niedziela, 27 stycznia 2013

Rozdział 188



Blondynka spojrzała na niego z przerażeniem, odmawiając w duchu wszystkie znane jej modlitwy do bogów i bogiń, których kiedykolwiek wymyślili ludzie. Czuła się co najmniej nie komfortowo ze skierowaną w swoją stronę lufą pistoletu.
Przełknęła głośno ślinę, poczym poprosiła drżącym głosem:
-          Odłóż to...
-          Nic z tego misiu pysiu. Albo będziesz moja albo niczyja - powiedział z niezwykłą pewnością siebie.
Serce podeszło jej do gardła, z twarzy odpłynęła cała krew, a ciało przebiegały na przemian zimne i gorące dreszcze. Mary Ann jeszcze nigdy nie bała się równie mocno. Choć miała wiele chwil zwątpienia w życiu i czasem wydawało jej się, że lepiej byłoby umrzeć, to jednak chciała żyć.
-          Piotrek... - zaczęła ostrożnie. - Proszę cię odłóż ten pistolet.
-          Nie! Nie wystawisz mnie kolejny raz misiu pysiu! Czy tego chcesz czy nie będziesz moja!
„Dlaczego zgodziłam się wsiąść z nim do samochodu?!” - Mary Ann wyrzucała sobie w duchu. Naprawdę panicznie się bała, że zaraz Piotrek pociągnie za spust. W życiu nie pomyślałaby, że ten łagodny chłopak, o nieco atletycznej budowie ciała jest zdolny do czegoś takiego. Poczuła jak do jej oczu zaczynają napływać łzy. Przymknęła powieki, powtarzając sobie w myślach, jak mantrę: „Tylko nie panikuj. Teraz musisz zachować spokój.” Oczywiście mogła powiedzieć mu, że w przeciągu tych kilku minut bardzo za nim zatęskniła i pokochała, ale zwyczajnie nie potrafiła tego zrobić. To Billa kochała całym sercem i duszą, a nie Piotrka. Nawet fakt, że Czarnowłosy nie odzywa się do niej ostatnio, nie był w stanie skłonić jej do rzucenia się w ramiona byłego chłopaka, który wymachiwał przed jej oczami pistoletem.
-          Dlaczego mi to robisz? - spytała cicho, a po jej policzku potoczyła się samotna łza.
-          Kocham cię Mery Ann. Nie zniosę więcej twojego widoku z tym cholernym pedałem! Albo będziesz moja, albo niczyja!! - wrzasnął, odrywając wzrok od drogi.
Widziała w jego oczach obłęd zmieszany z nienawiścią i czymś jeszcze, czego nie potrafiła rozpoznać. W jego spojrzeniu nie było jednak ani krzty miłości. Nie tak patrzy chłopak na dziewczynę, którą kocha całym sercem; który jest w stanie zabić ją tylko dlatego, że nie może być jego.
-          Nigdy cię nie pospieszałem!! Byłem cicho, kiedy nic nie odpowiadałaś na moje zapewnienia o miłości!! Myślałem, że potrzebujesz czasu, a ty dawałaś dupy temu gówniarzowi!! - Wrzeszczał, patrząc jej prosto w oczy. Za każdym razem kiedy lufa pistoletu niebezpiecznie drgała, serce podchodziło jej do gardła.
Mary Ann spojrzała kątem oka na drogę. Piotrek jechał pod prąd. Na szczęście nie było w zasięgu wzroku żadnego samochodu. „Gdyby tylko się na chwilę zatrzymał” - pomyślała, choć nie przypominała sobie, żeby gdzieś w pobliżu były światła, albo roboty drogowe, które zmusiłyby go do zatrzymania pojazdu.
-          I myślisz, że będę z tobą dlatego, że trzymasz pistolet przed moją głową? - Wbiła w niego wzrok. - I grozisz, że mnie zabijesz?
W szaro-niebieskich oczach Piotrka błysnęły iskierki wściekłości, a ona pomyślała, że chłopak naciśnie zaraz spust. Jeżeli chciała wysiąść cała z tego pieprzonego samochodu, to zdecydowanie nie powinna mu pyskować, tylko przytakiwać. Gdyby to było takie proste...
-          Źle mnie zrozumiałaś. To nie jest żadna propozycja, szantaż czy coś takiego. Ja ci daję wybór misiu pysiu. Albo będziesz ze mną, albo umrzesz.
Słysząc jego szyderczy śmiech, poczuła jak skręcają jej się wszystkie wnętrzności w supeł. Dlaczego do cholery wsiadła do tego przeklętego samochodu?! Dlaczego nie przewidziała tego, że Piotrek coś knuje?! Dlaczego?! Miała ochotę wyć z rozpaczy, ale strach nie pozwolił jej się nawet poruszyć.
Mary Ann spojrzała w przednią szybę. Na drodze nadal nie było ani jednego samochodu. Pomyślała, że mogłaby spróbować wyskoczyć z rozpędzonego auta, ale zaraz potrząsnęła nieznacznie głową. Przecież to niedorzeczne! Nie jest Bruce’m Willisem, który wychodzi bez szwanku z największych tarapatów!
-          Nie sądzisz, że tak naprawdę nie mam żadnego wyboru? - Spytała, aby nieco oddalić moment, kiedy zostanie zmuszona do powiedzenia mu, że między nimi nic nie będzie i jak chce to niech sobie ją zabija. Nie było jej to oczywiście obojętne, ale widziała, że nie ma praktycznie szansy na wyjście z tej sytuacji cało.
-          Masz wybór. Ja albo śmierć.
Była zdziwiona z jakim spokojem i pewnością siebie wypowiedział te słowa. Brzmiało to tak, jakby naprawdę miał zamiar ją zabić jeżeli go nie wybierze. Uniosła nieznacznie kąciki ust ku górze wyobrażając sobie rozpromienioną twarz Billa; jego słodki uśmiech, spojrzenie czekoladowych oczu, delikatne rysy twarzy okolone czarnymi kosmykami... Chciałaby móc zatopić się w jego ciepłych ramionach i usłyszeć jego cichy głos zapewniający, że wszystko będzie dobrze. Po jej policzkach zaczęły spływać ciurkiem łzy. Tak bardzo się bała, a znikąd nie miała jak nadejść pomoc. Piotrek wywiózł ją gdzieś poza Zieloną Górę i dodatkowo trzymał ten cholerny pistolet wycelowany prosto w nią; w jej głowę.
-          Jeżeli myślisz misiu pysiu, że twoje łzy skruszą mi serce to się grubo mylisz.
-          Proszę cię, odłóż to - wyciągnęła dłoń, żeby zabrać mu pistolet, ale on się tylko zaczął śmiać, kiwając na wszystkie strony przedmiotem. Przemknęło jej przez myśl, że Piotrek wygląda jak psychopata, który ma na swoim koncie już kilka morderstw.
-          Nie wierzysz mi, że jest prawdziwy?! Chcesz się przekonać dziwko, że nie żartuję?! - krzyczał, tak jakby został opętany przez złe moce.
Mary Ann skuliła się na fotelu pasażera widząc jak Piotrek celuje pistoletem w dach samochodu, a następnie naciska spust. Dźwięk wylatującego naboju zmieszał się z hałasem pracującego silnika srebrnego Peugota. Pocisk przebił podsufitkę, a następnie dach auta. Blondynka patrzyła na to wszystko z niedowierzaniem i niemym przerażeniem.
„Boże! Zaraz zginę!” - słowa te odbijały się złowieszczym echem od jej czaszki.
-          Teraz mi wierzysz?! Wybieraj Mery!! Ja albo śmierć!!
Łzy skapywały na jej błękitną bluzeczkę, zaś całe ciało drżało ze strachu. O ile wcześniej była przerażona, tak teraz naprawdę cholernie się bała. Wiedziała już, że Piotrek nie żartuje. Przywołała raz jeszcze obraz ukochanego. Tak bardzo chciałaby zatopić się w bezpiecznych ramionach Billa...
Już miała odpowiedzieć Piotrkowi, żeby ją zabił, bo ona nigdy z nim nie będzie, szczególnie po tym co właśnie jej robi, kiedy dostrzegła ciemnozieloną tabliczkę głoszącą: „Czerwieńsk”. Nabrała powietrza w płuca, aby nieco się uspokoić, po czym przemówiła drżącym głosem:
-          Przepraszam Piotrek za to wszystko. Tak bardzo mi przykro...
W duchu modliła się, aby chłopak musiał zatrzymać się na jakichś światłach, rondzie, skrzyżowaniu, albo czymkolwiek. Czerwieńsk to tylko mała wieś, ale teraz była jej jedyną deską ratunku, której zamierzała się chwycić.
-          Naprawdę nie chciałam cię zranić... - mówiła, żeby zyskać na czasie. - Jestem głupia... Tak bardzo głupia...
Siedzący obok niej chłopak słuchał zapewnień blondynki z ironicznym uśmieszkiem na twarzy, takim jakby chciał przez niego powiedzieć, że wreszcie dopiął swego.
-          Pocałuj mnie! - zażądał, wpadając jej w słowo.
Spojrzała na niego z najprawdziwszym obrzydzeniem i strachem. Z twarzy Piotrka nie była w stanie wyczytać żadnych emocji.
-          Dobrze. - Zgodziła się. - Ale odłóż pistolet.
-          Nie moja mała dziwko. To ja stawiam warunki.
Uśmiechnął się obleśnie, odrywając jedną dłoń od kierownicy i położył ją na udzie blondynki. Jej ciałem wstrząsnął nieprzyjemny dreszcz, zaś żołądek skurczył się do nienaturalnie małych rozmiarów. Piotrek przesunął wyżej dłoń, aż do karku Mary Ann i przyciągnął do siebie brutalnie, w drugiej ręce nadal trzymając pistolet i kierownicę.
„Jakim cudem jeszcze się nie roztrzaskaliśmy?” - przemknęło Mary Ann przez myśl, kiedy chłopak omal nie wjechał w inny samochód. Nie zrażony jednak tym, spojrzał jej głęboko w oczy, sprawiając, że obleciał ją jeszcze większy strach, i zaczął się przybliżać. Mary zamarła. Mogła znieść jego dotyk, ale nie sądziła, że byłaby w stanie go pocałować, albo przynajmniej pozwolić mu się pocałować.
-          Piotrek! Przejedziesz jakieś dziecko! - wrzasnęła, kiedy dostrzegła kątem oka chłopca przechodzącego przez pasy. - Chcesz to mnie zabij, ale to dziecko nic ci nie zrobiło!
Nastolatek gwałtownie nacisnął na hamulec. W tym momencie dziecko dostrzegło nadjeżdżający pojazd i zlęknione zatrzymało się na środku jezdni patrząc jak srebrny Peugot zatrzymuje się dosłownie kilka centymetrów przed nim. Dotknął nieśmiało maski samochodu, wznosząc oczy do nieba, w podzięce, że nic mu się nie stało.
            Mary Ann korzystając z sytuacji, szarpnęła za klamkę, a kiedy drzwi się otworzyły, nieco odetchnęła. Wybiegła z samochodu Piotrka i pognała w kierunku jakiegoś sklepiku osiedlowego. Serce łomotało jej w piersi tak mocno i szybko, że miała wrażenie, iż ludzie przebywający w okolicznych domach je słyszą.
-          Jeszcze cię dopadnę dziwko!! - Usłyszała za sobą krzyk Piotrka, a następnie pisk opon.
Weszła do sklepu, oparła się o zimną ścianę w przedsionku i zsunęła po niej. Ukryła twarz w dłoniach starając się uspokoić. Łzy spływały ciurkiem po jej policzkach, w żyłach krążyła jeszcze adrenalina, a ciało trzęsło się z przerażenia. Objęła rękoma nogi kiwając się w przód i tył, tak jakby cierpiała na chorobę sierocą, powtarzając w kółko: „Dlaczego?”. W tej chwili pragnęła tylko jednego. Znaleźć się w ciepłych ramionach Billa, wtulić w jego chudą klatkę piersiową, usłyszeć, że jest dla niego najważniejszą osobą na świecie... Jednocześnie było to nieosiągalne, przez co chciało jej się wyć jeszcze głośniej.
-          Dobrze się czujesz? - Usłyszała męski głos.
Podniosła powieki, które do tej pory były mocno zaciśnięte i spojrzała na mężczyznę około czterdziestki. Jego pełne wargi wygięły się w ciepłym uśmiechu, zaś niebieskie oczy wpatrywały się w nią z troską.
-          Tak... Ja... Przepraszam.... Pójdę już. - Wydukała, podnosząc się z miejsca.
Otrzepała spodnie i ze spuszczoną głową ruszyła do wyjścia ze sklepu. Kiedy poczuła na swoim ramieniu dłoń mężczyzny odskoczyła gwałtownie, ciężko dysząc.
-          Na pewno wszystko w porządku? - Kiwnęła głową bez przekonania. - Nie jesteś stąd. - Stwierdził, prowadząc ją w głąb sklepu.
Posadził ją za ladą, a sam zniknął na zapleczu, mówiąc, że zaraz wróci. Mary Ann wpatrywała się przez moment w jakiś nieokreślony punkt, po czym sięgnęła do kieszeni, aby sprawdzić czy ma przy sobie jakieś pieniądze. Uśmiechnęła się do siebie lekko wyciągając banknot pięćdziesięciozłotowy. Płaciła Klaudii składkę na koniec roku, a jako, że spieszyło jej się do domu wetknęła niedbale resztę do jeansów, a nie, tak jak zwykle, do portfela.
Wstała z plastikowego krzesełka i podeszła do półki ze słodyczami. Kiedy sięgała po kolejnego batona, do już sporej kolekcji łakoci wrócił sprzedawca. Rozglądał się przez moment za blondynką, a nie dostrzegłszy jej postawił zrezygnowany na ladzie dwie szklanki z parującą herbatą i usiadł na swoim krzesełku. Zatopił się w jednym z artykułów, który czytał przed tym jak zauważył wbiegającą do jego sklepu nastolatkę. Z początku chciał ją wyprosić sądząc, że się naćpała, a teraz zamierza odstawiać cyrki w jego spożywczym, ale gdy podszedł bliżej okazało się, że dziewczyna jest czymś strasznie przerażona.
Słysząc chrząkanie, a po nim drżący głos, proszący o podliczenie zakupów, uniósł głowę w górę. Spojrzał w zapłakaną, ale w dalszym ciągu ładną twarz nastolatki, którą okalały dość długie, potargane blond kosmyki. Nie była pięknością, ale miała w sobie to coś. Gdyby był młodszy o dwadzieścia lat, nie miał żony i dzieci, to być może zaproponowałby jej spotkanie w bardziej sprzyjających okolicznościach.
-          Myślałem, że już sobie poszłaś - odezwał się starając się rozpocząć rozmowę.
Mary Ann pokręciła tylko przecząco głową, podsuwając mu łakocie, które wybrała. Nic nie działało na uspokojenie nerwów, tak jak zjedzenie dużej ilości czekolady. Kiedy mężczyzna skasował kilka kodów, Mary odwinęła sreberko kremowej Milki i zaczęła jeść. Gdy pochłonęła prawie całą tabliczkę, jeszcze zanim mężczyzna zdążył skasować pozostałe batoniki, otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Nastolatka zdecydowanie nie wyglądała na osobę, która je bez opamiętania słodycze. Była na to zdecydowanie zbyt szczupła.
Podała mężczyźnie banknot i zabrała się za drugą tabliczkę.
-          Nie wie pan, czy odjeżdża stąd jakiś autobus do Zielonej Góry? - Spytała już nieco bardziej opanowana niż jeszcze chwilę temu. Może powinien wręczać żonie kilka tabliczek czekolady kiedy jest zła?
-          Powinien przyjechać za - spojrzał na ścienny zegar - jakieś czterdzieści minut. Przystanek jest w tamtej uliczce - wskazał dłonią, na aleję pomiędzy dwoma domami.
-          Dziękuję panu bardzo.
Zdobyła się na lekki uśmiech, kończąc jeść drugą tabliczkę czekolady.
-          Nie ma za co. Może napijesz się ciepłej herbaty?
Podsunął jej szklankę z parującym napojem. Mary Ann spojrzała na niego niepewnie, a kiedy uśmiechnął się do niej ciepło upiła kilka łyków, pogryzając Snikersa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz