niedziela, 8 września 2013

Część II: Rozdział 7

            Gabinet Mary Ann Kaulitz rozświetlały wpadające przez wielkie, szklane okna promienie słoneczne. Tańczyły wesoło na włosach właścicielki pomieszczenia upiętych w ciasny kok. Mary chodziła nerwowo po pokoju. Już od dobrej godziny zastanawiała się jak ma wyjść z krytycznej sytuacji, w którą wpędziła ją zmiana flakonika NBQo1. Zdawała sobie sprawę, że może przez to stracić nawet milion euro, ale nie przypuszczała, że będzie aż taki problem z wyprodukowaniem nowych buteleczek w kształcie matrioszek. W ciągu tygodnia zdążyli jedynie wykonać prototyp. Mary Ann doskonale wiedziała, że od tego momentu do pojawienia się zapachu, czy jakiegokolwiek produktu w sklepie jest jeszcze długa droga. A ona miała tylko trzy i pół tygodnia.
            Przyłożyła dłonie do skroni i delikatnie zaczęła je masować. Niestety nie przyniosło to oczekiwanego efektu w postaci idealnego pomysłu na rozwiązanie jej problemów. Na domiar złego Mary Ann musiała wymyślić kampanię reklamową. Wszystkie propozycje, które przedstawiali jej pracownicy wydawały się jej zwyczajne; pospolite. A ona chciała zrobić coś oryginalnego, coś czego jeszcze nikt dotychczas nie próbował nawet zrobić. Wiedziała jak wiele zależy od kampanii reklamowej, dlatego teraz tak bardzo zależało jej na znalezieniu jakiegoś rozwiązania. Już dawno nie pragnęła niczego tak bardzo jak tego, aby jej perfumy okazały się sukcesem, który potwierdzi pozycję NBQ na rynku światowym.
            Słysząc ciche pukanie do drzwi, obróciła w ich stronę głowę.
-         Pani Kaulitz, przyszła pani studentka...
-         Nie mam teraz czasu – burknęła, powracając do przechadzki po pokoju.
-         Przepraszam pani Kaulitz, ale ona była dzisiaj już cztery razy...
Mary Ann westchnęła ciężko, kiwając głową na znak zgody. Podeszła do białego, skórzanego fotela i wygodnie się na nim usadowiła.
-         Słucham panią? – Spytała studentkę, która weszła do pomieszczenia.
Ciemne, gęste włosy okalały pospolitą twarz dziewczyny. Na nosie zawieszone miała okulary z bardzo delikatnymi oprawkami. Ubrana była we fioletowy sweter i spodnie jeansowe.
-         Dzień dobry, chciałam zapytać kiedy będą wyniki naszego kolokwium poprawkowego... Wysłałam pani kilka dni temu maila, ale...
Mary Ann wyciągnęła z jednej z szuflad swojego biurka stos kartek.
-         Nazwisko?
-         Schrader.
Blondynka odszukała pracę dziewczyny, po czym szybko przebiegła wzrokiem po tym co zostało na niej napisane. Odpowiedzi, które czytała nie satysfakcjonowały jej. Postanowiła dać jednak dziewczynie dodatkową szansę.
-         Dlaczego studiuje pani chemię?
Przez krótką chwilę w gabinecie Mary Ann panowała cisza. Blondynka wpatrywała się w studentkę, czekając aż ta zacznie mówić.
-         Ponieważ... Zawsze byłam ciekawa jakie związki chemiczne występują w żywności oraz kosmetykach. Nie potrafiłam wybrać pomiędzy kosmetologią, a technologią żywności, więc wybrałam chemię. Ta dziedzina zrzesza te dwie, więc pomyślałam, że tak będzie najrozsądniej.
-         Tak... Najrozsądniej... Proszę mi powiedzieć, co zrobiłaby pani gdyby nagle całe laboratorium zostało na pani głowie, a także miałaby pani poważny problem z czymś. Co by to mogło być? – Mary Ann bawiła się długopisem. - Powiedzmy, że trójka ważnych pracowników złożyła wymówienia, albo ma pani do czynienia ze strajkiem.
-         Nie wiem – dziewczyna wzruszyła ramionami, nieco zaskoczona pytaniem jakie zadała jej pani Kaulitz. – Próbowałabym jakoś rozwiązać ten problem. Na pewno spróbowałabym zadzwonić na początku do innych laboratoriów, żeby wypożyczyli mi pracowników na pewien czas, a z tymi strajkującymi starałbym się znaleźć porozumienie.
-         Nawet gdyby firma nie posiadała pieniędzy na podwyżki?
-         Nawet wtedy. Wyjaśniłabym, że w ten sposób przynoszą jeszcze większe straty i te pieniądze, które muszę wydać na innych pracowników mogłyby trafić do ich kieszeni. Jeżeli byliby bardziej wydajni, oczywiście mogliby dostać większe pensje, ponieważ przynosiliby większe zyski.
-         To nie takie głupie – Mary Ann uśmiechnęła się do dziewczyny. – Niestety niewykonalne. W teorii oczywiście można założyć coś takiego, ale praktyka jest inna.
-         Pewnie ma pani rację. Nigdy nie miałam do czynienia z czymś takim.
-         Ja też nie – ponownie uśmiechnęła się do studentki.
-         Więc skąd może pani wiedzieć, że mój sposób nie odniósłby skutku?
-         Tak przypuszczam. Da się zastąpić kilku ludzi jeżeli ma się setkę pracowników, ale nie da się zastąpić wszystkich, albo spełnić ich oczekiwań. Jeżeli dzisiaj dasz podwyżkę, za rok albo szybciej znów będą jej chcieli. Nie zawsze firma posiada jednak wystarczająco dużą kwotę pieniędzy. W dzisiejszych czasach bardzo trudno osiągać tylko zielone wyniki. Proszę mi powiedzieć jeszcze, co zrobiłaby pani gdyby okazało się, że pani firma wyprodukowała coś o wartości - powiedzmy miliona euro, a okazałoby się, że można to wyrzucić do śmieci?
-         Nie da się tego sprzedać za mniejszą kwotę, aby częściowo odzyskać pieniądze, przetworzyć albo wykorzystać do czegoś innego?
-         Oczywiście, można wykorzystać do czegoś nowego. Trzeba jednak spełnić warunki poprzedniego kontraktu.
-         Nie wiem, naprawdę nie wiem... Może gdybym znała więcej szczegółów... Wtedy łatwiej byłoby o tym pomyśleć.
-         Tak... Ma pani rację – Mary Ann zaśmiała się dźwięcznie.
Pochyliła się nad biurkiem, podając studentce jej kolokwium na którym zaznaczyła trzy punkty na dwadzieścia. Mimo tego postanowiła zaliczyć dziewczynie odpowiedź. Mary Ann uśmiechnęła się do siebie obserwując jak zmienia się twarz panny Schrader. Na początku malowało się na niej zdumienie, złość, a na końcu jeszcze większe zdumienie.
-         Napisała pani bzdury, ale zaliczam. Miłego dnia.
-         Eee... dziękuję. Wzajemnie. Do widzenia – wydukała niepewnie, opuszczając gabinet Mary Ann.
Blondynka uśmiechnęła się do siebie. Rozmowa z dziewczyną ani trochę jej nie pomogła w rozwiązaniu dość trudnej sytuacji, ale spodobało jej się proste myślenie studentki i jej naiwność. Kiedyś sama była tak łatwowierna i myślała, że wszystko na świecie jest proste, ale po tym jak omal nie została kilka razy oszukana, przestała ufać ludziom. Jedyną osobą, której ufała bezgranicznie był Bill. Ale z nim nie prowadziła interesów.
Nacisnęła przycisk na telefonie.
-         Marlen, połącz mnie z panem Fiedlerem. Zadzwoń też po księgowego i prawnika. Niech przyjdą natychmiast. O osiemnastej – chwilę się zawahała. – Tak. Niech będzie osiemnasta. O tej godzinie mają się u mnie zjawić ludzie od reklamy. Trzeba zaplanować całą kampanię od nowa. To chyba wszystko. Ach... zapomniałabym. Zadzwoń do Billa i powiedz, że zostanę na noc w biurze.
-         Dobrze. Przed momentem dzwonił architekt wnętrz. Jeżeli zaaprobuje pani ten projekt, firma budowlana może wchodzić od zaraz.
-         Świetnie. Obawiam się, że dzisiaj nie będę miała czasu, żeby się z nim zobaczyć. Marlen, jeżeli możesz umów się z panem Winklerem i obejrzyj projekt. Pamiętaj, że półki miały być jasne i powieszone na srebrnych rurkach. A ściana dla kontrastu powinna być ciemna. Zależy mi na czasie, więc jeżeli ci się spodoba, powiedz, że mogą zaczynać remont.
-         Dobrze. Cały apartament miał zostać zamieniony na garderobę, tak?
-         Tak, ale ma się jeszcze tam zmieścić biblioteka. Może orzechowa, albo dębowa? Sama nie wiem... Zdecyduj za mnie. Najważniejsze, żeby była ciemna i elegancka. Przydałoby się jeszcze miejsce dla psów... Nie mogą wiecznie spać ze mną i Billem w łóżku. Powiedz panu Winklerowi, że spotkam się z nim w przyszłym tygodniu, żeby wszystko dokładnie omówić. A teraz, jeśli możesz, połącz mnie z panem Fiedlerem.

Osiemdziesiąt godzin później z sali konferencyjnej, sąsiadującej z gabinetem Mary Ann Kaulitz, wyszła ostatnia osoba, z którą chciała się widzieć właścicielka NBQ lab. Blondynka ziewnęła głośno. Przeciągnęła się, patrząc na wielki zagracony stół. Walały się na nim różne papiery, pudełka, przybory do pisania i rysowania, kalkulatory, teczki, trzy laptopy, a także cała masa talerzyków z resztkami jedzenia i filiżanek po mocnej kawie.
Prawie cztery dni spędziła w tym pomieszczeniu niemalże bez snu i odpoczynku. Zależało jej, aby jak najszybciej uporać się z przygotowaniami do wypuszczenia na rynek NBQo1. Po rozmowie ze wszystkimi ważnymi ludźmi w tej sprawie, miała nadzieję, że udało im się rozwiązać problem. Aby zminimalizować straty postanowili wypuścić perfumy we flakonikach o kształcie matrioszek jako edycję limitowaną. Buteleczki miały ruszyć do masowej produkcji w poniedziałek rano, aby zdążyć wytworzyć odpowiednią ich ilość. Oczywiście wyprodukowanie samych flakoników nie załatwiało całej sprawy. Oprócz tego trzeba było rozlać do nich perfumy i rozprowadzić gotowy produkt do sklepów na całym świecie.
Resztkami sił podniosła się z krzesła. Mając na pół przymknięte powieki przeszła do swojego gabinetu. Zabrała torbę, założyła płaszcz i chwiejnym krokiem wyszła z biura.
-         Jadę do domu... Dzisiaj nie ma mnie dla nikogo – powiedziała zmęczonym głosem do Marlen.
-         Zrozumiałam. Zamówiłam taksówkę... Czeka już na dole. Nie powinna pani wracać swoim samochodem albo, co gorsza, motorem.
-         Dziękuję Marlen – zdobyła się na lekki uśmiech.
Machnęła ręką sekretarce na pożegnanie, wchodząc do windy. Przed budynkiem, tak jak zapowiedziała Marlen, czekała na nią taksówka. Mary Ann wsiadła do samochodu i przymknęła powieki. Czuła się tak, jakby jej głowa miała zaraz eksplodować, a oczy wypłynąć z oczodołów, albo się w nie zapaść. Mimo, że miała na sobie ciepły trencz, czuła jak jej ciało drży z zimna. Nienawidziła konsekwencji braku snu, ale firma i jej problemy, były dla niej ważniejsze od snu i odpoczynku.
-         Może mnie pan tutaj wysadzić? – Spytała poznając okolicę apartamentowca, w którym mieszkała.
-         Ale to jeszcze kawałek... – zaprotestował kierowca.
-         Wiem. Proszę mnie tutaj wysadzić – powtórzyła podając mu pierwszy banknot jaki wpadł jej w ręce. – Dziękuję.
Opuściła taksówkę, kierując się w stronę pobliskiego sklepu. Znała na tyle Billa, aby wiedzieć, że po przyjściu do domu zastanie tylko pudełka po pizzy, RedBulle i Coca-Colę. Jemu wystarczało to za całe jedzenie, wówczas gdy ona wolała coś zdrowszego, a już na pewno bardziej urozmaiconego. Zresztą nie mogła pozwolić, żeby jej mąż jadł ciągle makaron i pizzę. Wrzuciła do koszyka kilka produktów. Rzuciła kasjerce banknot i nie czekając na resztę, zabrała torby i wyszła ze sklepu. Niemalże z zamkniętymi oczami szła chodnikiem. Czując jak kręci jej się w głowie, a ciało staje się coraz bardziej ociężałe, zaczęła głęboko oddychać, mówiąc sobie w myślach, że jeszcze musi przejść tylko kawałeczek.
Jeszcze kilka kroków. Jeden, drugi, trzeci, czwarty, piąty...

-         Niech się pani obudzi! Proszę się obudzić! Niech się pani obudzi!
Chwilę potrwało zanim słowa nieznajomego ułożyły się w zdania. Mimo tego, dźwięk nie był czysty, lecz przytłumiony. Zupełnie tak, jakby znajdowała się pod wodą. Ale przecież mogła oddychać. Otworzyła powieki, a kiedy jasne światło ją oślepiło, natychmiast je zamknęła.
-         Jak dobrze! Obudziła się pani!
Poczuła jak coś sztywnego dotyka jej twarzy.
-         Niech się pani nie boi. Założyłem pani tylko okulary przeciwsłoneczne. Powinno być teraz lepiej.
Mary Ann uśmiechnęła się lekko, otwierając ciążące powieki. Tym razem słońce ją nie oślepiało tak bardzo jak wcześniej. Nieco zdezorientowana obróciła głowę w prawo, a następnie lewo, aby przekonać się gdzie jest. Głowa potwornie ją bolała, a oczy okrutnie piekły. Ciało zaś było nieprzyjemnie ciężkie.
-         Spokojnie. Proszę się nie przemęczać.
-         Nie, nie... – odezwała się słabym głosem. – W porządku.
Podniosła się do pozycji siedzącej, powstrzymując jęk, który cisnął jej się na usta.
-         Właśnie miałem zawiadomić pogotowie – usłyszała męski głos z obcym akcentem.
Dopiero teraz Mary Ann spojrzała na chłopaka, który przed nią klęczał, trzymając w dłoni jej telefon komórkowy. Jego przetłuszczone kasztanowe włosy wyglądały tak jakby sam je strzygł. Brązowe, duże, nieco skośne oczy patrzyły na nią z troską, a usta układały się w miłym uśmiechu. Mary Ann pomyślała, że gdyby chłopak bardziej o siebie zadbał byłby bardzo ładny. Zniszczone ubrania sugerowały, że pochodzi z biednej rodziny.
-         Proszę – podał jej telefon komórkowy. – Nie chciałem go ukraść...
-         Dziękuję – uśmiechnęła się do niego lekko, chowając telefon do torebki. – Przepraszam, że przysporzyłam ci kłopotu.
-         Nie! Nic się nie stało! – Widząc, że Mary Ann chce zaprotestować, zapewnił żarliwie: - Naprawdę! Cieszę się, że pani jest cała i zdrowa.
Blondynka wyciągnęła z beżowej torby, czarny portfel Miu Miu i spojrzała na jego zawartość. W końcu wyciągnęła z niego wszystkie banknoty i podała chłopakowi.
-         To dla ciebie. Dziękuję za troskę.
-         Nie. Proszę je schować. Nie mogę przyjąć od pani tak dużo pieniędzy.
Mary Ann uniosła jedną brew w górę. Była zaskoczona zachowaniem chłopaka. Była pewna, że są mu potrzebne pieniądze. Zauważywszy, że nadal siedzi na ziemi, podniosła się i bez słowa wsunęła mu plik banknotów do kieszeni.
-         Naprawdę nie mogę przyjąć od pani pieniędzy. Proszę je sobie zostawić.
-         Tobie przydadzą się bardziej niż mnie – powiedziała zmęczonym głosem, kierując się w stronę apartamentowca, w którym mieszkała.
-         Dziękuję – chłopak wymamrotał nieśmiało idąc u jej boku. – Odprowadzę panią do domu.
-         Nie ma takiej potrzeby.
-         Ale... Proszę mi pozwolić. Co jeżeli pani jeszcze raz zemdleje?
-         Nic mi nie będzie – zapewniła, ale jej drżące ciało mówiło coś innego. – Mój dom jest niedaleko.
-         Mimo to nalegam.
Mary Ann w końcu skinęła głową. Nie miała siły sprzeczać się z nieznajomym chłopcem. Jedyne czego pragnęła to zatopienie się w długim, relaksującym śnie.
Po kilku minutach znaleźli się przed drzwiami apartamentu państwa Kaulitz. Blondynka otworzyła drzwi i wpuściła do środka chłopaka. Sama nie wiedziała dlaczego to zrobiła. Może była po prostu za bardzo zmęczona, żeby myśleć logicznie?
-         Po lewej stronie korytarza jest łazienka. Jeżeli chcesz weź kąpiel, a później zrób sobie kawy i coś do jedzenia – kiwnęła głową w stronę reklamówek z zakupami, które trzymał chłopak. – Jeżeli będziesz chciał coś ukraść, weź pieniądze zamiast przedmiotów. Z tym jest zawsze później kłopot. Są w najmniejszej szufladzie w kuchni. Idę spać. Dobranoc.
Z na pół otwartymi powiekami udała się do przestronnej sypialni, zostawiając nastolatka w osłupieniu.
* * *
            Przyłożył dłoń do czytnika linii papilarnych, a kiedy usłyszał piknięcie wszedł do mieszkania, które dzielił z Mary Ann. Zdziwił się czując aromat świeżo parzonej kawy. Nie przypuszczał, że Mary jest już w domu. Po przedwczorajszej rozmowie z nią myślał, że wróci po południu, albo dopiero jutro rano.
           Ściągnął buty i skórzaną kurtkę, rzucił klucze od samochodu na szafeczkę w przedpokoju i udał się do kuchni. Nalał sobie szklankę coli i powędrował do sypialni. Był pewien, że właśnie tam zastanie śpiącą Mary Ann.
            Kiedy oczom Billa ukazało się łóżko, źrenice mu się rozszerzyły do nienaturalnych rozmiarów, zaś ciało przez moment było jak sparaliżowane. Po krótkiej chwili stania w bezruchu, jego dłoń zacisnęła się tak mocno na szklance wypełnionej coca-colą, że ta pękła. Szkło boleśnie zaczęło się wżynać w skórę Kaulitza. On jednak nie czuł nic oprócz silnego ucisku w piersi. Zupełnie jakby ktoś zacisnął grubą, metalową obręcz wokół jego serca.
            Jego oddech stał się płytki, zaś całe ciało rozsadzała furia, której nie potrafił stłamsić. Bez namysłu podbiegł do chłopaka siedzącego na jego łóżku i wpatrującego się w jego żonę. Nim ten zdążył się zorientować, że ktoś jest oprócz niego i Mary w sypialni, Bill chwycił go mocno za ramię i pociągnął jednym szarpnięciem na podłogę. Zacisnął dłonie w pięści i z całej siły zaczął uderzać chłopaka w twarz. Kasztanowłosy szarpał się, próbując uciec przed kolejnymi ciosami. Bezskutecznie. W końcu, nie widząc innego wyjścia zaczął krzyczeć, żeby Czarny przestał go bić:
-         Przestań! Oszalałeś?!
-         Zamknij się! – Bill dalej uderzał chłopaka.
Widząc krew wypływającą ciurkiem z jego nosa i ust, uśmiechnął się z satysfakcją. Nie zmniejszyło to jego bólu ani złości, ale w pewien, niezrozumiały sposób poczuł się lepiej. Kasztanowłosy korzystając z krótkiej chwili, kiedy Bill się zamyślił, uderzył go mocno w policzek. Kaulitz poczuł metaliczny smak krwi w ustach.
-         Przestańcie!!! Przestańcie natychmiast!!! – do ich uszu dobiegł krzyk Mary Ann.
Kobieta zacisnęła dłoń na ramieniu Billa, próbując oderwać go od chłopaka.
-         Bill! Proszę!!! Przestań go bić! Bill! Uspokój się!
-         Nie wtrącaj się! – Wrzasnął, odtrącając jej ramię.
Chłopak korzystając z okazji, wyswobodził się spod ciała Billa. Otarł krew z twarzy, patrząc gniewnie na Czarnego. Mary Ann odetchnęła z ulgą, mając nadzieję, że bijatyka już się zakończyła. Kasztanowłosy zacisnął jednak dłonie w pięści i z mściwym okrzykiem rzucił się na Billa.
-         Przestań! – Mary Ann ponownie wrzasnęła, zastanawiając się co zrobić.
Jeszcze nigdy nie widziała, żeby Bill wpadł w tak straszliwą furię. Kiedy napotkała jego wzrok, sama się przeraziła. Gdyby ktoś jej powiedział, że ten szczupły dwudziestosześciolatek o delikatnych rysach twarzy potrafi być tak przerażający, nigdy by mu nie uwierzyła. Zwłaszcza, że spędziła z nim dziewięć lat swojego życia.
Nie mogąc znieść dłużej widoku Billa bijącego chłopaka, który przyprowadził ją do domu, przymknęła powieki, odetchnęła głęboko, po czym przytuliła się mocno do pleców męża. Gdy mężczyzna zaczął się szarpać, prześlizgnęła się tak, że teraz znajdowała się pomiędzy nimi.
-         Bill – powiedziała najłagodniej jak tylko potrafiła. – Proszę przestań. Bill... Uspokój się. Proszę...
Objęła go za szyję, głaszcząc delikatnie jego włosy. Oddech Kaulitza stopniowo zaczynał się uspokajać.
-         Dlaczego zacząłeś go bić? – Spytała szeptem, nadal przytulając się do niego mocno. – To tylko dzieciak...
Bill złapał mocno Mary Ann za ręce i odepchnął ją od siebie.
-         A jak ci się wydaje?! – Warknął. – Myślisz, że będę tolerował tego... tego... – wskazał palcem na kasztanowłosego, który siedział na białym, puchatym dywanie z głową odchyloną w tył – Żółtka w mojej sypialni?! Jak mogłaś go przyprowadzić do mojego domu?! Do mojej sypialni?!
-         Ale ja nic nie zrobiłem... – wtrącił nieśmiało chłopak, wpatrując się w Billa.
-         A ty jeszcze tutaj jesteś?! Wynoś się z mojego domu zanim wezwę policję albo cię zatłukę!!! – Wrzasnął. – A ty... ty... – spojrzał na Mary Ann, która wydawała się być teraz rozbawiona całą tą sytuacją.
-         Co ja? No co? – Spytała. – Spójrz co zrobiła twoja głupia zazdrość – wskazała na kasztanowłosego, który szedł do wyjścia. – Hej! Zaczekaj! – Zawołała za nim. Nigdzie nie pójdziesz w takim stanie. Chodź tutaj. Jak masz na imię?
-         Ying Xiong... – odezwał się nieśmiało, podchodząc ostrożnie do Mary Ann. – Ja... Nic nie zrobiłem z pana dziewczyną – spojrzał na Billa ze strachem, że ten znów rzuci się na niego z pięściami. – Ta pani... Zemdlała na ulicy, więc przyprowadziłem ją tutaj...
-         Przestań. Nie musisz się tłumaczyć – Mary uśmiechnęła się delikatnie do chłopca, co jeszcze bardziej rozwścieczyło Billa.
Zacisnął dłonie w pięści, gotowy ponownie rzucić się na stojącego przed nim Azjatę i pobić go do nieprzytomności.
-         Bill. Zaprowadź Ying Xionga do kuchni, a ja wezmę tylko apteczkę i zaraz do was przyjdę. Tylko bez bójki! Zrozumieliście?
Kasztanowłosy skinął głową, zaś Bill popatrzył gniewnie na Mary Ann. Złapał Ying Xionga mocno za ramię i pociągnął do kuchni. Nawet jeżeli to, co powiedział chłopak było kłamstwem, Kaulitz postanowił mu uwierzyć. Przecież to, że miał wilgotne włosy, koszulkę z krótkim rękawkiem, był bez skarpetek, a przede wszystkim wpatrywał się w Mary Ann jeszcze nie musiało nic znaczyć.
-         Naprawdę nic nie było pomiędzy mną, a tą panią... Uciekłem z domu i ta pani pozwoliła mi coś zjeść i się umyć. Chciałem jej podziękować dlatego poszedłem do sypialni...
Bill skinął tylko głową, podając Ying Xiongowi puszkę coli.
-         Dlaczego uciekłeś z domu? – Mary Ann spytała chłopaka, kładąc apteczkę na kuchennym blacie.
-         Wolałbym o tym nie rozmawiać...
-         Masz osiemnaście lat?
-         Za miesiąc.
-         Rozumiem.
W kuchni zapanowało milczenie. Słychać było tylko odgłos wykładanych buteleczek na blat. Kiedy Mary Ann miała pod ręką wszystkie potrzebne przedmioty spojrzała z troską na Billa. Nasączyła patyczek higieniczny w wodzie utlenionej, po czym przyłożyła go do twarzy męża.
-         Tobą zajmę się za chwilkę, dobrze? – Powiedziała do Ying Xionga, ciągle wpatrując się w czerwoną od krwi twarz Billa.
-         Proszę się mną nie przejmować. Nic mi nie będzie.
Blondynka skinęła głową potakująco, skupiając całą swoją uwagę na Billu.
-         Chyba powinniśmy pojechać do szpitala – stwierdziła, kiedy zobaczyła poranioną dłoń męża. – To nie wygląda zbyt dobrze.
-         Nic mi nie będzie. Nie martw się.
-         Ale Bill...
-         Nic mi nie będzie – powiedział tym razem ostrzej. – Zostaw. Sam sobie poradzę.
-         Bill... Co się stało? Ying Xiong powiedział ci prawdę. Kiedy wracałam z biura zemdlałam na ulicy, a on mi pomógł. Spójrz na tego dzieciaka. Kiedy go zobaczyłam wyglądał jak siedem nieszczęść, więc pozwoliłam mu się umyć i coś zjeść.
-         Dlaczego mi to mówisz? – Spytał wojowniczym tonem. – Jeszcze chwilę temu mówiłaś, że nie trzeba mi niczego tłumaczyć.
-         Bill... Powinieneś przeprosić Ying Xionga. Spójrz co zrobiłeś z jego twarzą...
-         Nie! – Chłopak szybko zaprotestował, widząc groźne spojrzenie Billa. – Naprawdę nie trzeba! Proszę – położył na blacie pieniądze, które dała mu Mary Ann. – Nie mogę ich przyjąć. Przepraszam za kłopot... – Pochylił się nisko w przepraszającym geście, po czym skierował się do wyjścia z kuchni.
-         Zaczekaj – Mary Ann zawołała za nim. – Chodź tutaj. Powiedz mi co zamierzasz zrobić. Uciekłeś z domu i co dalej?
-         Nic, proszę pani.
-         Mary Ann ma rację. Siadaj – wtrącił Bill. – Przepraszam. Nie powinienem cię bić, ale sam rozumiesz... – uśmiechnął się do chłopaka z lekkim zakłopotaniem. – Jestem Bill.
-         Eee... – chłopak spojrzał na niego niepewnie. – Miło mi pana poznać – ukłonił się nisko.
-         Jakiego pana? Mów mi po prostu Bill.
Dopiero teraz patrząc nieco bardziej racjonalnie na całą sytuację, która miała miejsce przed kilkoma minutami uświadomił sobie jak bardzo jego zachowanie było lekkomyślne i absurdalne. Gdyby Mary Ann go zdradziła z tym dzieciakiem, teraz na pewno nie byłaby ubrana w rajstopy, spódnicę ołówkową i koszulę zapiętą pod samą szyję. Jej oczy także nie byłyby podkrążone, a białka poprzecinane czerwonymi żyłkami świadczącymi o zmęczeniu.
-         Powiedz mi jedną rzecz. Dlaczego wolisz mieszkać na ulicy niż wziąć te pieniądze i zostać przez jakiś czas w hotelu? – Mary Ann spytała chłopaka, patrząc na niego uważnie.
-         Ja... To nie tak, że... Przepraszam, ale naprawdę nie chcę o tym rozmawiać.
-         Dobrze. W takim razie co ze szkołą?
-         Nic. Zrezygnowałem z nauki.
-         Dobrze. Rozumiem. Jeżeli nie przeszkadzają ci robotnicy możesz iść mieszkać piętro niżej do mojego nowego apartamentu. Nie potrzebuję wejścia od korytarza, więc będziesz miał osobne mieszkanko dla siebie. Powiedz kierownikowi, że przysłała cię Mary Ann Kaulitz. Jeżeli będzie miał jakiś problem niech do mnie zadzwoni. Jutro widzę cię przy moim samochodzie o siódmej rano. Szare Lamborghini. Może ci się wydawać, że wściubiam nos w nie swoje sprawy, ale nie pozwolę, żebyś zmarnował się na ulicy. A teraz idź do łazienki. W szafce jest jeszcze jedna apteczka.
Kasztanowłosy nie był w stanie wydobyć z siebie nawet zwykłego, prostego dziękuję. Słowa Mary Ann Kaulitz zaskoczyły go po raz drugi. Gdyby słowa te wypowiedział jego ojciec, na pewno by zaprotestował. Słysząc je jednak z ust, stojącej naprzeciwko niego, wymizerowanej kobiety w rozmazanym makijażu i wygniecionych ubraniach, nie miał odwagi niczego powiedzieć. Nie dlatego, że wydawała mu się krucha i delikatna, ale dlatego, że emanowała z niej pewnego rodzaju siła, której nie potrafił zrozumieć.
-         Oj! Zapomniałam! Mam nadzieję, że lubisz psy... Jutro rodzice Billa przywiozą nasze kochane maleństwa. Byłabym wdzięczna, gdybyś wychodził z nimi na spacery. Dla mnie i Billa to niemożliwe. Zatrudnialiśmy do tego dziewczynę, ale musiała zrezygnować, ze względu na ślub. Szkoda, bo to była miła i uczciwa osóbka.
-         T-tak. Nie ma sprawy. Mogę je wyprowadzać.
Chłopak uśmiechnął się do nich niepewnie, po czym ukłonił się nisko i opuścił kuchnię. Mary Ann wyciągnęła dwie wysmukłe szklanki z szuflady znajdującej się pod ekspresem.
-         Napijesz się latte? – Spytała Billa.
Czarnowłosy skinął głową.
-         Dlaczego nie powiedziałaś mi, że kupiłaś jeszcze jeden apartament?
-         Czy to takie ważne? Mówiłeś, że mamy za małą garderobę, więc postanowiłam zbudować większą.
-         I dlatego kupiłaś cały apartament?
Blondynka skinęła głową.
-         W naszej obecnej garderobie zrobimy schody, więc nie będzie żadnego problemu. Pomyślałam sobie, że teraźniejszą garderobę moglibyśmy przerobić na pokój gościnny. Byłby o wiele wygodniejszy dla Toma albo Rosie niż ten dotychczasowy. Drzwi wejściowe moglibyśmy zrobić od strony salonu, albo korytarza.
-         Z pewnością będzie wygodniejszy – zgodził się. – Mary Ann?
Dziewczyna spojrzała na niego pytająco, ale Bill objął tylko dłońmi szklankę z kawą, którą mu podała i wpatrywał się w beżowy, korianowy blat, usiany drobnymi, brązowymi kropeczkami.
-         O co chodzi, Bill?
Czarnowłosy nie wiedział dlaczego sposób w jaki Mary Ann wymówiła jego imię tak go nagle zirytował. Chciał znów słyszeć ten specyficzny akcent, z jakim kiedyś wymawiała jego imię. Tęsknił za tym miękkim brzmieniem jej głosu.

-         Nic. Uważam, że byłby tam ładny pokój dziecięcy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz