinął głową z aprobatą.
Postawił Inge na ziemi i wyciągnął kartę płatniczą.
-         Proszę jeszcze szybko dobrać obrączki do tego pierścionka.
Kobieta skinęła głową, patrząc na nich ze zdumieniem. Pracowała w sklepie jubilerskim od przeszło ośmiu lat, ale coś takiego zdarzyło jej się po raz pierwszy. Jednak bez słowa zapakowała obrączki do pudełeczka.
-         Gustav! Wyjaśnij mi to! – zażądała Inge. – Co to ma znaczyć?! – Pomachała mu przed oczami dłonią, z której blondyn ściągnął jej dotychczasowy pierścionek zaręczynowy i założył nowy. – Gustav!
Chłopak zabrał od ekspedientki pudełeczko z obrączkami, rachunek, kartę i certyfikaty. Bez słowa wyjaśnienia złapał Inge za rękę i pociągnął w stronę wyjścia ze sklepu. Nie zważając na jej protesty ciągnął ją ulicami Berlina. Pamiętał, że gdzieś tutaj jest jakiś kościół.
-         Gustav!!! Co ty do diabła robisz?! Puść mnie! To boli! Gustav!!!
-         Jeszcze kawałek – odezwał się nieprzytomnie, ciągnąc ją w stronę kościoła, który już było widać.
Wspięli się po kilku betonowych schodkach. Gustav otworzył drewniane drzwi i wciągnął Inge do środka. O ile szatynka była zaskoczona tym, że blondyn kupił dla niej pierścionek zaręczynowy i obrączki, teraz była całkowicie zszokowana. Otwierała kilkakrotnie usta, aby coś powiedzieć – zaprotestować, albo domagać się wyjaśnień, ale nie mogła wyartykułować żadnego słowa. Czyżby straciła przytomność w przymierzalni, a to co się właśnie dzieje jest tylko pięknym snem; spełnieniem jej marzeń? Nie wiedziała. Była jednak pewna, że chce śnić ten sen aż do końca, żeby zobaczyć co się wydarzy. Nawet jeżeli postanowiła dać sobie spokój z Gustavem i wyjść za Arthura, dobrze wiedziała, że perkusista Tokio Hotel już na zawsze będzie jej pierwszą i ostatnią miłością. Tym jednym, jedynym. Była w nim szaleńczo zakochana przez ostatnie dwadzieścia lat, więc czym było kolejne osiemdziesiąt?
Kiedy zatrzymali się przed ołtarzem, Gustav spojrzał w jej zielone tęczówki. Nie potrafiła niczego odczytać z jego wzroku. Jego oczy wyglądały bardziej jak oczy szaleńca niż oczy zakochanego. Ale czy zakochani nie są jednocześnie największymi szaleńcami?
-         Weźmy ślub – powiedział krótko, próbując złapać oddech.
-         Gustav? Dobrze się czujesz? – Spytała łagodnie, wpatrując się w jego twarz.
-         Weźmy ślub – powtórzył. – Gdzie jest jakiś ksiądz?! – Spytał rozglądając się nerwowo dookoła. Jakaś starsza pani siedząca w drugiej ławce wskazała palcem na drewniane drzwi znajdujące się z prawej strony ołtarza. – Dziękuję – uśmiechnął się do staruszki, po czym odezwał się do Inge: - Zaczekaj tutaj. Idę po księdza.
Blondyn puścił jej dłoń. Inge widząc, że chłopak nie żartuje, złapała go mocno za ramię.
-         Wyjaśni mi to – zażądała. – Gustav uspokój się i wyjaśnij mi to wszystko! – potrzęsła jego ramieniem, zaś jej oczy się zaszkliły. Jeżeli chłopak robił sobie z niej w ten sposób żart, był nieczułym dupkiem.
-         Puść Inge. Pójdę po księdza.
-         Nie!!! – Wrzasnęła. – Najpierw mi to wyjaśnij!!! Dlaczego mnie tutaj przyciągnąłeś?! Dlaczego kupiłeś pierścionek, obrączki i przyciągnąłeś mnie w sukni ślubnej do kościoła?!!! Wyjaśnij to!!!
Starsza kobieta spojrzała na nich jednocześnie z zaciekawieniem i oburzeniem. Jak mogli urządzać awantury w świętym miejscu?!
-         Nie wiem – odparł, odwracając się w jej stronę i patrząc jej w oczy. – Nie wiem do diabła! Skąd miałbym niby wiedzieć dlaczego cię tutaj przyciągnąłem i zachowuję się jak pieprzony idiota?! – Staruszka słysząc te słowa, prychnęła z oburzeniem. – Po prostu weźmy ślub.
-         To wszystko? Tylko tyle? – Inge spytała z kpiną. Powinna być teraz najszczęśliwszą kobietą na Ziemi, ale, nie wiedzieć czemu, czuła upokorzenie. - Nie uważasz, że powinieneś mieć jakiś konkretny powód, żeby wziąć ze mną ślub? – Gustav wyglądał na zaskoczonego. – Może... Kochasz mnie? – podsunęła.
-         Kocham? – Spytał cicho, dotykając jej policzka dłonią. – Kocham?
-         Nie wiem Gustav! To tylko przykład! Musisz mieć przecież jakiś powód! A to jest jedyny sensowny jaki przychodzi mi do głowy! Powiedz coś! Powiedz coś Gustav! – Z jej oczu zaczęły wypływać łzy. – Nie żartuj sobie ze mnie w ten sposób! Robisz to tylko dlatego, że powiedziałam ci, że kochałam cię przez dwadzieścia lat?! Gustav! Odezwij się! – Odtrąciła jego dłoń ze swojego policzka i zaczęła uderzać  w jego tors dłońmi zaciśniętymi w pięści. – Dlaczego mi to robisz Gustav?! Dlaczego akurat teraz?!
-         Ja... Ja... Lubię cię – jego policzki przybrały czerwoną barwę.
-         Robisz to dlatego, że mnie lubisz?! Nie chcę od ciebie litości! Próbowałam cię zdobyć przez tyle lat – z jej oczu płynęły ciurkiem  łzy złości i upokorzenia – a ty mówisz mi w takiej sytuacji, że mnie lubisz?! Czy ty wiesz jak ja się czuję?! – Ściągnęła pierścionek i włożyła mu go w dłoń, wiedząc, że przez całe życie będzie żałowała tej decyzji. – Nie potrzebuję twojej litości. Zresztą... nie chcę znać twoich powodów. Nie teraz. Zapomnijmy o tym Gustav. Za dwa tygodnie wychodzę za Arthura. Proszę. Nie zepsuj tego. Wiele mu zawdzięczam. Arthur to dobry człowiek.
-         Dlaczego chcesz być jego żoną?! Ty nawet go nie kochasz! – Przybliżył twarz do jej buzi. – Kochasz mnie.
-         I co z tego? Nigdy nie obchodziły cię moje uczucia, dlaczego więc teraz... Gustav przestań robić ze mnie idiotkę! Odkąd skończyłam siedem lat marzyłam o tej chwili. Zawsze chciałam stać ubrana w piękną, białą suknię przed ołtarzem, wpatrywać się w twoje oczy i czekać aż powiesz „tak”. Dlaczego musisz psuć te wszystkie piękne marzenia?! Dlaczego?!
-         Psuć? Stoję tutaj i...
-         Ale mnie nie kochasz – załkała. – Ty mnie tylko lubisz, a i tego nie jestem pewna. Nie chcę być twoją żoną. Nawet będąc codziennie przy tobie, będę się czuła jakbyś był setki mil ode mnie. Gustav, nie chcę się męczyć w małżeństwie z tobą. Nie chcę czekać w nieskończoność aż otworzysz swoje serce dla mnie. Już ci mówiłam. Chcę mieć męża, który będzie mnie kochał, dzieci, psa... Chcę tych wszystkich zwyczajnych rzeczy. Nie chcę leżeć obok ciebie i zastanawiać się czy jesteś szczęśliwy będąc ze mną. Jeżeli tak bardzo chcesz się ożenić, znajdź kobietę, którą pokochasz ponad życie; kobietę dla której będziesz w stanie zrobić chociaż w połowie tyle co Bill dla Mary Ann...
-         Inge...
-         Daj spokój Gustav – przerwała mu. – Zapomnijmy o tym, co się stało. Nie ma sensu, żebym się na ciebie gniewała. Ty zawsze byłeś dla mnie taki jak w tej chwili, więc to tak naprawdę nie ma większego znaczenia – otarła łzy i uśmiechnęła się do niego lekko, na przekór temu co czuła. Najchętniej uciekłaby teraz gdzieś daleko, pozwalając sercu eksplodować z żalu. Wiedziała jednak, że gdyby to zrobiła, najprawdopodobniej nie zobaczyłaby już nigdy więcej Gustava. – Chodź. Wrócimy do salonu ślubnego. Jeszcze zostanę posądzona o kradzież...
* * *
Ying Xiong nalał do miseczki zimnej wody i wyciągnął z szafki mały ręcznik. Westchnął cicho wchodząc do sypialni Mary Ann. Kobieta już od przeszło pół godziny leżała nieprzytomna w swoim łóżku.
Chłopak zmoczył ręcznik w zimnej wodzie, starannie go wycisnął i złożył na trzy części. Odsunął z czoła włosy Mary Ann i przyłożył do niego chłodny materiał. Postanowił, że jeżeli blondynka nie odzyska przytomności w ciągu następnych dwóch godzin zadzwoni po lekarza albo Cherry Jo. Nie chciał niepokoić Japonki w samym środku nocy, ale uznał, że to będzie najlepsze rozwiązanie jeżeli Mary pozostanie w tym stanie dłużej.
Nie rozumiał dlaczego blondynka zemdlała na wzmiankę o krwi, która zdobiła jej koszulkę na wysokości piersi. Ying Xiong był pewny, że Mary nie była aż tak bardzo pijana, żeby tak po prostu zemdleć. Musiała mieć ku temu jakiś powód. A może to z wycieńczenia?
-         Bill... Bill... – usłyszał jej cichy, ledwo dosłyszalny głos. – Bill...
-         Nie ma tutaj Billa – wyjaśnił spokojnie blondynce, przykładając do jej czoła świeży ręcznik.
-         Bill... Bill... Przepraszam... Bill... – Mary nadal majaczyła.
Kasztanowłosy pokręcił głową z dezaprobatą wpatrując się w twarz Mary Ann. Kobieta zacisnęła tak mocno powieki, że wokół jej oczu pojawiła się siateczka zmarszczek. Jej usta nerwowo drgały. Dopiero, kiedy zobaczył wypływające z jej oczu łzy, potrząsnął nią delikatnie.
-         Proszę się obudzić – powiedział spokojnie. – Proszę się obudzić.
Mary Ann słysząc słowa Chińczyka powolutku otworzyła powieki. Otarła łzy z policzków i spojrzała nieprzytomnym wzrokiem na chłopaka.
-         Ying Xiong? – Spytała, rozglądając się dookoła. – Co się stało? Dlaczego jesteś w mojej sypialni?
-         Przepraszam. Zemdlała pani w salonie...
-         Ach tak... – przyłożyła jedną dłoń do bolącej głowy. – Teraz już pamiętam. Dziękuję.
-         Nie ma za co, ale...
-         Jadłeś kolację? – przerwała mu.
-         Jeszcze nie, ale...
-         Wstawaj. Zrobię ci coś do jedzenia. Na co masz ochotę?
Nim Ying Xiong zdążył się odezwać, Mary Ann była już przy wyjściu z sypialni. Kasztanowłosy podniósł się z podłogi i poszedł za blondynką do kuchni.
-         To na co masz ochotę? – kobieta zagadnęła wesoło, jakby to jej sobowtór niespełna pięć minut wcześniej leżał w łóżku nieprzytomny, a nie ona. – Może być omlet z ryżem? Cherry nauczyła mnie robić najlepsze japońskie omlety.
-         Niech pani przestanie. Tak nie można. Powinna pani odpocząć.
-         Jaka znowu pani? – Mary Ann zaśmiała się dźwięcznie, wyciągając z lodówki wszystkie potrzebne składniki do przygotowania omletu. – Mówiłam ci już, żebyś się do mnie zwracał po imieniu.
-         Trochę mi głupio... – przyznał.
-         Dlaczego? – Mary uniosła jedną brew, patrząc na niego. – Jestem od ciebie starsza tylko o osiem lat. To nie tak dużo. Traktuj mnie jak starszą koleżankę albo siostrę. Możesz mówić do mnie... Jak to  było po chińsku? – Próbowała sobie przypomnieć odpowiednie chińskie słowo, które wielokrotnie słyszała w jednej z azjatyckich restauracji. – Da Jie.
-         Da Jie? – Zastanawiał się na głos. – Da Jie? Ale ty się zachowujesz bardziej jak moja mama...
-         Twoja mama? – Mary spytała ze zdumieniem. – Naprawdę?
Chłopak skinął głową. Podszedł do Mary Ann i przytulił się do jej pleców. Blondynka znieruchomiała nie wiedząc jak ma się zachować ani co powiedzieć. Ying Xiong odezwał się jednak po krótkiej chwili:
-         Tak. Zdecydowanie. Chciałbym mieć taką mamę jak ty.
Mary Ann wyswobodziła się z jego uścisku i spojrzała poważnie w jego czarne, lekko skośne oczy.
-         A co z twoją prawdziwą mamą?
-         Umarła jak miałem dwa latka – wzruszył obojętnie ramionami. – Moja macocha to kobieta, którą nie obchodzi nic poza zakupami... mamo.
Mary Ann uśmiechnęła się lekko, słysząc jak Ying Xiong nazwał ją mamą. Gdyby nie poroniła, jej własne dziecko mogłoby się teraz tak do niej zwracać...
-         Dobrze – zgodziła się. – Jeżeli chcesz możesz mówić do mnie mamo.
-         Naprawdę?! – Wykrzyknął radośnie. – Naprawdę mogę?! – Mary Ann skinęła potakująco głową. – Super! Ale... – jego entuzjazm lekko osłabł – czy to znaczy, że moim tatą jest Bill?
-         Dlaczego Bill miałby być twoim tatą? – Mary spytała wpatrując się w Ying Xionga z jeszcze większym zaskoczeniem niż chwilę wcześniej.
-         No bo... jeżeli Bill jest mężem mamy, to... – lekko się zmieszał.
-         Ale ty masz tatę. Przecież z nim rozmawiałam, chyba, że mnie okłamałeś – spojrzała na niego podejrzliwie.
-         Nie! Nie! Nigdy nie okłamię mamy! – Zaprotestował żywo. – Tylko mój tata... Nigdy nie mieliśmy ze sobą dobrego kontaktu. On chce kierować moim życiem, a ja... mam własne plany.
-         A jakie, jeśli można wiedzieć?
-         Zamieszkać z mamą i się nią opiekować – odpowiedział bez zastanowienia, wystawiając język łobuzersko.
Mary Ann zrozumiała, że chłopak nie chce odpowiedzieć na jej pytanie, dlatego nie drążyła tego tematu, choć była okropnie ciekawa jak to się stało, że wylądował na ulicy.
Przez moment przyglądała mu się. Odkąd nazwał ją kilka minut temu po raz pierwszy mamą, zupełnie zmienił swoje zachowanie. Cały dystans jaki wcześniej starał się między nimi utrzymywać zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Niepewność w jego oczach ustąpiła miejsce radości i figlarnemu błyskowi. Mary Ann czuła się tak, jakby nagle stanął przed nią jej ukochany syn, a nie zupełnie obcy nastolatek. Nie rozumiała jak coś takiego mogło się wydarzyć, ale cieszyła się z tego. Ying Xiong był miłym dzieciakiem, dlatego ani trochę nie przeszkadzało jej to, że nazywał ją mamą i zaczął się zachowywać jak jej syn.
Uśmiechnęła się do niego lekko. Wyciągnęła z lodówki jajka i zabrała się za przygotowywanie omletu.
Jej głowa bolała tak mocno, że ledwie mogła to znieść. Zagryzła jednak dzielnie zęby. Nie chciała, żeby Ying Xiong martwił się o nią jeszcze bardziej. Wystarczy już, że zemdlała. Drugi raz w jego obecności. Słysząc jednak o tym, że ma koszulkę we krwi, przypomniał jej się dzień, który na zawsze chciała wymazać z pamięci, a wspomnienie którego nieustannie pojawiało się w jej głowie niczym najgorszy koszmar. Do tego doszła tęsknota za Billem. Nawet jeżeli nie chciała się do tego przyznać przed Cherry Jo, Iruką i Ying Xiongiem, wiedziała, że każda komórka jej ciała tęskni za głosem Billa, jego pięknymi, brązowymi oczami, ciepłym ciałem, w które z przyjemnością by się wtuliła. Nie wiedziała czy nadal kocha Billa, ale z całą pewnością była od niego uzależniona. Uzależniona tak bardzo, że z trudem oddychała i normalnie funkcjonowała. Zakładanie, tak jak w tej chwili, maski przysłaniającej jej prawdziwe uczucia kosztowało ją wiele wysiłku. Ale czy nie zachowywała się tak samo przy Billu? Ukrywała przed nim swoje prawdziwe uczucia, żeby go nie martwić?
Potrząsnęła przecząco głową, zdejmując z patelni omlet. Nie chciała o tym dłużej myśleć. Nawet jeżeli tak postępowała, teraz nie miało to żadnego znaczenia. Jeżeli tylko jej nieszczęście miało spowodować szczęście Billa, mogła umierać z rozpaczy.

Postawiła talerz z kolacją przed kasztanowłosym, który coś wesoło trajkotał. Uśmiechnęła się do niego ciepło. Była wdzięczna temu prawie osiemnastoletniemu chłopcu, że pojawił się w jej życiu. Będąc z nim cały czas nie czuła się aż tak bardzo samotna, a i nie miała też aż tak bardzo dużo czasu na rozmyślanie o Billu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz