Bill
Kaulitz otworzył masywne, drewniane drzwi, przepuścił przodem Mary Ann, a sam
złapał Scotty’ego za obrożę, aby psiak niczego nie ubrudził. W bladym świetle,
rzucanym przez żarówkę, schowaną w kwadratowym kloszu doskonale była widoczna
umorusana sierść Scotty’ego, która zmieniła kolor z czarnej, na szaro-brązową.
„Może to był kiepski pomysł, z tym spacerem?” -
przemknęło mu przez myśl.
Mary Ann trzęsła się z zimna, on też przemókł i
przemarzł, a teraz na dodatek musi wykąpać Scotty’ego, któremu zachciało się
tarzać w błocie. Bill miał tylko nadzieję, że nie nabawi się jakiegoś
wstrętnego choróbska przez ten spacer. W przeciwnym razie wiedział, że nie
będzie mógł liczyć na dobre serce Josta czy jakikolwiek przejaw miłosierdzia z
jego strony.
-
Pójdę go wykąpać - oznajmił Mary Ann, prowadząc psiaka w
stronę łazienki.
-
Ok., to ja zaparzę herbatę.
Skinął lekko głową, ciągnąc korytarzem
Scotty’ego. Zwierzak przeczuwając co zaraz będzie miało miejsce zaczął się
wyrywać. Nigdy nie lubił kąpieli, a Bill widząc jego smutną minę skazańca,
który idzie na śmierć miał poczucie, że robi coś złego. A przecież to zwykła
kąpiel; nic wielkiego!
-
Spokojnie stary - poklepał czarną sierść pupila - to nie
jest takie straszne. I tak jesteś już mokry.
Pchnął drzwi z jasnego drewna i
wepchnął Scotty’ego do łazienki. Psiak momentalnie podwinął ogon, skulił uszy,
po czym spojrzał na niego żałośnie; tak jakby błagał o oszczędzenie.
-
Nie rób takich oczu - zwrócił się do labradora. - I tak
ci w niczym nie pomogą. Zobaczysz, że nie będzie tak źle.
Wszedł do kabiny prysznicowej,
wciągając za sobą Scotty’ego. Nie rozumiał dlaczego psiak nie lubi kąpieli,
skoro uwielbia spacery w deszczu. Przecież kąpiel jest o wiele przyjemniejsza!
Odkręcił kurek z ciepłą wodą i
delikatnie polał grzbiet Scotty’ego. Psiak zaczął cicho popiskiwać. Bill
wystraszył się, że przypadkiem ustawił zbyt dużą temperaturę wody, ale nie.
Najwyraźniej zwierzak liczył jeszcze na dobre serce swojego właściciela.
Kiedy nalewał trochę szamponu dla psów,
na mokrą, a przede wszystkim brudną sierść Scotty’ego usłyszał pukanie do
drzwi. Rzucił ciche: „proszę” nie przerywając nawet na moment szorowania
sierści pupila. W drzwiach kabiny ukazała się głowa Mary Ann. Uśmiechnął się do
niej lekko.
-
Pomóc ci? – spytała widząc szamoczącego się psiaka.
-
Jakbyś była taka kochana. Ja go przytrzymam, a ty jak
możesz namydl mu trochę sierść.
Dziewczyna skinęła głową.
-
Nie bój się Scotty – przemówiła do psiaka łagodnie,
delikatnie przesuwając opuszkami palców po jego czarnym futerku. – Zaraz
będziesz czyściutki.
Bill przesunął wzrok ze Scotty’ego na
Mary Ann. Dziewczyna wyglądała niezwykle pociągająco w szarej, mokrej bluzeczce
oblepiającej jej ciało. Przez materiał widać było delikatną wypukłość jej
sterczących sutków. Nagle przed oczami stanął mu widok ukochanej bez stanika na
plaży w Deauville. Miał wtedy tak wielką ochotę dotknąć jej piersi... Całować
je przez długie godziny. Nie mógł sobie jednak wtedy na to pozwolić.
Mary Ann odgarnęła niedbale z czoła
kilka mokrych pasemek, zostawiając na twarzy odrobinę piany. Według Billa ten
ruch zdecydowanie należał do jednego z najseksowniejszych jakie miał okazję
zobaczyć. Nawet nie spostrzegł kiedy ukochana skończyła myć Scotty’ego. Czując,
że pies się wyrywa puścił jego obróżkę i jak zahipnotyzowany wpatrywał się w
Mary Ann. Była tak piękna i pociągająca... Jego bogini. Gdyby tylko mógł
zdarłby z niej koszulkę i jeansy i kochał do największego zatracenia. I to go
przerażało. Póki co nie chciał posunąć się z nią tak daleko; przynajmniej do
czasu wyjaśnienia jej rzekomej ciąży.
Uśmiechnął się do niej lekko i biorąc
głęboki oddech wystawił jedną nogę z kabiny. Po Scotty’m nie było już ani
śladu. Najwyraźniej ucieszony psiak wybiegł z łazienki, która była dla niego
istnym miejscem tortur. Bill już miał wyjść z kabiny prysznicowej, kiedy poczuł
jak Mary Ann nieśmiało kładzie mu dłoń na ramieniu.
-
Zostań. - Szepnęła cicho.
Odwrócił głowę i spojrzał bacznie na
ukochaną. Czyżby nie widziała co się z nim dzieje? Jeżeli zostanie chwilę
dłużej nie będzie w stanie się powstrzymać. Mimo bolącej wargi zacznie ją
całować do utraty tchu; z nadzieją na to, że dojdzie do czegoś więcej niż tylko
do niewinnych pieszczot. W końcu, pomimo tego co mówili niektórzy, był w stu
procentach chłopakiem.
Gdy stał tak bez ruchu wpatrując się w
nią i zastanawiając się co zrobić, Mary Ann sięgnęła do zapięcia swoich jeansów
i powoli zaczęła je zsuwać.
„Uciekaj! Ona próbuje cię uwieść!” - w jego głowie
pojawił się alarm, ale zignorował go. Był zbyt podniecony, żeby tak po prostu
wyjść. Przełknął głośno ślinę i z niepewnym uśmiechem zasunął drzwiczki kabiny
prysznicowej. Oparł się o ścianę i wpatrywał w ukochaną. Krople wody, spadające
z słuchawki prysznicowej wydały mu się nagle zbyt gorące. Przykręciłby nieco
temperaturę wody, ale wtedy Mary Ann z pewnością domyśliłaby się co się z nim
dzieje.
Gdy
blondynka całkowicie uporała się ze spodniami podeszła do Billa i zarzuciła mu
dłonie na kark, bawiąc się jego czarnymi, mokrymi kosmykami opadającymi na
ramiona. Wyczuwając, że Bill jest nieco spięty musnęła wargami jego usta.
Wiedziała do czego prowadzi ta cała sytuacja, którą poniekąd zainicjowała, ale
nie zamierzała się wycofać. Nie tym razem. Nie miała pojęcia co się stanie po
jej wyjeździe do Polski; jak będzie wyglądał jej związek z Billem za miesiąc
czy dwa, dlatego chciała zachować w pamięci najpiękniejsze wspomnienia, których
jak miała nadzieję, będzie ciągle przybywało. Dzisiejszej nocy pragnęła się
oddać chłopakowi, który skradł w całości jej serce, umysł i duszę. Po jego
zachowaniu widziała, że też tego pragnie i to ją niezwykle cieszyło.
Bill położył dłonie na talii Mary Ann,
całując coraz zachłanniej jej usta - tak jakby jadł najpyszniejsze lody
jogurtowe. Żadne z nich nie czuło bólu, który temu towarzyszył. Dodawał on
jedynie nieco większej pikanterii ich pocałunkom; był prawie afrodyzjakiem,
który ich nakręcał. Bill wodził przez chwilę swoimi palcami wzdłuż kręgosłupa
ukochanej, a nie słysząc ani nie wyczuwając z jej strony protestu przesunął je
na brzuch blondynki, a następnie piersi. Były takie miękkie w dotyku i gładkie,
że nie miał ochoty ich puszczać.
Odsunął się od niej, przerywając
pocałunek. Jej tęczówki nienaturalnie błyszczały, zaś z ust wydobywały się
ciche pomruki zadowolenia. Przez moment patrzyli sobie głęboko w oczy, po czym
Mary Ann położyła mu dłonie na piersi i delikatnie od siebie odsunęła. Na jej
usta wkroczył łobuzerski uśmieszek, kiedy złapała rąbek swojej szarej,
całkowicie przemoczonej koszulki i zaczęła podciągać ją w górę. Bill wpatrywał
się w ruchy ukochanej jakby były czymś najwspanialszym na świecie; czymś co
można podziwiać długimi godzinami. Gdy dziewczyna zdjęła z siebie bluzeczkę i
rzuciła ją w kąt brodzika, przełknął głośno ślinę. Oto jego oczom ukazały się
dwa najwspanialsze wzgórki jakie kiedykolwiek miał okazję zobaczyć. Już
wyciągał dłoń, żeby ich dotknąć, gdy Mary Ann pogroziła mu palcem przed nosem.
Tak jakby chciała powiedzieć, że może jedynie ją w tej chwili podziwiać. Z
uśmiechem przyłożyła dłoń do jego nagiej klatki piersiowej i zjechała w dół;
prosto do zapięcia jego spodni. Jęknął, kiedy Mary zaczęła rozpinać jego pasek,
a następnie zabrała się za rozporek. Teraz dzielił ich już tylko cienki
materiał bielizny.
-
Mary... - szepnął, tak jakby chciał przerwać jeszcze to
szaleństwo, ale dziewczyna położyła mu palec na ustach, po czym rozpoczęła
wędrówkę swoimi ustami po jego klatce piersiowej, spijając kropelki wody
sączące się z prysznica.
Pojękiwał cicho, czując, że jego
podniecenie rośnie coraz bardziej. Tak bardzo ją kochał. Gdyby był tylko pewny,
że Mary nie ma przed nim żadnych tajemnic. Chciał wierzyć w to, że dziewczyna
kocha go w takim samym stopniu jak on ją, ale coś mu na to nie pozwalało.
Dotknął ostrożnie jej leciutko zaokrąglonego brzucha i nagle wszystkie ponure
myśli, które towarzyszyły mu od wczoraj powróciły niczym bumerang. Chciał się
kochać z Mary Ann, i wiedział, że ona również tego pragnie, ale w jego głowie
była jakaś blokada. Nie mógł zrobić tego ze świadomością, że jego ukochana być
może nosi w swoim łonie dziecko innego. Gdyby to była jakakolwiek inna
dziewczyna...
Odsunął się od niej gwałtownie i osunął
po ścianie na podłogę. Czując swoje podniecenie skulił nogi, po czym objął je
ramionami, niczym małe dziecko. Przez chwilę walczył ze sobą, co nie było wcale
takie proste.
-
Wyjdź - poprosił słabo.
Spuścił wzrok z ukochanej na swoje
kolana. Był pewny, że jeżeli jeszcze przez moment popatrzy na Mary Ann nie
będzie w stanie się opanować; będzie się z nią kochał, a potem tego żałował. A
on chciał aby ich zbliżenie było czymś pięknym; bez skazy. Może powinien
zachować się w tej chwili jak prawdziwy mężczyzna, rzucić się na ukochaną i
kochać do utraty sił, ale bał się, że później będzie tego żałował. Czyżby był
aż tak wielkim egoistą?
-
Bill? - Mary Ann spytała ostrożnie nie rozumiejąc jego
zachowania. - Co się stało?
-
Po prostu wyjdź - jego głos zabrzmiał odrobinę bardziej
stanowczo niż wcześniej. Nie miał teraz siły, aby tłumaczyć jej pobudki jakie
nim kierują.
-
Dlaczego mnie odtrącasz?
Podniósł głowę w górę, a kiedy spojrzał
w jej zaszklone tęczówki poczuł się jak ostatni drań. Kiedy nie odpowiadał
przez dłuższą chwilę, nadal walcząc z cząstką siebie, która rwała się do Mary
Ann, z jej oczu zaczęły skapywać łzy, które zmieszały się z letnią wodą.
-
Nie podobam ci się? - pytała dalej, czując się coraz
bardziej upokorzona.
-
Podobasz mi się - zapewnił. - Bardzo. Ale teraz wyjdź.
Mary Ann otarła wierzchem dłoni oczy,
po czym posłusznie opuściła kabinę prysznicową. Obwinęła się śnieżnobiałym
ręcznikiem i, mając nadzieję, że tym razem nie natknie się na pana Trümpera,
wyszła z łazienki. Z jej oczu zaczęły wypływać coraz to większe łzy, zdobiąc
ślady na jeszcze rozpalonych policzkach. W uszach brzęczały złowieszczo słowa
Billa. Nie rozumiała dlaczego kazał jej „wyjść”. Przecież widziała, że
Czarnowłosy pragnie tego w takim samym stopniu jak ona.
Przesunęła szklane drzwi w salonie
bliźniaków i wyszła na podwórko. Usiadła na białej huśtawce i podkuliła nogi.
Nie przeszkadzało jej nawet to, że z nieba nadal sączył się rzęsisty deszcz.
Teraz idealnie pasował do jej nastroju. Czuła wstyd, rozgoryczenie, żal,
złość... Zdawała sobie sprawę z tego, że dom państwa Trümper nie jest idealnym
miejscem na ich igraszki, szczególnie, że drzwi od łazienki były otwarte, ale uważała,
że Bill nie powinien odtrącać jej w ten sposób. A co jeżeli kłamał? Może tak
naprawdę jej nie kocha ani mu się nie podoba? Roześmiała się nienaturalnie, do
swoich myśli. Bill ją kochał. Dawał jej na każdym kroku świadectwo tego,
dlatego tym bardziej nie rozumiała dlaczego zachował się w ten sposób.
Nagle zapragnęła znaleźć się jak
najdalej Loitsche. Rozważała przez moment zostawienie wiadomości Nikoli, że
czeka na nią na dworcu autobusowym, ale zaraz odegnała od siebie tę myśl. Jak
niby miała dostać się o tej godzinie do Magdeburga? Oczywiście mogła zadzwonić
po taksówkę, ale problem tkwił w tym, że nie znała ani jednego numeru telefonu.
Nie miała też zamiaru szukać w domu bliźniaków książki telefonicznej.
Wiedziała, że po tym co się stało nie
spojrzy w oczy Billowi. Nie będzie w stanie. Chciała mu się oddać, ale on ją
odrzucił. I to w najokrutniejszy z możliwych sposobów. Gdyby chociaż wyjaśnił
jej dlaczego to zrobił, zamiast kazać jej wyjść. To nawet nie była prośba, ale
rozkaz, który musi wypełnić. W tym momencie zazdrościła Nikoli, że ma Toma.
Przynajmniej on nie zachowywał się jak sześcioletni chłopczyk, który mówi, że
dziewczyny są „be”.
Mary Ann
podkuliła jeszcze mocniej nogi i niemal niedostrzegalnie otarła oczy, gdy
poczuła obecność Billa. Nie chciała dać mu do zrozumienia jak bardzo ją
skrzywdził swoim zachowaniem. Chłopak przez moment przyglądał się jej uważnie,
a kiedy uznał, że może się odrobinę zbliżyć do ukochanej kucnął koło niej.
Oparł nieśmiało dłonie o huśtawkę i wpatrywał się w jej zaczerwienioną twarz. O
ile wcześniej czuł się jak ostatni drań, tak teraz wydawało mu się, że jest
największym na świecie egoistą i skończonym dupkiem. Serce kroiło mu się widząc
wymalowane w oczach Mary Ann cierpienie, które spowodował, ale nie mógł nic na
to poradzić. A tyle razy obiecywał sobie, że już nigdy więcej jej nie
skrzywdzi...
-
Przepraszam - powiedział cicho, spuszczając wzrok. -
Ja... Nie mogłem...
Między nimi zapadła znacznie bardziej
krępująca cisza niż jeszcze kilka sekund temu. Spadające na ziemię krople
deszczu wydawały się roztrzaskiwać z niebywałym hukiem. W tej chwili był
idealny moment na to, aby spytał Mary Ann czy spodziewa się dziecka, ale
pytanie to nie przeszło mu przez gardło. W dalszym ciągu miał nadzieję, że
ukochana mu to sama wyzna. Nie powinien jej odpychać, ale jednocześnie nie mógł
się z nią kochać. Zbyt wiele dla niego znaczyła. Nie chciał żałować momentu,
kiedy odda jej się cały i dostanie ją w całości. Wolał żałować, że tego nie
zrobił. Prychnął cicho. A podobno jego mottem jest: „Leb die sekunde”.
-
Nie mogłeś? - Spytała z kpiną w głosie, przerywając
świdrującą ciszę. - Tutaj nie chodzi o to czy mogłeś czy nie, tylko o to, że
mnie odtrąciłeś; wyrzuciłeś z tej cholernej łazienki bez słowa wyjaśnienia!! -
Wybuchła.
Nie miała siły dłużej skrywać w sobie
bólu. Czuła się głupio, że sama go sprowokowała, ale teraz już nic nie mogła na
to poradzić. Nawet jeżeli jej duma była urażona, to serce nadal wyrywało się do
Billa. Może właśnie dlatego nie odeszła od niego, tylko wykrzyczała to co miała
na sumieniu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz