Po policzku Billa Kaulitza spłynęła jedna łza, którą
szybko otarł wierzchem dłoni. Ze spuszczoną głową odszedł od budki
telefonicznej i skierował się prosto przed siebie. Nie znał miasta, nie miał
przy sobie telefonu komórkowego ani pieniędzy, ale było mu wszystko jedno.
Najwyżej się zgubi, albo ktoś go napadnie i zabije. Właściwie to ostatnie
byłoby mu na rękę. Całkowicie stracił chęć do życia. Przed rozmową z Mary Ann
miał nadzieję, że dziewczyna mimo wszystko jeszcze go kocha i kochała
wcześniej, ale po tym co usłyszał, ten malutki promyczek, tlący się w jego sercu,
zupełnie zgasł. Jej ostatnie słowa odbijały się w jego czaszce echem,
doprowadzając niemal do szaleństwa: „Nienawidzę cię, nienawidzę cię,
nienawidzę...”. Nigdy nie przypuszczał, że miłość może zranić człowieka tak
mocno. Wszystkie rany fizyczne, jakie można zadać ciału wydawały mu się przy
tym uczuciu niczym. Zwykłym bólem, który można uleczyć odpowiednimi tabletkami.
Niestety na płaczące serce jeszcze nikt nie wynalazł skutecznego lekarstwa. A
Bill sądził, że twórca takowego leku stałby się w szybkim czasie miliarderem.
Czarnowłosy przyłożył dłoń do swojej klatki piersiowej i
mocno zacisnął palce na koszulce, tak jakby chciał zacisnąć je wokół własnego
serca i je zgnieść, aby wreszcie przestało boleć. Wiedział, że powinien
zapomnieć o Mary Ann, bo inaczej zwariuje, ale nie potrafił tego zrobić. Starał
się ze wszystkich sił, ale ciągle ponosił porażki. Co się stało z jego silną
wolą, którą zawsze się szczycił? Czyżby zniknęła wraz z pojawieniem się Mary
Ann w jego życiu?
Spojrzał ze smutkiem na Sekwanę. „A może by tak skoczyć
do rzeki i skończyć z tą męczarnią? I tak nie potrafię pływać” - pomyślał ze
smutkiem. Skoro Mary Ann go nienawidzi, a na dodatek jest w ciąży z innym, to
po co ma żyć? Żeby ciągle żywić się wspomnieniami o tym jak było im razem cudownie?
Wyobrażać sobie, że kiedyś uda im się zejść i będą ze sobą szczęśliwi? Nie
chciał pozwolić przejść obok swojej miłości, zmarnować jej, ale co mu
pozostało? Nie miał odwagi na to, żeby się zabić. Chciał żyć i być szczęśliwy;
spełniać swoje marzenia. Zresztą nie chciał sprawiać bólu swoim odejściem z
tego świata Tomowi, rodzicom, Gordonowi, Gustavowi, Georgowi czy fanom, a nawet
antyfanom radości.
Spuścił głowę, wsadził dłonie do kieszeni i ruszył przed
siebie.
-
Co powinienem
zrobić? - Szepnął do siebie, starając się znaleźć odpowiedź na to pytanie.
Jego marzeniem zawsze było to, aby Devilish odniosło sukces, a on - jako
wokalista, mógł śpiewać przed tysiącami zachwyconych fanów. Chciał dokonać
czegoś w życiu, czegoś co nie zostanie szybko zapomniane, a ludzie będą o tym
mówili po jego śmierci. Oczywiście mógłby wynaleźć lekarstwo na raka, aby tak
się stało, ale wiedział, że nie nadaje się na naukowca, dlatego wybrał karierę
muzyka rockowego. Tym bardziej, że śpiewanie sprawiało mu prawdziwą frajdę. Tak
samo jak kontakt z fanami. To oni dawali mu energię w ostatnich dniach.
Pomagali nie zwariować po tym jak zobaczył zdjęcia USG Mary Ann. Podczas
bezsennych nocy siedział i czytał listy fanów, które pozwalały mu zapomnieć o
ukochanej. Teraz jednak wiedział, że nie może dłużej uciekać. Musi się zmierzyć
z miłością do Mary Ann. Nie pozwolić jej wygrać tej wojny, która doprowadziłaby
do jego zniszczenia.
Bill przesunął opuszkami palców, po swojej brodzie. Widział, że ten tatuaż
zostanie z nim już na zawsze, jako pamiątka po osobie, którą kochał prawdziwie;
która zraniła go najmocniej jak tylko mogła, godząc prosto w serce. Zacisnął
dłonie mocno w pięści.
-
Obiecuję ci,
że nie uda ci się mnie zniszczyć - szepnął, wpatrując się w nocne niebo. - Dam
z siebie wszystko, żeby o tobie zapomnieć.
Usiadł na ławce i wpatrzył się w ciemną toń Sekwany. Tym razem pozwolił
płynąć po policzkach łzom. Ten ostatni raz.
* * *
Kiedy autobus nareszcie przyjechał Mary Ann ze spuszczoną
głową wgramoliła się do środka i zajęła miejsce koło okna. Nie zwróciła uwagi
nawet na to, że to nie był autokar pierwszej klasy, na który miała wykupiony z
ojcem bilet, tylko zwykły, indyjski autokar bez klimatyzacji, ale za to z
dziurami, zamiast szyb, które miały zagwarantować wentylację. Po kilkudziesięciu
minutach, gdy w środku nie było już ani jednego wolnego miejsca, nawet w
przejściu pomiędzy starymi, zniszczonymi fotelami, kierowca zatrąbił głośno,
zaś autobus wytoczył się na drogę.
Mary Ann przetarła lekko piekące od płaczu oczy i
wyciągnęła ze swojego plecaka zdjęcia, na których była z Billem. Słabe światło
księżyca padało na papier, ukazując delikatne rysy Czarnego i jego roześmiane
oczy. Dlaczego ich rozmowa potoczyła się w taki sposób? Dlaczego nie błagała go
o wybaczenie? I o to, żeby dalej ją kochał, bo ona potrzebuje tylko i wyłącznie
jego?
-
Mary Ann? -
Usłyszała spokojny głos ojca.
Obróciła głowę w bok i spojrzała na Roberta Rose. Siedział na fotelu z
przymkniętymi oczami, zaś na twarzy miał wyraz zadumy. Obok niego siedział
jakiś Hindus, nie przejmując się tym, że to dwuosobowe siedzenia, a nie
trzyosobowe.
-
Dlaczego
ciągle płaczesz? Nie podoba ci się w Indiach? - Spytał łagodnie kiedy milczała.
-
Nie o to
chodzi - westchnęła, zastanawiając się czy wyjaśnić ojcu powód swojego zachowania
czy nie. W końcu zdecydowała się na to pierwsze. - Dzwonił do mnie Bill i się
posprzeczaliśmy...
-
Przejdzie mu.
- Odparł pewnie.
-
Nie byłabym
tego taka pewna - powiedziała smutno. - Przestał się do mnie odzywać prawie
trzy tygodnie temu, a ja nawet nie wiem dlaczego. Dopiero dzisiaj do mnie
zadzwonił, ale nie powiedział niczego konkretnego. Za to ja powiedziałam mu
kilka przykrych słów... - Mary Ann spuściła wzrok, wpatrując się w zdjęcia,
które trzymała w dłoniach.
-
To dlatego
przyjechałaś ze mną do Indii?
-
Tak.
-
Myślałaś, że
tutaj o nim zapomnisz?
-
Tak... -
przytaknęła kolejny raz, zastanawiając się skąd ojciec to wie.
Robert Rose otworzył powieki i spojrzał uważnie na córkę.
-
Jeżeli
naprawdę go kochasz, to nie uda ci się o nim nigdy zapomnieć. Zawsze będzie w
tobie jakaś cząstka, która będzie się do niego wyrywała, taka która nie pozwoli
ci o nim zapomnieć. Dlatego nie próbuj o nim zapomnieć, tylko spróbuj nauczyć
się żyć z tą cząstką w sobie. Wtedy będzie ci prościej. Albo walcz o niego.
Poświęć wszystko, bo miłość jest tego warta.
-
Dziękuję tato
- odparła już nieco weselszym głosem. Może ojciec rzeczywiście ma rację i musi
się nauczyć żyć ze świadomością, że między nią i Billem wszystko jest
skończone, a ona będzie go już zawsze kochała? Żeby to jeszcze było takie
proste w praktyce jak w teorii...
* * *
Tom chodził w tą i z powrotem po korytarzu zastanawiając
się gdzie jest Bill. Dochodziła ósma rano, więc powinien być w swoim pokoju,
ale walenie do drzwi i wołanie nie skutkowało, zaś kiedy do niego dzwonił,
słyszał wydobywającą się z jego telefonu melodyjkę. Starszy Kaulitz ze
zdenerwowania zaczął ciągnąć swoje dready. Chciał wierzyć w to, że Bill
spokojnie śpi w swoim pokoju, a nie chodzi po ulicach Paryża. Przecież obiecał
mu, że nie opuści hotelu bez powiadomienia o tym kogoś, a już na pewno będzie
miał przy sobie telefon komórkowy! Najwyraźniej jego brat nie jest słowny. Był
u niego wieczorem, sprawdzić jak idzie mu pisanie piosenek, ale kiedy Bill nie
otwierał mu drzwi uznał, że już smacznie śpi.
Wściekły na Czarnego zbiegł po schodach do recepcji i
poprosił młodą kobietę, siedzącą za ladą o komplet kluczy do pokoju Billa,
mówiąc, że ten jeszcze śpi, a on musi go koniecznie obudzić. Recepcjonistka
spojrzała na niego podejrzliwie, ale podała mu klucze. Ze złością wbiegł na
drugie piętro i podszedł do odpowiednich drzwi. Włożył klucz w zamek i
przekręcił go. Zamknął za sobą drzwi i mrugnął kilkakrotnie powiekami, żeby
przyzwyczaić się do ciemności panującej w środku. Przeklinając, przeszedł przez
pokój, do dużego okna i odsłonił ciężkie kotary. Pomieszczenie w jednej chwili
zalało światło słoneczne, ukazując porozrzucane po całym pokoju ubrania i
zburzoną pościel, która była jedyną lokatorką łóżka Czarnowłosego.
-
Cholera! -
Warknął, kierując swoje kroki do łazienki, wiedząc, że i tak nie zastanie tam
bliźniaka.
Zdenerwowany zamknął pokój i szybkim krokiem udał się na stołówkę. Może
Bill już tam siedzi z pozostałymi? Wiedział, że to raczej niemożliwe, ale na
wszelki wypadek wolał sprawdzić.
-
Tom? Byłeś u
Billa, bo właśnie miałem go obudzić?
Dreadowłosy gwałtownie obrócił się słysząc słowa menagera.
-
O David...
Bill właśnie bierze prysznic. Mówiłem mu, żeby się pospieszył - skłamał,
obiecując sobie w duchu, że znajdzie Czarnego tylko po to, żeby go utopić w Sekwanie.
-
W takim razie
możemy wracać na stołówkę - mężczyzna uśmiechnął się do niego wesoło.
-
Zaraz
przyjdę, muszę tylko zadzwonić na chwilę do Nikoli.
-
Ok, tylko się
pospiesz, bo o dziesiątej macie wywiad, a potem na dwunastą musimy dotrzeć na
następny.
Dreadowłosy skinął głową, zaciskając dłonie w pięści w swoich kieszeniach.
Obrócił się na pięcie i czym prędzej udał się do wyjścia z hotelu. Niech tylko
znajdzie Billa! Bliźniak już na zawsze zapamięta, że przed wyjściem z hotelu ma
zabrać przynajmniej telefon!
Rozejrzał się dookoła, zastanawiając się gdzie mógł pójść Czarnowłosy. Niby
znał go lepiej niż siebie samego, ale nie miał pojęcia dokąd mógł się udać.
Paryż jest wielki, a on nie ma czasu na przeszukanie go całego. Aby nie tracić
cennych minut, rzucił się biegiem w stronę wieży Eiffla, przeklinając na czym
świat stoi. Gdyby to było Loitsche... Wtedy bez problemu odnalazłby Billa. W
Magdeburgu, Berlinie i Hamburgu również, ale tutaj? Gdyby jeszcze znał
miasto...
Słysząc melodyjkę wydobywającą się z jego telefonu, odebrał połączenie, nie
patrząc nawet kto dzwoni.
-
Tak? - Spytał
zdyszanym głosem.
-
Tom, to ty? -
Uśmiechnął się słysząc głos Nikoli.
-
Tak kochanie,
to ja. Zadzwonię do ciebie później, dobrze?
-
Dobrze, ale
co ty teraz robisz, że jesteś taki zdyszany?
-
Bawię się w
doktora z piękną Francuzką - odpowiedział, rozglądając się nerwowo dookoła, w
poszukiwaniu Billa.
-
I co?
Stwierdziłeś u niej rzeżączkę?
-
Nie, ale
podejrzewam grzybicę stóp - mruknął. - Gdzie byś poszła na miejscu Billa? -
Spytał zrezygnowany, kiedy dotarł w pobliże wieży Eiffla. Myślał, że znajdzie
tutaj bliźniaka, ale nigdzie nie mógł dostrzec jego rozwichrzonych, czarnych
włosów.
-
Znowu gdzieś
uciekł?
-
Tak mi się
wydaje. Nie było go ani w pokoju ani w hotelu, więc pewnie znowu ten idiota
gdzieś się szwenda!
-
Byłeś już
koło wieży Eiffla?
-
Właśnie tutaj
jestem. Zamorduję go! Niech ja go dopadnę!
-
Spokojnie.
Bill na pewno się znajdzie.
-
Jak mam być
spokojny, żyjąc w takim stresie?! Jost mnie zabije jak się dowie, że Bill
zniknął dwie godziny przed wywiadem!
-
A sprawdzałeś
na placu La Défense?
-
Jeszcze nie.
* * *
Widząc, że na kartce, którą znalazł w spodniach nie ma
już miejsca, Bill Kaulitz zgiął ją na cztery części i schował do kieszeni, aby
następnie zacząć notować kolejne słowa, przychodzące mu do głowy na swoim
przedramieniu. Czasami były to pojedyncze wyrazy, zdania czy teksty całych
piosenek. Wyrzucał w ten sposób z siebie wszystkie negatywne emocje, które nim
targały odkąd wybiegł z hotelu. Pisanie zawsze mu pomagało, więc czemu tym
razem miałoby być inaczej?
„Siedzisz ciskając
bezlitośnie piorunami, które rozrywają moje serce na strzępy, rozkoszujesz się
widokiem sępów krążących wokół mego ciała, ale ja nie jestem jeszcze martwy!”. Przeczytał kilkakrotnie te słowa, które przed
momentem zapisał na swoim przedramieniu uważnie je analizując. Wiedział, że nie
umrze z powodu złamanego serca, ale wydawało mu się, że stan w jakim się
znalazł jest znacznie gorszy od śmierci. Czy on tak dużo chciał? Kochać i być
kochanym. Jeżeli Mary Ann rzeczywiście go kochała, to wybrała sobie dziwny
sposób okazywania swoich uczuć. Odkąd pamiętał raniła go, a on nie potrafił się
obronić przed ciosami, które mu zadawała. Był słaby mimo swojej woli. I teraz,
mimo, że chciał się śmiać, nie przejmować się tym, że dziewczyna, którą
pokochał całym swoim sercem i duszą, nienawidzi go i jest w ciąży z innym,
zwyczajnie nie potrafił. Zresztą czy wtedy to byłaby prawdziwa miłość?
Pokręcił przecząco głową. Wtedy to byłaby tylko marna miłostka, nie warta
zachodu. A już na pewno takiego cierpienia.
„Może terapia Toma jest skuteczniejsza?” - zapytał się w
duchu, kiedy po analizie kolejnych słów, które zapisał, uznał, że nadal czuje
się okropnie. I mimo, że nie jest jeszcze martwy, to nie ma ucieczki z jego
koszmaru. „Wygląda na to, że muszę nauczyć się żyć w tym koszmarze” -
przemknęło mu przez myśl.
-
Tutaj jesteś!
- Usłyszał krzyk Toma, a następnie poczuł jak pięść bliźniaka ląduje na jego
nosie.
Bill gwałtownie podniósł się ze schodków prowadzących do Wielkiego Łuku i z
jękiem złapał się za nos. Czując jak jego palce stają się lepkie od krwi miał
ochotę z początku przywalić Tomowi, ale widząc jak bliźniak stoi nieruchomo z
opuszczonymi dłońmi i ciężko dyszy, postanowił dać sobie z tym spokój. Wdanie
się w bójkę z bratem i tak w niczym by mu nie pomogło. Co najwyżej zwróciliby
na siebie uwagę przechodniów.
-
Oszalałeś?!
Zobacz co zrobiłeś idioto! - Wykrzyknął, trzymając się za bolący nos.
Tom tylko wzruszył obojętnie ramionami i rzucił bratu paczkę chusteczek
higienicznych. Był naprawdę wściekły na niego, za to, że musiał szukać go po
całym Paryżu! Na szczęście Nikola wpadła na pomysł, żeby udał się na plac La
Défense.
Dreadowłosy przymknął na moment powieki, aby się uspokoić, po czym usiadł
zrezygnowany na schodkach.
-
Należało ci
się.
-
No jasne!
Mnie się zawsze wszystko należy! Szkoda tylko, że wszystko to co najgorsze!
-
Nie wrzeszcz
tak. - Zmierzył brata czujnym spojrzeniem, po czym ciągnął: - Tak ciężko zabrać
telefon, albo powiedzieć komuś gdzie się wybierasz? W dodatku na całą noc!! Nie
pomyślałeś o tym, że ktoś mógł cię napaść?!
-
Jasne, że
pomyślałem - burknął. - I żałuję, że nikt mnie nie napadł, nie zgwałcił i nie
zabił.
-
Przestań
żartować. Martwiłem się o ciebie, a David... - urwał, kiedy usłyszał jak z
krtani bliźniaka wydobywa się głośny, szyderczy śmiech.
-
Nie bałeś się
o mnie, tylko o to co zrobi ci Jost, jak się nie pojawię na wywiadzie. I dla
twojej wiadomości dzisiaj zamierzam sobie zrobić wolne. Mam to gdzieś, czy Jost
i reszta będą wściekli czy nie.
-
W takim razie
nie mamy o czym rozmawiać. - Dreadowłosy podniósł się ze schodków i otrzepał
swoje obszerne jeansy. - Jeżeli masz zamiar marnować nasze marzenie w taki
sposób, to najlepiej od razu skończymy z Tokio Hotel.
Bill patrzył w milczeniu jak starszy Kaulitz odchodzi. Zacisnął jedną dłoń
w pięść, a drugą mocniej przycisnął do krwawiącego nosa.
-
Zaczekaj
idioto! - Zawołał za nim, a kiedy Tom nawet się nie obrócił, podbiegł do niego.
- To ty mnie uderzyłeś na przywitanie w nos, a nie ja ciebie!
-
A nie
przyszło ci do głowy, że ja się naprawdę martwiłem?! Myślisz, że obchodzi mnie
Jost, kiedy ty się gdzieś szwendasz?! - Tym razem nie zamierzał ustąpić bratu.
Miał gdzieś jak się czuł po stracie Mary Ann. Jak chce to niech sobie cierpi,
ale jego niech w to nie miesza! Nie zamierzał płacić za błędy bliźniaka i jego
dziewczyny.
-
Przepraszam.
- Czarny spuścił głowę, wpatrując się smutno w płyty chodnikowe. - Następnym
razem zabiorę telefon.
-
Zamknij się.
Bill spojrzał na niego zdumiony. Wiedział, że obiecywał to bliźniakowi już
wcześniej. I wtedy naprawdę miał zamiar dotrzymać słowa, jednak po
telefonicznej rozmowie z Mary Ann nie miał głowy, żeby wrócić po telefon do
hotelu. Zwyczajnie zapomniał, że istnieje coś takiego jak komórka.
Tom widząc, jak z nosa Billa sączy się coraz większym strumyczkiem krew,
pociągnął go w stronę ławki. Posadził bliźniaka na niej i odchylił mu głowę do
tyłu, przykładając nową chusteczkę. Miał nadzieję, że nie złamał mu nosa.
-
Dlaczego? -
Spytał cicho. Postanowił, że tym razem wyciągnie z Billa wszystko i pomoże mu.
Nie chciał, żeby jego bliźniak smucił się dłużej, przez to, że Mary Ann zaszła
najprawdopodobniej w ciążę. Jego zdaniem Bill powinien znaleźć sobie nową
dziewczynę, przy której zapomni o blondynce. Taką, która będzie milion razy
lepsza od Mary.
-
Co dlaczego?
-
Dlaczego
złamałeś obietnicę? Mówiłeś, że już nigdy nie wyjdziesz bez telefonu, albo
powiadomienia kogoś dokąd idziesz.
-
Przepraszam.
-
Nie chcę
żebyś przepraszał, tylko chcę wiedzieć dlaczego - upierał się.
Bill chwilę milczał, po czym opowiedział bratu jak poszedł po długopis do
pokoju Gustava i zobaczył ending z Trinity Blood, a następnie zadzwonił do Mary
Ann. Przekazał bliźniakowi ze wszystkimi szczegółami rozmowę z blondynką, a
potem opisał jak podle się czuł i na dobrą sprawę jeszcze czuje. Na dowód
swoich słów pokazał Dreadowłosemu lewe przedramię, zapełnione w całości
niebieskimi literkami.
-
„Świat
płacze w takt mojego serca, drzewa się łamią pod natłokiem łez, nie ma już
nadziei, odeszła wraz z tobą, zostawiając mnie pogrążonego w bólu” - czytał na głos. - „Zamykam się dla świata,
wspomnienia mnie pochłaniają, mogło być nam tak dobrze, ale ty oszukiwałaś,
grałaś nieczysto w tę grę, stosując niedozwolone chwyty, teraz przegrywam,
staję się słaby...” Bill? - Spojrzał na brata, w którego czekoladowych
oczach widniał bezbrzeżny smutek. - Ty nigdy nie byłeś słaby. Miałeś lepsze i
gorsze momenty w życiu, ale zawsze potrafiłeś sobie poradzić. Nie to co ja...
Pamiętasz jak zawsze mnie pocieszałeś? To ty mówiłeś, że między rodzicami
będzie dobrze, a nawet jak się rozwiodą, to oboje będą nas kochali tak samo jak
wcześniej.
-
Pamiętam -
przytaknął smutno, przypominając sobie momenty kiedy pocieszał Toma po
kolejnych awanturach rodziców. - Nie potrafię być już silny... Za bardzo ją
kocham. Ona naprawdę była słońcem rozświetlającym moje życie, tą jedną jedyną,
która jest mi pisana już do końca. Może i byliśmy ze sobą krótko, ale
przeżyliśmy więcej niż niejedno małżeństwo z dwudziestoletnim stażem.
-
To dlaczego
do cholery nie powiesz jej tego?! - Dreadowłosy podniósł głos. Teraz to on był
wściekły na Mary Ann. Co ona sobie wyobraża traktując w taki sposób jego
bliźniaka?! - Jak chcesz, to ja do niej zadzwonię i sobie z nią pogadam. Żadna
panna nie będzie krzywdziła tak mojego bliźniaka!
-
Daj spokój -
westchnął ciężko. - To na nic. Zresztą nie wiem nawet czy chcę z nią być po
tym, co się stało. Mogła mi powiedzieć o ciąży albo o tym, że byłem tylko jej
zabaweczką.
Przez chwilę panowała między nimi cisza, którą przerwał Tom:
-
I co teraz
zamierzasz zrobić?
-
Zapomnieć o niej
i znienawidzić tak jak ona mnie. Na początku dobrze mi to wychodziło, więc
czemu teraz ma tak nie być?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz