-
Zagraj
jeszcze raz poprzednią melodię - poprosił Bill, chodząc wokoło kanapy, na
której siedział Tom z gitarą.
-
Nie ma
sprawy, ale przestań wreszcie chodzić w kółko, bo mnie rozpraszasz.
-
Ale ja muszę
- mruknął. - Inaczej nie mogę się skupić.
Tom westchnął ciężko, obrzucając brata spojrzeniem pełnym dezaprobaty, po
czym zagrał melodię, o którą poprosił. Od ponad dwóch godzin próbowali
dopracować „Hilf mir fliegen”. Gustav z Georgiem pół godziny temu uciekli od
nich wymawiając się tym, że muszą coś pilnie załatwić. Zupełnie jakby nie
wiedział, że teraz siedzą w swoich pokojach i oglądają pornosy z gorącymi
Azjatkami! On też najchętniej wymknąłby się do Nikoli, która na niego czekała,
ale nie mógł zawieść bliźniaka. Wyglądało na to, że Czarnowłosy z całych sił
próbuje uwolnić się od Mary Ann. Tom jak najbardziej to aprobował, choć
wolałby, żeby jego bliźniak był nadal szczęśliwy u boku blondynki. Znów chciał
widzieć w jego tęczówkach, tą przepełniającą go radość, a nie pustkę, albo
smutek, które ostatnimi czasy często gościły w jego oczach. Dopiero kiedy
nagrywali nowe piosenki, albo mówili o kolejnych open-airach, rozpogadzał się.
-
Mam! - Bill
wykrzyknął zadowolony z siebie. - Już wiem jak chcę, żeby to brzmiało!
Tom wyciągnął w jego stronę gitarę. Wiedział, że bliźniak nie potrafi na
niej grać, ale miał już serdecznie dość grania czegoś, co ciągle nie było
„tym”.
-
Po co mi ona?
- Uniósł pytająco brwi, sadowiąc się na kanapie, ale zaraz wstał i na powrót
zaczął krążyć wokół sofy. - Tamta wersja, którą usłyszała Mary Ann była bardzo niedopracowana.
To znaczy słowa były w porządku, ale wasza improwizacja była okropnie słaba...
Taka nijaka.
-
Bill do
cholery! - warknął. - Zanucisz mi wreszcie tą melodię? Ciągle chodzisz i
krytykujesz, a nic z siebie nie dajesz!
-
Nie moja
wina, że nie potrafisz zagrać tego co chcę!
Widząc, że Tom chce mu coś odpowiedzieć, uciszył go wyciągniętą dłonią i
zaczął nucić melodię, która pojawiła mu się w głowie.
-
No dobra...
Spróbujmy... - westchnął starszy bliźniak, dotykając czule strun swojej gitary.
Słysząc jak Bill zaczyna śpiewać niemalże rozpaczliwym głosem tekst do
„Hilf mir fliegen” uśmiechnął się. Wiedział, że melodia, którą gra odpowiada
Czarnemu.
-
Cholera.
Pomyliłem się. Bardziej powinienem przeciągnąć to „fliegen”...
-
Moim zdaniem
brzmisz, jakby cię ktoś zarzynał... albo obdzierał ze skóry...
-
Bo tak się
czuję - burknął. - Sam nie wiem czy to dobry pomysł...
-
Z
nagrywaniem „Hilf mir fliegen”?
-
Tak. - Kiwnął
potakująco głową. - Napisałem ją dla Mary Ann. Chciałem wtedy, żeby zabrała
mnie do domu, od tego wszystkiego - zatoczył dłonią koło - i żebyśmy byli razem
szczęśliwi. Nie chciałem wybierać pomiędzy nią, a muzyką... Za bardzo kocham je
obie... Ale Mary wybrała za mnie...
-
Wiem Bill,
wiem... Może właśnie dlatego powinieneś dokończyć ten kawałek?
-
Jeżeli ją
nagramy, to wtedy nie będzie już należała tylko do Mary Ann... - powiedział
smutno, wymawiając imię ukochanej z czułością. Mimo wszystkich starań nie
potrafił jej znienawidzić za to co zrobiła.
-
Mylisz się.
Ona zawsze będzie do niej należała, bo napisałeś ją z myślą o niej. Może się
mylę, ale wydaje mi się, że ta piosenka mimo wszystko jest dla niej ważna...
-
Nie tak jak
dla mnie... - szepnął. - Gdyby teraz pożyczyła mi swoich skrzydeł, albo jeszcze
lepiej, gdybyśmy razem odlecieli gdzieś daleko na jej skrzydłach, gdzieś gdzie
ona nie byłaby w ciąży z jakimś dupkiem...! Zresztą masz rację! - Powiedział z
mocą. - Nagram tą piosenkę jako pożegnanie. Niech wie, że już mi na niej nie
zależy!
-
Ale tobie
dalej zależy... - wtrącił ostrożnie.
-
I co z tego?
Kiedyś przestanie - wzruszył ramionami. - Idę wyjaśnić chłopakom o jaką melodię
mi chodzi.
-
Ok. W takim
razie pojadę do Nikoli. Do zobaczenia rano.
Bill skinął głową bliźniakowi wychodząc z pomieszczenia. Tom westchnął
głośno, odkładając gitarę na miejsce. W niektórych momentach nie rozumiał
Czarnego. Raz mówił, że mu nie zależy na Mary Ann, a następnie, że nie chce
więcej bez niej być. Starał się go zrozumieć, ale czasami po prostu nie
potrafił. Sam kochał Nikolę, ale nie wydawało mu się, że przejmowałby się nią,
gdyby zaszła w ciążę z jakimś palantem. Wtedy znienawidziłby ją z całego serca,
za to, że go oszukała. A może tylko tak mówi, bo nie jest w takiej sytuacji?
Ukrył dready pod wielką czapką, schował telefon, portfel i klucze do
obszernej kieszeni swoich spodni i z uśmiechem na ustach opuścił budynek, w
którym chwilowo mieszkali.
* * *
Młody mężczyzna będący Georgiem Listingiem, wpatrywał się
w swoje lustrzane odbicie. Codziennie rano powtarzał pewnego rodzaju rytuał.
Najpierw brał długi, zimno-gorący prysznic, aby poprawić ukrwienie skóry i
nieco się rozbudzić, mył zęby, choć tego nienawidził, bo zawsze potem był
upaćkany pastą do zębów, nakładał na twarz krem przeciwzmarszczkowy z filtrem
zapobiegający fotostarzeniu skóry. Szklany słoiczek chował w szafce z różnego
rodzaju detergentami, wiedząc, że Gustav, a już tym bardziej żaden z bliźniaków
tam nie zajrzy. Na samym końcu smarował całe ciało balsamem. Nie rozumiał
dlaczego Tom z Billem się z niego wyśmiewają. Jego zdaniem zestawienie zapachu
kadzidła z paczulą było niesamowite! A słowa bliźniaków, że „śmierdzi” uważał
za bluźnierstwo. Czekając aż balsam całkowicie się wchłonie, obserwował swoją
twarz w srebrzystej tafli. Georg coraz częściej zastanawiał się nad operacją
plastyczną nosa. Denerwowało go to, że kształtem przypomina nos świni. Darzył
te zwierzęta sympatią, ale za nic nie chciał wyglądać tak jak one. Operacja
zaś, wydawała mu się sensownym rozwiązaniem. A właściwie jedynym. Przycisnął
palcem wskazującym czubek nosa.
-
Zdecydowanie
byłbyś przystojniejszy z dłuższym nosem - powiedział do siebie. - Wtedy nie
mógłbyś się odpędzić od panienek...
Lewą dłonią przejechał po swoim brzuchu, a czując, że nie jest tak twardy
jakby tego chciał, skrzywił się. Dlaczego do diabła nie może mieć takiego
kaloryferka jak Jost?! Może powinien przejść na dietę? „Tak” - zgodził się w
myślach. - „Dieta to jedyne sensowne wyjście. I trening. Tylko, że na niego nie
mam czasu...”
Westchnął głośno, włączając wtyczkę od prostownicy do gniazdka. Koniecznie
musiał coś ze sobą zrobić. On, Georg Listing nie może przecież pozwolić, żeby
bliźniacy wyglądali od niego lepiej. W końcu to on jest super przystojniakiem,
a nie oni! Powtórzył sobie kilkakrotnie na głos tą myśl, prostując włosy. Nie
przejmował się nawet głośnym waleniem do drzwi, któregoś z przyjaciół. Mogli
wstać wcześniej, żeby zająć łazienkę przed nim, a nie, teraz narzekać, przez
swoje lenistwo.
-
Georg wyłaź!!
- Usłyszał wrzask Gustava.
-
Za moment! -
Odkrzyknął. - Muszę wyprostować włosy!
-
Otwórz do
cholery, bo zaraz zsikam ci się do łóżka!!
Basista szybko obwinął się ręcznikiem w talii i czym prędzej pognał do
drzwi, aby otworzyć przyjacielowi. Wiedział, że Gustav nie żartuje. Doskonale
pamiętał jak kiedyś spełnił podobną groźbę. Z tym, że byli wtedy młodsi, a
zamiast łóżka główną rolę odgrywała jego walizka wypełniona po brzegi
ubraniami. Skrzywił się na samo wspomnienie tego.
-
No! Od razu
lepiej! - Perkusista mruknął z wyraźną ulgą, kiedy odchodził od ubikacji.
Z błogim uśmiechem, podszedł do umywalki i otworzył szufladkę, znajdującą
się pod nią. Przez moment czegoś w niej szukał.
-
Nie widziałeś
moich maszynek do golenia? - Spytał przyjaciela, który stał obok, kończąc
prostowanie włosów.
-
Nie...
-
Znowu ich
używałeś?! - Powiedział z wyrzutem, przejeżdżając dłonią po swojej lekko
szorstkiej brodzie. - Nie możesz do cholery sam sobie kupować maszynek, a moje
zostawić w spokoju?!
-
Co cię
ugryzło? - Georg uniósł jedną brew. - Wrzeszczysz na porządnych ludzi, że im
nasikasz do łóżka, a teraz oskarżasz o kradzież maszynki. Spokojnie stary!
Wyluzuj trochę!
-
Jak mam być
spokojny w takiej chwili?! - Warknął. - Nie mam maszynek, bo je zużyłeś, w
całej łazience śmierdzi twoim kadzidłem i piżmem...
-
Paczulą -
poprawił.
-
Ty jesteś
gorszy od Billa!
-
Co?
Chcieliście coś ode mnie? - Spytał Czarnowłosy, po czym głośno ziewnął i udał
się do ubikacji.
-
Mówiłem
tylko, że Georg jest gorszy od ciebie! - Gustav przekręcił oczami. - Nie masz
pożyczyć żyletki?
-
Chcesz się
pociąć? - Zapytał półprzytomnie, spuszczając wodę.
-
Ogolić...
-
A, to!
Faktycznie, chyba też będę musiał... - Przejechał dłonią po swojej twarzy. -
Zdecydowanie będę musiał. Gustav masz pożyczyć maszynkę?
-
Bill ty
naprawdę jesteś takim idiotą, czy tylko udajesz? - Perkusista spojrzał na niego
jak na nienormalnego, a temperatura jego krwi uległa podwyższeniu. Czasami
głupie pytania Czarnego były ponad jego siły. - Przecież przed chwilą pytałem
się czy masz pożyczyć...
-
Faktycznie. -
Ziewnął przeciągle. - Nikola pytała się wczoraj czy mamy maszynki, to jej
powiedziałem gdzie są twoje. A ty jako jedyny kupujesz...
Trzymając smycz Scotty’ego czarnowłosy chłopak, w towarzystwie swojego
ochroniarza opuścił budynek, w którym aktualnie mieszkał z zespołem. Był
wdzięczny Gustavowi i Georgowi, że przywieźli mu jego ukochanego labradora z
Loitsche. Bill wiedział, że psiak nie może być ciągle z nim, bo za niedługo
znów ruszają w wakacyjną trasę po Niemczech, ale cieszył się, że może pobyć z
pupilem choć kilka dni. Dla niego Scotty nie był tylko psem. Był najlepszym
przyjacielem. Zawsze go wysłuchiwał, patrząc na niego swoimi bystrymi oczami.
Nie mówił mu, żeby się zamknął kiedy wygaduje totalne bzdury, tak jak Tom, ani
nie narzekał kiedy paplał cztery godziny, albo czasem i całą noc o tym samym.
Po prostu siedział i go słuchał, kiwając swoją psią główką, albo szturchając go
łapą. Dlatego zdziwił się, że kiedy przedwczoraj zaczął narzekać przy nim na
Mary Ann, Scotty zaczął na niego warczeć. Czyżby psiak wiedział więcej niż on?
A może pokochał blondynkę całym swoim psim serduszkiem?
-
Saki? Gdzie
tutaj jest park? - Spytał ochroniarza.
Mężczyzna westchnął ciężko.
-
Musimy iść
prosto tą ulicą jakieś trzysta metrów, a potem skręcić w lewo i przejść kolejne
dwieście metrów - wyjaśnił cierpliwie, zastanawiając się jakim cudem Bill nie
zgubił się podczas swoich nocnych przechadzek. O tak. Wiedział o nich
doskonale, bo wtedy najczęściej musiał go szukać. Najgorsze, że jeszcze nigdy
nie udało mu się go odnaleźć...
-
Aha.
Kiedy ich oczom ukazały się pięknie zazielenione drzewa i równo
przystrzyżony trawnik Bill spuścił Scotty’ego ze smyczy, zachęcając żeby psiak
sobie pobiegał. Czarny zdawał sobie sprawę, że pupilowi musi brakować w mieście
ruchu. W Loitsche praktycznie cały dzień biegał po podwórku, zaś w Hamburgu,
mógł co najwyżej pobiegać sobie po ich mieszkaniu.
Saki dostrzegając, że jakieś trzy nastolatki wskazują
palcami Billa, a następnie kierują się w jego stronę, podszedł szybko do
swojego podopiecznego. Nie sądził, żeby te dziewczyny coś zrobiły młodszemu
Kaulitzowi, ale na wszelki wypadek wolał być ostrożny. W ciągu swojej pracy dla
Tokio Hotel zdążył przekonać się do czego są zdolne ich fanki, żeby choć
dotknąć swojego idola.
-
Czy... Czy...
- Zająknęła się jedna z nich, podstawiając Sakiemu kawałek kartki pod nos. -
Możemy poprosić pana o autograf?
Bill słysząc to, spojrzał zszokowany najpierw na mężczyznę, który z
niewzruszoną miną podpisał się na kartce papieru, a następnie na uszczęśliwione
dziewczyny. Sądził, że to on jest gwiazdą, a nie Saki! Mimo tego nie był zły.
Raczej chciało mu się śmiać.
-
Sssaki? -
Spytał przymilnie. - Mogę też prosić o autograf?
-
Spadaj
Kaulitz - odburknął, składając podpis na trzeciej karteczce.
Nastolatki słysząc to zaczęły wesoło chichotać.
-
Słyszałyśmy,
że nie rozdaje pan autografów - powiedziała jedna z nich, odbierając podpisany
papier.
-
Bo tak się
składa, że nie rozdaję, ale czasem trzeba utrzeć nosa młodemu - kiwnął w stronę
Kaulitza.
-
Tak -
przytaknął Czarny z powagą. - Saki jesteś gwiazdą - uśmiechnął się, a widząc,
że Scotty ruszył w pogoń za jakimś małym pieskiem, ze strachem wskazał palcem
na labradora. - Scotty ucieka! Scotty!! - Zawołał psiaka, a widząc, że ten go
nie słucha, spojrzał swoimi brązowymi tęczówkami na ochroniarza, niemalże
błagalnie: - Ssssaki? Złapiesz Scotty’ego? Ja nie biegam tak szybko jak ty...
Dziewczyny, przysłuchujące sie nadal ich wymianie zdań, teraz zaniosły się
jeszcze głośniejszym chichotem. Mężczyzna obrzucił badawczym wzrokiem trzy
Niemki, jakby chciał się przekonać, czy nie uprowadzą jego podopiecznego, aby
po chwili gnać za labradorem. Czasami nienawidził swojej pracy! Na szczęście
dobrze mu płacili. Inaczej zostawiłby już dawno Billa Kaulitza samego sobie.
Po kilku minutach pościgu wrócił do wokalisty Tokio Hotel
prowadząc Scotty’ego za obrożę. Trzy dziewczyny, którym dał przed momentem
autografy nadal stały koło Czarnego i o czymś z nim rozmawiały, co chwilę
zanosząc się śmiechem. Najwyraźniej młodszy Kaulitz miał dzisiaj dobry humor,
co go niezwykle cieszyło. Mimo wszystko nie lubił oglądać smutnego Billa, a już
co gorsza złego Billa.
-
Właśnie
rozmawiałem z Niki, Sandrą i Stephanie o tym jakim jesteś przystojniakiem... -
Puścił oczko dziewczynom.
-
Jasne -
mruknął. - Zapnij go, żeby znowu nie uciekł.
Bill posłusznie spełnił prośbę ochroniarza, głaszcząc przy okazji miękką
sierść Scotty’ego.
-
Fajnie to
wykombinowałyście. - Bill uśmiechnął się do nastolatek. - Od Sakiego do mnie...
Ciekawe...
-
Inaczej
pewnie wziąłbyś nas za napalone fanki i nie chciał zamienić słowa... - W głosie
Niki można było wyczuć smutek.
-
Saki na pewno
by mnie od was odciągnął, nie Saki? - Kiedy ochroniarz kiwnął potakująco głową,
Bill ciągnął: - Widzicie jaki jest sztywny? Nigdy nie pozwoli nam rozdawać
autografów dłużej niż godzinę. A i to rzadko się zdarza...
-
Nie narzekaj,
bo zawsze może być gorzej - usłyszał w odpowiedzi.
Bill westchnął ciężko. Saki nie był wcale zły, ale on ponad wszystko cenił
sobie wolność. Tej jednak nie było mu dane zaznać pod okiem ochroniarza, który
bacznie obserwował i kontrolował jego wszystkie ruchy. Nie miał mu tego za złe,
bo to była jego praca, ale wolałby żeby Saki nie chodził za nim niemalże krok w
krok.
-
Miło było was
poznać dziewczyny - uśmiechnął się do nich, pokazując swoje krzywe zęby. - Do
zobaczenia na koncercie w Mannheim.
-
I tak się nie
zobaczymy, to znaczy ty nas nie zobaczysz... - mruknęła Stephanie. - Ale i tak
było miło zamienić z tobą kilka słów - uśmiechnęła się do niego i zatrzepotała
uwodzicielsko rzęsami.
-
No cóż...
Pewnie masz rację - przyznał. - Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawiły,
bo zamierzamy dać z chłopakami z siebie wszystko.
-
Na pewno
będzie świetnie. Zawsze tak jest - Stephanie uśmiechnęła się do niego
uwodzicielsko.
Bill tylko skinął głową, a widząc, że Saki przestępuje niecierpliwie z nogi
na nogę, pożegnał się z fankami i
trzymając smycz Scotty’ego ruszył w drogę powrotną. Uwielbiał rozmawiać
z fanami, pod warunkiem, że żaden z nich nie wieszał mu się na szyi i nie
piszczał do ucha. Wiedział, że to z ich strony akt uwielbienia, co go
niezmiernie cieszyło, ale w takich momentach zaczynał się bać. Nie miał pojęcia
do czego są zdolne niektóre z tych wrzeszczących dziewczyn.
* * *
Trzymając liść bananowca, na który przed momentem kucharz
nałożył ryż z curry, Mary Ann opuściła stołówkę i skierowała swoje kroki na
drogę prowadzącą do wioski. Na dworze było parno, ale nie miała ochoty na
siedzenie w klimatyzowanym pomieszczeniu, gdzie inni ludzie jedli w skupieniu
posiłek, czasami zamieniając ze sobą kilka zdawkowych uwag. Wolała posiedzieć w
samotności i trochę porozmyślać. Ojciec od rana był na jednym z dziedzińców i
medytował. Już wczoraj, tuż po przyjeździe chciał iść na wieczorną medytację,
ale jakoś przekonała go, żeby poszedł z nią na kolację, bo ona nie wie gdzie
można dostać jedzenie. A po kilkugodzinnej drodze, podczas której o mało co nie
mieli przynajmniej osiemnastu wypadków, niesamowicie zgłodniała.
Widząc niewysoki murek, ułożony z cegieł wykonanych z
mułu i słomy, Mary Ann postanowiła na nim przysiąść. Tutaj było o wiele lepiej
niż w zatłoczonej stołówce, albo na dziedzińcach, gdzie praktycznie wszyscy
medytowali. Oczywiście rozumiała, że ci ludzie przybyli do aśramy Satja Sai
Baby, aby się modlić, ale nie znaczyło to wcale, że ona również będzie
medytowała po całych dniach. Wolała przez ten czas skupić się na zapomnieniu,
albo chociaż znienawidzeniu Billa, żeby mogła spokojnie wrócić do Niemiec i w
razie spotkania z nim, przejść obojętnie. Mary Ann nie była na tyle głupia,
żeby łudzić się, że już nigdy więcej nie dojdzie do ich spotkania. W końcu
Nikola nadal była dziewczyną Toma, z Gustavem i Georgiem się kolegowała, bo nie
można nazwać ich znajomości jakąś wielką przyjaźnią, zaś David Jost chcąc nie
chcąc stał się jej wujkiem.
Położyła liść bananowca na swoich kolanach, uważając przy
tym, żeby nie wysypać ryżu i założyła na uszy słuchawki od odtwarzacza mp3.
Przymknęła oczy, kiedy do jej uszu dobiegły pierwsze nuty „Rette mich”, a w
niedługim czasie po nich, ciepły głos Billa. Poczuła jak przez jej kręgosłup
przechodzą dreszcze. Uwielbiała go słuchać. Czy to kiedy mówił, czy to kiedy
śpiewał. Mogłaby wsłuchiwać się w jego głos przez wieczność. Nawet nie
zauważyła kiedy jej policzki stały się mokre od łez. Wiedziała, że to nie Bill
napisał tekst do „Rette mich”, ale jej zdaniem wkładał całe swoje serce w
wykonanie tej piosenki; tak jakby prosił ją, żeby przyszła do niego i go
uratowała. Tylko, że on wcale tego nie chciał. To ona chciała, żeby przyjechał
po nią do Indii i powiedział, że nadal kocha. To ona nie potrafiła przestać o
nim myśleć. Ufała mu, ale okazało się, że te wszystkie marzenia, które snuli
razem były kłamstwem.
-
Hej! Co tak
sama siedzisz? - Usłyszała przebijający się przez muzykę damski głos.
Podniosła powieki, czując, że ktoś siada obok niej i lekko szturcha ją w
bok. Uśmiechnęła się lekko widząc Cherry Jo. Nie sądziła, że dziewczyna będzie
ją jeszcze pamiętała. W końcu zamieniły ze sobą na lotnisku tylko kilka słów.
-
Nie miałam
ochoty siedzieć w stołówce - Mary Ann odpowiedziała, wzruszając ramionami.
-
Też nie lubię
tamtego pomieszczenia. Taka typowa jadłodajnia. Masz, najedz się i wynoś się -
skrzywiła się, wystawiając twarz do słońca. - Czego słuchasz?
-
Tokio Hotel -
odparła, wkładając do ust trochę ryżu. Widząc zdziwienie wymalowane na twarzy
Azjatki, pospieszyła z wyjaśnieniami: - Pewnie o nich nie słyszałaś. To
niemiecki zespół, który odniósł naprawdę niesamowity sukces w Niemczech i
Polsce, a teraz wszystko wskazuje na to, że stanie się tak samo, jak nie
bardziej popularny we Francji.
-
Aha -
mruknęła ze zrozumieniem, choć tak naprawdę to, że odnieśli sukces niewiele ją
interesowało. Wolała wiedzieć coś więcej o członkach tego zespołu i o ich
muzyce. - Mogę posłuchać?
-
Pewnie.
Mary Ann pospiesznie wyciągnęła z uszu słuchawki i podała Cherry Jo,
ustawiając „Rette mich”. Dziewczyna ze skupieniem wsłuchiwała się w melodię, a
kiedy w pewnym momencie przymknęła oczy, blondynka uśmiechnęła się lekko. Nie
była pewna, ale wydawało jej się, że Azjatce spodobała się muzyka Tokio Hotel.
-
Łeee... Nic z
tego nie rozumiem - powiedziała, kiedy skończyło się „Rette mich”, ale nie
oddała słuchawek Mary Ann, czekając na następną piosenkę. - Dlaczego oni nie
śpiewają po angielsku? Nie wymagam od nich japońskiego, bo to mało popularny
język, no ale żeby nie śpiewać po angielsku... To się w głowie nie mieści!
Blondynka roześmiała się słysząc skargi Cherry Jo i przypominając sobie
Billa kaleczącego angielski, a już zwłaszcza jego „fenk you very mak”.
Wiedziała, że chłopak wkłada dużo pracy w naukę tego języka, ale był
beztalenciem w tej dziedzinie.
-
Z czego się
śmiejesz? - Zmarszczyła brwi. - To nie jest zabawne! Ja chcę wiedzieć co znaczy
ta wcześniejsza piosenka, którą mi puściłaś! Wydaje mi się, że on to śpiewa do
jakiejś dziewczyny, ale nie rozumiem słów... - Rozłożyła bezradnie dłonie.
-
Nie śmieję
się z ciebie, tylko z akcentu Billa - wyjaśniła. - Żebyś go słyszała jak kaleczy
angielski... - Zaśmiała się. - Niby nad nim pracuje, ale on zwyczajnie nie ma
talentu do języków. David uparł się, żeby nagrali płytę po angielsku, bo to
otworzy im drogę do kariery na całym świecie, ale ja sobie tego nie wyobrażam.
-
Zaraz,
zaraz... - Cherry Jo wyciągnęła dłoń, jakby chciała powiedzieć, żeby Mary Ann
przez moment nic nie mówiła. - Nie wiem kim jest ten Bill i David, ale mówisz
tak jakbyś ich znała.
Blondynka wzruszyła obojętnie ramionami, wpatrując się przed siebie.
-
Bo ich znam.
David od niedawna jest moim wujkiem, a Bill był chłopakiem. Ten pierwszy to
menager Tokio Hotel, a ten drugi to ich wokalista - wyjaśniła, domyślając się,
że brunetka nie ma zielonego pojęcia o kim mówi. - Zresztą pokażę ci kiedyś ich
zdjęcia, bo mam kilka w pokoju.
-
Super!
Nareszcie zobaczę do kogo należy ten ciepły głos! - Ucieszyła się, ukazując w
uśmiechu swoje równe, białe zęby. - To dlatego płakałaś? - Widząc, że Mary Ann
nie rozumie o co pyta, dodała: - Ten cały Bill napisał dla ciebie tą piosenkę?
-
Nie. To ich producenci
napisali ten kawałek. Bill
napisał dla mnie „Hilf mir fliegen”. Tekst ma bardzo podobny do tej piosenki, którą słyszałaś. Puściłabym ci,
ale nie nagrali jej. Bill powiedział, że to piosenka tylko dla mnie, i nie
chce, żeby inne się z nią utożsamiały - powiedziała smutno.
-
Wiem, że
wściubiam nos w nie swoje sprawy, ale dlaczego się rozstaliście? Przecież tobie
ewidentnie na nim zależy.
-
Sama nie
wiem. - Mary Ann odłożyła prowizoryczny talerzyk na murek obok siebie, i
wpatrzyła się w swoje paznokcie, pomalowane bladoróżowym lakierem. - Po prostu
pewnego dnia przestał się do mnie odzywać, a kiedy pojechałam do niego zapytać
się o co chodzi, powiedział, że byłam tylko zabawką - po jej policzku spłynęła
pojedyncza łza.
-
Nie płacz.
Nie warto zaprzątać sobie głowy takim palantem - Uśmiechnęła się wesoło. -
Gwiazdce sodówka uderzyła do głowy i teraz pewnie myśli, że jest bogiem.
Zobaczysz, że zmądrzeje kiedyś - szturchnęła ją pocieszająco w bok. - Jeszcze
wróci do ciebie i będzie prosił na kolanach o wybaczenie.
-
Dzięki za
pocieszenie, ale nie sądzę, żeby prosił mnie na kolanach o wybaczenie. On jest
na to chyba zbyt dumny... Zresztą, po tym co zrobił nie chcę już z nim być -
uniosła lekko kąciki ust ku górze. - Przyjechałam z ojcem do Indii, żeby o nim
zapomnieć i to zrobię.
Cherry Jo spojrzała na nią z powątpiewaniem, po czym wyciągnęła dłoń.
-
Stawiam sto
dolarów, że o nim nie zapomnisz.
-
Skąd możesz o
tym wiedzieć? - Mary Ann zmarszczyła brwi wpatrując się w Azjatkę z
niedowierzaniem. - Przecież mnie nie znasz.
-
Masz rację,
nie znam cię - przytaknęła. - Dlatego mogę postawić tysiąc dolarów na to, że
nie uda ci się o nim zapomnieć. No chyba, że okaże się pryszczaty, niski, a na
dodatek gruby. To co? Zakład stoi?
-
Możemy się
założyć...
-
Wiesz co? Mam
lepszy pomysł. Ten tysiąc dolarów nie jest mi potrzebny, a zresztą zakłady o
pieniądze nigdy nic nie wnoszą. Jak nie uda ci się o nim zapomnieć i nadal
będziesz go kochała pod koniec wyjazdu stąd, czyli wygram ja, pojedziesz do
niego i powiesz mu o tym co czujesz. Jeżeli jednak pomyliłam się i ty wygrasz,
zrobię co tylko będziesz chciała. Wtedy wyznaczysz mi jakieś zadanie, ok?
-
Chcesz wejść
w zakład nie wiedząc, co możesz przegrać? A jeżeli wymyślę, żebyś spędziła rok
w Kambodży?
-
Wtedy będę
musiała tam pojechać na rok - zaśmiała się. - Zresztą w Kambodży jest ładnie.
Tym się jednak kochana nie martw. Zastanawiaj się lepiej co powiesz tej
gwiazdeczce jak pojedziesz do niego - puściła jej oczko, ściskając wyciągniętą
dłoń Mary Ann. - Super! Skoro mamy ustalone warunki zakładu, to możemy iść
poszukać Iruki i trochę razem pomedytować.
Blondynka skinęła głową, podnosząc się z murku. Cherry Jo miała w sobie coś
takiego, że wydawało jej się jakby znała ją co najmniej przez kilka lat, choć
tak naprawdę nic o niej nie wiedziała. W gruncie rzeczy Mary Ann cieszyła się z
tego, że poznała Cherry. Nie sądziła, że wytrzymałaby dwa miesiące samotnie,
szczególnie, że na towarzystwo ojca nie mogła zanadto liczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz