niedziela, 27 stycznia 2013

Rozdział 202



-          Zagraj jeszcze raz poprzednią melodię - poprosił Bill, chodząc wokoło kanapy, na której siedział Tom z gitarą.
-          Nie ma sprawy, ale przestań wreszcie chodzić w kółko, bo mnie rozpraszasz.
-          Ale ja muszę - mruknął. - Inaczej nie mogę się skupić.
Tom westchnął ciężko, obrzucając brata spojrzeniem pełnym dezaprobaty, po czym zagrał melodię, o którą poprosił. Od ponad dwóch godzin próbowali dopracować „Hilf mir fliegen”. Gustav z Georgiem pół godziny temu uciekli od nich wymawiając się tym, że muszą coś pilnie załatwić. Zupełnie jakby nie wiedział, że teraz siedzą w swoich pokojach i oglądają pornosy z gorącymi Azjatkami! On też najchętniej wymknąłby się do Nikoli, która na niego czekała, ale nie mógł zawieść bliźniaka. Wyglądało na to, że Czarnowłosy z całych sił próbuje uwolnić się od Mary Ann. Tom jak najbardziej to aprobował, choć wolałby, żeby jego bliźniak był nadal szczęśliwy u boku blondynki. Znów chciał widzieć w jego tęczówkach, tą przepełniającą go radość, a nie pustkę, albo smutek, które ostatnimi czasy często gościły w jego oczach. Dopiero kiedy nagrywali nowe piosenki, albo mówili o kolejnych open-airach, rozpogadzał się.
-          Mam! - Bill wykrzyknął zadowolony z siebie. - Już wiem jak chcę, żeby to brzmiało!
Tom wyciągnął w jego stronę gitarę. Wiedział, że bliźniak nie potrafi na niej grać, ale miał już serdecznie dość grania czegoś, co ciągle nie było „tym”.
-          Po co mi ona? - Uniósł pytająco brwi, sadowiąc się na kanapie, ale zaraz wstał i na powrót zaczął krążyć wokół sofy. - Tamta wersja, którą usłyszała Mary Ann była bardzo niedopracowana. To znaczy słowa były w porządku, ale wasza improwizacja była okropnie słaba... Taka nijaka.
-          Bill do cholery! - warknął. - Zanucisz mi wreszcie tą melodię? Ciągle chodzisz i krytykujesz, a nic z siebie nie dajesz!
-          Nie moja wina, że nie potrafisz zagrać tego co chcę!
Widząc, że Tom chce mu coś odpowiedzieć, uciszył go wyciągniętą dłonią i zaczął nucić melodię, która pojawiła mu się w głowie.
-          No dobra... Spróbujmy... - westchnął starszy bliźniak, dotykając czule strun swojej gitary.
Słysząc jak Bill zaczyna śpiewać niemalże rozpaczliwym głosem tekst do „Hilf mir fliegen” uśmiechnął się. Wiedział, że melodia, którą gra odpowiada Czarnemu.
-          Cholera. Pomyliłem się. Bardziej powinienem przeciągnąć to „fliegen”...
-          Moim zdaniem brzmisz, jakby cię ktoś zarzynał... albo obdzierał ze skóry...
-          Bo tak się czuję - burknął. - Sam nie wiem czy to dobry pomysł...
-          Z nagrywaniem „Hilf mir fliegen”?
-          Tak. - Kiwnął potakująco głową. - Napisałem ją dla Mary Ann. Chciałem wtedy, żeby zabrała mnie do domu, od tego wszystkiego - zatoczył dłonią koło - i żebyśmy byli razem szczęśliwi. Nie chciałem wybierać pomiędzy nią, a muzyką... Za bardzo kocham je obie... Ale Mary wybrała za mnie...
-          Wiem Bill, wiem... Może właśnie dlatego powinieneś dokończyć ten kawałek?
-          Jeżeli ją nagramy, to wtedy nie będzie już należała tylko do Mary Ann... - powiedział smutno, wymawiając imię ukochanej z czułością. Mimo wszystkich starań nie potrafił jej znienawidzić za to co zrobiła.
-          Mylisz się. Ona zawsze będzie do niej należała, bo napisałeś ją z myślą o niej. Może się mylę, ale wydaje mi się, że ta piosenka mimo wszystko jest dla niej ważna...
-          Nie tak jak dla mnie... - szepnął. - Gdyby teraz pożyczyła mi swoich skrzydeł, albo jeszcze lepiej, gdybyśmy razem odlecieli gdzieś daleko na jej skrzydłach, gdzieś gdzie ona nie byłaby w ciąży z jakimś dupkiem...! Zresztą masz rację! - Powiedział z mocą. - Nagram tą piosenkę jako pożegnanie. Niech wie, że już mi na niej nie zależy!
-          Ale tobie dalej zależy... - wtrącił ostrożnie.
-          I co z tego? Kiedyś przestanie - wzruszył ramionami. - Idę wyjaśnić chłopakom o jaką melodię mi chodzi.
-          Ok. W takim razie pojadę do Nikoli. Do zobaczenia rano.
Bill skinął głową bliźniakowi wychodząc z pomieszczenia. Tom westchnął głośno, odkładając gitarę na miejsce. W niektórych momentach nie rozumiał Czarnego. Raz mówił, że mu nie zależy na Mary Ann, a następnie, że nie chce więcej bez niej być. Starał się go zrozumieć, ale czasami po prostu nie potrafił. Sam kochał Nikolę, ale nie wydawało mu się, że przejmowałby się nią, gdyby zaszła w ciążę z jakimś palantem. Wtedy znienawidziłby ją z całego serca, za to, że go oszukała. A może tylko tak mówi, bo nie jest w takiej sytuacji?
Ukrył dready pod wielką czapką, schował telefon, portfel i klucze do obszernej kieszeni swoich spodni i z uśmiechem na ustach opuścił budynek, w którym chwilowo mieszkali.
* * *
            Młody mężczyzna będący Georgiem Listingiem, wpatrywał się w swoje lustrzane odbicie. Codziennie rano powtarzał pewnego rodzaju rytuał. Najpierw brał długi, zimno-gorący prysznic, aby poprawić ukrwienie skóry i nieco się rozbudzić, mył zęby, choć tego nienawidził, bo zawsze potem był upaćkany pastą do zębów, nakładał na twarz krem przeciwzmarszczkowy z filtrem zapobiegający fotostarzeniu skóry. Szklany słoiczek chował w szafce z różnego rodzaju detergentami, wiedząc, że Gustav, a już tym bardziej żaden z bliźniaków tam nie zajrzy. Na samym końcu smarował całe ciało balsamem. Nie rozumiał dlaczego Tom z Billem się z niego wyśmiewają. Jego zdaniem zestawienie zapachu kadzidła z paczulą było niesamowite! A słowa bliźniaków, że „śmierdzi” uważał za bluźnierstwo. Czekając aż balsam całkowicie się wchłonie, obserwował swoją twarz w srebrzystej tafli. Georg coraz częściej zastanawiał się nad operacją plastyczną nosa. Denerwowało go to, że kształtem przypomina nos świni. Darzył te zwierzęta sympatią, ale za nic nie chciał wyglądać tak jak one. Operacja zaś, wydawała mu się sensownym rozwiązaniem. A właściwie jedynym. Przycisnął palcem wskazującym czubek nosa.
-          Zdecydowanie byłbyś przystojniejszy z dłuższym nosem - powiedział do siebie. - Wtedy nie mógłbyś się odpędzić od panienek...
Lewą dłonią przejechał po swoim brzuchu, a czując, że nie jest tak twardy jakby tego chciał, skrzywił się. Dlaczego do diabła nie może mieć takiego kaloryferka jak Jost?! Może powinien przejść na dietę? „Tak” - zgodził się w myślach. - „Dieta to jedyne sensowne wyjście. I trening. Tylko, że na niego nie mam czasu...”
Westchnął głośno, włączając wtyczkę od prostownicy do gniazdka. Koniecznie musiał coś ze sobą zrobić. On, Georg Listing nie może przecież pozwolić, żeby bliźniacy wyglądali od niego lepiej. W końcu to on jest super przystojniakiem, a nie oni! Powtórzył sobie kilkakrotnie na głos tą myśl, prostując włosy. Nie przejmował się nawet głośnym waleniem do drzwi, któregoś z przyjaciół. Mogli wstać wcześniej, żeby zająć łazienkę przed nim, a nie, teraz narzekać, przez swoje lenistwo.
-          Georg wyłaź!! - Usłyszał wrzask Gustava.
-          Za moment! - Odkrzyknął. - Muszę wyprostować włosy!
-          Otwórz do cholery, bo zaraz zsikam ci się do łóżka!!
Basista szybko obwinął się ręcznikiem w talii i czym prędzej pognał do drzwi, aby otworzyć przyjacielowi. Wiedział, że Gustav nie żartuje. Doskonale pamiętał jak kiedyś spełnił podobną groźbę. Z tym, że byli wtedy młodsi, a zamiast łóżka główną rolę odgrywała jego walizka wypełniona po brzegi ubraniami. Skrzywił się na samo wspomnienie tego.
-          No! Od razu lepiej! - Perkusista mruknął z wyraźną ulgą, kiedy odchodził od ubikacji.
Z błogim uśmiechem, podszedł do umywalki i otworzył szufladkę, znajdującą się pod nią. Przez moment czegoś w niej szukał.
-          Nie widziałeś moich maszynek do golenia? - Spytał przyjaciela, który stał obok, kończąc prostowanie włosów.
-          Nie...
-          Znowu ich używałeś?! - Powiedział z wyrzutem, przejeżdżając dłonią po swojej lekko szorstkiej brodzie. - Nie możesz do cholery sam sobie kupować maszynek, a moje zostawić w spokoju?!
-          Co cię ugryzło? - Georg uniósł jedną brew. - Wrzeszczysz na porządnych ludzi, że im nasikasz do łóżka, a teraz oskarżasz o kradzież maszynki. Spokojnie stary! Wyluzuj trochę!
-          Jak mam być spokojny w takiej chwili?! - Warknął. - Nie mam maszynek, bo je zużyłeś, w całej łazience śmierdzi twoim kadzidłem i piżmem...
-          Paczulą - poprawił.
-          Ty jesteś gorszy od Billa!
-          Co? Chcieliście coś ode mnie? - Spytał Czarnowłosy, po czym głośno ziewnął i udał się do ubikacji.
-          Mówiłem tylko, że Georg jest gorszy od ciebie! - Gustav przekręcił oczami. - Nie masz pożyczyć żyletki?
-          Chcesz się pociąć? - Zapytał półprzytomnie, spuszczając wodę.
-          Ogolić...
-          A, to! Faktycznie, chyba też będę musiał... - Przejechał dłonią po swojej twarzy. - Zdecydowanie będę musiał. Gustav masz pożyczyć maszynkę?
-          Bill ty naprawdę jesteś takim idiotą, czy tylko udajesz? - Perkusista spojrzał na niego jak na nienormalnego, a temperatura jego krwi uległa podwyższeniu. Czasami głupie pytania Czarnego były ponad jego siły. - Przecież przed chwilą pytałem się czy masz pożyczyć...
-          Faktycznie. - Ziewnął przeciągle. - Nikola pytała się wczoraj czy mamy maszynki, to jej powiedziałem gdzie są twoje. A ty jako jedyny kupujesz...

Trzymając smycz Scotty’ego czarnowłosy chłopak, w towarzystwie swojego ochroniarza opuścił budynek, w którym aktualnie mieszkał z zespołem. Był wdzięczny Gustavowi i Georgowi, że przywieźli mu jego ukochanego labradora z Loitsche. Bill wiedział, że psiak nie może być ciągle z nim, bo za niedługo znów ruszają w wakacyjną trasę po Niemczech, ale cieszył się, że może pobyć z pupilem choć kilka dni. Dla niego Scotty nie był tylko psem. Był najlepszym przyjacielem. Zawsze go wysłuchiwał, patrząc na niego swoimi bystrymi oczami. Nie mówił mu, żeby się zamknął kiedy wygaduje totalne bzdury, tak jak Tom, ani nie narzekał kiedy paplał cztery godziny, albo czasem i całą noc o tym samym. Po prostu siedział i go słuchał, kiwając swoją psią główką, albo szturchając go łapą. Dlatego zdziwił się, że kiedy przedwczoraj zaczął narzekać przy nim na Mary Ann, Scotty zaczął na niego warczeć. Czyżby psiak wiedział więcej niż on? A może pokochał blondynkę całym swoim psim serduszkiem?
-          Saki? Gdzie tutaj jest park? - Spytał ochroniarza.
Mężczyzna westchnął ciężko.
-          Musimy iść prosto tą ulicą jakieś trzysta metrów, a potem skręcić w lewo i przejść kolejne dwieście metrów - wyjaśnił cierpliwie, zastanawiając się jakim cudem Bill nie zgubił się podczas swoich nocnych przechadzek. O tak. Wiedział o nich doskonale, bo wtedy najczęściej musiał go szukać. Najgorsze, że jeszcze nigdy nie udało mu się go odnaleźć...
-          Aha.
Kiedy ich oczom ukazały się pięknie zazielenione drzewa i równo przystrzyżony trawnik Bill spuścił Scotty’ego ze smyczy, zachęcając żeby psiak sobie pobiegał. Czarny zdawał sobie sprawę, że pupilowi musi brakować w mieście ruchu. W Loitsche praktycznie cały dzień biegał po podwórku, zaś w Hamburgu, mógł co najwyżej pobiegać sobie po ich mieszkaniu.
            Saki dostrzegając, że jakieś trzy nastolatki wskazują palcami Billa, a następnie kierują się w jego stronę, podszedł szybko do swojego podopiecznego. Nie sądził, żeby te dziewczyny coś zrobiły młodszemu Kaulitzowi, ale na wszelki wypadek wolał być ostrożny. W ciągu swojej pracy dla Tokio Hotel zdążył przekonać się do czego są zdolne ich fanki, żeby choć dotknąć swojego idola.
-          Czy... Czy... - Zająknęła się jedna z nich, podstawiając Sakiemu kawałek kartki pod nos. - Możemy poprosić pana o autograf?
Bill słysząc to, spojrzał zszokowany najpierw na mężczyznę, który z niewzruszoną miną podpisał się na kartce papieru, a następnie na uszczęśliwione dziewczyny. Sądził, że to on jest gwiazdą, a nie Saki! Mimo tego nie był zły. Raczej chciało mu się śmiać.
-          Sssaki? - Spytał przymilnie. - Mogę też prosić o autograf?
-          Spadaj Kaulitz - odburknął, składając podpis na trzeciej karteczce.
Nastolatki słysząc to zaczęły wesoło chichotać.
-          Słyszałyśmy, że nie rozdaje pan autografów - powiedziała jedna z nich, odbierając podpisany papier.
-          Bo tak się składa, że nie rozdaję, ale czasem trzeba utrzeć nosa młodemu - kiwnął w stronę Kaulitza.
-          Tak - przytaknął Czarny z powagą. - Saki jesteś gwiazdą - uśmiechnął się, a widząc, że Scotty ruszył w pogoń za jakimś małym pieskiem, ze strachem wskazał palcem na labradora. - Scotty ucieka! Scotty!! - Zawołał psiaka, a widząc, że ten go nie słucha, spojrzał swoimi brązowymi tęczówkami na ochroniarza, niemalże błagalnie: - Ssssaki? Złapiesz Scotty’ego? Ja nie biegam tak szybko jak ty...
Dziewczyny, przysłuchujące sie nadal ich wymianie zdań, teraz zaniosły się jeszcze głośniejszym chichotem. Mężczyzna obrzucił badawczym wzrokiem trzy Niemki, jakby chciał się przekonać, czy nie uprowadzą jego podopiecznego, aby po chwili gnać za labradorem. Czasami nienawidził swojej pracy! Na szczęście dobrze mu płacili. Inaczej zostawiłby już dawno Billa Kaulitza samego sobie.
            Po kilku minutach pościgu wrócił do wokalisty Tokio Hotel prowadząc Scotty’ego za obrożę. Trzy dziewczyny, którym dał przed momentem autografy nadal stały koło Czarnego i o czymś z nim rozmawiały, co chwilę zanosząc się śmiechem. Najwyraźniej młodszy Kaulitz miał dzisiaj dobry humor, co go niezwykle cieszyło. Mimo wszystko nie lubił oglądać smutnego Billa, a już co gorsza złego Billa.
-          Właśnie rozmawiałem z Niki, Sandrą i Stephanie o tym jakim jesteś przystojniakiem... - Puścił oczko dziewczynom.
-          Jasne - mruknął. - Zapnij go, żeby znowu nie uciekł.
Bill posłusznie spełnił prośbę ochroniarza, głaszcząc przy okazji miękką sierść Scotty’ego.
-          Fajnie to wykombinowałyście. - Bill uśmiechnął się do nastolatek. - Od Sakiego do mnie... Ciekawe...
-          Inaczej pewnie wziąłbyś nas za napalone fanki i nie chciał zamienić słowa... - W głosie Niki można było wyczuć smutek.
-          Saki na pewno by mnie od was odciągnął, nie Saki? - Kiedy ochroniarz kiwnął potakująco głową, Bill ciągnął: - Widzicie jaki jest sztywny? Nigdy nie pozwoli nam rozdawać autografów dłużej niż godzinę. A i to rzadko się zdarza...
-          Nie narzekaj, bo zawsze może być gorzej - usłyszał w odpowiedzi.
Bill westchnął ciężko. Saki nie był wcale zły, ale on ponad wszystko cenił sobie wolność. Tej jednak nie było mu dane zaznać pod okiem ochroniarza, który bacznie obserwował i kontrolował jego wszystkie ruchy. Nie miał mu tego za złe, bo to była jego praca, ale wolałby żeby Saki nie chodził za nim niemalże krok w krok.
-          Miło było was poznać dziewczyny - uśmiechnął się do nich, pokazując swoje krzywe zęby. - Do zobaczenia na koncercie w Mannheim.
-          I tak się nie zobaczymy, to znaczy ty nas nie zobaczysz... - mruknęła Stephanie. - Ale i tak było miło zamienić z tobą kilka słów - uśmiechnęła się do niego i zatrzepotała uwodzicielsko rzęsami.
-          No cóż... Pewnie masz rację - przyznał. - Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawiły, bo zamierzamy dać z chłopakami z siebie wszystko.
-          Na pewno będzie świetnie. Zawsze tak jest - Stephanie uśmiechnęła się do niego uwodzicielsko.
Bill tylko skinął głową, a widząc, że Saki przestępuje niecierpliwie z nogi na nogę, pożegnał się z fankami i  trzymając smycz Scotty’ego ruszył w drogę powrotną. Uwielbiał rozmawiać z fanami, pod warunkiem, że żaden z nich nie wieszał mu się na szyi i nie piszczał do ucha. Wiedział, że to z ich strony akt uwielbienia, co go niezmiernie cieszyło, ale w takich momentach zaczynał się bać. Nie miał pojęcia do czego są zdolne niektóre z tych wrzeszczących dziewczyn.
* * *
            Trzymając liść bananowca, na który przed momentem kucharz nałożył ryż z curry, Mary Ann opuściła stołówkę i skierowała swoje kroki na drogę prowadzącą do wioski. Na dworze było parno, ale nie miała ochoty na siedzenie w klimatyzowanym pomieszczeniu, gdzie inni ludzie jedli w skupieniu posiłek, czasami zamieniając ze sobą kilka zdawkowych uwag. Wolała posiedzieć w samotności i trochę porozmyślać. Ojciec od rana był na jednym z dziedzińców i medytował. Już wczoraj, tuż po przyjeździe chciał iść na wieczorną medytację, ale jakoś przekonała go, żeby poszedł z nią na kolację, bo ona nie wie gdzie można dostać jedzenie. A po kilkugodzinnej drodze, podczas której o mało co nie mieli przynajmniej osiemnastu wypadków, niesamowicie zgłodniała.
            Widząc niewysoki murek, ułożony z cegieł wykonanych z mułu i słomy, Mary Ann postanowiła na nim przysiąść. Tutaj było o wiele lepiej niż w zatłoczonej stołówce, albo na dziedzińcach, gdzie praktycznie wszyscy medytowali. Oczywiście rozumiała, że ci ludzie przybyli do aśramy Satja Sai Baby, aby się modlić, ale nie znaczyło to wcale, że ona również będzie medytowała po całych dniach. Wolała przez ten czas skupić się na zapomnieniu, albo chociaż znienawidzeniu Billa, żeby mogła spokojnie wrócić do Niemiec i w razie spotkania z nim, przejść obojętnie. Mary Ann nie była na tyle głupia, żeby łudzić się, że już nigdy więcej nie dojdzie do ich spotkania. W końcu Nikola nadal była dziewczyną Toma, z Gustavem i Georgiem się kolegowała, bo nie można nazwać ich znajomości jakąś wielką przyjaźnią, zaś David Jost chcąc nie chcąc stał się jej wujkiem.
            Położyła liść bananowca na swoich kolanach, uważając przy tym, żeby nie wysypać ryżu i założyła na uszy słuchawki od odtwarzacza mp3. Przymknęła oczy, kiedy do jej uszu dobiegły pierwsze nuty „Rette mich”, a w niedługim czasie po nich, ciepły głos Billa. Poczuła jak przez jej kręgosłup przechodzą dreszcze. Uwielbiała go słuchać. Czy to kiedy mówił, czy to kiedy śpiewał. Mogłaby wsłuchiwać się w jego głos przez wieczność. Nawet nie zauważyła kiedy jej policzki stały się mokre od łez. Wiedziała, że to nie Bill napisał tekst do „Rette mich”, ale jej zdaniem wkładał całe swoje serce w wykonanie tej piosenki; tak jakby prosił ją, żeby przyszła do niego i go uratowała. Tylko, że on wcale tego nie chciał. To ona chciała, żeby przyjechał po nią do Indii i powiedział, że nadal kocha. To ona nie potrafiła przestać o nim myśleć. Ufała mu, ale okazało się, że te wszystkie marzenia, które snuli razem były kłamstwem.
-          Hej! Co tak sama siedzisz? - Usłyszała przebijający się przez muzykę damski głos.
Podniosła powieki, czując, że ktoś siada obok niej i lekko szturcha ją w bok. Uśmiechnęła się lekko widząc Cherry Jo. Nie sądziła, że dziewczyna będzie ją jeszcze pamiętała. W końcu zamieniły ze sobą na lotnisku tylko kilka słów.
-          Nie miałam ochoty siedzieć w stołówce - Mary Ann odpowiedziała, wzruszając ramionami.
-          Też nie lubię tamtego pomieszczenia. Taka typowa jadłodajnia. Masz, najedz się i wynoś się - skrzywiła się, wystawiając twarz do słońca. - Czego słuchasz?
-          Tokio Hotel - odparła, wkładając do ust trochę ryżu. Widząc zdziwienie wymalowane na twarzy Azjatki, pospieszyła z wyjaśnieniami: - Pewnie o nich nie słyszałaś. To niemiecki zespół, który odniósł naprawdę niesamowity sukces w Niemczech i Polsce, a teraz wszystko wskazuje na to, że stanie się tak samo, jak nie bardziej popularny we Francji.
-          Aha - mruknęła ze zrozumieniem, choć tak naprawdę to, że odnieśli sukces niewiele ją interesowało. Wolała wiedzieć coś więcej o członkach tego zespołu i o ich muzyce. - Mogę posłuchać?
-          Pewnie.
Mary Ann pospiesznie wyciągnęła z uszu słuchawki i podała Cherry Jo, ustawiając „Rette mich”. Dziewczyna ze skupieniem wsłuchiwała się w melodię, a kiedy w pewnym momencie przymknęła oczy, blondynka uśmiechnęła się lekko. Nie była pewna, ale wydawało jej się, że Azjatce spodobała się muzyka Tokio Hotel.
-          Łeee... Nic z tego nie rozumiem - powiedziała, kiedy skończyło się „Rette mich”, ale nie oddała słuchawek Mary Ann, czekając na następną piosenkę. - Dlaczego oni nie śpiewają po angielsku? Nie wymagam od nich japońskiego, bo to mało popularny język, no ale żeby nie śpiewać po angielsku... To się w głowie nie mieści!
Blondynka roześmiała się słysząc skargi Cherry Jo i przypominając sobie Billa kaleczącego angielski, a już zwłaszcza jego „fenk you very mak”. Wiedziała, że chłopak wkłada dużo pracy w naukę tego języka, ale był beztalenciem w tej dziedzinie.
-          Z czego się śmiejesz? - Zmarszczyła brwi. - To nie jest zabawne! Ja chcę wiedzieć co znaczy ta wcześniejsza piosenka, którą mi puściłaś! Wydaje mi się, że on to śpiewa do jakiejś dziewczyny, ale nie rozumiem słów... - Rozłożyła bezradnie dłonie.
-          Nie śmieję się z ciebie, tylko z akcentu Billa - wyjaśniła. - Żebyś go słyszała jak kaleczy angielski... - Zaśmiała się. - Niby nad nim pracuje, ale on zwyczajnie nie ma talentu do języków. David uparł się, żeby nagrali płytę po angielsku, bo to otworzy im drogę do kariery na całym świecie, ale ja sobie tego nie wyobrażam.
-          Zaraz, zaraz... - Cherry Jo wyciągnęła dłoń, jakby chciała powiedzieć, żeby Mary Ann przez moment nic nie mówiła. - Nie wiem kim jest ten Bill i David, ale mówisz tak jakbyś ich znała.
Blondynka wzruszyła obojętnie ramionami, wpatrując się przed siebie.
-          Bo ich znam. David od niedawna jest moim wujkiem, a Bill był chłopakiem. Ten pierwszy to menager Tokio Hotel, a ten drugi to ich wokalista - wyjaśniła, domyślając się, że brunetka nie ma zielonego pojęcia o kim mówi. - Zresztą pokażę ci kiedyś ich zdjęcia, bo mam kilka w pokoju.
-          Super! Nareszcie zobaczę do kogo należy ten ciepły głos! - Ucieszyła się, ukazując w uśmiechu swoje równe, białe zęby. - To dlatego płakałaś? - Widząc, że Mary Ann nie rozumie o co pyta, dodała: - Ten cały Bill napisał dla ciebie tą piosenkę?
-          Nie. To ich producenci napisali ten kawałek. Bill napisał dla mnie „Hilf mir fliegen”. Tekst ma bardzo podobny do tej piosenki, którą słyszałaś. Puściłabym ci, ale nie nagrali jej. Bill powiedział, że to piosenka tylko dla mnie, i nie chce, żeby inne się z nią utożsamiały - powiedziała smutno.
-          Wiem, że wściubiam nos w nie swoje sprawy, ale dlaczego się rozstaliście? Przecież tobie ewidentnie na nim zależy.
-          Sama nie wiem. - Mary Ann odłożyła prowizoryczny talerzyk na murek obok siebie, i wpatrzyła się w swoje paznokcie, pomalowane bladoróżowym lakierem. - Po prostu pewnego dnia przestał się do mnie odzywać, a kiedy pojechałam do niego zapytać się o co chodzi, powiedział, że byłam tylko zabawką - po jej policzku spłynęła pojedyncza łza.
-          Nie płacz. Nie warto zaprzątać sobie głowy takim palantem - Uśmiechnęła się wesoło. - Gwiazdce sodówka uderzyła do głowy i teraz pewnie myśli, że jest bogiem. Zobaczysz, że zmądrzeje kiedyś - szturchnęła ją pocieszająco w bok. - Jeszcze wróci do ciebie i będzie prosił na kolanach o wybaczenie.
-          Dzięki za pocieszenie, ale nie sądzę, żeby prosił mnie na kolanach o wybaczenie. On jest na to chyba zbyt dumny... Zresztą, po tym co zrobił nie chcę już z nim być - uniosła lekko kąciki ust ku górze. - Przyjechałam z ojcem do Indii, żeby o nim zapomnieć i to zrobię.
Cherry Jo spojrzała na nią z powątpiewaniem, po czym wyciągnęła dłoń.
-          Stawiam sto dolarów, że o nim nie zapomnisz.
-          Skąd możesz o tym wiedzieć? - Mary Ann zmarszczyła brwi wpatrując się w Azjatkę z niedowierzaniem. - Przecież mnie nie znasz.
-          Masz rację, nie znam cię - przytaknęła. - Dlatego mogę postawić tysiąc dolarów na to, że nie uda ci się o nim zapomnieć. No chyba, że okaże się pryszczaty, niski, a na dodatek gruby. To co? Zakład stoi?
-          Możemy się założyć...
-          Wiesz co? Mam lepszy pomysł. Ten tysiąc dolarów nie jest mi potrzebny, a zresztą zakłady o pieniądze nigdy nic nie wnoszą. Jak nie uda ci się o nim zapomnieć i nadal będziesz go kochała pod koniec wyjazdu stąd, czyli wygram ja, pojedziesz do niego i powiesz mu o tym co czujesz. Jeżeli jednak pomyliłam się i ty wygrasz, zrobię co tylko będziesz chciała. Wtedy wyznaczysz mi jakieś zadanie, ok?
-          Chcesz wejść w zakład nie wiedząc, co możesz przegrać? A jeżeli wymyślę, żebyś spędziła rok w Kambodży?
-          Wtedy będę musiała tam pojechać na rok - zaśmiała się. - Zresztą w Kambodży jest ładnie. Tym się jednak kochana nie martw. Zastanawiaj się lepiej co powiesz tej gwiazdeczce jak pojedziesz do niego - puściła jej oczko, ściskając wyciągniętą dłoń Mary Ann. - Super! Skoro mamy ustalone warunki zakładu, to możemy iść poszukać Iruki i trochę razem pomedytować.
Blondynka skinęła głową, podnosząc się z murku. Cherry Jo miała w sobie coś takiego, że wydawało jej się jakby znała ją co najmniej przez kilka lat, choć tak naprawdę nic o niej nie wiedziała. W gruncie rzeczy Mary Ann cieszyła się z tego, że poznała Cherry. Nie sądziła, że wytrzymałaby dwa miesiące samotnie, szczególnie, że na towarzystwo ojca nie mogła zanadto liczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz