Gabinet
Mary Ann Kaulitz rozświetlały wpadające przez wielkie, szklane okna promienie
słoneczne. Tańczyły wesoło na włosach właścicielki pomieszczenia upiętych w
ciasny kok. Mary chodziła nerwowo po pokoju. Już od dobrej godziny zastanawiała
się jak ma wyjść z krytycznej sytuacji, w którą wpędziła ją zmiana flakonika
NBQo1. Zdawała sobie sprawę, że może przez to stracić nawet milion
euro, ale nie przypuszczała, że będzie aż taki problem z wyprodukowaniem nowych
buteleczek w kształcie matrioszek. W ciągu tygodnia zdążyli jedynie wykonać
prototyp. Mary Ann doskonale wiedziała, że od tego momentu do pojawienia się
zapachu, czy jakiegokolwiek produktu w sklepie jest jeszcze długa droga. A ona
miała tylko trzy i pół tygodnia.
Przyłożyła
dłonie do skroni i delikatnie zaczęła je masować. Niestety nie przyniosło to
oczekiwanego efektu w postaci idealnego pomysłu na rozwiązanie jej problemów.
Na domiar złego Mary Ann musiała wymyślić kampanię reklamową. Wszystkie
propozycje, które przedstawiali jej pracownicy wydawały się jej zwyczajne;
pospolite. A ona chciała zrobić coś oryginalnego, coś czego jeszcze nikt
dotychczas nie próbował nawet zrobić. Wiedziała jak wiele zależy od kampanii
reklamowej, dlatego teraz tak bardzo zależało jej na znalezieniu jakiegoś rozwiązania.
Już dawno nie pragnęła niczego tak bardzo jak tego, aby jej perfumy okazały się
sukcesem, który potwierdzi pozycję NBQ na rynku światowym.
Słysząc
ciche pukanie do drzwi, obróciła w ich stronę głowę.
-
Pani Kaulitz, przyszła pani studentka...
-
Nie mam teraz czasu – burknęła, powracając do
przechadzki po pokoju.
-
Przepraszam pani Kaulitz, ale ona była dzisiaj
już cztery razy...
Mary Ann westchnęła ciężko,
kiwając głową na znak zgody. Podeszła do białego, skórzanego fotela i wygodnie
się na nim usadowiła.
-
Słucham panią? – Spytała studentkę, która weszła
do pomieszczenia.
Ciemne, gęste włosy okalały
pospolitą twarz dziewczyny. Na nosie zawieszone miała okulary z bardzo
delikatnymi oprawkami. Ubrana była we fioletowy sweter i spodnie jeansowe.
-
Dzień dobry, chciałam zapytać kiedy będą wyniki
naszego kolokwium poprawkowego... Wysłałam pani kilka dni temu maila, ale...
Mary Ann wyciągnęła z jednej z
szuflad swojego biurka stos kartek.
-
Nazwisko?
-
Schrader.
Blondynka odszukała pracę
dziewczyny, po czym szybko przebiegła wzrokiem po tym co zostało na niej
napisane. Odpowiedzi, które czytała nie satysfakcjonowały jej. Postanowiła dać
jednak dziewczynie dodatkową szansę.
-
Dlaczego studiuje pani chemię?
Przez krótką chwilę w gabinecie
Mary Ann panowała cisza. Blondynka wpatrywała się w studentkę, czekając aż ta
zacznie mówić.
-
Ponieważ... Zawsze byłam ciekawa jakie związki
chemiczne występują w żywności oraz kosmetykach. Nie potrafiłam wybrać pomiędzy
kosmetologią, a technologią żywności, więc wybrałam chemię. Ta dziedzina
zrzesza te dwie, więc pomyślałam, że tak będzie najrozsądniej.
-
Tak... Najrozsądniej... Proszę mi powiedzieć, co
zrobiłaby pani gdyby nagle całe laboratorium zostało na pani głowie, a także
miałaby pani poważny problem z czymś. Co by to mogło być? – Mary Ann bawiła się
długopisem. - Powiedzmy, że trójka ważnych pracowników złożyła wymówienia, albo
ma pani do czynienia ze strajkiem.
-
Nie wiem – dziewczyna wzruszyła ramionami, nieco
zaskoczona pytaniem jakie zadała jej pani Kaulitz. – Próbowałabym jakoś
rozwiązać ten problem. Na pewno spróbowałabym zadzwonić na początku do innych
laboratoriów, żeby wypożyczyli mi pracowników na pewien czas, a z tymi
strajkującymi starałbym się znaleźć porozumienie.
-
Nawet gdyby firma nie posiadała pieniędzy na
podwyżki?
-
Nawet wtedy. Wyjaśniłabym, że w ten sposób
przynoszą jeszcze większe straty i te pieniądze, które muszę wydać na innych
pracowników mogłyby trafić do ich kieszeni. Jeżeli byliby bardziej wydajni,
oczywiście mogliby dostać większe pensje, ponieważ przynosiliby większe zyski.
-
To nie takie głupie – Mary Ann uśmiechnęła się
do dziewczyny. – Niestety niewykonalne. W teorii oczywiście można założyć coś
takiego, ale praktyka jest inna.
-
Pewnie ma pani rację. Nigdy nie miałam do
czynienia z czymś takim.
-
Ja też nie – ponownie uśmiechnęła się do
studentki.
-
Więc skąd może pani wiedzieć, że mój sposób nie
odniósłby skutku?
-
Tak przypuszczam. Da się zastąpić kilku ludzi
jeżeli ma się setkę pracowników, ale nie da się zastąpić wszystkich, albo
spełnić ich oczekiwań. Jeżeli dzisiaj dasz podwyżkę, za rok albo szybciej znów
będą jej chcieli. Nie zawsze firma posiada jednak wystarczająco dużą kwotę
pieniędzy. W dzisiejszych czasach bardzo trudno osiągać tylko zielone wyniki.
Proszę mi powiedzieć jeszcze, co zrobiłaby pani gdyby okazało się, że pani
firma wyprodukowała coś o wartości - powiedzmy miliona euro, a okazałoby się,
że można to wyrzucić do śmieci?
-
Nie da się tego sprzedać za mniejszą kwotę, aby
częściowo odzyskać pieniądze, przetworzyć albo wykorzystać do czegoś innego?
-
Oczywiście, można wykorzystać do czegoś nowego.
Trzeba jednak spełnić warunki poprzedniego kontraktu.
-
Nie wiem, naprawdę nie wiem... Może gdybym znała
więcej szczegółów... Wtedy łatwiej byłoby o tym pomyśleć.
-
Tak... Ma pani rację – Mary Ann zaśmiała się
dźwięcznie.
Pochyliła się nad biurkiem,
podając studentce jej kolokwium na którym zaznaczyła trzy punkty na
dwadzieścia. Mimo tego postanowiła zaliczyć dziewczynie odpowiedź. Mary Ann
uśmiechnęła się do siebie obserwując jak zmienia się twarz panny Schrader. Na
początku malowało się na niej zdumienie, złość, a na końcu jeszcze większe
zdumienie.
-
Napisała pani bzdury, ale zaliczam. Miłego dnia.
-
Eee... dziękuję. Wzajemnie. Do widzenia –
wydukała niepewnie, opuszczając gabinet Mary Ann.
Blondynka uśmiechnęła się do
siebie. Rozmowa z dziewczyną ani trochę jej nie pomogła w rozwiązaniu dość
trudnej sytuacji, ale spodobało jej się proste myślenie studentki i jej
naiwność. Kiedyś sama była tak łatwowierna i myślała, że wszystko na świecie
jest proste, ale po tym jak omal nie została kilka razy oszukana, przestała
ufać ludziom. Jedyną osobą, której ufała bezgranicznie był Bill. Ale z nim nie
prowadziła interesów.
Nacisnęła przycisk na telefonie.
-
Marlen, połącz mnie z panem Fiedlerem. Zadzwoń
też po księgowego i prawnika. Niech przyjdą natychmiast. O osiemnastej – chwilę
się zawahała. – Tak. Niech będzie osiemnasta. O tej godzinie mają się u mnie
zjawić ludzie od reklamy. Trzeba zaplanować całą kampanię od nowa. To chyba
wszystko. Ach... zapomniałabym. Zadzwoń do Billa i powiedz, że zostanę na noc w
biurze.
-
Dobrze. Przed momentem dzwonił architekt wnętrz.
Jeżeli zaaprobuje pani ten projekt, firma budowlana może wchodzić od zaraz.
-
Świetnie. Obawiam się, że dzisiaj nie będę miała
czasu, żeby się z nim zobaczyć. Marlen, jeżeli możesz umów się z panem
Winklerem i obejrzyj projekt. Pamiętaj, że półki miały być jasne i powieszone
na srebrnych rurkach. A ściana dla kontrastu powinna być ciemna. Zależy mi na
czasie, więc jeżeli ci się spodoba, powiedz, że mogą zaczynać remont.
-
Dobrze. Cały apartament miał zostać zamieniony
na garderobę, tak?
-
Tak, ale ma się jeszcze tam zmieścić biblioteka.
Może orzechowa, albo dębowa? Sama nie wiem... Zdecyduj za mnie. Najważniejsze,
żeby była ciemna i elegancka. Przydałoby się jeszcze miejsce dla psów... Nie
mogą wiecznie spać ze mną i Billem w łóżku. Powiedz panu Winklerowi, że spotkam
się z nim w przyszłym tygodniu, żeby wszystko dokładnie omówić. A teraz, jeśli
możesz, połącz mnie z panem Fiedlerem.
Osiemdziesiąt godzin później z
sali konferencyjnej, sąsiadującej z gabinetem Mary Ann Kaulitz, wyszła ostatnia
osoba, z którą chciała się widzieć właścicielka NBQ lab. Blondynka ziewnęła
głośno. Przeciągnęła się, patrząc na wielki zagracony stół. Walały się na nim
różne papiery, pudełka, przybory do pisania i rysowania, kalkulatory, teczki,
trzy laptopy, a także cała masa talerzyków z resztkami jedzenia i filiżanek po
mocnej kawie.
Prawie cztery dni spędziła w tym
pomieszczeniu niemalże bez snu i odpoczynku. Zależało jej, aby jak najszybciej
uporać się z przygotowaniami do wypuszczenia na rynek NBQo1. Po
rozmowie ze wszystkimi ważnymi ludźmi w tej sprawie, miała nadzieję, że udało
im się rozwiązać problem. Aby zminimalizować straty postanowili wypuścić
perfumy we flakonikach o kształcie matrioszek jako edycję limitowaną.
Buteleczki miały ruszyć do masowej produkcji w poniedziałek rano, aby zdążyć
wytworzyć odpowiednią ich ilość. Oczywiście wyprodukowanie samych flakoników
nie załatwiało całej sprawy. Oprócz tego trzeba było rozlać do nich perfumy i
rozprowadzić gotowy produkt do sklepów na całym świecie.
Resztkami sił podniosła się z
krzesła. Mając na pół przymknięte powieki przeszła do swojego gabinetu. Zabrała
torbę, założyła płaszcz i chwiejnym krokiem wyszła z biura.
-
Jadę do domu... Dzisiaj nie ma mnie dla nikogo –
powiedziała zmęczonym głosem do Marlen.
-
Zrozumiałam. Zamówiłam taksówkę... Czeka już na
dole. Nie powinna pani wracać swoim samochodem albo, co gorsza, motorem.
-
Dziękuję Marlen – zdobyła się na lekki uśmiech.
Machnęła ręką sekretarce na
pożegnanie, wchodząc do windy. Przed budynkiem, tak jak zapowiedziała Marlen,
czekała na nią taksówka. Mary Ann wsiadła do samochodu i przymknęła powieki.
Czuła się tak, jakby jej głowa miała zaraz eksplodować, a oczy wypłynąć z
oczodołów, albo się w nie zapaść. Mimo, że miała na sobie ciepły trencz, czuła
jak jej ciało drży z zimna. Nienawidziła konsekwencji braku snu, ale firma i
jej problemy, były dla niej ważniejsze od snu i odpoczynku.
-
Może mnie pan tutaj wysadzić? – Spytała poznając
okolicę apartamentowca, w którym mieszkała.
-
Ale to jeszcze kawałek... – zaprotestował
kierowca.
-
Wiem. Proszę mnie tutaj wysadzić – powtórzyła
podając mu pierwszy banknot jaki wpadł jej w ręce. – Dziękuję.
Opuściła taksówkę, kierując się w
stronę pobliskiego sklepu. Znała na tyle Billa, aby wiedzieć, że po przyjściu
do domu zastanie tylko pudełka po pizzy, RedBulle i Coca-Colę. Jemu wystarczało
to za całe jedzenie, wówczas gdy ona wolała coś zdrowszego, a już na pewno
bardziej urozmaiconego. Zresztą nie mogła pozwolić, żeby jej mąż jadł ciągle
makaron i pizzę. Wrzuciła do koszyka kilka produktów. Rzuciła kasjerce banknot
i nie czekając na resztę, zabrała torby i wyszła ze sklepu. Niemalże z
zamkniętymi oczami szła chodnikiem. Czując jak kręci jej się w głowie, a ciało
staje się coraz bardziej ociężałe, zaczęła głęboko oddychać, mówiąc sobie w
myślach, że jeszcze musi przejść tylko kawałeczek.
Jeszcze kilka kroków. Jeden,
drugi, trzeci, czwarty, piąty...
-
Niech się pani obudzi! Proszę się obudzić! Niech
się pani obudzi!
Chwilę potrwało zanim słowa
nieznajomego ułożyły się w zdania. Mimo tego, dźwięk nie był czysty, lecz
przytłumiony. Zupełnie tak, jakby znajdowała się pod wodą. Ale przecież mogła
oddychać. Otworzyła powieki, a kiedy jasne światło ją oślepiło, natychmiast je
zamknęła.
-
Jak dobrze! Obudziła się pani!
Poczuła jak coś sztywnego dotyka
jej twarzy.
-
Niech się pani nie boi. Założyłem pani tylko
okulary przeciwsłoneczne. Powinno być teraz lepiej.
Mary Ann uśmiechnęła się lekko,
otwierając ciążące powieki. Tym razem słońce ją nie oślepiało tak bardzo jak
wcześniej. Nieco zdezorientowana obróciła głowę w prawo, a następnie lewo, aby
przekonać się gdzie jest. Głowa potwornie ją bolała, a oczy okrutnie piekły.
Ciało zaś było nieprzyjemnie ciężkie.
-
Spokojnie. Proszę się nie przemęczać.
-
Nie, nie... – odezwała się słabym głosem. – W
porządku.
Podniosła się do pozycji
siedzącej, powstrzymując jęk, który cisnął jej się na usta.
-
Właśnie miałem zawiadomić pogotowie – usłyszała
męski głos z obcym akcentem.
Dopiero teraz Mary Ann spojrzała
na chłopaka, który przed nią klęczał, trzymając w dłoni jej telefon komórkowy.
Jego przetłuszczone kasztanowe włosy wyglądały tak jakby sam je strzygł.
Brązowe, duże, nieco skośne oczy patrzyły na nią z troską, a usta układały się
w miłym uśmiechu. Mary Ann pomyślała, że gdyby chłopak bardziej o siebie zadbał
byłby bardzo ładny. Zniszczone ubrania sugerowały, że pochodzi z biednej
rodziny.
-
Proszę – podał jej telefon komórkowy. – Nie
chciałem go ukraść...
-
Dziękuję – uśmiechnęła się do niego lekko,
chowając telefon do torebki. – Przepraszam, że przysporzyłam ci kłopotu.
-
Nie! Nic się nie stało! – Widząc, że Mary Ann
chce zaprotestować, zapewnił żarliwie: - Naprawdę! Cieszę się, że pani jest
cała i zdrowa.
Blondynka wyciągnęła z beżowej
torby, czarny portfel Miu Miu i spojrzała na jego zawartość. W końcu wyciągnęła
z niego wszystkie banknoty i podała chłopakowi.
-
To dla ciebie. Dziękuję za troskę.
-
Nie. Proszę je schować. Nie mogę przyjąć od pani
tak dużo pieniędzy.
Mary Ann uniosła jedną brew w górę.
Była zaskoczona zachowaniem chłopaka. Była pewna, że są mu potrzebne pieniądze.
Zauważywszy, że nadal siedzi na ziemi, podniosła się i bez słowa wsunęła mu
plik banknotów do kieszeni.
-
Naprawdę nie mogę przyjąć od pani pieniędzy.
Proszę je sobie zostawić.
-
Tobie przydadzą się bardziej niż mnie –
powiedziała zmęczonym głosem, kierując się w stronę apartamentowca, w którym
mieszkała.
-
Dziękuję – chłopak wymamrotał nieśmiało idąc u
jej boku. – Odprowadzę panią do domu.
-
Nie ma takiej potrzeby.
-
Ale... Proszę mi pozwolić. Co jeżeli pani
jeszcze raz zemdleje?
-
Nic mi nie będzie – zapewniła, ale jej drżące
ciało mówiło coś innego. – Mój dom jest niedaleko.
-
Mimo to nalegam.
Mary Ann w końcu skinęła głową.
Nie miała siły sprzeczać się z nieznajomym chłopcem. Jedyne czego pragnęła to
zatopienie się w długim, relaksującym śnie.
Po kilku minutach znaleźli się
przed drzwiami apartamentu państwa Kaulitz. Blondynka otworzyła drzwi i
wpuściła do środka chłopaka. Sama nie wiedziała dlaczego to zrobiła. Może była
po prostu za bardzo zmęczona, żeby myśleć logicznie?
-
Po lewej stronie korytarza jest łazienka. Jeżeli
chcesz weź kąpiel, a później zrób sobie kawy i coś do jedzenia – kiwnęła głową
w stronę reklamówek z zakupami, które trzymał chłopak. – Jeżeli będziesz chciał
coś ukraść, weź pieniądze zamiast przedmiotów. Z tym jest zawsze później
kłopot. Są w najmniejszej szufladzie w kuchni. Idę spać. Dobranoc.
Z na pół otwartymi powiekami
udała się do przestronnej sypialni, zostawiając nastolatka w osłupieniu.
* * *
Przyłożył dłoń
do czytnika linii papilarnych, a kiedy usłyszał piknięcie wszedł do mieszkania,
które dzielił z Mary Ann. Zdziwił się czując aromat świeżo parzonej kawy. Nie
przypuszczał, że Mary jest już w domu. Po przedwczorajszej rozmowie z nią
myślał, że wróci po południu, albo dopiero jutro rano.
Ściągnął
buty i skórzaną kurtkę, rzucił klucze od samochodu na szafeczkę w przedpokoju i
udał się do kuchni. Nalał sobie szklankę coli i powędrował do sypialni. Był
pewien, że właśnie tam zastanie śpiącą Mary Ann.
Kiedy oczom
Billa ukazało się łóżko, źrenice mu się rozszerzyły do nienaturalnych
rozmiarów, zaś ciało przez moment było jak sparaliżowane. Po krótkiej chwili
stania w bezruchu, jego dłoń zacisnęła się tak mocno na szklance wypełnionej
coca-colą, że ta pękła. Szkło boleśnie zaczęło się wżynać w skórę Kaulitza. On
jednak nie czuł nic oprócz silnego ucisku w piersi. Zupełnie jakby ktoś
zacisnął grubą, metalową obręcz wokół jego serca.
Jego oddech
stał się płytki, zaś całe ciało rozsadzała furia, której nie potrafił stłamsić.
Bez namysłu podbiegł do chłopaka siedzącego na jego łóżku i wpatrującego się w
jego żonę. Nim ten zdążył się zorientować, że ktoś jest oprócz niego i Mary w
sypialni, Bill chwycił go mocno za ramię i pociągnął jednym szarpnięciem na
podłogę. Zacisnął dłonie w pięści i z całej siły zaczął uderzać chłopaka w
twarz. Kasztanowłosy szarpał się, próbując uciec przed kolejnymi ciosami.
Bezskutecznie. W końcu, nie widząc innego wyjścia zaczął krzyczeć, żeby Czarny
przestał go bić:
-
Przestań! Oszalałeś?!
-
Zamknij się! – Bill dalej uderzał chłopaka.
Widząc krew wypływającą ciurkiem
z jego nosa i ust, uśmiechnął się z satysfakcją. Nie zmniejszyło to jego bólu
ani złości, ale w pewien, niezrozumiały sposób poczuł się lepiej. Kasztanowłosy
korzystając z krótkiej chwili, kiedy Bill się zamyślił, uderzył go mocno w
policzek. Kaulitz poczuł metaliczny smak krwi w ustach.
-
Przestańcie!!! Przestańcie natychmiast!!! – do
ich uszu dobiegł krzyk Mary Ann.
Kobieta zacisnęła dłoń na
ramieniu Billa, próbując oderwać go od chłopaka.
-
Bill! Proszę!!! Przestań go bić! Bill! Uspokój
się!
-
Nie wtrącaj się! – Wrzasnął, odtrącając jej
ramię.
Chłopak korzystając z okazji,
wyswobodził się spod ciała Billa. Otarł krew z twarzy, patrząc gniewnie na
Czarnego. Mary Ann odetchnęła z ulgą, mając nadzieję, że bijatyka już się
zakończyła. Kasztanowłosy zacisnął jednak dłonie w pięści i z mściwym okrzykiem
rzucił się na Billa.
-
Przestań! – Mary Ann ponownie wrzasnęła,
zastanawiając się co zrobić.
Jeszcze nigdy nie widziała, żeby
Bill wpadł w tak straszliwą furię. Kiedy napotkała jego wzrok, sama się
przeraziła. Gdyby ktoś jej powiedział, że ten szczupły dwudziestosześciolatek o
delikatnych rysach twarzy potrafi być tak przerażający, nigdy by mu nie
uwierzyła. Zwłaszcza, że spędziła z nim dziewięć lat swojego życia.
Nie mogąc znieść dłużej widoku
Billa bijącego chłopaka, który przyprowadził ją do domu, przymknęła powieki,
odetchnęła głęboko, po czym przytuliła się mocno do pleców męża. Gdy mężczyzna
zaczął się szarpać, prześlizgnęła się tak, że teraz znajdowała się pomiędzy
nimi.
-
Bill – powiedziała najłagodniej jak tylko
potrafiła. – Proszę przestań. Bill... Uspokój się. Proszę...
Objęła go za szyję, głaszcząc
delikatnie jego włosy. Oddech Kaulitza stopniowo zaczynał się uspokajać.
-
Dlaczego zacząłeś go bić? – Spytała szeptem,
nadal przytulając się do niego mocno. – To tylko dzieciak...
Bill złapał mocno Mary Ann za
ręce i odepchnął ją od siebie.
-
A jak ci się wydaje?! – Warknął. – Myślisz, że
będę tolerował tego... tego... – wskazał palcem na kasztanowłosego, który
siedział na białym, puchatym dywanie z głową odchyloną w tył – Żółtka w mojej
sypialni?! Jak mogłaś go przyprowadzić do mojego domu?! Do mojej sypialni?!
-
Ale ja nic nie zrobiłem... – wtrącił nieśmiało
chłopak, wpatrując się w Billa.
-
A ty jeszcze tutaj jesteś?! Wynoś się z mojego
domu zanim wezwę policję albo cię zatłukę!!! – Wrzasnął. – A ty... ty... –
spojrzał na Mary Ann, która wydawała się być teraz rozbawiona całą tą sytuacją.
-
Co ja? No co? – Spytała. – Spójrz co zrobiła
twoja głupia zazdrość – wskazała na kasztanowłosego, który szedł do wyjścia. –
Hej! Zaczekaj! – Zawołała za nim. Nigdzie nie pójdziesz w takim stanie. Chodź
tutaj. Jak masz na imię?
-
Ying Xiong... – odezwał się nieśmiało,
podchodząc ostrożnie do Mary Ann. – Ja... Nic nie zrobiłem z pana dziewczyną –
spojrzał na Billa ze strachem, że ten znów rzuci się na niego z pięściami. – Ta
pani... Zemdlała na ulicy, więc przyprowadziłem ją tutaj...
-
Przestań. Nie musisz się tłumaczyć – Mary
uśmiechnęła się delikatnie do chłopca, co jeszcze bardziej rozwścieczyło Billa.
Zacisnął dłonie w pięści, gotowy
ponownie rzucić się na stojącego przed nim Azjatę i pobić go do
nieprzytomności.
-
Bill. Zaprowadź Ying Xionga do kuchni, a ja
wezmę tylko apteczkę i zaraz do was przyjdę. Tylko bez bójki! Zrozumieliście?
Kasztanowłosy skinął głową, zaś
Bill popatrzył gniewnie na Mary Ann. Złapał Ying Xionga mocno za ramię i
pociągnął do kuchni. Nawet jeżeli to, co powiedział chłopak było kłamstwem,
Kaulitz postanowił mu uwierzyć. Przecież to, że miał wilgotne włosy, koszulkę z
krótkim rękawkiem, był bez skarpetek, a przede wszystkim wpatrywał się w Mary
Ann jeszcze nie musiało nic znaczyć.
-
Naprawdę nic nie było pomiędzy mną, a tą
panią... Uciekłem z domu i ta pani pozwoliła mi coś zjeść i się umyć. Chciałem
jej podziękować dlatego poszedłem do sypialni...
Bill skinął tylko głową, podając
Ying Xiongowi puszkę coli.
-
Dlaczego uciekłeś z domu? – Mary Ann spytała
chłopaka, kładąc apteczkę na kuchennym blacie.
-
Wolałbym o tym nie rozmawiać...
-
Masz osiemnaście lat?
-
Za miesiąc.
-
Rozumiem.
W kuchni zapanowało milczenie.
Słychać było tylko odgłos wykładanych buteleczek na blat. Kiedy Mary Ann miała
pod ręką wszystkie potrzebne przedmioty spojrzała z troską na Billa. Nasączyła
patyczek higieniczny w wodzie utlenionej, po czym przyłożyła go do twarzy męża.
-
Tobą zajmę się za chwilkę, dobrze? – Powiedziała
do Ying Xionga, ciągle wpatrując się w czerwoną od krwi twarz Billa.
-
Proszę się mną nie przejmować. Nic mi nie
będzie.
Blondynka skinęła głową
potakująco, skupiając całą swoją uwagę na Billu.
-
Chyba powinniśmy pojechać do szpitala –
stwierdziła, kiedy zobaczyła poranioną dłoń męża. – To nie wygląda zbyt dobrze.
-
Nic mi nie będzie. Nie martw się.
-
Ale Bill...
-
Nic mi nie będzie – powiedział tym razem
ostrzej. – Zostaw. Sam sobie poradzę.
-
Bill... Co się stało? Ying Xiong powiedział ci
prawdę. Kiedy wracałam z biura zemdlałam na ulicy, a on mi pomógł. Spójrz na
tego dzieciaka. Kiedy go zobaczyłam wyglądał jak siedem nieszczęść, więc
pozwoliłam mu się umyć i coś zjeść.
-
Dlaczego mi to mówisz? – Spytał wojowniczym
tonem. – Jeszcze chwilę temu mówiłaś, że nie trzeba mi niczego tłumaczyć.
-
Bill... Powinieneś przeprosić Ying Xionga.
Spójrz co zrobiłeś z jego twarzą...
-
Nie! – Chłopak szybko zaprotestował, widząc
groźne spojrzenie Billa. – Naprawdę nie trzeba! Proszę – położył na blacie
pieniądze, które dała mu Mary Ann. – Nie mogę ich przyjąć. Przepraszam za
kłopot... – Pochylił się nisko w przepraszającym geście, po czym skierował się
do wyjścia z kuchni.
-
Zaczekaj – Mary Ann zawołała za nim. – Chodź
tutaj. Powiedz mi co zamierzasz zrobić. Uciekłeś z domu i co dalej?
-
Nic, proszę pani.
-
Mary Ann ma rację. Siadaj – wtrącił Bill. –
Przepraszam. Nie powinienem cię bić, ale sam rozumiesz... – uśmiechnął się do
chłopaka z lekkim zakłopotaniem. – Jestem Bill.
-
Eee... – chłopak spojrzał na niego niepewnie. –
Miło mi pana poznać – ukłonił się nisko.
-
Jakiego pana? Mów mi po prostu Bill.
Dopiero teraz patrząc nieco
bardziej racjonalnie na całą sytuację, która miała miejsce przed kilkoma
minutami uświadomił sobie jak bardzo jego zachowanie było lekkomyślne i
absurdalne. Gdyby Mary Ann go zdradziła z tym dzieciakiem, teraz na pewno nie
byłaby ubrana w rajstopy, spódnicę ołówkową i koszulę zapiętą pod samą szyję.
Jej oczy także nie byłyby podkrążone, a białka poprzecinane czerwonymi żyłkami
świadczącymi o zmęczeniu.
-
Powiedz mi jedną rzecz. Dlaczego wolisz mieszkać
na ulicy niż wziąć te pieniądze i zostać przez jakiś czas w hotelu? – Mary Ann
spytała chłopaka, patrząc na niego uważnie.
-
Ja... To nie tak, że... Przepraszam, ale
naprawdę nie chcę o tym rozmawiać.
-
Dobrze. W takim razie co ze szkołą?
-
Nic. Zrezygnowałem z nauki.
-
Dobrze. Rozumiem. Jeżeli nie przeszkadzają ci
robotnicy możesz iść mieszkać piętro niżej do mojego nowego apartamentu. Nie
potrzebuję wejścia od korytarza, więc będziesz miał osobne mieszkanko dla
siebie. Powiedz kierownikowi, że przysłała cię Mary Ann Kaulitz. Jeżeli będzie
miał jakiś problem niech do mnie zadzwoni. Jutro widzę cię przy moim
samochodzie o siódmej rano. Szare Lamborghini. Może ci się wydawać, że
wściubiam nos w nie swoje sprawy, ale nie pozwolę, żebyś zmarnował się na
ulicy. A teraz idź do łazienki. W szafce jest jeszcze jedna apteczka.
Kasztanowłosy nie był w stanie
wydobyć z siebie nawet zwykłego, prostego dziękuję. Słowa Mary Ann Kaulitz
zaskoczyły go po raz drugi. Gdyby słowa te wypowiedział jego ojciec, na pewno
by zaprotestował. Słysząc je jednak z ust, stojącej naprzeciwko niego,
wymizerowanej kobiety w rozmazanym makijażu i wygniecionych ubraniach, nie miał
odwagi niczego powiedzieć. Nie dlatego, że wydawała mu się krucha i delikatna,
ale dlatego, że emanowała z niej pewnego rodzaju siła, której nie potrafił
zrozumieć.
-
Oj! Zapomniałam! Mam nadzieję, że lubisz psy...
Jutro rodzice Billa przywiozą
nasze kochane maleństwa. Byłabym wdzięczna, gdybyś wychodził z nimi na spacery.
Dla mnie i Billa to niemożliwe. Zatrudnialiśmy do tego dziewczynę, ale musiała
zrezygnować, ze względu na ślub. Szkoda, bo to była miła i uczciwa osóbka.
-
T-tak. Nie ma sprawy. Mogę je wyprowadzać.
Chłopak uśmiechnął się do nich
niepewnie, po czym ukłonił się nisko i opuścił kuchnię. Mary Ann wyciągnęła
dwie wysmukłe szklanki z szuflady znajdującej się pod ekspresem.
-
Napijesz się latte? – Spytała Billa.
Czarnowłosy skinął głową.
-
Dlaczego nie powiedziałaś mi, że kupiłaś jeszcze
jeden apartament?
-
Czy to takie ważne? Mówiłeś, że mamy za małą
garderobę, więc postanowiłam zbudować większą.
-
I dlatego kupiłaś cały apartament?
Blondynka skinęła głową.
-
W naszej obecnej garderobie zrobimy schody, więc
nie będzie żadnego problemu. Pomyślałam sobie, że teraźniejszą garderobę
moglibyśmy przerobić na pokój gościnny. Byłby o wiele wygodniejszy dla Toma
albo Rosie niż ten dotychczasowy. Drzwi wejściowe moglibyśmy zrobić od strony
salonu, albo korytarza.
-
Z pewnością będzie wygodniejszy – zgodził się. –
Mary Ann?
Dziewczyna spojrzała na niego
pytająco, ale Bill objął tylko dłońmi szklankę z kawą, którą mu podała i
wpatrywał się w beżowy, korianowy blat, usiany drobnymi, brązowymi kropeczkami.
-
O co chodzi, Bill?
Czarnowłosy nie wiedział dlaczego
sposób w jaki Mary Ann wymówiła jego imię tak go nagle zirytował. Chciał znów
słyszeć ten specyficzny akcent, z jakim kiedyś wymawiała jego imię. Tęsknił za
tym miękkim brzmieniem jej głosu.
-
Nic. Uważam, że byłby tam ładny pokój dziecięcy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz