-
Mamo ja
naprawdę potrzebuję tych pieniędzy... - Bill jęczał do słuchawki, wpatrując się
w stertę kartek rozrzuconych po biurku i podłodze.
Nie chciał prosić rodzicielki o swoje własne pieniądze, ale nie miał
wyboru. Jeżeli chciał podjąć z konta powyżej dwóch tysięcy euro musiał mieć jej
zgodę. Przynajmniej do osiemnastego roku życia. Simone Trümper wraz ze swoim
byłym mężem zdecydowali tak, aby ich synom nie poprzewracało się w głowach. I
nie miał z Tomem do nich o to żalu, tym bardziej, że raczej nigdy nie robili
problemów kiedy potrzebowali nieco więcej gotówki. Aż do teraz.
-
Bill,
powinieneś bardziej szanować swoje rzeczy. Nie możesz rzucać laptopem o ścianę
kiedy tylko przyjdzie ci na to ochota. Nie tak cię wychowałam... - tłumaczyła
spokojnie, a w nim gotowało się ze złości. Przecież sam zarobił każdego
eurocenta, którego miał na koncie! To on włożył swoją energię we wszystkie
koncerty i całą promocję! A teraz nawet nie może wyciągnąć czterech tysięcy
euro na nowego laptopa, bo mama z tatą zablokowali mu kartę!
-
Byłem wtedy
zły... - Zaczął się tłumaczyć, ale mu przerwała.
-
Nie obchodzi
mnie to. Kierownika hotelu także nie obchodziło. Pieniądze na twojego laptopa
poszły na pomalowanie ściany i kupienie nowego stolika. Nie mówię nic nawet o
zbitym lustrze we Wiedniu. Wiem, że czułeś się wtedy okropnie, ale mam
nadzieję, że następnym razem pomyślisz zanim coś zrobisz.
Zanim Bill zdążył zaprotestować kobieta się rozłączyła. Odsunął ze złością
telefon od ucha i wystukał numer do ojca. Od kilku miesięcy mieli ze sobą
całkiem dobry kontakt. W końcu zrozumiał, że rozwód ich rodziców nie był winą
tylko ich taty, przez co był na niego troszkę mniej cięty.
-
Cześć Bill! -
Przywitał go radośnie. - Stało się coś?
-
A jak
myślisz? - Burknął z wyrzutem. - Zablokowałeś mi z matką konto!
-
Powinieneś
bardziej doceniać pieniądze, które zarabiasz swoją ciężką pracą...
-
No właśnie!
Sam je zarabiam, więc pozwólcie mi decydować na co chcę je wydać! - Uniósł
głos. Wiedział, że nie powinien krzyczeć na ojca, bo w ten sposób nic nie
wskóra, ale był na to zbyt wściekły.
-
Będziesz o
tym decydował jak skończysz osiemnaście lat.
-
Ale tato ja
naprawdę potrzebuję pieniędzy na nowego laptopa... - jęknął najżałośniej jak
tylko potrafił, mając nadzieję, że zmiękczy tym serce ojca.
-
Mogłeś myśleć
o tym, zanim potrzaskałeś starego. Rozumiem, że może nie był już taki
bajerancki jak jeszcze dwa miesiące temu, ale nie musiałeś go rozwalać o ścianę
i roztrzaskiwać przy tym stoliku.
-
Nie panowałem
wtedy nad sobą...
-
W takim razie
odblokujemy ci konto, jak nauczysz się nad sobą panować - powiedział stanowczo.
- Do usłyszenia.
Bill odłożył delikatnie telefon na biurko, aby nie żałować później, że
mały, prostokątny przedmiot również uległ destrukcji, po czym zacisnął dłonie w
pięści i podniósł się z krzesła.
Ani Simone Trümper, ani Jörg Kaulitz nie mieli nawet pojęcia jak bardzo
poczuł się upokorzony w sklepie komputerowym! Spędził ponad godzinę na
wybieraniu ślicznego, czarnego Apple’a, który wydawał mu się być najbardziej
bajerancki, bo Bill Kaulitz przecież musi mieć to co najlepsze; zadowolony, że
będzie miał na czym pisać nowe piosenki, podał sprzedawcy z szerokim uśmiechem
kartę płatniczą. Mężczyzna po chwili sprawdzania czegoś w komputerze oznajmił
mu, że nie może zapłacić. Z początku myślał, że popsuł się terminal, ale kiedy
spróbował uiścić opłatę jeszcze na trzech innych terminalach, a wreszcie
poszedł do bankomatu, aby wyciągnąć pieniądze okazało się, że jego konto jest
zablokowane! Zdenerwowany zadzwonił do banku i urządził jakiejś kobiecie
awanturę, ale nic tym nie wskórał. Za to dowiedział się, że za tym wszystkim
stoją jego rodzice...
Bill chodził w kółko po pokoju, próbując się trochę uspokoić, a kiedy to
nie pomogło kopnął krzesło, na którym jeszcze chwilę temu siedział. Jeżeli je
rozwali to w zasadzie nic się nie stanie. W ich mieszkaniu jest jeszcze dużo
innych krzeseł. A jak nie, to na podłodze również da się siedzieć.
* * *
Mary Ann przekręciła kluczyk w zamku i z błogim uśmiechem
weszła do pokoju hotelowego, który miała zajmować z tatą przez najbliższe
cztery dni. Po tym co ją spotkało od opuszczenia samolotu, marzyła tylko i
wyłącznie o chłodnej kąpieli i rzuceniu się na łóżko. Zostawiła swój plecak w małym
przedsionku i skierowała się do właściwego pokoju. Skrzywiła się widząc, że w
pomieszczeniu znajduje się małżeńskie łóżko. „Znowu...” - pomyślała ze smutkiem
przypominając sobie, że w pokoju, który dzieliła z Billem również było
małżeńskie łoże. Z tym, że tamto w Paryżu dało się rozsunąć. I wtedy to był
Bill, a nie jej tata.
-
Super... -
burknęła.
-
Co się stało?
- Spytał Robert Rose wchodząc do środka.
-
Dali nam
pokój z podwójnym łóżkiem...
-
I widokiem na
ścianę - mruknął, odsuwając brązowe zasłony. - Chodź pójdziemy poprosić o inny
pokój.
Blondynka skinęła zgodnie głową. Chwyciła swój plecak i z miną męczennicy
ruszyła za ojcem. Zeszli po wąskich schodkach do recepcji. Kobieta ubrana w
zielone sari uśmiechnęła się do nich pogodnie.
-
Problem? -
Zwróciła się do nich w języku angielskim.
-
Tak. - Pan
Rose kiwnął dodatkowo głową. - Dostaliśmy pokój z łożem małżeńskim.
-
Problem? -
Spytała powtórnie kobieta.
-
Tak, problem.
Mamy pokój z łożem małżeńskim i widokiem na ścianę innego budynku. - Wyjaśnił
cierpliwie. Czytał w relacjach innych podróżników, że w rozmowie z Hindusami
trzeba zachować absolutny spokój i zamierzał tak postępować. W końcu ludzie,
którzy byli tu przed nim musieli mieć rację.
-
Problem? -
Uniosła brwi, po czym spojrzała znacząco na Mary Ann i Roberta Rose.
-
Tak. Zły
pokój. - Mary Ann straciła cierpliwość, a widząc, że kobieta ją zrozumiała,
powtórzyła: - Zły pokój. Dwa łóżka. Jedno nie.
Blondynka położyła na ladzie klucze od ich pokoju. Hinduska spojrzała na
nią podejrzliwie, a widząc, że Mary Ann nadal się w nią wpatruje wyczekująco,
podała im dwie pary kluczy.
-
Dwa pokoje
nie. Jeden pokój. Dwa łóżka - mówiła jak do dwuletniego dziecka pokazując
dodatkowo o co jej chodzi.
Kobieta najwyraźniej wytrącona już nieco z równowagi zabrała klucze i podała
im nowy komplet. Podziękowali za nie i udali się do pokoju pięćdziesiąt cztery.
Mary Ann modliła się w duchu, żeby tym razem w pokoju były dwa łóżka. Mógł być
nawet widok na ścianę.
Przekręciła ostrożnie klucz w zamku i weszła do środka. Jej oczom ukazał
się dokładnie taki sam pokój jak poprzedni, tylko, że zamiast brązowych zasłon
i narzuty, były czerwone. I dwa łóżka, co ją niezwykle ucieszyło. Trochę
odstraszały ją podniszczone meble, które swoje czasy świetności miały kilka
dekad temu, ale uznała, że to są Indie, a nie Niemcy, Francja, Anglia czy
choćby Polska.
-
No!
Przynajmniej ściana jest kawałek dalej.
Mary Ann słysząc słowa ojca, spojrzała na niego jak na kosmitę. Według niej
ściana była w takiej samej odległości jak w poprzednim pokoju, ale nie miała
miarki w oczach, więc oczywiście mogła się mylić.
-
Idę wziąć
prysznic - oznajmiła, wyciągając ze swojego plecaka czysty top i spódniczkę.
Nienawidziła plecaków turystycznych, ale ojciec uznał, że będzie znacznie
wygodniejszy niż walizka. I biorąc pod uwagę to co zobaczyła do tej pory,
musiała się z nim zgodzić.
Ściągnęła z siebie mokrą od potu bluzkę z długim rękawkiem i przepocone
jeansy. „Jeszcze nigdy nie spociłam się tak szybko” - pomyślała z ironią,
rzucając swoje ubrania w kąt. Już miała ściągnąć bieliznę, kiedy dostrzegła
kilka karaluchów spacerujących sobie koło prysznica. Zacisnęła mocno dłonie w
pięści i przez chwilę starała się uspokoić. Nie. Nie bała się karaluchów, ale
to było jak dla niej za wiele. Najpierw dzieciaki obeszły ich zaraz po tym jak
opuścili lotnisko, potem jakiś Hindus zaciągnął ich niemalże siłą do swojej
rikszy, aby następnie obwieźć po wszystkich hotelach w New Delhi! Tata Mary Ann
starał się wytłumaczyć mu, że mają już zarezerwowany pokój w Rahul Palace, ale
tego zupełnie to nie obchodziło. I tak zostali zmuszeni do odwiedzenia
kilkudziesięciu innych hoteli. O ile można je w ogóle tak nazwać. Mary Ann nie
była pewna wchodząc do niektórych czy przypadkiem zaraz się nie zawalą. Do tego
ta potworna temperatura...
Kiedy oddychanie nie pomogło, z jej krtani wydobył się
wrzask. Przynajmniej w ten sposób sobie ulży.
-
Mary Ann?! -
Usłyszała wołanie ojca. - Co się stało?!
-
Tutaj.są.karaluchy
- wycedziła przez zęby.
-
Spokojnie,
zaraz je zabiorę - powiedział wchodząc do łazienki.
Mary Ann obserwowała w milczeniu jak jej ojciec kładzie insekty na swoją
książkę i wypuszcza je przez małe okienko, a następnie z uśmiechem wychodzi z
pomieszczenia. Przymknęła na moment powieki i zaczerpnęła głęboki oddech.
Przynajmniej był jeden plus wyjazdu do Indii. Przez chwilę nie myślała o Billu.
* * *
-
Nikola? -
Brunetka spojrzała pytająco na Gustava, upijając łyk swojej kawy z mlekiem. -
Bo... ja... to znaczy... - plątał się. - Chciałem kupić coś koleżance na
urodziny i nie wiem co...
-
Nie wiesz co
lubi?
-
Nie bardzo -
przyznał, a na jego policzkach wykwitły rumieńce. Przecież nie powie Nikoli, że
Inge lubi jego i Tokio Hotel! - Chciałem kupić jej jakieś ładne perfumy, ale
boję się, że nie trafię w jej gust...
-
A nie lepiej
dać jej coś oryginalnego?
-
O nie! Testu
ciążowego jej nie kupię! - Zaprotestował żywo. - Bielizny też nie. Wibrator i
kajdanki z różowym futerkiem także odpadają...
Nikola roześmiała się. Chciałaby zobaczyć minę dziewczyny, kiedy Gustav
wręczyłby jej wibrator. Z pewnością byłaby ciekawa...
-
Może w takim
razie kupisz jej pończochy i gorset do kompletu? - Zażartowała.
-
To nie jest
śmieszne... - jęknął. - Ja naprawdę nie mam pojęcia co jej kupić...
-
O czym
rozmawiacie?
Nikola wraz z Gustavem spojrzeli w stronę drzwi od kuchni, w których stał
uśmiechnięty Tom. Dreadowłosy podszedł do brunetki i czule pocałował ją w
czoło, sadowiąc się na miejscu obok niej.
-
Gustav chce
kupić koleżance coś na urodziny.
-
Koleżance? -
Prychnął, a na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. - Inge to wróg!
Mówiłem ci, żebyś kupił jej sznurek, truciznę, albo pistolet.
-
Tom! - Nikola
zawołała z oburzeniem, szturchając go w ramię. - Nie bądź taki.
-
Mówisz tak,
bo nie znasz tego szatana...
-
Ona nie jest
taka zła! - wtrącił perkusista.
-
Czyżby dała
ci kosza, kochanie? - Brunetka zatrzepotała rzęsami, wpatrując się w orzechowe
tęczówki Toma, teraz nienaturalnie rozszerzone ze strachu, że Inge mogłaby
kiedykolwiek mu się podobać.
-
Na szczęście
nigdy nie było ku temu okazji. Ona jest jeszcze gorsza niż Jacqulin!
-
Jacqulin?
Tom z Gustavem zgodnie pokiwali głowami, ale żaden z nich nie odezwał się,
aby wyjaśnić Nikoli kim jest Jacqulin. Brunetka przypomniała sobie, że słyszała
to imię, kiedy Dreadowłosy budził Georga. Basista zerwał się wtedy z posłania,
tak jakby rozpętała się co najmniej trzecia wojna światowa. Miała wtedy zapytać
kim jest ta dziewczyna, ale wyleciało jej to z głowy.
-
Kto to jest
ta cała Jacqulin? - Ponagliła ich.
Gustav rozejrzał się uważnie dookoła, sprawdzając czy nie ma gdzieś
przypadkiem Georga. Basista zawsze wpadał w panikę na samo imię nastolatki.
-
Powiemy jej?
- Spytał konspiracyjnym szeptem Toma.
-
A gdzie jest
Georg?
-
Nie wiem,
grzebał coś przy swoim basie.
-
No dobra, ale
nie mów nikomu, że ci powiedzieliśmy, bo nas zabije... - zwrócił się do Nikoli,
po czym przybrał ton dziadka, który opowiada swoim wnuczkom historię swojego
życia: - To było jakoś rok po tym jak poznałem z Billem Gustava i Georga.
Jacqulin chodziła z nimi do szkoły muzycznej. Była bardzo utalentowana, a
melodie, które pisała były niesamowite. Była od Georga starsza o dwa lata, ale
nie przeszkadzało mu to w uwielbianiu jej. Niemalże całował za nią ziemię. Fakt
miała fajny, kształtny tyłek, śliczną buźkę, a te sterczące...
-
Ej! - Nikola
szturchnęła go w ramię z uśmiechem. - Bez takich.
-
A co jesteś
zazdrosna? - Spytał z chytrym uśmieszkiem.
-
Pewnie.
Mojego tyłka i piersi tak nie chwalisz...
-
Przecież
wiesz skarbie, że dla mnie twój tyłek i piersi są idealne - cmoknął Nikolę w
usta, po czym wrócił do opowieści: - Słowem, Jacqulin była gorąca... dla Georga
rzecz jasna. Całe dnie przesiadywał w swoim pokoju wpatrując się w jej
zdjęcia...
-
Kiedy nie
widziała, Georg wyciągał aparat i pstrykał jej fotki, a potem wieszał na
ścianie w pokoju - wtrącił Gustav. - To było jak obsesja. Razem z bliźniakami
myślałem, że nigdy nie wyjdzie z Maniakalno-Depresyjnego Zespołu Paparazziego,
jak to wtedy określaliśmy. Potrafił mówić tylko o niej. Jaka ona jest
wspaniała, jak jej włosy poruszają się na wietrze, godzinami roztkliwiał się
nad brzmieniem jej głosu... Zakochał się w niej...
-
Kto się w kim
zakochał? - Georg wpadł do kuchni i od razu skierował swoje kroki do lodówki. -
Zgłodniałem od strojenia basu. To kto się zakochał?
Gustav spojrzał z przerażeniem na Toma. Przyjaciel nie zabronił im
opowiadać historii o Jacqulin, ale doskonale wiedzieli, że wściekłby się gdyby
teraz zaczęli kończyć opowieść. Tym bardziej, że przed nimi zostały najlepsze
momenty, które były krępujące dla basisty.
-
Nikola
zakochała się we mnie. - Dreadowłosy uśmiechnął się szeroko, całując ukochaną.
- Później powiem ci co było dalej... - szepnął, tak, żeby Georg nie usłyszał.
-
Aha. W takim
razie nic nowego, a przez moment myślałem, że mówicie o mnie... - Ugryzł
kawałek kabanosa, sadowiąc się na krześle obok Gustava.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz