wtorek, 3 września 2013

Rozdział 233

Bill przeklinał się w duchu, że tak rozpieścił psiaka. Zwierzak słuchał go tylko wtedy, kiedy tego chciał. Widząc, że labrador zaraz wejdzie do środka przez uchylone drzwi, zaczął biec w jego stronę najszybciej jak tylko potrafił. Pomimo tego, złapał go dopiero w przedpokoju.
Gdy jego wzrok padł na stopy obute w wysokie błyszczące białe szpilki z okrągłymi noskami i czarne, grube rajstopy, policzył w myślach do dziesięciu, żeby nie zacząć wrzeszczeć na Scotty’ego. Nie patrząc nawet na kobietę, zaczął prowadzić psiaka do wyjścia.
-          Przepraszam bardzo, Scotty przeszedł przez dziurę pod płotem... W ogóle nie chciał mnie słuchać, więc... Jeszcze raz przepraszam...
-          Już dawno mieliśmy ją zatkać - usłyszał rozbawiony, kobiecy głos.
-          Obiecuję, że będę bardziej na niego uważał. To się już więcej nie powtórzy. Przepraszam.
-          Nic się nie stało.
Czarnowłosy niemal siłą musiał wypchnąć Scotty’ego z przedpokoju. Dopiero kiedy znalazł się na dworze, oparł się o drzwi. Głos kobiety znajdującej się w środku, był niemalże identyczny z głosem Mary Ann. Czyżby tak bardzo za nią tęsknił, że już nawet słyszy jej głos?
-          Widzisz co zrobiłeś? - zwrócił się do Scotty’ego, który zaczął szturchać go nosem, żeby się przesunął. - Scotty! Przestań! Idziemy do domu!
Pies jednak nie chciał ustąpić. Kiedy szturchanie Billa nie pomogło, zaczął szczekać. Czarnowłosy złapał go za obrożę i zaczął sprowadzać z drewnianych schodków. Obiecał sobie w duchu, że zatrudni kogoś, żeby nauczył psiaka posłuszeństwa.
-          Przepraszam! - Usłyszał kobiecy głos, który tak bardzo przypominał mu ton głosu Mary Ann, gdy prowadził już Scotty’ego wydeptaną dróżką w stronę lasu.
Zaklął pod nosem, obracając się.
-          Już przepr... - nie dokończył.
Widząc Mary Ann stojącą na schodach, puścił psiaka, który do niej od razu podbiegł merdając wesoło ogonem. Dziewczyna schyliła się, żeby pogłaskać go po łepku. Czarnowłosy obserwował jak blondynka drapie Scotty’ego za uszami. Jej blond włosy, które teraz wydawały się o wiele ciemniejsze połyskiwały w blasku księżyca i gwiazd.
-          Będę bogata - zaśmiała się, kiedy on nadal stał w miejscu niezdolny do wykonania jakiegokolwiek ruchu. - Rzadko się zdarza, żeby własny mąż nie poznał żony.
-          Eee... - tylko tyle był w stanie z siebie wykrztusić. - Co... co ty tu robisz?
-          To miała być niespodzianka, ale chyba się nie udała... - w jej głosie słychać było smutek. - To nie tak miało wyglądać...
Kiedy pierwszy szok już minął, na jego ustach pojawił się uśmiech. A jednak Mary Ann przyjechała! Wiedział, że zrobi mu niespodziankę!
-          Zaczekaj! - Krzyknął, biegnąc do lasu.
Mary Ann nadal głaskając Scotty’ego wpatrywała się w spowity w ciemności las. Była całkowicie zdezorientowana. Gdzie się podział Bill? Miała nadzieję, że chłopak nie jest na nią pogniewany, że nie zadzwoniła do niego przez cały dzień. Właściwie od czwartej rano wpatrywała się bezmyślnie w telefon, powstrzymując się całą siłą woli od wykręcenia numeru telefonu Czarnego i złożenia mu życzeń. Wiedziała, że wówczas zepsułaby całą niespodziankę, a tego nie chciała. Najgorsze były jednak chwile, kiedy chłopak do niej dzwonił albo wysyłał smsy z przeprosinami.
Po kilku minutach wpatrywania się z niepokojem w drzewa, przypominające teraz ciemną plamę, zauważyła postać idącą ścieżką. Scotty zaszczekał, po czym ruszył w stronę Billa.
-          Mary Ann? - Zapytał chłopak, podchodząc do niej.
Teraz to ona nie wiedziała co powiedzieć. Ta cała sytuacja wydawała jej się groteskowa. W końcu zaczęła się śmiać, uświadamiając sobie nierealność tego spotkania.
-          Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Bill. Przepraszam, że nie zadzwoniłam dzisiaj, ale chciałam zrobić ci niespodziankę. Nikola miała wręczyć ci z samego rana list ode mnie... Myślałam już, że nie przyjdziesz...
-          Jaki list?
-          List, w którym napisałam, żebyś tutaj przyszedł jak najszybciej - wyjaśniła. - Wiem, że bardzo lubisz to miejsce, więc chciałam, żebyś mógł zobaczyć także wnętrze młyna. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego - nieśmiało postąpiła krok ku niemu i szybko pocałowała go w policzek, bojąc się, że chłopak ją odtrąci. Właściwie patrząc na jego minę, wcale nie zdziwiłaby się gdyby tak się właśnie stało.
-          Dziękuję. A teraz wybacz, ale rodzina na mnie czeka - obrócił się na pięcie i ruszył znów w stronę lasu. - Scotty! Idziemy!
-          Bill! - Zawołała za nim. - Zaczekaj! Przepraszam! Nie gniewaj się na mnie! Naprawdę bardzo żałuję, że nie złożyłam ci wcześniej życzeń. Siedziałam cały dzień z telefonem w ręku, próbując do ciebie nie zadzwonić.
Czarnowłosy przystanął.
-          Dlaczego? Wiesz jak ja się martwiłem, że coś ci się stało?! Nikola uspakajała mnie, że nic ci nie jest. Mówiła, że nie możesz przyjechać, bo masz szkołę i jeszcze nie skończyłaś się rozpakowywać! Dzwoniłem do ciebie kilka razy, ale miałaś wyłączony telefon albo nie odbierałaś! I tak przez cały tydzień! Nawet nie wiesz jak ja się martwiłem!!!
Nie zamierzał krzyczeć na Mary Ann, bo naprawdę ucieszył się kiedy ją zobaczył, ale teraz wszystkie emocje, które nagromadziły się w nim przez ostatnie kilka dni musiały znaleźć ujście. Okropnie bał się, że Mary Ann przytrafiło się coś złego.
Blondynka do niego podbiegła, nie przejmując się tym, że ścieżka jest nierówna, a ona ma na stopach naprawdę wysokie buty. Bez słowa przytuliła się do niego z całej siły. Czuła jak do oczu napływają jej łzy radości, że wreszcie zobaczyła Billa. Zacisnęła jednak mocno powieki, nie pozwoląc spaść ani jednej kropli. Nie chciała zniszczyć makijażu, który robiła ponad godzinę, żeby wyglądać pięknie dla Billa.
-          Już dobrze - pocałował ją w czoło. - Nie rób mi nigdy więcej takich numerów.
-          Przepraszam.
Czując jak dziewczyna trzęsie się z zimna, odsunął ją od siebie. Ściągnął skórzaną kurtkę i zarzucił jej na ramiona.
-          Wejdziesz do środka? - Spytała cicho.
Bill objął ją ramieniem, prowadząc do młyna. Gdy znaleźli się w przedpokoju, Czarnowłosy przyjrzał się dokładniej Mary Ann. Dziewczyna pomalowała starannie oczy na kolor czarno-srebrny, robiąc smoky eyes, policzki podkreśliła różem w odcieniu bardzo zbliżonym do jej naturalnego koloru rumieńców, przez co miało się wrażenie, że dziewczyna jest uroczo zarumieniona. Największe jednak wrażenie zrobił na nim gorset, w który się ubrała. To był ten sam biały gorset z czarnymi lamówkami, który założyła kilka miesięcy temu na ich koncert. Wówczas to całkowicie stracił dla niej głowę i miał nadzieję, że już tak pozostanie. Nie chciał nigdy stracić tego uczucia.
            Mary Ann pociągnęła go za rękę po drewnianych schodkach na pierwsze piętro gdzie stał mały salonik przyozdobiony kwiatami i świecami. Czarnowłosy patrzył na pomieszczenie z prawdziwym podziwem.
-          Ty to wszystko przygotowałaś? - Spytał, rozglądając się dookoła.
Na niziutkim dębowym stoliku stały talerze z jedzeniem, wyglądającym jak z książek kucharskich, albo najlepszych francuskich restauracji, przy nim leżały na podłodze dwie białe poduchy. Płomienie świec rzucały cienie na jasne ściany, tworząc jeszcze bardziej bajkowy klimat.
            Mary skinęła głową.
-          Dziękuję - pocałował ją w głowę. - Jesteś niesamowita! To moje najlepsze urodziny!
-          Naprawdę? - Spytała, patrząc w jego czekoladowe tęczówki.
-          Tak - uśmiechnął się. - Z najgorszych urodzin zmieniły się w najlepsze urodziny, bo jesteś tutaj ze mną.
-          Nie pozbędziesz się mnie już tak szybko, mój drogi - odwzajemniła uśmiech.
-          Bardzo się cieszę, bo wcale nie mam na to ochoty. - Widząc na stole malutki torcik, przypominający bardziej ciastko z jedną świeczką, jego usta wygięły się w szerokim uśmiechu. - To dla mnie? Mogę zdmuchnąć świeczkę?
-          Pewnie, tylko pomyśl życzenie.
Czarnowłosy nabrał powietrza w usta i szybko je wypuścił, gasząc za pierwszym razem świeczkę. Nie musiał długo myśleć nad życzeniem. Chciał wielu rzeczy, ale tą której pragnął najbardziej było szczęście Mary Ann. Chciał, żeby dziewczyna zawsze była uśmiechnięta. Trochę zaskoczyło go to, bo przecież wcześniej myślał tylko i wyłącznie o sobie. No i może o Tomie.
Z uśmiechem na ustach, przekroił torcik na pół, rozdzielił na dwa talerzyki. Jeden podał Mary.
-          Dziękuję - wzięła do ręki małą, srebrną łyżeczkę z długą rączką. - Mam nadzieję, że się udał.
-          Sama piekłaś? - Spytał ze zdumieniem.
Dziewczyna skinęła tylko głową, wbijając łyżeczkę w ciasto. Bill uczynił to samo, a kiedy poczuł smak torciku, na jego ustach pojawił się błogi uśmiech.
-          Doskonały! Powinnaś zostać zawodową kucharką!
-          Nie jestem aż tak dobra w gotowaniu - odparła skromnie. - To nic trudnego zmieszać kilka składników zgodnie z przepisem. Zresztą mam większe ambicje niż siedzenie całymi dniami w kuchni i gotowanie.
-          Co chciałabyś robić?
-          Jeszcze dokładnie nie wiem, ale ciągnie mnie do kariery naukowca. Nie sądzisz, że fajnie byłoby kiedyś dostać Nobla za wynalezienie na przykład skutecznego lekarstwa na HIVA albo innego wirusa, czy na jakąś bakterię? - W jej oczach pojawił się błysk. - To byłoby naprawdę coś!
-          Wierzę, że ci się uda - Bill uśmiechnął się do niej ciepło.
-          To się jeszcze okaże - zaśmiała się. - Chyba nie powinniśmy zaczynać jedzenia od deseru...
Przez chwilę panowało między nimi milczenie. Czarnowłosy wpatrywał się swoimi czekoladowymi tęczówkami w twarz Mary, w taki sposób, że poczuła jak jej policzki robią się gorące, a ręce zaczynają drżeć. Trochę bała się tego, co zapewne nastąpi tej nocy, ale chęć kochania się z Billem była o wiele silniejsza od jakichkolwiek obaw.
-          Co powiesz na deser innego rodzaju? - Zapytał w końcu. Już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, kiedy Czarnowłosy dodał: - Uważam, że teraz możemy zjeść zupę, później mięso, a na końcu sałatki.
-          Eee... - wydukała, zupełnie zbita z tropu. Była pewna, że Billowi chodzi o coś innego. - To ja pójdę odgrzać zupę...
Dziewczyna zabrała brudne talerzyki i udała się do kuchni. Myślała, że Bill miał ochotę na to samo co ona. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że chłopak ma na myśli jedzenie! Od kiedy aż tak lubił jeść?!
Włączyła palnik i postawiła na nim garnek z zupą. Mimo, że dzisiaj zjadła niewiele, zupełnie nie miała apetytu. O wiele bardziej chciała przytulić się do Czarnego i pozostać w jego ramionach aż do jutrzejszego wieczoru.
-          Cholera! - Zaklęła, kiedy przypadkowo oparzyła się o garnek z gorącą zupą.
-          Co się stało? - Usłyszała szept Billa tuż przy swoim uchu.
-          Nic takiego.
Chłopak położył dłonie na jej brzuchu. Pocałował ją czule w płatek ucha. Mary Ann przymknęła oczy, wdychając woń perfum, których używał Bill. Uwielbiała ten zapach. Kupiła nawet buteleczkę i spryskała swoją poduszkę, żeby pachniała tak jak Bill. Niestety perfumy nie prezentowały się na pościeli tak wspaniale jak na skórze Czarnego. 
-          Mówiłeś, że masz ochotę na zupę - przypomniała mu.
-          Kłamałem.
Blondynka wyswobodziła się z jego objęć. Obróciła się do niego przodem. Na jej ustach widniał delikatny uśmiech, zaś niebieskie tęczówki błyszczały jak drobinki brokatu. Czarnowłosy nie zastanawiając się długo, schylił się, dotykając swoimi ustami ciepłych warg Mary Ann.
-          Mmm... arbuzowe - wyszeptał.
Odpowiedziała mu cichym „yhym”, zarzucając dłonie na jego szyję. Całowali się delikatnie, właściwie tylko muskając swoje wargi. To jednak w zupełności wystarczyło, aby rozpalić ich zmysły. Gdy dłoń Billa sunęła powoli do zapięcia spódnicy Mary Ann, dziewczyna złapała ją i przesunęła na swoje plecy. Była pewna, że chce się kochać z Billem, ale teraz, kiedy to się miało naprawdę stać, zaczęła się bać. Obawiała się, że nie będzie w stanie sprostać oczekiwaniom Czarnego. Wiedziała, że jej myśli są głupie i zupełnie bezpodstawne, ale nie mogła nic na to poradzić. Z jednej strony chciała mieć to już za sobą, ale z drugiej pragnęła rozkoszować się każdym pocałunkiem Billa, każdym dotykiem jego ciała.
Gdy Bill ponownie położył dłonie na jej pośladkach i próbował odpiąć zamek od spódnicy, znów złapała go za dłonie i przesunęła je na swoje plecy. Chłopak przestał ją całować. Spojrzał w jej roziskrzone tęczówki, próbując odczytać myśli Mary Ann. Wydawało mu się, że dziewczyna pragnie tego tak samo jak on, ale jej zachowanie zupełnie temu przeczyło. A on nie zamierzał nalegać.
-          Chyba jednak zgłodniałem - uśmiechnął się, zaglądając do garnka z zupą. - Zjesz też?
-          Eee... Tak... - była zaskoczona tak szybką zmianą zachowania Billa. Mimo to, była mu wdzięczna, że dłużej nie naciskał.
Z garnkiem pełnym zupy skierowali się do saloniku. Czarnowłosy nalał płynu do dwóch porcelanowych miseczek i odłożył naczynie na stolik. Kiedy Mary Ann usadowiła się wygodnie na białej poduszce, usiadł obok niej i położył głowę na jej kolanach. Blondynka zaśmiała się. Zgięła nogi, zmuszając Billa do podniesienia się. W pozycji siedzącej jest o wiele łatwiej przełykać zupę niż w leżącej.
-          Jak zorganizowałaś to wszystko? - Spytał, zataczając dłońmi koło, jakby chciał objąć cały pokój.
-          Normalnie - Mary Ann wzruszyła ramionami. - Jak tylko przyjechałam do Niemiec zadzwoniłam do Martina, żeby zapytać go czy coś wie o właścicielach tego młyna. Okazało się, że właścicielem jest mąż córki nowej przyjaciółki mojej babci. Poprosiłam więc panią Ines, żeby wynajęła mi młyn na dwa dni i się zgodziła. To wszystko.
-          Jesteś niesamowita!
-          Nieprawda - uśmiechnęła się skromnie. - Po prostu nadarzyła się okazja. Gdyby babcia mi nie pomogła, najprawdopodobniej nic by z tego nie wyszło. Ale trochę mi głupio, bo nie mam dla ciebie żadnego innego prezentu... Nie wiedziałam co ci kupić, a nie zdążyłam pojechać z Nikolą do fotografa...
-          Fotografa?
-          Tak - skinęła głową. - Widziałeś zdjęcia, które dała Tomowi?
-          Nie. Tom zrobił się czerwony jak burak i powiedział, że jak dalej będę go prosił żeby mi pokazał, szybciej dostanę w zęby.
-          Poważnie? - Zaczęła się śmiać. - Może to i lepiej dla Nikoli...
-          Dlaczego? Co było na tych zdjęciach?
-          Nie wiem czy mogę ci powiedzieć... - zaczęła bawić się jego starannie ułożonymi włosami. - Dla kogo tak się wypiękniłeś?
-          Nie zmieniaj tematu. Nie możesz trzymać mnie w niepewności po tym co powiedziałaś. Co było na tych zdjęciach?
-          Nic takiego...
-          Mary Ann! Powiedz mi! - Zażądał, a widząc jej minę, dodał: - Proszę.
-          Cóż... zrobiła sobie nagie zdjęcia, ale takie działające bardziej na wyobraźnię. Właściwie nic na nich nie było widać... Tom pewnie jest rozczarowany...
-          Nie sądzę - teraz Bill zaczął się śmiać. - Szkoda, że nie zdążyłaś iść do tego fotografa z Nikolą... Ja też chciałbym mieć takie twoje zdjęcia. - Po chwili namysłu dodał: - Albo nie! Ja ci zrobię takie zdjęcia! Żaden facet nie będzie oglądał nago mojej żony!
-          Głupek! - Roześmiała się. - To była pani fotograf. A zresztą dobrze wiesz, że będę paradowała nago przed kim tylko...
Nie dokończyła, bo Bill przerwał jej pocałunkiem. Kiedy się od siebie oderwali, powiedział:
-          Wcale nie. Będę zazdrosny.
-          Skąd ta pewność, że nie zrobię ci na złość? - Spytała słodko, trzepocząc długimi, starannie pomalowanymi na czarno rzęsami.
-          Pewnie stąd, że wynająłem ci ochroniarza.
Odsunęła się gwałtownie od Billa. Czarny jęknął głucho, gdy jego głowa niespodziewanie uderzyła o poduszkę.
-          Żartujesz?! - Chłopak pokręcił przecząco głową. Jego mina była poważna. - Po co? Nie potrzebuję ochroniarza!
-          Potrzebujesz. Abdul miał rację.
-          Naprawdę tak mi nie ufasz, że musisz mnie pilnować?!
-          Nie denerwuj się - jego głos był spokojny. - Tutaj nie chodzi o kwestię ufania ci czy nie, tylko o twoje bezpieczeństwo. Pamiętasz jak zaatakowały nas fanki po koncercie w Mannheim?
-          Ale co to ma wspólnego ze mną?! Zresztą... Moment, jaki atak fanek?
-          No tak. Nic o tym nie wiesz, bo byłaś wtedy w Indiach. Po koncercie wracaliśmy dwoma samochodami do hotelu. W jednym ja z Tomem, w drugim Gustav i Georg. Oczywiście towarzyszyli nam ochroniarze. Rozwrzeszczane i rozpiszczane fanki zablokowały całe wielkie skrzyżowanie. Nie było jak przejechać. Wszyscy wpadliśmy w panikę. Nawet Saki z Tobim. Było ciężko, bo dziewczyny cały czas dotykały samochodu, waliły w niego, szarpały za klamkę tak jakby chciały nas stamtąd wyciągnąć siłą, no i podchodziły pod koła - Bill gestykulował żywo jakby chciał zobrazować całą sytuację. - Naprawdę ciężko było podjechać Sakiemu i Tobiemu prawie pod drzwi hotelu. Kiedy samochody się zatrzymały rozległ się okropny pisk, a my siedzieliśmy w autach jak te sierotki i zastanawialiśmy się co zrobić. Ja chciałem wyjść i dać tym dziewczynom kilka autografów, ale to był naprawdę głupi pomysł, za co zresztą dostało mi się od Sakiego i reszty. No wiesz - podrapał się po głowie z zakłopotaniem - że jestem lekkomyślny, ale wtedy naprawdę było mi wszystko jedno czy te panny mnie zgwałcą, rozszarpią czy jeszcze coś innego... W każdym razie ledwo udało nam się dotrzeć do hotelu w asyście Tobiego i Sakiego. Żebyś widziała jak one się na nas rzuciły... Tomowi wyrwały nawet dreda. Szukał go później na ebay’u, ale nie znalazł...
-          Ach, ten Tom - Mary Ann się zaśmiała, ale słysząc historię Billa wcale nie było jej do śmiechu.
-          Dlatego właśnie - chłopak zignorował jej słowa - postanowiłem, że powinnaś mieć ochroniarza. Takiego, który będzie z tobą w szkole i poza nią też. Ja się naprawdę o ciebie martwię, a wiem, że fanki Tokio Hotel są nieobliczalne. Nie obchodzi mnie jeżeli znowu zaatakują mnie albo chłopaków, bo liczymy się z takim ryzykiem, ale nie chcę, żeby tykały moją rodzinę. Wiem, że jeszcze nikt o tobie nie wie, ale nie jestem aż tak naiwny, żeby liczyć na to, że to się nigdy nie wyda. Zresztą jakiś czas temu były w gazetach wzmianki o tobie. Jeżeli zobaczą nas znowu razem, wszystko zacznie się na nowo z dużo większą siłą.
-          Dobrze, Bill. Zgodzę się na tego ochroniarza, choć musisz wiedzieć, że robię to niechętnie.
-          Dziękuję - usta Czarnego wygięły się w szerokim uśmiechu. - Nawet nie wiesz jak mi ulżyło, że się zgodziłaś. Myślałem, że zaczniesz na mnie krzyczeć, powiesz, że mnie pojebało i najlepiej, żebym poszedł się leczyć, bo ty nie chcesz kogoś, kto nie odstąpi cię nawet na krok. Jej! Naprawdę dobrze, że się zgodziłaś, bo chyba nie mam więcej argumentów...
-          Właściwie to nic takiego - wzruszyła ramionami. - Tylko nie wyobrażam sobie takiego Sakiego siedzącego znowu w szkolnej ławce...
-          Saki jest mój! - Zaprotestował.
-          Dobrze, dobrze. To kto jest mój?
-          Ja?
-          No tak... - westchnęła. - Ale przecież nie będziesz chodził ze mną do szkoły i bronił mnie przed twoimi fankami. Wtedy byłoby jeszcze bardziej niebezpiecznie.
-          Masz rację. Sądzę, że Mike, siostrzeniec Tobiego, będzie odpowiedni.
-          Mike?
-          Zgadza się. Dopiero zaczyna w tym zawodzie, ale jest naprawdę niezły. Będzie chodził z tobą do klasy, żeby mieć na ciebie oko. - Uprzedzając jej kolejne pytanie, dodał: - Nie martw się. Nikt nie będzie wiedział, że to twój ochroniarz. Cała ta sprawa jest ściśle tajna, więc ciii... - przyłożył wskazujący palec do ust.
-          Dobrze panie Kaulitz. Jestem w pełni usatysfakcjonowana takim rozwiązaniem. - Uśmiechnęła się łobuzersko, po czym spytała: - Przystojny jest ten Mike?
Bill słysząc to, zmarszczył brwi. Nie podobało mu się pytanie Mary Ann.
-          Nie wiem. Nigdy go nie widziałem - mruknął. - Słyszałem tylko, że jest naprawdę dobry jako ochroniarz.
-          I nie boisz się, że wydarzy się coś takiego jak w tym filmie z Whitney Houston?
-          A powinienem? - Spytał poważnie.
-          Nie. Oczywiście nie - zaprzeczyła. - Po prostu wolę się wcześniej upewnić, czy nie będziesz zazdrosny o mojego nowego ochroniarza. Byłoby naprawdę źle, gdybyś robił mi wymówki, że przebywam z nim zbyt dużo czasu, albo coś takiego. Nie lubię kiedy jesteś zazdrosny, kiedy rozmawiam z jakimś innym chłopakiem.
-          Jeżeli nie będę miał powodów, nie będę zazdrosny. Podobno Mike ma dziewczynę, z którą jest już dość długo.
-          Naprawdę?
Czarnowłosy skinął głową. Na pewno nie zdecydowałby się zatrudnić przystojnego, wolnego i młodego ochroniarza dla Mary Ann. Nie dlatego, że jej nie ufał. Zwyczajnie wolał być zapobiegliwy zawczasu. No i oczywiście kwestia zaufania młodemu, przystojnemu i wysportowanemu chłopakowi była dyskusyjna.
Dopiero teraz pomyślał, że zamiast mężczyzny powinien zatrudnić kobietę... Może jeszcze nie jest za późno?
            Odsunął się od Mary Ann i spojrzał na nią uważnie.
-          Dlaczego nie dzwoniłaś do mnie ani nie odbierałaś telefonów przez cały tydzień?
-          Mówiłam ci już. Nie chciałam z tobą rozmawiać - odparła szczerze, a widząc minę Billa wyjaśniła: - Źle się wyraziłam. Chciałam z tobą porozmawiać, ale bałam się, że wtedy się wygadam, a chciałam zrobić ci niespodziankę. To chyba nie było w porządku...
-          Masz rację. Nie było. Martwiłem się.
Mary Ann położyła głowę na jego ramieniu.
-          Przepraszam. Źle postąpiłam.
Skinął głową ze zrozumieniem. Objął Mary Ann, całując ją w głowę. Teraz nie miał dziewczynie za złe jej zachowania. Doskonale wiedział, że on na jej miejscu postąpiłby tak samo, żeby nie zdradzić jej tajemnicy. Zresztą nawet gdyby chciał, nie potrafił się długo gniewać na blondynkę. Przynajmniej nie o taki bzdet.
Czując jak Mary niepewnie wsuwa dłoń pod jego koszulkę i delikatnie gładzi jego brzuch, spojrzał na nią pytająco, a kiedy nie uzyskał odpowiedzi, spytał:
-          Jesteś pewna? Jeżeli nie...
-          A ty, Bill? Chcesz tego, prawda?
-          Tak, ale jeżeli ty nie... Mogę zaczekać. Jeżeli jesteś obok, nie spieszy mi się.
-          Nie - pokręciła przecząco głową. - W porządku.
Wyciągnęła dłoń spod jego koszulki i z subtelnym uśmiechem, usiadła na nim okrakiem. Zanim ich usta zetknęły się w delikatnym pocałunku, szturchali się nosami. Mary Ann nadal bała się tego, co za chwilę nastąpi, ale z każdą sekundą strach ulatywał. Bill gładził ją po plecach, szukając zapięcia gorsetu. Wyciągnął małą kokardkę, schowaną za materiałem i zaczął rozsznurowywać ubranie. Blondynka nie protestowała.
Bill był jedyną osobą, z którą chciała się kochać, a teraz mieli ku temu niepowtarzalną okazję. Była pewna, że po przyjeździe do Hamburga nie będą mieli zbyt dużo sposobności, aby zostać sam na sam. Bill mieszkał z Tomem, a ona z babcią i Svenem. Jeszcze w Indiach planowali, że zamieszkają razem, ale póki co było to niemożliwe do zrealizowania. Przynajmniej dopóki jest niepełnoletnia.
Gdy Czarny rozsznurował gorset, uniosła ręce do góry i odsunęła się od niego. Chłopak ściągnął z niej bluzkę i położył obok. Wpatrywał się ze zdziwieniem w dwa kawałki tworzywa w kolorze skóry, przyklejone do piersi Mary Ann.
Blondynka zaśmiała się wesoło, odlepiając jeden i przyklejając do policzka Billa.
-          Biustonosz samoprzylepny - wyjaśniła. - Jeżeli chcesz założę jakiś koronkowy, ale do gorsetu nie pasował.
-          Nie - uśmiechnął się, patrząc w jej roziskrzone, niebieskie tęczówki. Odkleił z policzka przedmiot i położył obok siebie. - Bez biustonosza jest lepiej.
-          Tak myślisz? - Spytała, gładząc obróżkę, którą miał zapiętą na szyi. Nie odpięła jej jednak. Zamiast tego włożyła dłonie pod T-shirt Billa i pomogła mu go ściągnąć.
Chłopak położył Mary Ann na podłodze i zaczął składać czułe pocałunki na jej dekolcie. Krew w jego żyłach zaczęła szybciej krążyć, co objawiło się szaleńczym biciem serca. Świadomość, że tym razem nikt im nie przeszkodzi, była wspaniała. Pragnął być najbliżej ukochanej jak się tylko dało. Słysząc ciche pomruki zadowolenia Mary, zaczął udawać, że gryzie ją w brzuch. Dziewczyna roześmiała się. Złapała w dłonie jego głowę, podnosząc się nieco. Ich wargi ponownie spotkały się w czułym pocałunku. Rozchyliła usta, kiedy Bill zaczął wodzić po nich językiem. Głaskała jedwabiście gładkie plecy chłopaka.
Wyczuwając powoli nabrzmiewającą męskość Billa na swoim udzie, powrócił lekki strach. Mary zaczęła się obawiać, że nie będzie w stanie sprostać oczekiwaniom chłopaka. Nawet przekonywanie się w myślach, że Bill tak naprawdę niczego nie oczekuje, że po prostu chce się z nią kochać, nie było do końca skuteczne. Chciała, żeby ich pierwszy wspólny raz był cudowny, ale nie była pewna czy potrafi go takim uczynić. Nigdy nie pozwoliła być żadnemu chłopakowi tak blisko siebie jak Billowi. Nie tylko teraz, ale w ogóle. Na samą myśl, że mogłaby dzielić choćby łóżko z kimś innym ogarniał ją paniczny strach.
Czarnowłosy przerwał pocałunek, wygiął wargę Mary i przypatrywał się tatuażowi tkwiącemu na jej wewnętrznej stronie. To było prawdziwe szaleństwo! A jednak nie żałował wytatuowania sobie imienia dziewczyny. Miał nadzieję, że ona również nie żałuje, że jej wargę zdobią dwie japońskie literki układających się w napis: „Bill”, a właściwie „Biro”.
Dłonie blondynki przesunęły się z jego pleców, na podbrzusze, a następnie sprawnie odpięły pasek od jego spodni i guziczki. Czarny zsunął je na uda, usiadł obok Mary, aby wygodniej było mu ściągnąć jeansy i skarpetki, po czym odrzucił je na bok. Widząc wzrok dziewczyny utkwiony w nim, podążył za nim, natrafiając na swoje bokserki. Uśmiechnął się do Mary niepewnie. Ta odwzajemniła uśmiech, kładąc ostrożnie dłoń na jego sterczącej męskości. Wydał z siebie pomruk zadowolenia. Znalazł zamek w spódniczce ukochanej, rozpiął go i ściągnął z dziewczyny niepotrzebny kawałek materiału. Widząc czarne, lekko prześwitujące majtki uśmiechnął się tak, jakby właśnie wygrał największą wygraną na loterii. Tak bardzo pragnął kochać się z ukochaną...
Położył blondynkę na podłodze i rozpoczął wędrówkę swoimi ustami po jej ciele. Najpierw zaczął całować jej nagie udo, tuż nad pończochą, następnie złożył pocałunek na jej wzgórku łonowym, podbrzuszu, brzuchu aż dotarł do piersi, którym poświęcił nieco więcej uwagi. Słysząc wydobywające się z ust Mary Ann westchnięcia, uśmiechnął się. Aktualnie to była najlepsza muzyka dla jego uszu.
Złapał majtki Mary Ann i delikatnie zsunął je, patrząc w oczy dziewczyny. Blondynka przygryzła niepewnie wargę, wpatrując się w czekoladowe tęczówki Billa. Nie do końca czuła się komfortowo leżąc nago przed Czarnym. Pończochy i szpilki niestety niczego nie zakrywały. Cieszyła się jednak, że w pomieszczeniu panuje przyjemny półmrok. W delikatnych płomieniach padających ze świec, jej ciało na pewno wyglądało korzystniej niż przy włączonym świetle.
Widząc jak chłopak wyciąga z kieszeni swoich spodni portfel, zabrała mu go i odłożyła na bok.
-          Nie będziemy tego potrzebowali – szepnęła, całując go w usta.
-          Ale...
-          Nie martw się.
Złapała jego dłoń i przesunęła na lewy pośladek, tak, żeby mógł wyczuć plaster antykoncepcyjny. Używała ich od przyjazdu z Paryża. Doskonale wiedziała, że nadejdzie kiedyś moment, kiedy będą się kochali. I wolała być do niego przygotowana. Nawet po ich rozstaniu z powodu jej rzekomej ciąży nie przestała ich stosować. Zupełnie tak jakby wiedziała, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym wyjaśnią sobie wszystkie nieporozumienia.
Całując Billa, ściągnęła z niego czarne bokserki i odrzuciła od siebie. Zaśmiała się wesoło wyczuwając, że Czarny jest równie stremowany jak ona. Widząc jego zdziwione spojrzenie, położyła się na plecach i pociągnęła chłopaka ku sobie. Postanowiła zupełnie zapomnieć o swoich obawach. Przecież tak długo czekała na tę chwilę!
            Rozsunęła uda, kładąc Billowi dłonie na plecach i przyciągając go do siebie. Wpatrując się w lazurowe tęczówki Mary Ann, chłopak znalazł rozkosznie ciepłe wnętrze dziewczyny i zaczął się powoli w nie wsuwać. Twarz blondynki przybrała wyraz zdziwienia, kiedy Czarnowłosy znajdował się coraz głębiej, a ona nie czuła bólu. Zaczęła analizować uczucie, które temu towarzyszyło aż w końcu uznała, że nie jest ani przyjemne ani nieprzyjemne. Po prostu nowe; dotąd jej nieznane.
-          Boli? – Bill spytał z troską, głaszcząc jej policzek.
Pokręciła przecząco głową, uśmiechając się do niego. Czuła się trochę dziwnie złączona w ten sposób z Billem, ale z każdą chwilą zaczęło jej się to coraz bardziej podobać. Zaczęła poruszać wolno biodrami. Krew w jej żyłach płynęła coraz szybciej, serce zaś biło w zastraszającym tempie. Objęła szyję Billa i zaczęła bawić się jego starannie ułożonymi czarnymi włosami z białymi pasemkami, które okalały jego twarz. Uczucie lekkiego wstydu, które wcześniej jej towarzyszyło odpłynęło w niebyt. Teraz chciała jedynie, aby przyjemność, którą zaczęła odczuwać, stała się potężniejsza. Widziała w czekoladowych tęczówkach Billa, że on również jest zadowolony. Na pewno to nie było to samo uczucie, które wyobrażała sobie czytając romanse albo słuchając opowieści Cherry Jo, ale uznała, że wcale nie jest najgorzej. Jeżeli tylko trochę poćwiczą na pewno z każdym kolejnym razem będzie lepiej.
Uśmiechnęła się, kiedy chłopak zaczął poruszać się nieco szybciej. Mimo tego jego ruchy były bardzo delikatne, ostrożne. Zupełnie tak, jakby bał się wyrządzić Mary Ann krzywdę. Wiedział, że pierwszy raz dla kobiety nie jest komfortowy, dlatego starał się jak tylko mógł, aby ukochanej było dobrze. A co do tego, że Mary była do tej pory dziewicą nie miał wątpliwości. Słysząc jej ciche pomruki zadowolenia, wygiął usta w uśmiechu. Patrzył w jej lekko zamglone, lazurowe oczy, w których dostrzegł całą miłość jaką dziewczyna go darzyła.
Ich oddechy z każdą chwilą stawały się coraz płytsze. Bill czuł jak mięśnie Mary Ann pulsują. Poruszył się jeszcze kilkakrotnie zanim oblała go fala rozkoszy. Nie miała ona siły tsunami, ale niewątpliwie posiadała siłę sztormu. Gdy chciał się wysunąć z blondynki, dziewczyna pokręciła przecząco głową. Objęła go nogami i delikatnie obróciła się tak, że teraz to ona była na górze. Przylgnęła piersiami do klatki piersiowej Billa. Zbliżyła swoje usta do warg Czarnowłosego i pocałowała go czule. Chłopak przesunął dłonie z pośladków Mary na podłogę i zaczął szukać swojej kurtki skórzanej. Kiedy natrafił na rękaw, przestał całować blondynkę, obracając głowę w stronę ubrania.
-          Czego szukasz? - Spytała, całując go w policzek.
-          Zaraz zobaczysz - uśmiechnął się, wyciągając z kieszeni małe, obleczone czarnym  aksamitem pudełeczko. Podał je dziewczynie.
Mary Ann nadal siedząc na nim okrakiem, otworzyła pakunek, a widząc w nim dwie obrączki wykonane z białego złota, zasłoniła usta dłonią. Kompletnie nie spodziewała się tego.
-          Jesteś moją żoną... - wyjaśnił, wyciągając jej z dłoni pudełeczko. - Nawet jeśli nasz ślub nie był tradycyjnym ślubem ze świadkami i urzędnikiem państwowym, ja go traktuję jak najbardziej serio. Nie obchodzi mnie, że to tylko błogosławieństwo buddyjskiego lamy...
Wyjął mniejszą obrączkę ze środka, złapał lewą dłoń Mary Ann i zdjął z niej pierścionek zaręczynowy, który jej dał dwa tygodnie wcześniej. Wsunął na jej serdeczny palec obrączkę, a następnie pierścionek. Blondynka doskonale wiedziała, że na razie nie może zmienić nazwiska na Kaulitz. Nie była jeszcze pełnoletnia, zresztą błogosławieństwo dane im przez lamę nie pociągało za sobą konsekwencji prawnych, ale wiedziała, że pewnego dnia poślubi Billa na poważnie.
-          Pamiętasz, co powiedziałaś mi o obietnicach? - Mary skinęła potakująco głową. - Myślałem o tym i... Nie mogę obiecać ci, że już zawsze będziemy razem, bo nie wiem jak potoczy się nasze życie. Wiem tylko, że kiedy nie ma cię przy mnie wariuję. Tęsknię za tobą tak bardzo, że każda moja myśl wędruje do ciebie. Nie potrafię skupić się nawet na śpiewaniu, bo zamiast tekstu piosenki w mojej głowie rozbrzmiewają twoje słowa, śmiech i płacz. Przed oczami mam twoją buzię. Piękną kiedy się śmiejesz, i brzydką kiedy płaczesz - pogłaskał ją czule po policzku. - Słysząc twój śmiech, chcę się śmiać z tobą, a kiedy płaczesz płakać z tobą. Nawet jeżeli, a może powinienem powiedzieć zwłaszcza, jestem powodem twoich łez, moje są równie ciężkie i gęste jak twoje. Płaczę jeszcze żałośniej niż ty, bo wiem, że zraniłem osobę, która jest dla mnie najważniejsza. Nienawidzę się za każde wypowiedziane słowo, które sprawia ci przykrość. Zamiast sprawiać ci ból, chcę być dla ciebie parasolem, ochraniającym cię przed deszczem niepowodzeń i dzielącym twoją radość w słoneczne dni. Dlatego, że jestem samolubny, nie pozwolę, żebyś ode mnie odeszła, zostawiając mnie pogrążonego w mroku samotności. Jak już powiedziałem nie mogę obiecać ci, że będę trwał u twego boku do ostatniego dnia, ale mogę obiecać, że będę się starał każdego dnia, ze wszystkich moich sił stać po twojej stronie. - Oczy Mary Ann się zaszkliły, a słysząc kolejne słowa Billa, zaczęły z nich wypływać łzy. - Tak, żebyśmy bez obietnic aż po grobową deskę, przeżyli ze sobą resztę życia. Wierzę, że wszystkie ciosy, nawet te najpotężniejsze, staną się dla nas twardymi pustakami, na bazie, których będziemy mogli zbudować szczęście. Kocham w tobie każdą zaletę i każdą wadę. Kocham kiedy mówisz, że jestem dla ciebie najważniejszy, ale kocham również, kiedy w złości wykrzykujesz, że jestem idiotą, którego nienawidzisz, bo wiem, że tak naprawdę się o mnie martwisz i chcesz dla mnie jak najlepiej. Nienawidzę, kiedy uśmiechasz się do innego chłopaka, bo jestem zazdrosny o każdy twój uśmiech. Chciałbym zamknąć się z tobą w złotej klatce, ale wiem, że to nie jest dobry sposób. Nie mógłbym ci podciąć skrzydeł. Nawet jeżeli mówię, że jestem przeciwko czemuś, tylko od ciebie zależy czy weźmiesz moje zdanie pod uwagę. Jeżeli uznasz, że chcesz przemalować wszystkie ściany w naszym domu na różowo, zaakceptuję to dopóki będziesz szczęśliwa. Dla ciebie mogę przytyć sto kilo, jeżeli uznasz, że pociągają cię mężczyźni z brzuszkiem, mogę przestać się golić, jeżeli uważasz zarost za seksowny, mogę sikać na siedząco, albo zawsze pamiętać o opuszczaniu deski, jeżeli denerwuje cię, kiedy jest podniesiona - Mary Ann zaśmiała się słysząc te słowa. Podniesiona deska, była ostatnią rzeczą o jaką mogłaby zrobić awanturę Billowi. Mieszkając z tatą i bratem przez całe życie, zdążyła się już do tego przyzwyczaić. - Chodzi mi o to, że mogę zmienić takie drobiazgi, ale nigdy nie przestanę być tym kim jestem. Tak jak powiedział lama, chciałbym, żebyśmy razem nauczyli się rozwiać, żebyśmy doszli do porozumienia, ale żebyśmy przy tym nie zatracili własnych osobowości, które teraz w sobie cenimy. - Łzy Mary Ann skapywały ciurkiem na twarz i szyję Billa. - Dlatego... Nawet jeżeli to zabrzmi samolubnie, proszę pozwól mi kochać cię każdego dnia i czuć się kochanym przez ciebie. Wiem, że potrafię żyć bez ciebie, bo skłamałbym mówiąc inaczej. Wiem jednak, że bez ciebie czuję się samotny nawet mając przy sobie Toma i pozostałych. Dlatego... - głos mu się załamał - proszę, nie opuszczaj mnie.
Mary Ann przełknęła głośno ślinę. Choć jej oczy były przepełnione łzami, na ustach gościł uśmiech. Nie spodziewała się usłyszeć od Billa takich słów. Nie w takim momencie.
-          Ja... ja... - zająknęła się, wpatrując się w oczy Billa - nie wiem co powiedzieć.
Czarnowłosy otarł łzy z jej policzka i uśmiechnął się do niej czule, kręcąc przecząco głową.
-          Wystarczy, że powiesz jak bardzo mnie kochasz.
Próbując poskładać w jedną całość wszystkie myśli, które tłoczyły jej się w głowie, wyciągnęła z pudełeczka większą obrączkę, która była przeznaczona dla Billa i wsunęła mu ją na serdeczny palec lewej ręki. Chwilę przyglądała się jego szczupłej dłoni ozdobionej szeroką obrączką z białego złota, po czym odparła łamiącym się głosem:
-          Nigdy nie chciałam, żebyś się zmieniał... Nie chcę, żebyś sikał na siedząco, tył dla mnie, albo zapuszczał zarost. Ja tego nie potrzebuję. Jeżeli pewnego dnia uznasz, że chcesz przytyć, będę dla ciebie gotowała wysokokaloryczne obiadki, a kiedy będziesz chciał zrzucić kilka kilo, będę pilnowała twojej diety. Zakochałam się do szaleństwa w Billu, który był dla mnie na początku arogancki, wredny i nieczuły. Odkrywając w tobie, tę lepszą drugą stronę, pokochałam cię jeszcze bardziej. Wiem, że jesteś zabawny, wrażliwy, czuły na czyjąś krzywdę i nigdy nie skrzywdziłbyś mnie gdybyś nie miał powodu. Rozumiem, że muzyka jest dla ciebie bardzo ważna tak samo jak Tom i twoja rodzina, dlatego obiecuję ci, że nigdy nie będę zazdrosna o twoje fanki, muzykę i Toma. Nie będę też zła jeżeli zobaczę w jakimś szmatławcu twoje zdjęcia z jakąś dziewczyną, zanim nie zapytam cię czy to jest prawda. Nie chcę opierać naszego związku, na tym co mówią albo piszą inni. Ufam ci i mam nadzieję, że to się nie zmieni. Tak samo jak moje uczucia do ciebie. Chcę, żeby moja miłość ewoluowała każdego dnia i nawet jak będziemy staruszkami, będziemy potrafili iść ulicą trzymając się za dłonie z szerokim  uśmiechem na ustach. Będę się starała, żeby czas płyną, tak jakby zatrzymał się w tej chwili, jeżeli wiesz co mam na myśli - Czarny skinął głową, ocierając łzy, które skapywały z policzków Mary Ann. - Bądź przy mnie, a ja będę cię kochała najmocniej jak tylko będę potrafiła. Gdybyś w tej chwili potrzebował przeszczepu serca albo jakiegokolwiek innego narządu, jestem pewna, że gdyby istniał choć cień szansy, że przeszczep się przyjmie, poświęciłabym nawet własne życie, żebyś mógł dalej być na tym świecie...
Czarny podniósł się na tyle, aby ich usta ponownie spotkały się w pocałunku. Nie chciał słuchać więcej słów Mary Ann. Jeżeli ktoś miał umrzeć, to tylko on. Nigdy nie zgodziłby się na to, żeby Mary umarła dla niego. Był egoistą, ale nigdy dla osób, które kochał całym sercem. A blondynka do nich należała.
Z jego czekoladowych oczu również wypłynęły łzy. Nie zamierzał płakać, ale nic nie mógł na to poradzić. Radość przepełniała każdą komórkę jego ciała.
Ich pocałunek był delikatny. Włożyli w niego wszystkie uczucia, które kotłowały się w ich duszach.
Oboje traktowali słowa, które między sobą wymienili jak prawdziwą przysięgę małżeńską. Nieobecność kapłana bądź osoby, która posiada władzę, aby naprawdę uczynić ich mężem i żoną nie była im potrzebna. Dla nich najważniejsze były słowa, które obiecali sobie bez żadnego przymusu. Ani Mary Ann ani Bill nie chcieli obiecywać sobie, że będą trwali ze sobą aż do ostatniego dnia swojego życia. Oni chcieli pielęgnować ich związek, aby bez żadnych niepotrzebnych słów przetrwał tak długo; aby mając trzydzieści czy sześćdziesiąt lat nadal potrafili być ze sobą szczęśliwi. Aby ich miłość nigdy nie stała się przyzwyczajeniem albo automatyczna. Żadne z nich nie było jednak na tyle naiwne, aby wierzyć, że życie oszczędzi im cierpienia.
Mary Ann zaśmiała się, czując jak Bill znów staje się gotowy. Skrzywiła się lekko, uświadamiając sobie, że w tej pozycji chłopak jest o wiele głębiej w jej wnętrzu niż miało to miejsce wcześniej.
-          W porządku - zapewniła go, widząc jego zaniepokojony wzrok, a po chwili dodała: - To chyba nie był najlepszy pomysł...
-          Boli cię? - Spytał z troską.
-          Odrobinę - przyznała, poruszając biodrami. - Zaraz powinno przejść.
-          Jeżeli nie, to ja...
-          Nie - przerwała mu. - Naprawdę nic mi nie będzie. Chcę, żeby było lepiej niż poprzednio. Nie martw się.
Czarnowłosy położył dłonie na pośladkach blondynki, delikatnie ją do siebie przyciągając. Dziewczyna gładziła jego włosy, które teraz rozsypały się na podłodze niczym czarna aureola.
-          Mój czarny aniołek - szepnęła, pochylając się.
Chłopak pocałował ją w odpowiedzi. Z ich ust wydobywały się głośniejsze niż poprzednio pomrukiwania. Na ich ciałach pojawiły się kropelki potu, zaś oczy zaszły mgłą. Wpatrywali się w swoje tęczówki, starając się jak najszybciej osiągnąć przyjemność. Mary Ann z satysfakcją stwierdziła, że tym razem trwała ona odrobinę dłużej niż poprzednio. Była także jakby intensywniejsza.
            Zsunęła się z Billa, w chwilę po tym jak chłopak wydał z siebie głuchy jęk i przytuliła się do jego nagiego torsu. Ich ciężkie oddechy, powoli stawały się coraz spokojniejsze. Czarny pocałował ukochaną w czoło.
-          Miałbyś coś przeciwko, gdybym ci na chwilkę uciekła? - spytała, przykładając dłoń do podbrzusza.
Zaraz jednak przesunęła dłoń na podłogę. Nie chciała, aby Bill zauważył, że boli ją wnętrze.
-          Oczywiście. Teraz już cię nie wypuszczę.
-          Bill... - jęknęła.
Widząc uśmiech na twarzy chłopaka, wyswobodziła się z jego objęć i wstała. Nie trwało to jednak długo, bo Czarny przyciągnął ją do siebie.
-          Gdzie się pani wybiera, pani Kaulitz?
Nawet jeżeli jeszcze nie była formalnie panią Kaulitz, oboje wiedzieli, że stanie się to jak tylko oboje skończą osiemnaście lat. Zresztą podobało jej się jak Bill zwracał się do niej per pani Kaulitz.
-          Pod prysznic, panie Kaulitz.
-          A czy nie zechciałaby mnie pani zabrać ze sobą? - Spytał, a na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech.
-          Zależy czy będzie pan grzeczny - odwzajemniła uśmiech.
Podniosła się z podłogi i podała rękę Billowi. Chłopak chętnie ją złapał. Gdy stał już na ziemi, zlustrował dokładnie zgrabną sylwetkę Mary Ann. Czuła jak jej policzki robią się gorące. Owszem. Kochali się przed chwilą dwa razy, ale nadal paradowanie przed Billem nago było dla niej nieco krępujące. Do widoku nagiego Billa również nie była przyzwyczajona.
Nawet nie zauważyła, kiedy straciła grunt pod nogami.
-          Puść mnie! - zażądała, jednocześnie obejmując dłońmi szyję Czarnego. Zaczęła obracać obróżkę, którą miał na szyi.
Chłopak pokręcił głową przecząco, prosząc, żeby powiedziała mu, gdzie znajduje się łazienka. Mary Ann pokierowała go do pomieszczenia, składając na jego policzku i skroni pocałunki.
Gdy znaleźli się w dość sporej i nowoczesnej, jak na stary młyn, łazience, Bill postawił Mary na podłodze z ciemnego drewna. Ściany zostały wyłożone trawertynem. W suficie zamontowano małe halogeny, z których padające światło odbijało się od kamieni, tworząc romantyczny nastrój. Na środku łazienki, właściciele zamontowali wielką wannę, oddzieloną od reszty pomieszczenia przeźroczystą szybą. Dziewczyna przez moment zastanawiała się po co ona w ogóle została tutaj umieszczona.
Czarnowłosy uśmiechnął się do Mary Ann, ściągając z niej czarne, grube pończochy i białe szpilki, które nadal miała na stopach.
            Złapał dziewczynę za dłoń i poprowadził do przestronnej wanny. Odkręcił kurek z ciepłą wodą i pomógł ukochanej wejść do środka, po czym sam do niej dołączył. Sięgnął po płyn do kąpieli stojący obok innych kosmetyków na podłodze tuż koło wanny. Wycisnął z buteleczki trochę czerwonego żelu na swoje dłonie i przeniósł go na ciało Mary Ann. Wypływająca z kranu woda przyjemnie szumiała.
-          Pamiętam jak pierwszy raz siedzieliśmy razem w wannie - Bill odezwał się niespodziewanie, rozsmarowując żel na klatce piersiowej Mary.
-          Tak - blondynka zaśmiała się. - Byłeś wtedy taki wściekły, że przyjechałyśmy do hotelu po drugiej...
-          Martwiłem się - wzruszył ramionami. - Myśleliśmy z Tomem, że coś wam się stało.
-          Na szczęście tylko się zgubiłyśmy. - Chwilę milczała, pozwalając myć się Billowi, po czym się odezwała: - Mam wrażenie jakby od tamtej chwili minęło nie kilka miesięcy, ale kilka lat.
-          Ja też - zgodził się. - Trochę się wydarzyło przez ten czas. Ale nie żałuję ani chwili.
-          Nawet tej, kiedy myślałeś, że jestem w ciąży? - Spytała, wbijając w niego wzrok.
-          Nawet tej, a może zwłaszcza tej? Może to zabrzmi dziwnie, ale sądzę, że przez tamto nieporozumienie wiem czego naprawdę chcę. Gdybym nie kochał cię tak mocno, na pewno po kilku tygodniach zwyczajnie dałbym sobie spokój, a ja nie mogłem spać, jeść, cieszyć się życiem... Z czasem przychodziło mi to łatwiej, ale i tak za tobą tęskniłem. Bardzo tęskniłem... - Ostatnie dwa słowa wypowiedział szeptem.
-          Wiem, Bill - uśmiechnęła się do niego ciepło. Obróciła się do niego tyłem i przylgnęła plecami do jego torsu. - Mam już dość wmawiania sobie, że nie jesteś dla mnie ważny. Dlatego proszę... - wpatrzyła się w swoją dłoń, którą zdobił pierścionek zaręczynowy i obrączka - nie dopuśćmy już nigdy do takiej sytuacji, w której oboje będziemy się męczyli. Wiem, że czasami jest trudno wyjaśnić sobie wszystko, ale... chyba powinniśmy próbować. Może mam tylko szesnaście lat, ale czuję się jakbym miała co najmniej trzydzieści po tym wszystkim...
-          Przepraszam - przytulił ją mocno do siebie. - To wszystko moja wina.
Mary Ann pokręciła głową z niezadowoleniem.
-          Nieprawda. Ja też miałam w tym swój udział. Właściwie to... ty zawsze starałeś się pokazać mi jak bardzo ci na mnie zależy. Może głupio postąpiłam po waszym koncercie i potem jeszcze kilka razy, ale nawet nie wiesz jak bardzo bałam się pokochać gwiazdę rocka.
-          Kiedyś powiedziałaś, że wolałabyś tego Billa z Loitsche, pamiętasz? - Przytaknęła. - Dla ciebie zawsze będę tym Billem. Mogę być gwiazdą dla milionów, ale nie chcę, żeby moja własna żona traktowała mnie jak uwielbianego przez setki wokalistę Tokio Hotel. Zawsze pragnąłem sukcesu i jeszcze przed wydaniem „Durch den Monsun” może nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale ja potrzebuję normalności. To naprawdę męczące, że zakupy mogę robić tylko na stacjach benzynowych, a gdzie nie pójdę towarzyszą mi fanki albo paparazzi.
-          Właśnie... - obróciła się do niego i spojrzała w jego czekoladowe tęczówki. - Widziałam twoje zdjęcia w garniturze. To była sesja chyba dla Maxa...
-          I?
-          Wyglądałeś niesamowicie w białym! Tak seksownie!
-          Dziękuję - uśmiechnął się. - Ale na co dzień pozostanę przy jeansach i koszulce.
-          Nie ma sprawy - zaśmiała się. - W jeansach i koszulce lubię cię jeszcze bardziej - cmoknęła go w usta. - Nie wiem jak ty, ale... - ziewnęła jakby na potwierdzenie swoich kolejnych słów - jestem zmęczona.
* * *
            Mary Ann czując, że przygniata ją coś ciężkiego, a następnie na jej twarzy ląduje coś mokrego o dziwnym zapachu, ostrożnie uchyliła powieki. Jednocześnie wyciągnęła rękę starając się odsunąć od siebie jeszcze niezidentyfikowany obiekt. Jęknęła widząc nad sobą pysk Scotty’ego i jego radosne, błyszczące oczka.
-          Scotty... – odezwała się słabym głosem.
Psiak ucieszył się jeszcze bardziej słysząc, że dziewczyna się obudziła. Rozwalił się pomiędzy nią, a Billem, po czym zaczął drapać ją łapą, domagając się pieszczot. Zrezygnowana, wyciągnęła jedną dłoń i zaczęła nią głaskać klatkę piersiową zwierzaka, drugą zaś dłonią przetarła zaspane oczy.
Westchnęła ciężko, podnosząc się do pozycji siedzącej. Spojrzała na Billa, który spał wtulony w poduszkę. Wyraz jego twarzy wyraźnie świadczył o tym, że chłopak śni o czymś przyjemnym. Uśmiechnęła się lekko do siebie, wstając z łóżka. Obciągnęła nieco krótką, jedwabną koszulkę nocną i zostawiając Billa ze Scottym poszła do kuchni. Wstawiła wodę na kawę, w międzyczasie wyciągając z lodówki masło, ser, jajka, mleko oraz boczek.
Przygotowując śniadanie sobie i Billowi czuła się jak prawdziwa żona, choć to nie był wcale pierwszy raz. Już wcześniej szykowała Czarnowłosemu śniadanie. Uśmiechnęła się do siebie, rozbijając jajka nad patelnią. Jeszcze nigdy nie była równie szczęśliwa. Nawet wówczas, gdy Bill wyznał jej miłość w Deauville czy przyjechał do Indii. Chciała, aby to uczucie towarzyszyło jej już zawsze. Jej praktyczna strona podpowiadała, że to niemożliwe, dlatego postanowiła cieszyć się szczęściem tak długo jak tylko będzie to możliwe.
Pół godziny później, kiedy śniadanie było gotowe, ułożyła filiżanki, talerzyki oraz sztućce na tacy z ciemnego drewna i ostrożnie skierowała się do małej, ale przytulnej sypialni. Była wdzięczna pani Ines, że bez żadnego wypytywania ani proszenia zgodziła się wynająć jej stary młyn. Wystarczyło powiedzieć, że to ulubione miejsce jej chłopaka i bardzo chciałaby pokazać mu wnętrze budynku. Dowiedziała się również, że młyn wkrótce ma zostać sprzedany.
            Weszła cicho do sypialni, a widząc Billa wtulonego w Scotty’ego, położyła tacę ze śniadaniem na szafeczce nocnej i wpatrywała się przez moment w chłopaka i psiaka. Na jej ustach mimowolnie pojawił się uśmiech.
-          Mary Ann? – usłyszała głos Billa.
-          Myślałam, że jeszcze śpisz.
Usiadła na skraju łóżka i zaczęła głaskać psiaka po czarnym łepku.
-          Już nie. Scotty mnie przed chwilą obudził. – Czarny oparł się na łokciu i spojrzał karcąco na psa. – A dlaczego ty jesteś w łóżku? Myślałem, że o tym rozmawialiśmy.
Labrador skulił uszy, po czym zaczął przysuwać mordkę do buzi Billa, żeby go polizać. Kiedy mu się to udało zaczął wesoło merdać ogonem.
-          Nie znasz jakiegoś tresera psów? – Spytał Mary Ann. Ta tylko pokręciła głową przecząco ze śmiechem. – Szkoda. Scotty w ogóle mnie nie słucha – pogłaskał czarną sierść zwierzaka, wpatrując się w jego czarne jak węgielki oczka – Prawda?
-          Zjesz śniadanie? – Spytała chłopaka, kładąc tacę na ciemnobrązowej pościeli.
-          Czytasz mi w myślach! – Zawołał uśmiechając się szeroko. – Jestem okropnie głodny!
Mary Ann podała mu talerzyk z jajkami sadzonymi i przyglądała się jak chłopak z radością zabiera się za jedzenie. Pomyślała, że kiedy Bill się śmieje wygląda to tak, jakby cały świat się z nim cieszył. Uwielbiała jego uśmiech.
-          Nie jesz? – Spytał, kiedy Mary dalej siedziała i mu się przyglądała. – Jest naprawdę pyszne! – Postukał widelcem w jajko.
-          Miło to słyszeć. Też chcesz trochę? – Spytała Scotty’ego, który patrzył na nich błagalnie.
-          O nie! – Zaprotestował Bill. – Nic z tego. Śniadanie w łóżku nie jest dobre dla psa. W domu dostaniesz jeść.
Mary Ann zaśmiała się widząc skulone uszy psiaka i słysząc jego żałosne jęczenie. W końcu Bill pokręcił głową z niedowierzaniem, wziął w rękę kawałek wędliny i podał Scotty’emu.
-          Cieszę się, że jesteś konsekwentny.
Czarnowłosy zgromił spojrzeniem dziewczynę. Wiele razy obiecywał sobie, że będzie bardziej surowy dla Scotty’ego, ale prędzej czy później psiak i tak zawsze dostawał tego, czego chciał. Zwłaszcza ostatnio, kiedy Bill widywał się z nim naprawdę rzadko.
-          Mam nadzieję, że lubisz psy... - mruknął, bawiąc się pyskiem Scotty’ego.
-          Uwielbiam - uśmiechnęła się. - Może nie koniecznie lubię spać z psem, który rozwala się po całym łóżku, kładzie się na mnie albo budzi mnie mokrym językiem, ale w gruncie rzeczy nie mam nic przeciwko.
-          Czyli nie przeszkadzałoby ci gdybyśmy mieli dziesięć psów?
-          Dziesięć?! - Wykrzyknęła, otwierając szeroko oczy. - Jeden, albo dwa wystarczą. Dziesięć to stanowczo za dużo.
Przez chwilę przypatrywał się Mary Ann uważnie. W końcu skinął głową, zaś na jego ustach pojawił się uśmiech. Wiedział, że nie będzie problemu jeżeli przyprowadzi do domu więcej niż dwa psy. Gdyby Mary nie lubiła zwierząt był pewien, że nie wytrzymałby z nią długo. Chyba, że trzymałby wszystkie swoje przyszłe czworonogi u Toma.
-          Powinniśmy się pospieszyć - odezwała się blondynka, kiedy oboje zjedli śniadanie. - Pewnie twoja rodzina się o ciebie niepokoi.
-          Jak poszłaś odgrzać zupę dzwoniłem do Toma. Powiedziałem mu, że tak szybko nie przyjdę, bo spotkałem na swojej drodze uroczą fankę i postanowiłem trochę odreagować.
Mary Ann klepnęła go mocno w ramię.
-          Joke! Joke! - Zawołał wesoło wyciągając dłonie w geście bezbronności. - Ale masz rację. Powinniśmy się ubrać i wrócić do domu. Wszystkie ciotki, wujkowie i babcia bardzo chcieli cię poznać. Pół wieczora musiałem słuchać jaka to szkoda, że nie przyjechałaś. To było takie dobijające...
-          Przepraszam - pochyliła głowę ze skruchą.
Czarny złapał jej twarz swoimi dłońmi i zmusił, żeby na niego spojrzała. Na jego ustach widniał uśmiech. Bill przysunął wargi do ust Mary Ann i pocałował ją czule.
-          Nie przepraszaj. Jestem ciekawy jak się spodobasz babci i wujkowi Bertowi. To stary zbereźnik...
Mary Ann zaśmiała się wesoło.
-          Jeszcze na kogoś powinnam uważać?

Bill pokręcił przecząco głową, wstając z łóżka. Już nie mógł się doczekać kiedy przedstawi wszystkim Mary Ann. Oczywiście wiedział, że część gości rozjechała się już do domów, ale wujek Bert, ciocia Martha i ciocia Helga, a także jego babcia zostali u nich na noc.


KONIEC CZĘŚCI PIEWSZEJ^_____^ 

2 komentarze:

  1. Cieszę się, że pojawiło się ccoś nowego na blogu :). Mam nadzieję, że za niedługo dodasz kolejną część II części :). Pozdrawiam i życzę duużo weny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja cieszę się, że jeszcze do mnie zaglądasz^___^ Dziękuję ♥
      Nowy rozdział postaram się dodać jak najszybciej - może jeszcze dzisiaj albo jutro. Muszę go tylko dokończyć. Niestety weny na razie brak, ale mam nadzieję, że w końcu do mnie wróci, bo stęskniłam się za tym opowiadaniem.

      Usuń