niedziela, 27 stycznia 2013

Rozdział 195



-          Mamo ja naprawdę potrzebuję tych pieniędzy... - Bill jęczał do słuchawki, wpatrując się w stertę kartek rozrzuconych po biurku i podłodze.
Nie chciał prosić rodzicielki o swoje własne pieniądze, ale nie miał wyboru. Jeżeli chciał podjąć z konta powyżej dwóch tysięcy euro musiał mieć jej zgodę. Przynajmniej do osiemnastego roku życia. Simone Trümper wraz ze swoim byłym mężem zdecydowali tak, aby ich synom nie poprzewracało się w głowach. I nie miał z Tomem do nich o to żalu, tym bardziej, że raczej nigdy nie robili problemów kiedy potrzebowali nieco więcej gotówki. Aż do teraz.
-          Bill, powinieneś bardziej szanować swoje rzeczy. Nie możesz rzucać laptopem o ścianę kiedy tylko przyjdzie ci na to ochota. Nie tak cię wychowałam... - tłumaczyła spokojnie, a w nim gotowało się ze złości. Przecież sam zarobił każdego eurocenta, którego miał na koncie! To on włożył swoją energię we wszystkie koncerty i całą promocję! A teraz nawet nie może wyciągnąć czterech tysięcy euro na nowego laptopa, bo mama z tatą zablokowali mu kartę!
-          Byłem wtedy zły... - Zaczął się tłumaczyć, ale mu przerwała.
-          Nie obchodzi mnie to. Kierownika hotelu także nie obchodziło. Pieniądze na twojego laptopa poszły na pomalowanie ściany i kupienie nowego stolika. Nie mówię nic nawet o zbitym lustrze we Wiedniu. Wiem, że czułeś się wtedy okropnie, ale mam nadzieję, że następnym razem pomyślisz zanim coś zrobisz.
Zanim Bill zdążył zaprotestować kobieta się rozłączyła. Odsunął ze złością telefon od ucha i wystukał numer do ojca. Od kilku miesięcy mieli ze sobą całkiem dobry kontakt. W końcu zrozumiał, że rozwód ich rodziców nie był winą tylko ich taty, przez co był na niego troszkę mniej cięty.
-          Cześć Bill! - Przywitał go radośnie. - Stało się coś?
-          A jak myślisz? - Burknął z wyrzutem. - Zablokowałeś mi z matką konto!
-          Powinieneś bardziej doceniać pieniądze, które zarabiasz swoją ciężką pracą...
-          No właśnie! Sam je zarabiam, więc pozwólcie mi decydować na co chcę je wydać! - Uniósł głos. Wiedział, że nie powinien krzyczeć na ojca, bo w ten sposób nic nie wskóra, ale był na to zbyt wściekły.
-          Będziesz o tym decydował jak skończysz osiemnaście lat.
-          Ale tato ja naprawdę potrzebuję pieniędzy na nowego laptopa... - jęknął najżałośniej jak tylko potrafił, mając nadzieję, że zmiękczy tym serce ojca.
-          Mogłeś myśleć o tym, zanim potrzaskałeś starego. Rozumiem, że może nie był już taki bajerancki jak jeszcze dwa miesiące temu, ale nie musiałeś go rozwalać o ścianę i roztrzaskiwać przy tym stoliku.
-          Nie panowałem wtedy nad sobą...
-          W takim razie odblokujemy ci konto, jak nauczysz się nad sobą panować - powiedział stanowczo. - Do usłyszenia.
Bill odłożył delikatnie telefon na biurko, aby nie żałować później, że mały, prostokątny przedmiot również uległ destrukcji, po czym zacisnął dłonie w pięści i podniósł się z krzesła.
Ani Simone Trümper, ani Jörg Kaulitz nie mieli nawet pojęcia jak bardzo poczuł się upokorzony w sklepie komputerowym! Spędził ponad godzinę na wybieraniu ślicznego, czarnego Apple’a, który wydawał mu się być najbardziej bajerancki, bo Bill Kaulitz przecież musi mieć to co najlepsze; zadowolony, że będzie miał na czym pisać nowe piosenki, podał sprzedawcy z szerokim uśmiechem kartę płatniczą. Mężczyzna po chwili sprawdzania czegoś w komputerze oznajmił mu, że nie może zapłacić. Z początku myślał, że popsuł się terminal, ale kiedy spróbował uiścić opłatę jeszcze na trzech innych terminalach, a wreszcie poszedł do bankomatu, aby wyciągnąć pieniądze okazało się, że jego konto jest zablokowane! Zdenerwowany zadzwonił do banku i urządził jakiejś kobiecie awanturę, ale nic tym nie wskórał. Za to dowiedział się, że za tym wszystkim stoją jego rodzice...
Bill chodził w kółko po pokoju, próbując się trochę uspokoić, a kiedy to nie pomogło kopnął krzesło, na którym jeszcze chwilę temu siedział. Jeżeli je rozwali to w zasadzie nic się nie stanie. W ich mieszkaniu jest jeszcze dużo innych krzeseł. A jak nie, to na podłodze również da się siedzieć. 
* * *
            Mary Ann przekręciła kluczyk w zamku i z błogim uśmiechem weszła do pokoju hotelowego, który miała zajmować z tatą przez najbliższe cztery dni. Po tym co ją spotkało od opuszczenia samolotu, marzyła tylko i wyłącznie o chłodnej kąpieli i rzuceniu się na łóżko. Zostawiła swój plecak w małym przedsionku i skierowała się do właściwego pokoju. Skrzywiła się widząc, że w pomieszczeniu znajduje się małżeńskie łóżko. „Znowu...” - pomyślała ze smutkiem przypominając sobie, że w pokoju, który dzieliła z Billem również było małżeńskie łoże. Z tym, że tamto w Paryżu dało się rozsunąć. I wtedy to był Bill, a nie jej tata.
-          Super... - burknęła.
-          Co się stało? - Spytał Robert Rose wchodząc do środka.
-          Dali nam pokój z podwójnym łóżkiem...
-          I widokiem na ścianę - mruknął, odsuwając brązowe zasłony. - Chodź pójdziemy poprosić o inny pokój.
Blondynka skinęła zgodnie głową. Chwyciła swój plecak i z miną męczennicy ruszyła za ojcem. Zeszli po wąskich schodkach do recepcji. Kobieta ubrana w zielone sari uśmiechnęła się do nich pogodnie.
-          Problem? - Zwróciła się do nich w języku angielskim.
-          Tak. - Pan Rose kiwnął dodatkowo głową. - Dostaliśmy pokój z łożem małżeńskim.
-          Problem? - Spytała powtórnie kobieta.
-          Tak, problem. Mamy pokój z łożem małżeńskim i widokiem na ścianę innego budynku. - Wyjaśnił cierpliwie. Czytał w relacjach innych podróżników, że w rozmowie z Hindusami trzeba zachować absolutny spokój i zamierzał tak postępować. W końcu ludzie, którzy byli tu przed nim musieli mieć rację.
-          Problem? - Uniosła brwi, po czym spojrzała znacząco na Mary Ann i Roberta Rose.
-          Tak. Zły pokój. - Mary Ann straciła cierpliwość, a widząc, że kobieta ją zrozumiała, powtórzyła: - Zły pokój. Dwa łóżka. Jedno nie.
Blondynka położyła na ladzie klucze od ich pokoju. Hinduska spojrzała na nią podejrzliwie, a widząc, że Mary Ann nadal się w nią wpatruje wyczekująco, podała im dwie pary kluczy.
-          Dwa pokoje nie. Jeden pokój. Dwa łóżka - mówiła jak do dwuletniego dziecka pokazując dodatkowo o co jej chodzi.
Kobieta najwyraźniej wytrącona już nieco z równowagi zabrała klucze i podała im nowy komplet. Podziękowali za nie i udali się do pokoju pięćdziesiąt cztery. Mary Ann modliła się w duchu, żeby tym razem w pokoju były dwa łóżka. Mógł być nawet widok na ścianę.
Przekręciła ostrożnie klucz w zamku i weszła do środka. Jej oczom ukazał się dokładnie taki sam pokój jak poprzedni, tylko, że zamiast brązowych zasłon i narzuty, były czerwone. I dwa łóżka, co ją niezwykle ucieszyło. Trochę odstraszały ją podniszczone meble, które swoje czasy świetności miały kilka dekad temu, ale uznała, że to są Indie, a nie Niemcy, Francja, Anglia czy choćby Polska.
-          No! Przynajmniej ściana jest kawałek dalej.
Mary Ann słysząc słowa ojca, spojrzała na niego jak na kosmitę. Według niej ściana była w takiej samej odległości jak w poprzednim pokoju, ale nie miała miarki w oczach, więc oczywiście mogła się mylić.
-          Idę wziąć prysznic - oznajmiła, wyciągając ze swojego plecaka czysty top i spódniczkę.
Nienawidziła plecaków turystycznych, ale ojciec uznał, że będzie znacznie wygodniejszy niż walizka. I biorąc pod uwagę to co zobaczyła do tej pory, musiała się z nim zgodzić.
Ściągnęła z siebie mokrą od potu bluzkę z długim rękawkiem i przepocone jeansy. „Jeszcze nigdy nie spociłam się tak szybko” - pomyślała z ironią, rzucając swoje ubrania w kąt. Już miała ściągnąć bieliznę, kiedy dostrzegła kilka karaluchów spacerujących sobie koło prysznica. Zacisnęła mocno dłonie w pięści i przez chwilę starała się uspokoić. Nie. Nie bała się karaluchów, ale to było jak dla niej za wiele. Najpierw dzieciaki obeszły ich zaraz po tym jak opuścili lotnisko, potem jakiś Hindus zaciągnął ich niemalże siłą do swojej rikszy, aby następnie obwieźć po wszystkich hotelach w New Delhi! Tata Mary Ann starał się wytłumaczyć mu, że mają już zarezerwowany pokój w Rahul Palace, ale tego zupełnie to nie obchodziło. I tak zostali zmuszeni do odwiedzenia kilkudziesięciu innych hoteli. O ile można je w ogóle tak nazwać. Mary Ann nie była pewna wchodząc do niektórych czy przypadkiem zaraz się nie zawalą. Do tego ta potworna temperatura...
            Kiedy oddychanie nie pomogło, z jej krtani wydobył się wrzask. Przynajmniej w ten sposób sobie ulży.
-          Mary Ann?! - Usłyszała wołanie ojca. - Co się stało?!
-          Tutaj.są.karaluchy - wycedziła przez zęby.
-          Spokojnie, zaraz je zabiorę - powiedział wchodząc do łazienki.    
Mary Ann obserwowała w milczeniu jak jej ojciec kładzie insekty na swoją książkę i wypuszcza je przez małe okienko, a następnie z uśmiechem wychodzi z pomieszczenia. Przymknęła na moment powieki i zaczerpnęła głęboki oddech. Przynajmniej był jeden plus wyjazdu do Indii. Przez chwilę nie myślała o Billu.
* * *
-          Nikola? - Brunetka spojrzała pytająco na Gustava, upijając łyk swojej kawy z mlekiem. - Bo... ja... to znaczy... - plątał się. - Chciałem kupić coś koleżance na urodziny i nie wiem co...
-          Nie wiesz co lubi?
-          Nie bardzo - przyznał, a na jego policzkach wykwitły rumieńce. Przecież nie powie Nikoli, że Inge lubi jego i Tokio Hotel! - Chciałem kupić jej jakieś ładne perfumy, ale boję się, że nie trafię w jej gust...
-          A nie lepiej dać jej coś oryginalnego?
-          O nie! Testu ciążowego jej nie kupię! - Zaprotestował żywo. - Bielizny też nie. Wibrator i kajdanki z różowym futerkiem także odpadają...
Nikola roześmiała się. Chciałaby zobaczyć minę dziewczyny, kiedy Gustav wręczyłby jej wibrator. Z pewnością byłaby ciekawa...
-          Może w takim razie kupisz jej pończochy i gorset do kompletu? - Zażartowała.
-          To nie jest śmieszne... - jęknął. - Ja naprawdę nie mam pojęcia co jej kupić...
-          O czym rozmawiacie?
Nikola wraz z Gustavem spojrzeli w stronę drzwi od kuchni, w których stał uśmiechnięty Tom. Dreadowłosy podszedł do brunetki i czule pocałował ją w czoło, sadowiąc się na miejscu obok niej.
-          Gustav chce kupić koleżance coś na urodziny.
-          Koleżance? - Prychnął, a na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. - Inge to wróg! Mówiłem ci, żebyś kupił jej sznurek, truciznę, albo pistolet.
-          Tom! - Nikola zawołała z oburzeniem, szturchając go w ramię. - Nie bądź taki.
-          Mówisz tak, bo nie znasz tego szatana...
-          Ona nie jest taka zła! - wtrącił perkusista.
-          Czyżby dała ci kosza, kochanie? - Brunetka zatrzepotała rzęsami, wpatrując się w orzechowe tęczówki Toma, teraz nienaturalnie rozszerzone ze strachu, że Inge mogłaby kiedykolwiek mu się podobać.
-          Na szczęście nigdy nie było ku temu okazji. Ona jest jeszcze gorsza niż Jacqulin!
-          Jacqulin?
Tom z Gustavem zgodnie pokiwali głowami, ale żaden z nich nie odezwał się, aby wyjaśnić Nikoli kim jest Jacqulin. Brunetka przypomniała sobie, że słyszała to imię, kiedy Dreadowłosy budził Georga. Basista zerwał się wtedy z posłania, tak jakby rozpętała się co najmniej trzecia wojna światowa. Miała wtedy zapytać kim jest ta dziewczyna, ale wyleciało jej to z głowy.
-          Kto to jest ta cała Jacqulin? - Ponagliła ich.
Gustav rozejrzał się uważnie dookoła, sprawdzając czy nie ma gdzieś przypadkiem Georga. Basista zawsze wpadał w panikę na samo imię nastolatki.
-          Powiemy jej? - Spytał konspiracyjnym szeptem Toma.
-          A gdzie jest Georg?
-          Nie wiem, grzebał coś przy swoim basie.
-          No dobra, ale nie mów nikomu, że ci powiedzieliśmy, bo nas zabije... - zwrócił się do Nikoli, po czym przybrał ton dziadka, który opowiada swoim wnuczkom historię swojego życia: - To było jakoś rok po tym jak poznałem z Billem Gustava i Georga. Jacqulin chodziła z nimi do szkoły muzycznej. Była bardzo utalentowana, a melodie, które pisała były niesamowite. Była od Georga starsza o dwa lata, ale nie przeszkadzało mu to w uwielbianiu jej. Niemalże całował za nią ziemię. Fakt miała fajny, kształtny tyłek, śliczną buźkę, a te sterczące...
-          Ej! - Nikola szturchnęła go w ramię z uśmiechem. - Bez takich.
-          A co jesteś zazdrosna? - Spytał z chytrym uśmieszkiem.
-          Pewnie. Mojego tyłka i piersi tak nie chwalisz...
-          Przecież wiesz skarbie, że dla mnie twój tyłek i piersi są idealne - cmoknął Nikolę w usta, po czym wrócił do opowieści: - Słowem, Jacqulin była gorąca... dla Georga rzecz jasna. Całe dnie przesiadywał w swoim pokoju wpatrując się w jej zdjęcia...
-          Kiedy nie widziała, Georg wyciągał aparat i pstrykał jej fotki, a potem wieszał na ścianie w pokoju - wtrącił Gustav. - To było jak obsesja. Razem z bliźniakami myślałem, że nigdy nie wyjdzie z Maniakalno-Depresyjnego Zespołu Paparazziego, jak to wtedy określaliśmy. Potrafił mówić tylko o niej. Jaka ona jest wspaniała, jak jej włosy poruszają się na wietrze, godzinami roztkliwiał się nad brzmieniem jej głosu... Zakochał się w niej...
-          Kto się w kim zakochał? - Georg wpadł do kuchni i od razu skierował swoje kroki do lodówki. - Zgłodniałem od strojenia basu. To kto się zakochał?
Gustav spojrzał z przerażeniem na Toma. Przyjaciel nie zabronił im opowiadać historii o Jacqulin, ale doskonale wiedzieli, że wściekłby się gdyby teraz zaczęli kończyć opowieść. Tym bardziej, że przed nimi zostały najlepsze momenty, które były krępujące dla basisty.
-          Nikola zakochała się we mnie. - Dreadowłosy uśmiechnął się szeroko, całując ukochaną. - Później powiem ci co było dalej... - szepnął, tak, żeby Georg nie usłyszał.
-          Aha. W takim razie nic nowego, a przez moment myślałem, że mówicie o mnie... - Ugryzł kawałek kabanosa, sadowiąc się na krześle obok Gustava.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz