wtorek, 3 września 2013

Rozdział 230

            Z delikatnym uśmiechem na ustach, Nikola zamknęła drzwi od swojego pokoju. Przed chwilą nakarmiła niemowlaka, który niemalże natychmiast zasnął z pełnym brzuszkiem. Przez te kilkanaście dni, kiedy opiekowała się Jasperem bardzo się do niego przywiązała. Na myśl o tym, że już wkrótce będzie musiała go oddać, ogarniał ją smutek. Niestety nie mogła się nim opiekować. Nawet jeżeli pomagałaby jej sąsiadka, nie miałaby wystarczająco dużo czasu, aby zajmować się maluchem. Brunetka uważała również, że dla dobra Jaspera powinna oddać go w ręce dorosłych. Sama była jeszcze dzieckiem, a dziecko nie powinno wychowywać dziecka.
            Włączyła cicho radio w kuchni i wstawiła wodę na herbatę.
-          Jasper już śpi?
Dziewczyna skinęła lekko głową ojcu w odpowiedzi.
-          Rozmawiałaś z Billem i Tomem? Postanowili już coś w sprawie Jaspera?
Nikola westchnęła ciężko, siadając na krześle.
-          Nie. Próbowałam zacząć ten temat, ale za każdym razem Tom mówi, że ma coś do załatwienia, albo nie może rozmawiać.
David Smidt uśmiechnął się do córki łagodnie. Nie wtrącał się do tej pory w sprawy dotyczące Jaspera, ale uważał, że tak dłużej być nie może. Chłopczyk potrzebował rodziny, którą oni nie mogli się dla niego stać.
-          A ty? Zastanawiałaś się, co zrobić z Jasperem?
-          Nie... - spuściła głowę smutno. - Może mógłby zostać z nami? Pani Helga powiedziała, że będzie się opiekowała Jasperem, kiedy będę musiała gdzieś wyjść...
-          To nie jest dobry pomysł. Rozumiem, że się do niego przywiązałaś, bo jest uroczym małym mężczyzną, ale to jest dziecko, które potrzebuje rodziny. Mamy i taty. Kochanie, będziesz jeszcze miała własne dzieci. Teraz powinnaś korzystać z tego, że nie masz jeszcze tak wielu obowiązków. Sama widzisz ile czasu musisz poświęcić małemu. Nie mówię, że sobie nie radzisz z opieką nad nim, bo sobie radzisz, ale za niedługo zacznie ci się szkoła. Nie będziesz miała już tak dużo wolnego czasu, jak teraz. Powinnaś się bawić i szaleć póki jesteś młoda, bo później nie będziesz już tak wolna.
-          Ale gdybym rozsądnie podzieliła czas...
Mężczyzna pokręcił przecząco głową.
-          To nie jest dobry pomysł. Nie jesteś w stanie przewidzieć ile czasu zajmie ci opieka nad Jasperem. Rodzic musi być dostępny dla swojego dziecka przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, a nie tylko kilka godzin dziennie w określonych porach. Sama powinnaś o tym najlepiej wiedzieć.
-          Wiem, tylko...
Między nimi zapanowała krępująca cisza. Nikola doskonale rozumiała punkt widzenia taty, bo ona po części uważała tak jak on. Nie miała jednak pojęcia co począć z maluchem. Tak jak bliźniaki, nie chciała go oddać do domu dziecka, a to było jedyne możliwe wyjście z sytuacji.
Niezręczne milczenie przerwał dzwonek domofonu. Brunetka zerwała się z miejsca i pobiegła, aby otworzyć gościowi. Słysząc głos Toma, nacisnęła guzik i wybiegła na klatkę schodową. Jej serce zaczęło bić mocniej z radości. Nie widziała go ponad tydzień, więc nic dziwnego, że za nim tęskniła.
Gdy drzwi windy rozsunęły się, ukazując Billa i Toma Kaulitzów, brunetka podbiegła do Dreadowłosego i rzuciła mu się na szyję. Czując jego ciepłe ciało uśmiechnęła się wesoło.
-          Myślałam, że przyjdziesz dopiero jutro.
Tom zaśmiał się.
-          Bill nie mógł się doczekać, kiedy zobaczy Jaspera.
-          Ach... - westchnęła, odsuwając się od niego. - A ja myślałam, że chciałeś mnie zobaczyć. Cześć Bill. - Podeszła do Czarnowłosego i go przytuliła lekko. - Gratuluję.
-          Eee...  Dzięki. - Odparł z lekkim zakłopotaniem. Nadal nie wierzył, że Mary Ann jest naprawdę jego żoną. To mu się wydawało takie nierzeczywiste. Zupełnie jakby był w środku najbardziej pokręconego snu...
-          Jasper przed chwilą usnął, więc chyba nie będziesz mógł się z nim przywitać - zwróciła się do Czarnego, zupełnie ignorując starszego Kaulitza. - Bill? Co zamierzasz z nim zrobić? Nie możesz się opiekować Jasperem...
-          Myślisz, że o tym nie wiem? - Westchnął, wchodząc za brunetką do mieszkania. - Dobry wieczór. - Przywitał się z ojcem Nikoli, który stał w przedpokoju i ciekawie im się przyglądał.
-          Dobry wieczór. - Tom skinął głową mężczyźnie. Miał nadzieję, że tata Nikoli musiał wyjechać w kolejną delegację. Wówczas mógłby się należycie przywitać ze swoją dziewczyną, bo mimo wszystkich wątpliwości, Nikola była dla niego ważna. Kochał ją na swój własny sposób.
-          Witajcie. Napijecie się herbaty?
Zgodzili się skinięciami głowy. Brunetka zaprowadziła ich do dużego pokoju i upomniała aby nie rozmawiali zbyt głośno, bo obudzą chłopca. Sama zaś poszła do kuchni przygotować gorącą herbatę.
-          Zastanawialiście się już co zrobicie z Jasperem? - David spytał ich, siadając na skórzanym fotelu.
Bliźniacy spojrzeli na siebie z zakłopotaniem, po czym zgodnie pokręcili przecząco głowami.
-          Najwyższy czas, żebyście o tym pomyśleli. Moja córka nie może się nim opiekować, a podejrzewam, że wy również nie znajdziecie na to czasu - mężczyzna założył nogę na nogę. - To jest dziecko, które potrzebuje prawdziwej rodziny, a nie szeregu opiekunek. Dlaczego od razu nie zawiozłeś Jaspera na komisariat? Może jego prawdziwa matka się o niego martwi...
-          Gdyby się o niego martwiła, na pewno nie zostawiłaby go brudnego i głodnego na ławce w parku!
-          Chcesz go obudzić? - Tom zganił bliźniaka. - Ma pan rację. Wiemy, że ani Nikola ani tym bardziej my nie możemy się opiekować Jasperem, ale nie chcemy, żeby trafił do domu dziecka. Tak jak pan powiedział, on powinien mieć prawdziwą rodzinę...
-          I my staramy się mu ją znaleźć - wtrącił Bill. - Niestety to trochę trwa. To nie jest proste zająć się dzieckiem. Rozmawiałem z ojcem i powiedział, że zna małżeństwo, które nie może mieć dzieci, a bardzo by chciało je mieć. Dlatego... Proszę się nie złościć. Naprawdę nie mieliśmy innego wyjścia jak zostawić Jaspera na te kilka dni z Nikolą i panem. Dziękuję za opiekę nad Jasperem. Zdaję sobie sprawę, że zajmowanie się niemowlakiem jest uciążliwe, dlatego... przepraszam, za sprawianie kłopotu - Czarnowłosy pochylił nisko głowę z szacunkiem. Uważał, że ten japoński zwyczaj, który podpatrzył u Iruki jest jak najbardziej na miejscu.
-          Nie. Opieka nad Jasperem nie była kłopotem - mężczyzna podrapał się po głowie z lekkim zakłopotaniem spowodowanym słowami Billa. - Mnie tylko chodzi o dobro tego dzieciaka. Znajdźcie mu porządny dom, ale nie zwlekajcie z tym zbyt długo, bo z każdym dniem będzie wam coraz ciężej się z nim rozstać.
-          Dziękujemy za wszystko - Tom uśmiechnął się do ojca Nikoli.
Ani Bill ani Tom nie przypuszczali, że czeka ich taka pogadanka z Davidem Smidtem. O wiele bardziej spodziewali się usłyszeć dobre rady z ust Sakiego albo Tobiego. Ci jednak nie pisnęli ani słówka o Jasperze, zupełnie tak jakby zapomnieli o nim przez te kilka dni. Tak jakby przestał być problemem.
A jednak był.
Czarnowłosy wpatrzył się w liliową ścianę. Nie wiedział co ma począć z maluchem. Pytał już chyba wszystkich swoich znajomych, a także znajomych swoich znajomych czy nie mają ochoty zająć się uroczym niemowlakiem. Niestety nikt nie wyraził takich chęci. Bill zdawał sobie sprawę, że jeżeli w ciągu kilku kolejnych dni nie znajdzie dziecku odpowiedniego domu, będzie musiał oddać go do sierocińca. Tego jednak chciał uniknąć za wszelką cenę.
-          Musiałeś kłamać? - Tom spytał szeptem Billa, kiedy David Smidt opuścił salon.
-          A co miałem innego zrobić? Powiedzieć, że nikt nie chcę się zająć Jasperem?
-          Nie, ale może tata Nikoli pomógłby nam...
-          Niby jak? Wysyłając Jaspera do sierocińca? Sam słyszałeś. On nie może go zaadoptować. Ja też nie. - Czarnowłosy rozłożył bezradnie ręce.
-          Może powinniśmy porozmawiać z Novą? - Dreadowłosy spytał ostrożnie. Widząc jednak minę bliźniaka pożałował swoich słów. - Dobra, wiem, że to nie do końca dobry pomysł, ale masz lepszy?
Młodszy Kaulitz pokręcił przecząco głową. Objął dłońmi kolana i ponownie wpatrzył się w liliową ścianę. Zupełnie tak jakby zostało na niej wypisane czarnymi, nieczytelnymi literami rozwiązanie z tej sytuacji. Wystarczy, że przyjrzy się dokładniej, a może je odczyta?

* * *
-          Myślisz, że mama będzie zła?
Mary Ann zmarszczyła brwi, patrząc na ojca. Ich samolot właśnie wylądował na lotnisku w Warszawie.
-          Nie, nie sądzę. Pewnie będzie szczęśliwa, że już wróciliśmy.
Robert Rose skinął głową potakująco.
Zabrali bagaż podręczny, po czym opuścili wraz z innymi podróżnymi samolot. Czekając aż celnicy sprawdzą pozostałym turystom paszporty, ojciec Mary Ann wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i odpalił jednego. Nie miał jednak możliwości zaciągnięcia się nim, gdyż od razu podszedł do niego celnik i udzielił mu nagany. Mary Ann widząc to przewróciła tylko oczami. Weszła do budynku i ustawiła się na samym końcu kolejki. Po kilku minutach, kiedy prawie była już przy okienku dołączył do niej ojciec.
-          Dostałem mandat - powiedział tonem dziecka, któremu zabrano zabawkę.
-          Trzeba było nie palić.
-          Nie wymądrzaj się tak. Po tylu godzinach lotu dobrze sobie zapalić.
-          Nie palę, więc nie wiem jak to dobrze - odburknęła podchodząc do okienka.
Podała celnikowi paszport. Mężczyzna obejrzał uważnie jej zdjęcie, następnie jej twarz i znów zdjęcie.
-          Tak, to ja - uśmiechnęła się do niego.
Skinął głową, spojrzał ponownie w paszport, po czym zapytał:
-          Rok urodzenia?
-          1989. PESEL też podać? - Uśmiechnęła się słodko do mężczyzny, który tylko pokręcił przecząco głową i oddał jej paszport.
Zabrali bagaże z taśmy i skierowali się do wyjścia. W tłumie ludzi Mary Ann dostrzegła sylwetkę brata. Uśmiechnęła się szeroko, wskazując ojcu miejsce gdzie stał Brian z Joanną Rose. Na twarzy Roberta również pojawił się szeroki uśmiech.
Blondynka podbiegła do mamy i się do niej przytuliła.
-          Tadaima!* - Wykrzyknęła radośnie. Nie była pewna czy to słowo jest do końca odpowiednie, ale było to pierwsze słowo, które przyszło jej do głowy.
-          Okairi**.
Słysząc głos Briana, odsunęła się od mamy i spojrzała na Briana pytająco. Nie sądziła, że jej brat zna jakiekolwiek japońskie słowo, a co dopiero potrafi jej odpowiedzieć.
-          Oglądałem Monstera - odparł jakby to wszystko wyjaśniało.
-          Monstera?
Skinął głową potakująco.
-          W wielkim skrócie anime o doktorze Telmie, który rusza w pościg za Johanem. Przynajmniej pięćdziesiąt razy było tam tadaima i okairi.
-          Teraz rozumiem – uśmiechnęła się do brata. – Co słychać? Mama bardzo krzyczała?
-          Trochę, ale jakoś przeżyłem… A jak było w Indiach?
* * *
Środek pokoju Mary Ann zajmowały trzy wielkie walizy. Dziewczyna upychała do nich ubrania, książki, które mogą jej się przydać w Niemczech, kosmetyki, a także kilka innych przedmiotów codziennego użytku i kilka ważnych dla niej pamiątek. Ostrożnie włożyła do walizki matrioszki, które dostała od Billa. Uśmiechnęła się na wspomnienie ich wycieczki do Deauville. Co ją podkusiło, żeby pożyczyć od wujka motor i bez prawa jazdy wybrać się w tak daleką podróż z wokalistą Tokio Hotel?
Mieli wiele szczęścia, że nie złapała ich policja, ani nic im się nie stało.
Gdy walizki były wypełnione po brzegi, rozejrzała się jeszcze po pokoju. Zostało w nim kilka figurek, książek, maskotek, zdjęć, ale uważała, że nie będą jej potrzebne w Niemczech.
-          Spakowałaś wszystko? – Mama Mary Ann oparła się o futrynę, spoglądając na walizki.
-          Chyba tak. Jeżeli o czymś zapomniałam, trudno. Najwyżej kupię w Niemczech.
-          Naprawdę chcesz jechać na cały rok do Niemiec?
Joanna Rose utkwiła wzrok w córce. Nie chciała, żeby wyjeżdżała, ale wiedziała, że ten wyjazd jest dla niej szansą na lepsze życie. Pragnęła aby Mary skończyła medycynę i została świetnym, bardzo dobrze zarabiającym lekarzem. Może chirurgiem plastycznym?
Wówczas byłaby jej pierwszą klientką, bo pojawiające się zmarszczki na jej twarzy coraz bardziej ją irytowały. Nie były jeszcze głębokie, ale sama świadomość, że są niemalże doprowadzała ją do szału.
-          Tak. Jeżeli będzie mi tam źle, zawsze mogę wrócić – blondynka wzruszyła ramionami. – Wy też możecie mnie odwiedzać. Hamburg wcale nie jest tak daleko od Zielonej Góry.
-          Zobaczymy ile będę miała z tatą czasu – Joanna Rose uśmiechnęła się ciepło. – Babcia będzie się tobą dobrze opiekowała.
-          Na pewno. Mamo?
-          Tak?
Mary Ann zawahała się przez chwilę zanim zadała rodzicielce pytanie, które od powrotu z Indii stale gościło w jej głowie.
-          Muszę zamieszkać z babcią? Może mogłabym...
-          Albo mieszkasz z babcią, albo nie jedziesz - ucięła. - Sądzę, że tata się ze mną zgodzi.
-          Ale...
-          Chodzi o tych chłopaków, z którymi byłaś we Francji? Jak im było?
-          Tokio Hotel...
-          Właśnie. Na razie powinnaś skoncentrować się na nauce, a nie na miłościach. Tata mówił mi, że ten chłopak z czarnymi, sterczącymi włosami...
-          Bill – wtrąciła.
-          ...przyleciał do Indii, żeby się z tobą spotkać. Sądzisz, że on traktuje cię poważnie?
-          Dlaczego miałby nie traktować mnie poważnie? – Spytała mamę, dziękując w duchu ojcu, że nie wspomniał nic matce o tym, że Bill prosił go o rękę ich córki.
-          Nie wiem – mama wzruszyła ramionami. – Może dlatego, że on będzie ciągle w trasie, a ty w Hamburgu? Nie będziecie się często widywali, a to niszczy nawet największą miłość. Zresztą jesteście jeszcze na to za młodzi. Powinnaś skoncentrować się na nauce. W tej chwili to jest najważniejsze.
-          Ale ty z tatą...
-          To było zupełnie coś innego – przerwała jej. – Jeżeli chcesz dalej o tym dyskutować, nigdzie nie pojedziesz.
-          Dobrze – zgodziła się, zaciskając zęby. W innym przypadku na pewno pokłóciłaby się z mamą, ale teraz za bardzo zależało jej na wyjeździe do Niemiec; do Billa.
Joanna Rose spojrzała na Mary Ann tak jakby jeszcze chciała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się rozmyśliła. Obróciła się na pięcie i wyszła z pokoju córki.
Blondynka westchnęła ciężko, opadając na kanapę, stojącą pod ścianą. Chciała zamieszkać z Billem, ale w tej chwili było to niemożliwe. Nie sądziła, żeby babcia na to przystała. Owszem nie była konserwatywna, ale Mary wiedziała, że pewne rzeczy po prostu nie przejdą.
* * *
            Bill Kaulitz potrząsnął grzechotką, tuż koło ucha Jaspera. Chłopiec zachichotał, wyciągając rączki, żeby złapać przedmiot.
-          Muszę namówić Mary Ann na dziecko – Bill uśmiechnął się, wpatrując się czule w malucha.
-          Oszalałeś?! – Tom zakrztusił się colą, którą pił. – Twój ślub z Mary Ann będzie już i tak wielką sensacją, jeżeli ktoś się o tym dowie!
-          No i co z tego? Naprawdę cię to obchodzi? – Czarnowłosy przeniósł wzrok z dziecka, na bliźniaka. – Ja też mam swoje życie!
-          Wiem, Bill. Zrozum jednak, że wszyscy pracowaliśmy ciężko na sukces Tokio Hotel. Naprawdę nie chcę tego tak szybko zniszczyć, tylko dlatego, że zachciało ci się dziecka. I żony.
-          Pewnie masz rację. Lepiej zaczekać rok, albo dwa. Przynajmniej nie będę pytany czy to wpadka. Nie chciałbym, żeby moje dziecko było uważane za „wielkiego pecha Billa Kaulitza” - zasmucił się. - Dlaczego ludzie nie cenią nas za muzykę, tylko nasze życie prywatne? Kochałem Nenę bezwarunkowo za jej piosenki, a nie za to, co robiła... - Jasper zaczął dopominać się o uwagę młodszego Kaulitza głośnymi piskami. – Już się wujek Bill z tobą bawi – zwrócił się do małego, biorąc go na ręce i obracając się z nim wokół własnej osi. – Lubisz samolocik?
Odpowiedział mu śmiech chłopczyka i jego roziskrzone z radości oczka.
-          O której ma przyjechać to małżeństwo po Jaspera?
-          Nie wiem. O czwartej? Piątej? - Bill podał Tomowi Jaspera. – Pokręć się z nim trochę, ja już nie mam siły.
Opadł ciężko na kanapę. Nalał sobie do szklanki colę i wypił duszkiem. Nigdy nie przypuszczał, że zabawa z małym dzieckiem może zmęczyć człowieka do tego stopnia. Mimo tego, nie chciał rozstawać się z Jasperem. Wiedział jednak, że nie ma innego wyjścia, zwłaszcza, że kuzynka Sakiego była bardzo chętna na przygarnięcie niemowlaka. Ochroniarz mówił, że kobieta ma już prawie czterdzieści lat i bardzo chciałaby mieć dziecko, ale uważa, że jest już za stara na urodzenie własnego. Za bardzo bała się urodzić chorego potomka. Wcześniej zastanawiała się z mężem nad adopcją, ale oboje sądzili, że nie można wejść do sierocińca i wybrać sobie dziecko jak pomidora w supermarkecie. Bill musiał się z nią zgodzić.
Pół godziny później usłyszeli dzwonek do drzwi. Czarnowłosy podniósł się z kanapy i bez słowa otworzył gościom. Na progu stała Nikola, Gustav i Georg. Wszyscy chcieli się pożegnać z Jasperem.
Bill zaprosił ich do środka gestem, sam zaś poszedł do kuchni, aby przynieść szklanki na colę.
-          Georg? - Nikola zwróciła się do basisty Tokio Hotel. - Naprawdę nie chcesz zaadoptować Jaspera? Na razie tylko ty możesz... Będziemy ci pomagali opiekować się nim...
Chłopak pokręcił przecząco głową.
-          Nic z tego. Nie chcę psa, a co dopiero dziecko... Jestem na to za piękny i za młody - wszyscy obecni w pokoju roześmiali się. Nawet Jasper. - No co?
-          Nic, Georggie - Tom wykrztusił przez śmiech. - Co te kobiety w tobie widzą?
-          Zamknij się!
-          Kiedy to naprawdę zastanawiające. Jak taka góra mięsa może się podobać fajnym dziewczynom?
-          Tom? - Nikola spojrzała na niego czule. - Tobie również przydałoby się troszkę mięśni...
-          Cicho kobieto! - Na twarzy Dreadowłosego pojawił się grymas niezadowolenia, czemu towarzyszył śmiech przyjaciół.
-          Taa... zaraz będziesz chciał, żebym przyniosła ci zimne piwo i włączyła mecz...
-          Z tym piwem, to wcale nie taki głupi pomysł...
-          Tom! Chcesz pić przy małym dziecku? - Bill zganił go, bawiąc się grzechotką z Jasperem.
Natychmiast cztery pary oczu wpatrzyły się w młodszego Kaulitza.
-          Zamieniasz się w surową matkę - zażartował Gustav. - To nawet nie twoje dziecko.
-          I co z tego? - spytał wojowniczo. - I tak kocham Jaspera.
-          Spoko, stary. Nie denerwuj się tak.
Bill ciężko westchnął, uśmiechając się do malucha.
-          To dlatego, że zaraz przyjedzie po niego kuzynka Sakiego. Nie chcę go oddawać, ale chyba nie mam innego wyboru...
W pomieszczeniu zapanowała cisza. Mimo słów Gustava i Georga oni również pokochali Jaspera, choć mieli z nim najmniejszy kontakt z obecnej w pokoju piątki. Może właśnie dlatego starali się obrócić wszystko w żart. Nie chcieli, żeby Kaulitzowie i Nikola przeżywali tak bardzo rozłąkę z niemowlakiem.
Gdy po mieszkaniu rozniósł się głośny dźwięk dzwonka, Tom zerwał się z kanapy i pognał otworzyć przybyszowi. Chciał jak najszybciej oddać Jaspera kuzynce Sakiego, bo wiedział, że jak spędzi z maluchem jeszcze trochę czasu może się rozmyślić.
Przed drzwiami stała średniego wzrostu, dość krępa kobieta. Ubrana była w doskonale skrojony beżowy kostium. Jej pomalowane na czerwono usta, ułożone w uśmiech odsłaniały białe zęby.
-          Dzień dobry. Jestem Doris Bachmann.
-          Dzień dobry. Proszę wejść, pani Bachmann.
Kobieta uśmiechnęła się do niego ciepło.
-          Proszę nie zdejmować butów! - Zawołał natychmiast, kiedy kobieta chciała zostawić swoje wysokie szpilki w przedpokoju.
Skinęła głową, podążając za Dreadowłosym do salonu.
-          Dzień dobry - przywitała się ze wszystkimi, wchodząc do środka.
-          Pani Bachmann przyjechała po Jaspera - wyjaśnił Tom, zanim kobieta zdążyła się przedstawić. - Napije się pani czegoś?
-          Nie, dziękuję. - Kobieta podeszła do Billa, który trzymał na rękach malucha. - Jaki śliczny! - Zawołała. - Mogę?
Czarnowłosy skinął głową, podając ostrożnie Jaspera kobiecie.
-          To dla was pewnie ciężkie - powiedziała, przytulając do siebie chłopca, który wyciągnął pulchniutkie rączki w stronę Billa i pisnął ze złością. - Dla niego chyba też...
-          Na pewno nie jest nam łatwo oddawać Jaspera, ale nie mamy innego wyjścia - wtrąciła Nikola. - Mamy nadzieję, że dobrze się państwo zaopiekują małym.
-          Damy z siebie wszystko - uśmiechnęła się. - A właśnie, gdzie ten Veron? Już powinien... - kobieta nie zdążyła dokończyć, gdyż w pomieszczeniu ponownie zabrzmiał dzwonek. - O jest! To na pewno on! - Wykrzyknęła radośnie.
Tym razem Nikola poszła otworzyć drzwi.
            Jasper złapał się mocno koszulki Billa, zaciskając malutkie paluszki w piąstki. Czarny pogłaskał czule chłopca po pleckach.
-          Będziemy mogli go odwiedzać?
-          Oczywiście - pani Bachmann natychmiast się zgodziła. - Jeżeli adopcja przebiegnie pomyślnie, możecie odwiedzać Jaspera o każdej porze dnia i nocy.
-          Dziękuję... - Czarny przytulił mocniej do siebie chłopca, szepcząc: - Będziesz tęsknił za wujkiem Billem? Bo wujek Bill będzie bardzo za tobą tęsknił.
Kobieta złapała swojego męża, który właśnie wkroczył do saloniku, pod ramię i z rozczuleniem przyglądała się jak Bill szepcze chłopcu coś do ucha. Pani Bachmann była wzruszona, że tak młody chłopiec, o nieco dziwnym wyglądzie potrafi być tak wrażliwy. W swoim życiu poznała wielu ludzi, ale rzadko kiedy miała do czynienia z ludźmi tak dbającymi o dobro innych. Widząc jak chłopiec z włosami splątanymi w dready podchodzi do małego, bierze go na ręce i czule całuje w czoło, uśmiechnęła się ciepło. Była pewna, że tych pięcioro nastolatków pokochało całym sercem Jaspera, dlatego ona chciała być dla niego najwspanialszą matką. Inaczej zawiodłaby tych chłopców, którzy przygarnęli niemowlaka i się nim zaopiekowali, a później zaczęli dla niego szukać kochającej rodziny.
            Gustav z Georgiem podeszli do państwa Bachmann.
-          Może kiedy oni będą się żegnali z Jasperem, my pomożemy znieść jego rzeczy?
-          Byłoby bardzo miło - Veron uśmiechnął się do chłopców. - Saki mówił, że kupiliście mu bardzo dużo bibelotów.
-          To prawda. Bill nie wie kiedy przestać - Gustav się zaśmiał. - On uwielbia zakupy!
__________
* tadaima - jap. jestem w domu, wróciłam

** Okairi - jap. witaj w domu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz