Promienie słoneczne wpadały wesoło do kuchni należącej do
Gustava Schäfera, odbijając się od jasnych blatów z korianu. W pomieszczeniu
unosił się zapach świeżo parzonej kawy, którą popijała Inge. Dziewczyna
siedziała przy stole, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w okno. Wiedziała, że
powinna dopić aromatyczny napój, napisać perkusiście Tokio Hotel liścik, że
dziękuje mu za gościnę i czym prędzej udać się na stację kolejową. Zdecydowanie
nie powinna zostawać u niego dłużej, szczególnie, że miała go tylko odwiedzić,
a nie wpraszać się na cały dzień i jeszcze noc. Trochę żałowała, że nie
wykorzystała okazji jaką podsunął jej los. Gustav był pijany i nie bardzo
panował nad swoim zachowaniem. Nie była na tyle głupia, aby łudzić się, że
chłopak próbowałby się do niej dobrać, gdyby był trzeźwy.
Wyciągnęła z torebki kawałek kartki i już miała mu
napisać, że dziękuje za gościnę, ale nie zdążyła. W progu kuchni pojawił się
Gustav. Przeciągnął się głośno ziewając, aby następnie podrapać się po kroczu.
Inge wpatrywała się w niego jak urzeczona. W tej chwili bardzo żałowała, że nie
wykorzystała okazji jaka jej się nadarzyła. Na jej policzki wkroczył rumieniec,
na samą myśl co mogli wyprawiać tej nocy.
-
Inge? -
Spytał zdumiony. - Co ty tu robisz?
-
Jakby ci to powiedzieć...
- Udała, że zastanawia się nad wyjaśnieniem zaistniałej sytuacji blondynowi. -
Bill uparł się, żebym poszła z wami na dyskotekę, upiłeś się, więc Tom kazał mi
się tobą zaopiekować. Tobi przywiózł nas tutaj, a Saki z Tomem pojechali
odwieźć Georga. Biedny nie mógł utrzymać się na nogach i cały czas powtarzał,
że zaraz świat runie mu na głowę...
-
Bardzo się
spiłem? Robiłem głupie rzeczy? - Zapytał zrezygnowany, siadając wygodnie na
krześle, naprzeciwko Inge.
-
Jeżeli
uważasz udawanie samolotu, rozbieranie się na korytarzu, próbę zaciągnięcia
mnie do łóżka za normalne, to właściwie nie zrobiłeś niczego głupiego. -
Powiedziała znudzonym głosem. Widząc przerażenie malujące się na twarzy
perkusisty zaniosła się śmiechem. - Nie miej takiej grobowej miny. Przecież nic
złego się nie stało.
-
Ale... -
Przełknął wielką gulę, która pojawiła się w jego gardle. - Ale... Czy my...? No
wiesz... - Pokazywał palcem raz na siebie, raz na nią.
Inge widząc jego minę, uśmiechnęła się czarująco, mrugając uwodzicielsko
długimi rzęsami.
-
Byłeś
wspaniały Gustav.
Te trzy słowa wystarczyły, żeby perkusista zrobił się całkowicie blady.
Wpatrywał się w Inge na przemian otwierając i zamykając usta, zaś jego oczy
przybrały nienaturalne rozmiary. Nie przypominał sobie, aby poszedł do łóżka z
dziewczyną, ale w gruncie rzeczy nie pamiętał co się z nim działo od połowy
imprezy. Zdecydowanie nie powinien pić tak dużo. Aż dziw, że nic go nie bolało.
No może poza prawym udem, na którym znalazł wielkiego siniaka.
-
Żartowałam. -
Powiedziała, widząc, że Gustav robi się coraz bledszy. Teraz doszła do wniosku,
że jej decyzja była słuszna. I choć żałowała, że nie przespała się z blondynem,
wiedziała, że postąpiła dobrze.
-
Naprawdę nic
między nami nie zaszło? - Upewnił się, a kiedy dziewczyna skinęła potakująco
głową, zerwał się z krzesła i z szerokim uśmiechem na ustach, podniósł ją z
miejsca, okręcił wokół własnej osi i na koniec złożył buziaka na jej gładkim
policzku.
-
Gustav?
Dobrze się czujesz? - Spytała, sadowiąc się na krześle. Rozumiała, że chłopak
może się cieszyć, że nie spędził z nią nocy, ale żeby do tego stopnia? Mógł
chociaż udawać... Przecież znał jej uczucia do niego!
-
Świetnie!
Jadłaś już śniadanie?
-
Zrobiłam
sobie tylko kawę - wskazała na kubek.
-
Super. Zaraz
zrobię moją popisową jajecznicę.
Zadowolony zabrał się za przyszykowywanie posiłku. Naprawdę cieszył się, że
nie przespał się z Inge. Mógłby to zrobić z każdą dziewczyną na świecie, no
może oprócz dziewczyn jego przyjaciół, ale nie z panną Möllenberg. Wiedział, że
brunetka jest w nim zakochana, dlatego nie chciał dawać jej nadziei. Dla niego
była wciąż słabą koleżanką i córką znajomych rodziców. Nikim więcej i wcale nie
zapowiadało się na to, że nagle miałby poczuć do niej coś więcej. Nadal miał w
pamięci wszystkie głupie rzeczy, które mu zrobiła. Nie było to nic tak
poważnego jak to, co Jacqulin zrobiła Georgowi, ale dla niego były to
nieprzyjemne doświadczenia, których za nic nie chciał powtórzyć.
-
Dzięki Gustav
za gościnę, ale będę się już zbierała. Oddasz Nikoli ubrania, które mi wczoraj
pożyczyła? Położyłam je w łazience na pralce.
-
Myślałem, że
zjesz jeszcze moją popisową jajecznicę... Dirk na pewno zaczeka na ciebie.
-
Dirk? -
Spytała, śmiesznie marszcząc brwi.
-
Uhm -
przytaknął. - Poprosiłem Dirka, żeby odwiózł cię do domu. Myślałem, że już
przyjechał...
-
Nie
wiedziałam... Zresztą nie musisz robić sobie kłopotu. Jakoś dojadę do
Magdeburga - uśmiechnęła się do niego wesoło. - Przecież to nie jest koniec
świata.
-
Daj spokój -
machnął ręką. - Bill obiecał, że cię odwieziemy, więc tak zrobimy.
Gustav rozłożył na dwóch talerzach jajecznicę z cebulą, wędliną i żółtym
serem. Postawił je na stole, i zabrał się za jedzenie. Czuł, że mógłby zjeść w
tej chwili co najmniej konia z kopytami, choć na dobrą sprawę wątpił, żeby
konina była smaczna.
-
Bardzo dobra
- pochwaliła, odsuwając na bok pusty talerz.
-
Nie tak
dobra, jak twoje wczorajsze placki - odwzajemnił komplement.
Inge uśmiechnęła się w podzięce. Uwielbiała gotować, dlatego tym bardziej
cieszyła się jeżeli komuś smakowało, to co przygotowała.
* * *
-
Mary Ann
spokojnie! - Zawołała Cherry Jo, widząc jak blondynka ze złością wrzuca do
swojego plecaka turystycznego ubrania.
-
Jak mam być
spokojna?! Ten głupi Hindus ciągle za mną łazi! Zgadnij na czym go dzisiaj
przyłapałam!
-
Wszedł ci pod
prysznic - zażartowała Azjatka.
-
Prawie!
Podglądał mnie przez to małe okienko w łazience! Na szczęście dzisiaj stąd
wyjeżdżamy!
-
Tak bardzo
nie podobało ci się u Sai Baby? - Spytała, tak jakby to, że komuś mogło się nie
podobać w aśramie i Putta Pharthi było czymś nienormalnym.
Mary Ann westchnęła głośno i z rezygnacją opadła na twarde łóżko.
-
Podobało mi
się, tylko, że... Nie udało mi się zrobić tego po co tutaj przyjechałam.
Chciałam zapomnieć o Billu, ale jak na złość nie mogę.
Cherry Jo usiadła obok niej. Objęła ją ramieniem i uśmiechnęła się
pocieszająco.
-
Zdążysz. Już
ja się postaram, żebyś zapomniała o tym dupku przez ten miesiąc, który jeszcze
spędzimy w Indiach.
-
Cherry to na
nic - jęknęła. - Próbowałam już wszystkiego. Nawet umówiłam się z Joe.
-
Widocznie Joe
nie był dla ciebie wystarczająco dobry - puściła jej oczko. - Zobaczysz, za
miesiąc nie będziesz pamiętała, że był ktoś taki jak Bill Kaulitz, a
tymczasem...
Japonka podeszła do plecaka Mary Ann, wyrzuciła z niego wszystkie zmięte
ubrania blondynki, a kiedy znalazła kopertę ze zdjęciami przedstawiającymi w
większości uśmiechniętą Mary z Billem, uśmiechnęła się łobuzersko.
-
Nie
potrzebujesz ich - wyjaśniła, widząc pytające spojrzenie blondynki. - Tego też
nie. - Wskazała na odtwarzacz mp3, na którym były nagrane jedynie piosenki
Tokio Hotel. Cherry postanowiła, że schowa wszystko co przypomina blondynce
Billa. Jeżeli ta nie zapomni o nim w ciągu miesiąca, a przynajmniej nie
przestanie myśleć przez dwadzieścia cztery godziny na dobę o Czarnym, wtedy
odda jej zdjęcia i odtwarzacz. A także pomoże jej się z nim pogodzić.
-
Ale Cherry...
Nie możesz mi tego zrobić! - Zaprotestowała.
-
Mogę i
zrobię. Słyszałam, że chcesz o nim zapomnieć.
-
Chcę, ale...
-
Kochana
musisz się zastanowić czy tego chcesz czy nie i podjąć kroki w tym kierunku.
Nie możesz ciągle paplać jak wam było dobrze, jak mogłoby być dobrze, płakać,
bo cię zostawił i mówić, że chcesz o nim zapomnieć. Przykro mi kochana, ale
samo gadanie na nic się nie zda.
-
Chyba masz
rację... - Zgodziła się, rozkładając ręce w geście bezradności. - Jeżeli czegoś
z tym nie zrobię, będzie kiepsko jak go spotkam po przyjeździe do Niemiec.
Blondynka wstała z łóżka i z miną cierpiętnicy zabrała się za składanie w
równą kostkę wszystkich swoich ubrań. Ojciec spakował się już wczoraj, żeby teraz
mógł pobyć jeszcze trochę w towarzystwie Sai Baby i jego wiernych. Robert Rose
ciągle powtarzał jak wiele zawdzięcza Bhagawanowi, a ona miała powoli dość
paplaniny taty. Ona również była kilkakrotnie na spotkaniu z Sai Babą,
doświadczyła tego wspaniałego uczucia miłości, które roztaczał wokół siebie,
ale nie była nim aż tak bardzo zachwycona. Może dlatego, że bardziej skupiała
się na Billu, a dokładniej na tym jak o nim zapomnieć i przestać cierpieć?
-
Jesteśmy! -
Zawołał Robert Rose, przekraczając próg ich pokoju, który zamieszkiwali przez
trzy tygodnie.
Iruka z uśmiechem na ustach podszedł do Cherry Jo, cmokając ją czule w
policzek. Dziewczyna objęła go w pasie i wskazała głową na Mary Ann.
-
Pokażemy jej
prawdziwe Indie?
-
O nie! -
Blondynka zaprotestowała, zanim Iruka zdążył otworzyć usta. - Nic z tego! Już
raz mi pokazaliście prawdziwe Indie!
Robert Rose, zupełnie jakby nie słyszał słów córki, spojrzał zaciekawiony
na Cherry Jo.
-
Prawdziwe
Indie? Ja jestem jak najbardziej za.
-
Tato... -
jęknęła blondynka, patrząc na niego błagalnie. - Ja naprawdę nie chcę zobaczyć
prawdziwych Indii... Widziałam już dostatecznie dużo...
Po swojej pierwszej wycieczce z parą Azjatów do Bangaluru dochodziła do
siebie przez tydzień. Gdyby wiedziała jakie przyszykowali jej atrakcje, z
pewnością nie zgodziłaby się na wypad z nimi. Najchętniej zostałaby jeszcze w
aśramie Satja Sai Baby, albo pojechałaby na lotnisko, żeby wrócić do domu. W
pierwszym przypadku miałaby całkowity spokój, no może oprócz namolnego Hindusa,
który ostatnimi czasy zaczął za nią chodzić krok w krok; zaś w drugim przypadku
nareszcie wróciłaby do domu, do cywilizacji. Gdyby udało jej się wcześniej
wyjechać do Niemiec, może przypadkiem spotkałaby Billa i wyjaśniła z nim
wszystko? Skoro nie potrafiła przestać go kochać, to może powinna zrobić
wszystko co w jej mocy, aby na powrót byli razem?
-
Zobaczysz, że
będzie super! - Cherry zawołała z entuzjazmem. - Pojedziemy się trochę odprężyć
na Goa, potem do Bombaju...
-
Jeżeli nie
będzie padało... - mruknął Iruka, przewracając oczami. Był środek pory
monsunowej, przez co częste opady deszczu były na porządku dziennym.
-
Mieliśmy
jechać jeszcze do aśramy Śri Ramany Maharishi’ego i Małego Tybetu... - wtrącił
Robert.
-
Świetnie! -
Cherry Jo klasnęła w dłonie, zaś usta wygięła w szeroki uśmiech. - Będzie
jeszcze ciekawiej!
Mary Ann wypuściła ze świstem powietrze z płuc, opadając na twardy materac.
Dlaczego nikt jej nigdy nie słucha?
* * *
Z odpalonego papierosa unosił się szaro-biały, gryzący
dym. Przy każdym zawirowaniu powietrza, zmieniał swój kształt. Raz był
prościutką smugą, drugi raz zawiłą serpentyną, wznoszącą się ku sufitowi, aby
za trzecim razem ukształtować się w tytoniową chmurę unoszącą się nad głową
Billa Kaulitza. Chłopak obrócił papierosa w palcach, przyglądając mu się z
zaciekawieniem. Przez ostatnie cztery godziny zastanawiał się dlaczego
właściwie zaczął palić. Pulsujący ból w skroniach, towarzyszący każdemu
przechyleniu głowy, a także nieprzyjemne uczucie suchości w gardle zdecydowanie
nie sprzyjały rozmyślaniu o sensie istnienia, albo na jakikolwiek głębszy
temat.
Upił kilka łyków swojej Coca-Coli, strzepując przy okazji
odrobinę popiołu do popielniczki. W środku zgromadziło się już dość sporo
niedopałków, jednak on zaciągnął się zaledwie kilka razy. Bardziej skoncentrował
się na obserwowaniu dymu. I drzwi wejściowych baru. Nie pamiętał na kogo czekał
i dlaczego umówił się z kimś w tak obskurnym miejscu, ale coś nakazywało mu
poczekać na tę osobę. Łudził się, że kiedy tylko pojawi się w drzwiach baru od
razu ją pozna. Bo mimo, że próbował przywołać w pamięci obraz nieznajomego, nie
był w stanie tego uczynić. Nie pamiętał nawet czy czeka na chłopaka czy na
dziewczynę. Po prostu siedział przy stoliku i patrzył na upływające minuty, a
następnie godziny.
Widząc w szklance dno, skinął na kelnerkę, odzianą w
zszarzałą bluzkę oraz dżinsowe spodnie, które swoje czasy świetności przeżyły
dawno temu.
-
Jeszcze jedną
Colę. - Zamówił, lekko zachrypniętym głosem. Sam nie wiedział czy to wina kaca,
czy może dymu papierosowego, który go otaczał jak aureola.
Kobieta spojrzała na niego z litością, jakby chciała powiedzieć, że jego
wybranka wystawiła go do wiatru, po czym odeszła, aby po chwili przynieść mu
zamówiony napój. Bill uśmiechnął się do niej lekko w podzięce.
-
Trzeba było
posłuchać Toma i tyle nie pić... - mruknął do siebie, pijąc łapczywie Colę.
Słyszał jak kelnerka, która przed momentem przyniosła mu napój, opowiadała
starszej kobiecie, pijącej już piąte z kolei piwo w przeciągu półtorej godziny,
jaki jest biedny. Gdyby nie pulsujący ból w skroniach pewnie wybuchłby
śmiechem. Przecież on nawet nie pamiętał czy na pewno umówił się dzisiejszego
dnia!
Nie mogąc znieść dłużej litościwych spojrzeń kobiet, podniósł się z
krzesła, na którym spędził ponad cztery godziny. Schował telefon i paczkę
papierosów do kieszeni. Nie widział dalszego sensu w czekaniu na nieznajomego.
Uregulował rachunek przy barze, zostawił suty napiwek i skierował się do
wyjścia. Omal nie wpadł na blondynkę, która pojawiła się tuż przed nim.
Uśmiechnął się lekko i już chciał ją wyminąć, kiedy ta spojrzała na niego z
wyraźnym zakłopotaniem. „Zaczyna się...” - przemknęło mu przez myśl, sądząc, że
dziewczyna rozpoznała w nim Billa Kaulitza - wokalistę Tokio Hotel. Nie miał
makijażu, postawionych włosów, ani tylu ozdób ile nosił zazwyczaj, ale przecież
w dalszym ciągu nietrudno było go rozpoznać.
-
Czekałeś na
mnie tyle czasu. - Bardziej stwierdziła niż zapytała, uciekając wzrokiem. Byle
tylko nie spojrzeć mu w oczy. - Bardzo cię przepraszam...
-
Nic się nie
stało. - Wzruszył ramionami, dochodząc do wniosku, że umówił się ze stojąca
naprzeciw niego dziewczyną.
Zlustrował ją uważnie wzrokiem. Blond włosy związała w niedbały kucyk, z
którego wymykały się uroczo lekko pofalowane kosmyki, okalając jej twarz.
Powieki zwieńczone długimi rzęsami, które były zapewne efektem dobrze dobranej
mascary, zasłaniały niebiesko-zielone tęczówki. Zgrabny nosek idealnie pasował
do jej okrągłej twarzyczki. Po chwili głębszego zastanowienia uznał, że
dziewczyna jest jak najbardziej w jego typie, choć normalnie przeszedłby obok
niej obojętnie. A może podobała mu się, bo odrobinę przypominała Mary Ann?
-
Napijesz się
czegoś? - Zaproponował.
Blondynka skinęła głową. Rumieniec, który wykwitł na jej policzkach już
nieco złagodniał.
-
Kawy z mlekiem,
jeśli można.
-
Jasne.
Zamówię, a ty zajmij stolik - uśmiechnął się do niej, kierując się do baru.
Widział porozumiewawcze spojrzenia kelnerki i starszej kobiety, które kilka
minut temu się nad nim użalały. Trzymając na tacy dwie kawy, podszedł do stolika,
który zajęła blondynka. Usiłował przypomnieć sobie jak dziewczyna ma na imię,
ale żadne nie przychodziło mu do głowy.
-
Proszę -
uśmiechnął się lekko, stawiając przed nią szklankę. - Zamawiała pani kawę z
mlekiem?
-
Owszem,
zamawiałam - odwzajemniła uśmiech.
Usiadł na krześle, wrzucił do swojej szklanki dwie kostki cukru, i - żeby
zająć czymś dłonie - zaczął energicznie mieszać napój. Nie wiedział co ma
powiedzieć. Przecież nie znał siedzącej naprzeciwko niego blondynki. Nie
pamiętał nawet w jaki sposób się umówili.
Dziewczyna upiła kilka małych łyczków kawy, po czym
przerwała nieco krępującą ciszę:
-
Bill jeszcze
raz bardzo przepraszam...
-
Mówiłem już.
Nic się nie stało - uśmiechnął się.
-
Ale mnie jest
strasznie głupio, że kazałam ci czekać ponad dwie godziny...
-
Dwie godziny?
- powtórzył po niej, otwierając szerzej oczy ze zdumienia. Gdyby tylko
wiedział, że umówił się z nią o szesnastej, na pewno nie czekałby tak długo...
- Myślałem, że minęło dopiero dwadzieścia minut... - Skłamał. - Zresztą nie
roztrząsajmy tego.
-
Nie ma sprawy
- na jej ustach pojawił się nieśmiały uśmiech. - Dziękuję, że się na mnie nie
gniewasz.
Gisele Schönberger, bo tak nazywała
się owa nieznajoma, spojrzała na Billa, zastanawiając się jak to możliwe, że
chłopak czekał na nią tyle czasu. Zapytałaby go o to z chęcią, ale wtedy
zapewne musiałaby wyjawić powód swojego spóźnienia. A ona nie chciała
informować go, że wcale nie miała zamiaru pojawić się w barze, w którym się
umówili. Myślała, że Bill zapomni o ich spotkaniu, choć w nocy, kiedy ją
odprowadzał, zapewniał gorąco, że tak się nie stanie. Ona jednak nie była na
tyle głupia, żeby nie widzieć tego, jaki chłopak był pijany. Gdyby tylko nie
zapomniała kupić papierosów, a Bill nie zapomniał o której godzinie się
umówili...
-
Czasami też
zagapię się na zakupach - uśmiechnął się do niej, wskazując głową reklamówki,
które położyła na podłodze.
-
Wracałam z
uczelni i uznałam, że wypadałoby kupić kilka rzeczy - wzruszyła obojętnie
ramionami.
-
Co
studiujesz? - Spytał, przechylając lekko głowę w bok.
-
Fizykę. Niby
nic specjalnego, ale lubię to.
-
Boah... -
wzdrygnął się przypominając sobie wzory i skomplikowane zadania, które zdaniem
nauczycieli powinien potrafić rozwiązać. - Nienawidzę fizyki. Te wszystkie
prędkości, siły, zasady... Komu to potrzebne?
Blondynka zaśmiała się dźwięcznie.
-
Tobie na
pewno niepotrzebne, chociaż gdyby nie te wszystkie prędkości, siły i zasady nie
mielibyśmy nawet elektryczności.
-
Mnie
siedzenie przy świecach nie przeszkadza - zażartował, puszczając jej oczko.
-
Mnie też nie,
ale nie wyobrażam sobie życia bez elektryczności. Wyobraź sobie świat bez
komputerów, iPodów, telewizji, komórek, centralnego ogrzewania...
-
Taaak -
zaśmiał się. - To byłoby straszne. Coś jak armagedon.
Blondynka zgodziła się z nim. Zdziwiła się jak łatwo rozmawiało jej się z
Billem Kaulitzem z Tokio Hotel. Choć chłopak nie wyjawił jej swojego nazwiska
ubiegłej nocy, ona doskonale wiedziała kim jest. Zresztą trudno było żyć w
Niemczech i nie słyszeć o Tokio Hotel. Byli wszędzie. Ale ją to w gruncie
rzeczy bawiło. Nie tyle zespół, co fani, a raczej fanki. Za każdym razem gdy
oglądała w telewizji wiadomości muzyczne i były w nich pokazane te tysiące,
wrzeszczących w niebogłosy dziewczyn, które oddałyby wszystko tylko za to, żeby
któryś z Tokijczyków zamienił z nimi kilka słów, na jej ustach pojawiał się
uśmiech. Przypominała sobie wtedy czasy kiedy miała trzynaście lat i szalała za
Backstreet Boys. Marzyła o tym, żeby Nick się z nią ożenił. Zaśmiała się wesoło
na samą myśl o sobie i Nicku Carterze, który zdecydowanie nie był już tak
seksowny jak kilka lat temu.
-
Stało się
coś? - Spytał ją, kiedy kelnerka postawiła przed nimi dwa wielkie kufle piwa.
-
Nie, nic -
machnęła niedbale dłonią, upijając kilka łyków alkoholu. - Przypomniałam sobie
czasy, kiedy uwielbiałam Backstreet Boys. Wszystkie ściany obkleiłam plakatami
z nimi, a z wieży ciągle leciało na cały regulator „I want it that way” i „The
perfect fan”. Lubiłam myśleć o sobie jako o najlepszej fance BSB... Aż głupio
się do tego przyznawać...
-
Czemu? -
Ściągnął śmiesznie brwi. - Miałem tak samo z Neną. Uwielbiałem ją jako dziecko,
i teraz właściwie też uwielbiam, ale plakatów już się pozbyłem. No może jeden
mi został...
-
Pozostałe
zastąpiłeś swoimi własnymi? - Zażartowała.
-
Nieee... -
pokręcił przecząco głową, upijając piwo z kufla. - Kocham się, ale czasami mam
dość patrzenia na swoją gębę w gazetach i telewizji.
-
Kto by
pomyślał... Bill Kaulitz ma kompleksy.
-
Jakie znowu
kompleksy? - Wyprostował się dumnie na krześle i przybrał pozę, tak jakby był
na kolejnej sesji zdjęciowej. - Wiem, że jestem perfekcyjny. Spójrz w te
wspaniałe brązowe oczy, na gładką twarz...
-
Muszę cię
rozczarować - wpadła mu w słowo.
-
Dlaczego?
-
Twoja twarz
chyba wcale nie jest taka gładka... Widać ci zarost i nie jestem pewna, bo
oświetlenie jest kiepskie, ale... chyba wyskoczył ci pryszcz... - Zaśmiała się.
Nigdy nie powiedziałaby czegoś takiego nowo poznanej osobie, ale czuła, że Bill
się nie pogniewa za to. I miała rację.
-
Tak, wiem -
westchnął. - Nawet ja nie jestem idealny.
-
Nikt nie
jest, Bill. Ideały są nudne.
Czarnowłosy nie mógł się nadziwić jak dobrze rozmawiało mu się z blondynką.
Nie miał pojęcia czy nie wykorzysta tego co jej powiedział, tak jak Marina, ale
wydawało mu się, że może jej zaufać. Już bardzo dawno nie czuł się tak
swobodnie w obecności kogoś zupełnie obcego. Jedyną taką osobą, którą spotkał
po osiągnięciu sukcesu była Mary Ann. Już od ich pierwszej kłótni w kinie
wiedział, że dziewczyna nie sprzeda gazetom żadnych sensacyjnych wiadomości o
nim i chłopakach. Chciał wierzyć, że siedząca naprzeciwko niego, popijająca
piwo blondynka jest podobna w tej kwestii do jego ukochanej.
-
Przepraszam,
że wam przeszkadzam, ale już zamykamy... - powiedziała ostrożnie kelnerka.
Gisele spojrzała na srebrny zegarek zdobiący jej przegub.
-
Faktycznie! -
Zawołała zdumiona, jak szybko zleciał jej czas w towarzystwie Billa Kaulitza i
czterech kufli piwa. - Już pół do dwunastej.
-
Pewnie mój
braciszek zaraz zacznie wydzwaniać gdzie się podziewam... - nie zdążył
dokończyć zdania, kiedy z jego telefonu wydobyła się melodyjka.
Uśmiechnął się przepraszająco do dziewczyny, tak jakby chciał powiedzieć:
„a nie mówiłem”, po czym odebrał połączenie. Rozmawiając z Tomem, wyciągnął z
portfela banknot i położył na stole. Nie zwracając uwagi na protesty
dziewczyny, która chciała sama za siebie zapłacić, zabrał jej reklamówki i udał
się do wyjścia, tłumacząc Tomowi, że nic mu nie jest i za niedługo będzie w ich
mieszkaniu.
-
Odprowadzę
cię. - Zwrócił się do dziewczyny, chowając telefon do kieszeni swoich spodni. -
Nie powinnaś wracać o tej godzinie sama do domu.
-
Nie sądziłam,
że jesteś takim gentlemanem - uśmiechnęła się do niego, łapiąc go pod ramię. -
Mieszkam w tamtym bloku - kiwnęła głową w stronę budynku znajdującego się
niecałe sześćdziesiąt metrów od nich.
Na twarzy Billa pojawił się grymas niezadowolenia. Najchętniej pobyłby
jeszcze trochę w towarzystwie dziewczyny, której imienia nie znał. Przez moment
w jego głowie pojawiła się myśl, żeby ją o nie zapytać, ale doszedł do wniosku,
że tak nie wypada. Wtedy musiałby się przyznać do tego, że nie pamięta
kompletnie nic z dyskoteki. Mógł mieć tylko cichą nadzieję, że nie zrobił
wówczas nic głupiego...
-
Wejdziesz? -
Spytała, kiedy znaleźli się pod drzwiami prowadzącymi do bloku.
Będzie ciąg dalszy?
OdpowiedzUsuńCiąg dalszy jest tutaj: http://milosc-i-nienawisc-story.blog.onet.pl/2008/10/11/odcinek-211/ ^_______^
Usuń