Nikola
siedziała na schodku przed domem Mary Ann rzucając Scruffy’emu mały patyczek,
który jej co jakiś czas przynosił. Zastanawiała się gdzie zniknęła blondynka.
Miały iść razem na zakupy, aby obejrzeć jakieś nieziemskie ubrania, które
zwaliłyby z nóg Billa i Toma. Nie widziała Dreadowłosego od siedemnastu dni,
dlatego chciała zrobić na nim jak najlepsze wrażenie; chciała, żeby oniemiał z
zachwytu kiedy ją ujrzy. Oczywiście rozmawiali ze sobą przynajmniej raz
dziennie przez telefon, ale to nie było to samo co spotkanie. Przez komórkę nie
może poczuć jego zapachu, delikatnych, jak na męskie, dłoni oplatających jej
ciało, ust muskających jej wargi... Nawet gdyby tak bardzo nie tęskniła za
Tomem i tak wyjechałaby w niedzielę do domu. Nie wypadało dłużej nadużywać
gościnności państwa Rose, choć oboje zapewniali, że może zostać u nich tak
długo jak tylko zapragnie. Nie dali jej żadnego znaku, że jest u nich niemile
widziana, ale sądziła, że jej towarzystwo zaczyna ich powoli męczyć. Ponadto
chciała pomóc ojcu urządzić ich nowy dom w Hamburgu, wiedząc, że David Smidt
nie nadaje się do takich rzeczy.
-
I gdzie jest ta twoja pani? - spytała psiaka, choć
wiedziała, że jej nie odpowie.
Westchnęła ciężko wpatrując się w ulicę,
którą przechodziła staruszka trzymająca w dłoniach dwie siatki z zakupami.
Widząc, że Scruffy przechodzi pod płotem i zbliża się do kobiety, podniosła się
gwałtownie z miejsca i podbiegła do bramy. Nie miała kluczy od furtki, a
widząc, że psiak zaraz ugryzie staruszkę nie mogła pozwolić sobie na czekanie
aż Brian jej otworzy.
-
Scruffy! Nie wolno! - Krzyknęła po niemiecku, na co
kobieta spojrzała na nią ze zdumieniem i tak jakby przerażeniem. - Bardzo panią
przepraszam za niego - mówiła nadal w swoim ojczystym języku, zapominając, że
jest w Polsce, wskazując na psiaka, którego złapała w ostatniej chwili. - To jeszcze szczeniak i...
Zamilkła widząc jak kobieta czyni znak
krzyża na swojej piersi, a następnie odchodzi w pośpiechu. Kompletnie jej nie
rozumiała. Nikola stała na środku ulicy i wpatrywała się w staruszkę. Przecież
nie powiedziała jej nic, co mogłoby ją urazić!
-
Nie przejmuj się nią.
Odwróciła się, a widząc Mary Ann
wcinającą jakiegoś batonika uśmiechnęła się lekko.
-
Ale przecież...
-
To stara wariatka - machnęła niedbale ręką, wyciągając z
reklamówki KitKata i podając go przyjaciółce. - Pamiętam jak kiedyś uciekała
przed babcią, kiedy chciała z nią porozmawiać. Od wojny boi się wszystkiego co
niemieckie. Podobno jej ojciec zginął w obozie koncentracyjnym, a ona miała
przykre doświadczenia z niemieckimi żołnierzami.
-
To wiele wyjaśnia, ale nie wszyscy Niemcy to zbrodniarze
- mruknęła, odpakowując baton. - Gdzie ty byłaś?! - Wykrzyknęła, dopiero teraz
dostrzegając potargane włosy blondynki i spuchnięte oczy od płaczu. - Co się
stało?! - Dodała, czując, że drugie pytanie jest bardziej adekwatne do
sytuacji.
-
W Czerwieńsku. - Odparła obojętnie zabierając się za
spożywanie kolejnego batona.
Nikola spojrzała na nią ze zdumieniem.
Co przyjaciółka robiła w jakimś Czerwieńsku? I co to w ogóle jest?
-
Gdzie?
-
W Czerwieńsku - powtórzyła, a widząc minę brunetki
pospieszyła z wyjaśnieniem. - Wieś, jakieś dwadzieścia-trzydzieści kilometrów
na północ od Zielonej Góry.
-
Po co tam pojechałaś?
-
Piotrek zrobił mi wycieczkę krajoznawczą z przystawionym
pistoletem do głowy. - Wzruszyła ramionami, tak jakby mówiła, że właśnie
wróciła ze szkoły, po czym otworzyła następnego batona.
Mary Ann była wdzięczna, że Paweł -
sprzedawca, którego spotkała w Czerwieńsku, okazał się być tak miły i na
pożegnanie wręczył jej całą reklamówkę słodyczy, a także pieniądze na bilet do
Zielonej Góry. Inaczej pewnie siedziałaby gdzieś na ławce i zastanawiała się co
ma zrobić. Oczywiście zamierzała oddać mężczyźnie pieniądze, choć ten upierał
się, że to prezent.
-
Zaraz... - Nikola wyciągnęła dłoń, patrząc na Mary Ann
szeroko otwartymi oczyma. - Co zrobił Piotrek?!
-
Mamo?
Mary Ann usiadła na krzesełku w jadalni
i spojrzała na rodzicielkę, która zmywała naczynia.
-
Co chcesz? - spytała kobieta, nie podnosząc na córkę
nawet wzroku.
-
Bo Gośka urządza dwudniową imprezę na działce rodziców.
Wiesz taki babski weekend i zastanawiałam się czy mogłabym iść z Nikolą...
Blondynka nie chciała kłamać
rodzicielce, ale wiedziała, że gdyby tylko zdradziła, że wybiera się do Niemiec
mama z pewnością by jej nie puściła. O ile może nie miałaby nic przeciwko temu,
żeby pojechała do babci, o tyle o jednodniowej wycieczce do Berlina, bez opieki
nikogo dorosłego, mogła zapomnieć. Mimo wszystko miała jeszcze szesnaście lat.
-
Kiedy?
-
Jutro. Potem od razu odprowadzę Nikolę na dworzec.
Pani Rose spojrzała na córkę z
podejrzliwością, a kiedy nie zauważyła żadnego oszustwa wymalowanego na twarzy
Mary, kiwnęła głową z aprobatą.
-
Dobrze, tylko nie szalejcie za bardzo.
-
Dziękuję mamo!
Mary Ann podeszła do pani Rose i
pocałowała ją w podzięce, w policzek. Z radosnym uśmiechem pobiegła do swojego
pokoju, aby przekazać Nikoli dobrą wiadomość. Czuła się trochę źle, że okłamała
mamę, ale wierzyła, że robi to w słusznej sprawie. W końcu pojedzie do Niemiec,
wyjaśnić z Billem dlaczego się do niej nie odzywa. Zamierzała walczyć o niego,
ale jednocześnie się nie narzucać. Wiedziała jak denerwujące potrafi być ciągłe
dzwonienie czy nachodzenie, bo przerobiła to już z Piotrkiem. Nie wspominając
nawet o tym jakie to niebezpieczne. W środku jeszcze drżała z przerażenia, na
wspomnienie popołudniowego zajścia. Naprawdę myślała wtedy, że chłopak ją
zabije. Teraz zaczynała się powoli z tego śmiać, ale jeszcze kilka godzin temu
tej całej chorej sytuacji było bardzo daleko do miana śmiesznej.
* * *
Bill
Kaulitz usłyszał melodyjkę wydobywającą się z jego telefonu komórkowego.
Przetarł wierzchem dłoni oczy, po czym spojrzał na stolik, na którym położył
wczoraj komórkę. Nie miał ochoty ruszać się z ciepłego łóżka, tym bardziej, że
dopiero niedawno udało mu się zasnąć. Rzucił poduszką w dzwoniący telefon, po
czym nakrył głowę kołdrą. Przez chwilę pomyślał, że właściwie to mógłby się
zwlec i zobaczyć kto niepokoił go o tak niestosownej godzinie, jaką była
dziesiąta rano, ale uznał, że nawet jak to coś ważnego, to zaraz przyjdzie Tom,
albo ktoś inny, żeby go o tym poinformować. Z matką też nie zamierzał
rozmawiać. Odkąd rozbił lustro w hotelu, przez co musiał pojechać do szpitala,
aby lekarze wyciągnęli mu odłamki szkła tkwiące w jego nadgarstku, dzwoniła
przynajmniej dwa razy dziennie. Wiedział, że to dlatego, że się o niego martwi,
ale nie był w stanie po raz kolejny mówić jej, że wszystko jest w jak
najlepszym porządku, chociaż tak nie jest i już nie będzie. Jego serce krwawiło,
więc jak ma być dobrze?
Gdy z
telefonu wydobyła się po raz kolejny melodyjka, mlasnął zniesmaczony i ze
zrezygnowaniem wygrzebał się z pościeli. Miał ochotę wyzwać osobę, która
zakłóciła mu sen, ale kiedy zobaczył na wyświetlaczu swojego sidekicka zdjęcie
ukochanej, oznaczające, że połączenie jest właśnie od niej, jego usta
wykrzywiły się w nienaturalnym grymasie. Usiadł na podłodze i objął kolana
ramionami.
-
Dlaczego tak mnie męczysz? Dlaczego nie możesz dać mi
zapomnieć? - Wyszeptał, patrząc smutno na telefon.
Nie miał pojęcia z jakiego powodu
dzwoni Mary Ann. Czyżby myślała, że jest tak głupi i się niczego nie domyśla?!
O niczym nie wie?! A jednak nie domyśliłby się zapewne, że Mary jest w ciąży,
gdyby jego mama nie pokazała mu zdjęć USG, albo do momentu kiedy urósłby jej
dość spory brzuszek. A co jeśli chciała go wrobić w ojcostwo? Może dlatego
chciała się z nim przespać? Słowo kochać jakoś w tej chwili mu nie pasowało.
Najwyraźniej z jej strony to byłby zwykły seks, mający na celu zapewnić bogatego
tatusia jej dziecku. A może sławnego? Przecież bogaty jeszcze nie był. Owszem
miał kilka tysięcy euro na koncie, ale w gruncie rzeczy to wcale nie tak dużo.
Nawet na wybudowanie domu w Berlinie by mu nie wystarczyło.
Podniósł się z podłogi i rozczochrał
swoje włosy. Powinien je wczoraj umyć, bo kleiły się od nadmiaru pianki i
lakieru, ale nie obchodziło go to. Właściwie to nic go ostatnimi czasy nie
obchodziło. Wolność, której zawsze tak bardzo pragnął nie okazała się taka
słodka, jak przypuszczał. A może to nie wolność tylko samotność? Przeraził się
na tę myśl. Jak mógł być samotny, skoro otacza go tak wielu ludzi? Tom, Gustav,
Georg, David, Saki, Tobi, Seppel, Dirk, Stefan, Hans, Dave, Jutta, fani i setki
innych osób, których nie sposób wyliczyć. Nie ma przy nim jednak najważniejszej
osoby, zaraz po Tomie - Mary Ann. Tak. Mimo tej całej wielkiej miłości do
blondynki, to właśnie bliźniak stał na samym szczycie. To on był dla niego
najważniejszy. Zawsze mógł na nim polegać i za to go kochał. Jak brat brata.
Bill wyszedł na balkon, czując, że musi
zaczerpnąć świeżego powietrza. Nawet nie przeszkadzało mu, że wieje dość silny,
zimny wiatr, zaś niebo pokrywają szare, gęste chmury. Na jego ciele pojawiła
się gęsia skórka. Czarnowłosy oparł się o barierkę i wpatrywał w ulicę
rozciągającą się poniżej. Ludzie zmierzali w tylko im znaną stronę wesoło
gawędząc ze swoimi znajomymi, bądź też rozmawiając przez telefony komórkowe.
Kiedy Bill dostrzegł chłopaka, który czule obejmował jakąś brunetkę, przymknął
powieki. Nie mógł patrzeć na szczęście innych, gdy jego własne serce było w
totalnej ruinie. Nie rozumiał dlaczego Mary Ann tak bardzo go rani. Oddał jej
całego siebie, myśląc, że otrzymał w zamian jej serce, o czym wielokrotnie
zapewniała, ale jak się okazuje to wszystko było tylko wielkim kłamstwem. Nie
mógł wykluczyć możliwości, że blondynka go naprawdę kocha, ale z drugiej strony
nie był w stanie wybaczyć jej tego, że zataiła przed nim tak ważny fakt. Może
gdyby sama mu to wyznała czułby się równie podle, wydarłby się na nią, ale był
pewny, że na końcu podszedłby do niej i przytulił do siebie, zapewniając, że
wszystko będzie dobrze. I wiedział, że starałby się aby wszystko naprawdę było
dobrze. Nawet byłby w stanie przecierpieć to, że jego ukochana będzie miała
dziecko z innym, gdyby postanowiła mu to wyznać w uczciwy sposób. Gdyby w ogóle
postanowiła mu to wyznać...
-
Bill idziesz na... Bill!
Obrócił się słysząc przerażony głos
bliźniaka. Podniósł jedną brew i spojrzał na niego pytająco, a kiedy Tom
przyłożył dłoń do swojej klatki piersiowej i odetchnął z wyraźną ulgą, spytał:
-
Co się stało?
-
Myślałem, że chcesz wyskoczyć...
-
Oszalałeś?! Mówiłem ci już, że nie zamierzam się zabijać!
-
Wiem, tylko, że wychylałeś się bardzo mocno...
-
Przestaniecie mnie w końcu wszyscy traktować jak małe
dziecko?! - Zaczął krzyczeć. - Mam już serdecznie dość tego, że traktujecie
mnie jak jakieś pieprzone jajko, które w każdej chwili może się rozbić!! Ciągle
coś szepczecie za moimi plecami, rzucacie mi zmartwione spojrzenia, pytacie
tysiąc razy dziennie czy wszystko w porządku!! Nic nie jest dobrze i do cholery
nie będzie, ale to nie powód, żebyście traktowali mnie jak niedorozwiniętego!!
-
Bill... My nie...
-
Mam gdzieś czego chcieliście, a czego nie!! Jak już
mówiłem nie musicie się bać o to, że wasz wokalista wyskoczy z jakiegoś
balkonu, podetnie sobie żyły albo powiesi się na cholernym sznurku!! Nie
zamierzam umierać, tylko żyć tak jak wcześniej! Dlaczego nie rozumiecie, że ja
chcę o niej zapomnieć?!
Między nimi zapanowała cisza,
przerywana jedynie ciężkim oddechem Billa. Nie chciał wyładowywać się na
bracie, ale przez ostatni tydzień naprawdę irytowało go jego zachowanie. Ciągle
go pilnował nie pozwoląc wyjść z hotelu, ich mieszkania czy studia. Przynosił
mu do pokoju śniadanie, albo wyciągał na stołówkę, mówiąc, że musi coś jeść,
choć on nie miał na to wcale ochoty. Tak samo jak na wszystko inne, z wyjątkiem
występów przed publicznością. Wtedy był nadal tym szczęśliwym chłopcem z
Loitsche, który tak bardzo marzył o tym wszystkim; chłopcem, który nie
przewidział pojawienia się w jego życiu Mary Ann.
-
Przepraszam. Ja... To znaczy wszyscy martwimy się o
ciebie.
-
Wiem Tom, wiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz