czwartek, 3 lipca 2014

Część II: Rozdział 29

Dziękuję Wam, za to, że jeszcze tutaj zaglądacie ^_^ Kolejny odcinek pojawi się na 10000000000000% ale nie wiem kiedy ToT Mam ochotę napisać coś, ale nie mam czasu ToT
Jeszcze raz dziękuję i zapraszam na Rozdział 29 ^_^


ROZDZIAŁ 29

Mary Ann naciągnęła kołdrę na głowę. Przez chwilę wierciła się, szukając wygodnej pozycji. Gdy ją wreszcie znalazła, wymruczała coś niezrozumiałego. Włożyła dłoń pod sweter Billa i zaczęła na przemian głaskać i delikatnie drapać jego tors. Pozycja w jakiej się znajdowała tylko wzmagała jej cierpienie, jednak zamiast położyć się na plecach, przytuliła się mocniej do Billa. Przyjemne uczucie jakie temu towarzyszyło, działało na nią jak środek uspokajający i przeciwbólowy. Oparła wygodnie głowę o klatkę piersiową męża i rozkoszowała się jego zapachem. Próbowała jeszcze choć przez krótki moment pozostać w krainie marzeń sennych. Była zmęczona nie tylko ciągłym brakiem snu, ale także nieznośnym bólem. Dobiegający do jej uszu podniesiony głos, skutecznie jednak jej to uniemożliwiał.
- Co ty sobie wyobrażasz?! Jak ty w ogóle do mnie mówisz?! – rozpoznała wściekły głos mamy.
- Proszę się uspokoić i go stąd zabrać – Bill odpowiedział jej spokojnie, jednak Mary Ann dopiero teraz zauważyła szybkie bicie jego serca, świadczące o tym, że wcale nie jest taki spokojny jak sugerował to jego głos.
- Chyba żartujesz! Adam przyszedł tutaj z dobrego serca!
- Mary Ann w tej chwili śpi. Powinna odpoczywać, a nie wysłuchiwać pani krzyków. Nie obchodzi panią jak ona się czuje? Myśli pani, że w tej sytuacji Mary Ann ma ochotę oglądać tego dupka?
- Co ty nie powiesz! Natychmiast przeproś Adama.
- Pani tak na poważnie? – w głosie Billa usłyszała kpinę.
- To twoja wina, że ona teraz tu leży, a Adam musiał mieć założonych kilka szwów!
- Właśnie! Joanna ma rację! – teraz wtrącił się do kłótni sam zainteresowany. – Sam rzuciłeś się na mnie z pięśćmi. Nie popuszczę ci, jeżeli zostaną mi blizny.
Przysłuchując się dalszej wymianie zdań pomiędzy jej mamą, Adamem i Billem, czuła jak w jej wnętrzu gotuje się ze złości. Próbowała się uspokoić, bo to nie wpływało dobrze ani na Dietera ani na nią, jednak nie potrafiła. Każde kolejne wypowiedziane przez mamę słowo, trafiało prosto w jej serce, raniąc ją. Nie mogła znieść zachowania Joanny Rose. Kiedy z jej oczu zaczęły wypływać łzy, mocząc sweter Billa, mąż zaczął ją głaskać uspokajająco po włosach. Nie miała zamiaru płakać przez bezpodstawne słowa mamy, jednak łzy same wypływały jej z oczu, zaś ciałem wstrząsały nieprzyjemne dreszcze. W myślach błagała ją, żeby przestała, jednak ta, nie przejmując się ani jej stanem ani słowami Billa, ciągnęła jak nakręcona:
- Po co ty w ogóle z nią jesteś?! Przez ciebie są same kłopoty! To przez ciebie nie mogę mieć nawet wnuka! Nie chcę za zięcia takiego dziwadła jak ty!
Mary Ann słysząc te słowa, wzięła kilka głębokich oddechów, po czym złapała Billa za rękę i podniosła się do pozycji siedzącej. Nie patrząc nawet na mamę, tatę, Briana oraz Adama, zsunęła się z łóżka i pociągnęła męża w stronę wyjścia z sali.
- Mary Ann, co ty robisz? – Bill spytał ją, kiedy wyminęli Joannę Rose. – Powinnaś zostać w łóżku.
Obróciła się gwałtownie w stronę męża i spojrzała w jego zmartwione, czekoladowe tęczówki. Cichym głosem, przepełnionym bólem, powiedziała prosząco:
- Nie wytrzymam tu ani sekundy dłużej... Zabierz mnie stąd zanim oszaleję...
- Mary Ann...
- Naprawdę zaraz oszaleję...
Bill sięgnął do stojącego nieopodal wieszaka, ściągnął z niego swoją kurtkę i zarzucił ją na ramiona żony.
- Co wy robicie? Gdzie idziecie?!
Mary Ann nie przejmując się krzykiem mamy, szła za Billem korytarzem w stronę windy. Łzy wypływały jej z oczu, jednak się nimi nie przejmowała. Było jej przykro, że mama nie potrafiła zrozumieć tego, że ona kocha Billa i nie zamierza się z nim rozstawać, a już tym bardziej wiązać z Adamem. Nie rozumiała także, dlaczego mama uważa Adama za anioła. Być może mężczyzna nigdy nie pokazał jej swojej dobrej strony, dlatego nie potrafiła dostrzec jego pozytywnych cech? Nie była jednak ich ciekawa.
Czując ból przeszywający jej ciało przystanęła na moment. Złapała się za bolący bok.
- Bardzo cię boli? – Bill spojrzał na nią z niepokojem. Otarł łzy z policzków Mary, a także kropelki potu, które pojawiły się na jej czole. – Może powinniśmy wrócić? Powinien cię zobaczyć lekarz.
- N... N... – chciała powiedzieć „nie”, jednak nie była w stanie. Niemal rozszywający ból płynący nie tylko od jej żebra, ale także z płuc, nie pozwalał jej nawet na zaczerpnięcie powietrza.
- Chodź, pójdziemy do lekarza. Albo nie. Zostań tutaj, a ja pójdę po...
Mary Ann wyciągnęła przed siebie rękę, chcąc mu powiedzieć, żeby z nią został.
- Mary...
- N... nic... – mówiła z trudem – n... ni... nie je... st... prz... przej... dzie...
- Ale Mary...
- D...dom...
- Dobrze, pojedziemy do domu, ale najpierw niech cię zobaczy lekarz. Chcesz uciec ze szpitala w takim stanie? Nie pomyślałaś o Dieterze?
Mary Ann nie mogąc ustać, straciła równowagę. Bill wyciągnął ręce, żeby ją złapać, jednak był zbyt wolny. Żona osunęła się na podłogę. Kucnął koło niej i spojrzał na nią z troską.
- Mary Ann... – powiedział cicho, jednak nie widząc żadnej reakcji z jej strony, zawołał głośniej: - Mary Ann! Mary! Obudź się! Mary!
Potrząsnął żoną, jednak kobieta leżała bez ruchu z przymkniętymi powiekami na zimnej podłodze. Położył głowę Mary na swoich kolanach i zaczął nerwowo rozglądać się dookoła. Nie dostrzegł jednak nikogo, kto mógłby im pomóc. Nie miał pojęcia co powinien zrobić. Zostać z żoną czy zostawić ją tutaj samą i iść po lekarza?
- Mary Ann! Proszę obudź się! Mary...
Gdy żona nadal nie wykazywała żadnej reakcji, zaczął wołać rozpaczliwie:
- Pomocy! Jest tam ktoś?! Pomocy! Niech ktoś tu przyjdzie!
Głaskał Mary Ann po jej włosach, modląc się, żeby nic się nie stało ani jej ani Dieterowi. W jego wnętrzu aż się gotowało ze złości. Miał ochotę pobiec do teściowej i udusić ją gołymi rękoma. Nienawidził tej kobiety z całego serca. Nie rozumiał jak może być tak okrutna dla własnej córki. Najgorsze było to, że najprawdopodobniej nie zdawała sobie z tego sprawy.
Spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na pielęgniarkę, która pojawiła się niewiadomo skąd. Kobieta kucnęła przy Mary Ann i zaczęła badać jej puls.
- Co się stało? – spytała, gdy skończyła mierzyć jej puls.
- Mary nie mogła złapać oddechu. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, zemdlała. Co z nią? To coś poważnego?
- Musimy ją stąd zabrać. Niech pan poczeka. Zaraz wrócę.
Bill głaskał żonę po włosach powtarzając w kółko, że „wszystko będzie w porządku”, choć sam nie do końca wierzył w swoje słowa.
- Mama... Co się stało?! Tato! – dopiero, kiedy Ying Xiong potrząsnął ramieniem Billa, ten na niego spojrzał. Jego wzrok był rozbiegany.
- Skąd się tu wziąłeś?
- Właśnie przyjechałem do mamy... Dlaczego mama tutaj leży nieprzytomna?! Co się stało?!
- Zemdlała – Bill odpowiedział krótko, wpatrując się w bladą twarz kobiety.
- Lekarz! Gdzie jest lekarz?! Pójdę po pomoc!
Mężczyzna złapał Ying Xionga za rękę.
- Pielęgniarka poszła po lekarza. Zaraz powinna wrócić.
- Ale tato, jak to się stało? Dlaczego mama nie jest w swoim pokoju?!
- Co ty jej zrobiłeś?! – Bill uniósł głowę słysząc wściekły głos teściowej. Wszyscy członkowie rodziny Mary Ann wraz z Adamem szli w ich stronę.
- Chodź tutaj – powiedział do Ying Xionga. – Przytrzymaj Mary.
Chińczyk posłusznie usiadł obok Mary Ann i położył sobie jej głowę na kolanach, nerwowo przyglądając się rozwojowi sytuacji.
Bill podniósł się z miejsca i zmierzył rozwścieczonym spojrzeniem teściową. Oczy Joanny Rose również były przepełnione złością. Przez sekundę, stali naprzeciw siebie, mierząc się spojrzeniami, po czym kobieta spoliczkowała Billa.
- Jak mogłeś doprowadzić moją córkę do tego stanu!
- Ja? – Bill zaśmiał się szyderczo. Nie zamierzał dłużej udawać spokoju. – Ja to zrobiłem?!
- Wynoś się stąd! Nie chcę cię widzieć!
- Joan, uspokój się.
- Nie wtrącaj się! – kobieta zganiła męża, mierząc wściekłym spojrzeniem Billa.
- Niech ją pan natychmiast stąd zabierze – Bill warknął, patrząc na Roberta Rose. – Niech ją pan weźmie zanim zadzwonię po policję.
- Jak... jak śmiesz?!
Gdy ponownie wyciągnęła dłoń, żeby go spoliczkować, złapał ją i wykręcił jej rękę. Rozwścieczona kobieta zaczęła go kopać i uderzać wolną ręką. Bill próbował z całych sił jej nie uderzyć. W końcu udało mu się ją odepchnąć. Wyciągnął telefon i już miał dzwonić po policję, kiedy w korytarzu pojawili się lekarze oraz pielęgniarki z łóżkiem na kółkach.
Jeden z mężczyzn widząc co się dzieje, odezwał się:
- To nie jest bazar. Proszę się uspokoić.
- Jak pan...
- Jesteśmy w szpitalu, tutaj odpoczywają chorzy. Proszę nie zakłócać spokoju.
Bill pomógł położyć żonę na łóżku. Nie zwracając dłużej uwagi na Joannę Rose, złapał dłoń Mary Ann i szedł razem z lekarzami korytarzem.
- Co z nią? – spytał.
- Musimy ją zbadać – powiedział mężczyzna, który wcześniej badał Mary. – Dlaczego pani Kaulitz opuściła swój pokój? Nie powinna wychodzić z łóżka przez jakiś czas. A już na pewno nie powinna się przemęczać. To niebezpieczne zwłaszcza dla dziecka.
- Wiem – Bill powiedział cicho. – Powinienem ją lepiej pilnować.
- Panie Kaulitz jeżeli pan chce, żeby żona urodziła zdrowe dziecko, musi – lekarz podkreślił to słowo – pan na nią uważać. Pani Kaulitz jest wyczerpana fizycznie.
Gdy jedna z pielęgniarek otworzyła jakieś drzwi, mężczyzna zatrzymał go gestem dłoni.
- Proszę tutaj zaczekać.
- Nie zostawię jej samej.
- Proszę zaczekać – powtórzył, po czym zniknął za drzwiami.
Bill oparł się o ścianę, chwilę stał wpatrując się w sufit, po czym osunął się na podłogę. Podkulił kolana i ukrył twarz w dłoniach. Niespełna cztery dni u teściów okazały się prawdziwym koszmarem. Był pewien, że jeżeli piekło istnieje, wygląda w ten sposób. Powinien zaufać swojemu przeczuciu i za wszelką cenę powstrzymać Mary przed wizytą w domu rodzinnym.
* * *
Georg słysząc przytłumiony głos Leonie, zasłonił oczy przedramieniem i jęknął z niezadowoleniem. Kiedy poczuł jak coś ciężkiego ląduje na jego nogach, wymruczał coś co brzmiało jak „mhm”?
- Załóż to! – słysząc rozkazujący głos Leonie, na jego twarzy pojawił się brzydki grymas.
- Co? – spytał zaspanym głosem, nie rozumiejąc o co chodzi Leonie. Wciąż jeszcze się nie rozbudził.
- Ubierz się – powtórzyła, zaś w jej głosie pojawiła się irytacja.
- Ale... Dlaczego? – Spytał, patrząc niechętnie na ubrania, które spoczywały niedbale na jego nogach.
- Nie lubię jak paradujesz nago po domu.
- Wiesz, że nie mogę zasnąć w ubraniach – wyciągnął w jej stronę ręce. – Chodź do mnie. Przytul się.
- Rozmawialiśmy o tym – kobieta była nieugięta.
Georg zrzucił ubrania na podłogę i wstał z kanapy.
- Leonie...
- Nie każ mi powtarzać kolejny raz.
- Ale Leonie...
Widząc spojrzenie kobiety, wiedział, że nie powinien z nią dłużej dyskutować. Jednak zamiast spełnić jej prośbę, podszedł do niej. Położył dłonie na jej pośladkach, skrytych za elegancką spódnicą i pocałował ją namiętnie w usta. Leonie przerwała pocałunek i odsunęła go od siebie.
- Przestań.
- Dlaczego? – Spytał tonem małego dziecka. – Kiedy się kochaliśmy ostatnim razem? Dwa? Trzy miesiące temu? Nie pozwolisz mi się nawet przytulić!
- Daj spokój. Nie mam ochoty o tym dyskutować. Muszę skończyć raport.
- Wiecznie tylko praca i praca! – wykrzyknął. – Nie chcę, żebyś pracowała. Zrezygnuj z tej cholernej pracy. Mam wystarczająco dużo pieniędzy...
- Georg rozmawialiśmy o tym – powiedziała zmęczonym głosem.
- No i co z tego? Nadal nie rzuciłaś tej cholernej pracy!
- Nie zamierzam tego uczynić – podniosła z podłogi bokserki i spodnie Georga, po czym mu je podała. – Załóż to.
- Nie mam ochoty.
- A ja nie mam ochoty patrzeć na twoje nagie ciało.
- Jeżeli tak bardzo cię podnieca, to patrz na moją twarz – uśmiechnął się do niej szeroko.
Opadł na kanapę i rozłożył się na niej zachęcająco.
Leonie pokręciła głową z pobłażaniem, tak jakby miała do czynienia ze zbuntowanym nastolatkiem. Obróciła się na pięcie i skierowała do stołu, na którym miała rozłożone papiery i laptopa. Usiadła na krześle i zajęła się pracą.
Georg obserwował z niedowierzaniem skupioną na pracy Leonie. Zaklął pod nosem. Wstał z kanapy i podszedł do lodówki. Wyciągnął z niej zimne piwo i zaczął pić z butelki. Na reakcję Leonie nie musiał długo czekać.
- Robisz mi na złość, prawda? – powiedziała, nie podnosząc głowy znad sterty papierów.
- Wcale nie. Dlaczego tak uważasz?
- Nie mam ochoty z tobą dyskutować.
Nie obdarzając go nawet jednym spojrzeniem, zaczęła pakować dokumenty do torby.
- Jadę do pracy.
Georg postawił butelkę piwa na blacie kuchennym. Podszedł do Leonie, wyciągnął z jej dłoni teczkę i zaczął ją łapczywie całować.
- Przestań natychmiast – powiedziała, próbując się wyrwać z jego uścisku. On jednak ani trochę się tym nie przejmował.
Próbował rozpiąć jej bluzkę, jednak guziczków było zdecydowanie zbyt wiele. Rozdarł ją z niecierpliwości. Jak najszybciej chciał się znaleźć we wnętrzu Leonie i tylko to zaprzątało teraz jego umysł. Był zdrowym, młodym mężczyzną, który potrzebuje seksu. Ostatnie tygodnie były dla niego prawdziwą torturą.
- Georg! Zostaw mnie! Puść mnie! – wołała, uderzając go raz po raz.
Opór Leonie podniecał go jeszcze bardziej. Gdy pozbył się jej bluzki i stanika, zabrał się za ściąganie spódnicy. Siłował się z nią przez jakiś czas. W końcu podwinął ją, rozdarł rajstopy kobiety i zdarł z niej czarne stringi. Zaprowadził Leonie do stołu. Obrócił ją do siebie tyłem i pchnął na stół.
- Przestań natychmiast... – jej głos był cichszy, spokojniejszy niż jeszcze chwilę wcześniej.
Georg spojrzał na twarz kobiety. Przeraził się kiedy zobaczył na jej policzkach łzy. Poczuł się tak jakby ktoś wylał na niego wielkie wiadro lodowatej wody. Puścił ją. Stał nieruchomo wpatrując się w ładną twarz Leonie, na której był wymalowany smutek i rozczarowanie.
- Przepraszam – wyszeptał. Wiedział, że postąpił źle. Nie mógł jednak cofnąć czasu.
Leonie wyminęła go bez słowa. Słyszał krzątaninę, po czym usłyszał trzask drzwi.

* * *

- Bill...
Słysząc słaby głos żony, wypowiadający jego imię, ścisnął mocniej jej dłoń, którą trzymał od przeszło dwóch godzin.
- Mary Ann! – wykrzyknął z radością. – Jak się czujesz kochanie? Ying Xiong! Zawołaj lekarza.
- Bill...
- Ciii – położył palec na jej ustach. – Nic nie mów. Nie przemęczaj się.
Puścił jej dłoń. Nalał do szklanki wodę. Podniósł nieco głowę żony do góry i pomógł jej upić kilka łyków.
- Tak się cieszę, że się obudziłaś. Martwiłem się.
- Do z Dieterem?
- Wszystko w porządku – uśmiechnął się. – To silny chłopak.
- A mama? Gdzie jest?
Uśmiech znikł z ust Billa. Wzruszył obojętnie ramionami.
- Pewnie w domu. Nie wiem.
Mary Ann zacisnęła zęby, próbując zignorować ból i podniosła się do pozycji siedzącej.
- Wracajmy do domu – mówiła z trudem. – Proszę Bill, zabierz mnie do domu – po jej policzku popłynęła jedna łza. – Nie wytrzymam tutaj ani chwili dłużej.
- Mary – uśmiechnął się do niej ciepło. – Nie możemy wrócić teraz do domu. Musisz zostać kilka dni w szpitalu.
Z jej oczu zaczęło wypływać coraz więcej łez. Serce Billa bolało na ten widok, ale jedyne co mógł zrobić to otrzeć łzy żony.
- Nie. Nie chcę. Zabierz mnie stąd.
- Mary Ann... Kochanie. Nie płacz.
Bill, dostrzegając lekarza w towarzystwie pielęgniarki, uśmiechnął się do żony. Otarł jej łzy i pocałował ją w czoło.
- Porozmawiamy później. Najpierw powinien cię zbadać lekarz.
Mary skinęła głową potakująco.
Bill obserwował w milczeniu jak lekarz bada Mary Ann. Mężczyzna co jakiś czas coś mówił, zaś pielęgniarka skrzętnie zapisywała to w dokumentach. Po kwadransie, lekarz stwierdził, że Mary Ann jest w stanie stabilnym, ale powinna jak najwięcej odpoczywać. Bill podziękował mężczyźnie. Kiedy zostali sami usiadł na skraju łóżka, na którym leżała Mary i spojrzał na nią groźnie.
- Słyszałaś, co powiedział lekarz? Jak nie będziesz wypoczywała, przywiążę cię do łóżka.
Mary Ann uśmiechnęła się lekko.
- Dobrze, ale proszę wróćmy do domu. Nie lubię szpitali.
- To dla twojego i Dietera dobra. Dotąd dopóki nie odzyskasz sił, nie ruszymy się stąd.
- Ale Bill...
- Mary nie dyskutuj. Nie zmienię zdania.
- Bill... – powiedziała słodko, robiąc niewinne spojrzenie. Jej duże oczy, choć teraz zaczerwienione, przypominały mu toń pięknego, błękitnego oceanu – Billek... Billuś... Zabierz mnie stąd. Do domu. Proszę.
Bill pokręcił przecząco głową.
- Nie ma takiej opcji Mary. Zostaniemy tutaj tak, jak powiedział lekarz, przez kilka dni.
- W takim razie zmieńmy chociaż szpital. Nie chcę widzieć mamy ani Adama.
- Sama mówiłaś, że to najlepszy szpital w mieście. – Bill poklepał prawą dłonią klatkę piersiową i powiedział niemal uroczyście – obronię cię przed Joanną.
- Ja też! Ja też! - Słysząc wesoły głos Ying Xionga obrócili się w stronę drzwi wejściowych do sali. – Nie pozwolę skrzywdzić mamy! Będę stał na straży jak wojownik!
Mary Ann z Billem zaśmiali się słysząc słowa Chińczyka.
- Jesteście pewni, że poradzicie sobie z moja mamą? – obaj skinęli potakująco głowami. – W takim razie ok., zostanę tutaj, ale tylko tyle ile to będzie konieczne.