Blondynka spojrzała na niego z
przerażeniem, odmawiając w duchu wszystkie znane jej modlitwy do bogów i bogiń,
których kiedykolwiek wymyślili ludzie. Czuła się co najmniej nie komfortowo ze
skierowaną w swoją stronę lufą pistoletu.
Przełknęła głośno ślinę, poczym
poprosiła drżącym głosem:
-
Odłóż to...
-
Nic z tego misiu pysiu. Albo będziesz moja albo niczyja -
powiedział z niezwykłą pewnością siebie.
Serce podeszło jej do gardła, z twarzy
odpłynęła cała krew, a ciało przebiegały na przemian zimne i gorące dreszcze.
Mary Ann jeszcze nigdy nie bała się równie mocno. Choć miała wiele chwil
zwątpienia w życiu i czasem wydawało jej się, że lepiej byłoby umrzeć, to
jednak chciała żyć.
-
Piotrek... - zaczęła ostrożnie. - Proszę cię odłóż ten
pistolet.
-
Nie! Nie wystawisz mnie kolejny raz misiu pysiu! Czy tego
chcesz czy nie będziesz moja!
„Dlaczego zgodziłam się wsiąść z nim do
samochodu?!” - Mary Ann wyrzucała sobie w duchu. Naprawdę panicznie się bała,
że zaraz Piotrek pociągnie za spust. W życiu nie pomyślałaby, że ten łagodny
chłopak, o nieco atletycznej budowie ciała jest zdolny do czegoś takiego.
Poczuła jak do jej oczu zaczynają napływać łzy. Przymknęła powieki, powtarzając
sobie w myślach, jak mantrę: „Tylko nie panikuj. Teraz musisz zachować spokój.”
Oczywiście mogła powiedzieć mu, że w przeciągu tych kilku minut bardzo za nim
zatęskniła i pokochała, ale zwyczajnie nie potrafiła tego zrobić. To Billa
kochała całym sercem i duszą, a nie Piotrka. Nawet fakt, że Czarnowłosy nie
odzywa się do niej ostatnio, nie był w stanie skłonić jej do rzucenia się w
ramiona byłego chłopaka, który wymachiwał przed jej oczami pistoletem.
-
Dlaczego mi to robisz? - spytała cicho, a po jej policzku
potoczyła się samotna łza.
-
Kocham cię Mery Ann. Nie zniosę więcej twojego widoku z
tym cholernym pedałem! Albo będziesz moja, albo niczyja!! - wrzasnął, odrywając
wzrok od drogi.
Widziała w jego oczach obłęd zmieszany
z nienawiścią i czymś jeszcze, czego nie potrafiła rozpoznać. W jego spojrzeniu
nie było jednak ani krzty miłości. Nie tak patrzy chłopak na dziewczynę, którą
kocha całym sercem; który jest w stanie zabić ją tylko dlatego, że nie może być
jego.
-
Nigdy cię nie pospieszałem!! Byłem cicho, kiedy nic nie
odpowiadałaś na moje zapewnienia o miłości!! Myślałem, że potrzebujesz czasu, a
ty dawałaś dupy temu gówniarzowi!! - Wrzeszczał, patrząc jej prosto w oczy. Za
każdym razem kiedy lufa pistoletu niebezpiecznie drgała, serce podchodziło jej
do gardła.
Mary Ann spojrzała kątem oka na drogę.
Piotrek jechał pod prąd. Na szczęście nie było w zasięgu wzroku żadnego
samochodu. „Gdyby tylko się na chwilę zatrzymał” - pomyślała, choć nie
przypominała sobie, żeby gdzieś w pobliżu były światła, albo roboty drogowe,
które zmusiłyby go do zatrzymania pojazdu.
-
I myślisz, że będę z tobą dlatego, że trzymasz pistolet przed
moją głową? - Wbiła w niego wzrok. - I grozisz, że mnie zabijesz?
W szaro-niebieskich oczach Piotrka
błysnęły iskierki wściekłości, a ona pomyślała, że chłopak naciśnie zaraz
spust. Jeżeli chciała wysiąść cała z tego pieprzonego samochodu, to zdecydowanie
nie powinna mu pyskować, tylko przytakiwać. Gdyby to było takie proste...
-
Źle mnie zrozumiałaś. To nie jest żadna propozycja,
szantaż czy coś takiego. Ja ci daję wybór misiu pysiu. Albo będziesz ze mną,
albo umrzesz.
Słysząc jego szyderczy śmiech, poczuła
jak skręcają jej się wszystkie wnętrzności w supeł. Dlaczego do cholery wsiadła
do tego przeklętego samochodu?! Dlaczego nie przewidziała tego, że Piotrek coś
knuje?! Dlaczego?! Miała ochotę wyć z rozpaczy, ale strach nie pozwolił jej się
nawet poruszyć.
Mary Ann spojrzała w przednią szybę. Na
drodze nadal nie było ani jednego samochodu. Pomyślała, że mogłaby spróbować
wyskoczyć z rozpędzonego auta, ale zaraz potrząsnęła nieznacznie głową.
Przecież to niedorzeczne! Nie jest Bruce’m Willisem, który wychodzi bez szwanku
z największych tarapatów!
-
Nie sądzisz, że tak naprawdę nie mam żadnego wyboru? -
Spytała, aby nieco oddalić moment, kiedy zostanie zmuszona do powiedzenia mu,
że między nimi nic nie będzie i jak chce to niech sobie ją zabija. Nie było jej
to oczywiście obojętne, ale widziała, że nie ma praktycznie szansy na wyjście z
tej sytuacji cało.
-
Masz wybór. Ja albo śmierć.
Była zdziwiona z jakim spokojem i
pewnością siebie wypowiedział te słowa. Brzmiało to tak, jakby naprawdę miał
zamiar ją zabić jeżeli go nie wybierze. Uniosła nieznacznie kąciki ust ku górze
wyobrażając sobie rozpromienioną twarz Billa; jego słodki uśmiech, spojrzenie
czekoladowych oczu, delikatne rysy twarzy okolone czarnymi kosmykami...
Chciałaby móc zatopić się w jego ciepłych ramionach i usłyszeć jego cichy głos
zapewniający, że wszystko będzie dobrze. Po jej policzkach zaczęły spływać
ciurkiem łzy. Tak bardzo się bała, a znikąd nie miała jak nadejść pomoc.
Piotrek wywiózł ją gdzieś poza Zieloną Górę i dodatkowo trzymał ten cholerny
pistolet wycelowany prosto w nią; w jej głowę.
-
Jeżeli myślisz misiu pysiu, że twoje łzy skruszą mi serce
to się grubo mylisz.
-
Proszę cię, odłóż to - wyciągnęła dłoń, żeby zabrać mu
pistolet, ale on się tylko zaczął śmiać, kiwając na wszystkie strony
przedmiotem. Przemknęło jej przez myśl, że Piotrek wygląda jak psychopata,
który ma na swoim koncie już kilka morderstw.
-
Nie wierzysz mi, że jest prawdziwy?! Chcesz się przekonać
dziwko, że nie żartuję?! - krzyczał, tak jakby został opętany przez złe moce.
Mary Ann skuliła się na fotelu pasażera
widząc jak Piotrek celuje pistoletem w dach samochodu, a następnie naciska
spust. Dźwięk wylatującego naboju zmieszał się z hałasem pracującego silnika
srebrnego Peugota. Pocisk przebił podsufitkę, a następnie dach auta. Blondynka
patrzyła na to wszystko z niedowierzaniem i niemym przerażeniem.
„Boże! Zaraz zginę!” - słowa te odbijały się złowieszczym
echem od jej czaszki.
-
Teraz mi wierzysz?! Wybieraj Mery!! Ja albo śmierć!!
Łzy skapywały na jej błękitną bluzeczkę,
zaś całe ciało drżało ze strachu. O ile wcześniej była przerażona, tak teraz
naprawdę cholernie się bała. Wiedziała już, że Piotrek nie żartuje. Przywołała
raz jeszcze obraz ukochanego. Tak bardzo chciałaby zatopić się w bezpiecznych
ramionach Billa...
Już miała odpowiedzieć Piotrkowi, żeby
ją zabił, bo ona nigdy z nim nie będzie, szczególnie po tym co właśnie jej
robi, kiedy dostrzegła ciemnozieloną tabliczkę głoszącą: „Czerwieńsk”. Nabrała
powietrza w płuca, aby nieco się uspokoić, po czym przemówiła drżącym głosem:
-
Przepraszam Piotrek za to wszystko. Tak bardzo mi
przykro...
W duchu modliła się, aby chłopak musiał
zatrzymać się na jakichś światłach, rondzie, skrzyżowaniu, albo czymkolwiek.
Czerwieńsk to tylko mała wieś, ale teraz była jej jedyną deską ratunku, której
zamierzała się chwycić.
-
Naprawdę nie chciałam cię zranić... - mówiła, żeby zyskać
na czasie. - Jestem głupia... Tak bardzo głupia...
Siedzący obok niej chłopak słuchał
zapewnień blondynki z ironicznym uśmieszkiem na twarzy, takim jakby chciał
przez niego powiedzieć, że wreszcie dopiął swego.
-
Pocałuj mnie! - zażądał, wpadając jej w słowo.
Spojrzała na niego z najprawdziwszym
obrzydzeniem i strachem. Z twarzy Piotrka nie była w stanie wyczytać żadnych
emocji.
-
Dobrze. - Zgodziła się. - Ale odłóż pistolet.
-
Nie moja mała dziwko. To ja stawiam warunki.
Uśmiechnął się obleśnie, odrywając
jedną dłoń od kierownicy i położył ją na udzie blondynki. Jej ciałem wstrząsnął
nieprzyjemny dreszcz, zaś żołądek skurczył się do nienaturalnie małych
rozmiarów. Piotrek przesunął wyżej dłoń, aż do karku Mary Ann i przyciągnął do
siebie brutalnie, w drugiej ręce nadal trzymając pistolet i kierownicę.
„Jakim cudem jeszcze się nie
roztrzaskaliśmy?” - przemknęło Mary Ann przez myśl, kiedy chłopak omal nie
wjechał w inny samochód. Nie zrażony jednak tym, spojrzał jej głęboko w oczy,
sprawiając, że obleciał ją jeszcze większy strach, i zaczął się przybliżać.
Mary zamarła. Mogła znieść jego dotyk, ale nie sądziła, że byłaby w stanie go
pocałować, albo przynajmniej pozwolić mu się pocałować.
-
Piotrek! Przejedziesz jakieś dziecko! - wrzasnęła, kiedy
dostrzegła kątem oka chłopca przechodzącego przez pasy. - Chcesz to mnie zabij,
ale to dziecko nic ci nie zrobiło!
Nastolatek gwałtownie nacisnął na
hamulec. W tym momencie dziecko dostrzegło nadjeżdżający pojazd i zlęknione
zatrzymało się na środku jezdni patrząc jak srebrny Peugot zatrzymuje się
dosłownie kilka centymetrów przed nim. Dotknął nieśmiało maski samochodu,
wznosząc oczy do nieba, w podzięce, że nic mu się nie stało.
Mary Ann
korzystając z sytuacji, szarpnęła za klamkę, a kiedy drzwi się otworzyły, nieco
odetchnęła. Wybiegła z samochodu Piotrka i pognała w kierunku jakiegoś sklepiku
osiedlowego. Serce łomotało jej w piersi tak mocno i szybko, że miała wrażenie,
iż ludzie przebywający w okolicznych domach je słyszą.
-
Jeszcze cię dopadnę dziwko!! - Usłyszała za sobą krzyk
Piotrka, a następnie pisk opon.
Weszła do sklepu, oparła się o zimną
ścianę w przedsionku i zsunęła po niej. Ukryła twarz w dłoniach starając się uspokoić.
Łzy spływały ciurkiem po jej policzkach, w żyłach krążyła jeszcze adrenalina, a
ciało trzęsło się z przerażenia. Objęła rękoma nogi kiwając się w przód i tył,
tak jakby cierpiała na chorobę sierocą, powtarzając w kółko: „Dlaczego?”. W tej
chwili pragnęła tylko jednego. Znaleźć się w ciepłych ramionach Billa, wtulić w
jego chudą klatkę piersiową, usłyszeć, że jest dla niego najważniejszą osobą na
świecie... Jednocześnie było to nieosiągalne, przez co chciało jej się wyć
jeszcze głośniej.
-
Dobrze się czujesz? - Usłyszała męski głos.
Podniosła powieki, które do tej pory
były mocno zaciśnięte i spojrzała na mężczyznę około czterdziestki. Jego pełne
wargi wygięły się w ciepłym uśmiechu, zaś niebieskie oczy wpatrywały się w nią
z troską.
-
Tak... Ja... Przepraszam.... Pójdę już. - Wydukała,
podnosząc się z miejsca.
Otrzepała spodnie i ze spuszczoną głową
ruszyła do wyjścia ze sklepu. Kiedy poczuła na swoim ramieniu dłoń mężczyzny
odskoczyła gwałtownie, ciężko dysząc.
-
Na pewno wszystko w porządku? - Kiwnęła głową bez
przekonania. - Nie jesteś stąd. - Stwierdził, prowadząc ją w głąb sklepu.
Posadził ją za ladą, a sam zniknął na
zapleczu, mówiąc, że zaraz wróci. Mary Ann wpatrywała się przez moment w jakiś
nieokreślony punkt, po czym sięgnęła do kieszeni, aby sprawdzić czy ma przy
sobie jakieś pieniądze. Uśmiechnęła się do siebie lekko wyciągając banknot
pięćdziesięciozłotowy. Płaciła Klaudii składkę na koniec roku, a jako, że
spieszyło jej się do domu wetknęła niedbale resztę do jeansów, a nie, tak jak
zwykle, do portfela.
Wstała z plastikowego krzesełka i
podeszła do półki ze słodyczami. Kiedy sięgała po kolejnego batona, do już
sporej kolekcji łakoci wrócił sprzedawca. Rozglądał się przez moment za
blondynką, a nie dostrzegłszy jej postawił zrezygnowany na ladzie dwie szklanki
z parującą herbatą i usiadł na swoim krzesełku. Zatopił się w jednym z
artykułów, który czytał przed tym jak zauważył wbiegającą do jego sklepu
nastolatkę. Z początku chciał ją wyprosić sądząc, że się naćpała, a teraz
zamierza odstawiać cyrki w jego spożywczym, ale gdy podszedł bliżej okazało
się, że dziewczyna jest czymś strasznie przerażona.
Słysząc chrząkanie, a po nim drżący
głos, proszący o podliczenie zakupów, uniósł głowę w górę. Spojrzał w
zapłakaną, ale w dalszym ciągu ładną twarz nastolatki, którą okalały dość
długie, potargane blond kosmyki. Nie była pięknością, ale miała w sobie to coś.
Gdyby był młodszy o dwadzieścia lat, nie miał żony i dzieci, to być może
zaproponowałby jej spotkanie w bardziej sprzyjających okolicznościach.
-
Myślałem, że już sobie poszłaś - odezwał się starając się
rozpocząć rozmowę.
Mary Ann pokręciła tylko przecząco
głową, podsuwając mu łakocie, które wybrała. Nic nie działało na uspokojenie
nerwów, tak jak zjedzenie dużej ilości czekolady. Kiedy mężczyzna skasował
kilka kodów, Mary odwinęła sreberko kremowej Milki i zaczęła jeść. Gdy
pochłonęła prawie całą tabliczkę, jeszcze zanim mężczyzna zdążył skasować
pozostałe batoniki, otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Nastolatka zdecydowanie
nie wyglądała na osobę, która je bez opamiętania słodycze. Była na to
zdecydowanie zbyt szczupła.
Podała mężczyźnie banknot i zabrała się
za drugą tabliczkę.
-
Nie wie pan, czy odjeżdża stąd jakiś autobus do Zielonej
Góry? - Spytała już nieco bardziej opanowana niż jeszcze chwilę temu. Może
powinien wręczać żonie kilka tabliczek czekolady kiedy jest zła?
-
Powinien przyjechać za - spojrzał na ścienny zegar -
jakieś czterdzieści minut. Przystanek jest w tamtej uliczce - wskazał dłonią,
na aleję pomiędzy dwoma domami.
-
Dziękuję panu bardzo.
Zdobyła się na lekki uśmiech, kończąc
jeść drugą tabliczkę czekolady.
-
Nie ma za co. Może napijesz się ciepłej herbaty?
Podsunął jej szklankę z parującym
napojem. Mary Ann spojrzała na niego niepewnie, a kiedy uśmiechnął się do niej
ciepło upiła kilka łyków, pogryzając Snikersa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz